Właśnie takie stwierdzenia znajduję czasem w komentarzach pod reklamami moich książek na Facebooku. Nie wiem czy śmiać się czy płakać.
Tak bardziej felietonowo dzisiaj będzie przy piąteczku. Wyrzucam z siebie niewygładzony strumień myśli na totalnej szybkości. Spontan.
Powód? No nabuzowany trochę jestem, bo jak wrzucam do netu informacje o darmowych dniach dostawy w moim sklepie i piszę, że możecie zaoszczędzić nieco pieniędzy, to zawsze znajdzie się kilku takich spryciarzy, co komentują, że „najlepiej zaoszczędzić nie kupując tej książki”.
No serio?! Kurde. Ja mam trochę inne postrzeganie książek i chcę dzisiaj rozklepać ten temat. Zwłaszcza, że obok takiej opinii pojawiając się kolejne typu że „te poradniki to nikomu niepotrzebne – to tylko sposób na wyciąganie kasy od ludzi” itd. No kaman! Znam multum łatwiejszych sposobów wyciągania kasy od ludzi niż pisanie wartościowych książek. 🙂 Ale do rzeczy…
Jak to jest?
Jak to jest, że jedna osoba bierze jakiś poradnik do ręki i jest nim oczarowana, a inna uważa go za gniot?
Jak to jest, że czasami jakaś książka wybitnie mi nie pasuje, a po latach do niej wracam i nagle wiele z tych wątków, które porusza, zaczyna u mnie rezonować?
Albo inaczej: jak to jest, że książkę, którą kiedyś się zachwycałem, teraz uważam za co najwyżej przeciętną?
Ano tak to jest, że się zmieniam. Ewoluuję. Co innego mnie interesuje, mam inny zestaw doświadczeń, innymi rzeczami się zajmuję, a więc i problemy czy wyzwania mam zupełnie inne niż 5 czy 10 lat temu. To jest zupełnie naturalne.
Tęsknię za początkami
Jak cofam się pamięcią, to trochę tęsknię za początkami. A dokładniej za taką radością nauki, stykania się ciągle z nowymi, w naturalny sposób interesującymi rzeczami. Tęsknię też za taką świeżością, że jakiejkolwiek książki wtedy bym nie wziął do ręki, to zawsze dowiadywałem się z niej czegoś nowego, ciekawego, interesującego mnie i pomagającemu mi robić kolejne kroki do przodu.
Bo tak to jest, że jak się jest na początku drogi i jest się taką „wiedzową dziewicą”, to każda nowa rzecz jest… nowa. I wiele jest jeszcze takich nieznanych obszarów.
A z kolei im więcej wiem na dany temat i im większy mam bagaż doświadczeń, tym trudniej jest mi dowiedzieć się czegoś nowego. Ciągle mam wrażenie, że konsumując książki czy kursy – słyszę to samo. Coraz mniej tam jest rzeczy, które uznałbym za odkrywcze. Może powinienem się już cieszyć, że jestem taki „obryty”? Ja widzę to inaczej. Chcąc się doskonalić w tym, co robię, to po prostu coraz więcej czasu zabiera mi dotarcie do rzeczy naprawdę wartościowych. Takich, które stanowią jakąś pozytywną różnicę. Popychają mnie o kolejny kroczek do przodu.
Gdy to sie nie dzieje, to pewnie łatwo byłoby w takiej sytuacji oceniać, że np. książka, którą właśnie przeczytałem to chłam – bo powtarza już to co wiedziałem. Nie znalazłem w niej nic odkrywczego. Sęk w tym, że ja rozumiem, że to właśnie tak działa i że im więcej wiem, im więcej mam wiedzy i doświadczenia, tym w oczywisty sposób coraz trudniej mniej zaskoczyć. Ale też ja muszę włożyć więcej wysiłku i więcej materiału „przemielić” żeby trafić na taką „wartość dodaną” do tego, co już wiem i co wcześniej sprawdziłem w działaniu.
Książki to mega tanie źródło wiedzy!
W tej sytuacji działam zupełnie inaczej i w zasadzie jeśli mielibyście zapamiętać jedną, jedyną rzecz z tego wywodu, to właśnie to:
Czytam książki czując się trochę jak poszukiwacz pereł. Otwieram kolejne, tak jak muszle – nie wiedząc czy tę perłę tam znajdę. Ale jednocześnie nauczyłem się już, że raz na jakiś czas zdarza się taka książka, która daje mi czasami jedną wskazówkę na tyle cenną, że to pozwala mi zrobić istotny krok do przodu (dokonać konstruktywnej refleksji, usprawnić mój biznes itp.). Coś, co robi widoczną różnicę…
Tak – potwierdzam, że czytam także książki, które nic mi nie dają. Uważam je jednak za uzasadniony koszt tych moich poszukiwań. To nie jest tak, że te książki są ZŁE. Każda książka jest pisana dla kogoś konkretnego. Ja po prostu mogę być już w innym stanie świadomości, czy rozwoju mojego biznesu, niż zakłada to autor. Mogę być dużo dalej na tej drodze, ale również dużo wcześniej i wtedy wydaje mi się, że zagadnienia, które porusza autor, są jakieś wydumane. Niektóre książki trafiają do mnie za późno, a niektóre za wcześnie – i to jest całkowicie OK. To nie wina tej książki czy autora. Jednocześnie doskonale wiem, że coś, co mi się może wydawać mało wartościowe, może być mega odkryciem dla kogoś innego.
