Jak pokierować swoim życiem? Jak godnie zarabiać? Studiować czy iść do pracy? Na co postawić? – to pytania, przed którymi staje każdy młody człowiek.
Powyższe pytania zadają sobie także starsi, którzy pięli się po szczeblach kariery zawodowej tylko po to, aby po latach wystawić głowę nad mur i przekonać się, że przystawili drabinę do złej ściany. To zazwyczaj bardzo boli.
Co roku w okresie czerwiec-wrzesień dostaję masę pytań o sens studiowania. Niektórzy pytają także o wybór przyszłościowego kierunku studiów. Od razu uprzedzę, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Niemniej jednak, po 25 latach od matury, mam wiele przemyśleń dotyczących mojej kariery. Potęgowane są one przez moje liczne doświadczenia wynikające z kilkukrotnego gruntownego przebranżawiania. Średnio co 10 lat od nowa uczyłem się innego zawodu i jednocześnie dosyć szybko udawało mi się w nim osiągnąć satysfakcjonujący mnie poziom. Nigdy nie było łatwo, ale starałem się zawsze mieć z pracy maksimum satysfakcji. W efekcie sprowadzało się to do kilku lat inwestycji i kilku lat “spijania śmietanki”.
W tym roku musiałem dobrze podsumować wszystkie te doświadczenia. Poznańska uczelnia Collegium Da Vinci zaprosiła mnie na inaugurację roku akademickiego i zachęciła do podzielenia się doświadczeniami ze studentami zastanawiającymi się jak pokierować swoim życiem i karierami, aby zapewnić sobie świetną przyszłość. W ciągu 30 minut miałem dokonać syntezy mojego dorobku w taki sposób, aby młodzi ludzie wyszli z maksymalnie praktycznymi podpowiedziami.
Zapraszam do obejrzenia nagrania z tego wystąpienia lub – jeśli wolicie czytać – zapoznania się ze slajdami oraz omawiającym je artykułem. Jeśli zastanawiacie się, gdzie leży sekret moich osiągnięć, to właśnie w tym wystąpieniu znajdziecie najlepszą odpowiedź, jakiej potrafię teraz udzielić.
Nadal uważam, że kluczowe jest zdobywanie praktycznego doświadczenia na rynku pracy najwcześniej jak się da – nawet kosztem studiów. A z kolei studiowanie bez równoległego pracowania – uważam za marnowanie czasu i naszego potencjału. Dla jasności: nie trzeba się ze mną zgadzać. 🙂
Moje podpowiedzi dla studentów – zapis wystąpienia
Poniżej znajdziecie 30-minutowy zapis mojego wykładu inauguracyjnego na Collegium Da Vinci zatytułowanego „Priorytety młodego finansowego ninja, czyli co robić obok studiów, aby zapewnić sobie świetną przyszłość”. Film można powiększyć na cały ekran dwukrotnym kliknięciem.
Nagranie możecie obejrzeć także na YouTube. Tam dodatkowo można włączyć napisy – klikając ikonkę CC (zadbałem o to, aby udostępnić transkrypcję filmu).
A z kolei poniżej znajdziecie tekstową wersję tego wystąpienia.
Możecie również pobrać całą prezentację w formacie PDF (110 MB).
Czytaj także: WNOP 100: Kilkanaście rzeczy, których o mnie nie wiedzieliście – czyli dlaczego jestem jaki jestem
Kilka słów wstępu…
Jak to tradycyjnie bywa przy moich wystąpieniach, nie wszystko udało mi się powiedzieć. Jak zwykle przytrafiły mi się przeoczenia, błędy, zapominalstwo, a także po prostu niektóre kwestie źle zaakcentowałem. Dlatego oprócz filmu zamieszczam poniżej także szersze omówienie poszczególnych slajdów.
Zanim zacznę to mam bardzo poważne zastrzeżenie. Większości z Was nie znam. Nie wiem kim jesteście, jaki macie stan wiedzy, jakie macie priorytety, nie wiem jakimi jesteście ludźmi. Piszę blog, ale z samego faktu dzielenia się moją wiedzą i doświadczeniami, nie wolno wyprowadzać wniosku, że mam dla Was dobre recepty. Nawet jeśli czasami podpowiedzi okazują się właściwe, to pamiętajcie, że Wy najlepiej znacie siebie samych i wiecie co do Was pasuje.
Powtarzam od lat, że powinniście słuchać przede wszystkim siebie samych. Nie traktować nikogo innego jako absolutnego autorytetu. Można się inspirować innymi, podglądać ich działanie, ale jednak kluczowe jest, by wszystkie obserwacje przepuszczać przez własny filtr poznawczy.
Sprawdź również: Jak oszczędzać pieniądze
Nie chciałbym także, abyście popełniali błąd atrybucji. Często zdarza się, że patrząc na kogoś kto odnosi sukcesy, uznajemy, że jest to osoba mądrzejsza od nas. Że skoro znalazła się w jakimś atrakcyjnym miejscu, to musi to być zasługa jej przezorności czy świadomych wyborów. Przypisujemy takiej osobie jakieś szczególne umiejętności, a to wcale nie musi być prawda. Podobnie jak nie jest prawdą, że jeśli ktoś ponosi w życiu porażki, to jest to wyłącznie jego wina.
Otwarcie mówię, że to co osiągnąłem, wynikało nie tylko z pracy, ale i z wyjątkowo korzystnego dla mnie zbiegu zdarzeń. Po prostu miałem w życiu dużo szczęścia. Niemniej jednak, nie uważam siebie za nikogo szczególnego.
Dziś jestem przede wszystkim szczęśliwym mężem i tatą. Z perspektywy tego, o czym będę dzisiaj pisał, kluczowe jest że mam 44 lata, jestem dokładnie 25 lat po maturze i po mniej więcej 30 latach pracy zarobkowej – najpierw z doskoku ale od około 23 lat w pełnym wymiarze.
O mojej przyszłości i epizodach zarobkowych mówiłem m.in. w setnym odcinku podcastu zatytułowanym “Kilkanaście rzeczy, których o mnie nie wiedzieliście – czyli dlaczego jestem jaki jestem”. Dość powiedzieć, że zanim zacząłem na poważnie pracować miałem epizody z byciem:
- Współpracownikiem redakcji Bajtka.
- Handlarzem na giełdzie komputerowej na Grzybowskiej w Warszawie.
- Instruktorem breakdance.
- Wykładowcą na kursach informatycznych dla bezrobotnych.
- Sprzedawcą i potem kierownikiem w sklepie komputerowym.
- Zbieraczem płodów rolnych / leśnych na wyjazdach zarobkowych.
- Dziennikarzem Gazety Wyborczej.
- Wydawcą własnego magazynu dyskowego.
- Domorosłym programistą, który to i owo potrafił. 🙂
To wszystko robiłem przed 22-ym rokiem życia. I właśnie to pomogło mi dobrze zacząć moją “prawdziwą” karierę zawodową, w której kilka razy się przekwalifikowywałem:
- Przez 7 lat byłem dziennikarzem a potem redaktorem w tygodniu Computerworld.
- Równolegle przez 5 lat byłem administratorem IT a potem szefem działu IT w wydawnictwie IDG Poland.
- Potem przez 11 lat pracowałem w firmie IT kończąc pracę jako dyrektor ds rozwoju.
- No i od 5 lat jestem blogerem finansowym. Przez pierwszy rok na zakładkę z etatem a od ponad 4-ech lat jako przedsiębiorca na własnej działalności.
Efekty, które osiągam w swojej działalności, są na tyle widoczne, że jestem chętnie zapraszany jako prelegent m.in. w takie miejsca jak uczelnia Collegium Da Vinci.
Być może wydaje się Wam, że to, co zrobiłem to jest taka prosta, trywialna rzecz – “gość sobie pisze w Internecie, dzieli się swoimi doświadczeniami i na tym zarabia…”. Niemniej jednak była to długa droga.
Na sukces mojego bloga pracuję od pięciu lat. I pomimo, że finanse osobiste to tematyka, która teoretycznie dotyczy wszystkich dorosłych osób w Polsce (przecież każdy ma portfel w kieszeni lub torebce), to mój blog dociera do zaledwie 200 tysięcy osób miesięcznie. Czyli można powiedzieć, że tak naprawdę to “ledwo rysuję pazurkami powierzchnię”. Nadal nie docieram do wielu osób, którym mogłaby się przydać wiedza, którą dzielę się na blogu. Fakt, że blog odwiedza raptem około 2 milionów osób rocznie pokazuje, że nadal mam do wykonania dużo pracy w zakresie popularyzowania idei mądrego zarządzania finansami osobistymi.
Niemniej jednak, już teraz zaufanie, którym obdarzają mnie Czytelnicy bloga, w świetny sposób przekłada się na wyniki mojej jednoosobowej firmy.
Te ciemniejsze słupki na wykresie to przychody roczne z mojej działalności. Niższe – to koszty. Jak na razie co roku udaje mi się systematycznie zwiększać przychody. Od lat staram się także transparentnie dzielić moimi wynikami po to, aby pokazać innym, że taka droga jest możliwa.
Świat się zmienia. Zmieniają się też możliwości dzielenia się swoją wiedzą, którą zdobywacie również na studiach. Chcę pokazywać, że możliwe jest zarabianie na swojej wiedzy oraz usługach oferowanych również poprzez Internet. Niekoniecznie pracując gdzieś stacjonarnie, lecz mogąc wykonywać zdalnie swoją pracę i świadczyć usługi dla klientów z praktycznie całego świata.
Sprawdź również: WNOP 119: Jak odnaleźć swoją pasję i wykonywać pracę, którą naprawdę się kocha
Co robiłem, gdy byłem studentem i tuż po studiach?
Piszę przede wszystkim dla osób młodych, które teraz studiują lub zastanawiają się czy iść na studia. Żebyśmy dobrze się odnaleźli w tym, co mam dzisiaj do zakomunikowania, to napiszę co robiłem jak byłem z grubsza w Waszym wieku.
Kończąc liceum byłem święcie przekonany, że chcę być informatykiem. Siedziałem w komputerach po uszy. Już wtedy tworzyłem dema i programowałem. Wtedy na studia zdawało się egzaminy. Próbowałem się dostać na informatykę na Politechnikę Warszawską, ale niestety… byłem za cienki. Zdobyłem zbyt mało punktów i w efekcie wylądowałem na innym kierunku na Wydziale Elektroniki.
Dość powiedzieć, że Radioelektronika a potem Mikro i Optoelektronika, to nie był szczyt moich marzeń. Po 3 latach studiowania i zaliczonych tak naprawdę tylko trzech semestrach, usłyszałem kluczową opinię od jednego z wykładowców, z którym spotkałem się na którejś z poprawek:
“Michał – albo ty będziesz naprawdę świetny w tym, czego się tutaj uczysz i wtedy wyjedziesz za granicę, będziesz robił karierę i będzie wszystko super, albo jak będziesz przeciętny, to w zawodzie w zasadzie nie będzie dla ciebie pracy, bo Zakłady POLAM już zlikwidowano i w Polsce nie ma przemysłu elektronicznego, jako takiego”.
Abstrahując od tego czy była to prawda, skłoniło mnie to do poważnego rozważenia sensu kontynuowania studiów dziennych. Na szczęście zasmakowałem już, jak to jest regularnie zarabiać pieniądze, bo równolegle ze studiami pracowałem w dodatku “Biuro i Komputer” Gazety Wyborczej. Zdecydowałem, że przerwę studia dzienne i pójdę po prostu do pracy na pełen etat.
Ostatecznie po latach ukończyłem inne studia, ale zanim to zrobiłem, to nastąpił przełomowy moment w moim życiu. Jako “informatyczny dziennikarz” Gazety Wyborczej byłem zapraszany przez różne firmy na ważne dla nich wydarzenia. W pierwszej połowie 1995 roku redakcja wysłała mnie do Seattle w USA, gdzie znajduje się siedziba firmy Microsoft. Wtedy pierwszy raz miałem okazję zobaczyć wersję testową systemu operacyjnego Windows 95. Jako osoba doskonale znająca wtedy Windows 3.11 szybko uświadomiłem sobie, że nowy system będzie rewolucją – przełomem w zakresie użyteczności PC. Nie namyślając się zdecydowałem, że napiszę książkę o tym systemie.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałem wtedy zaledwie 22 lata.
Dlaczego ta książką powstała? Bo nikt mi wtedy nie powiedział, że taki gówniarz jak ja nie powinien pisać książek. Gdy znajomi się byczyli na wakacjach, to ja poświęciłem ponad dwa miesiące na pisanie. Byłem jedną z nielicznych osób w Polsce, które dysponowały wersją testową systemu. Sam system miał oficjalną, światową premierę pod koniec sierpnia 1995 r. Miesiąc później na rynek trafiła moja książka – jako pierwsza w Polsce na ten temat. Sprzedaż wystrzeliła. W ciągu pół roku przygotowałem jeszcze zaktualizowane wydanie uwzględniające tzw. paneuropejską wersję systemu, która obsługiwała już język polski.
Ponad 400 stron. Kilka dodruków. Kilkadziesiąt tysięcy sprzedanych egzemplarzy – ponad 20 lat temu. Wtedy wydawcy jeszcze świetnie płacili autorom. Otrzymywałem stałe 23% ceny okładkowej książki. Dzisiaj wydawca płaci maksimum 10% i to najchętniej z ceny hurtowej a nie okładkowej.
Pod wieloma względami był to przełomowy moment w moim życiu. 100 punktów do poczucia własnej wartości. A bardzo tego potrzebowałem po trudnej decyzji rzucenia studiów dziennych – niejako wbrew Rodzicom.
Zacząłem też od nowa studia w trybie zaocznym – w weekendy. Z mojej perspektywy były to studia proste, łatwe i przyjemne. Humanistyczne. Ściśle związane z zawodem, który już wtedy wykonywałem. Najpierw w 3 lata zrobiłem licencjata z Public Relations (z wyróżnieniem!) na prywatnej, płatnej uczelni, a potem, w kolejne 2 lata, dokończyłem studia magisterskie na Uniwersytecie Warszawskim.
Równolegle pracowałem na pełny etat. A w zasadzie nawet na dwa etaty – jako dziennikarz i informatyk. To powodowało, że miałem bardzo wymierne efekty.
To co widzicie powyżej to są zarobki z mojej pierwszej drugiej pracy etatowej (pierwszą była praca w sklepie komputerowym przed rozpoczęciem studiów dziennych, gdzie zarabiałem 3 miliony złotych miesięcznie… tzn. obecne 300 zł miesięcznie) . Zacząłem ją w 1996 roku od poziomu około 6000 złotych miesięcznie. Według PIT-u za 1999 rok – czyli 4 lata później – moje średnie zarobki wynosiły już 13 526 zł miesięcznie. Oczywiście brutto – niemniej jednak, nawet jak na obecne warunki, jest to kwota olbrzymia – zwłaszcza dla kogoś, kto jeszcze nie ma ukończonych studiów (jak ja wtedy). Jakby nie patrzeć jest to PIT sprzed 18 lat i wtedy siła nabywcza tamtych pieniędzy była dużo większa.
Miałem wtedy 26 lat, ale dzięki bogatemu wcześniejszemu doświadczeniu zawodowemu miałem już silne poczucie własnej wartości. Wiedziałem ile jestem warty, miałem dowody i argumenty negocjacyjne w postaci chociażby mojej książki i potrafiłem to wszystko wykorzystać w negocjacjach z moim pracodawcą.
Równolegle z pracą – studiowałem. To jest mój dyplom uzyskany dopiero w 2000 roku.
Studia mi się przeciągnęły, ale tak naprawdę nie traktowałem ich priorytetowo. Piszę to zupełnie otwarcie. Robiłem studia, bo uważałem, że tytuł magistra może się kiedyś w przyszłości przydać. Niemniej jednak nie poświęcałem na nie więcej czasu, niż absolutne minimum. Studiowanie miało inne cele, które tłumaczę w dalszej części tego wpisu.
I zauważcie, że z roku na rok, moje zarobki systematycznie rosły:
- W 2000 roku – gdy kończyłem studia – średnie zarobki wynosiły 15 670 zł miesięcznie.
- W 2001 roku – wzrosły do 17 095 zł miesięcznie osiągając poziom 205 tys. zł brutto rocznie.
Kwota 200 tys. zł rocznie stała się dla mnie poziomem odniesienia. Przy takich zarobkach mogliśmy żyć jako rodzina na fajnym poziomie i jednocześnie sporo odkładać.
Dla jasności żebyście nie myśleli, że to było łatwe – wtedy bardzo dużo pracowałem – a wręcz się zapracowywałem. Równolegle byłem dziennikarzem i redaktorem oraz szefem działu IT w wydawnictwie. Dodatkowo organizowałem konferencje. Przez 4 lata ciągnąłem codziennie dwa etaty i wpędziłem się w pracoholizm. Intratne to było, ale czy mądre? Raczej nie. Pewnie dzisiaj podszedłbym do tego zupełnie inaczej, mądrzejszy o wnioski z tamtego czasu.
Naprawdę dużo czasu upłynęło zanim zrozumiałem, że pracować trzeba mądrze a nie dużo. To kolosalna różnica. Sam fakt zapracowywania się powoduje, że nie osiągamy stanu, który moglibyśmy uznać za satysfakcjonujący. Po prostu wiecznie będziemy z czegoś niezadowoleni. Albo ze zbyt małych pieniędzy, albo z przeciążenia pracą, którą wykonujemy.
