Droga do jubileuszowego, setnego odcinka zajęła mi 4 lata. Gdy zaczynałem nagrywać, to nie miałem najmniejszego wyobrażenia, jak to się potoczy. Po prostu spróbowałem. Dopiero nagrywając poprawiałem swój warsztat, trafiałem na ciekawych rozmówców i zdobywałem słuchalność.
Tak samo było z większością zajęć w moim życiu. Próbowałem, uczyłem się w trakcie, wyciągałem wnioski i „skręcałem” tam, gdzie widziałem kolejne możliwości.
Zapraszam do posłuchania o mojej ewolucji i poznania ciekawostek z mojego życia.
Co więcej, dopiero rok temu nastąpiło prawdziwe przyspieszenie słuchalności mojego podcastu. Z tego co wiem, statystyki rosną także innym podcasterom, co może oznaczać, że doczekaliśmy się w końcu przełomu. 🙂 Zresztą najlepiej widać to na poniższym wykresie (dzienna słuchalność od początku podcastu).
Możesz posłuchać podcastu, przeczytać transkrypt na końcu wpisu lub posłuchać zapis na YouTube.
Oto lista TOP10 odcinków wszechczasów (statystyki do 16 czerwca 2017 r.). Dominującą tematyką najczęściej słuchanych odcinków są nieruchomości.
Powyższe statystyki nie uwzględniają odtworzeń podcastów na YouTube. A tam także niektóre odcinki cieszą się dużym zainteresowaniem. 🙂
W odcinku 100 wspominałem także o moim magazynie dyskowym SAM Paper wydawanym w latach 1991-1993. Oto kilka ekranów z jednego z numerów tego magazynu.
Będę Ci również wdzięczny za każdy komentarz. Napisz proszę, czy podobał Ci się ten odcinek podcastu. Chętnie z Wami podyskutuję i odpowiem na ewentualne dodatkowe pytania.
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 100. Dzisiaj opowiem Wam o sobie kilka rzeczy, których jeszcze nie wiecie.
Witam Cię w setnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Odcinek nr 100 – moje wielkie święto. Ponad cztery lata nagrywania podcastów – od marca 2013 r. do czerwca 2017 r. – ponad 2,5 miliona pobrań wszystkich odcinków, a w maju przekroczony został poziom 150 tys. pobrań miesięcznie. To jest coś absolutnie niesamowitego, bo na samym początku absolutnie nie zapowiadało się na to, że to będzie tak popularne medium. W tej chwili w Polsce podcasting świetnie się rozwija. Myślę, że przeżywa pewien renesans od początku tego roku. Wszystkim podcasterom statystyki rosną, co zdecydowanie widać. Więc dzięki wielkie Wam słuchaczom za to, bo Wy swoim zasłuchaniem udowadniacie, że nagrywanie podcastów w Polsce ma sens.
Jako ciekawostkę wspomnę, że od 50. odcinka podcastu przybyło mi ponad 2 miliony odsłuchań, czyli cztery razy więcej niż przez pierwsze 50 odcinków, kiedy było tylko pół miliona. Myślę, że to jest najlepsza metryka, która pokazuje, że podcasting rośnie w siłę.
Mocno zastanawiałem się, co jestem w stanie dla Was przygotować na ten setny, radosny i wyjątkowy dla mnie odcinek. Miałem kilka pomysłów, ale jeden mi się szczególnie spodobał. Odpowiem na pytanie, które bardzo często mi zadajecie, czyli: „Jaki splot zdarzeń spowodował, że ja, Michał Szafrański, jestem taki, jaki jestem?”. Czyli jak to po kolei się u mnie kształtowało.
Odpowiedź na to pytanie jest na tyle złożona, że nie potrafię wskazać jednego czynnika, który był decydujący. Bo to jest suma doświadczeń zdobytych wcześniej. Więc pomyślałem, że przedstawię Wam kilka sytuacji z mojego życia, które rzeczywiście w jakiś sposób mnie ukształtowały. Spróbuję to zrobić w takiej nowej formule i zobaczymy, na ile Wam się to spodoba. Zaczynajmy!
Urodziłem się w Warszawie i mam osiem lat. Żyję w mieście, w bloku, razem z moją Siostrą i Rodzicami. Na wakacje zawsze wyjeżdżamy do Babci na wieś. Jak to mały chłopak większość czasu spędzam na dworze. Pewnego lata przyjeżdżamy i jest sobie pies, szczeniak, świetnie się z nim bawię. Siostry cioteczne i Babcia ostrzegają: „Jak będziesz się z nim bawił, to uważaj, bo on lubi ganiać, jak ty biegniesz, to on pobiegnie za tobą. Wystarczy zrobić jedną prostą rzecz, zatrzymać się i pies przestanie cię gonić”.
Do pewnego momentu było fajnie, biegamy po dworze i nagle słyszę za sobą ujadanie. Goni mnie po prostu szczeniak, który sięgał mi do kolan. Leci za mną. Jak to widzę, to natychmiast zaczynam biec jeszcze szybciej, uciekam, uciekam, wielka łąka, drzewa wokół, przebiegając, zastanawiałem się, na które drzewo wskoczyć. Wiedziałem, że nie jestem w stanie tego zrobić. Ten pies jest coraz bliżej, opadam z sił. Strach, panika. I taki moment, że za chwilę będę cały pogryziony. Pies wskoczy mi na plecy i mnie zeżre. Zaczynam ryczeć. Biegnę i ryczę. Wszyscy wokół mnie krzyczą: „Zatrzymaj się, stój!”. Ja nie jestem w stanie zwolnić tempa. I co się okazuje? Jak już opadam kompletnie z sił, padam na ziemię, to ten pies po prostu czterema łapami ostro hamuje i zatrzymuje się w miejscu. I nic strasznego się nie dzieje. Ja leżę, ryczę. Jest to absolutnie najbardziej traumatyczne zdarzenie z mojego dzieciństwa. Nic straszniejszego wtedy mi się nie przytrafiło – a przynajmniej żadnej innej złej sytuacji tak nie pamiętam.
Dlaczego o tym opowiadam? Po tych latach płyną dwa wnioski z tej sytuacji. Pierwszy jest taki, że czasami mamy taką tendencję, żeby biec coraz szybciej. Jeżeli coś się wokół nas dzieje, to zwiększamy tempo i absolutnie nie mamy czasu, żeby zatrzymać się w miejscu i zastanowić się, czy w ogóle to biegnięcie ma jakikolwiek sens. Ta sytuacja uświadamiała mi zawsze, żeby zatrzymać się i zastanowić. Na zimno, na chłodno ocenić sytuację, nie ulegając emocjom.
