Podcast: Play in new window | Download (Duration: 1:45:18 — 97.2MB)
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
Czy można żyć z bycia zawodowym podróżnikiem? Przykład Karola pokazuje, jak przekuć pasję do podróży w dobrze prosperujący biznes.
Od razu zdradzę, że to nie jest łatwa i szybka droga. Mój dzisiejszy gość prowadzi bloga „Busem przez Świat” już od 10 lat. W międzyczasie zdobył wiele nagród, wydał cztery książki, odwiedził kilkadziesiąt krajów pozyskując na swoje wyprawy licznych sponsorów.
Rozmawiamy o jakości, o cierpliwości, konsekwencji, pomysłach na zarabianie na treściach podróżniczych i o wielu innych wątkach, które wiążą się z byciem zawodowym podróżnikiem. Ale to przede wszystkim rozmowa o kulisach biznesu, przychodach i kosztach poszczególnych linii produktowych, a także rentowności działań.
Nawet jeśli nie interesują Was podróże, to warto posłuchać tego odcinka. Droga Karola Lewandowskiego, to świetny przykład na to, że warto szukać swojej drogi – chociaż nagroda wcale nie musi być tuż na wyciągnięcie ręki.
Zarobki „Busem Przez Świat”
W podcaście niżej usłyszycie, jak Karol odejmuje koszty od przychodów i podaje błędną kwotę. Wyjaśniliśmy to sobie już po nagraniu i przyznał, że jak przystało na inżyniera z lekkim stresem po prostu się pomylił.
Przychód „Busem przez Świat” wyniósł w 2017 r. około 550 tys. złotych, koszty zamknęły się w kwocie 202 tys. złotych, a zysk wyniósł ok. 350 tys. złotych (a nie 250 tys. zł). Wyniki są imponujące. 🙂
Kończy się głosowanie na „Gwiazdy Dobroczynności”
Ostatni raz zachęcam do zapoznania się z listą kandydatów zgłoszonych do plebiscytu „Gwiazdy Dobroczynności” (więcej pisałem o nim tutaj). Głosować można tylko do czwartku 22.11 do północy!
Ktoś mi napisał: „Michał – nie wstydź się prosić o głosy!”. Niemniej jednak się wstydzę. 🙂 Skromnie zatem poproszę o zagłosowanie na te osoby, którym Waszym zdaniem zasługują na wyróżnienie. A jeśli uznacie, że to ja zasługuję na Wasz głos, to po prostu bardzo mocno dziękuję. 🙂
Głosować można na stronie plebiscytu „Gwiazdy Dobroczynności” (niestety trzeba założyć konto).
Jak zarabiać na podróżach – podcast w formie audio i wideo
Możesz posłuchać podcastu lub obejrzeć wideo na YouTube.
Oglądając wideo zasubskrybuj proszę kanał na YouTube oraz kliknij symbol dzwoneczka. Dzięki temu będziesz otrzymasz powiadomienie, gdy opublikuję nowy film.
Zobacz także: WNOP 087: Sukces na YouTube – Krzysztof Gonciarz opowiada o kulisach swojej pracy i ewolucji
Transkrypt, czyli podcast do czytania
Transkrypt podcastu dostępny jest w dwóch formatach: PDF do pobrania i wersja tekstowa do czytania na blogu (po rozwinięciu).
Kliknij tutaj, aby pobrać spisaną treść podcastu (PDF).
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 129. Dzisiaj rozmowa o tym, jak można zarabiać na zawodowym podróżowaniu.
Witam Cię w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Dzień dobry. Moim gościem będzie jeden z dwóch współautorów bloga „Busem przez świat”. Karol Lewandowski, bo to o nim konkretnie mowa, przekuł swoją pasję podróżniczą
w dobrze prosperujący biznes. I o tym, na czym on tak konkretnie zarabia, sam za chwilę nam opowie. W rozmowie skupiamy się na jakości, cierpliwości, konsekwencji, pomysłach na zarabianie na treściach podróżniczych i wielu innych wątkach, które wiążą się z byciem zawodowym podróżnikiem.
Takie rozmowy lubię najbardziej, bo pokazujemy prawdziwe kulisy tego biznesu, przychody, koszty w poszczególnych liniach produktowych, rentowność poszczególnych działań. Bardzo mocno zapraszam do wysłuchania naszej rozmowy.
Michał: Cześć, Karol!
Karol: Cześć, Michał!
Michał: Karol, powiedz kilka słów o sobie: kim jesteś i co robisz?
Karol: Nazywam się Karol Lewandowski. Jestem zawodowym podróżnikiem. Od prawie 10 lat podróżuję po świecie. Jestem znany z tego, że głównie podróżuję starym, kolorowym busikiem, którym razem z Żoną objechaliśmy już ponad 50 państw. Jestem też blogerem i youtuberem. Prowadzę bloga i kanał na YouTubie pod nazwą „Busem przez świat”. Opowiadam tam o swoich podróżach i podpowiadam ludziom, jak zorganizować własne podróże i jak zrobić to tanio.
Michał: Dzisiaj jesteście dobrze prosperującym biznesem. Powiedziałeś, że prowadzicie bloga, ale tak naprawdę Wy z niego żyjecie. Jak to wygląda przychodowo, kosztowo, zyskowo na chwilę obecną?
Karol: Dziś spokojnie można powiedzieć, że „Busem przez świat” to jest już firma, a nie tylko blog. Zajmuję się podróżami i wszystkim, co jest związane z blogiem i rzeczami okołoblogowymi. Jest to bardzo rozbudowana działalność, z której się utrzymujemy. Cztery lata temu rzuciliśmy pracę, otworzyliśmy firmę i teraz w stu procentach żyjemy tylko z podróży i bloga. A to jest możliwe dzięki temu, że mamy kilkanaście źródeł przychodów. Tym największym i najbardziej stabilnym jest sklep internetowy z prezentami dla podróżników, m.in. z naszymi książkami. Do tej chwili wydaliśmy ich cztery. Początkowo były dostępne w księgarniach, a teraz tylko w naszym sklepie internetowym. Ponadto kilkadziesiąt razy w roku występujemy w różnych miejscach, np. na uczelniach, w bibliotekach, na festiwalach i na targach. Prowadzimy spotkania firmowe.
Zarabiamy także na organizowaniu podróży. Raz do roku organizujemy jakiejś firmie taki kompleksowy wyjazd, który nazywamy „wyprawami przygodowymi dla firm”. I do tego robimy pełną relację foto, wideo, tworzymy z tego filmy. Ostatnio najczęściej zdarzały się wyjazdy nie dla pracowników, ale dla klientów. Wiązało się to z konkursami, które reklamowaliśmy poprzez internet. Potem organizowaliśmy tym ludziom miesięczny wyjazd do Australii, dzięki temu mogli zobaczyć ten kraj lepiej, niż gdyby pojechali tam jako zwykli turyści. Bo my byliśmy tam już pięć razy. W sumie spędziliśmy w Australii ok. siedmiu miesięcy, dzięki czemu mogliśmy pokazać tym osobom fajne miejsca.
Mamy swój kurs internetowy „Zawodowy podróżnik”, w którym uczymy, jak założyć bloga podróżniczego, jak zarabiać na podróżach.
Zajmujemy się też doradztwem podróżniczym. Współpracuję z firmą „Manufaktura podróży”, gdzie jestem specjalistą od Australii. Przygotowuję ludziom gotowe PDF-y z planem podróży, takie scenariusze na ich podróż. Oni mówią, na ile chcą pojechać i gdzie, a ja im wszystko planuję, aby mogli samodzielnie tam pojechać. Ja z nimi nie jadę, tylko im doradzam. Poza tym zarabiamy na pisaniu tekstów, bo współpracujemy na stałe z „National Geographic” i kilkoma innymi gazetami. Piszemy tam teksty podróżnicze. Zarabiamy także na sprzedaży zdjęć. Nasze zdjęcie Alaski jest na okładce katalogu BP. Przez najbliższy rok na kolejnych katalogach też będziemy. Z tego wyszła fajna współpraca.
Skoro mowa o współpracach, to na blogu zarabiamy na różnego rodzaju akcjach marketingowych, z tym że teraz firmy stają się bardziej patronem lub partnerem jakiejś akcji, którą my i tak byśmy zrobili. Zarabiamy też na Patronite i YouTubie – nasz kanał czasem ma 30 filmów miesięcznie, więc mamy pieniądze z reklam.
Michał: Dziś porozmawiamy o tym, jak zarabiać na swojej pasji, a konkretnie na blogu podróżniczym. Jak wyglądały Wasze przychody w ostatnim roku i na ile rentowna jest to dla Was działalność?
Karol: W zeszłym roku, który był trzecim rokiem działalności naszej firmy, mieliśmy 550 tys. zł przychodu, ok. 202 tys. zł kosztów, czyli ok. 350 tys. zł zysku. W tej chwili firma jest dwuosobowa, ale na stałe współpracujemy z dwoma montażystami i z tłumaczem – są zewnętrznymi współpracownikami.
Michał: Pierwszy raz z „Busem przez świat” zetknąłem się w 2013 r., jeździliście nim po Australii. Czy Wy go tam przetransportowaliście, czy kupiliście na miejscu?
Karol: Przetransportowaliśmy. To były czasy, kiedy ciągnęliśmy tego starego Volkswagena ze sobą. Nasze podróże zaczęły się od kupna auta za 2 tys. zł, którym jeździliśmy po świecie. Wtedy faktycznie wsadziliśmy busa na statek, który płynął ponad dwa miesiące do Australii, gdzie podróżowaliśmy przez cztery miesiące.
Michał: Jaki był koszt transportu takiego auta na inny kontynent?
Karol: Porównam koszt transportu do Stanów i do Australii. W przypadku USA to tysiąc bądź 1,5 tys. dol. w jedną stronę. W przypadku Australii – 3 tys. dol. w jedną stronę. Koszt jest większy niż samo auto, ale zrobiliśmy to wbrew pozorom z oszczędności. Po pierwsze współpracowaliśmy z firmą Hapag-Lloyd, która zajmuje się transportem kontenerów przez ocean. Dostaliśmy ok. 80% zniżki. Ale nawet gdybyśmy musieli zapłacić te 10 tys. zł, to porównując koszty tego transportu do kosztów wynajęcia auta na cztery miesiące, to i tak się opłacało. A różnica była taka, że miałem auto, które pomimo, że się psuło – mieliśmy 55 awarii w 50 państwach przez sześć lat – to potrafiłem w nim naprawić wszystko. Wolałem pojechać starym, sprawdzonym Volkswagenem, żeby to on mi się zepsuł na środku pustyni, niż kupić lub wynająć na miejscu jakieś auto, którego nie umiałbym naprawić, gdyby się zepsuło. W Australii jest dużo takich miejsc, gdzie nie ma zasięgu, a od miasta do miasta jest 1500 km. Jedziesz szutrową drogą, a jak odpadnie ci koło, to przez tydzień możesz nikogo nie spotkać. Musisz sobie poradzić. I nam się tak zdarzyło.
Michał: Jak nauczyć się naprawiania samochodów, jeśli nie miało się nigdy z tym do czynienia?
Karol: Przez praktykę. Jak nam się zaczęło psuć auto, to musieliśmy kombinować sami z książką ściągniętą w PDF-ie „VW T3 – sam naprawiam”. Mieliśmy duży zapas części na dachu. Siadaliśmy, otwieraliśmy książkę, patrzyliśmy na schematy. Jeśli musieliśmy wymienić skrzynię biegów, to tam było napisane krok po kroku, co odkręcić, co wyjąć, co wsadzić z powrotem. Za pierwszym razem trafiliśmy na pewnego pastora, który miał dostęp do internetu i pożyczył nam ten internet. Połączyliśmy się z forum miłośników tego samochodu i oni napisali nam coś takiego, co nazwali Poradnik dla idioty, jak wymienić skrzynię biegów. I tam było to opisane krok po kroku. Bo jak w książce pojawiają się jakieś nazwy techniczne, to możesz nie wiedzieć, a oni napisali, że „taka długa, wystająca szpilka, która ma 10 cm, to uważaj, żeby jej nie złamać”. Dzięki temu wymieniliśmy skrzynię biegów. A jak się już okazało, że wszystko, co się mogło zepsuć, to się już zepsuło, to za drugim razem było o wiele łatwiej.