I to tyle jeśli chodzi o przybliżenie mojej osoby jako studenta i pracownika tuż po studiach.
Jak zwiększać zarobki i ich nie przejadać?
Dla powiększania oszczędności kluczowe znaczenie ma trzymanie się dwóch zasad:
- Stale powiększaj zarobki.
- Nie pozwól kosztom rosnąć szybciej niż zarobkom.
Niby banalne, ale jak to robić systematycznie? Najbardziej kompleksową odpowiedź dałem w mojej książce “Finansowy ninja”. Podobno ta inwestycja bardzo szybko się zwraca. 🙂
Jej najlepsze recenzje piszą sami Czytelnicy, np.:
Dlaczego mi się udało?
Patrząc na te moje wyniki – zarówno tamte sprzed kilkunastu lat, jak i te obecne, które osiągam jako bloger-przedsiębiorca, spróbuję teraz wytłumaczyć dlaczego według mnie udało mi się szybko wejść na ścieżkę wysokich zarobków.
Oczywiście jest wiele powodów, ale podam trzy, które mam nadzieję skłonią Was do zastanowienia.
1. Nauka nie była moim celem
Po pierwsze: nauka sama w sobie nigdy nie była moim celem. Tak szybko, jak przekonałem się, że studia na elektronice nie są dla mnie i nie dadzą mi pracy tam, gdzie są moje kompetencje i zainteresowania – to zdecydowałem się je porzucić. Wolałem zacząć nowe studia od zera niż brnąć dalej w te bez przyszłości.
To tak jak w inwestowaniu – straty należy ucinać szybko. Bez rozpamiętywania i długiego “lizania ran”. Lepiej uznać, że popełniliśmy błąd, zresetować się i pójść dalej. Oczywiście wyciągając z takiego zdarzenia naukę i unikając powtórnego popełnienia tego samego błędu.
Warto odpowiednio wcześnie zacząć zadawać sobie pytania:
- Po co mi to?
- Dlaczego to robię?
- Jaki cel chcę osiągnąć?
Odpowiedzi pozwalają podejmować kluczowe decyzje w naszym życiu. Czasem nieznacznie, a czasami gruntownie wpływają na zmianę naszej trajektorii. Mówiłem już o tym w podcaście “WNOP 042: Dlaczego warto kwestionować status quo, czyli moja kręta droga do bloga wartego miliony”.
W moim przypadku poszedłem studiować to, co praktykowałem na co dzień. Byłem dziennikarzem, byłem redaktorem, organizowałem również konferencje branżowe, a więc poszedłem na studia związane z Public Relations – żeby poznać “drugą stronę barykady”. Dzięki temu, że pracowałem, miałem bardzo fajny filtr poznawczy. Byłem w stanie bardzo łatwo weryfikować, czy to, o czym słyszę na studiach, to jest coś współcześnie przydatnego, czy może mocno przeterminowanego.
Uczciwie mówiąc Uniwersytet Warszawski w tamtych czasach, jeżeli mówimy o Public Relations, tkwił w zupełnie innej epoce. Podobno jako pierwszy pierwszy student w historii uczelni napisałem pracę magisterską związaną z wykorzystaniem Internetu w działaniach Public Relations. To co dzisiaj jest zupełnie naturalne i co wtedy również wydawało mi się zupełnie naturalne, na uczelni stanowiło nowinkę. I tak się cieszę, że miałem niesamowitą przyjemność bronić moją pracę magisterską u jednego z najznamienitszych promotorów od PR w tamtym czasie – prof. Jerzego Olędzkiego.
Rozmawiając teraz z moimi równieśnikami, zauważam, że mamy zbieżne obserwacje co do sensu studiowania. I to bez względu na to, czy rozmawiam z prymusami, czy z osobami, które do nauki miały raczej luźne podejście.
Pierwszą taką osobą, którą chcę wam pokazać, jest Marcin Beme – założyciel Audioteki, czyli firmy, która w zasadzie wykreowała w Polsce modę na audiobooki. Marcin zdecydowanie ma się czym pochwalić. W 2013 r. odebrał z rąk Prezydenta Bronisława Komorowskiego najwyższe cywilne odznaczenie – czyli Złoty Krzyż Zasługi – za innowację i skuteczne wprowadzanie polskiej firmy na rynki zagraniczne. Jako gość 24-ego odcinka mojego podcastu powiedział takie słowa:
Zdecydowanie warto posłuchać całej tej rozmowy. Znajdziecie tam całą masę wskazówek dla studentów o tym, jak można pokierować swoją karierą.
Drugą osobą, która ma ciekawą historię edukacji, jest Marcin Iwiński – twórca firmy CD Projekt najbardziej znanej z serii gier “Wiedźmin”. Marcin to pierwszy osobiście znany mi miliarder. Jego udziały w CD Projekcie warte są około 1,5 miliarda złotych. Kapitalizacja samej firmy przekroczyła już 7 miliardów złotych. Teoretycznie zajmują się trywialnym tematem, czyli grami komputerowymi. Niemniej jednak Marcin zaczął inwestować w tematykę gier jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku.
Pamiętam, jak staliśmy na giełdzie komputerowej na Grzybowskiej, po prostu stolik w stolik i sprzedawaliśmy gry. Więcej na ten temat możecie usłyszeć w 81. odcinku podcastu.
Marcin startując z CD Projektem w ogóle nie miał jeszcze ukończonych studiów. Ba! Nawet ich nie zaczął! Prymusem też raczej nie był. Po trzeciej klasie liceum musiał zaliczać egzamin komisyjny z matematyki – podobnie jak jego kolega Michał Kiciński, z którym rok później – po zakończeniu liceum – założył CD Projekt. W podcaście mówił tak:
Czyli ma taką refleksję, że On wcześniej założył firmę, ale być może to wcale nie był najlepszy pomysł. Wynikałoby z tego, że taka idealna droga wiedzie gdzieś pomiędzy studiami a pracą.
Czy te przykłady oznaczają, że macie rzucić studia? Absolutnie nie. Ale chcę Wam pokazać – także na doświadczeniach osób mądrzejszych ode mnie, że sam fakt ukończenia studiów nie jest czynnikiem cokolwiek przesądzającym lub ułatwiającym.
Warto mieć świadomość, że w czasie kiedy Wy sobie studiujecie nie robiąc niczego innego, gdzieś obok pojawiają się kolejne osoby, takie jak Marcin Iwiński, które zamiast przeznaczać 100% na studia, po prostu praktycznie uczą się robić biznes i uciekają do przodu.
Tym wpisem i moim wystąpieniem chcę Was zachęcić do tego, żebyście nie ograniczali się tylko do studiowania. I teraz spróbuję wytłumaczyć, dlaczego to takie istotne.
2. Łączyłem zapał do pracy z doświadczeniem
Dwa czynniki uważam za pioruńsko istotne w karierze i rozwoju zawodowym każdej osoby. Z jednej strony to pewien zapał, czy energia do pracy, a z drugiej strony – doświadczenie, które zdobywamy dosyć stopniowo.
Nie bez powodu na powyższym slajdzie przedstawiłem pasek energii życiowej jako intensywny na początku i stopniowo blednący wraz z upływem czasu.
Gdy jesteśmy młodzi, to czujemy się autentycznie “kuloodporni”. Uważamy, że wszystko umiejmy i wszystkiemu podołamy. Uważamy, że jeżeli czegoś nie umiemy, to szybko się nauczymy. I to jest prawda, bo w młodym wieku rzeczywiście bardzo łatwo jest przyswajać nową wiedzę i umiejętności. Praca dosłownie pali się nam w rękach.
Ale stopniowo, wraz z upływem lat, nasze możliwości wydają się maleć. Snu potrzeba więcej, zapału jest jakby mniej. Trudniej też przyswajać wiedzę. Mówiąc zupełnie wprost potrzebuję dzisiaj dużo więcej snu niż 10–15 lat temu. Bez względu na moje chęci, nie jestem już tak produktywny jak kiedyś. Nie te lata – chociaż staruszkiem absolutnie się nie czuję. Z wiekiem coś się zmienia…
Nie bez powodu mówi się o czymś takim, jak kryzys 40-latków. Często w okolicy tego wieku człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że jeśli chodzi o wydajność pracy, zdrowie i sprawność fizyczną – to najlepsze lata mamy już za sobą.
Zupełnie inaczej ma się za to kwestia doświadczenia (życiowego i zawodowego). Im jesteśmy starsi – tym więcej mamy doświadczeń. Tym lepszy mamy filtr poznawczy. Mamy coraz więcej dobrych refleksji dotyczących tego, co nam się w dotychczasowym życiu udało a co nie. Uświadamiamy sobie jakie szanse być może zmarnowaliśmy.
W miarę wzrostu doświadczenia, niektórzy z nas uświadamiają sobie, że co prawda dotychczas ładnie wspinali się po szczeblach kariery zawodowej, ale niestety przystawili drabinę do złej ściany.
Uświadomienie sobie tego to jedno. Zmiana sposobu działania – to drugie. Wymaga to dużej dojrzałości i jednocześnie odwagi. Jeżeli zorientujemy się zbyt późno, to może się okazać, że nie zostało nam wiele czasu albo nie zostało nam już tak wiele odwagi, jak wtedy, kiedy byliśmy młodzi, żeby swoje życie jakoś gruntownie przekierować. Drabinę można byłoby przystawić do właściwej ściany, ale nie wiadomo czy na wspięcie się na nią wystarczy jeszcze energii.
Typowy scenariusz przedstawiający te przeciwstawne czynniki wygląda mniej-więcej tak:
Młodzi ludzie mają co prawda dużo energii życiowej, ale jeśli tylko studiują, to nie zdobywają praktycznego doświadczenia. Energia trwoniona jest na naukę teorii. Potem, gdy idą do pierwszej pracy, to przekonują się, że ich wiedza nie jest zbyt wiele warta dla pracodawców. Że tak naprawdę przede wszystkim liczy się doświadczenie. Przeznaczają więc energię na jego zdobywanie, czas płynie i zapał stopniowo spada.
Co więcej – nie można się nastawiać na to, że do końca życia będzie się wykonywało profesję, którą zdobywa się na studiach. Świat pędzi coraz szybciej, stale pojawiają się nowe zawody a niektóre znikają. Dzisiejsi studenci bardzo mocno ryzykują stawiając na “konkretnego konia”. W zasadzie nieuniknione jest to, że w ciągu swojego życia będą musieli się kilka razy przebranżowić. Każdy z nich powinien zapytać uczciwie sam siebie “Czy głęboko wierzę w to, że jestem w stanie i mam mam siłę i chęci do tego, aby się 2, 3 lub 4 razy w życiu przebranżowić?”. Zresztą nie dotyczy to tylko studentów. 😉
Dzięki postępom w medycynie średnia długość wieku stale rośnie. Jednocześnie dzisiejsi studenci mają przed sobą około 40 lat pracy zawodowej do emerytury (a być może nawet więcej jeśli nastąpi zapaść systemu emerytalnego). W trakcie pracy zawodowej nie dość, że będą obciążani rosnącymi kosztami podatków (to właśnie z pracujących ściąga się pieniądze na wypłaty dla coraz dłużej żyjących emerytów), to dodatkowo będą musieli odłożyć oszczędności na kolejne 20–30–40 lat życia na swojej emeryturze. To kolejny powód dlaczego warto jak najwcześniej wskoczyć na ścieżkę relatywnie wysokich zarobków.
Dlatego tak kolosalne znaczenie ma żeby praktyczne doświadczenia zacząć zbierać jak najwcześniej. Żeby ten dolny pasek na wykresie zaczynał się jak najbardziej z lewej strony. Bo wtedy dajemy sobie szansę na zaistnienie “złotego okresu” w naszym życiu, który ja szacuję, że jest gdzieś między 30-tką a 40-tką. To taki czas, gdy mamy już wystarczająco dużo doświadczenia, które możemy już dobrze zmonetyzować, a jednocześnie mamy jeszcze wystarczająco dużo energii i marginesu czasowego, który pozwala nam odważnie podejmować radykalne decyzje w życiu. Dzięki temu, że jesteśmy młodzi i jeszcze mamy zapas energii, to możemy śmielej podjąć ryzyko a w przypadku ewentualnego błędu, będzie jeszcze dużo czasu żeby go naprawić.
Ja miałem to niesamowite szczęście, że zacząłem pracować bardzo wcześnie, szybko zbudowałem swoją wartość na rynku pracy i dlatego mogłem sobie pozwolić na kilka odważnych decyzji:
- Porzucenie dziennikarstwa w 2002 roku – bo już wtedy widziałem, że świat starych mediów idzie w złą stronę.
- Porzucenie branży IT w 2012 roku i rozpoczęcie blogowania – mając 39 lat.
Dziś monetyzuję moje doświadczenie korzystając z resztek zapału do pracy. Nic więcej i nic mniej.
3. Traktowałem każdą pracę jako trampolinę do kolejnej
Trzeci sekret mojego sukcesu to podejście do pracy.
Nigdy w mojej karierze zawodowej nie stawiałem pieniędzy na pierwszym miejscu. Szukałem sobie po prostu atrakcyjnych zajęć. Takich, które mnie rozwijały i jednocześnie były dobrą wprawką do dorośnięcia do realizacji zajęć i projektów jeszcze bardziej ciekawych. To co się dla mnie liczyło to satysfakcja z pracy, którą wykonywałem, poczucie sprawczości i ważności tego co robiłem. Wysokość moich zarobków była wynikiem efektów, które “dowoziłem”. Także dlatego, że dbałem o to, aby efekty były zauważane przez moich szefów.
Gdy jest się dobrym, w tym co się robi, to się stopniowo realizuje coraz bardziej ambitne projekty. Traktowałem kolejne zadania i prace jak trampoliny pozwalające wybijać się coraz wyżej i wyżej – i to nie w hierarchii firmowej, tylko w zakresie ciekawości i złożoności zadań, które realizowałem. A za tym szły również pieniądze.
Ogólnie z karierą zawodową jest trochę jak ze skakaniem na trampolinach. Jeśli nie mamy doświadczenia, to trudno wskoczyć od razu na najwyższą. Ale, gdy opanuje się skakanie na niższych, to pewniej będziemy się czuć na tych największych.
Jeśli jakiś pracodawca zatrudni nas za 4000 zł miesięcznie, to niejako automatycznie staje się to naszym poziomem odniesienia. Już nie pójdziemy tak chętnie do pracy za 2000 zł miesięcznie. Dlaczego? Bo mamy już dowód, że jesteśmy warci więcej. Że są firmy gotowe więcej zapłacić za naszą ekspertyzę. Ten kto nauczył się skakać na dużych trampolinach, nie będzie już uważał za fajne tych średnich i małych.
Dlatego powtarzam, że jeśli chcecie zarabiać 10 tys. zł miesięcznie, to pierwszym krokiem jest jak najszybsze pójście do pracy nawet za 1500 zł miesięcznie. A potem walka o systematyczne podwyżki – nawet o 150 czy 300 zł. Wyższa pensja automatycznie stanie się nowym punktem odniesienia.
Każdy skok piętro wyżej – na ciut wyższy poziom zarobków – buduje poczucie własnej wartości. To m.in. dlatego zalecam, aby przynajmniej raz na pół roku iść na rozmowę kwalifikacyjną – nawet, jeśli nie planujecie zmieniać pracy. Ale przynajmniej dzięki temu “wycenicie się” na rynku pracy a i być może zyskacie kolejne argumenty negocjacyjne.
Dla jasności: ja nie skakałem często między firmami. W wydawnictwie pracowałem 7 lat. W firmie IT = 11 lat. W dobrych miejscach pracy można zwiększać zarobki bez zmiany pracodawcy.
W co warto inwestować czas i energię?
No to skoro już wiecie dlaczego mi się udało, to przejdę w końcu do takich bardziej generalnych wskazówek, w co warto inwestować swój czas i energię będąc na studiach.
Na to pytanie odpowiadałem szeroko w 38. odcinku mojego podcastu. Tam dałem 21 wskazówek dla 20-latków – zarówno dotyczących finansów, jak i czysto życiowych. Poniżej zebrałem kilka najważniejszych i chociaż mogą się one wydawać trywialne, to uwierzcie, że są one pioruńsko ważne.
Przede wszystkim nauczcie się języka angielskiego. Biegle! Tak, żeby sprawnie się w nim komunikować ustnie i pisemnie. To najlepsza inwestycja, jakiej możecie dokonać w młodym wieku – i to zarówno pod kątem dalszej edukacji, jak i pracy.
W ten sposób umożliwicie sobie pracę nie tylko w Polsce, lecz także za granicą. Obecnie internet umożliwia wykonywanie pracy bez fizycznej obecności w innym miejscu. To daje kolosalne możliwości, np. możemy być beneficjentami tego, że w Polsce generalnie poziom kosztów jest dużo niższy niż w innych krajach. Czyli będąc tutaj można zarabiać na poziomie światowym pracując dla klientów z innych krajów. Zjawisko to nazywane jest geoarbitrażem. Z jednej strony można ponosić niskie koszty życia w Polsce (lub w jeszcze tańszych krajach) a zarabiać tak jak Europejczycy lub eksperci z USA.