I drugi wniosek, który płynie z tej sytuacji, to jest to, że są wokół nas osoby, bliscy, którzy bardzo często mają bardzo dobre podpowiedzi. Ja mówię o takich osobach, którym na nas zależy. One będą do nas krzyczały, będą próbowały nas ratować. My często nie jesteśmy gotowi na przyjęcie tej pomocy albo sytuacja nas zmusza, aby zachowywać się w taki, a nie inny sposób, nie jesteśmy chętni tej pomocy przyjąć, w ogóle usłyszeć tego głosu, a te osoby wokół nas są. Mam na myśli najbliższych. Bo czasami też tak jest, że głos najbliższych może być czymś, co działa przeciwko nam. Ale w większości przypadków to są raczej osoby, które troszczą się o nas. Więc warto ten głos słyszeć i brać pod uwagę.
Mam 10 lat. Mój Tata zabiera mnie do kina na premierę filmu Akademia pana Kleksa. Niesamowite wydarzenie w moim życiu. Rzadko wtedy chodziło się do kina. To było bodajże kino Muranów w Warszawie. Była wielka kolejka do kasy biletowej. Mój Tata w niej stoi, a ja z Siostrą biegam wśród olbrzymiej liczby dzieciaków, które wypełniają cały hol kina. Jest niesamowity ścisk. Widzę, że w rogu stoi całkiem ładna, starsza babka. I widzę, że ona mi się przygląda. Ja sobie biegam, gadam z Siostrą, zaczepiam dzieciaki. Zbiegam po takich schodach. A ona przygląda mi się i w końcu do mnie podchodzi i mówi mi, że chce porozmawiać z moim Tatą. Ja wtedy autentycznie spękałem. Wydawało mi się, że musiałem coś przeskrobać. Więc najpierw palę głupa, że jestem tu sam, że tu nie ma moich rodziców. Ona nie odpuszcza. Więc totalnie zawstydzony, niewiedzący, co się wydarzy, prowadzę ją do mojego Taty. I kobieta mówi: „Proszę pana, spodobał mi się pański syn, czy moglibyście przyjść na casting do filmu?”. Ja wtedy buzię rozdziawiłem, totalny szok. Pomyślałem: „Rany, będę aktorem”.
Parę dni później rodzice zawieźli mnie na ulicę Chełmską w Warszawie, gdzie znajduje się wytwórnia filmów. Wchodzę do takiego pomieszczenia, w którym jest poczekalnia. Siedzi w niej masa dzieciaków. I widzę, że one są megawygadane, elokwentne, widać, że już musiały grać w jakichś filmach, w każdym razie te castingi to nie jest dla nich pierwszyzna. Ja wchodząc myślałem, że przychodzę, żeby mi powiedzieli, że będę aktorem. Jakaś rozmowa i nim będę. Okazuje się, że nie. Że jestem jednym z bardzo wielu chłopaków. Widzę, że kompletnie do nich nie pasuję, że to jest inny świat, że to są profesjonaliści, a ja jestem totalnym cieniasem. I siedzę i czekam.
W pewnym momencie wychodzi ta pani i mówi do mnie: „Michał, zapraszam do środka, porozmawiamy”. Wchodzę do środka, spięty i blady. Siadam na krześle, przede mną stoi kamera. Kobieta siada po mojej prawej stronie na krześle poza zasięgiem kamery, więc kamera jest skierowana bezpośrednio na moją twarz. I ta pani zadaje mi takie pytanie: „Opowiedz mi o sytuacji w Twoim życiu, w której się najbardziej bałeś”. Myśli pędzą mi przez głowę, nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa i autentycznie nie wiem, co powiedzieć. I zobaczcie, parę lat wcześniej była ta najbardziej traumatyczna sytuacja w moim życiu, ale w sytuacji takiego wysokiego stresu nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Kobieta mnie podprowadza, pyta: „No dobrze, to może tak generalnie, nie sytuacja, tylko czego ty się w życiu boisz?”. Jestem kompletnie spięty i przez zaciśnięte zęby odpowiadam: „Proszę pani, ja się niczego nie boję”. Pamiętam, że zapadła taka bardzo długa cisza, po czym pani powiedziała: „No to dziękujemy, Michał, odezwiemy się do ciebie”. Wyprosiła mnie z tego pomieszczenia. Pamiętam, że wyszedłem i totalnie się poryczałem. Od tamtego czasu absolutnie nie lubię kamery.
Jeżeli chcecie wiedzieć, do jakiego filmu odbywał się ten casting, to było to Siedem życzeń. Później oglądałem ten film z dużym zainteresowaniem, ale kiedy widziałem aktora, który tam występował, takiego chłopaka w okularach, to zawsze przypominałem sobie, że to mogłem być ja. I to było masakryczne wspomnienie. Sama sytuacja, która wydarzyła się w wytwórni filmowej, nie była najgorsza. Najgorsze było to, że po powrocie z kina przez te kilka dni ja wszystkim wokół opowiadałem, że będę występował w filmie, że będę aktorem. I musiałem wrócić i powiedzieć, że jednak nie będę. Więc taka największa trauma, która wiąże się z tą sytuacją, to jest to, że musiałem się przyznać do porażki, i to publicznie. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że byłem zwolniony z zajęć lekcyjnych, więc następnego dnia z duszą na sercu poszedłem do szkoły i odkręciłem to wszystko.
To mi uświadomiło, że nie ma co za wcześnie cieszyć się z potencjalnych sukcesów. Lepiej mocno na nie pracować i przygotowywać się do nich, a nie latać z wywieszonym jęzorem i opowiadać wszystkim, jakie to super-rzeczy będą za chwilę się dziać, bez pewności, że się wydarzą. To był też taki moment, w którym byłem wystawiony na megaekstremalne poczucie wstydu. Odczułem to jako pierwszą dużą porażkę w moim życiu. Myślę, że to jest coś takiego, co mocno mnie ukształtowało.
Kolejny taki moment to był czas, kiedy miałem 10, 11 lub 12 lat. Moja mama była nauczycielką i jednocześnie bardzo nie lubiła otrzymywać kwiatów, bo z różnych oficjalnych okazji dużo ich dostawała od uczniów. Przynosiła te kwiaty do domu, a moim zadaniem było w zasadzie jak najszybciej się ich pozbyć. Była opcja, aby zanosić je np. do kościoła albo upłynnić i odzyskać trochę pieniędzy. Pamiętam, jak pierwszy raz zabrałem duże naręcze kwiatów, jasną ceratę i poszedłem pod Halę Targową na warszawskiej Woli. Rozłożyłem tę ceratę, kwiaty i próbowałem je sprzedawać. Pamiętam spojrzenia osób, które podchodziły i zastanawiały się, czy jestem tak bardzo biednym człowiekiem, że muszę jako dziecko stać i sprzedawać te kwiaty, czy może rodzice mnie do tego zmuszają. Po prostu widziałem to we wzroku tych osób. Czułem wtedy też wstyd. Z jednej strony uczyłem się handlu, ale z drugiej tego, że taka podstawowa praca łączy się z tym, że trochę wstydu trzeba się czasami najeść.