Michał: Ile czasu zabierała Wam taka naprawa?
Karol: Pamiętam, że skrzynię biegów naprawialiśmy tydzień. Bywały awarie, które naprawialiśmy kilka godzin. Najdłuższa trwała dwa tygodnie. Było to w Las Vegas. Mieliśmy wtedy problem z układem chłodzenia, bo okazało się, że na środku pustyni Mojave jest po 50 stopni w cieniu, a my jeszcze tym autem pojechaliśmy do Doliny Śmierci i auto nie wytrzymało. Dzięki temu, że nasze podróże nie miały ustalonego harmonogramu, to mogliśmy sobie na to pozwolić. Przed każdą podrożą robimy mapę marzeń, na którą przybijamy pinezki ze zdjęciami miejsc. I mamy ustalone tylko to, kiedy startujemy i kiedy kończymy. Jadąc, mamy jeszcze tylko mapę, i staramy się jakoś łączyć te pinezki. Praktycznie nigdy nie mamy z góry ustalonej trasy. To daje nam swobodę i dzięki temu mamy czas na naprawę wszelkich awarii. Nigdy nie zdarzyła się awaria dwa dni przed odlotem. One były zawsze w trakcie.
Michał: Podobno już nie transportujecie busa.
Karol: Nie, bo w tej chwili mamy już trzy busy i wszystkie wyglądają bardzo podobnie. Są kolorowe, mają te palmy, surferki itd. Teraz rozpoczęliśmy projekt „Busem przez trzy Ameryki” – to trasa od Alaski do Argentyny; podobną trasę robił Tony Halik. Zaczęliśmy robić przygotowania, liczyć, ile potrzebujemy na to czasu. Okazało się, że aż dwa lata. Wtedy okazało się, że takie auto na polskich tablicach nie może tam tak długo być, a jedynie tylko 12 miesięcy. Więc mieliśmy do wyboru: albo ciągniemy tego busa i przyspieszamy, więc połowy rzeczy nie zobaczymy, albo kupujemy na miejscu busa na tablicach amerykańskich, zarejestrujemy go tam na siebie i dzięki temu ono może tam być, gdzie chce i ile chce. I tak zrobiliśmy. Za 600 dol. kupiliśmy busika Forda i przerobiliśmy go tam. Zrobiliśmy nim najpierw Alaskę i Kanadę. Zostawiliśmy go u znajomych w Chicago. W tym roku zrobiliśmy Stany śladami drogi 66 (Road 66). I teraz u naszego znajomego w Kalifornii, w Los Angeles ten busik czeka i będziemy pewnie za pół roku wracali.
Michał: Kiedy dokładnie rozpoczęliście podróżowanie?
Karol: W 2009 r. kupiliśmy busa, założyliśmy bloga i zaczęliśmy podróżować. Za kilka miesięcy będzie równo 10 lat.
Michał: Gdy ja zaczynałem z blogiem, to Wy już byliście zatwardziałymi podróżnikami. Pamiętam, że Wasz projekt w Australii był realizowany z Mennicą Wrocławską – Waszym głównym parterem. Ja też miałem wtedy do czynienia z Mennicą Wrocławską, bo organizowali konkurs na najlepszy blog ekonomiczny, w którym zająłem drugie miejsce. Wtedy też śledziłem Wasze losy. Stwierdziłem, że jest ktoś w blogosferze, kto robi coś, co ja określałem jako „współprace wyższego poziomu”. Nie tylko proste tekściki na blogu, tylko projekt na wiele miesięcy, dobrze zorganizowany, ze sponsorem.
Karol: My wtedy nawet nie wiedzieliśmy, że jest coś takiego jak blogosfera i że jesteśmy blogerami. Nie miałem pojęcia, że są takie współprace. My wtedy bardziej bazowaliśmy na Rajdzie Dakar. Wydawało nam się, że jedziemy na jakiś rajd, wyprawę i tak się trochę zachowywaliśmy. Szukaliśmy jakiejś firmy, sponsora, który dostawał od nas naklejkę na samochodzie i mógł to auto okleić. W przypadku Mennicy było to bardziej rozbudowane, bo w grę wchodziło zrobienie dla nich filmu na temat złota w Australii, co oni potem wykorzystywali u siebie. Były konkursy w naszych social mediach, gdzie do wygrania były złote monety z kangurem. Więc to była duża współpraca.
Michał: Jak wtedy próbowałeś pozyskiwać takich partnerów?
Karol: Wtedy miałem jeszcze normalną pracę, więc nie podróżowaliśmy cały rok. Raz do roku rzucaliśmy pracę i jechaliśmy na kilka miesięcy. Od powrotu z jednej podroży zaczynały się przygotowania do kolejnej, kiedy to szykowałem projekt kolejnej podroży i kolejne oferty. Wysyłałem maile do tysięcy firm. Przy okazji Australii wysłałem maile do pięciu tysięcy firm. To były oferty spersonalizowane pod konkretną branżę. Czyli jeśli wysyłałem do branży paliwowej, to była to inna oferta niż do firm produkujących aparaty fotograficzne. Pisałem tylko do tych, które uważałem, że mają coś wspólnego z podróżami, Australią, motoryzacją, ze starymi samochodami, tworzeniem filmów. Gdy część z tych firm się odezwała, to odbyło się ok. setki spotkań w różnych miastach w Polsce. Ostatecznie skończyło się na ok. 10 partnerach, głównym z nich była Mennica Wrocławska.
Michał: Jaki był całkowity budżet wtedy pozyskany?
Karol: Na jedną podróż pozyskaliśmy ok. 60-70 tys. zł od tych firm.
Michał: To kupa roboty.
Karol: Tak, ale nie wiedziałem, że są alternatywy, że można zarabiać na książkach, na Patronite. Dopiero po kilku latach dowiedzieliśmy się, jak działają blogi, YouTube, że są w nich pieniądze niezwiązane ze współpracami, które wtedy robiliśmy. Nazywałem to „stroną internetową studenckiego projektu podróżniczego”. Gdy pisałem oferty do firm, to nie jako bloger, tylko organizator wyprawy studenckiego projektu podróżniczego „Busem przez świat”.
Michał: Czyli nie tworzyłeś „zarabiającego bloga”. Wyszedłeś z zupełnie innego miejsca.
Karol: Przez pierwsze pięć lat nie zarabialiśmy nic. W pewnym sensie pozyskiwanie partnera na wyprawę było zarabianiem. Nie było zysku, bo dostaliśmy np. 60 tys. zł budżetu od partnerów, a cała podróż kosztowała 60 tys. zł, więc ostatecznie nic nie zostawało.
Michał: Powiedziałeś, że na początku jeszcze pracowałeś gdzieś indziej. Jak długo łączyłeś równolegle blog i tę przygodę podróżniczą z inną pracą, i jaka to była praca?
Karol: To wszystko zaczęło się jeszcze na studiach. Na pierwszym roku wraz z kolegą prowadziłem działalność związaną z tworzeniem stron internetowych. To nie była firma, my mieliśmy umowy o dzieło. Mój kolega zajmował się stroną informatyczną, ja byłem grafikiem. Wtedy studiowałem dziennie i to na dwóch kierunkach. Więc miałem podwójne studia dzienne, pracę i dodatkowo blog. Jestem magistrem inżynierem robotyki i zaawansowanej informatyki. Był taki plan, że będę budował roboty. Wydawało mi się, że jeśli lubię Gwiezdne wojnyi chcę mieć dobrą pracę, to muszę zostać robotykiem. Okazało się, że robota widziałem może ze trzy razy podczas studiów. Dzięki tym studiom nauczyłem się tego, że jestem w stanie nauczyć się wszystkiego, zarządzania wieloma projektami naraz, bo mieliśmy dużo projektów zespołowych. To przydało mi się do rozwoju naszego projektu „Busem przez świat”.
Robiliśmy to przez kilka lat głównie na Dolnym Śląsku. Potem mój kolega wyprowadził się do Hongkongu, gdzie założył firmę. Początkowo z nim współpracowałem. On tam pozyskiwał klientów, ja w Polsce. Ale przez różnicę czasu, odległości i moje podróże zaczęło nam się to rozmywać. On zaczął skupiać się bardziej na Hongkongu. W końcu ja z tego zrezygnowałem i ruszyłem do Australii.
Po powrocie poszukałem kolejnej pracy, w której zajmowałem się środkami unijnymi. I tam projektowałem aplikacje i portale, które były tworzone z tych środków unijnych. Popracowałem tam przez dwa lata. Rzuciłem tę pracę. I jak wróciłem, to zacząłem pracować jako wykładowca-szkoleniowiec z informatyki i bezpiecznych finansów. I gdy to nam się rozwinęło, to postanowiliśmy z Olą, że rzucamy pracę i zakładamy firmę. Postanowienie było wspólne. Ola najpierw pracowała w Warszawie, potem we Wrocławiu, następnie w Kielcach. Jak doszło do tego momentu, że postanowiliśmy założyć firmę, to ona kończyła pracę w Targach Kieleckich, gdzie zajmowała się projektami, marketingiem itd. Mniej więcej w tym samym czasie ja zrezygnowałem z mojej pracy i na sto procent zajęliśmy się blogiem i YouTube’em.
Michał: Czy zarabialiście już na blogu, czy to miało dopiero nastąpić?
Karol: Zaczynaliśmy już wtedy zarabiać. Mieliśmy umówionych dużo współprac na nadchodzący rok. Ale zauważyliśmy, że firmy nie traktują nas zbyt poważnie, jeśli nie mamy swojej firmy i chcemy to robić na umowę o dzieło, co bardzo nam utrudniało i komplikowało.
Po drugie, przez to, że mieliśmy te normalne prace i nie mogliśmy w stu procentach się temu poświęcić, to przepadało nam dużo możliwości. Nie mogliśmy w środku tygodnia wziąć urlopu, by pojechać na jakieś spotkanie, lub zrobić współpracy związanej z wyjazdem czy wystąpieniem. Przeanalizowaliśmy to w ten sposób, że jeśli teraz to rzucimy i skupimy się tylko na tym, to damy radę się z tego całkiem utrzymać. Gdy czytałem Twoją książkę, to zauważyłem wiele podobnych sytuacji.
Michał: Co było najgorsze w tamtym czasie?
Karol: Sama decyzja nie była trudna. To wyszło naturalnie. Nie odczuwaliśmy zbyt wielkiego ryzyka. Nie mieliśmy może dużego zabezpieczenia finansowego (nie mieliśmy prawie żadnych oszczędności), ale nie baliśmy się tego, bo dostrzegaliśmy w tym duży potencjał. Dużo gorsze z perspektywy biznesowej było te pierwsze pięć lat, kiedy robiliśmy to wszystko, a nie zarabialiśmy. Prowadziliśmy to nawet po nocach. W nocy pisałem teksty, maile, montowałem filmy. Spałem po parę godzin. Gdybym robił to z nastawieniem, że kiedyś będę na tym zarabiał pieniądze albo żeby zarabiać, to bym nie wytrzymał pięciu lat, bo od początku oczekiwałbym jakichś rezultatów. A ja to robiłem, bo to była fajna zajawka, pasja. Jarało mnie to, że ludzie to czytają, że wpływam na życie innych, że oni korzystają z tych porad, ruszając w pierwszą podróż, że ktoś uwierzył, że może pojechać do Australii i może zrobić to dużo taniej, niż mu się wydawało. I ta satysfakcja była dla mnie wystarczającą zapłatą za to wszystko. I tylko z pasji kontynuowałem to przez te pięć lat. A potem okazało się, że staliśmy się nagle „blogerami” i że są w tym pieniądze.