Poza tym dobra znajomość angielskiego to także praktycznie nieograniczony dostęp do najlepszej wiedzy. Dzisiaj siedząc w piżamie przed komputerem w Polsce można studiować na uczelni znajdującej się na drugim końcu świata. 20 lat temu takich możliwości jeszcze nie było. Dzisiaj są już dostępne dla każdego, kto chce poświęcić swój czas na naukę.
Druga wskazówka: edukujcie się i poszerzajcie horyzonty. Jeśli coś Was interesuje, to jako młody człowiek warto drążyć ten temat aż do jego zgłębienia – przynajmniej do takiego poziomu, który pozwali stwierdzić, czy jest to coś naprawdę interesującego i jednocześnie perspektywicznego.
Oprócz tego, co nas pasjonuje, warto się uczyć rzeczy praktycznych. Zdobywać takie umiejętności, które będzie można sprzedawać innym i za które będą nam chcieli oni zapłacić.
Jednocześnie jednak nie można się bać zmian, czyli porzucania i zmieniania tematów, którymi się zajmujecie. Nie koncentrujcie się na jednej dziedzinie. Jesteście młodzi, macie czas na to, żeby eksperymentować. Macie czas na to, żeby popełniać błędy. Im więcej będziecie mieć różnorodnych doświadczeń, tym szybciej zrozumiecie, co jest dla Was ważne i tym łatwiej będzie Wam podjąć kluczowe decyzje.
No chyba że już teraz wiecie co jest dla Was najważniejsze. W takim przypadku nie rozpraszajcie się, lecz skoncentrujcie na byciu najlepszym w tym, co robicie.
Czwarta wskazówka – Zacznij pracować i zmieniaj pracę. To jest trochę wbrew temu, co mówią HR-owcy czytający wasze CV – “no niechętnie widzimy, że ktoś często skakał z kwiatka na kwiatek”. Ale z drugiej strony bardzo trudno jest zebrać doświadczenia, szczególnie o stylu zarządzania różnymi firmami, jeżeli po prostu nie popracujecie w każdej z nich.
Ja zachęcam żeby trochę czasu spędzić zarówno w małej / średniej firmie, jak i w korporacji. W małej firmie macie bardzo dużą sprawczość. Tam jesteście osobami, które będą trochę takimi osobami od wszystkiego. Czyli zobaczycie, jak ten biznes funkcjonuje, ale dzięki temu będziecie też w stanie bardzo szybko zobaczyć, jakie są czynniki sukcesu takich małych firm.
Może się jednak zdarzyć, że traficie do słabej firmy. Jeśli tam utkniecie, to łatwo będzie uwierzyć, że tak wygląda rzeczywistość w większości firm – a to nieprawda. Dlatego dla przeciwwagi zachęcam również do pracy także w korporacji i to wbrew powszechnemu teraz narzekaniu na te organizacje. Co prawda tam będziecie rzeczywiście takim “sześcianem”, który będzie musiał się idealnie wpasowywać w konkretne zapotrzebowanie firmy, ale z drugiej strony zobaczycie, jak funkcjonują procesy w tego typu organizacjach. To też jest bardzo cenna wiedza, która później pozwoli wybrać ten kierunek, który będzie dla Was istotny.
Po prostu zacznijcie wcześnie pracować i jedzcie chleb z różnych pieców, bo warto zdobywać doświadczenia w różnych miejscach i poszerzać horyzonty. Dać sobie szansę na szerszy ogląd rzeczywistości. Szerszą perspektywę.
I kolejna wskazówka – nie przedłużajcie studiów. Mówię to szczególnie do tych osób, które mogą chcieć na przykład odkładać obronę pracy magisterskiej. Mam niesamowitą liczbę znajomych, którzy albo nie zrobili nigdy magisterki, albo zajęło im to wiele, wiele lat, np. dłużej niż samo studiowanie.
Jeśli nie studiujecie na wymagających kierunkach technicznych, to zasadne jest pytanie, czy nie lepiej przejść na zaoczny tryb studiów i poświęcić większość tygodnia na zdobywanie doświadczeń na rynku pracy. Bez względu na sam tryb studiów, warto ukończyć je jak najszybciej i obronić pracę magisterską bez zbędnego przeciągania. Dyplom może się kiedyś do czegoś przydać. Chociaż nie brakuje też takich osób, którzy uważają go za zbędny.
W swoim studiowaniu warto kierować się podejściem projektowym, czyli zaliczyć to co trzeba, zamknąć pewien rozdział w życiu i pójść po prostu dalej. No chyba, że wiążecie swoją przyszłość z karierą naukową. W takim przypadku rzeczywiście nie ma się co spieszyć z opuszczeniem murów uczelni.
Wchodząc pierwszy raz na rynek pracy jesteśmy zazwyczaj “totalnymi golasami”. Większość studiów wyższych niestety funkcjonuje w taki sposób, że kompletnie nie przygotowuje pracowników, których potrzebują przedsiębiorcy. To dlatego “świeżaków” po studiach rekrutuje się na stanowiska typu “junior / młodszy” i de facto muszą oni przechodzić od zera praktyczne wdrożenie do pracy na danym stanowisku.
Warto szukać swojego mistrza / mentora – osoby lub szefa, od którego będziecie mogli się dużo nauczyć. Zdecydowanie lepiej mieć taką pracę, gdzie rzeczywiście ktoś Was weźmie pod swoje skrzydła i nauczy fachu. Doradzam, żeby trwać przy dobrych mistrzach nawet wtedy, gdy wydaje Wam się, że zarobki nie są wystarczająco atrakcyjne. Pieniądze zawsze można zarobić nieco później – korzystając z doświadczenia zdobytego w dobrym środowisku.
Osobiście preferowałem pracę w prężnych małych i średnich firmach pod okiem dobrych szefów. Im mniejsza firma, na tym większą dynamikę jest narażona. Małe firmy pozwalają wiele się nauczyć o ludziach, poznać, co to znaczy “robić wszystko”, zobaczyć jak wiele detali składa się na sukces lub porażkę.
Cały ten początkowy okres kariery zawodowej to czas intensywnego zbierania doświadczeń i uczenia się na własnych błędach. Ostatnia wskazówka: traktujcie go jako czas otwierania furtek, przez które być może będziecie chcieli przejść w przyszłości. To jest najlepszy okres na testowanie różnych scenariuszy, ale bez zamykania się na alternatywy.
Warto przyglądać się znajomym ze studiów i współpracownikom. Budować dobre relacje z tymi, którzy są OK. Warto podpatrywać postawy ludzi, którzy są wokół was. Nauczyć się odróżniać co to znaczy, że ktoś dobrze wykonuje swoją pracę? Z kim chcielibyśmy pracować a z kim niekoniecznie? Dlaczego?
Nawet w przypadku tych osób, z którymi ewidentnie nam nie po drodze, nie warto “palić mostów”. Dotyczy to zarówno współpracowników, jak i byłych pracodawców. Po prostu warto być “w porządku”. Po latach może się okazać, że ktoś taki wyciągnie do nas pomocną dłoń albo przynajmniej… nie będzie nam psuł opinii. A na pewno nie możecie na to liczyć, jeśli sami szybko porzucacie miejsca pracy.
Chcesz więcej? Polecam “Finansowego ninja”
Mój występ na Collegium Da Vinci oparłem na zaledwie trzech stronach książki “Finansowy ninja”. A cała liczy ich aż 544.
Znajdziecie tam dużo więcej podpowiedzi, jak radzić sobie na różnych etapach życia i rozwoju finansowego. Napisałem tam też o tym jak negocjować, jak budować swój kapitał, jak zwiększać zarobki, jak mądrze zarządzać finansami i na co uważać – zwłaszcza na styku z szeroko rozumianą branżą finansową.
Zachęcam gorąco do lektury książki. Sięgnęły już po nią ponad 42 tysiące osób… a ja właśnie zamówiłem kolejny dodruk – tym razem aż 20 tys. egzemplarzy.
Jeśli szukacie pomysłu na atrakcyjny i wartościowy prezent dla bliskich Wam osób, to #FinNinja spełnia to kryterium. Nieustająco zapraszam do zakupów i z góry dziękuję.
Podsumowanie
Pora zatem na krótkie podsumowanie. Po pierwsze: studia są ważne, ale nie są najważniejsze. Dlatego właśnie nie warto przeciągać samej nauki.
Po drugie: warto się uczyć tego, co możecie wykorzystać praktycznie. Ale z drugiej strony, zgadzam się, że będąc młodym człowiekiem, pioruńsko trudno jest przewidzieć, co może mieć praktyczne zastosowanie w przyszłości. Klasyczny problem “jajka i kury”…
Tym bardziej warto jak najwcześniej zderzyć wiedzę teoretyczną z praktyką rynku pracy. Pójść pracować – nawet równolegle ze studiami. Właśnie po to, żeby jak najszybciej wykształcić w sobie odpowiedni filtr poznawczy.
I po trzecie: dbajcie o to, aby mieć dobre relacje między sobą i dobre relacje z osobami mądrzejszymi od Was np. wykładowcami czy pracodawcami. To się zawsze przydaje.
Jadąc do Poznania czytałem w pociągu historię biznesu skatera Tony’ego Hawka (znany m.in. z serii gier Tony Hawk’s Pro Skater). Okazuje się, że Tony miał od wczesnego wieku swojego mentora. Starszego skatera i właściciela firmy, który zauważył potencjał Hawka, gdy ten miał zaledwie 11 lat. Przez kolejne 8 lat – aż do 19-tki – pomagał mu budować jego markę osobistą. Jak widać obecnie – bardzo skutecznie.
Nawet nie macie pojęcia, jak wiele razy w życiu ktoś do Was wyciągnie pomocną dłoń, o ile tylko dacie się poznać jako osoby, którym warto pomagać i które zasługują na to, żeby otrzymać taką pomoc. Które rokują, że nie zmarnują poświęconego im czasu.
I tego właśnie Wam życzę. 🙂
Chętnie przeczytam w komentarzach, co myślicie i jakie Wy macie wskazówki dla obecnych studentów. Głęboko wierzę w to, że mądra wymiana doświadczeń między pokoleniami to to, co pomaga nam być coraz bardziej świadomymi pracownikami i po prostu lepszymi ludźmi.
Powodzenia!
PS: Dziękuję Collegium Da Vinci za zaproszenie i udostępnienie nagrania mojego wystąpienia, oraz Igorowi Wojtkowiakowi za miłą współpracę przy filmowaniu i montażu.
{ 113 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Jak to możliwe, że miałeś tak kosmiczne zarobki na w latach 1999-2000? To aż nieprawdopodobne. Tyle to dzisiaj (po 17 latach) zarabiają prezesi średnich firm.
Hej Bartek,
No przecież napisałem jak do tego doprowadziłem. 🙂 M.in. dlatego dałem PIT z pieczątką Urzędu Skarbowego na slajdzie, bo wiem, że trudno w to uwierzyć.
A swoją drogą: czytając Twój komentarz przyszedł mi do głowy pomysł, że chyba powinienem przygotować kurs dotyczący tematyki negocjowania wynagrodzenia i zwiększania zarobków. 🙂
Pozdrawiam!
Zarobki rzeczywiście imponujące a Twoje rady jak zawsze cenne, pod punktem o nauce jezyką podpisuję się obiema rękami, znajomość biegle jezyka to tak jakby mieć dodatkowy zawód w dzisiejszych czasach no pszerza horyzonty o ile ktoś chce się dokształcac w różnych tematach bo nie czarujmy się nowinki branżowe technologoczne naukowe czy dotyczace marketingu i social media płyną z zachodu, a kurs bardzo chetnie jestem za:)
pozdrawiam
Michał,
kurs dotyczący tematyki negocjowania wynagrodzenia i zwiększania zarobków to byłby strzał w dziesiątkę:) Pierwsze raz cokolwiek piszę na Twoim blogu, ale jestem wiernym czytelnikiem i to co robisz to naprawdę kawał dobrej roboty:)
Pozdrowienia.
Dziękuję Bartek za opinię i ciepłe słowa.
Mam wrażenie że to były magiczne czasy – 7.5 średniej krajowej. Pamiętam że moi rodzice mieli razem koło 4 tys. I to wtedy „nie było źle” 😉
To jakby dziś zarabiać na etacie 30 tys. miesięcznie przed 30 rż – no aż brzmi nierealnie. Mityczne 15k programistów-seniorów się chowa 😉
Zgadzam się, kurs to dobry pomysł 🙂
To będzie strzał w dziesiątkę 🙂 co prawda pełno jest artykułów o wszystkim i o niczym, ale spora część czytelników zachęcona genialną książką która jest kompedium wiedzy i „działa”, na pewno w to wejdzie 🙂 warto taką wiedzę usystematyzować i opublikować
Michał, myślisz że faktycznie temat negocjowania zarobków byłby dla kogokolwiek interesujący ? 😉
Hej Wojtek,
Masz monitoring internetu na frazę „negocjacje”? 😉
Pozdrawiam
A tak jakoś przypadkiem trafiłem na ten komentarz 😉
Cześć Michał,
myślę, że to bardzo dobry pomysł!
Michał
Pomysł z kursem – extra
Z chęcią zapoznam się z takim kursem 🙂
Myślę że bardzo ciekawy pomysł. Z niecierpliwością czekam na realizację odcinka z taką tematyką. Mam nadzieję że koncepcja jest aktualna ponieważ jest to dosyć istotna tematyka.
Zarobki jak na tamtem czas imponujący (siła nabywcza pieniądza była ok. 1,5 razy niejsza a zarobki nominalne – ponad 2 krotnie niższeekwiwalent 35-40 k PLN dzisiaj)
niemniej nominalnie dobrzy specjaliści (np. IT, quantitative finance) są wstanie tyle wyciągnąć – nie jest aż tak źle 🙂
Witaj, bardzo wartościowy wpis (czytam z perspektywy mając 36 lat). Zastanawia mnie ten angielski o którym napisałeś na 1-wszym miejscu. Podpisywałbym się pod tym do teraz … tylko, że widzisz Twoje i moje dzieci prawdopodobnie będą korzystać z tłumacza w czasie rzeczywistym coś w stylu google translatora (patrz jak szybko rozwija się dostęp do netu i rozwój sztucznej inteligencji) więc zastanawiam się czy jest sens, aby uczyły się angielskiego tak jak nam to było potrzebne.
Nie neguję tego, że angielski jest najważniejszy – w ogóle nie wyobrażam sobie aby ktoś był dobrym ekspertem (szczególnie w naukach ścisłych) jeśli nie zna angielskiego – na zachodzie jest cała wiedza na wyciągnięcie ręki (klawiatury) tylko trzeba znać język.
Pytanie czy ta znajomość języka będzie równie koniecznie potrzebna za 10 lat patrząc na to co się dzieje z rozwojem sztucznej inteligencji i jaki to będzie miało wpływ na porozumiewanie się za pomocą translatorów AI.
Odpowiedz sobie na pytanie czy zaryzykowalbys postawienie swoich oszczednosci na rozwój translatorów AI (jako bierny inwestor). Teraz odpowiedz sobie na pytanie czy zaryzykowalbys NIE nauczenie sie (lub dziecka) jezyka obcego.
Tak, zainwestowałbym gdyby była taka możliwość.
Co do translatorów – rozumiem, że teraz nie wyobrażasz sobie faktu, że ktoś do Ciebie mówi w obcym języku, a Ty z opóźnieniem max ułamki sekundy otrzymujesz komunikat bezpośrednio do swoich uszu w ojczystym języku. O takim czymś właśnie mówię, tak za 10 lat.
Tak, składnia i niuanse językowe zostaną załatwione dzięki rozwojowi AI – uwaga, pracuję w elektronice i oprogramowaniu, mam kontakt z branżą na co dzień – znam możliwości i potencjał jaki w tym drzemie i czy w ogóle jest to możliwe- odpowiadam, tak jest to możliwe zanim dorosną nasze dzieci.
Co do dziecka – na pewno ZAWSZE premiowane będzie przez zachodnie społeczeństwa znajomość języka bez wsparcia elektroniki. Pytanie tylko czy planujesz wyeksportować swoje dziecko za granicę, jeśli tak to niech się uczy angielskiego, aby tam miało łatwiej (ale uwaga lepiej już teraz wyjedź, żeby dziecko miało akcent bo to ma też znaczenie).
Wiesz: translatory są fajne. Ale do zastosowania w sytuacjach oficjalnych (o ile obie strony się na to zgodzą). W sytuacjach mniej oficjalnych – nie sądzę by były pożądane. 🙂 A w nieoficjalnym buduje się relacje.
Wydaję mi się, że pomimo postępu technologicznego za 10 lat nadal nie będziemy mieli wystarczająco dobrych translatorów. Nie są one obecnie tak dobre jak się wydaje, a rozwój AI też nie jest jakiś zdumiewająco szybki. Po za tym, za pomocą translatora nie dasz się poznać jako człowiek, nie będziesz mógł wykorzystać swoich umiejętność interpersonalnych, nie nawiążesz więzi z klientem czy z osobą, którą chcesz poznać. Będziesz niczym robot, który ma odpowiadać na pytania. Po za tym nauka języka obcego ma o wiele więcej korzysci niż tylko możliwość komunikacji z drugą osobą. Poprawia sprawność umysłu, zapobiega demencji starczej, umożliwia zagłębienie się w daną kulute itd.