Dlaczego to wtedy robiłem? Bardzo zależało mi na tym, żeby zebrać pieniądze na pierwszy komputer. Trochę ja uzbierałem, trochę Rodzice mi dołożyli i go kupiłem. Ale wykonałem przy tym multum pracy. Zbierałem makulaturę, butelki, nosiłem to do punktu skupu, otrzymując za to jakieś grosze. Handlowałem kwiatami lub innymi drobnymi rzeczami. Odłożyłem 148 dolarów amerykańskich na wymarzony komputer. W tamtych czasach to były kolosalne pieniądze. Komputer ZX Spectrum, a tak naprawdę jego następca, czyli Timex 2048. To był mój pierwszy komputer i moje marzenie do tego stopnia, że wiedząc, że długo będę na niego zbierał, narysowałem sobie na kartce papieru odwzorowanie klawiatury i uczyłem się palcami na niej pisać. Tak by nie tracić czasu na naukę obsługi klawiatury, jak już ten komputer do mnie trafi, tylko umieć szybko trafiać w odpowiednie klawisze. Siedziałem w domu przy biurku, nie mając jeszcze komputera, i przez parę miesięcy ćwiczyłem pisanie na klawiaturze.
Komputer w końcu kupiliśmy z Tatą, miałem wtedy ok. 12 lat. Poszliśmy do sklepu Baltona. Sklep à la Pewex, który sprowadzał ekskluzywne towary z zagranicy. Pamiętam, że chcąc nauczyć się zrozumieć, jak ten komputer działa, usiadłem i przepisałem całą pamięć ROM tego komputera, czyli 16 kilobajtów, dokładnie 16 384 liczby, od zera do 255, przepisałem w kolumnach do zeszytu. Zużyłem dwa zeszyty 80-kartkowe. A obok tych liczb tłumaczyłem sobie, jakie to są komendy w języku Assembler. Czyli ręcznie długopisem rozpisałem sobie całą pamięć tego komputera i po kolei analizowałem ją fragmentami, żeby zrozumieć, jak ten kod, który jest w tym komputerze, powoduje, że ten komputer działa. Można powiedzieć, że w ten sposób uczyłem się programowania i to była taka nauka, która bardzo, bardzo mi się przydała.
Rok później, mając zaledwie 13-14 lat, zacząłem jeździć na giełdę komputerową, która znajdowała się w Warszawie przy ul. Grzybowskiej. Zdobywałem tam doświadczenie ze wszystkich możliwych obszarów, które później przydawały mi się w życiu. Po pierwsze była to nauka sprzedaży, obserwowania innych osób, negocjacji. Ja przyjeżdżałem ze swoim sprzętem – komputerem, monitorem, magnetofonem – i przegrywałem programy komputerowe. Wtedy jeszcze w Polsce nie było to nielegalne. Czyli kopiowaliśmy gry, dema komputerowe. I szybko przekonałem się, że takie proste wykonywanie prac typu kopiowanie cudzych programów to nie jest nic fajnego, bo traci się na to czas. Ponadto na giełdzie kwitły niesamowite znajomości, przyjeżdżali tam ludzie, którzy byli pasjonatami informatyki w tamtych czasach. Stamtąd znam Marcina Iwińskiego z CD Projekt. W pewnym momencie stolik w stolik obok siebie staliśmy i handlowaliśmy programami.
I takim następnym krokiem dla mnie było pisanie własnych programów, dem, które inni gotowi byli oglądać. Wtedy cieszyło nas wszystko, każda animacja czy nowy sposób wyświetlenia pełnej palety kolorów na ekranie. Jedni od drugich kopiowali, uczyli się. Ten wyścig na scenie demo trwał. Ja byłem jedną z takich osób, którą wszystko pasjonowało. Próbowałem też sam tworzyć takie dema. Pamiętam te momenty, w których robiło się coś naprawdę nietuzinkowego. Cały tydzień programowałem, potem w sobotę, niedzielę jechałem na giełdę i mój produkt trafiał do rąk innych osób. To było coś takiego, że widziałem, w jaki sposób ta praca zostaje doceniona. Że można zrobić coś takiego, co zostanie ciepło i spektakularnie przyjęte i rozejdzie się wirusowo. Ja przynosiłem jedną kasetę, za chwilę ona była powielana w dziesiątkach, setkach egzemplarzy i każdy chciał to mieć. Te pierwsze doświadczenia związane ze sprzedażą, negocjowaniem, obserwacją innych, doświadczeniem splendoru, tego, że zrobiło się coś wyjątkowego – to jest właśnie giełda na Grzybowskiej. Niesamowite wspomnienia stamtąd mam. Myślę, że podstawa IT w Polsce to giełda komputerowa na Grzybowskiej w Warszawie oraz w innych miastach.
Moja pasja dalej kwitła, rozwijałem ją. Mając 15-16 lat – końcówka szkoły podstawowej, początek liceum – zacząłem współpracę z miesięcznikiem „Bajtek” – pierwszy miesięcznik informatyczny, przybudówka do Sztandaru Młodych. To była prawdziwa redakcja. Jarek Młodzki, redaktor naczelny tego magazynu, grupa osób wokół niego, spotkania redakcyjne, tzw. kolegia. Tam uczyłem się tak naprawdę warsztatu. Uczyłem się tam pisać tak, jak się pisze do prasy. Nie było wiele moich publikacji w „Bajtku”, dosłownie kilka artykułów, ale ja miałem tam dosyć niewdzięczną rolę, jaką było odpisywanie na listy czytelników. Czyli czytelnicy tradycyjną pocztą przysyłali listy do redakcji, a ta miała taką politykę, że na nie odpowiadała. Czyli iluś tam dziennikarzy, współpracowników przy „Bajtku” zabierało listy do domów i odpisywało ręcznie. Z tych listów wybierało się takie, które były publikowane w samym „Bajtku” wraz z odpowiedzią od redakcji. Pamiętam, że doskonale w ten sposób zarabiałem, bo za każdą odpowiedź na taki list otrzymywałem chyba 5 tys. zł przed denominacją – na dzisiejsze pieniądze to jest warte 50 gr. Czasami udało mi się odpowiedzieć na 10 listów tygodniowo, czasami na 30. Zanosiłem je do redakcji, skąd były odsyłane. To były naprawdę niezłe pieniądze jak na gościa, który robił to, co kochał, który nie pracował dla pieniędzy. Chciałem tylko zdobywać doświadczenie, być blisko tego, co naprawdę lubiłem.