Michał: To dobrze pokazuje, kto ma szanse przetrwać: ci, którzy czerpią z tego frajdę inną niż pieniądze, które też są oczywiście ważne. Ale jeśli robi się to z tą motywacją, aby na tym zarabiać, to może być trudno dotrwać do tego momentu, kiedy te pieniądze rzeczywiście się pojawią.
Karol: My w naszym kursie, w którym uczymy, jak rozwijać swojego bloga i zarabiać na podróżach, na samym początku mówimy: „Jeżeli to nie jest Twoja pasja, nie lubisz podróżować i pisać, to nie rób tego, bo ci się nie uda”. I jeżeli po pierwszej lekcji ktoś stwierdzi, że to nie dla niego, to dostaje swoje pieniądze z powrotem. Bo wolę przekonać ludzi wcześniej, że się do tego nie nadają, niż żeby mieli szybko zainwestować swój czas pieniądze, a po roku się frustrować.
Michał: A często ten rok to za mało. Wydaje mi się, że miałem dużo szczęścia na początku. U mnie potoczyło się to bardzo szybko. Pierwsze pieniądze były totalnie przypadkowe i nie powiedziałbym, że zostały wypracowane. Oczywiście byłem systematyczny, cierpliwy, ale próbowałem różnych rzeczy, aż któraś z nich w końcu zaskoczyła. Mówię o pieniądzach z afiliacji. Ja tego nie planowałem i nie wierzyłem, że w Polsce można zarabiać konkretne pieniądze na polecaniu produktów. Nadal uważam, że to dziwny sposób zarabiania.
Karol: Ja uważam, że lepiej polecać własne produkty niż cudze.
Michał: I tu dochodzimy do sedna, mianowicie uważam, że kluczowe jest zarabianie na własnych produktach. Bo i w Twoim, i w moim przypadku to właśnie własne produkty, oparte na naszej wiedzy i doświadczeniach, pozwalają zarabiać konkretne pieniądze. Wiedza jest dobrze opakowana, podana czy to w formie książek, czy kursów. I dużo jest jeszcze wiedzy do wyeksplorowania, książek do napisania.
Czy masz obawę, że ta formuła książkowa, która przyjęliście, wyczerpie się? Bo jest coś, co nazywa się syndromem oszusta, że im dalej w las, tym bardziej widzimy złożoność pewnych tematów, np. „kim ja jestem, aby pisać na temat finansów w związku?”.
Karol: Dokładne takie miałem podejście, gdy zaczynałem pisanie pierwszej książki. Pierwsze trzy książki wydaliśmy z wydawnictwem Sine Qua Non (SQN) w modelu tradycyjnym – dalej z nimi współpracujemy, ale na innych zasadach. Widzieli tę pierwszą podróż, wszystkie zdarzenia, bo mieliśmy dużo nieprzewidzianych przygód, łącznie z aresztowaniem na Gibraltarze, z awarią skrzyni biegów w Szwajcarii, ktoś nas okradł w Barcelonie, przez przypadek wzięliśmy udział w korridzie. Zdarza się, że ludzie nie wierzą w to, jak czytają te nasze opowieści. Całe szczęście, że filmy też kręcimy, bo mogą to zweryfikować. Dziś robimy daily vlogi, więc nic się nie ukryje. Nikt mi nie zarzuci, że koloryzuję w książkach. Pamiętam, że oni napisali, że blog bardzo im się spodobał. Zaproponowali, aby wydać to w firmie książki. I wtedy miałem takie podejście, że „kim ja jestem, żeby pisać książkę”. Że nie będę umiał, że to nie będzie ciekawe, nikt tego nie przeczyta. A oni w nas uwierzyli, zaufali nam. I faktycznie wyszło dobrze.
Ta pierwsza książka sprzedała się w ponad 20 tys. egzemplarzy. Jak na polski rynek i niszową tematykę, całkiem nieźle. Przy każdej następnej książce podejście się zmieniało, bo z roku na rok coraz bardziej w to wierzyłem. Na razie wszystkie cztery książki mają tę samą formę. To jest książka przygodowo-poradnikowa. Opiera się na historii jednej podróży, w której opisujemy, jak to wszystko wyglądało, jakie przygody nas tam spotkały, a to wszystko przeplatane takimi praktycznymi poradami, żeby ludzie czytając tę historię, mogli wyciągnąć coś dla siebie i zorganizować to samo. W planach mam kilka książek, które będą jednak bardziej uniwersalne. Bo książki przygodowe czyta głównie odbiorca naszego bloga, który nas zna, lubi naszą stylistykę. A mam taki plan, by stworzyć co najmniej dwie książki, które będą bardziej uniwersalne. Będą bardziej poradnikowo-inspiracyjne. Mam nadzieję, że taka formuła się sprawdzi.
Michał: Kiedy pojawiła się w Was ta wiara, że potraficie robić rzeczy, które Was utrzymają? Pierwsze lata prowadzenia bloga, pierwsze projekty, na których udawało się pozyskiwać sponsorów, to fajna zajawka. Na ile sądzisz, że te doświadczenia, które miałeś w tej działalności biznesowej, przydały się przy komercjalizowaniu bloga?
Karol: Bardzo się przydały. Miałem doświadczenie w rozmowach z klientami, w negocjowaniu, w szykowaniu ofert i mogłem zrobić to tak bardziej profesjonalnie.
Michał: Czy polecasz bycie kimś takim, kto jest na styku ze sprzedażą w jakiejkolwiek firmie?
Karol: Na pewno polecam, by nie zaczynać od bloga, tylko żeby wcześniej zdobyć doświadczenie w jakiejś innej działalności, najlepiej takiej, którą lubimy, która nas cieszy. Bardzo przydało mi się to, że pracowałem jako grafik, bo byłem w stanie zaprojektować wygląd naszego busa, dzięki któremu jesteśmy rozpoznawalni. Sam zaprojektowałem też logo i stronę internetową. To było dla mnie banalnie proste. Zrobiliśmy to w ciągu kilku dni. I dzięki temu, że już to umiałem, to my o tym w ogóle pomyśleliśmy.
Bloga założyliśmy przed pierwszą podróżą, którą był tzw. euro trip. Chcieliśmy objechać całą zachodnią Europę, dotrzeć aż do Afryki na Saharę. Pierwszy pomysł był taki, że kupujemy auto, jedziemy na miesiąc, sprzedajemy auto i koniec, nie będzie żadnej kontynuacji. A bloga założyłem tylko dlatego, że tydzień przed wyjazdem zaczęliśmy dyskutować o tym, jak będziemy kontaktować się z rodzinami i ze znajomymi. Koszty roamingu nas przerastały, w związku z tym postanowiłem założyć bloga. Uznałem, że jak będziemy zajeżdżali na jakąś stację benzynową czy do McDonalda, gdzie jest darmowy internet, to wrzucimy na niego z każdego dnia taką krótką informację z jednym zdjęciem, że żyjemy, żeby się o nas nie martwiono.
Więc założyłem tego bloga tydzień wcześniej, kupiłem domenę, wymyśliłem nazwę, zaprojektowałem logo. Przez pierwszy tydzień podróży czytało go pięć osób dziennie, czyli rodzina. Po pierwszym tygodniu okazało się, że znajomy mojego brata zobaczył u niego w opisie na Gadu-Gadu, że ruszyliśmy w podróż busem przez świat. Wziął też adres strony. Ten znajomy był dziennikarzem pewnego portalu w Świdnicy. Wszedł na tego bloga, spodobało mu się to i napisał o tym krótki artykuł, który zobaczyła dziennikarka z lokalnej gazety. Ona napisała o tym swój artykuł. Ten z kolei miał przedruk do „Angory”. I po dwóch, trzech tygodniach, gdy byliśmy na Lazurowym Wybrzeżu, podeszła do nas jakaś Polka z gazetą i powiedziała: „Wy jesteście w gazecie. Czy mogę sobie zrobić z wami zdjęcie?”. Byliśmy w szoku. Zaczęliśmy się nad tym zastanawiać, zobaczyliśmy tę gazetę. Wszedłem w statystyki bloga, patrzę, a tam z pięciu osób zrobiło się już pięć tysięcy osób dziennie. Do końca tej podróży czytało nas codziennie po kilka tysięcy osób. Dzięki temu ten blog się rozwinął.
Potem zdarzały się już kolejne przypadkowe sytuacje, które to wszystko nakręcały. Bo pojawiliśmy się np. na „Demotywatorach”, które okazały się genialnym narzędziem do marketingu w tamtym czasie, bo w ciągu jednego dnia na bloga potrafiło wejść ok. 100 tys. osób. Ci ludzie zostali z nami bardzo długo. Większość z nich obserwuje nas do dziś.
Doszliśmy do tego momentu, kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy blogerami, bo moja znajoma z Krakowa, Ania Kowalska, poleciła mi książkę Kominka Bloglub Blogero blogowaniu. Przeczytałem ją i stwierdziłem, że to o nas, że my to właśnie robimy, że jesteśmy blogerami. Zaczęliśmy też wdrażać polecane przez tę książkę rady. Wtedy dowiedziałem się, że jest konkurs Blog Roku. Zgłosiłem się do niego, to było pod koniec 2014 r. I wygraliśmy w kategorii podróżniczej. Po tej nagrodzie dostaliśmy bardzo dużo propozycji współprac na najbliższy rok. I to był moment, w którym stwierdziliśmy, że to świetna okazja, by rzucić pracę i skupić się tylko na tym.
Michał: Powiedziałeś, że na początku mieliście książki, ale potem pojawiły się też mapy świata, mapy Polski, Europy i Stanów, w których możesz odhaczać miejsca, w których już byłeś.
Karol: To jest fajny gadżet, który jest bardzo satysfakcjonujący, że sobie zdrapiesz coś i cieszy Cię każda kolejna podróż. To jest idealny prezent dla kogoś, kto lubi podróże. I ludzie to kupują.
Michał: Masz na sobie koszulkę, którą produkujecie…
Karol: Tak, mamy swoją markę odzieżową.
Michał: Więc trochę tych produktów z różnych dziedzin macie. Jak to się zaczęło, że zaczęliście sprzedawać coś więcej niż tylko książki?
Karol: Sklep założyliśmy dokładnie wtedy, gdy założyliśmy firmę, bo główną jej działalnością był sklep internetowy. Dostałem też dofinansowanie na założenie firmy z Urzędu Pracy w wysokości 20 tys. zł. Początkowo to były tylko książki plus kilka słabej jakości produktów, gadżetów. Byliśmy wtedy w takim nurcie youtuberów, którzy jako swój produkt wypuszczali koszulkę ze swoją twarzą, logo. I to jest słabej jakości. Kupuje to zagorzały fan, który po paru praniach wyrzuci to do śmietnika. Więc mieliśmy swoje koszulki z busem, kubeczki z busem, malutkie, plastikowe modele naszego busa, bawełniane torby, poduszki z busem, takie rzeczy, na których zarabiało się 2-3 zł za sztukę, a było z tym dużo roboty i było to słabej jakości. Dziś bym się wstydził takich produktów. Potem te wszystkie produkty wycofaliśmy i zostały same książki.
I zaczęliśmy zastanawiać się nad jakimś fajnym produktem. Poznaliśmy projektanta z Londynu, który wymyślił te mapy zdrapki. Teraz bardzo dużo firm je produkuje, ale on jest pierwszą osobą, która je wymyśliła. Zamówiliśmy od niego po jednej mapie, aby zobaczyć, czy to jest fajne. I potem zamówiliśmy ok. tysiąca sztuk. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Te mapy sprzedają się z roku na rok coraz lepiej. Dodaliśmy kolejne produkty od tej firmy z Londynu, np. naklejki podróżnicze, mapy korkowe i rzeczy dookoła tych prezentów dla podróżników. Rok temu dołożyliśmy swoje koszulki.