Podzielam Adrian Twoją opinię w tym temacie. 🙂
Cześć Andrzej,
Myślę, że żaden translator nie zastąpi ludzkiej interakcji. Na poziomie biznesowym i tak zawsze przychylniej spojrzy się na osobę, która potrafi swobodnie się porozumieć. Translator zostawiłabym na wycieczki, żeby potargować się z kupcem, a nie by starać się o pracę w zagranicznej spółce.
Tak, ZAWSZE premiowana będzie znajomość angielskiego na zachodzie metodą naturalną – liczy się, że umiesz z nimi rozmoawiać i masz akcent.
Jeśli angielski będzie Tobie potrzebny do zdobywania wiedzy (studiowane online, szukanie wiedzy) to nowe zabawki + sztuczna inteligencja rozmyje granice i język nie będzie barierą.
Andrzej, kazdy ma jakis akcent 🙂 To zalezy od innych czy beda chcieli go zrozumiec. Jestem prawnikiem w Anglii, pracuje w kancelarii, chodze na rozprawy. Nie mam idealnego akcentu, kazdy orientuje sie, ze nie jestem stad, ale rozumieja mnie w kazdej sytuacji. Moj maz tez jest programista, ma akcent, ktory mnie smieszy, ale jako lead developer jest rozumiany przez swoich wspolpracownikow. Oboje pracujemy jedynie z Anglikami. Corka sie tu urodzila i angielski to jej pierwszy jezyk, wiec ma calkowicie inny akcent. Jak widzisz, akcent to nie problem.
Odnosnie zastapienia znajomosci jezyka przez AI, to nie bedzie to wystarczajace. Bardzo wazne sa niuanse kulturowe, ktorych nie da sie zrozumiec bez znajomosci jezyka. Czy wiesz np. ze Polacy sa uwazani w Anglii za bardzo szczerych (Anglicy rozumieja przez to „chamskich”) poniewaz mamy kompletnie inny sposob wyrazania swoich mysli? Tu jest cala gama roznych wyrazen w roznych okolicznosciach, ktorych bez znajomosci lokalnej kultury, obyczajow, historii itd. nie jestesmy w stanie prawidlowo zinterpretowac i nasza reakcja na nie moze byc nieprawidlowa.
Niedawno czytalam rowniez ciekawy artykul o europejskim angielskim. Caly czas sie ksztaltuje i jest faktycznie inny niz British English, bo jest przystosowany do sposobu myslenia w Europie kontynentalnej i naszych „kalek jezykowych”. Czy AI nadazy za takim rozwojem jezyka?
Pozdrawiam,
Możemy różne rzeczy obstawiać. Może się translatory aż tak rozwiną, że ich istnienie stanie się niezauważalne. Ale póki nie zobaczymy, to jednak moje dzieci będą się uczyły angielskiego.
Inna sprawa, że uczenie się innego języka obcego to już raczej hobby. Mam często takie doświadczenia, że, zwłaszcza na konferencjach mogę być 4 dni w Berlinie czy Brukseli i nie powiedzieć słowa po niemiecku czy francusku. Angielski wypiera wszystko. Więc jeżeli masz czas – ucz się drugiego języka, ale nie spodziewaj się jakichś fantastycznych wyników 🙂
Kulawość w mowie, piśmie, lub rozumieniu angielskim, uważam potencjalnie za zbędny hamulec. Jeszcze trochę czasu upłynie zanim ziści się to o czym piszesz, a wiedza zawsze Ci się przyda. Jest Twoja i nikt Ci jej nie zabierze, a będziesz mógł z nią zrobić coś chcesz. Jeśli nie masz biegłości w języku, wiele spraw przychodzi znacznie trudniej, i nie rozwiązują tego do końca same translatory, czy słowniki które już dziś są. Właściwie to stanowią podporę dla osób poruszających się w temacie. Nawet mniej dla raczkujących. Bo ich to nie interesuje aż tak bardzo, lub nie umieją wykorzystać. Polska ze względu na zainteresowanie krajem, i złożonością jako taką języka, zawsze będzie trochę z tyłu w kwestii rozwoju technik językowych i translacyjnych. Wystarczy spojrzeć jak na angielski tłumaczy się z innych języków, a jak na polski. A co dopiero transkrypcja polska, czy też tłumaczenie w czasie rzeczywistym, w czasie gdy angielska nawet nie jest idealna. To zawsze utrudnia kontakt.
Wiem, że dość dawno już był ten tekst, ale.. potrzebuję swoich 3 groszy wtrącić, ponieważ ludzie zaczynają tak bardzo polegać na tym, co ‚artificial’, że stają się bezwartościowym materiałem, który.. może zastąpić właśnie AI…
Poleganie na translatorach jest tak głupie, jak poleganie na GPS. Wystarczy jeden błąd, żeby zmienić całe znaczenie. A jak zweryfikujesz, czy AI dobrze przetłumaczyło i faktycznie oddało sens Twojej wypowiedzi, jeśli nie będziesz znać języka? AI to AI, a nie człowiek, który jakieś 85% komunikatu odbiera na poziomie gestykulacji, mimiki, tonu głosu i postawy ciała i którego wypowiedź zależy od jego doświadczeń. Czasem tworzymy słowa ad hoc, bo język jest żywym tworem i wymaga tworzenia nowych wyrażeń/zwrotów, określeń.. co jest niejednokrotnie nieprzetłumaczalne na inne języki za pomocą translatora. Tego żadne AI się nie nauczy, a sam tekst, choćby wypowiedziany, bez intonacji, to zdecydowanie za mało.
Inna kwestia – że człowiek ucząc się języków obcych, nie tylko angielskiego, uczy się czegoś więcej niż tylko sposobu wypowiedzi. Język niesie ze sobą pewien sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, a zatem im więcej języków się umie, tym szersze się ma horyzonta. Język do nic innego jak nadawanie etykiet doświadczeniom, które są wspólne dla danej nacji/kultury ludzi posługujących się danym językiem. Nauka języka to nie tylko nauka słówek i gramatyki..
A co do jeszcze aspektów technicznych.. żeby móc skorzystać z wiedzy sieci neuronowej, to trzeba być online cały czas (bo ilość informacji jest zbyt duża, by mieć dobry translator w np. komórce, szczególnie by mieć tak minimalne opóźnienia o jakich piszesz – bo do tego potrzeba dużych mocy obliczeniowych). A zatem każda Twoja wypowiedź jest nagrywana, zapisywana, przetwarzana. Nie ma miejsca na prywatność. Ja tego nie chcę ani dla siebie, ani dla moich dzieci. Ale jak ktoś chce, żeby o nim wiedzieć wszystko… no cóż..
Kolejna sprawa – w razie awarii prądu (a wszystko jest możliwe), zgubienia się gdzieś w mieście, jak padnie bateria i nie będzie możliwości naładowania .. to .. dupa. Leżymy i kwiczymy. Mając mózg, który jest w stanie się nauczyć języka dość szybko.. będziemy polegać na sprzętach..
To ja proponuję jeszcze dać się zastąpić sztucznej inteligencji i w myśleniu. A może i w życiu? Po co nam to, skoro są AI, które wszystko za nas zrobią?
Serio, jak czytam niektórych ludzi, którzy są ‚inżynierami’, to się zastanawiam po co nam tacy ludzi, bo jak na razie patrząc na moje doświadczenia, wprowadzanie systemów różnorakich więcej problemów powoduje, niż rozwiązuje.. bo na jeden rozwiązany problem pojawia się 10 nowych. I tak – też jestem inż. mgr, po studiach technicznych z informatyki, ale to co mnie odróżnia od introwertycznych kolesi z mojej branży, to empatia i zrozumienie czym jest człowieczeństwo, jaką wartość ma człowiek. To już w Silicon Valley tamtejsi inżynierowie i szefowie zaczynają rozumieć, że technologia to pomoc, a nie full zastępowanie danej umiejętności..
Bartek, to nie jest niemożliwe. Ja w to wierzę, bo sam zarabiam podobnie, mam 26 lat. Akurat nie w kraju, ale jak wrócę, co będzie niedługo, to zarobki dalej utrzymam, może nawet zwiększę, bo w kraju mam lepsze możliwości inwestowania. Trzeba działać od początku i znaleźć swoją drogę, wszystko jest możliwe. Poza tym, gdyby Ci Michał powiedział dwa lata temu, że zarobi milion na książce to też byś nei uwierzył, a jednak da się. Działaj, pracuj, rób coś z sercem i staraj się codziennie rozwijać a finansowy sukces w końcu przyjdzie. 🙂
Wiesz, to jest taka dobra propaganda sukcesu, która jednych uskrzydla, a innym narzuca tempo nie do zniesienia. Ja mam inne podejście, którego nauczyłem się od mojego Taty: rób najlepiej jak umiesz, staraj się być dobry, ale nie chciej wygrać. Wygrana może przyjść albo i nie, a jeżeli będziesz o niej zbyt często myślał, to tylko się wypalisz.
Swoją drogą, to chyba oryginalnym źródłem tej filozofii był film „Wielki Szu” 🙂
Hej Michale!
Dla stałych słuchaczy i czytelników artykuł jest swego rodzaju powtórzeniem, ale w piątek wybieram się na 2 rozmowy kwalifikacyjne (zmiana pracy, miejsca na Warszawę), więc dzięki za kopa motywującego, szczególnie w miejscu „negocjacji” pensji.. 🙂
Pozdrawiam!
Powodzenia w negocjacjach Kuba!
Michale, z przyjemnością czytam wszystkie Twoje wpisy. Są bardzo inspirujące do działania 🙂 Chciałabym poznać Twoje zdanie nt. dokształcania się / zmiany zawodu w wieku późniejszym. Jestem już bliżej 40 i niestety pracuję w zawodzie, w którym trudno o wysokie zarobki. Przez ostatnie lata trochę dokształcałam się we własnym zakresie, ale nie wpłynęło to na znaczącą zmianę wynagrodzenia. Mówiąc wprost – w moim zawodzie, wszyscy w PL mają podobne wynagrodzenie. Byłam już na kilku rozmowach o pracę i choć oferty były ciekawe i rozwijające, to finansowo były tymi mniejszymi trampolinami… Podsumowując – czy uważasz, że zmiana o 180 stopni i zaczynanie od zera są warte zachodu? Jak, Twoim zdaniem, zrobić taki krok, minimalizując ryzyko?
Pozdrowienia 🙂
Zebrać oszczędności pozwalające np. na rok życia i zaryzykować zmianę. W najgorszym przypadku wrócimy po 1-2 latach do tego co robiliśmy wcześniej.
Michał przecież sam zmieniał stanowiska pracy praktycznie o 180 stopni – chyba widać, że nie jest temu przeciwny ;-).
Mam podobny pomysł, ale w nieco krótszej perspektywie – spłacić długi, odłożyć kasę na 2-3 miesiące bez pracy i poszukac czegoś faktycznie lepszego a nie tylko trochę lepszego 😉
Hej Vera,
Tak jak mówiłem na początku swojego wystąpienia – trzeba słuchać przede wszystkim siebie.
Nie uważam, że mam dobre recepty dla innych. Dzielę się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, ale – tak jak również mówiłem – nie znam Was. Podpowiadanie komuś konkretnie, czy ocenianie innej osoby i jej działań, bez wcześniejszego gruntownego poznania tła i kontekstu, w którym występuje – byłoby nieodpowiedzialne i / lub obarczone błędem.
Nie znam Twoich możliwości i determinacji. Trudno mi odpowiedzieć na pytanie „czy uważam, że zmiana o 180 stopni i zaczynanie od zera są warte zachodu”. Sama musisz to ocenić. Pomóc może szczera odpowiedź samej sobie na pytania:
– Czy w tym co robię widzę przyszłość?
– Czy widzę się w tym za 5 lat?
– Czy widzę się w tym za 2 lata?
Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to trzeba działać już teraz.
Ryzyko minimalizuje się po prostu robiąc coś nowego na boku – obok bieżącej pracy. Tak jak ja, gdy chciałem zobaczyć, czy odnajduję się w blogowaniu / czy widzę w tym jakaś przyszłość. Pracowałem na etacie w firmie informatycznej a równolegle przez rok rozkręcałem bloga. Decyzję o odejściu z poprzedniej pracy podjąłem dopiero a) mając odłożone pieniądze na przeżycie dłuższego czasu bez zarobków i b) wiedząc już, że potrafię blogować i to co piszę spotyka się z rosnącym zainteresowaniem.
Zawsze też warto zapytać siebie „co zrobię, jeśli się nie uda?”. Określić najczarniejszy scenariusz. Zazwyczaj nie jest on tak straszny, jak się nam wydaje.
Tyle podpowiedzi. Trzymam kciuki za przemyślenia.
Powodzenia!
Michał, to słuchanie siebie jest tym, czego nauczyłam się zbyt późno. Wcześniej słuchałam dobrych rad ludzi, którzy wówczas robili na mnie wrażenie tym gdzie doszli i co osiągnęli, ale z czasem zweryfikowalam swoje poglądy i zdałam sobie sprawę, że podjęłam złe decyzje słuchając porad tych osób. Stracilam na te decyzje kilka lat, ale nauczyłam się tego, że jeśli mam wątpliwości i one nie ustepija, to znaczy, że to nie jest ta droga i żadne porady innych nie sprawią że ponownie będę robić coś wbrew swojej właśnie intuicji i wbrew moim odczucia w myśl tego, że zwróci się w przyszłości. Przyszlosc nie jest pewna a robienie czegoś z musu i bez satysfkacji dalekie jest od sukcesu.
Wiem, że dawny post, ale..
z własnego doświadczenia – lepiej późno niż wcale:D Największe biznesy rozwinęli ludzie, którzy się obudzili i poszli za głosem serca.
Ja równolegle do zawodu wykonywanego, robię i dokształcam się przez całe życie w tym, co mnie pasjonuje. A co jest kompletnym przeciwieństwem tego, czym się zajmuje zawodowo:) Najlepsze w tym jest fakt, że choć wiedza teoretycznie niepowiązana, to .. jednak bardzo się przydaje w życiu zawodowym do nawiązywania dobrych relacji, które.. są podstawą budowania swojego wizerunku:)
Na naukę nigdy nie jest za późno. Najgorsze, to nie zrobić nic i zostać w tym swoim bagienku, które nam nie pasuje. Polecam przeczytać książkę Andre Sterne’a ‚I nigdy nie chodziłem do szkoły’ jak wyglądał jego rozwój, z czego dziś robi użytek. Bardzo inspirujące.
podpisuję się oburącz pod wypowiedziami autora n/t wyższego wykształcenia, sam „straciłem” najcenniejsze lata transformacji ustrojowej studiując na najbardziej obleganym kierunku najlepszej uczelni ekonomicznej w kraju a po studiach mój dyplom nie robił żadnego wrażenia na potencjalnych pracodawcach.
Prawdziwy przełom w moim zyciu nastąpił kiedy 100% swojego czasu przeznaczyłem na swoje własne „biznesy” i jedyne czego żałuję to tego że zrobiłem to tak późno, za bardzo byłem przywiązany do stereotypowego myślenia „dobre studia-dobra praca-wysokie zarobki” ale to już od dawna nie daje żadnej gwarancji sukcesu..
Maciek, witaj w klubie. Niestety też padłam ofiarą opinii dobre studia to coś tam 😉 jak sobie przypomnę ten zmarnowany czas…. Nigdy więcej. A obecnie łapię się na tym, że chyba na wszystko jestem już za stara, mimo że mam zaledwie 25 lat.
Szkoda, że nie usłyszałem tego wykładu 5 lat temu. Jednakże bardzo dziękuję za wskazywanie mi prawidłowej drogi Michał. Bardzo dziękuję.
Hej Adrian,
Cieszę się, że do czegoś się to przydało.
Pozdrawiam
Michał, fantastyczny artykuł!
Do dzisiaj dziękuję losowi za to, że sprawił, że nie dostałam się na studia dzienne, wylądowałam na zaocznych i właśnie – postanowiłam pójść do pracy i zacząć zdobywać praktyczne doświadczenie. Porzuciłam je na licencjacie, dochodząc do wniosku, że sama lepiej zadbam o rozwój swojej kariery zawodowej, niż uczelnia. Dopiero dzisiaj, po tylu latach robienia różnych rzeczy, jestem w stanie określić, na jakie studia mogłabym pójść, żeby z jednej strony były one uzupełnieniem tego, w jakim kierunku chcę podążać, a z drugiej dawały mi frajdę. Myślę, że to podejście będzie się z czasem zmieniało. Tytuł magistra w dzisiejszych czasach mocno się zdewaluował, co ciężko zrozumieć pokoleniu naszych rodziców, dla których oczywistością było to, że studia są gwarantem „czegoś więcej”. Mam wielu znajomych, którzy studiują „dla rodziców”, a nie dla siebie, często coś, co w ogóle ich nie interesuje i zawsze mnie to nieco przeraża – to straszne marnowanie czasu i potencjału.
Jestem w dość ciekawym okresie życia, odbijania się od kolejnej trampoliny i budzi to we mnie dość skrajne uczucia – z jednej strony nieco przeraża skok w nieznane, z drugiej szalenie ciekawi, gdzie wyląduję, z trzeciej daje jednak pewien spokój i pewność. Cokolwiek się nie wydarzy, poradzę sobie. Przecież umiem już całkiem nieźle skakać 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
J.
Dziękuję za podzielenie się swoją historią Justyna.
Powodzenia dalej!