W tym czasie w Polsce startowało MTV, Telewizja Polska też zaczynała nadawać teledyski. I w ten sposób trafiłem na rap, na takie zespoły jak Beastie Boys, Run DMC, Ice-T, Naughty by Nature, Bid Daddy Kane, Notorious B.I.G., 2Pac i jeszcze takie staruchy typu Salt-N-Pepa, których już nie ma, czy właśnie grupy kobiece jak np. Destiny’s Child, i później Beyonce i Kelly Rowland, które wydzieliły się z tego zespołu. Całą historię tych zespołów śledziłem, jak również kariery solowe osób, które z nich się wyodrębniły. Przytoczę tutaj dwa fakty, pierwszy jest taki, że rzeczywiście często jest tak, że jest jakiś zespół i z niego wyłania się jeden czy dwóch mocnych solistów. Czyli osoby które były ponadprzeciętne w danej grupie, one prędzej czy później szły własną drogą. To jest taka obserwacja, która cały czas mi w życiu towarzyszy. Można gdzieś pracować zespołowo, ale w pewnym momencie te mocne jednostki idą własną drogą i w pojedynkę radzą sobie lepiej niż cały zespół. To trochę przeczy temu, co się mówi, że praca zespołowa jest ważna. Oczywiście, że jest, ale ten kult jednostki jest całkiem duży.
To, że stałem się fanem tej muzyki, to jedno, ale byłem również olbrzymim fanem tańca breakdance. Kiedyś w moje ręce wpadł taki film Breakin i po prostu kompletnie wsiąkłem. Zacząłem ćwiczyć, powtarzać układy, które na nim widziałem. To był film na kasecie VHS, więc trzeba było taśmę przewijać, nie tak jak dzisiaj. Ja po prostu nauczyłem się wszystkich układów, które tam widziałem i które nie przekraczały moich fizycznych możliwości. Niestety w swoim środowisku nie miałem nikogo, kogo by to w ogóle interesowało. Więc od czasu do czasu na jakiejś dyskotece pokazywałem moje umiejętności.
Pamiętam, że w liceum zawsze starałem się gdzieś wyjechać, dorobić. Moi rodzice pomogli mi załapać się na wyjazd na Węgry do zbierania truskawek, wiśni za pośrednictwem Ochotniczych Hufców Pracy (OHP). Mój pierwszy poważny wyjazd za granicę, pod Budapeszt. Węgry były wtedy dużo fajniej rozwinięte niż Polska, więc zrobiłem sobie olbrzymie plany, co zrobię z zarobionymi pieniędzmi, w jaki sposób je pomnożę, wracając do kraju, przywożąc jakieś tam towary.
Poza rozrywkami na miejscu, dyskotekami, imprezami, przez sześć dni w tygodniu ciężko pracowałem, dosłownie 8-10 godzin w polu, później powrót w kimę. Tylko w sobotę wieczorem imprezowanie i w niedzielę zwiedzanie Budapesztu, do którego też musiałem dojechać. Pamiętam, że kupiłem wtedy deskę skateboardową firmy Santa Cruz, z fajnym wzorem. Miałem taki zamiar, że przywiozę ją do Warszawy i sprzedam drożej. Problem był taki, że przez wyjazdem nie wykonałem researchu. Wiedziałem, że masa osób interesuje się skateboardingiem, sam nie byłem skatem, jeździłem na rolkach, ale wiedziałem, że są osoby, które są tym zainteresowane. Spodziewałem się, że będę w stanie tę deskę drożej sprzedać. Okazało się, że absolutnie nie. Że deska, którą kupiłem, jest sprzed sezonu lub dwóch. Ona chyba do dziś kurzy się w mojej piwnicy. Nie udało mi się jej upłynnić. Więc bardzo słaba inwestycja z mojego punktu widzenia. A drugą rzeczą, którą przywiozłem z Budapesztu, był oryginalny film Breakin. Wcześniej miałem bardzo słabą jego kopię. Dzięki temu douczyłem się tego, czego na niej nie widziałem.
Zakup tego filmu okazał się superinwestycją, ponieważ po powrocie do Warszawy z tych wakacji w kolejnym roku wystartowałem w otwartych mistrzostwach Warszawy w breakdance. Pamiętam, że wywołałem niesamowite zaskoczenie, bo po prostu byłem gościem znikąd, którego nikt nie znał, nikt wcześniej nie widział na jakichś publicznych występach. Najpierw przeszedłem eliminacje, później finały. Opowiadałem o tej historii również w filmie, który promował książkę Finansowy ninja, że na eliminacjach rozwaliłem buty sportowe, w których tańczyłem i latami je nosiłem. W przerwie między eliminacjami a finałem zadzwoniłem do kolegi z liceum, Marka, i po prostu pożyczyłem jego trampki. Pojechałem na finał i wygrałem w cudzych butach. Dlaczego o tym mówię? Bo to jest tak, że my zazwyczaj nie wiemy, która z naszych inwestycji, których dokonujemy, rzeczywiście przyniesie niesamowity zwrot. A z drugiej strony często musimy polegać na wsparciu innych w takich trudnych sytuacjach. Dobrze jest budować wokół siebie takie relacje, które pomagają nam w takich sytuacjach.
Ta wygrana podbudowała niesamowicie moje przekonanie o własnej wartości. To jest w moim życiu taki moment, do którego często wracam i mówię sobie: „Byłeś kompletnie nikim w tym światku breakdance’owym, nikt cię nie znał, a mimo to, wyszedłeś, zrobiłeś swoje i zdobyłeś główną nagrodę”. To otworzyło kolejne możliwości. Dostałem propozycję bycia instruktorem breakdance w Klubie Medyka w Warszawie i rzeczywiście przez pół roku lub dłużej szkoliłem ludzi. Kształtowałem tym samym swoje umiejętności dydaktyczne. Obserwowałem też osoby, które przechodziły od zera do kogoś, kto potrafi wykonywać różne fajne układy. Więc widziałem, ile trudu wymaga skuteczne przekazywanie swojej wiedzy i uczenie czegoś innych.