Co więcej – nie stoję w miejscu i moje preferencje nie są stałe. Cały czas się rozwijam. W efekcie książki, które kiedyś wydawały się mi super i realnie mi pomogły – teraz wydają się mi dosyć banalne. Ale powtórzę – to moje odczucia – a wielu innym osobom mogą przestawiać myślenie na inne tory. Nie moge ich deprecjonować – zwłaszcza, że nadal pamiętam jak pozytywny miały wpływ na moje podejście do różnych kwestii. Przykłady takich publikacji to chociażby „Biedny i bogaty ojciec” Kiyosakiego, „4-godzinny tydzień pracy” Ferrissa, „Niskobudżetowy startup” Chrisa Guillebeau, czy nawet „Gotowi na Start” Pata Flynna – kiedyś były dla mnie odkryciem, a przeczytanie ich teraz nie budziłoby większych emocji lecz raczej stwierdzenie „no są OK, ale czytałem lepsze”.
I z drugiej strony – są takie książki, które kiedyś mało do mnie przemawiały, a zaczęły być przydatne dopiero po latach. Po to właśnie prowadzę sobie listę przeczytanych książek z krótkimi zapiskami, żeby mniej więcej pamiętać, do której teraz powinienem wrócić. Oczywiście czasami nie pamiętam, gdzie co czytałem…
JEDNĄ rzecz chcę jednak bardzo mocno podkreślić: serio uważam, że nie ma TAŃSZEGO źródła wiedzy niż książki. Nie ma! Oczywiście jest internet, ale książki – a zwłaszcza poradniki na określony temat – mają nad nim olbrzymią przewagę: stanowią jedną, spójną całość w danym aspekcie z wiedzą ułożoną w uporządkowaną strukturę (oczywiście mówię o dobrych książkach). To taka pigułka wiedzy, która zazwyczaj stanowi esencję obszaru ekspertyzy autora. To co on sam przefiltrował i uważa za najważniejsze. Do tego całość jest przeredagowana z celem jak najłatwiejszego przyswajania tych treści przez czytelnika.
I pomimo tego olbrzymiego nakładu pracy dostajemy kompletny produkt w jakiej cenie? Kilku tysięcy złotych? Kilkuset złotych? NIE! Zazwyczaj zaledwie kilkudziesięciu złotych. Jak wysoka jest to kwota w porównaniu z korzyściami, które możemy odnieść? Jaka jest stopa zwrotu z sensownego poradnika? Może być absurdalnie olbrzymia (o czym często dają mi znać czytelnicy #FinNinja).
Czasem jedna porada, jedno wdrożone usprawnienie decyduje o tysiącach czy nawet setkach tysięcy złotych oszczędności lub dodatkowego przychodu. Albo po prostu o większym spokoju – czy to w domowych finansach, czy w robienia biznesu i nie władowaniu się na kolejną minę – co jest często bardzo trudne do wycenienia, a obiektywnie = ma olbrzymią wartość.
Dla jasności: książek wcale nie trzeba kupować. Można je czytać w bibliotekach, pożyczać od znajomych – są legalne sposoby na to, aby mieć do nich dostęp. Oczywiście – jak ktoś chce posiadać swój egzemplarz to trzeba zapłacić, ale – POWTÓRZĘ – trudno o tańszą formę zdobywania usystematyzowanej i uporządkowanej wiedzy.
Sam uważam, że niektóre książki tak mocno przyczyniły się do poprawy mojej sytuacji życiowej, że mogłyby być dużo droższe. Mogę się tylko cieszyć, że kupiłem je w cenie powiedzmy dwóch-trzech kaw. W ogóle co to za cena typu „2–3 kawy”?! 😀
Do tego książki mają też inne zalety. Subiektywnie:
- Książki można „absorbować” w naszym tempie – każdy czyta inaczej. Czasem przelatujemy coś wzrokiem, a czasem dłużej czytamy dany fragment cofając się kilka zdań, aby go lepiej zrozumieć. To czytający dyktuje tempo a nie autor (w przeciwieństwie np. do wideo).