Justyna, końcowka komentarza jest niesamowita 🙂 mam nadzieję, że też tak kiedyś napiszę o swoim życiu 😉
Coś niesamowitego Michał!
Twój przykład potwierdza to, co obserwuję wśród ludzi, którzy odnieśli sukces. Sukces nie jest dziełem przypadku. To ciężka praca od młodych lat.
Przykładowo – wczoraj rozmawiałem z pewnym panem, którego córka, która jest młodsza ode mnie (ja mam 30 lat), zna 4 języki obce, robi to co lubi i zarabia miesięcznie tyle ile ja w ciągu roku.
Tylko, że ona od młodości ciężko pracowała. A ja dopiero teraz to zrozumiałem.
Dlatego też Twój wpis i Twoje wystąpienie są ekstremalnie wartościowe. Młodzi ludzie (i nie tylko młodzi) są często zagubieni i potrzebują autorytetów.
Niedawno skończyłem 30 urodziny i z tej okazji stworzyłem u siebie na blogu wpis z radami, które chciałbym usłyszeć gdy miałem 20 lat. Są to m.in nauka języków obcych, podążanie za swoimi pasjami, marzeniami oraz…oszczędzanie i inwestowanie 🙂
Pozdrawiam! 🙂
MArcel to jet kwintesencja wszystkiego: „Tylko, że ona od młodości ciężko pracowała. A ja dopiero teraz to zrozumiałem.” Głupio mi teraz przed samym sobą, że w młodości się niejako obijałem. Zarabiałem na siebie, co prawda, ukończyłem również 2 kier. studiów, zarabiam dużo, ale do miliona rocznie nie dociągnę w tym zawodzie. W przyszłym roku dopiero zarobię swój pierwszy milion, w sumie.
Że tak powiem, cholera, że też nikt mnie nie naprowadził na właściwą drogę, n ie wskazał tego celu, kiedy miałem 15 lat … 😉
A teraz stoję na rozdrożu, widzę niejako cel, ale jakże trudno wybrać drogę. ..
Tak jak mówisz Michale, częsta zmiana pracy to najlepszy sposób na podwyżkę o 1000 czy 2000 zł. W ciągu 6 lat zmieniłem pracę 4 razy i nikt nie miał z tym problemów, pod warunkiem, że dobrze (po ludzku) to wytłumaczysz 🙂 A też pracodawcy wolą doświadczenie z różnych firm niż tylko jednej. Kiedyś tak było, że lepiej było siedzieć w jednej firmie, ale dzisiaj jest inaczej.
Ja w tym widzę siebie – po technikum zamiast iść na studia poszedłem do pracy. Może nie był to szczyt marzeń, ale zarabiałem i zdobyłem jako takie doświadczenie. Teraz mając 21 lat, jestem w drugiej pracy, wykonuję zawód, którego tak naprawdę nauczyłem się sam i zacząłem dopiero teraz studia zaoczne. Jaki to da efekt, okaże się niebawem, ale wydaje mi się, że robię najlepsze co mogę w tej chwili robić dla siebie.
Dzięki za tę całą wiedzę, bo to mega inspiracja i mega motywacja żeby działać. A ten konkretny wpis jakby tylko bardziej upewnia mnie w przekonaniu, że idę we właściwą stronę.
Michale, mam jedno pytanie.
Gdzie można znaleźć informacje o miejscu Twojej następnej wizyty? Bądź generalnie informacji, gdzie w najbliższym czasie będzie można spotkać innych blogerów?
Dzięki 😉
Hej Adrian,
Najlepiej być po prostu zapisanym na mój newsletter i go czytać. Informuję tam zazwyczaj z wyprzedzeniem o różnych występach.
W najbliższym czasie nie mam konkretnych planów związanych z występami w Polsce. W połowie listopada będę w Londynie na konferencji Youpreneur Summit. Potem mam nadzieję odsapnąć od wydarzeń do końca roku. 🙂
Pozdrawiam
Wpis bardzo na czasie 😉 Ja niestety swoje studia przespałam, trochę się też przeciągnęły przez pracę magisterską (ale było to kilka miesięcy, nie kilka lat;)) No, ale czasu już nie cofnę.
Potem przez 2 lata pracowałam, a 2 tygodnie temu rozpoczęłam studia doktoranckie. Studia oczywiście stacjonarne, ale akurat czasu mam dużo, choć na pełen etat czasu brak. Idealny byłby w moim przypadku własny biznes, który i tak mi się marzy. Niestety nie mam sensownego pomysłu.
Ogólnie zgadzam się ze wszystkim, szczególnie z tym angielskim!
Coś super Michał! Ja jestem studentką pedagogik pracy w trybie zaocznym. Życie mi się tak ułożyło lecz przed wyborem specjalizacji poszłam do przedszkola jako wolontariusz i już wiem, że dla mnie 30 dzieci to masakra. Od siebie dodam, że ja mam dużo pracy własnej na studiach ileś prac do napisania itp Jak miałam przerwę 3 miesięczną wyjechałam do Anglii i byłam na siebie zadana ale dzięki temu zarobiłam na rok moich studiów. Prócz tego korzystam ze zniżek studenckich -50% warto mieć legitymację, podróże są nie raz w śmiesznych cenach. Mam już pierwsze praktyki w hr za sobą co będzie dalej będę myśleć lecz mam ucho do języków i zaczęłam naukę chińskiego.
Moim zdaniem, właśnie to jest dramatem młodzieży w dzisiejszych czasach! Nie ma szans na sprawdzenie, czy widzi się w zawodzie, którego chciałby się uczyć. Kiedyś jak ktoś był kowalem, szedł do kowala i tam przyglądał się jego pracy. Jak się nie podobało, to próbował u piekarza, aż wreszcie gdzieś zostawał czeladnikiem, itd. Dziś chłopak idzie do technikum i zwykle dopiero na po dwóch latach uczy się tych najpotrzebniejszych przedmiotów zawodowych, a projekty opracowuje tuż przed maturą. Jak po kilku latach nauki zorientuje się, że zawód go „nie kręci” to potem już szkoda rzucać szkoły i jakoś tak to się ciągnie…
Fantastyczny materiał. Wskazujący młodym ludziom czego mają szukać w życiu. Pytanie tylko, czy wykorzystają tę szansę, którą im przedstawiłeś, czy potraktują to tylko, jako jeden z wykładów. Mam nadzieję, że wielu z nich wzięło sobie głęboko do serca to, co powiedziałeś oraz że wykażą się odwagą, aby dokonać koniecznych zmian, co może być ogromnie trudne, ponieważ często można usłyszeć pogląd, że należy skończyć jakieś studia, bo liczy się papier. W związku z tym młode osoby często doświadczają pewnej presji aby kontynuować studia, nawet na kierunku, który ich zdaniem nie da im żadnych możliwości. Mało tego zauważyłem, że nawet całkiem inteligentne osoby mają często spory problem z tym, że nie ukończyły żadnych studiów. Oczywiście polecam studiowanie ale tego co się lubi i co przynajmniej w naszym przekonaniu może zapewnić nam pewną przewagę. Dużo mówisz o zbieraniu doświadczenia m.in. również o zmienianie pracy. To cenne uwagi, jednak tutaj wkracza odwaga, aby tego dokonać. Odwaga, ponieważ rzadko spotykam osoby, które zmieniają pracę, bo mają jakąś wizję siebie w przyszłości. Zazwyczaj robią to, ponieważ sytuacja ich do tego zmusiła, po prostu nie mają wyboru albo przynajmniej tak im się wydaje. Jack Welch powiedział „Change before you have to change” (Zmień nim będziesz musiał zmienić), myślę jednak, że dla wielu z nas pozostaje to tylko w sferze pewnych marzeń. Niestety ja też podążałem tą samą ścieżką, ścieżką lęku. Umiejętność radzenia sobie ze stresem oraz lękami, to kluczowy zasób w dokonywaniu zmian w życiu, jednak mam wrażenie, że mało kto sobie z tym radzi, a co gorsze, nie tak wiele osób szuka sposobów oraz wiedzy praktycznej, jak sobie z tym radzić. Oczywiście to czego nauczasz o finansach, może w dużym stopniu pomóc innym, ponieważ jeżeli posiadamy jakąś albo jakieś poduszki finansowe, będzie nam dużo łatwiej podejmować pewne ryzyko i to również w trochę późniejszym wieku. Bardzo dzięki za to co robisz oraz za to, że udostępniłeś ten materiał. Twoja otwartość na innych oraz to jak wiele pokazujesz, w jaki sposób pracujesz oraz ile zarabiasz, wydaje mi się wprost niesamowita oraz dość rzadko spotykana. To naprawdę cenne uwagi.
Michał, bardzo fajny wpis. Od kilkunastu lat mieszkam we Francji. Czyli w kraju, gdzie dyplom”robi” człowieka. Kraju niespokojnych emigranckich przedmieści, z których trudno się wyrwać. I tu myślę, że my w Polsce mamy szansę, cechujemy się większą w tym temacie otwartością umysłu. Trochę według modelu amerykańskiego. Liczy się człowiek, jego wolą walki, zaangażowanie. Bo we Francji o wartości człowieka decyduje dyplom. Ale ten tutejszy system już się nie sprawdza. Nasza gospodarka, jakkolwiek goniąca za europejską, a więc z tego tytułu mająca większe przyspieszenie, też jest dynamiczniejsza. A przede wszystkim ludzie bardziej zmotywowani, by dawać z siebie więcej. Kiedy Francuzom po prostu niewiele się chce. No to się rozpisałam obok tematu. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko Beata
Dzień dobry wszystkim!
Przede wszystkim dziękuję za tak wartościowy wpis na blogu. Nie ukrywam, że w swoim życiu podjąłem wiele dziwnych, z perspektywy czasu, decyzji w kontekście studiowania, jak i tego co studiowałem, ale cóż… trzeba żyć dalej i się nie poddawać.
W moim przypadku czynnikiem przesądzającym, dlaczego nie zmieniłem kierunku studiów był najzwyklejszy strach i myśli typu: co inni sobie pomyślą, co powiedzą. Czego oczywiście teraz bardzo żałuję, bo po inżynierii środowiska – nie oszukujmy się – kokosów nie ma, jak i też ciekawej pracy. Chyba, że jesteś wybitny w swojej dziedzinie, to wtedy jest super.
Dlatego też wróciłem do IT (moje dzieciństwo i czasy liceum to IT, potem miałem z tym kryzys, teraz odkrywam branże na nowo), programuję ile mogę i na ile jestem w stanie, mam zamiar znaleźć staż – cokolwiek, żeby się wybić z szarzyzny i monotonii.
Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam sukcesów! I nie śpijcie na studiach, ja już swoje przespałem – naprawdę nie warto!
Ogólnie wpis fantastyczny (co mnie jakoś szczególnie nie dziwi ;P), wykład też bardzo inspirujący. Jedna, jedyna rzecz do której bym się przyczepiła to strój. Nie wydaje mi się, żeby strój w którym wystąpiłeś był odpowiedni na uroczystość inauguracji roku akademickiego. Nie mówię o tym, że trzeba się ubrać w garnitur czy coś, ale jakaś koszula i ciemne spodnie myślę, że by były mile widziane.
Hej Justyna,
Dziękuję za szczery komentarz. Pocieszę Cię, że nie jesteś jedyną osobą, która zwróciła dziś na to uwagę. 🙂 Właśnie przed chwilą podobnie napisał mi w mailu pewien Pan Dr, który w sygnaturce swojego maila nie omieszkał umieścić obszernego – 14-linijkowego opisu, czym to się On zajmuje i autorem jakich wielkich dzieł jest.
Uczelnia wiedziała na co się pisze. Rektor zna mój styl. Wprost powiedział mi, że byłoby to nienaturalne, gdybym pojawił się tam w garniturze.
Odpowiem przewrotnie – chodziło właśnie o to, aby ta inauguracja była inna od typowych, uczelnianych, nudnych jak flaki z olejem inauguracji. A jednocześnie naturalna i pokazująca, że to nie szata zdobi człowieka. Że nie trzeba być inż. dr hab. żeby z sensem coś powiedzieć. Jeśli ktoś uważa mój wygląd za nieodpowiedni / obrazoburczy, to w gruncie rzeczy wiele mówi to o nim samym – bardziej zwraca uwagę na wygląd i pozory, niż na to co jest tak naprawdę ważne.
Moim ubraniem roboczym jest t-shirt. Długo pracowałem na luksus chodzenia właśnie w takich ciuchach i nie przejmowania się sztywnymi normami. Tam, gdzie jest ustalony dress-code, którego nie można złamać – po prostu się nie pojawiam (między innymi dlatego odpuszczam oficjalne przyjęcia black-tie i nie mam z tym najmniejszego problemu). Tu mogłem tak wystąpić i wręcz takie było oczekiwanie.
Pozdrawiam
Hej,
Dzięki za odpowiedź 😉 Znam Twój styl, bo śledzę twojego bloga już od pewnego czasu. Podoba mi się to jak piszesz: z sensem, prosto i na temat. Rozumiem też, że Twój styl „na luzie” jest Twoją pewnego rodzaju wizytówką. Rozumiem również, że jako osoba (nie bójmy się użyć tego słowa) sukcesu możesz mieć swoje zachcianki np. odnośnie stroju w jakim występujesz przed publicznością.
To czy zwracam uwagę na wygląd i pozory? Hmm – na wygląd tak, pozory raczej szybko prześwietlam. Osobiście uważam, że dress-code nie jest rzeczą, której nie można naginać, ale do pewnego stopnia i taki na przykład styl „smart-casual” myślę, że byłby dopasowany do sytuacji, a jednocześnie dawał Ci wystarczająco dużo swobody i wciąż wpasowywał się do luźnego stylu.
Tu nie chodzi o „strojenie się” na „specjalną okazję”, a raczej dopasowanie wyglądu do sytuacji. I to nawet nie musi być inauguracja roku akademickiego – dając wykład/przedstawiając prezentację czy robiąc cokolwiek co ma coś wspólnego z przekazywaniem szeroko pojętej wiedzy, powinniśmy być stosownie do tej sytuacji ubrani. Szarego T-Shirtu bym takim strojem nie nazwała. Strój moim zdaniem odzwierciedla również to czy szanujemy odbiorcę – tutaj niestety tego nie widać.
Nie zrozum mnie źle, nie chcę tutaj Cię obrażać. Żadna również ze mnie Sablewska czy inne modowe guru – bardzo mi do tego daleko, niemniej jednak myślę, że nie powinieneś się dziwić (i zapewne tego nie robisz 🙂 ), że u części osób może pozostać pewien niesmak.
Przez myśl mi nie przeszło, że strój jest nieodpowiedni. Na egzaminy (pisemne) przychodziłam w swetrze i ludzie mnie pytali, czy będę pisać. Haha! Na ustne przychodziłam w ciemnych spodniach i jakiejś białej koszulce/koszuli.
Nadymamy się, jakby studiowanie, egzaminowanie, to było nie wiadomo co.
Nie zgadzam się, że Michał kogokolwiek mógł urazić schludnym podkoszulkiem i chinosami, ogolony i zapewne wypachniony.
To już trochę świadczy o samym człowieku i jego wychowaniu, że na egzamin przychodzi w swetrze. Moja mama wpoiła mi, że odpowiedni strój to nie kwestia potulnego podporządkowywania się zasadom, a szacunku do ludzi, bądź pracy jaką wykonują.
Jestem osobą, która lubi łamać zasady dotyczące wyglądu. Włosy miałam już różowe, czerwone, pomarańczowe i jeszcze pewnie na tym nie skończyłam. Na co dzień noszę zazwyczaj czarne ubrania, często także jakieś „mocniejsze” dodatki jak gotycka biżuteria itp. Jednak nigdy nie przyszłoby mi do głowy pójść w ten sposób do pracy bądź na egzamin! Z pracy by mnie wyrzucili zapewne (bo pracuję z klientami i muszę ładnie i schludnie wyglądać), a nie mam zamiaru się narażać, niby praca dorywcza, ale to nie znaczy, że mam się do niej nie starać. A na egzaminie czułabym się niebywale niekomfortowo, mając gdzieś z tyłu głowy, że wyglądam niestosownie. Jak już wcześniej zaznaczyłam – odpowiedni ubiór jest swego typu indykatorem szacunku, który mamy do ludzi.
PS: Zauważ, że sama zaznaczyłaś, że inaczej ubierasz się na egzamin ustny, a inaczej na pisemny. Dlaczego? Bo zdajesz sobie sprawę, że „jak cię widzą, tak cię piszą” i odbiór twojej osoby może mieć wpływ na twoją ocenę.
Michał, cześć tak w ogóle 🙂
Nie przejmuj się panem Dr. Na uczelni tak jakoś jest, że najbardziej wyczuleni na tytulaturę są ci, którzy mają najmniejsze osiągnięcia. Wiem z doświadczenia.
„Długo pracowałem na luksus chodzenia właśnie w takich ciuchach i nie przejmowania się sztywnymi normami.”
Podoba mi się takie podejście. Wg mnie (trochę już Cię poznałem poprzez bloga), to mógłbyś tam przyjść ubrany niczym Ferdek Kiepski 😉 bylebyś mówił z sensem, a nie wątpię, że tak było.
Sam wysoko wyceniam swobodę, możliwość robienia tego co chcę i jak chcę, więc doskonale Cię rozumiem.
Pozdrawiam.