Z tymi koszulkami wiąże się pewna historia. Gdy byliśmy w Azji, to tam pierwszy raz trafiliśmy na takie koszulki, które miały dużo powtarzalnych elementów typu ananasy, lisy, awokado. I bardzo mi się spodobały. Kupiłem sobie kilka sztuk, wróciłem do Polski. Bardzo lubiłem w nich chodzić, bo były wygodne. W ten sposób mogłem wyrazić swoją wesołą duszę. Ale okazało się, że te azjatyckie koszulki po dwóch praniach były do wyrzucenia. A skoro do Azji już nie planowaliśmy wracać, a po galeriach nie lubię chodzić, to uznałem, że łatwiej będzie założyć własną markę odzieżową, ale z ubraniami superjakości. Zaczęliśmy się tym interesować, przerobiliśmy kurs Asi Glogazy o własnej marce odzieżowej. Wybraliśmy odpowiedni materiał – 100% bawełnę, zaprojektowaliśmy swoje wzory, założyliśmy markę odzieżową, która nazywa się „Happy fruit” – naszym produktem są owocowe koszulki. Wyprodukowaliśmy tego po kilkaset sztuk. Okazało się, że fajnie się to przyjęło, bo te koszulki są dobrej jakości, nie spierają się, są wygodne. Planujemy dodawać kolejne wzory. Po tych koszulkach uwierzyliśmy, że właściwie każdą rzecz jesteśmy w stanie zaprojektować. I chcemy iść w kierunku produkcji bardziej podróżniczych typu ubrania, spodnie, kurtki, plecaki.
Michał: Czy myślisz o własnych produktach i szyciu?
Karol: Tak.
Michał: W Polsce szyjecie?
Karol: Tak. Zależy nam, by to był dobry materiał, aby w Polsce dać pracę. Szyjemy w małej szwalni we Wrocławiu, gdzie jest pięć pań, które to szyją ręcznie. Uważam, że dzięki temu jakość jest lepsza.
Michał: Gdzie jest największa rentowność i największy obrót? Co jest największym koniem pociągowym Twojego biznesu?
Karol: Na pewno najbardziej stabilną działalnością jest ten sklep. Bo sklep nam generuje teraz w takich normalnych miesiącach, od 10 tys. do 20 tys. obrotu, co po odjęciu kosztów daje nam od 7 tys. do 15 tys. zł zysku co miesiąc. Jest kilka lepszych miesięcy w roku, np. święta lub premiera książki, kiedy mamy obroty nawet po 100 tys. zł w miesiącu i potrafimy mieć od 30 tys. do 50 tys. zysku. Więc to jest stabilne i pewne, a po drugie bezobsługowe. Bo mamy swojego pracownika, magazyn. I ten pracownik zajmuje się obsługą maili, pakowaniem, wysyłką, zawożeniem tego na pocztę, odpowiadaniem na reklamacje. Więc my teraz zajmujemy się tylko projektowaniem kolejnych produktów, pisaniem książek i zamawianiem tego wszystkiego.
Michał: Czy to Wasz pracownik, czy zewnętrzna firma?
Karol: Nasz pracownik. Myśleliśmy nad tym, aby powierzyć to zewnętrznej firmie, ale problem jest taki, że te produkty się często zmieniają. Są też pakiety tych produktów, trzeba je czasem łączyć, więc mamy swoje specjalne owocowe opakowania. Każda koszulka jest zwinięta w rulon ze specjalną naklejką z arbuzikiem. Wątpię, czy jakaś zewnętrzna firma chciałaby to tak składać. Nasz pracownik coś takiego robi, dzięki temu bardziej mogę to kontrolować.
Michał: Czy zdarzały się jakieś wtopy w tym biznesie?
Karol: Wydaje się, że nie. Poza tymi słabej jakości produktami, które były na początku, to raczej niczego takiego więcej nie było. Bywały wtopy związane z rozwojem samego bloga, np. za największą swoją wtopę uważam to, że nie rozumiałem YouTube’a na początku i zmarnowałem potencjał z nim związany. Nasz kanał na YouTubie mamy ponad 10 lat, a ja po pięciu latach dowiedziałem się, że jest coś takiego jak subskrypcja, że trzeba o tym mówić i to zbierać. I mieliśmy filmy, które miały po 200-300 tys. wyświetleń, a po tych pięciu latach uzbierało się 5 tys. subskrybentów. Więc pomimo tego, że na blogu mieliśmy olbrzymią społeczność, to ten YouTube był zaniedbany i teraz tego żałuję. Wiem, że gdybym wtedy się do tego przyłożył, to dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Od dwóch lat skupiam się na tym kanale i staram się go rozwijać. Teraz mamy ok. 70 tys. subskrybentów, bo traktujemy to bardziej profesjonalnie. Ale żałuję, bo widzę w YouTubie olbrzymi potencjał. I może nie planuję rezygnacji z bloga, ale chciałbym bardziej skupić się na tym YouTubie. Teraz Ola zajmuje się blogiem, robi wpisy, a ja zajmuję się YouTube’em. Nagrywam, wymyślam, początkowo montowałem, teraz montuje już ktoś inny.
Michał: Mam podobne podejście. Mój kanał został stworzony pół roku przed blogiem, pod koniec 2011 r. Nigdy nie miałem dobrego pomysłu, jak to robić. Czy uważasz, że zachęcanie do subskrypcji działa?
Karol: Tak.
Michał: Ja osobiście nie wierzę, aby to się sprawdzało…
Karol: Dam Ci konkretny przykład. Przez 66 dni byliśmy na drodze 66 w Stanach. I stworzyliśmy 66 filmów. Codziennie pojawiał się jeden film. Każdy był podobnej treści i długości. Średnio z każdego takiego filmu było 50-100 subskrybentów. W jednym filmie powiedziałem, że jest coś takiego jak subskrybowanie, dlaczego jest ważne i żeby subskrybowano. Nagle tysiąc nowych osób.
Michał: Rzeczywiście działa. Plus systematyczność, ciekawe treści, nawet jak się nie myśli o podróżowaniu.
Karol: Myślę, że większość oglądających nasze vlogi to ludzie, którzy nie planują takiej podroży, tylko oglądają to po to, by w pewnym sensie podróżować z nami. Ostatnio pewien znajomy, który planował tę podróż, powiedział, że oglądał nasze vlogi, bo sam chce pojechać na drogę 66. Obejrzał wszystkie odcinki i wkurzył się na nas, bo stwierdził, że nie ma po co jechać. Skoro wszystko u nas zobaczył, to co go ma tam zachwycić. Wszystko przeżył, widział. Nie będzie już niespodzianek. Ale jednak większość ogląda nas z ciekawości.
Michał: Czy na bloga bardziej zaglądają ci, którzy Wam kibicują w podróżach, czy ci, którzy chcą sami to robić?
Karol: Wydaje mi się, że na blogu jest dokładnie na odwrót. Na początku nasz blog był bardziej dziennikiem pokładowym i skupiał się na codziennych relacjach. I podejrzewam, że było jak na YouTubie, że oglądali, czytali ci ludzie, którzy chcieli wiedzieć, gdzie jesteśmy, czyli z ciekawości. Teraz nasz blog nie ma już takich relacji. Jest praktyczny i poradnikowy. Myślę, że 80-90% wpisów to wpisy poradnikowe albo przewodnikowe. I teraz czytają nas ludzie, którzy planują własny wyjazd i szukają dokładnych porad. Najlepiej sprawdzają się wpisy pt.: „10 sposobów na oszczędzenie w podróży po Australii”, „50 rzeczy, które musisz wiedzieć przed wyjazdem na Alaskę”. Okazało się, że mamy inną społeczność na YouTubie, a inną na blogu i dużo innych ludzi jest na Instagramie. Zauważyliśmy to po tym, gdy pierwszy raz po iluś latach od wydania książki powiedziałem coś o niej na YouTubie i Instagramie i było straszne zdziwienie, że my mamy książki. A ja o tym trąbiłem już ze cztery lata, a ludzie tego nie widzieli, bo śledzą to gdzie indziej.
Michał: My jako twórcy mamy takie domniemanie, że jak już coś raz powiedzieliśmy, to już wszyscy to wiedzą. Łapię się na tym, że nie chce mi się powtarzać pewnych tematów, które kiedyś pisałem, nie w sensie, by powtarzać jeden do jednego, tylko np. nowy komentarz bogatszy o nowe doświadczenia, ale odnośnie tematów, które już kiedyś uważałem, że wyczerpałem. A okazuje się, że to tak nie działa, bo ciągle są nowi ludzie.
Karol: Nawet jak popatrzysz na statystyki blogowe lub youtubowe, to bardzo często 50% to są nowi ludzie. Im musisz powiedzieć, żeby zasubskrybowali, bo oni jeszcze tego nie wiedzą.
Michał: Miałem zapytać Cię o to, który kanał komunikacji jest dla Ciebie najfajniejszy. Powiedziałeś, że ten języczek uwagi jest w tej chwili po stronie YouTube’a.
Karol: Dla mnie najfajniejszy jest YouTube, dla Oli Instagram i Facebook. I ona tam się komunikuje, bo bardziej się w tym odnajduje. Pisze dużo lepsze posty niż ja, umie do tych ludzi dotrzeć. Gdybym ja je pisał, to by się ktoś dowalił i byłby hejt. Mieliśmy następującą sytuację. Będąc na Alasce, nie udało nam się po takim bardzo długim trekkingu dotrzeć do autobusu z filmuInto the Wild, który chcieliśmy odwiedzić, ale pojawiła się alternatywna opcja polecenia tam helikopterem. Wiem, że gdybym ja to opisał, to zaraz ludzie by mnie zhejtowali, że „jak to helikopterem”, „to nie to samo”, „pieniądze takie wydali”. A Ola to tak napisała, że „no faktycznie, trzeba było to tak zrobić”. Wiem, że Ola nie lubi występować przed kamerą, więc nie każę jej tego robić. A Ola wie, że ja nie ogarniam Instagrama, mimo że prowadziłem go przez pierwsze parę lat. Ona wrzuca tam teraz takie ładne zdjęcia. Przy okazji polecam naszego Instagrama, bo jest przepiękny. Ja niestety robiłem znacznie gorsze zdjęcia. Kiedyś robiłem placement laptopa Lenovo, który wyglądał tak, że gdy w Australii, jak było gorąco, nie miałem talerza, to zrobiłem naleśnika z dżemem na tym laptopie. Leżało to u mnie na kolanach, ponadto zdjęcie doświetlone telefonem, krzywe, wstyd po prostu.
Michał: Ja jestem bardzo zaskoczony moim Instagramem. Mam tam konto, gdzie jest łącznie ok. 10 zdjęć i to konto obserwuje ponad 5 tys. osób. I zastanawiam się po co?
Co jest takiego fajnego dla Ciebie w YouTubie?
Karol: W YouTubie fajne jest to, że mogę dużo więcej pokazać, bo na blogu czy na Facebooku, za pomocą tekstu czy zdjęć, ciężko jest niektóre rzeczy opisać. I ja zawsze miałem z tym problem. Przez to, że mamy taką tematykę podróżniczą, bardzo istotne jest, gdzie jesteśmy i jak to wygląda. Jesteśmy w pięknym miejscu, robię zdjęcie, chcę je opisać, ale nie jestem w stanie tego oddać słowami i zdjęciami. A film daje dużo większe możliwości. Ludzie potwierdzają, że czują się tak, jakby byli tam z nami. Bo widzą te miejsca, pokazane z różnej perspektywy, bo zainwestowaliśmy w lepszy sprzęt, lepszą jakość, więc mamy profesjonalną kamerę, drona, ujęcia z kokpitu, z GoPro. Dzięki temu można zobaczyć to zupełnie inaczej. Od strony twórczej jest to bardzo fajne i łatwiej wyrazić to, co chce się wyrazić i pokazać. Ale podoba mi się to, że jest dużo lepszy kontakt z ludźmi. Gdy spotykamy ludzi na naszych autorskich spotkaniach, których jest w sumie 10, po 400-500 miejsc, w największych miastach w Polsce, to interakcja jest zupełnie inna teraz niż kilka lat temu. Ludzie podchodzą i traktują mnie jak kumpla, który codziennie rano je z nimi śniadanie, bo vloga włączają właśnie wtedy.