- Książka wymaga naszej uwagi. Nie da się konsumować książki bez jej czytania (no chyba, że to audiobook). A przez to – generalnie lepiej przyswajamy to co w tej książce jest. 🙂
- Książka dobrze inicjuje procesy myślowe. Powiązane jest to z punktami powyżej, bo skoro czytamy książki we własnym tempie i skupieni jesteśmy na tekście, to mamy „wolną przestrzeń” na bieżące syntetyzowanie informacji. Jeśli książka jest dobrze napisana, to treść łatwo „wchodzi” i łatwiej o przeróżne skojarzenia, pomysły na aplikowanie tej wiedzy u siebie itp. Ja mam tak, że u mnie czytane treści – o ile uznaję je za wartościowe – rezonują jeszcze po czasie.
- Można sobie przerwać lekturę nawet na dłuższy czas i łatwo powrócić do miejsca, w którym skończyliśmy czytać.
- Można zaznaczać interesujące fragmenty – czy to na papierze czy w ebookach. W wideo – chociaż łatwiejsze do konsumpcji – to nie da się tego zrobić.
- Książka potrafi być lepsza niż niejeden znacznie droższy kurs. Żeby nie dowalać przypadkowym twórcom internetowym to powiem wprost, że „Finansowy ninja” za 69,90 zł ma zdecydowanie większą wartość merytoryczną niż mój kurs „Budżet domowy w tydzień”, który kosztuje 197 zł (a to i tak dolna półka cenowa kursów). Tak to już jest, że uważamy, że „książka jest tania” i „kursy są droższe” – co niekoniecznie ma jakieś większe uzasadnienie. Dla jasności: mój nakład pracy jako autora był nieporównywalnie większy w przypadku książki niż kursu.
Oczywiście są książki teoretyczne i są książki praktyczne. Z mojej perspektywy idealnie jak oba te aspekty połączone są w jednej publikacji. Najpierw przedstawiane jest dane zagadnienie i równolegle omawiane są przykłady obrazujące praktyczną realizację. Właśnie takie publikacje cenię najbardziej.
Dla jasności: nie faworyzuję tu moich książek. Mówię generalnie o wszystkich tych poradnikach, które czytam.
Filozofia mojego sklepu z książkami
Na koniec powiem Wam co nieco o celu istnienia mojego sklepu z książkami. 🙂 Oczywiście pierwotnie powstał on na potrzeby sprzedaży moich książek – „Finansowy ninja” i „Zaufanie, czyli waluta przyszłości”. Ale na nich się nie kończy.
Stopniowo dodaję kolejne książki, które mają być ułatwieniem dla ludzi przedsiębiorczych. I to na przeróżnych etapach. Przedsiębiorczość traktuje tu bardzo szeroko.
- W oczywisty sposób są to publikacje przeznaczone dla tych, którzy mają już własne firmy – na początkowym etapie rozwoju. Ja sam siebie też uważam pod wieloma względami za początkującego w biznesie.
- Kolejna grupa to przedsiębiorcy wchodzący poszukujących możliwości doskonalenia w obszarze obsługi klientów i sposobów pracy firmy – zwłaszcza z wykorzystaniem rozwiązań internetowych, automatyzacji itp.
- Ale to także książki dla tych, którzy nie mają jeszcze własnej firmy, ale myślą o czymś własnym, chcą rozpocząć jakąś działalność, albo już ją rozpoczęli i szukają inspiracji w zakresie optymalizowania tego swojego biznesu.
Mi jest o tyle łatwiej, że mam już nieco doświadczeń – także z poprzedniej kariery zawodowej, wiem już jakiej wiedzy mi brakowało, wiem co było sporym wyzwaniem i wiem, jakie problemy mnie dotykały. Są książki, które konkretnie te problemy adresują i to w taki sposób, że ja po ich lekturze mówię „właśnie tak to trzeba było zrobić!” albo „kurde, że ja wcześniej tego nie wiedziałem” albo „ufff… nareszcie ktoś napisał wprost, że nie jestem porąbany i mój sposób działania ma sens”.
Jednocześnie wydaje mi się, że zbudowałem sobie już całkiem solidny filtr poznawczy. Przeczytałem już tyle wartościowych poradników i jednocześnie tyle „chłamu” w życiu, że potrafię docenić rzeczy naprawdę dobre.
Wiem też, że osoby aktywne nie mają wiele czasu. To dlatego ograniczam liczbę sprzedawanych tytułów. I to dlatego też przygotowałem taką tabelkę – matrycę-ściągawkę, która pozwala już na pierwszy rzut oka zrozumieć, jakie obszary tematyczne i biznesowe pokrywa dana książka dostępna w moim sklepie i które z nich wzajemnie się uzupełniają.
Skąd się te książki biorą?