Michał, piszesz że długo pracowałeś na luksus chodzenia w jakich chcesz ciuchach. Powiedz, kiedy stwierdziłeś, że właśnie ten moment już nadszedł ? Czy luksus ten mierzysz własną popularnością, rozpoznawalnością, czy pewnością siebie związaną stanem konta ? Z czego on wynika ?
Hej Leszek,
Dawno się nie widzieliśmy. Myślę, że jest to związane przede wszystkim z przeświadczeniem, że łażąc w takich ciuchach i „obrażając” w ten sposób światopogląd niektórych osób, szkodzę co najwyżej tylko sobie i swojemu wizerunkowi / biznesowi, a nie innym osobom, np. mojemu pracodawcy, współpracownikom, projektom, które nie są moje itp.
Reasumując: od kiedy jestem na swoim, to mogę mieć w nosie pewne konwenanse, które – nie oszukujmy się – istnieją tylko dlatego, że tak się przyjęło, chociaż praktycznie nie mają żadnego znaczenia dla jakości wykonywanej pracy, przekazywanej treści itp. Nie śmierdzę, nie chodzę w brudnych ciuchach, nie bekam, nie zachowuję się niepoprawnie, nie obnażam się, nie ubieram przesadnie ekstrwagancko itp. itd. – a jednak ktoś mnie chce wtłoczyć w swoje ramki.
Z pewnym rozbawieniem patrzę na osoby, które mówią mi co powinienem a czego nie powinienem. Mogę demonstrować publicznie moje luźne podejście w tym zakresie, bo ew. niekorzystne skutki (typu „ktoś się obrazi” lub „uzna mnie i to co robię za niepoważne”) dotyczą tylko mnie – a ja z moją pewnością siebie mogę to udźwignąć. Nie muszę się podobać wszystkim. Ba! Nie muszę się nikomu podobać. Grunt żeby trafiać do ludzi, którzy potrafią oddzielić jakość przekazywanych informacji i treści od rzeczy o pozornym znaczeniu, np. wyglądu osoby, która je przekazuje.
Niestety – sporo ludzi chętniej wierzy ładniusim facecikom w dobrze skrojonych garniaczkach, z drogim zegarkiem na ręku i w drogim samochodzie. Powiedzmy, że demonstracyjnie próbuję to przełamać. Pokazać, że nie trzeba być miłośnikiem błyskotek, żeby gadać z sensem. A jednocześnie uczyć innych, że być może cały ten blink-blink takich gości służy właśnie temu żeby omamić i przykryć fakt, że tak naprawdę ważniejsza jest dla nich forma niż treść (a jakościowej treści niewiele). Uogólniłem i wyolbrzymiłem, ale sprowokowałeś.
Dodam, że kiedyś biegałem w garniakach (i to całkiem dużo), ale właśnie ze względu na to, że pracowałem dla kogoś i nie mogłem być w pełni wolny w moich decyzjach, bo potencjalnie negatywnie mogłoby to wpłynąć na biznes mojego pracodawcy.
Dla mnie garniaki są sztywniackie i niewygodne. Źle się w nich czuję. Za to świetnie się czuję w t-shirtach, chinosach, bluzach i butach sportowych lub do chodzenia. Czy się to komuś podoba czy nie.
Dla jasności: to nie ma w zasadzie nic wspólnego ze stanem konta. Decyzję o porzuceniu garniturów podjąłem 5 lat temu, gdy zaczynałem blogować i nie miałem stanu konta uzasadniającego pewność siebie. Po prostu już wtedy założyłem, że chcę wokół siebie grupować tylko takie osoby, które szanują to co robię a nie to jak wyglądam. w tej materii nic się nie zmieniło. Nie obnoszę się z tym jakoś demonstracyjnie. Dla mnie to po prostu normalny ubiór roboczy i już. 🙂
Pozdrawiam!
Amen!
Odkryłam ten fakt, że nie chcę się podporządkowywać sztywnym wymogom związanym z ubiorem.. jakoś 10 lat temu. Okazało się, że w mojej branży są firmy, które podobnie myślą i od kilku lat właśnie jestem w takowej. Od czasu do czasu tylko muszę się jakoś lepiej ubrać idąc do klienta, nie jest to jednak ubiór sformalizowany garsonkowo-sztywny… 😉
Naprawdę, jakiś doktorek nieproszony napisał Ci po wykładzie maila ze swoimi uwagami nt. Twojego ubioru? Coś takiego jest równie niestosowne, jak przyjście na inaugurację w stroju Borata. W głowie mi się nie mieści.
Jeśli chodzi o ubiór – raczej nie jestem wywrotowa i mam w szafie tzw. odpowiednie ciuchy, ale uwaga szefowej o tym, że powinnam mieć „pięknie zrobioną fryzurę, delikatny makijaż i paznokcie” skłoniła mnie do myślenia o własnym biznesie (nie. nie pracuję w branży beauty, nie jestem modelką, ani hostessą).
W życiu nie skrytykowałabym dziewczyn, które lubią dłubać przy paznokciach, ale z mojej perspektywy to idealny przykład marnowania czasu/kasy. Pół godziny, które mogłabym przeznaczyć na szybki trening, lekturę, plan notki na blogu, cokolwiek.
Presji nie uległam, paznokcie mam po prostu czyste, ale zdałam sobie sprawę, że jeśli nie chcę, by ktoś mi brzęczał i marnował moją energię na rzeczy nieważne, to muszę przejść na swoje.
To zabawne, że taka zupełna głupota może być katalizatorem przedsiębiorczości.
PS. Dzięki Twojemu blogowi założyłam IKZE i jestem bardzo zadowolona. Pracownik instytucji finansowej szczerze mi powiedział, że „nigdy czegoś takiego nie zakładał” i „musiałby podzwonić” a w ogóle to „jestem za młoda na konta emerytalne i może założymy coś innego”. 🙂 Co tylko potwierdza Twoją radę o nieufaniu doradcom.
Proszę zauważyć, że powszechnie przyjętą zasadą cywilizacji europejskiej jest akceptacja zasad gospodarza przez gościa, który odwiedza gospodarza. W opisanym powyżej przykładzie, doktor, który zwrócił uwagę w mailu zapewne był pracownikiem uczelni, czyli jednym z gospodarzy, podczas gdy pan Michał był gościem tej instytucji. W związku z tym uważam za zasadne zwrócenie uwagi co do stroju.
Hej Wojtek,
Spekulujesz – niestety bezpodstawnie, więc czuję się w obowiązku wyprowadzić Cię z błędu. Nikt na miejscu nie zwrócił mi uwagi, a konwencję mojego ubioru podczas tego konkretnego występu, konsultowałem wcześniej z rektorem uczelni. Mówiąc wprost – komuś kto ocenia po wyglądzie skoczyło ciśnienie po obejrzeniu filmu na YouTube. Nie zweryfikował faktów tylko od razu wyjechał z oceną i krytyką. Tyle w temacie.
Pozdrawiam
Cześć wszystkim!
Wystąpienie Michała jak zawsze na poziomie, gratuluję uczelni oryginalnego pomysłu na inaugurację roku 🙂
Nie do końca zgadzam się z pewnego rodzaju nagonką na studia dzienne i przyjmowanie właśnie nauki za priorytet w tym okresie życia. Prezentowane tutaj podejście na pewno sprawdza się w przypadku kierunku studiów nieodpowiadających potrzebom rynku pracy (brzydko mówiąc – nie uczących niczego konkretnego), których niestety mamy teraz wysyp. Po co w ogóle tracić czas i pieniądze na tego typu studia – nie wiem, lepiej całkowicie poświęcić się pracy zawodowej (chyba że traktujemy studia jako rozrywkę intelektualną).
Jeśli wybierzemy kierunek studiów mądrze – zgodnie z naszymi zainteresowaniami i oczekiwaniami co do przyszłych zarobków, to najlepszą inwestycją okaże się skupienie swojej energii na nauce, a nie rozdrabnianie się na dodatkowe prace. Niedługo kończę studia przygotowujące mnie do dobrze prosperującego zawodu medycznego (nie mówię o zawodzie lekarza, to jeszcze inna para kaloszy). W mojej branży budowanie „marki osobistej” zaczyna się już w momencie rozpoczęcia studiów. Nauczyciele akademiccy są bardzo wpływowymi osobami, to właśnie oni mogą w przyszłości zostać naszymi pracodawcami. Jednocześnie są największymi specjalistami w tej dziedzinie, praktykami – nigdzie indziej nie zdobędziemy takiej wiedzy i doświadczeń jak na studiach.
Studia są po to, żeby studiować – trzeba tylko mądrze wybierać w co inwestujemy swój czas i energię. Propagowanie podejścia „olejcie studia, to tylko papier” może być bardzo szkodliwe. Nie tędy droga. Powiedziałabym raczej, używając hasła świetnego projektu pewnej grupy licealistów – „nie studiuj bezrobocia”.
PS Bardzo ciekawie byłoby usłyszeć w podcaście rozmowę z jakąś osobą robiącą karierę (i pieniądze) w branżach ściśle związanych z nauką. Takie zderzenie zupełnie innych podejść do rozwoju zawodowego 😉
Mam bardzo podobne obserwacje do Karoliny.
Napiszę z mojego doświadczenia i moich kolegów, jak to wygląda na przynajmniej kilku uczelniach na kierunku informatyki. Nauka na studiach i praca są mocno powiązane. Zdecydowana większość wykładowców, to osoby również pracujące w firmach IT i dobrze znające z praktyki, to czego uczą studentów. Na trzecim roku na studiach dziennych wszyscy dobrzy studenci już pracują na pół etatu w firmach branży IT – jest duże zapotrzebowanie ze strony firm. Zresztą nie rzadko do tych firm są werbowani właśnie przez wykładowców, którzy starają się do firmy, w której pracują przyciągnąć najlepszych studentów. I jak już dostaną taką pracę to również niektóre projekty w czasie studiów i prawie zawsze pracę dyplomową wykonują w tej firmie, jest ostatnio coraz mocniejszy nacisk na taki system ze strony uczelni.
Wykładowców na informatyce oderwanych od rzeczywistości jest już niewielu – tylko z najstarszego pokolenia, ale się coraz szybciej wykruszają. Kiepscy studenci, którzy zamiast w IT podejmują pracę w handlu i gastronomii zdarzają się, ale rzadko, bo większość z nich już nie dochodzi na trzeci rok. Więc moim zdaniem w informatyce na prawdę nie jest źle.
Dostanie pracy programisty w dobrej firmie bez studiów nie jest oczywiście niemożliwe, ale jest znacznie trudniejsze – trzeba się na prawdę wykazać dużymi osiągnięciami, co jest znacznie trudniejsze, niż ukończenie studiów, a wiele firm z IT studiów po prostu wymaga. Ponadto na studiach łatwo nawiązać dużą sieć kontaktów z wieloma ludźmi i firmami, a wiadomo, kontakty podstawą zdobywania pracy.
I to się zmienia. Jestem w branży IT od 20 lat. W korpo, dla którego zaczynałam pracę jeszcze będąc studentką kilkanaście lat temu, wymagano papierka ukończenia studiów. Po latach widziałam akcję, jak ta sama firma rozmawiała z licealistami, poszukując coraz młodszych ‚dusz’, które z jednej strony będą pracować dla firmy (mają okazję się nauczyć praktycznej wiedzy z zakres), a z drugiej – mogą zacząć studia w obszarze, który będzie im naprawdę potrzebny, bo jest cała masa ludzi po studiach, które nie mają odpowiedniego przygotowania.. więc jest to pomysł na przygotowanie pracownika. I to ma przyszłość – nie kucie dla samego kucia (bo do tego sprowadza się w dzisiejszych czasach kończenie studiów). Niestety prestiż studiów już dawno przeminął i bez studiów to mało kto potrafi cokolwiek, bo zlikwidowali to, co kiedyś nazwano technikami na rzecz czegoś, co nie ma takiej wartości. Liceum techniczne wymaga bowiem pójścia na studia. Studia wzięły więc ciężar przygotowania ludzi do zawodu, co nie powinno mieć miejsca.
Bardzo ciekawy artykuł. Inspirujący do działania i wiary we własne możliwości. Miałabym tylko pytanie o inne grupy zawodowe: np. o studentów medycyny. Nie mogą pracować w czasie studiów w zawodzie , nie mogą iść na studia zaoczne, bo takie coś nie istnieje na ich kierunku. Co więcej ich pensja zarówno na stażu jak i na rezydenturze jest sztywno ustalona przez ustawy i nie można jej negocjować. Jak odnaleźć się w takiej sytuacji? Czy szukać jakiejkolwiek pracy nawet zupełnie nie związanej z zawodem np. w sklepie? Czy poświęcić czas na naukę ? Z góry dziękuję za pomoc i sugestie 🙂
Jestem właśnie w takiej sytuacji, o jakiej mówi Agata. Chętnie dowiedziałabym się, czy masz jakieś rady w tej kwestii? 🙂
Może wyjazd na rok za granicę i zebranie środków koniecznych do przeżycia czasu studiowania?
Agata, a może rok przerwy i praca za granicą, żeby zarobić na życie w czasie studiów?
Kurs negocjowania wynagrodzenia, to jest to!
Michał, dlaczego wg. Ciebie na etapie budowania siebie studia nie są najważniejsze?
Bardzo fajny wpis ale między wierszami Michał przekazał dużo ważnych informacji. Dla niego są oczywiste, myślę jednak, że łatwo ich nie dostrzec….
Michał jest bardzo oddany swojej pracy i bardzo się w nią angażuje. Kiedy większość z was jarała się PIT-ami to nikt nie zwrócił uwagi na to jak Michał mówił o swoim pracocholiźmie. Te zarobki miały swoją cenę bo były powiązane z czasem jego pracy. Nie wiem czy miał już wtedy rodzinę i dzieci ale odnoszę wrażenie, że nie miał zbyt dużo czasu na nic innego poza pracą. Nie każdy chce się tak poświęcić.
Michał przesunął swój „life balance” na pracę i trwał w nim przez ileś lat. Pomimo wysokich zarobków sukcesu finansowego nie odniósł…. Przez te kilkanaście lat oscylował w graniach 200 000 rocznie. Może zamienił dwa etaty na jeden i zmniejszył ilość godzin ale dalej to nie był sukces, tylko żmudna harówka każdego dnia…. Michał był zwykłym pracownikiem etatowym tylko z wyższą pensją i pewnie nadgodzinami….
Jednym słowem- tak długo jak jesteś etatowcem i tego się trzymasz sukcesu finansowego nie odniesiesz… nawet jeśli jesteś terminatorem jak Michał….
Michał podał wam na tacy wzór na sukces finansowy, prostszego już nie ma…
Własny biznes + doświadczenie + szczęście = sukces finansowy
To własny biznes blogowy dał mu te „duże” pieniądze. Kiedy przeciął węzeł etatowca i oddzielił zarobki od godzin wymienianych na złotówki.
Doświadczenie – tutaj mieszanka idealna gdyby była inna pewnie byłby przeciętnym blogerem…
– praca w gazecie – być może dlatego czyta się go tak dobrze ….
– pracocholizm i zaangażowanie w prace – być może dlatego wpisy są tak merytoryczne bo Michał nie odpuszcza wgryzając się w temat i jest zaangażowany na granicy z poświęceniem.
– praca w IT – pracował z nowymi technologiami wiec nic dziwnego, że z łatwością potrafił zaprząc je do własnych celów.
O ile doświadczenie może nas ustrzec przed błędami to nie zagwarantuje nam sukcesu. Na serio dużo jest dobrych pomysłów biznesowych wartych miliony które nie wypaliły bo zabrakło tej iskierki szczęścia. Michał trafił w moment w którym blogi stały się popularne a wiedza i doświadczenie pozwoliły mu się wybić poza resztę blogerów.
Mimo, że w wielu kwestiach bym się z Michałem nie zgodził to wiedza którą wycisnąłem z tego bloga pomogła mi znaleźć się tu gdzie jestem i stać się 34 letnim rentierem który nie musi pracować do końca życia.
To się nie stało samo… Ja już miałem działający biznes i nie udało mi się spełnić tego założenia samemu przed 30. Przesunąłem granicę na 35 lat i skoro nie dałem rady sam to trzeba było znaleźć pomoc. Dzięki Michał bo miałeś w tym spory udział 🙂
Hej Callipso,
Kopę lat. Zlot „Czytelników-weteranów” widzę pod tym wpisem. Miło. 🙂
Bardzo w punkt komentarz i dobrze, że podkreśliłeś te aspekty. Potwierdzam, że w moim przypadku zdecydowanie zbyt długo ociągałem się z własnym biznesem. Z drugiej strony – być może dzięki temu „dojrzałem” do niego wystarczająco długo, co przełożyło się na takie a nie inne efekty. Szczerze, to nie potrafię tego dobrze ocenić / oszacować.
Z jednej strony sądzę, że z 5 lat za długo pracowałem na etatach. Z drugiej – może właśnie wypadek z 2007 roku był takim momentem, którego bardzo potrzebowałem żeby się trochę zatrzymać w tym co robię, przemyśleć to, poukładać od nowa. W codziennym pędzie (i gonitwie za sukcesem w tym co się robi) miałem mało czasu na refleksję. Myślę, że to + dobre zarobki na etacie + brak dobrego pomysłu na to co robić dalej powodowały, że tkwiłem w tym zamiast pójść dalej. Taka „złota klatka”, o której już wspominałem. Długo musiałem dojrzewać do pójścia na swoje.