Podobnie miałem z Tobą. Spotykamy się teraz pierwszy raz, mimo to jednak „podróżowałeś” z nami po Alasce, Australii, Nowej Zelandii. Słuchamy Twoich podcastów w busie. Twój głos jest dla mnie tak znajomy, jakbyśmy spotkali się już wiele razy. Gdybyśmy jeszcze mieli w aucie ekranik i Ciebie widzieli, to w ogóle traktowalibyśmy Cię jak znajomego.
Michał: Myślę, że YouTube to fajna forma multimedialnego kontaktu z tymi osobami, które są po drugiej stronie, budowania tej relacji. W jaki sposób zdobywałeś warsztat, umiejętności w zakresie kręcenia filmów? Wszystkiego uczyłeś się sam, korzystałeś z jakichś kursów?
Karol: Oglądałem bardzo dużo filmów. Jestem trochę wychowany na filmach, bo mój Tato miał wypożyczalnię wideo. Przez pierwsze lata, gdy wracałem o 13-14 ze szkoły, szedłem do Taty na zaplecze wypożyczalni, czekałem, aż On skończy pracę o 17 i oglądałem wszystkie filmy, jakie były. Teraz też dużo oglądam i to, co zobaczę na filmach pełnometrażowych, wykorzystuję w swoich vlogach. Uwielbiam filmy Wesa Andersona, staram się tę stylistykę od niego wpleść do nas. Ale to kwestia praktyki. Bo te filmy na początku były strasznie słabe.
Żałuję, że dużo wcześniej nie zainwestowałem w sprzęt. Bo przez pierwsze lata kręciłem wszystko kamerą GoPro, która jest super, ale do zastosowań sportowych, czyli aby zrobić ujęcie pod wodą, zamontować tę kamerę w dziwnym miejscu na samochodzie i pokazać inną perspektywę. Powinienem już dawno zainwestować w zwykłą kamerę. Teraz mamy Lumixa bezlusterkowca. I dużo wcześniej powinienem zainwestować w drona. Bałem się, bo wydawało mi się, że to jest strasznie trudne i nie wiadomo, jak długo trzeba się tego uczyć. Okazało się być inaczej. Kupiłem drona w Polsce, a pierwszy raz użyłem go w Australii. I za pierwszym razem, gdy go odpaliłem, to poleciałem na jakieś klify. Udało się zrobić superujęcia i nic się nie stało. Bo to mega intuicyjne narzędzie. Kamerą GoPro nie zrobisz szerokiego kadru, nie pokażesz czegoś tak ładnie i artystycznie, a tutaj zwykłym aparatem możesz to zrobić. Z każdym kolejnym filmem jest coraz lepiej.
Michał: Ja również stwierdziłem, że masa tego, co robię dzisiaj, jest pokłosiem tego, co robiło się kiedyś. A wydawało się, że robi się to po nic, a jednak w życiu się przydało.
Karol: Nawet miejsca, które odwiedzamy w naszych podróżach, są tymi, które już dawno temu chciałem odwiedzić, bo widziałem je w jakimś filmie. I teraz po drodze 66 jechaliśmy, odwiedzając bardzo wiele miejsc z różnych filmów, ale jechaliśmy śladami bajki. Nie wiem, czy wiesz, ale bajka Auta, zrobiona przez Pixara, powstała na podstawie drogi 66, do tego stopnia, że ekipa przejechała się przez tę drogę i spotkała z ludźmi, którzy tam mieszkali. I większość postaci z tej bajki wzorowana jest na konkretnych postaciach z tej drogi. My też pojechaliśmy tą samą trasą, spotkaliśmy gościa, który był pierwowzorem tego szeryfa, spotkaliśmy też pierwowzór Złomka. Nasze podróże często opierają się na miejscach z filmów, komiksów, bajek, czasem z muzyki.
Michał: Czy masz listę miejsc, które chcesz odwiedzić, czy tworzysz to tuż przed każdą wyprawą?
Karol: I tak, i tak. Gdy przyjdzie nam jakieś miejsce do głowy, to zaznaczamy je od razu na mapie, nawet jak wiemy, że np. do Indii się nie wybieramy. Dowiedzieliśmy się ostatnio o pewnym ekologicznym mieście w środku dżungli w Indiach, zaznaczyliśmy je już sobie na mapie. Bo wiem, że gdy za pięć lat będę planował ten wyjazd, to już coś będę miał. Siądę, dokładniej się temu przyjrzę i pododaję więcej tych miejsc.
Michał: W jaki sposób tworzysz sobie takie notatki?
Karol: Gdy towarzysz własne mapy w Google, to możesz dodać opis, zdjęcia, a nawet link. Mamy prywatną grupę na Facebooku, gdzie są aż dwie osoby i tam wrzucamy sobie zawsze takie rzeczy. Mamy swoje hashtagi dotyczące kontynentu czy kraju, którego to dotyczy. Potem gdy gdzieś jedziesz do jakiegoś kraju, to wpisujesz hashtag USA i mamy tam wszystko, co wrzucaliśmy tam przez ostatnie lata. Czaty grupowe też są super na Facebooku. Mam czat tylko z naszymi montażystami, taki związany z konkretną podrożą, z ekipą, która tam była – bo my zabieramy ze sobą też ludzi.
Michał: Czy te spotkania autorskie, które organizujecie, są płatne, czy bezpłatne?
Karol: Te organizowane przez nas są bezpłatne. One są organizowane zawsze we współpracy z jakąś uczelnią, klubem podróżnika itp. Oni organizują salę, bo i tak organizują jakieś wydarzenia, więc dla nich to, że ja zapewnię pełną salę i wystąpię za darmo, jest super. Poza tym mamy też 20-30 spotkań rocznie, na których zarabiamy ok. 30 tys. zł. Najtańsze spotkanie kosztuje 2 tys. zł.
Michał: Wiem, że organizujecie wyprawy z Waszymi czytelnikami, widzami. W jaki sposób dobieracie ludzi?
Karol: To nasze zabieranie ludzi wzięło się z tego, że w pierwszą podróż namówiłem mojego brata i kuzynów. Pojechaliśmy razem. Po powrocie okazało się, że jeden kuzyn wyprowadził się zagranicę, drugi ożenił i już nie mogli podróżować. Paczka się rozpadła. I gdy przeliczałem sobie na pięć osób, to wychodziło fajnie, bo za tę miesięczną podróż wraz z kupnem auta daliśmy 2 tys. zł za osobę, więc jak na kilka państw to super. A jak wyliczyłem to na trzy osoby, to wyszło 4 tys. zł, więc to się już nie kalkulowało. Wtedy wpadłem na coś takiego, że przecież przez całą tę podróż ludzie pisali nam w komentarzach, że chcieliby z nami pojechać. Postanowiliśmy dać im taką możliwość. Mamy dwa wolne miejsca, ogłośmy na blogu, że każdy może z nami pojechać. Zobaczymy, czy faktycznie ludzie chcą pojechać, czy nie.
Okazało się, że tak jak najpierw tysiąc osób powiedziało, że chce pojechać, to jak przyszło co do czego, to zostało 100. A jak już termin był ustalony, to z tych stu zostało pięć. Ostatecznie pojechały z nami dwie osoby. One sprawdziły się tak świetnie, że uznałem, że tak trzeba robić. Nie ma co namawiać znajomych, którzy nie są do końca pewni, czy chcą jechać, lepiej wziąć obcych ludzi, ale takich, którzy chcą, są przekonani co do tego. Wszystkie wyprawy tak organizowaliśmy. W sumie podróżowało z nami ok. 130 osób. W większości to byli ludzie, których pierwszy raz spotkaliśmy dopiero na lotnisku. Nawet nie robiliśmy spotkań na żywo.
Michał: Nie mieliście żadnych obaw co do tych ludzi?
Karol: Mamy olbrzymie szczęście do ludzi, bo jak psuje nam się auto na trasie, to zaraz ktoś podchodzi i pyta, czy nie trzeba pomóc, zaprasza do siebie do domu. I mamy też szczęście do ludzi, którzy z nami jadą. Trafiły nam się ze dwie osoby, które bardzo nie pasowały. Jedną taką mieliśmy w Australii, jedną na Alasce. Po tym wszystkim zmieniliśmy trochę podejście. Problem z tym, że oni obserwowali nasze podróże bardzo pobieżnie, bo gdy widzisz ładne miejsca na Instagramie, to myślisz sobie, jak tam jest pięknie i bezproblemowo. Ale jak jesteś w takiej podróży i nagle okazuje się, że żeby napić się rano kawy i pooglądać piękne widoki, to musisz najpierw przeżyć całą noc w namiocie. My śpimy na dziko, a na Alasce było więcej niedźwiedzi niż ludzi i co noc niedźwiedzie grizli przychodziły do obozowiska. Słyszało się sapanie i mlaskanie. Ten niedźwiedź mógłby cię zjeść, ale my przestrzegaliśmy zasad bezpieczeństwa, ale i tak to było stresujące. Jak ktoś nie był tego świadom, to może się bardzo zdziwić. Te osoby czegoś innego się po sobie spodziewały. Im się wydawało, że to dla nich nie będzie problemem, a okazało się, że jednak jest. I jak teraz rekrutujemy, to robimy casting. Rozmawiamy przez Skype’a, staramy się spotkać. Wiem, jakie pytania zadawać ludziom, aby sprawdzić, czy oni się nadają. I my teraz nie patrzymy na ich umiejętności, np. na bycie survivalowcem znającym pięć języków czy mechanikiem. Ja patrzę na to, czy to jest normalny człowiek, z którym będzie fajnie pogadać i się nie znudzimy przez 70 dni sobą nawzajem, będziemy mieli o czym pogadać, że to nie będzie psychopata, który mnie zadusi poduszką w nocy.
Michał: Jakie pytania zadajesz potencjalnym uczestnikom?
Karol: To wychodzi w rozmowie. Rozmawiamy na temat ich doświadczeń z podróży, ich oczekiwań, dlaczego chcą jechać, jak sobie to wyobrażają, jak wyglądały ich poprzednie podróże, czego się obawiają. I jeśli zobaczę, że taka osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, co ją tam może spotkać, nie obawia się dzikich zwierząt czy tego, że nie będzie mogła się myć, to już wiem, z czym będą potem problemy. Ja nie szukam konkretnych cech w tych osobach, tylko wiem, jakich cech nie chcę.
Michał: Czyli selekcja negatywna. Gdy kiedyś rekrutowałem pracowników do firmy, to zawsze wiedziałem, że ten proces nie służy znalezieniu dobrego pracownika, on służy odrzuceniu tych, których nie chcesz. To, czy ktoś jest dobrym kandydatem do pracy, czy nie, okazuje się dopiero wtedy, gdy zaczyna pracować. Wyjdą wtedy takie cechy, które dyskwalifikują z innych powodów jak np. niedopasowanie do zespołu. Więc gdy sam przeprowadzasz takie rozmowy, to jesteś w stanie szybko wyłapać, czy ta chemia jest, czy jej nie ma.
Karol: Najlepszym rozwiązaniem byłoby to, o czym mówisz. Ten okres próby, czyli wziąć kogoś w małą podróż. I kiedyś coś takiego robiliśmy, ale problem jest taki, że ludzie potrafią przybrać maskę. Jak jedziesz na dwa tygodnie, to nawet jak nic Ci nie przeszkadza, to nic nie powiesz. Ale kiedy jedziesz na cztery miesiące, to po sześćdziesiątym dniu drobne rzeczy potrafią Cię wkurzyć. Więc teraz już wiem, że nie lubię egoistów, pesymistów i leni. I jak wiem, że ktoś ma zalążki czegoś takiego, to wiem, że nie sprawdzi się w podróży.