W moim sklepie wcale nie ma wielu książek. W tabelce powyżej zobaczycie ich tylko sześć. Wkrótce pojawią się dwie kolejne. Osobiście uważam, że liczy się jakość a nie ilość, więc dodaję je rozważnie i powoli. 🙂
Możecie się zastanawiać skąd się biorą te książki, które dodaję do mojego sklepu? To jest pokłosie moich częstych rozmów z Krzyśkiem Bartnikiem z firmy IMKER. Obaj lubimy dokształcać się w tematach biznesowych i wzajemnie wspierać w popychaniu naszych firm do przodu.
Na bieżąco dzielimy się też wiedzą o ciekawych, wartościowych książkach – takich, które przeczytaliśmy w oryginale, które okazały się wartościowe, a które nie są jeszcze wydane po polsku. I w sumie nie raz zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego żaden z wydawców nie kusi się na ich przetłumaczenie.
Dla jasności: ja nie chciałem być wydawcą cudzych książek. Ale Krzysiek – zainteresował się tematem. Teraz działamy tak, że jeśli jakieś zagraniczne książki nam się podobają, to IMKER próbuje zdobyć na nie licencję, a potem tłumaczy i wydaje je w Polsce.
Ja – jako osoba mająca istotny wpływ na selekcję tych tytułów – chętnie pomagam je promować i dodaję do mojego sklepu.
Wybieramy takie pozycje, które się uzupełniają i w przypadku których mamy przekonanie, że są mega wartościowe dla osób przedsiębiorczych albo po prostu – podobnie jak ja – zainteresowanych różnymi modelami biznesowymi i sposobami robienia pieniędzy.
Jak wydać książkę tłumaczoną to temat na zupełnie inną historię. I tu w zasadzie tyle na dzisiaj. Zachęcam jeszcze raz do wejścia do mojego sklepu.
{ 35 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Jak to było z tymi trampolinami? 🙂
Zaczynamy skakać od najmniejszych, żeby potem z łatwością przenosić się na coraz większe…
Panuje ogólne przekonanie, zresztą poniekąd słuszne, że całą tą wiedzę która w książkach jest można za darmo znaleźć w internecie. I tak jest, tylko że tym którzy tak piszą i tak w większości przypadków nie chce się jej szukać 🙂 Dodatkowo nikt nie liczy kosztu czasu, który trzeba na to poświęcić.
A jeśli chodzi o komentarze tego typu pod postami, to już chyba standard pod większością postów sponsorowanych.
Dzięki Anatol. 🙂 Jak zwykle w punkt.
Dodałbym jeszcze jedną rzecz 🙂 Jak już się tę książkę przeczyta, to warto wdrożyć zawartą w niej wiedze. Lub przynajmniej spróbować 😉 Już nie raz trafiłem na wypowiedzi, opisujące jakąś publikacje, gdzie w ferworze komentarzy wychodziło na jaw, że rzeczywiście książka została przeczytana, ale nie działa, bo nie wprowadziło się proponowanych zmian w życie 😉
Takie komentarze są w większości słuszne – nie chodzi mi konkretnie o komentarze pod postami o FN, ale ogólnie o postach w tej tematyce. „Zostan rentjerem”, „dochód pasywny i emerytura na Majorce przed 30”, ile takich treści jest? Może niektóre wartościowe, a może, kursy, książki, poradniki, zatrzęsienie głowy.
Z jednej strony: nie czytałeś? Nie komentuj, z drugiej na każdym kroku ktoś obiecuje kokosy za nic 🙂 FN jest inny, ale mało kto to wie.
Najlepszym przykładem niedowartościowywania książek jest dla mnie to, jak często w różnych wywiadach musisz usprawiedliwiać cenę FN. Po pewnym czasie zacząłem się na tym łapać jak bardzo ludzie patrzą na drzewa (cena), a nie widzą lasu (wartość). I można to pewnie odnieść do wielu autorów, no ale przykład mi się nasunął z Twojego podwórka 🙂
A tak na marginesie, jak możesz to daj znać czy dobrze poukładałem kropki, że obecnie już jesteś samodzielnym dystrybutorem ZCWP (zarówno druk jak i audiobook) i w razie dodruku, to też już masz nad tym pełną kontrolę (w sensie bez zewnętrznego wydawnictwa)? 🙂
Pozdro Michał!
Hej Piotrze,
Dziękuję za komentarz. Co do „kropek” i ZCWP: powiedzmy, że jestem w trakcie tego procesu. Umowa z wydawcą jeszcze trwa, przy czym wspólnie ustaliliśmy, że będę jedynym kanałem jej sprzedaży. Dodruki nadal zamawia wydawca (GW Relacja), ale tak naprawdę realizowane są one wyłącznie na moje potrzeby – książka od grudnia 2019 nie jest już dystrybuowana do księgarni.