I równolegle cały czas współpracując z „Bajtkiem” miałem dostęp do technologii, do komputerów, czyli do tego, co lubiłem. I w 1990 r. od redakcji „Bajtka” dostałem za darmo taki komputer, który miał być następcą ZX Spectrum, był to Sam Coupe. Niestety producentowi nie udało się osiągnąć tej skali sukcesu, którym był Spectrum. Komputer produkowano raptem przez trzy lata, od 1989 do 1992. W Polsce sprzedano zaledwie kilkaset jego sztuk. Ja byłem jednym z kilku takich geeków, którzy rzeczywiście go mieli. Mnie ten komputer absolutnie zafascynował, bo to był niesamowity przełom technologiczny w stosunku do mojego poprzedniego sprzętu. Sześciokanałowy dźwięk, dużo lepsza grafika, dwie stacje dyskietek wbudowane do środka tego komputera. I bardzo szybko miałem niemalże pełną kolekcję programów, które wyszły na ten komputer.
Przez to, że pisałem do „Bajtka”, to sporo osób kontaktowało się ze mną i chciało wymieniać programami, uzyskać informacje. Ja byłem dobrze poinformowaną osobą w środowisku związanym z tym komputerem. I zdecydowałem się, że zacznę wydawać własny magazyn dyskowy. Trochę to wynikało też z tego, że „Bajtek”, wiedząc, że to nie jest popularne rozwiązanie, nie chciał już tej tematyki poruszać na swoich łamach. A ja w latach 1991-1993, czyli mając 18-20 lat, zbierałem nowinki dotyczące Sam Coupe z całego świata. Jak je zbierałem, skoro nie było internetu? Po prostu pisałem listy albo dzwoniłem do tzw. BBS-ów i ściągałem stamtąd informacje. Przetwarzałem je, pisałem własne artykuły. Miałem również stałego współpracownika ze Szczecina – pozdrawiam serdecznie Marsa.
Nagrywałem co miesiąc porcję materiałów, świeżych dem, gier i nie tylko i rozsyłałem do osób, które były tym zainteresowane. To była działalność komercyjna, dlatego że każda osoba, która chciała otrzymać ode mnie taki magazyn dyskowy, musiała go ode mnie zaprenumerować. Prenumerata była kilkumiesięczna, ale można było kupować indywidualne numery. Jeden numer kosztował 30 tys. zł, jeżeli ktoś mi przysyłał swoją własną dyskietkę, na której nagrywałem te treści, albo 38 tys. zł, jeśli ja nagrywałem to na własnej dyskietce i odsyłałem do tej osoby, czyli 3-4 zł na dzisiejsze pieniądze. W szczytowym momencie co miesiąc nagrywałem kilkaset takich dyskietek. Wysyłałem je pocztą. Ludzie przesyłali mi pieniądze przekazami pocztowymi. Popełniali często taki błąd, że nie podawali adresu zwrotnego, czyli czasami otrzymywałem pieniądze, a nie wiedziałem, dokąd odesłać tę dyskietkę.
Zobaczcie, jaki był poziom zaufania w tamtych czasach. Dziś często jest tak, że my potrzebujemy Allegro, które jest pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy, aby to było bezpieczne. Kiedyś działało się wyłącznie w oparciu o zaufanie. Czyli ktoś wysyłał mi pieniądze, ja je otrzymywałem po ok. tygodniu, musiałem nagrać dyskietkę, przygotować paczkę i ją wysłać. Czyli osoba dopiero po kilku tygodniach od wysłania pieniędzy otrzymywała to, co zamówiła. Jakoś to funkcjonowało. I nie było wcale dużo przekrętów, przynajmniej ja ich nie widziałem.
Fajne było to, że rzeczywiście ten magazyn ukazywał się w zasadzie w sposób ciągły. W notatkach do tego odcinka podcastu załączę Wam screeny z tego magazynu. Bo przygotowując się do tego odcinka, udało mi się ściągnąć emulator komputera Sam Coupe na mój komputer i wgrać kilka takich ROM-ów, czyli programów, obrazów tych dyskietek, które ściągnąłem też z internetu. Bo ja niestety nie zachowałem ani jednej kopii tego magazynu. Tam będzie też próbka tego, jak pisałem 25 lat temu. Bo tworząc ten magazyn, uczyłem się sprzedaży, reklamy, a także promocji – wszystkich tych elementów, które dziś w życiu mi się bardzo przydają.
I było też takie wydarzenie, które śmiało mogę nazwać pierwszym publicznym wystąpieniem. Mając 20 lat, zostałem zaproszony do Czeskiej Pragi na konferencję fanów komputera Sam Coupe, na której występowałem jako absolutny autorytet, twórca magazynu dyskowego, który był dystrybuowany na wszystkie kraje bloku postkomunistycznego. Więc to było niesamowite doświadczenie, kiedy macie szansę wyjść, stanąć w świetle jupiterów przed salą, na której było wtedy ok. 300-400 osób. Coś niesamowitego. I na miejscu oczywiście traktowany jako gość honorowy – absolutnie fajnie.
Kończąc liceum, nie odpuściłem informatyki, zdecydowałem, że idę na studia informatyczne na Politechnice Warszawskiej, próbowałem dostać się na takie studia. Niestety zabrakło mi punktów, wylądowałem więc na Elektronice w tejże uczelni, na przesuniętym semestrze, czyli moje studia zaczynały się nie od października, tylko od lutego. Miałem więc ponad pół roku czasu. I wtedy podjąłem się dwóch prac. Tuż po maturze w miesiącach wakacyjnych, zacząłem szkolić bezrobotnych z obsługi komputera. To była praca, gdzie rzeczywiście byłem zatrudniony na umowę-zlecenie przez jakąś firmę, która takie szkolenia organizowała. Jeździłem do Piastowa pod Warszawą i tam prowadziłem dwie grupy osób, głównie pań, dużo starszych ode mnie, które próbowały nauczyć się obsługi komputera. Już wtedy miałem do czynienia z PC-ami, więc uczyłem DOS-a i edytora tekstowego QR-Tekst. Miłe wspomnienia, które mam z tamtych czasów, to doświadczenia z edukacją, przekazywaniem swojej wiedzy. Że wcale nie trzeba być jakimś super-ekspertem, wystarczy być osobą, która wie ciut więcej od tych, których szkoli. Nie ma sensu kisić w sobie wiedzy i czekać na nie wiadomo co. Tak naprawdę te technologie informatyczne niesamowicie szybko się dezaktualizowały, więc jeżeli znałem się na czymś, byłem w tym w miarę dobry, miałem opanowaną podstawową obsługę, to dlaczego tą wiedzą nie podzielić się z innymi? Zarabiałem za to psie grosze, traktowałem to bardziej jako fajne doświadczenie.
Z kolei po wakacjach, kiedy kursy już się skończyły, jeszcze na pół roku zatrudniłem się w sklepie komputerowym – i to już była moja pierwsza oficjalna praca na etacie. Zarabiałem za nią 3 miliony złotych miesięcznie, czyli dzisiejsze 300 zł. Kiedyś przeliczałem, ile byłbym w stanie sobie za to kupić. Pamiętam, że jajko kosztowało od 2 do 4 tys. zł, więc jakieś 1200 jajek mogłem sobie kupić za tę pensję. Chleb kosztował chyba 7 tys. zł. I ta praca też dała mi parę fajnych obserwacji.