Michał: Czy te osoby płacą za podróż tak proporcjonalnie, dzielicie się po równo, czy oni płacą konkretną, z góry ustaloną kwotę?
Karol: Często ludzie myślą, że my zarabiamy na tych wyjazdach. Ale nie mamy licencji biura podróży, więc nawet byśmy nie mogli tego zrobić. Ale też nie chcemy tego robić, bo zarabiamy na czym innym. Wolę zarobić na książkach czy na jakiejś akcji marketingowej, niż że ktoś mi płaci za wyjazd ze mną. My bierzemy ludzi, ponieważ lubimy podróżować z innymi ludźmi. Kiedyś braliśmy innych, aby było taniej. Teraz zarabiamy tyle, że spokojnie byśmy mogli jeździć sami i byłoby nas na to stać. Ale zabieramy innych, bo lubimy podróżować z innymi. Lubimy poznawać nowych ludzi, w innym wieku, z innych miast, mających zupełnie inne podejście i inny światopogląd, bo to jest bardzo rozwijające. I dlatego bierzemy ze sobą tych ludzi. I oni płacą dokładnie tyle, co my. Przed wyjazdem wyliczamy wspólne koszty paliwa, transportu, jeśli będą po tysiąc dolarów, to po tysiąc dolarów się składamy. Za jedzenie i za atrakcje każdy płaci sobie sam. Dzięki temu te podróże dalej są bardzo tanie, bo mieliśmy kilka takich wyjazdów, gdzie dzienny koszt utrzymania to było ok 8 dolarów na osobę, nawet książkę tak zatytułowaliśmy.
Michał: W którym kierunku chciałbyś rozwijać tę Waszą działalność?
Karol: Na pewno chcę rozwijać YouTube’a i chcę iść w kierunku wideo. Mamy dużo pomysłów na nowe formaty.
Michał: Czy YouTube to sposób na pozyskiwanie nowych osób, czy trampolina w kierunku bardziej profesjonalnych produkcji podróżniczej?
Karol: Na pewno YouTube nie jest sposobem na zarabianie. Gdy ostatnio sprawdzałem, jakie koszty generuje u mnie ta produkcja wideo, to my do tego tak naprawdę dokładamy. Gdy byliśmy w Stanach, to miesięczne koszty samych montażystów to było kilkanaście tysięcy złotych co miesiąc. A nasze zarobki na YouTubie to ok. tysiąc złotych miesięcznie. Ale YouTube’a rozwijam po pierwsze dlatego, że bardzo to lubię. Zazwyczaj jestem strasznym śpiochem, ale od kiedy mam drona, to potrafię wstać o 5 rano, aby nagrać mgły czy wschód słońca, bo tak to niesamowicie wygląda z drona.
Jeśli chodzi o przyszłość, to myślę, że YouTube to dobry sposób na pozyskanie nowych widzów. Że ludzie są teraz bardziej wygodni i wolą coś oglądać, niż czytać. Łatwiej jest dotrzeć do nowych ludzi przez YouTube’a niż przez bloga czy Facebooka. A potem ktoś taki kupi książkę, skorzysta z kursu.
Jeśli chodzi o robienie bardziej profesjonalnych produkcji wideo, to miałem ostatnio propozycje prowadzenia jakiegoś programu podróżniczego w telewizji, ale nie czuję tego. Bo jak usłyszałem, że ktoś ma mi mówić, jak mam się ubrać, co mam powiedzieć, co mogę, czego nie, o czym mam opowiadać, to bardzo mi się to nie spodobało. Wolę tę swobodę na YouTubie, gdzie nawet niepopularne formaty mogą się komuś przydać. Ile osób obejrzy w TV film o tym, jak tanio podróżować po Alasce? Woleliby pewnie o tym, jak tanio polecieć do Egiptu. Ale to mi się bardziej podoba. I dlatego nie będziemy szli w kierunku telewizji, chyba że telewizja zgodzi się na to, że my zajmiemy się produkcją i dostarczę im gotowy produkt – jak najbardziej jestem na to gotowy. Z chęcią wyprodukuję całą serię z jakiejś podróży, ale na własnych warunkach. I nie dla pieniędzy, ale dla satysfakcji lub dotarcia do nowych widzów.
Jeśli chodzi o produkcję wideo, to kolejnym krokiem, jaki chcemy zrobić, jest produkowanie pełnometrażowych filmów. Już teraz mamy w planach, już nawet zrobiliśmy zwiastun pełnometrażowego filmu dokumentalnego o drodze 66, o ludziach, którzy dalej tam mieszkają. Będzie trwał półtorej godziny, może nawet dwie. Chcemy, aby pojawił się w bardziej niszowych kinach, wątpię, aby nadawał się do tych mainstreamowych i dużych. Mógłby pojawić się w Showmaksie albo w Netfliksie.
Michał: Kiedyś oglądałem film wyprodukowany przez amerykańskich blogerów, którzy z kamerą odwiedzili osoby, które swoją pasję przekuli na pieniądze i z tego żyją. Tam był jakiś instruktor jogi, trochę blogerów z różnych dziedzin. Film nazywał się I’m fine, thanks. Film był sprzedawany w internecie za ok. 5 dol. i całkiem super im to poszło. Strasznie spodobała mi się ta formuła. Z jednej strony to takie tańsze kino, a z drugiej dobrze zrobiona produkcja. Uważam, że na coś takiego jest sporo miejsca, czyli na takie dokumenty, które w pewnym sensie żyją swoim życiem, kompletnie poza oficjalną dystrybucją. Showmax czy Netflix podtyka te filmy pod nos potencjalnie zainteresowanym, a tu mówimy o własnej platformie dystrybucji. Podobnie jest z książkami. One dostępne są u Ciebie w sklepie, więc dlaczego filmy mają nie być?
Karol: Niektórzy czytelnicy proponowali, aby takie filmy gdzieś tam wypuścić.
Michał: Wy macie na blogu przewodniki po regionach albo po województwach w Polsce. I to jest fajnie zrobione. Kiedyś myślałem o takim modelu, że jeżeli chcę gdzieś pojechać, to chcę zobaczyć mapę z wbitymi szpilkami, gdzie to jest, ile musze przejechać, żeby przemieścić się z miejsca do miejsca. Po drugie, żeby to było w takiej formie, abym mógł to zabrać ze sobą. Po trzecie – opisy tych miejsc i jakiś ranking. I Wy to w gruncie rzeczy zrobiliście. Te przewodniki po Polsce mają Wasze subiektywne oceny, na ile to miejsce Wam się podobało. To jest fajne, bo jeżeli traktuję Was jako wiarygodnych w tym, co robicie, to dla mnie ta Wasza ocena jest ważna. Jeżeli to jest tak podane, to dlaczego nie miałoby być podane w formie filmu długometrażowego, który będzie przewodnikiem po tych miejscach, ale takim jednym. Ja za taki film chętnie bym zapłacił.
Karol: Nawet o czymś takim myślałem. W ogóle w tej naszej działalności podoba mi się to, że robimy to, co lubimy, i przy okazji na tym zarabiamy. Po drugie, możemy realizować pomysły, jakie tylko sobie wymyślimy. Tak naprawdę sami sobie wymyślamy, na czym zarabiamy. W tej chwili możemy też sobie pozwolić na robienie projektów, które nie będą zarabiały. Gdybyśmy obecnie zostali przy samym sklepie i kursie, to my się spokojnie cały rok utrzymamy. I tego filmu nie robimy dla pieniędzy. Nawet jak nic na nim nie zarobię, to i tak jest to projekt warty realizacji.
Michał: I nie musicie pozyskiwać na to sponsorów.
Karol: Tak, bo sami możemy to sfinansować.
Michał: Najlepszy etap, do którego dochodzi się, prowadząc własną firmę, to to, że nagle możesz sobie pozwolić na realizację swoich kaprysów albo rzeczy, które uważasz za społecznie ważne i potrzebne, bez względu na to, czy ci ktoś za to zapłaci, czy nie…
Karol: A propos rzeczy społecznie ważnych, to chcę Ci podziękować za to, że nas zainspirowałeś do akcji z Pajacykiem, na którego przekazaliśmy 10 tys. zł.
Michał: Zostałem nominowany do „Gwiazd dobroczynności”. Dostałem taki list z informacją od organizatorów o tym, że jestem finalistą. Napisano tam, że doceniono nie to, że wspieram Pajacyka, ale też to, że udaje mi się angażować w to innych. To najpiękniejsze, co może być. Nawet jak spojrzy się, ile tych pieniędzy wpłynęło od Czytelników mojego bloga i ode mnie, to jest ich istotnie mniej, niż wpłynęło z wydawnictwa Altenberg od Radka Kotarskiego, który w pewnym sensie też zainspirował się tą akcją, w której jedna książka równa się jeden posiłek. Udaje się robić taką kulę śniegową, do której kolejni dokładają te swoje śnieżynki. I nagle zaczyna być to wielkie, istotne i fajne.
Karol: To jest to zaufanie, o którym piszesz w swojej książce, które Ty budzisz. Bo my z Olą już od kilku lat chcieliśmy się w to zaangażować. Czuliśmy taki dług wobec wszechświata, że tak dużo ludzi nam pomaga, tak dużo dobrego dostaliśmy i sami chcielibyśmy coś dobrego robić. I najpierw włączyliśmy się w akcję „Mam marzenie”, gdzie pomagaliśmy przy realizacji poszczególnych marzeń. Przebraliśmy się za ekipę Scooby Doo, przemalowaliśmy busa i pojechaliśmy do takiego chłopaka, który marzył o spotkaniu z tą ekipą. Wzięliśmy go na wycieczkę. I to jest taka rzecz, która można zrobić raz w roku. To nie jest skalowalne. Zastanawialiśmy się nad tym, aby taką akcję wesprzeć, ale zawsze były takie wątpliwości, że nie znamy tej fundacji, że nie wiemy, czy to jest dobrze wykorzystany pieniądz, czy czegoś nie trzeba będzie tu zmieniać. A potem zobaczyliśmy u Ciebie tę akcję i stwierdziliśmy, że skoro Michał to wspiera, to musi być to sprawdzone i fajne, że możemy zaufać i w ciemno.
Michał: Ile ja czasu przepracowywałem to, rozmawiałem z tymi organizacjami…
Karol: Od razu tak pomyślałem, że Ty to przeanalizowałeś, sprawdziłeś, spotkałeś i że to na bank jest dobry kierunek.
Michał: Miałem taką wewnętrzną potrzebę, aby wspierać tę organizację, która jest mocna, stabilna, ma brand, który jest rozpoznawalny, ale która w pewnym sensie słabo radzi sobie ze zbieraniem środków. Akurat ten projekt PAH-u – Pajacyk, jest taki, że każdy go zna, każdy kiedyś klikał w brzuszek Pajacyka, ale wcale te środki, które oni zbierają, nie są jakkolwiek imponujące. Budżet Pajacyka to niecałe 1,5 mln zł rocznie. Oni robią dużo dobrej roboty, ale to nie są duże pieniądze jak na skalę ogólnopolską, porównując np. z finałem WOŚP.
Pamiętam takie pojedyncze darowizny, które przekazywałem, bo sprzedawałem kurs, z czego 10% z przychodów przekazywałem na Pajacyka. To nie były duże kwoty, coś ok. tysiąc złotych. Pomyślałem, że jeśli to będzie systematycznie, powolutku, a inni będą dołączać, to ta kwota zacznie być istotna. To taka wiara w to, że jeśli robisz coś systematycznie, to to musi wyjść. Nieważne, jak to idzie, grunt, żeby szło. I ostatnio okazało się, że Radek Kotarski i ja to jest ponad milion złotych przelanych na Pajacyka w ciągu ostatnich paru lat. Nagle mamy kwotę, która stanowi istotną część tego budżetu. Ta akcja może w kolejnym roku urosnąć, gdyż te wpływy są systematyczne i przewidywane. Więc każdy grosz się liczy. Każde cztery złote to kolejny posiłek. I to robi różnicę.