Co do audiobooka – to tak jak pisałem rozwiązałem umowę z Audioteką i sprzedaję go bezpośrednio.
Pozdrawiam!
Brzmi jak dobrze zaplanowana strategia 🙂 Jak zwykle brawo 🙂
Ja kupiłem największy pakiet- finansowy ninja oraz zcwp za 259.8 PLN w listopadzie 2019 . Zwrócił mi się już kilka krotnie w postaci 600 PLN z promocji bankowych oraz zaoszczędzonych pieniędzy na wodzie z dzbanka 🙂 O pozostałych mniej policzalnych wartościach nie wspominając
Hej Marcin,
No i miło słyszeć. 🙂
Powodzenia!
Dobry feletion.
Jeżeli książki – poradniki nic nie dają, to co daje, jeśli potrzebuję się czegoś dowiedzieć, nauczyć? 😀
Z drugiej strony domyślam się, skąd się biorą wątpliwości. Przereklamowanej słabizny też przecież nie brakuje.
No i mało jest tych książek, które po skończeniu pamiętałbym do dzisiaj. Z tzw. „książek mojego życia”, które wydawali Polacy, to oprócz książek Michała Szafrańskiego, to tylko tytuły napisane przez Andrzeja Setmana mógłbym jeszcze zaliczyć do tego grona (mało znany autor beletrystyki, w której dzieli się informacjami na temat funkcjonowania człowieka; co ciekawe, ten pan również wydaje książki self-publishingu, ale w dość specyficznym).
I wreszcie wrócił Szafrański z jakimś tekstem do przemyśleń i refleksji dla „Kowalskiego” a nie pitolenie o wydawaniu książek przydatne dla „marginesu społeczeństwa” (choć i tam fakt faktów jest sporo treści podprogowej dla uważnych). Więc z radości wielkiej pozwolę sobie coś napisać.
Książek z których można coś sensownego wynieść jest bardzo mało (w stosunku do ogółu!). Dożyliśmy czasów w których ludzie piszą co chcą i gdzie chcą, a to że ktoś to wydrukował wcale nie znaczy, że ma to jakąś wartość. Szczerze to FN był jednym z dosłownie kilku poradników jakie przeczytałem, rzucających nowe, a raczej bardziej skupione światło na temat finansowy. Cała reszta to jest jedno wielkie powielanie czego się da, w poszukiwaniu pieniędzy (oczywiście są też prace ściśle naukowe, może i bardzo odkrywcze, których nikt nie rozumie). Przypomina mi się pisanie pracy magisterskiej – jak przepisać książkę żeby algorytm sprawdzający duplikaty się nie przyczepił?
Dla tego moim zdaniem lepiej poczytać 5min czy książka jest coś warta i wnosi coś nowego, niż stracić 5h na czytanie wypocin kolejnego biznesmena przepisującego stare prawdy, z nadzieją że coś tam znajdziemy.
Pozdrawiam 🙂
Marcin Trzaska z mgr to się wstrzeliłeś idealnie. Właśnie probuje oszukać algorytm. To smutne, ale tak jest.
Podoba mi się zdanie „ufff… nareszcie ktoś napisał wprost, że nie jestem porąbany i mój sposób działania ma sens”.” Czasem choćby po to warto przeczytać książkę, żeby wiedzieć, że ktoś ma tak jak my i to, co robimy ma sens 🙂 To przyjemne uczucie 🙂 A sam felieton bardzo przyjemny, dla mnie bez książek skończyłabym pod kołdrą, nie wyściubiając noska 🙂 A teraz śmiało zdobywam świat, właśnie dzięki poradnikom. Kocham poradniki!
Tak jak są dobre i złe kredyty, tak samo można oszczędzać mądrze lub głupio.
Oszczędzanie na książkach jest głupie, chyba, że to lekka beletrystyka którą można
wypożyczyć. Poradniki trzeba mieć i do nich wracać. Takie jest moje zdanie
i całkowicie je popieram. 😀
Na mojej półce dotyczącej finansów, stoją m.in. książki Harva Ekera, Bodo Schäfera,
Sławka Muturi, Boba Proctora, Roberta Kiyosakiego i Michała Szafrańskiego. Ileż ja razy do nich
wracałem! Gdyby nie one, nie byłbym w miejscu w którym jestem. Nawet nie wiedziałbym
gdzie konkretnie chcę być – tkwiłbym na etapie mętnych marzeń o „bogactwie”. A teraz wiem,
że marzenia trzeba zamieniać na cele, cele na zadania a zadania na kroki do wykonania.
Wolność finansowa jest wspaniała i choć doszedłem do niej zupełnie inną niż Ty Michale
drogą, to zawsze Twoje porady i obserwowanie Twoich zmagań, dodawało mi odwagi.