Callipso – potwierdzam, że nie raz ścieraliśmy się w komentarzach. 🙂 Niemniej jednak z całego serca gratuluję Twojego rentierstwa i cieszę się, że piszesz, że miałem w tym swój udział. Super!
Z ciekawości: jak zaczynałeś z własną firmą? Miałeś dobre przykłady przedsiębiorczości w rodzinie, czy raczej poszedłeś swoją drogą? Skąd ten pomysł? I co zmieniłeś po 30-tce, że się udało?
Do zobaczenia kiedyś tam na spokojnie!
Miałeś w tym swój spory udział z dwóch powodów. Twoja wiedza i popełniane błędy oraz sposób w jaki dochodziłeś do efektów bardzo pomogły mi w zdefiniowaniu mojego własnego podejścia. Było szybciej i efektywniej niż dochodziłbym do tego sam. Poza tym jesteś dla mnie „motywującym rywalem” jeśli ty jesteś w stanie coś osiągnąć to ja jestem wstanie podobny efekt osiągnąć szybciej i lepiej 😛
Jeśli chodzi o przedsiębiorczość w rodzinie to taki trochę paradoks. Jestem przekonany, że ziarno zasiali moi rodzicie ale patrząc na ich historię robią dokładnie odwrotnie. Kasy specjalnie nie dostawałem wiec od małego szukałem jak sobie zarobić i to kiedy miałem jakieś 10 lat.
– pieczenie pierników, zajączków i baranków
– zbieranie butelek do piwa po koncertach
– sprzedaż bukietów bzu i kwiatów polnych
– sprzedaż starych bibelotów wygrzebanych z piwnicy
– w liceum zbierałem ogórki po 3 zł za godzinę …. Jeśli ktoś wie jaka to robota to zrozumie o czym mówię. Wtedy zrozumiałem wartość pieniądza jako takiego i czasu który na nie wymieniamy. Za całą wypłatę ( jakieś 350 zł) jako zapalony wędkarz kupiłem wędkę i nie łowiłem nią przez 10 lat bo była zbyt „cenna” by skalać ją zwykłym łowieniem…. Patrząc z perspektywy to był jeden z najważniejszych kamieni milowych mojego życia.
– w firmie wymieniającej okna byłem ankieterem i chodziłem po ludziach. Miałem 50 gr od ankiety, wyrabiałem jakieś 800% normy w porównaniu z innymi. Wszystkie ankiety były ok ale nie chciałem powiedzieć jak to robię wiec firma mnie zwolniła bo się bała jakiegoś przekrętu…. Patent był prosty. Do każdej ankiety dawałem prezent niespodziankę i dostawali – lizaka Ludzie to łykali bo to prosty odruch chciwości, a jak dostawali lizaka to zazwyczaj się szczerze śmiali. Lizak kosztował 10 gr, z ankiety miałem wtedy na czysto 40 gr
– na studiach się wspinałem i dorabiałem jako pomocnik w firmie alpinistycznej za 6 zł za godzinę. Pewnego dnia szef dał mi fuchę bo jemu nie chciało się tego załatwić. W 30 minut zarobiłem normalną dniówkę. Po czymś takim nie dało się wrócić do pracy u kogoś. Drugi kamień milowy.
Potem to już z górki. Firma alpinistyczna w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości i traktowanie klientów tak jak sam chciałbym być obsłużony. Jak kończyłem studia to już miałem stabilny dochód. Wtedy stwierdziłem, że plan jest prosty. Żona, dzieci, docelowe mieszkanie, dwa auta i emerytura do 30-tki. Z emeryturą nie wyszło z uwagi na życiowy priorytet – „life balance” na rodzinę. Ze wszystkim musiałem się wyrobić między 6-7 godzin dziennie ( nie zawsze się dało). Mój biznes mimo, że był bardzo dochodowy to nie był wstanie wygenerować takich zysków by w 4 lata zapewnić pasywny dochód. Poza tym byłem na etapie gromadzenia majątku i zwrot z kapitału w tym okresie był drugorzędny a wiec niski.
Po 30-tce po prostu zacząłem optymalizować działania i zyski oraz zwiększyłem efektywność ( edukacja, edukacja, edukacja). Poza tym tak jak mówisz trzeba dojrzeć i widzę to po sobie. Zarabiam więcej, szybciej i mniejszym nakładem pracy niż parę lat temu. Mam też inne spojrzenie, dystans i priorytety.
Michał,
Jaki wpływ na Twoje podejście do życia, nauki, pracy itd. mieli Twoi rodzice?
Sam w sobie byłeś taki ambitny, czy gonili Cię do nauki, dodatkowych zajęć…?
Adi
PS. Wymiatasz!
Hej Adi,
Kopę lat! Miło Cię tu widzieć znowu z komentarzem. 🙂
Rodzice mnie gonili do nauki. Motyw „czemu nie piątka?” był standardowym pytaniem po informacji o każdej innej ocenie. Niemniej jednak – jeśli z nauką było w miarę OK, to miałem totalny luz – w tym sensie, że nie wciskali mnie na żadne zajęcia dodatkowe itp. Tata pracował całymi dniami (to po Nim chyba mi tak weszło w krew). Mama zresztą też (nauczycielka + korepetycje żeby dorobić).
To co z perspektywy czasu oceniam jako fajne, to to, że autentycznie nie miałem kasy na nic i Rodzice żadnych moich zachcianek nie spełniali. Sam sobie musiałem zapracować. To mi bardzo dobrze ustawiło optykę, przy czym i tak masę czasu zajęło mi dojście do wniosku, że własny biznes jest właściwą drogą. Rzekłbym, że zdecydowanie za długo, ale… być może właśnie tak miało być. 🙂
Ogólnie podejście „widać tak miało być” jest czymś, co pozwala mi zachować równowagę psychiczną. 😉
Pozdrawiam i do zobaczenia kiedyś tam!
Michał! Bardzo, ale to bardzo dziękuję za ten tekst! Sama podskórnie czułam, że tak należy w życiu podstępować, jednak rodzice błędnie wpoili mi, że studia są najważniejsze!!! Choć rozumiem ich perspektywę. Żyli w czasach, gdy tytuł magistra dawał prestiż i uznanie. Zrozumiałam to dopiero, gdy mąż (po studiach) zatrudnił się, a jego szefową była młodsza osoba ze średnim wykształceniem (wciąż studiująca zaocznie). Ponieważ już jestem za stara, by skorzystać z tych rad (wskaźnik energii mi siada :-), dam tekst do czytania mojemu licealiście, a młodszym skopuję na zaś ;))) Roześlę wszystkim znajomym maturzystom! Super! Szczególnie cenne są słowa wykładowcy ze studiów. Jak się wie, że się nie będzie dobrym w tym czego się człowiek uczy, to lepiej się nie uczyć. Tak sobie powtarzam, gdy syn przynosi tróję z historii… ale wolę, by czas poświęcał na rozwijanie innych rozlicznych swoich pasji. Chyba odwołam mu szlaban na youtobe za te tróje, bo ogląda tam jakieś filmiki z konstrukcjami samolotów 🙂 (Edit: szlabanu tak naprawdę nie dałam, ale do dziś się wahałam, he, he) 🙂 Dzięki wielkie jeszcze raz!
Cześć i pozdrawiam ,bardzo fajnie artykuł ,czytając go widzę jak bardzo złych wyborów w życiu dokonałem ,zarobki to nie wszystko , mogę powiedzieć żę skupiłem się zarabianiu na etacie i bardzo zaniedbałem rozwój osobisty ,finał jest taki że materialnie w wieku 34 lat mam dom ,2 auta ,fajna gitarę i rodzine ,i to bez obciążeń finansowych,ktoś pomyśli ,wow! czego więcej chcieć …a jednak , angielski mam biegły …ale co z tego …w obecnym zawodzie jestem wypalony,a nic innego nie umie robic …nie zrobiłem żadnych kursów …od 3 miesięcy nie dostałem oferty pracy ponieważ aplikuje na zupełnie coś innego z czym miałem do czynienia dotychczas,szanse są marne …teraz chce uczyć się kodowania w jezyku swift…bo czuje że tak jak kiedyś ,,ubzdurałem sobie ,,to coś,, i to zdało egzamin …i teraz znów jest to uczucie…fakt żę lata już nie te,a w miedzy czasie muszę utrzymać rodzinę 🙂 , …uważam żę artykuł jest na tyle cenny ponieważ pokazuje bardzo rozsądny balans ,praca zawodowa-edukacja-różnorodność …i to jest klucz do sukcesu… błędne jest uważanie że coś jest na całe życie ,zachować balans i być wytrwałym…a no i odpowiedni ludzie …to jest bardzo ważne.
Niesamowicie ważna kwestia czyli czas, który płynie nieubłaganie i bardzo dobrze, że to podkreśliłeś podczas swojego wystąpienia. „Niebezpiecznie jest wierzyć, że coś trwa wiecznie” dlatego nie można stanąć w miejscu, a wręcz należy zakasać rękawy i przeć do przodu ku nowej, lepszej przyszłości
Naprawdę imponujące. Uwielbiam czytać Michała teksty, są wielką inspiracją i motywacją do zmian we własnym życiu.
Tekst bomba. Wnioski jakie nasuwają się to trzeba ciągle uczyć się ale tych rzeczy, na które jest pobyt lub będzie. Uczyć się przez praktykę bo głębiej i szybciej zdobędziesz mistrzostwo w danej dziedzinie. Wszak nikt nie chce płacić przeciętniakom.
Ale to wszystko musi być polane sosem filozofi życia abyś, nie płakał jak dziecko gdy będziesz umierał, że zmarnowałeś życie tyrając na nowe auto, dom z których nie miałeś czasu korzystać lub nie było to co naprawdę pragnąłeś. Ponosząc wysoką cenę utraconego czasu na naprawdę cenne w naszym życiu wartości (rodzina i przyjaciele).
Nad mienie, że przez blogi jak twoje i inne miejsca z sieci (ted, youtube) pozwala mi unikać poważnych błędów i mieć nadzieje i chęci do działań, które utrzymują ogień w oczach (iskrę życia). Bo nie chce żyć jak duża cześć, bez celu i wykonywać w dzień w dzień jedno i to samo – wypalając resztki życia.
Dokładnie, tekst bomba, jak napisał przedmówca.
Bloga śledzę od dobrych 2 lat, poleciłem rodzinie i znajomym. Szczerze mówiąc, nie czytam wszystkiego. Kalkulatorów też nie znam od deski do deski. Ale co bardzo się nasuwa dla mnie:
Nie tak dawno wrzuciłeś podcast o rozleniwieniu, że w sumie Ci się nie chce, że może się już wypaliłeś. Ale to co czytam teraz to niesamowita przemiana.
Jeśli potrzebowałbym reklamy produktu to zgłosiłbym się do Ciebie i zapłacił ile tylko chcesz. Zakrawa mi to nawet o małego geniusza w autoreklamie – sam przecież sprzedajesz i promujesz swoją książkę.
Tekst, który wpina w fotel, odrywa do pracy (bo właśnie w niej go czytam) i nic innego nie jest ważne, a tu nagle przerywnik, że to co do tej pory napisałem mieści się na 3 stronach książki. Jest ich ponad 540. Kup już teraz.
Jak to mówią, sztos! 🙂
Dziękuję Michale za ten tekst.
Zmarnowałam trochę czasu na studiach, choć z drugiej strony wszystkiego bym nie potępiła…
Faktycznie, studia mają służyć czemuś a nie samym sobie. Szkoda czasu na coś, czego się nie lubi i co się nigdy nie przyda (vide: wypocona piątka z historii…).
Mam ochotę wydrukować ten post, żeby go w odpowiednim czasie podsunąć pod nos swoim dzieciom. Nie uważam, że muszą koniecznie iść na studia, ale jestem święcie przekonana, że chociaż jeden rok studiów (najlepiej dziennych, nawet gdyby się miało z nich wylecieć) to furtka przez, którą można wyjrzeć na świat i odkryć co się chce w zyciu robić – zwłaszcza jeśli ma się możliwość skorzystać np. z Erasmusa czy Comeniusa.
A z innej beczki – czy myślałeś o napisaniu książki w rodzaju „Mały finansowy ninja”, która byłaby przeznaczona dla np. 10 latków? Maluchy mogą przeczytać „Zaskórniaki” Grzegorza Kasdepke, starsi – Twojego ninję. Nie ma za to nic dla tych co to już nie są maluchami a jeszcze nie nastolatkami.
Witam,
podszedłem do sprawy tak. Po maturze zacząłem pracę w handlu, studia wybrałem zaoczne z premedytacją. Wiedziałem, że doświadczenie to duża wartość na rynku pracy.
Po roku zmieniłem pracodawce i trafiłem do dużej firmy. Mając lat 20 zarabiałem ok. 6 tys „do ręki”( był rok 2007). W tej firmie spędziłem 10 lat. studia się przeciągały ze względu na dużą ilość czasu jaką wkładałem w pracę. Porzuciłem tamte studia i zacząłem zupełnie inne bo chciałem skończyć studia dla siebie. Z pracy w tamtej firmie zrezygnowałem, bo miałem poczucie, że trzeba coś zmienić, aby się „nie zastać”… no i nie udało mi się zmienić pracy na taką , która pozwoliłaby mi się dalej rozwinąć i przy okazji utrzymać zarobki na zbliżonym poziomie. Walczę dalej by znaleźć dla siebie miejsce, ale zapał stygnie
Pozdrawiam i oby tak dalej !
Ja niestety czuje lekki niedosyt…. zaczęłaam czytać blog od samego początki i wtedy był swietny! Dokładne wskazówki jak oszczedzac, szczególnie tekst z oszczędzanie wody to było to co dało mi realna szanse na oszczedanie na „juz”. A teraz ? Czuję lekki niedosyt w czytaniu nowych artykułów, moim zdaniem czegoś brakuje, jakby te teksty były mocno nociagane, jakbyś nie wiedział już o czym pisać, takie mam uczucie .. ale mimo wszystko nadal śledzę Twoje posty..
Super wpis, prawda jest taka, że studia – większość z nich przynajmniej w obecnych czasach nic nie dają, szczególnie w PL, a zagranicą nie są tak powszechnie uznawane jak u nas.
A powiedz mi co myślisz o takiej sytuacji:
Zarabia się przyzwoicie na „bezpiecznym” etacie (budżetówka), praca sprawia przyjemność i ekipa, z którą się pracuje też jest spoko… ale perspektywy na wzrost wynagrodzenia mizerne.
Ja jestem teraz w takim miejscu, zaraz stuknie mi kilka lat jak tam jestem i zastanawiam się czy nie przeskoczyć, gdzie indziej. Mam jeszcze rok umowy lojalnościowej, więc jest czas do namysłu, ale w sumie to muszę odpowiedzieć sobie na pytanie – czy warto rzucić to co się lubi, za wyższe zarobki i rozwój osobisty.
I nie mam na myśli tego, że tkwię w jakiejś strefie komfortu – bo w swoim fachu ciągle się rozwijam. Cały czas jednak w swojej głowie mam słowa szefa, który – mimo, że inteligenty, po szkoleniach itp. – to na pytanie o zmianę pracy mówi „Nic innego nie umiem” – takiego stanu zamrożenia się boję 😛
Witam,
Ja konczylem z reguly studia inzynierskie (mechatronike). Rowniez mialem mieszane uczucia podczas studiow i w rezultacie ukonczylem jedynie inzynierskie (magisterke porzucilem poniewaz niewiele wnosila do mojego zycia).
Studia byly ciezkie ale z perspektywy czasu widze, ze oplacalne dla mnie i jak i rowniesnikow. Osobicie poszedlem troszke inna sciazka niz koledzy ze studiow i podjalem praktyke w miedzynarodowej firmie marzac o wylocie do Australii (chcialem poprzez ta firme tam wyladowac). Wierzcie mi lub nie, udalo mi sie! 🙂
Dodam jeszcze, ze po za praca dyplom ukonczenia studiow przydaje mi sie w sprawach wizowych, a o tym nikt wczesniej nie wspomnial z tego co widze. Jakby na to nie patrzec jest to cenny dokument 🙂
Przepraszam, za brak Polskich znakow 🙁
Pozdrawiam
Moja historia wygląda tak:
Mam 25 lat i 2 i pół roku na studiach z którymi kiedyś wiązałam przyszłość. Teraz jestem na nich tylko dlatego, że szkoda mi czasu na zaczęcie nowych i pieniędzy, które zainwestowałam. Idąc na mój wymarzony zawód muszę skończyć określoną magisterkę, więc muszę mieć licencjat obojętnie z czego. Także dość długo ciągnę te studia po kilku dziekankach. Licencjat jest dla mnie trampoliną do potrzebnej magisterki. Studiuję dziennie i oprócz tego imam się dorywczych prac. Dla mnie jest to dobre rozwiązanie, bo studiując we własnym mieście nie płacę za mieszkanie i utrzymanie się, do tego pracuję, więc mam coś dla siebie. Nie widzę sensu w studiowaniu zaocznie (płaceniu za takie studia) i pracowaniu, by mieć za co opłacić te studia. Chyba, że ktoś na start zarabia bardzo dużo. Łączenie studiów dziennych i pracy wydaje mi się dobrym połączeniem, choć zabiera czas wolny, jednak coś za coś. Warto także wyjeżdżać na Erasmusa. Dostaję kasę za wyjazd, mogę zwiedzić inny kraj, mam nowe doświadczenia i jeszcze przy umiejętnym budżecie i doborze kraju mogę trochę zaoszczędzić. Ja widzę same plusy. Obecnie właśnie jestem już 2 raz na wyjeździe z Erasmusa. Moim zdaniem nie warto spędzić czasu tylko studiując i bawiąc się. Ja wolę rozwijać siebie, dążyć ku marzeniom i iść nieszablonową drogą wbrew narzuconemu mi myśleniu, że powinnam być taka jak większość. Co do bloga to ja też wolę większe konkrety co robić, choć wiem, że to Michał Twoje doświadczenie, więc inaczej przekazać się tego nie da. Zgadzam się, że każdy musi znaleźć swoją drogę. Każdy z nas jest inny, ma inną przeszłość, inne zaopatrywania na świat i inną sytuację, dlatego warto szukać swoich rozwiązań i czerpać od zwycięzców.