Karol, jakich błędów mógłbyś uniknąć, gdybyś dzisiaj zaczynał jeszcze raz i był mądrzejszy o tę wiedzę, którą teraz masz?
Karol: Gdybym zaczynał dzisiaj, to wiedziałbym, że jest blogosfera i że są inni ludzie, od których można się uczyć. Że nie ma sensu uczyć się na swoich błędach, można uczyć się na cudzych. Że trzeba czytać książki, jeździć na konferencje, słuchać mądrych ludzi, np. nas. Że warto i że można uczyć się na wiedzy innych. Gdybym zaczynał teraz, a nie 10 lat temu, to bym od tego zaczął. Zainspirowałbym się innymi, żeby swoich błędów nie popełniać, aby mieć drogowskaz. W całej tej blogosferze fajne jest to, że nie tylko możesz tych ludzi posłuchać na scenie, ale bardzo chętnie też rozmawiają i chętnie coś podpowiedzą. Ja bardzo dużo w tym naszym blogowaniu zmieniłem po rozmowach z Kominkiem czy z innymi osobami, które mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, że coś gdzieś powiedziały, a to komuś pomogło. A kurs zrobiłem dlatego, że o takiej formie przekazywania wiedzy dowiedziałem się od Pani Swojego Czasu, a potem od Asi Glogazy. Okazało się to dla mnie idealnym rozwiązaniem.
Michał: Opowiedz o swoim kursie.
Karol: Kurs nazywa się „Zawodowy podróżnik”. Teraz rozpoczyna się druga edycja. To jest 15 lekcji, w których uczę ludzi o tym, jak zacząć, jak to wygląda od strony organizacyjnej, jakie są możliwości zarabiania. Mówię też o wszystkich rzeczach okołoblogowych, o tym, jak wydać własną książkę podróżniczą, jak ją pisać. Jak wygląda rynek wystąpień w Polsce, bo jesteśmy ewenementem na skalę świata, jeśli chodzi o imprezy podróżnicze. Nigdzie tych imprez nie ma. My nawet w małych miastach mamy festiwale podróżnicze. Bywa u nas 4 tys. ludzi na widowni. I to daje okazję, aby zaistnieć, zarobić i w ten sposób odnaleźć swoją drogę. Kurs trwa miesiąc, składa się z 15 lekcji. Każda z nich to godzinny film, w którym ja coś opowiadam, jest prezentacja i przykłady. Poza tym jest grupa, na której jest coś omawiane. Co dwa dni jest jakaś lekcja i od razu pojawia się wątek na grupie. Tam ludzie o wszystko mogą dopytać, a ja wyjaśniam różne niuanse. I po tym miesiącu ta grupa trwa dalej. Przez rok sobie to analizujemy. Gdy ludzie stworzą pierwszego bloga, nowy wpis, nowy film, to wrzucają to na tę grupę. Ja to analizuję i podpowiadam, co jest fajne, co niefajne, co można byłoby zrobić lepiej. I widzę, że kursanci sami podpowiadają, bo często to są ludzie, którzy mają już doświadczenie. To nie są ludzie, którzy nic jeszcze nie mają i chcą dopiero założyć bloga. To są ludzie, którzy prowadzą bloga od kilku lat, czują, że mają potencjał, ale nie potrafią go wykorzystać. I fajnie, że mogą się nauczyć na naszych błędach. Pomagam im przejść przez pierwsze etapy.
Michał: Wydaliście cztery książki. Trzy wydałeś z wydawcą i jedną samodzielnie.
Karol: Tak, założyliśmy własne wydawnictwo.
Michał: Opowiedz, jakie są wnioski, i porównaj tę tradycyjną ścieżkę wydawania z self-publishingiem.
Karol: Zacznę od najnowszej książki. Wydaliśmy ją w maju, więc ma teraz pół roku. Sprzedało się jej już 3 tys. egzemplarzy. Zarobiliśmy na tym więcej niż na 20 tys. egzemplarzy pierwszej książki w ciągu ośmiu lat. Pod względem finansowym dużo bardziej opłaca się w ten sposób wydawać. Na pewno kolejne książki będziemy też tak wydawali. Nie zerwaliśmy całkiem pracy z wydawnictwem, bo w momencie kiedy postanowiłem założyć swoje wydawnictwo i wydawać self-publishingowo, zacząłem wyceniać pewne rzeczy u różnych freelancerów. Tu rozmawiałem z korektorem, tu z grafikiem, tu z redaktorem i wyszła mi jakaś kwota. Z tą kwotą poszedłem do mojego wydawnictwa Sine Qua Non i zaczęliśmy rozmawiać na temat tego, jak to wygląda i dlaczego chcę od nich odejść itd. Oni zdecydowali, że w tej kwocie się zmieszczą. W ten sposób stali się wykonawcą. I oni zajęli się produkcją książki. Zamiast szukać pojedynczych freelancerów czy usługodawców, korzystamy z ich usług, a dystrybucją, promocją zajęliśmy się sami.
Zainwestowaliśmy w wydanie 50 tys. zł. W tej chwili zarobiliśmy na niej 115 tys. zł. Czyli jesteśmy na plusie. Na pewno kolejne książki będę tak wydawał. Z drugiej strony wiem, że to nie dla każdego droga. Cieszę się, że tę pierwszą książkę wydaliśmy z wydawnictwem. Nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby wydawać samemu, nie mieliśmy też tak dużej widowni. Myślę, że nie bylibyśmy w stanie ogarnąć dystrybucji czy marketingu, więc na tamte czasy było to dla nas idealne. Jeśli ktoś myśli o wydaniu książki, ale nie ma swojej społeczności i kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy go śledzą, to jest to zbyt ryzykowny krok.
Michał: Potwierdzam to. Żeby wydawać w self-publishingu, musisz mieć swoje audytorium. Choć niezupełnie tak jest, bo zupełnie inaczej jest w przypadku poradników, a inaczej w przypadku beletrystyki, której ja kompletnie nie znam i nawet nie wiem, jakimi zasadami się rządzi. Wiem, że osoby, które wydają powieści, mają dużo większy problem w takim samodzielnym publikowaniu.
Karol: Pytałeś o to, co jest najbardziej rentowne, więc jeśli chodzi o zarobki, to przygotowałem takie zestawienie procentowe z zeszłego roku. To wygląda u nas tak, że:
- 56% przychodów to są akcje marketingowe na blogu i na YouTubie, czyli taka tradycyjna współpraca blogerska,
- 16% to kurs,
- 21% to sklep internetowy,
- a 6% to wystąpienia.
Więc patrząc na to, mogłoby się wydawać, że najbardziej opłacalne są dalej te akcje blogowe, ale różnica jest taka, że one generują u nas dużo większe koszty. Bo jeżeli chodzi o sklep czy o kurs, to koszty są bardzo niskie. Ja w stworzenie kursu zainwestowałem ok. 3 tys. zł w platformę sprzedażową, w dodatkowe oświetlenie itd. A cała reszta to był zysk po odjęciu podatku. Jeśli chodzi o akcje blogowe, to my w tej chwili odchodzimy od akcji tradycyjnych, gdzie piszemy jakiś wpis na blogu i dostajemy za to pieniądze. My robimy takie akcje związane z naszymi podróżami. I nasza seria przewodników po województwach to jeden z trzech projektów, które my teraz proponujemy firmom – do tych projektów szukamy partnerów. Jeżeli firma chce z nami współpracować, to nie wymyślamy zupełnie osobnej akcji, tylko robimy coś, co i tak byśmy zrobili, co spodoba się naszym Czytelnikom i co im się przyda w praktyce. Wyjazd do jednego województwa generuje spore koszty, bo są to noclegi, wstępy, wyżywienie.
Robiąc przewodniki po różnych regionach za granicą, mimo że 60% przychodów jest z tej działalności, to myślę, że połowa to są koszty. Bo połowę wydajemy na to, żeby gdzieś dojechać, żeby po drodze przenocować. A w przypadku własnych produktów, takich jak książka czy kurs, to ta proporcja jest już inna. I dlatego staliśmy się bardziej wybredni, jeśli chodzi o akcje marketingowe. I odchodzimy od tych akcji, które najbardziej lubimy i je czujemy. Przy własnych produktach mam stuprocentową pewność, że dany kurs, książka czy nawet koszulka jest dobrej jakości. Po pierwszej edycji, w której mieliśmy 200 kursantów, zrobiliśmy ankietę, w której zapytaliśmy, jak podobał im się kurs. I średnia ocena kursu to 9,8/10, a 100% kursantów powiedziało, że kurs był za tani i że poleciliby go swojemu znajomemu. Więc w zeszłym roku tak nieśmiało startowaliśmy z tym kursem, a w tym jesteśmy już pewni, że to jest fajny produkt, którego jestem pewien, że i za rok nie będę się wstydził. A w przypadku takich tradycyjnych akcji, w których coś się reklamuje, to może okazać się, że produkt nie każdemu może służyć i zostaje potem taki kac moralny. Przy swoich własnych produktach nie ma czegoś takiego.
Michał: Jak to się robi, że Twoje zdjęcie ląduje na okładce katalogu BP?
Karol: Po pierwsze trzeba robić dobre zdjęcia, a po drugie – trzeba je publikować. W naszym przypadku ta współpraca z BP wynikła z tego, że jakość naszych zdjęć w ostatnich latach poszła bardzo do przodu i się ich nie wstydzimy. Dużo tych zdjęć publikujemy u nas na blogu, robimy dodatkowe galerie. I okazało się, że ktoś z BP był czytelnikiem naszego bloga, przeglądał zdjęcia i zobaczył akurat to jedno, stwierdził, że jest super i nadaje się na okładkę do katalogu BP. I gdy zgłosili się do nas, to już z gotowym projektem okładki, gdzie było nasze zdjęcie. Więc nie czekali na propozycję od nas.
Michał: Z tego wynika, że żeby mieć szansę bycia zauważonym, to trzeba gdzieś publikować i pokazywać to, co się robi.
Karol: Trzeba robić swoje, robić to dobrze i nie nastawiać się na to, że będzie się sprzedawać zdjęcia na okładki. Teraz już nasza współpraca z BP wygląda tak, że podpisaliśmy umowę na kolejne cztery okładki. I za tydzień jedziemy specjalnie w Alpy austriackie, żeby zrobić konkretne zdjęcia. Już mamy ustalone, jak to zdjęcie ma wyglądać. Będzie to wyprawa po jedno zdjęcie. Ale to efekt dalszej współpracy.
Michał: Karol, powiedz na zakończenie, gdzie można Was znaleźć w internecie?
Karol: Zapraszam na bloga Busemprzezswiat.pl, skąd można trafić do wszystkich innych miejsc. Zapraszam na nasz kanał na YouTubie, na Instagrama i Facebooka, wszystko pod tą samą nazwą. I zapraszam też na stronę Zawodowypodroznik.pl, gdzie można znaleźć nasz kurs internetowy.
Michał: Dzięki wielkie za rozmowę.
Karol: Dzięki również, do zobaczenia.
To, co podoba mi się najbardziej w tej drodze Karola, to taka spokojna ewolucja. Bez pośpiechu, robiąc swoje, ucząc się, wyciągając wnioski i cały czas poprawiając to, co się robi. A przy tym takie mądre korzystanie z nadarzających się okazji, takich jak ta związana z publikacją zdjęcia w katalogu BP. Podziwiam ich za gotowość do podejmowania fajnych wyzwań, tę otwartość na to, co się przytrafia, bo uczciwie mówiąc, ja czasami trochę kapcanieję w tym, co robię, jestem bardzo asertywny, a u Karola widzę taką iskrę i taką otwartość na to, co nowe, pomimo tego, że prowadzi bloga od lat. I właśnie tego Wam wszystkim życzę, abyśmy tacy otwarci być potrafili.