Pracowałem w takiej suterenie na warszawskim Żoliborzu. To był taki sklep na uboczu. Nikt wtedy do niego nie przychodził. Ja potrafiłem tam przesiedzieć miesiąc, codziennie przyjeżdżając do pracy i siedząc tam po 8 godzin, a do tego sklepu tygodniowo potrafiło przyjść cztery osoby. Więc zauważyłem, że można być firmą, która ma sieć takich sklepów, a jednocześnie kompletnie niedochodowych. Kupę pieniędzy można umoczyć w towarze, a i tak nikt do niego nie przyjdzie. Co z tego, że jest to sklep z technologiami informatycznymi, skoro zainteresowania nie ma, jeśli brakuje marketingu, reklamy, jakichś działań, które mogłyby przyciągnąć klientów? Ja nie byłem jakoś szczególnie zainteresowany tym, żeby w tym sklepie było dużo klientów. Przychodziłem do swojej pracy i to nie była moja rola, żeby ich zdobywać. Ja byłem zwykłym sprzedawcą, awansowanym po dwóch miesiącach na kierownika sklepu, chociaż byłem cały czas jednoosobowy i wykonywałem ten sam zakres pracy. W międzyczasie, siedząc w tym sklepie, nudząc się, przywoziłem prawie każdego dnia właśnie ten mój komputer Sam Coupe i tworzyłem kolejne edycje magazynu dyskowego. Więc starałem się ten czas sobie wypełniać. Bez sensu jest siedzieć w jakimś miejscu, nie mogąc robić nic produktywnego. Ale to, co było fajne, to to, że w okolicy były bardzo bogate domy. Taka willowa okolica. Pamiętam, że miałem tam dwóch klientów, których uczyłem breakdance’a, czyli po wyjściu ze sklepu po prostu szedłem do takiego domu i dorabiałem po godzinach, udzielając dodatkowych lekcji.
Jak zacząłem już studia na wydziale elektroniki Politechniki Warszawskiej, to w pewnym sensie zauważyłem absurd sytuacji. Bo byłem na elektronice, na studiach, które mnie kompletnie nie interesowały, bo chciałem być na informatyce. Cały czas uświadamiałem sobie, że po elektronice pracy w zawodzie w Polsce nie ma. Zresztą wykładowcy dosyć skutecznie nam tę świadomość do głowy wkładali. Oczywiście jest masa osób, które ukończyły wydział elektroniki czy fizyki, matematyki, świetnie sobie radzą w biznesie, ale ja wtedy siebie w nim nie widziałem. Więc zastanawiałem się, co dalej ze sobą zrobić. Tylko strach przed rodzicami mnie trzymał przed rezygnacją. Strach, że jeżeli je porzucę, to oni będą zawiedzeni moją postawą. Dużo się nie myliłem. Ja w końcu po trzech latach studiowania na PW miałem zaliczone raptem dwa lata studiów i stwierdziłem, że pas, już wystarczy. Ale ten ruch wykonałem wtedy, kiedy miałem już pracę.
Studiując dziennie, popołudniami jeździłem do redakcji „Gazety Wyborczej”, gdzie trafiłem totalnie z ogłoszenia. Kiedyś przeglądając „Biuro i Komputer” GW, zauważyłem ogłoszenie, że redakcja szuka osób, które byłyby skłonne pisać o technologiach informatycznych. To było to, co lubiłem, więc po prostu poszedłem na rozmowę i okazało się, że tak, bardzo chętnie. Moje doświadczenia z „Bajtka”, z SAM Paper to było coś takiego, co powodowało, że redakcja GW stanęła dla mnie otworem. Nie miałem z nimi umowy. Pobierałem tzw. wierszówkę, czyli wyrazy przeliczało się na konkretną stawkę, i tyle pieniędzy dostawałem. Więc zacząłem całkiem fajnie zarabiać, bo po prostu bardzo dużo pisałem.
Podjąłem decyzję, że rzucam studia i idę na inne. Rzucam elektronikę i pójdę na studia humanistyczne w trybie zaocznym, proste, łatwe i przyjemne. W GW w „Biuro i Komputer” pracowałem nieco ponad rok, 1994-1995 r. A z kolei w 1995 r. zacząłem pracować już na etacie w wydawnictwie prasy komputerowej IDG Poland, gdzie trafiłem do tygodnika „Computerworld” i to była superpraca. To, co mi stworzyła GW, to przede wszystkim nauczyła mnie warsztatu. Pamiętam, że pisałem jakieś gnioty, redaktor brał mój tekst i po prostu wywracał go do góry nogami. Pokazywał, jak należy konstruować strukturę takiego tekstu, jak podawać te informacje, bo moje teksty miały być informacyjne, żeby osoby, które je czytały, mogły je szybko przyswoić. Jak konstruować materiały w taki sposób, żeby te najmniej wartościowe informacje były na końcu, dlatego że nigdy cały tekst nie wchodził do gazety, zawsze go się ścinało. Pisało się go trochę więcej, a później jak się wylewało materiał na kolumnę gazetową, to było widać, ile tego tekstu jest za dużo. Tekst miał być napisany tak, aby łatwo było wywalić całe fragmenty bez szkody dla całego materiału. Te półtora roku w „Gazecie Wyborczej” to była niesamowita lekcja tego, jak się pisze. Dzisiaj jak spojrzycie na gazeta.pl, to są zupełnie inne światy. Ja mówię o prawdziwym dziennikarstwie, które było wtedy uprawiane, a nie tym, co widzimy teraz na samym portalu.
W 1995 r. wydarzyła się jeszcze jedna ważna rzecz. Pracując w gazecie, miałem szansę być zapraszany jako dziennikarz informatyczny na różne konferencje praktycznie na całym świecie. I w 1995 roku w maju lub czerwcu odwiedziłem Seattle w USA, gdzie zaprosiła mnie firma Microsoft, która prezentowała wtedy nowy system operacyjny – Windows 95. Premiera tego systemu była po wakacjach. Ja miałem bardzo wcześnie okazję zobaczyć go na takiej prezentacji, którą firma zorganizowała. Tam był prezes Microsoftu Bill Gates i on pokazywał grupie ok. 200 dziennikarzy, jak ten system działa. Otrzymałem wersję demonstracyjną tego systemu z prawem zainstalowania u siebie. Wróciłem do Warszawy, zainstalowałem ten system, stwierdziłem, że to jest przełom, że takiego postępu technologicznego jeszcze nie widziałem. I postanowiłem, że napiszę książkę o tym systemie, jak się go używa.