Dziękuję!
Olej malkontentów!
Wszelkiego powodzenia!
Paweł
Długo się przekonywałam do tego, żeby kupić książki( również uważam, że to najtańszy sposób nauki), ale w końcu się zdecydowałam i mam cały pakiet. Właśnie czytam „Finansowego ninję”. Zapisałam się także na kurs „Pokonaj swoje długi” chociaż długów nie mam. Po prostu chcę się nauczyć mądrze zarządzać swoimi finansami. A przekonał mnie film o selfpublishingu 🙂 Zobaczyłam uczciwego i rzetelnego człowieka. Taką jakość chcę tworzyć, więc bardzo mi to zaimponowało i stwierdziłam, że ten człowiek ma naprawdę coś ciekawego do powiedzenia, więc sprawdzę to. I sprawdzam. Książka jest super. Czytam uważnie i się uczę, choć bywa niewygodnie. Dzięki Michał za to co robisz.
Eee tam, takie komentarze o bezsensowności czytania trzeba mieć w tym… no… w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę 😉
Uwielbiam poradniki. Pozdrawiam 🙂
Libri amici libri magistri. Powiedziałbym, że niechęć do książek, o której pisze Michał, to jeden z przejawów wypierania kultury słowa pisanego przez kulturę zdjęcia („selfie”) ewentualnie krótkiej formy pisemnej („tweetu”). Kto by tam czytał grube książki. Sam się łapię na tym, że zdarza mi się poszukiwać streszczenia (synopsis) artykułu, którego nie mam czasu przeczytać w całości.
Z drugiej strony wydaje się, że niechętne komentarze, które wyłowił Michał, to nie tyle sprzeciw wobec książek w ogóle, ile wobec pewnej postawy wobec książek. Węgierski komunista Bela Kun mawiał, że jeden ruch faktycznego działania wart jest więcej niż setki manifestów. Zauważyłem, że niektóre osoby zaangażowane w rozwój osobisty właściwie nie robią nic konkretnego poza czytaniem książek o rozwoju osobistym i uczestniczeniem w szkoleniach. A na wszystko powinien być czas pod słońcem – czas na naukę i czas na działanie. Kultura poradników to w skrajnych przypadkach pozorowanie zmiany, jej wizualizacja, bez sięgania po realne korzyści. Wyraz sprzecznych pragnień psychologicznych. Jak w tej anegdocie o człowieku, który kupował losy lotto, a później nie sprawdzał wyników losowania.
Nie idzie się nie zgodzić z komentarzami internetowym hejterów, tak samo jak z Twoimi słowami zawartymi w tym artykule… Weźmy na tapet książki z tematu rozwoju osobistego. W większości z nich treść nieco odrobinę różni się od siebie. Niosą za sobą to samo przesłanie – weź się w garść i do roboty (w bardzo dużym skrócie). Osobiście (taka tam mała hipokryzja z mojej strony) mam na półce kilka tego typu książek, ale nie żałuję kupna, ani przeczytania żadnej z nich (pomimo tego, że już po drugim takim podręczniku stwierdziłem, że nic nowego nie wnoszą).
Bezpośrednio o internetowych hejterach (wersja mocno ocenzurowana): niech gadają.
Bardzo trafne spostrzeżenia dotyczące tego poszukiwania pereł w książkach jak już się kilka w swoim życiu przeczytało 🙂
Zgadzam się, że Kiyosaki po latach wydaje się mało odkrywczy, ale na początku drogi osoby przedsiębiorczej był doskonałym drogowskazem.
Finansowy Ninja z kolei ostatnio wrócił jako lektura i tym razem zupełnie inne rozdziały rezonują – gratuluje napisania książki, którą wręcz trzeba przeczytać kilka razy w życiu!
Podobne wrażenie miałem dotąd tylko czytając T.H.Eckera 😉
Pozdrawiam!
Nie ma co się przejmować. Takie negatywne komentarze będą się zdarzały i nic się z tym nie zrobi. Dalej trzeba robić swoje, zwłaszcza że ogromna liczba osób (w tym ja) doceniają Twoją wiedzę. Mam książkę „Zaufanie czyli waluta przyszłości” i bardzo mi się podobała nie licząc akcentu religijnego 🙂
FN przeczytany, wypożyczony w bibliotece miejskiej w TORUNIU 🙂
Myślę, że standardowo najgłośniejszymi krytykami są ci, którzy nie mają pojęcia o czym mówią, bo nie zabrali się nawet za jeden poradnik. A przecież to świetne źródło wiedzy. Plus za charakterystykę książek w tabelce!
Cześć!