To tyle na dziś, dzięki wielkie za wspólnie spędzony czas i życzę Ci skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Do usłyszenia!
Sprawdź również: WNOP 091: Jak zarabiać na YouTube? Stawki, sposoby, pomysły, błędy i koszty – podpowiada Jacek Gadzinowski
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest Karol Lewandowski i czym się zajmuje?
- Jak wygląda obecnie firma Karola i jakie są jej źródła przychodów?
- Ile kosztuje przetransportowanie auta na drugi kraniec świata?
- Dlaczego Karol już nie transportuje swojego busa między kontynentami?
- O projekcie „Busem Przez Trzy Ameryki”.
- Jak zaczęła się historia „Busem Przez Świat”?
- W jaki sposób Karol poszukiwał sponsorów na swoje wyprawy?
- Jak długo Karol godził pracę „etatową” z prowadzeniem bloga?
- Co studiował Karol?
- Czy rezygnując ze stałej pracy Ola i Karol zarabiali już na swoim blogu?
- Czy Karol obawia się, że jego formuła książkowa kiedyś się wyczerpie?
- Na ile doświadczenie biznesowe przydało się Karolowi w komercjalizowaniu bloga?
- Jak rozwijała się sprzedaż produktów „Busem przez Świat”?
- Co jest „koniem pociągowym” biznesu Karola?
- Czy Karol miał jakieś wtopy biznesowe?
- Kim są odbiorcy „Busem Przez Świat”?
- W jaki sposób Karol zdobywał umiejętności z zakresu produkcji filmów?
- Czy Karol ma listę miejsc, które chce odwiedzić?
- Czy spotkania autorskie „Busem Przez Świat” są bezpłatne?
- W jaki sposób dobierane są osoby na wspólne podróże z Olą i Karolem?
- Jakie są koszty wspólnych wyjazdów?
- W jakich kierunkach Karol chciałaby rozwijać działalność?
- Jakich błędów Karol mógłby uniknąć, gdyby zaczynał jeszcze raz?
- O kursie online „Zawodowy podróżnik”.
- O doświadczeniach Karola w selfpublishingu.
Kliknij prawym przyciskiem, aby ściągnąć podcast jako plik MP3.
Strony, osoby i tematy wymienione w podcast’cie:
- „Busem Przez Świat” w Internecie:
- Owocowe koszulki „Busem Przez Świat”
- „Manufaktura Podróży”
- Książka Tomka Tomczyka „Bloger”
- Kurs Joanny Glogazy „Jak założyć własną markę odzieżową?”
- Moja książka „Zaufanie, czyli waluta przyszłości”
- Zwiastun pełnometrażowego filmu na temat Drogi 66
- Przewodniki po regionach w Polsce „Busem Przez Świat”
- Wpis o plebiscycie „Gwiazdy Dobroczynności”
- Wydawnictwo Altenberg
- Kursy online Pani Swojego Czasu
Skąd pobrać podcast
Podcast dostępny jest dla Was w wielu miejscach:
- Na blogu – lista wszystkich podcastów
- W iTunes – dla użytkowników iPhone’ów i iPad’ów
- W serwisie Stitcher – pobierz aplikację Stitcher dla Androida i innych modeli telefonów
- W aplikacji Spotify
- W katalogu Zune
- W katalogu BlackBerry
- Poprzez specjalny RSS
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
Oceń podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” <–
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za Twoje wsparcie i życzę Ci świetnego dnia! 🙂
Zobacz także: WNOP 122: Kulisy biznesu Krzysztofa Gonciarza – droga od samodzielnego influencera do międzynarodowego przedsiębiorcy
Zdjęcie na początku: materiały prasowe „Busem przez Świat”.
{ 29 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
🙂
Michał, jeszcze raz dzięki za zaproszenie i super rozmowę! Mam nadzieję, że kogoś ta rozmowa zainspiruje ?
już zainspirował ?
Cześć Karol!
Przesłuchałam tej rozmowy z wypiekami na twarzy – bardzo inspirujący podcast. Świetny materiał, tym bardziej, że bez ogródek omawiacie dochody i źródła finansowania Waszej działalności. Wielkie dzięki, że chciałeś podzielić się tym z czytelnikami/słuchaczami Michała.
Serdecznie pozdrawiam,
Agnieszka Chmarowska
Oczywiscie, ze inspiruje! Chcialabzm z mojej strony bardzo podziekowac za szczerosc i otwartosc. Brawo!
Cześć Michał,
Jestem pszczelarzem amatorem. Tak sobie słucham rozmowy z Karolem i zastanawiam się kiedy będzie odcinek o pszczołach;-)? Odszedłeś tematycznie od ortodoksyjnego oszczędzania, już dość dawno, na rzecz rozmowy z wartościowymi ludźmi, realizującymi swoje pasje. Ściągnij do siebie You Tubera i pszczelarza Tomka Miodka (wygooglujesz sobie). Żeby była jasność. Ja nawet go nie znam i nic z tego nie mam i mieć nie będę, no może oprócz tego co sprawia mi przyjemnosć – propagowania pszczół i pszczelarstwa.
Dzięki za fajną robotę!
Popieram – choć nie jestem pszczelarzem, to martwię się, że w ostatnich latach pszczół ubywa. A jak powiedział Albert Einstein, w momencie gdy umrze ostatnia pszczoła, ludzkości zostaną cztery lata istnienia.
Cześć Adam.
W sieci jest jeden bardzo dobry blog który poruszył temat pszczół i myślę że go wyczerpał. Polecam poczytać https://www.totylkoteoria.pl/2018/06/wymieranie-pszczol.html 🙂
To nie wystarczy tej ostatniej trzymac w labolatorium?
Dla pszczelarzy i innych zainteresowanych pszczelarstwem warty obejrzenia film „Łowcy miodu” https://www.youtube.com/watch?v=1k8BvPdzgJE
Świetnie się tego słuchało 🙂
Kurcze,
ale na tego Instagrama to mógłbyś Michał już coś wrzucić…
Czekam i czekam a tu nic…. 😉
A tak zupełnie serio, to już kolejny świetny przykład, że biznes wyszedł tak trochę „przypadkiem”, w wyniku pasji i realizacji marzeń.
Oczywiście ogrom pracy musiał zostać włożony, ale jeśli pasja, to cała ta praca może być przyjemnością.
Jak widać – da się, trzeba tylko chcieć 🙂
Bardzo inspirująca rozmowa, przeprowadzona w ciepłym, pełnym docenienia tonie . Dzięki Michał, dzięki Karol! Od pasji aż kipi!
Pozdrawiam i życzę kolejnych sukcesów!
Renata
Michał,
przeogromne dzięki za kolejny wartościowy podcast. Dzięki Tobie i Twoim gościom moja podróż do pracy jest bardzo przyjemna. Do tego odcinka mam szczególny sentyment, bo sam mocno wierzę, że kiedyś też osiągnę taki turystyczne poziom. Od niedawna zacząłem działać z blogiem, dlatego zgłębiłem już sporo Twoich treści i pomimo tego, że jestem oszczędny (albo i skąpy) stwierdziłem, że książki to była dobra inwestycja…
Raz jeszcze wielkie dzięki za to, co robisz, mam się na kim wzorować i od kogo czerpać mądrości blogowe.
Pozdrawiam,
Marcin
Świetna rozmowa i zgadzam się z wieloma wnioskami, stwierdzeniami i opiniami Karola. Śledzę instagrama „busemprzeswiat” i stronę internetową (bloga), ale nie miałam pojęcia, że jest coś jeszcze na youtubie.
Tymczasem świetne połączenie pasji, przygody, życia i zarabiania!!!
Gorąco pozdrawim i życzę dalszego powodzenia:)))
Świetna audycja, warto czerpać od takich ludzi energię i umiejętności.
Świetna rozmowa! Tego mi było trzeba. Zachęciła do zamówienia kursu Karola. Prowizję rozliczcie sobie Panowie samodzielnie ;-).
Hej Tomek,
Informacyjnie: w żaden sposób nie zarabiam na kursie Karola. 🙂
Pozdrawiam
Wow, jestem pod ogromnym wrażeniem.
Dzięki Michał, dzięki Karol! Słuchanie tego podcastu było dla mnie czystą przyjemnością i mega inspirującym wydarzeniem.
Gratuluję połączenia pasji z dochodowym biznesem, życząc Wam obydwu kolejnych sukcesów 🙂
P.S Busik jest prześliczny 🙂
To just wiem co sobie kupie na swieta – na dodatek, w odroznieniu od Michala – wysylaja za granice:)
Fajny podcast! Inspirujący.
Gdzieś tam pod koniec całego podcastu wspominasz o tym, że Ty zawsze musisz sobie przypiąć pinezkę do mapy, zanim się tam wybierzesz. Takie rozwiązanie już istnieje, stworzone przez Polaków. https://zielonamapa.pl/
A ja jestem ciekawa jak Ty, Michale oszczędzasz w trakcie podróży? Szkoda że nie przebrnęliście przez ten temat, a była tylko autopromocja.
Znakomita rozmowa.
Oglądam Busem przez Świat na YouTube od pewnego czasu i z tym większym zainteresowaniem wysłuchałem o biznesowej stronie działalności.
Bardzo ciekawy i inspirujący podcast.
W wolnych chwilach oglądam filmy na kanałach podróżniczych na YT. Między innymi Dawida Fazowskiego z kanału Przez Świat Na Fazie, Michała Patera z kanału Autostopem Na Koniec Świata, kanał Bez Planu, a także kilka innych i… po obejrzeniu Waszej wyprawy przez Route 66, uważam, że bijecie ich wszystkich na głowę 🙂 Jakością materiałów, ciekawymi historiami ludzi i miejsc, które odwiedziliście, oprawą graficzną, profesjonalnym montażem. Wszystkie te elementy połączona w spójną całość sprawiają, że oglądanie kolejnych odcinków to prawdziwa przyjemność.
Brawo Wy;) czekam na kolejne wyprawy, trochę Wam tylko zazdroszczę, bo sam nigdy nie mam czasu wybrać się nawet na krajową wycieczkę i dlatego cieszę się, że mogę oglądać filmy na kanale Busem Przez Świat:)
P.s. Jestem użytkownikiem bloga od około 3 tygodni i przyznaję, że „odwalasz kawał dobrej roboty” Michał, naprawdę 🙂
Świetny odcinek! Fajnie dowiedzieć się jak wygląda blogowanie o podróżach od „kuchni”, bo okazuje się, że wymaga szalenie dużo pracy
Ciekawe, ale jak dotrzeć do sponsorów. Sam tekst ,,Jadę do Irkucka fiatem 126p i szukam sponsora raczej nie wystarczy”. Czy zacząć od mediów i uzgodnić czy zainteresują się wyprawą?
Takie artykuły pozwalają na przełamywanie schematów, które pozostały w naszym społeczeństwie po poprzednim systemie. Eksploracja świata jest świetną metodą rozwoju osobistego.
Mega ciekawy wywiad!szacun dla teamu busem przez świat:)
Bardzo przydatny wpis. Od tego podcastu postanowiłam założyć bloga. Słucham Michała prawie codziennie. Polecam każdemu nawet jeśli finanse to nie do końca temet naszych zainteresowań.
Witaj, bardzo dziękuje za kolejny ciekawy wywiad.
Akurat kolejny razy usłyszałem, że gdy chcemy się w czymś lub czegoś nauczyć, to po prostu zacznijmy to robić. Jest jeszcze podpowiedz, by nie wymyślać koła od nowa i korzystać z podpowiedzi innych. Niesamowite jak ludzie przekuwają swoje marzenia w pasje i przygodę życia.
Jeszcze raz dziękuje i serdecznie pozdrawiam