Książka powstała w dwa miesiące. Całe wakacje w 1995 r. „zmarnowałem” na to, aby napisać książkę. Ukazała się ona w listopadzie tego roku i była pierwszą książką o Windows 95 na polskim rynku. W ciągu dwóch lat sprzedało się ok. 40 tys. egzemplarzy. Więc niesamowity sukces. Z mojej perspektywy to kolejny rozdział w życiu, bo jako 22-latek stałem się autorem książki. To był też moment, w którym zauważyłem, że można świetnie zarabiać, wykonując pracę tylko raz. Bo po napisaniu książki otrzymywałem tantiemy, czyli udział w zyskach ze sprzedaży książki. To były bardzo konkretne sumy jak na tamte czasy, bo pomogły kupić, wyremontować i wyposażyć pierwsze mieszkanie. I gdybym zastanawiał się nad tym, czy mam umiejętności wystarczające do tego, żeby napisać książkę, czy powinienem ją pisać, czy zasługuję na to, by być jej autorem, to pewnie ona nigdy by nie powstała. Ale jako młody człowiek nie miałem absolutnie żadnych hamulców. Jeżeli coś mnie interesowało, to zabierałem się za to i szedłem za ciosem.
I teraz zobaczcie całą sekwencję zdarzeń. Myślę, że to, co chciałbym Wam przekazać w tym odcinku podcastu, to jest to, że wszystko, co robimy, w jakiś sposób posuwa nas do przodu i otwiera nam nowe możliwości. Nigdy bym nie napisał książki o Windows 95, gdybym jako gówniarz nie jeździł na giełdę na Grzybowskiej, nie trafił do „Bajtka”, nie wykonywał tych dodatkowych działań rozwijając swoje umiejętności, próbując się w coś wgryzać. Nie mam obawy przed tym, żeby drążyć różne tematy od strony technologicznej, że chcę poświęcać swój prywatny czas, który mógłbym przeznaczyć wyłącznie na imprezowanie, a chcę go poświęcać na to, żeby tworzyć magazyn dyskowy. Bo gdyby tych wcześniejszych rzeczy nie było, to pewnie nie byłoby też warsztatu, który już miałem, przychodząc do GW. A gdyby nie było GW, to nie jeździłbym na konferencje w świat i do napisania tej książki nigdy by nie doszło. Nie miałbym po prostu tych Windowsów 95 w odpowiednim momencie w ręku. To jest jeden ze scenariuszy, podobnie było z breakdance’em, z innymi rzeczami, których się w życiu podejmowałem, również z porażkami związanymi z handlem, a mam ich sporo na swoim koncie.
W 1996 r., mając zaledwie 23 lata, wziąłem ślub z Gabi. Czas absolutnie świetny, wszyscy zastanawiali się, czy przypadkiem nie jest tak, że spodziewamy się dziecka i dlatego tak się spieszymy. Nie. Pobraliśmy się z miłości. Przez kilka lat nie było nas stać na to, żeby mieć swoje własne mieszkanie i musieliśmy mieszkać z Mamą Gabi. Zbieraliśmy pieniądze na nasze własne mieszkanie. Nie posiłkowałem się wtedy kredytem. Owszem, Rodzice nam pomogli w zakupie pierwszego mieszkania, które mieliśmy, jak nasz Syn się urodził, a było to w 2000 r., czyli cztery lata mieszkaliśmy z Mamą. Z jednej strony superczas, bo to też taka lekcja pokory, że często trzeba trzymać język za zębami. Nawet kiedy chcemy powiedzieć coś konkretnego i wprost, a z drugiej to taki czas, w którym bardzo mocno byłem zorientowany na cel. Pracując w wydawnictwie IDG Poland, ciągnąłem dwa etaty: byłem zarówno dziennikarzem, później redaktorem w tygodniku „Computerworld”, ale również szefem działu informatyki, co zaczęło się rok później. Po prostu miałem pomysły na to, jak usprawnić pracę wydawnictwa od tej strony informatycznej. I przejąłem schedę po gościu, który wcześniej tym się zajmował. Zbudowałem zaplecze informatyczne w wydawnictwie, ale w 2000 r., kiedy rodził się nasz syn Szymon, uznałem, że nie jestem w stanie ciągnąć dwóch etatów równocześnie.
Podjąłem wtedy trudną decyzję, wydawało mi się, że słuszną, ale która okazała się jednak błędna. Zdecydowałem, że rezygnuję z IT, przekazuję ten dział w cudze ręce, a sam zostanę wyłącznie redaktorem, czyli osobą, która odpowiada za kształt konkretnych działów w piśmie. Trochę pisze, trochę redaguje teksty innych osób. Wydawało mi się, że to ma być moim powołaniem i że bardziej odnajdę się po tej stronę dziennikarskiej niż po technologicznej. Efekt był taki, że w 2002 r. odszedłem z wydawnictwa i poszedłem do firmy, w której przeszedłem na „drugą stronę barykady”, czyli zajmowałem się wyłącznie technologiami informatycznymi.
Czasami w życiu podejmujemy błędne decyzje, nawet takie kluczowe, dotyczące tego, jak rozwijamy swoją karierę zawodową. Nie należy się tego bać. Jeżeli popełni się błąd i widzi się to, to trzeba zastanowić się, jak go najlepiej skorygować. Miałem też tak, że w 2000 r. widziałem już wyraźnie, że rynek prasy i tradycyjne media to jest równia pochyła, że one idą w złym kierunku, że nie potrafią zauważyć potencjału, który daje im internet. Nie potrafią przestawić się na model zarabiania na swojej działalności w internecie, a nie w modelu prenumerata czy reklama w tradycyjnych mediach. Więc wiedząc, że ten kierunek jest równią pochyłą i nie chcąc się znaleźć na jej dole, musiałem podjąć decyzję, że coś zmieniam w swoim życiu. I podjąłem decyzję, że rzucam dziennikarstwo. I pomimo że w tamtych czasach świetnie zarabiałem, tzn. można powiedzieć, że tkwiłem w takiej złotej klatce, byłem osobą, która miała superzarobki, zarobki płynące z wielu źródeł, bo organizowałem konferencje informatyczne itd.