Ostatnio zacząłem prowadzić bloga i natrafiłem na ciekawy poradnik u Maćka Aniserowicza. W tym artykule Maciek podzielił się ciekawym komentarzem jaki uzyskał pod jednym wpisem: „Ch…., nie czytałem” 😉 to a propos zdania „najlepiej zaoszczędzić nie kupując tej książki”. To najbardziej wkurza jak ktoś ocenia książkę po okładce, a nawet się w nią nie zagłębił, nie starał się zrozumieć treści jaką autor chciał przekazać. Fakt faktem, są słabe pozycje, ale można dać im szansę i po 50 stronach uznać, że nie warto dalej w nią brnąć niż wyciągać pochopne wnioski.
Jestem w trakcie czytania „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” i muszę przyznać, że wgniata w fotel. Fajnie, że dzielisz się swoim doświadczeniem, aby czytelnik mógł spojrzeć na swoje poczynania przez pryzmat historii kogoś bardziej doświadczonego 🙂
Dzięki wielkie i pozdrawiam!
Czekałem na dni darmowej dostawy i nie dostałem info?! 🤯 Czy NL działa? Maile częściej odbieram niż otwieram Facebooka, a dopiero
Oczywiście nie wszystkie poradniki są wartościowe, niektóre przedruki zagranicznych tytułów, w szczególności gdy od momentu ukazania się do wersji polskiej minęło kilka lat mogą tracić na aktualności, poza tym dochodzą inne realia i nie zawsze są one dopasowane do polskiego czytelnika. Niemniej jednak jeżeli mi coś nie odpowiada to odkładam lekturę, szybko przelatuje wzrokiem bądź przechodzę tylko do interesujących mnie rozdziałów. Nikt nikogo nie zmusza do czytania (no chyba, że to są uczniowie w szkole 🙂
Cześć!
Myślę że kłopot leży w tym, iż zbyt wiele osób pisze książki. Mamy ogromny zalew niskiej jakości publikacji, które nijak mają się do jakości i merytoryki (trochę jak w rapie, więcej dzisiaj raperów, niż słuchaczy). Rozwój internetu to kolejny powód. Ludzie mają dostęp do gigantycznej bazy danych – szkopuł w tym, że książka to „dzieło trwałe”, a prąd nie – która jest aktualizowana niemal non stop, co jest jej wielką zaletą.
Zgadzam się w pełni z tym, że należy czytać. Popieram również stwierdzenie, iż powinny to być materiały dobrej jakości. Ale czy książki Michała? To zależy. Jeśli interesujesz się finansami, oszczędzaniem pieniędzy itp., to zapewne nie zaszkodzi. W przeciwnym wypadku – uważam, że niekoniecznie, wystarczy zdrowy rozsądek i realne pojmowanie świata.
Michał, przyznaję, że nie przeczytałem żadnej Twojej książki, z bloga wybrane artykuły. Nie podoba mi się styl w jaki piszesz, które mówiąc nieco kolokwialnie, uważam za wodolejstwo. Z tematu, który można zawrzeć w kilku czy kilkunastu zdaniach robisz referat na kilka stron A4. Pytanie po co?
Podam przykład z życia. Kupiłam za chyba 30 zł książkę Wozniczki o negocjowaniu. Zyskałam ponad 100 tys na jednej transakcji. Druga strona stosowała kilkanascie sztuczek z tej ksiazki, na ktore bym sie złapała nie majac podstaw. tak że te 30 zł przełozylo sie na około 120 tys oszczednosci.
Juz nie wspominam o innych ksiazkach jak ichała czy Kiyosakiego. One odmienily moj sposob patrzenia, skalę dzialania, zawód. Zarobki 5-6 cyfrowe miesiecznie nie sa niczym nadzwyczajnym dla mnie teraz.
Tylko proszę nie „ekspertyza”, po raz kolejny zresztą. Brzydka kalka z angielskiego w konflikcie z polskim znaczeniem tego słowa (ekspertyza biegłego, w sensie dokumentu, opracowania). Mamy taki bogaty język: w zależności od kontekstu: doświadczenie, specjalizacja, specjalność, dziedzina wiedzy itp. Esencja obszaru ekspertyzy – WTF?
A zwrot „wtf?” to po polsku??? Dulska…
WTF po angielsku i jednoznaczne. Ekspertyza po polsku ma inne znaczenie niż expertise w angielskim i używanie tego słowa w takim kontekście powoduje, że zdanie nie ma sensu. Obszar ekspertyzy – powierzchnia papieru na którym zapisana jest treść opinii biegłego sądowego? Ja nie mam problemu z używaniem obcych zwrotów, tylko z mylnie użytym, fonetycznie podobnym, ale znaczeniowo różnym, polskim słowem. Trochę jak używanie aktualnie w tłumaczeniu actually.
I eventually jako ewentualnie.
Bez książek nie wyobrażam sobie życia.