Michale, w temacie studiów – nie wiesz może czy kredyt studencki zmniejsza zdolność kredytową? A jeśli tak – jak z tego wybrnąć? Czy dobrą opcją jest jego przedwczesne spłacenie?
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Michale a co poradziłbyś 29-latkowi który utkwił w pracy, ma długi i właściwie nie ma pomysłu co robić?
Witaj Łukaszu,
Nie jestem Michałem 🙂 , ale nie umiem przejść obojętnie obok Twojego pytania. Właściwie widzę w nim dwa pytania. Jedno o długi i tu z pewnością wiele podpowiedzi znajduje się na blogu Michała. A drugie o pomysł, co masz robić. Na to pytanie nikt poza Tobą nie znajdzie lepszej odpowiedzi.
To co można podpowiedzieć, to jak zabrać się do tematu, czy z jakich narzędzi możesz skorzystać szukając swojego sposobu na życie.
Osobiście proponowałabym Ci na chwilę zapomnieć o długach i obecnej pracy i zastanowić się, co chciałbyś robić, czym lubisz się zajmować, w czym jesteś dobry, przy jakich zajęciach nie czujesz, że płynie czas itd. Dopiero po określeniu, gdzie chcesz dojść i czym chcesz się zajmować, wróciłabym do tu i teraz (pracy i długów) i starała się, mając w głowie punkt, gdzie chcesz dojść, ułożyć drogę wychodzenia z długów i zmierzania w wybranym przez Ciebie kierunku.
Jak już się odkryje, co tak naprawdę chce się robić, to wzrasta motywacja, by mierzyć się z przeciwnościami losu. Starania zaczynają mieć większy sens i pojawia się radość z postępów i zbliżania się do celu.
Mam nadzieję, że weźmiesz coś dla siebie z mojego wpisu 🙂
Życzę Ci powodzenia!
Cześć Michał, czytam blog od kilku lat, wybierając artykuł dotyczące akurat mojej osoby. Tym trafiłeś idealnie, bo sam zauważam jak dużo należy mówić młodym ludziom, że sama edukacja już nie zapewni spokojnej przyszłości i warto robić coś praktycznego, samodzielnie a jednocześnie włączyć własne myślenie.
Dzięki za merytorycznie opracowany artykuł, uwielbiam tutaj wracać bo treści są zawsze w 100% przemyślane.
Najlepsze jest to, ze zanim jako czytelnik zrozumiem i wdrożę całość tego do swojego życia, może minąć kilka dobrych miesięcy 🙂
Pozdrawiam
Tomek
Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewna sprawa. Korzystam z dwóch kont bankowych. Czy ma znaczenie, że z pierwszego z nich przelewam środki niemal od razu po ich otrzymaniu na drugie konto? Chodzi mi o to, czy w oczach banku i pod kątem zdolności kredytowej jest to w jakikolwiek sposób źle widziane? Lepiej byłoby je zostawić na dzień lub dwa na pierwszym koncie, czy nie ma to znaczenia? Jeśli Michał nie znajdzie czasu na odpowiedź, to może ktoś z Was ją zna? Będę bardzo wdzięczna.
Michał, świetny artykuł, sporo włożonej pracy, ale tablice z tekstami kluczowymi można ostylować i powołać w kodzie, klepanie tego w programach graficznych chyba jest nieopłacalne, również z uwagi na SEO 🙂
Hej Robert,
Słuszna uwaga. Dziękuję. A czy wiesz jak to najlepiej zrobić w WordPressie?
Pozdrawiam
Michale, jest kilka sposobów, nie wiem tylko jak bardzo ogarniasz Wordpressa, ale niejednokrotnie pisałeś, że dajesz radę, dlatego nie powinieneś mieć większych problemów. Mam fajne rozwiązanie. Sprawdzone. Opiszę wszystko krok po kroku. Wdrożenie powinno Ci zająć 15-30 min. Mam opisać tutaj czy podrzucisz mi jakiegoś maila do siebie?
Mam wrażenie, że sporo Twoich rad ma sens, ale w przypadku osoby podobnej do Ciebie. Tzn. mężczyzny, którego którego zainteresowania zawodowe nie wymagają szerokiej wiedzy tylko bardziej praktycznych umiejętności.
Skończyłam prawo i nie wyobrażam sobie wykonywania żadnego zawodu prawniczego bez studiów, a nawet bez aplikacji lub analogicznego okresu praktycznej nauki zawodu. Podobnie jest w wielu innych ciekawych profesjach np. przy medycynie albo pracy naukowej.
No i w kwestii planowania życia wypadałoby jeszcze uwzględnić kwestię potomstwa – im później zaczniecie się „starać” tym trudniej może być o dziecko.
To, że skończyłaś prawo i sobie nie wyobrażasz pewnych rzeczy, nie znaczy, że to się nie dzieje. Największe mózgi nie nauczyły się tego, czego się nauczyły na studiach, tylko .. poza nimi. Studia sformalizowane uczą szablonowego myślenia. A to oznacza, że nie wymyślisz niczego nowego. Natomiast studia prawdziwe, czyli poświęcanie się tematowi z pasją, po godzinach.. poświęcanie czasu na poszukiwania własne, jest tym, co naprawdę czyni z Ciebie wartościowego prawnika. Takie osoby zamiast poświęcania czasu na zaliczenia, które wcale nie rozszerzają rozumienia, ani nie sprawdzają jakim będą w przyszłości specjalistami, szukają rozwiązań, grzebią w różnych dziedzinach, nie ograniczając się jedynie do zakucia artykułów na pamięć i nie uważają się w związku z tym za kogoś nie wiadomo jakiego. Znam osoby, które bez studiów tak studiowały prawo we własnym zakresie, że były w stanie bez prawnika się bronić i wygrać sprawę. A znam mnóstwo prawników, którzy jedynie co robią, to biorą kasę za swoje usługi, a jakość ich usług jest żenująco słaba..
Pokora i pasja – to podstawowe rzeczy, które są niezbędne, by być kimś naprawdę wyjątkowym. Młodym tego brakuje, Ale jak napisał autor wystąpienia – ta wiedza przychodzi z doświadczeniem… mniej więcej w okolicy 40rż.
Witam chciałem zapytać co myślisz o studiowaniu tzw. prestiżowych kierunków (medycyna, prawo,itp.). Czy jest sens poświęcać tyle lat na naukę, gdzie w innych dziedzinach można szybciej osiągnąć zwrot nakładów. Aktualnie sam jestem studentem 3 roku kierunku lekarskiego i moja przyszłość nie napawa opyltymizmem. Musiałem poświęci już bardzo dużo żeby być w tym miejscu zarówno czasu, pracy, finansów. Zarobki na początku kariery są w naszym kraju naprawdę żenujące. Z drugiej jednak strony jest to bardzo szlachetny zawód, wiem że jego wykonywanie będzie sprawiało mi dużo radości. Wspaniała sprawa jest tez to, że mogę pracować praktycznie wszedzie, zachodniej kraje się o nas wręcz biją. Zastanawiam się czy uczyć się j.niemieckiegk wyjechać i zrobić tan specjalizacje,zgromadzić kapitał i zainwestować w kraju a potem żyć nie martwiąc się co będzie jutro.
Nie wiem, czy studiowanie medycyny czy jakiegokolwiek innego kierunku z oczekiwaniem „zwrotu nakładów” i „zgromadzenia kapitału” ma sens. Bo nie uwzględnia wewnętrznego rozwoju, jaki dają dobre studia, rozszerzenia horyzontów. I nie uwzględnia zysku w wykonywaniu przez 40 czy 50 lat ciekawej pracy.
Jak będziesz starszy, a Twoje jedyne pragnienie to będą zarobki, to nie staniesz się dobrym lekarzem. Sam fakt, że się biją o polskich studentów zagraniczne firmy, nie oznacza, że Ty akurat zostaniesz przyjęty, albo, że będziesz zarabiał kokosy. Bo oni przyjmują tych, co są najlepsi, a nie tych, którzy mają o sobie jedynie wysokie mniemanie. Poza tym umiejętności sprawdzą w praktyce, a tu już tak różowo nie będzie. Poza tym nie myśl sobie, Wiktor, że skończenie studiów lekarskich sprawi, że staniesz się jakimś choroba wie jakim autorytetem. Dla mnie tacy ludzie to bufony, zadufane w sobie, myślący wyłącznie właśnie o zarobkach, a nie o człowieku, któremu mają pomóc. Bo to są ludzie, a nie pacjenci. Osoby z krwi i kości, a nie materiał, na którym pracujesz.
Co zaś do zarobków – uważasz, że tylko studenci medycyny mają tak ciężko? Ojjj.. to niech zaczną pracować szybciej, nauczą się czegoś naprawdę praktycznego, co da im pewne doświadczenie w pracy z ludźmi nie w roli lekarz-pacjent, żeby zobaczyć na czym życie polega.. żeby zobaczyć z bliska, jakie mają problemy. Wtedy już zdobywają doświadczenie jako przyszli lekarze i specjalizację wybierają zgodnie z własnym doświadczeniem/wewnętrzną motywacją, a nie z oczekiwaniem rynku.. szczególnie, że rynek lubi się zmieniać, i podążanie za ‚trendem’ powoduje, że nikt nie patrzy w niszę, w której brak osób. Inna kwestia, że nie musisz trafić na niszę, ale nie koniecznie też być w trendzie, by stać się dobrym specjalistą… Najważniejsza jest pasja, wewnętrzna motywacja do rozwoju. Pogoń za kasą – to cechuje słabych lekarzy, wypalonych, którzy traktują człowieka jak przedmiot, a nie podmiot. Zwykle popadają w rutynę, oczekiwania względem wynagrodzenia ich rosną, ale niestety nie idzie to w parze z osiągnięciami. Stają się przeciętnymi, słabymi robocikami, które łatwo zastąpić sztuczną inteligencją. I.. tacy ludzie najczęściej nie są szczęśliwi… Niestety lekarzy z prawdziwego powołania jest .. na lekarstwo. Ty jesteś, patrząc po Twojej wypowiedzi, jednym z tych przeciętniaków z wielkim ego. Chyba, że gdzieś po drodze dostałeś po dupie (wątpię) i nauczyło Cię to pokory.
I na koniec – skoro jako państwo płacimy Ci za Twoją naukę (nie, Twoje nakłady finansowe na rozwój nie są duże, jakbyś miał płacić pełną stawkę za studia, to byś się dopiero zdziwił), to Twoim obowiązkiem jest pracować w kraju, który za Twoją naukę buli. Jestem za tym, żeby studenci musieli płacić za studia, na kredyt i jeśli pracują w danym kraju, przez X lat, to kredyt ten jest spłacany przez Państwo. Jeśli jednak decydują się wyjechać – to mają obowiązek zapłacić za całość studiów. Ew muszą uzgodnić z zagraniczną kliniką/szpitalem, że zapłaci za ich przygotowanie do zawodu. Taki rodzaj .. lojalki..
Cześć Michale. Zawsze jest mi przykro, gdy słyszę, że studia humanistyczne to studia łatwe, proste i przyjemne, tudzież, że idą na nie nieuki/ leniwi/ tacy, którzy nie mają pomysłu na siebie… To bardzo krzywdzące opinie i proszę – nie bądź jedną z tych osób, które bezrefleksyjnie taką ocenę kierunkom humanistycznych przyklejają. Opinia ta ciągnie się od dobrych paru lat, chyba w ślad za politykami, którzy w ten sposób postanowili zniechęcić maturzystów do podejmowania nauki na studiach humanistycznych na rzecz kierunków ścisłych. Moim zdaniem bardzo wiele zależy od uczelni, trybu studiów (czy są to studia dzienne, zaoczne, czy podyplomowe) oraz podejścia samych studentów do podjętej nauki. Miałam przyjemność kształcić się na jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce na studiach dziennych na kierunku filologia polska i podczas gdy moi koledzy, koleżanki ze studiów inżynierskich balowali lub przygotowywali ściągi na pisemne egzaminy – mój mózg parował od ogromnej ilości wiedzy, która sprawdzana była w przytłaczającej większości na egzaminach ustnych, na których dodatkowo oceniana była poprawność językowa wypowiedzi. Pisemne kolokwia oraz rzadkie egzaminy w formie pisemnej niosły natomiast zagrożenie popełnienia błędów ortograficznych – za popełnienie trzech otrzymywało się negatywną ocenę, zaś w przypadku pierwszego egzaminu po prostu kończyło się karierę studenta na tym kierunku. Absolutnie nie twierdzę, że jedne kierunki są lepsze od innych, lecz wiele zależy od ww. czynników. „Łatwe, proste i przyjemne” studia humanistyczne mogą natomiast rodzić owoce w bardzo niespodziewanych okolicznościach. Pięć lat wnikliwego doskonalenia sztuki argumentacji przy okazji analizy rozmaitych (często pokręconych) utworów i rozwijania umiejętności językowych zaowocowało w moim przypadku tym, że byłam w stanie bez pomocy adwokata wybronić swoich racji przed sądem, sprawdziło się przy pisaniu wniosków, projektów zawodowych czy prywatnych, szukania kruczków tam, gdzie inni ich nie znajdowali itd. Humaniści to często ludzie o otwartych głowach, ciekawi świata i ludzi, a to, że ich umiejętności są dziś nisko cenione czy wręcz pogardzane – to taki znak naszych czasów. Co do czynników składających się na sukces zawodowy, finansowy dodałabym natomiast bardzo ważną rzecz, jaką są dary i talenty. Zdrowie fizyczne i psychiczne, pracowitość, pasja, połączenie mózgu humanisty i inżyniera, umiejętność nawiązywania dobrych relacji z ludźmi – to wszystko cechy, którymi jesteśmy obdarzeni (i możemy je w sobie rozwijać) lub nie. Czy odniósłbyś sukces, gdybyś był introwertykiem czy osobą o niskim poziomie inteligencji? Gdybyś nie posiadał swobody wypowiedzi i lekkiego pióra, którym sprawnie wyrażasz swoje myśli, a jednocześnie tworzysz mniej lub bardziej skomplikowane arkusze, wykresy, wyliczenia? Za taki zestaw startowy trzeba dziękować każdego dnia 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Hej Michał!
Twoje podejście, że nauka sama w sobie nie jest celem, jest mi bardzo bliskie. Dzięki ciągłemu zadawaniu sobie pytania po co to robię, można zobaczyć szerszą i bardziej długofalową perspektywę, co ma szansę zaprocentować lepszymi decyzjami.
Zgadzam się z Czytelniczką D., że ważne są nasze talenty. Od siebie bym dodała, że warto poświęcić czas na to, by rozpoznać swoje mocne strony i szukać pracy, w której będziemy mogli na nich bazować. Dzięki temu łatwiej osiągniemy sukces, a sama praca będzie po prostu przyjemniejsza.
Jak tylko zaczęłam czytać Twój blog, Michał, od razu rzuciło mi się w oczy, że w tym, co obecnie robisz, maksymalnie wykorzystujesz swoje talenty i to jest super. 🙂 Moim zdaniem warto świadomie o to zadbać. A im wcześniej zacznie się brać pod uwagę swoje mocne strony, tym bardziej zmniejsza się ryzyko „przystawienia drabiny do złej ściany”, a zwiększa szansę na satysfakcję z pracy i sukces.
P.S. do Czytelniczki D.
Michał kiedyś napisał / mówił, że z natury jest introwertykiem 🙂
I to właśnie ten post, do którego podchodziłam jak pies do jeża, bo moja przygoda ze studiowaniem była długa, wyboista i skończyła się fiaskiem. Przeczytałam i oczywiście się nie pomyliłam – Michał pasujesz do kategorii jednostek wybitnych i przedsiębiorczych 😉 gratuluję i podziwiam. Jednocześnie mocno żałuję, że we wcześniejszych latach posłuchalam licznych porad innych osób i wybieralam drogi bardziej pod nich niż pod siebie. W końcu wszystkim tym rzuciłam, bo zdałam sobie sprawę, że nie ma w tym w ogóle mnie tylko stale próbuje sprostać oczekiwaniom innych osób a siebie gdzieś zgubiłam i zupełnie się wypalilam.
Dzięki za praktyczne porady dla dwudziestolatków 😀 Prócz studiowania trzeba znaleźć sobie też czasem pracę na zarobek, niekoniecznie związaną z branżą, w której pracujemy