Zanim kupię książkę – wypożyczam z biblioteki lub pożyczam jeśli ktoś znajomy posiada, przeglądam i oceniam czy jest dla mnie warta. Czasem kupuję w ciemno – coraz rzadziej – bo książki mimo wszystko jednak kosztują ( to jeden z punktów mojego oszczędzania :))
Cieszy mnie fakt, że dzieci również czytają – mam nadzieję, że z czasem będą siegały po coraz bardziej rozwijające pozycje.
A twoje książki Michał kupiłam całkiem niedawno – jedną już „połknęłam” a drugą się jeszcze delektuję 🙂 – dobra robota
pozdrawiam
Zakupiłem FINNIN i ZCWP, przesłuchałem całego WNOP zajęło mi to pół roku podczas dojazdu do pracy (wcześniej marnowałem km na słuchanie głupich reklam radiowych) i mogę śmiało powiedzieć, ze treści zawarte w powyższych zwróciły mi się z duża nawiązką… a wykorzystałem tylko część zawartej w niej wiedzy. Co udało mi się, zrobić? Zredukować koszty życia dzięki czemu spłaciłem kredyt konsumencki, zrobiłem porządek z przydasiami dzięki czemu udało mi się zakupić 3 bilety lotnicze na wakacje w 2020, w dalszym ciągu realizuję proces porządków i pula środków które chcę przeznaczyć na kolejne wakacje wciąż rośnie. Zacząłem korzystać z promocji bankowych, dzięki czemu udało mi się sfinansować remont pomieszczenia gospodarczego. Co najlepsze w roku 2020 zakupiłem i przeczytałem 21 książek nie tylko poradników za 1/4 ceny rynkowej. I nie osiągnąłbym tego bez otwarcia oczu wiedzą zawartą w książkach Michała. Dlatego stwierdzam, że negatywne wpisy zostawiają trole, którym w życiu nie chce się nic zmieniać. Nie ma co się przejmować. pozdrawiam
W moim przypadku odpowiedz brzmiała by – by umieć dobrze czytać. Niestety przez sporą część życia nie potrafiłem czytać na poziomie, który powinienem opanować.
Później uczyłem się czytać z gazety komputerowej Secret Service czytając opisy gier – akurat jak wspominałeś o giełdzie komputerowej, to też pamiętam jak nie raz na taką giełdę jechałem głównie popatrzeć. Chociaż przypominam sobie zakup 16 MB Ram za bodaj 70zł do mojego Pentium 200 MMX 32 MB – dzięki tej kostce Unreal zacinał się ciut mniej.
Wracając do tematu dopiero gdzieś chyba ciut kolega mnie zachęcił przez to, że zaczął czytać fantasy – zaczął kupować książki, a mi pożyczał. Wprawdzie nie były to poradniki, tylko książki popularne, ale muszę przyznać, że książka może nieźle wciągnąć jak gra czy film – tylko, że wyobraźnia, to jest coś niebotycznego.
Teraz zdarza mi się żałować, że tak mało czytałem. Natomiast od poczęcia zacząłem czytać mojej starszej córce – na początku „Na straganie …” Brzechwy, a później inne bajki. Ma ona więcej książek, niż w życiu przeczytałem (chociaż trudno mi teraz to ocenić) i wszystkie oczywiście co najmniej kilka razy przeczytane.
W przedszkolu pani nam powiedziała, że można z nią rozmawiać jak ze „starym” przy kawie, taki ma zasób słów.
Przez audiobooki nawet doszło do tego, że zaczynam się bać czy takie kilkugodzinne słuchanie nie jest zbyt długi, bo jak ma jakąś nową bajkę czy ciekawe historię to może w koło słuchać.
Co do poradników, to czytałem trochę książek o inwestowaniu, ale widzę, że gdzieś ludzie dzielą się pewnymi rzeczami, ale jakby ciężko mają powiedzieć pewne rzeczy w prost. Po czasie mógłbym powiedzieć, że można przeczytać wiele książek, ale one nie powodują, że zbliżamy się do osiągnięcia kolejnego etapu. W tym wypadku w tematyce inwestowania chyba lepiej próbować znaleźć coś w sieci. Chociażby mało książek zaczyna o tym, że najpierw trzeba mieć zdrowy finansowy fundament, tak jak zrobiliście to przy okazji Elementarza…
Natomiast faktem jest, że jak jest coś ciekawego, to człowiek potrafi to pochłonąć dość szybko. Czasami nie wiem czy nie za szybko. Na koniec chciałem dodać, że czasami książka może nie wystarczyć, czasami przydał by się ktoś, kto by nam pokazał lub pozwolił lepiej zrozumieć by nie musieć uczyć się na błędach. Jednak Twój przykład pioniera pokazuje, że czasami inaczej się nie da.
Dzięki za Twój punkt widzenia.