W kolejnej firmie przepracowałem 10 lat. To była firma DCS i tam w zasadzie uczyłem się wszystkiego, tj. marketingu, sprzedaży, dopieszczania klientów, wystąpień publicznych, PR, kreowania nowych produktów, wprowadzania produktów i usług na rynek, ale też kompleksowego zarządzania projektami, zarządzania ludźmi itd. Więc 10 lat bardzo mocnej nauki, zupełnie dla mnie nowych w wielu obszarach kompetencji. I myślę, że dalszy okres już w zasadzie znacie, bo to się przewijało, czyli np. siódmy odcinek mojego podcastu, w którym mówiłem, dlaczego rzucam moją pracę. Dlaczego po 10 latach pracy w firmie informatycznej zdecydowałem się na coś zupełnie innego.
I charakterystyczne u mnie jest też to, że te wszystkie przełomowe momenty w moim życiu występują w okolicy równych dekad. Bo przechodząc ze świata dziennikarstwa do mediów, do świata IT, miałem 29 lat. Rzucając etat w firmie informatycznej, otwierając swoją własną firmę i decydując się, że będę rozwijał bloga, podcasty, miałem 39 lat. Dzisiaj mam 44. Więc szmat czasu. I tuż po moich 40. urodzinach zacząłem nagrywać podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Więc to już są cztery lata nagrywania podcastu!
Podsumowując, w tych kluczowych zmianach w moim życiu, które wprowadzałem, kierowałem się taką zasadą, że staram się zawsze myśleć o tym, czy praca, którą dzisiaj wykonuję, jest pracą, którą chcę wykonywać za dwa, za pięć lat. I jeżeli widzę, że odpowiedź jest „nie”, to dziś jest najważniejszy moment, w którym trzeba podjąć decyzję, co dalej. Jakoś radykalnie to zmienić. Czasem było tak, że bardzo mocno ryzykowałem. Nie miałem większego planu na to, co będzie za kilka lat, ale wiedziałem, że skoro nie chcę wykonywać tej pracy, którą dzisiaj wykonuję, to znaczy, że muszę ją zmienić już teraz. Zmiany nigdy nie są łatwe. Ale z drugiej strony miałem bardzo dużo wiary w sobie i dużo doświadczeń za sobą, co mi pozwalało wierzyć, że poradzę sobie w każdej sytuacji w życiu. W lepszy lub gorszy sposób, ale poradzę. Ja zawsze byłem zwolennikiem działania i korygowania tego, co się dzieje w trakcie. Owszem, staram się planować różne rzeczy do przodu, ale nie jest to takie bardzo skrupulatne, bo uważam, że nie da się wielu rzeczy, życiowych zmian dokładnie zaplanować i przemyśleć. Często znajdziemy wiele przeszkód, które hamują nas przed działaniem. Ja mam coś takiego, że bardzo ostrożnie podchodzę do zmian w życiu, ale z drugiej strony ufam sobie i gotowy jestem dawać z siebie maksimum, korygując ten kierunek w trakcie. Nawet weźcie ten podcast i spójrzcie na pierwszy odcinek, to nie jest tak, że ja to rozkminiałem latami. Uważałem, że wystartuję z tym, co mam, umiem. I w miarę nagrywania wierzyłem, że stanę się coraz lepszy. Stanę się osobą, która potrafi do Was mówić szczerze o tym, co dotyczy konkretnego tematu.
Pierwszy odcinek podcastu ukazał się pod koniec marca 2013 r., czyli cztery lata temu. Chciałabym, abyście spróbowali zauważyć postęp, który od tamtego czasu się wydarzył. Więc za chwilę usłyszycie niepublikowany dotychczas nigdzie fragment będący jedną z pierwszych prób nagrywania tego podcastu. Muzyczka wstępna w tle jest inna, ponieważ ostatecznie ją odrzuciłem. Posłuchajcie, jak bardzo zmienił się mój warsztat, sposób mówienia, różnica jest kolosalna!
[Nagranie audio z 2013 r.]
Od samego początku nagrywam podcast na tym samym sprzęcie. Jest to ten sam mikser, mikrofon, dyktafon, kable. To, co się zmieniło, to jest tylko doskonalony proces przygotowań, nagrywania, to, w jaki sposób mówię, proces obróbki podcastu już po jego nagraniu.
Na koniec taki wniosek, że zdecydowanie warto próbować, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, dokąd nas życie doprowadzi. Im wcześniej zaczniemy próbować, tym łatwiej będzie nam wybrać z życia te elementy, które są dla nas ważne, istotne i są dla nas kierunkiem, w którym chcemy iść. Ja zdecydowanie jestem sumą doświadczeń, które zebrałem przez te 30 lat pracy. A zaczynałem dosyć wcześnie.
Prawda jest też taka, że uczyłem się, podglądając wiele osób. I myślę, że ten setny odcinek jest dobrą okazją, aby tym wszystkim osobom bardzo mocno podziękować za wsparcie, które od nich otrzymywałem. W szczególności chcę podziękować moim szefom, czyli po kolei: Jarek Młodzki z redakcji „Bajtka”, później Robert Jakubowski i Piotr Cieśliński z Gazety Wyborczej, którzy byli takimi redaktorami, którzy na bieżąco mi pomagali. Był też Wojtek Raducha z „Computerwold”, z wydawnictwa IDG. Był także Jacek Diehl z DCS. To są takie osoby, które przez cały ten okres potrafiły mi zaufać i jednocześnie wykrzesać ze mnie maksimum możliwości, bo to jest taka kombinacja, która istnieje u dobrych szefów, że potrafią być dla swoich pracowników z jednej strony osobami wspierającymi, a z drugiej takimi, którzy powstrzymują swoje emocje na wodzy i mówią: „Rób to, co potrafisz najlepiej, ja Ci ufam”. To jest coś, co mi przez cały ten okres bardzo mocno towarzyszyło.
Chcę też w szczególności podziękować moim rodzicom, czyli mojej mamie Magdzie, drugiej mojej mamie Eli, tacie Zygmuntowi, za to, że mnie nie rozpieszczali, dzięki temu stymulowali mnie do samodzielności. Z jednej strony byłem zmuszony być samodzielnym, zarabiać dla siebie pieniądze, ale z drugiej zawsze mogłem liczyć na Rodziców, na ich pomoc, wtedy, kiedy ona była mi rzeczywiście potrzebna.
I najmocniej, ale to absolutnie najmocniej chcę podziękować mojej żonie Gabi, która jest dla mnie takim największym słońcem, jaki istnieje, najmocniejszym krytykiem tego wszystkiego, co robię. I to takim obiektywnym, bo wiem, że zawsze jej zależy na tym, żebym sam się nie ładował na miny, więc to też jest fajne. Jest też największym, najlepszym wsparciem, jakie otrzymuję praktycznie cały czas – więc dzięki wielkie, Gabciu, bardzo Cię kocham.
W notatkach do dzisiejszego odcinka podcastu pod adresem jakoszczedzacpieniadze.pl/100 znajdziecie wszystkie materiały, o których wspominałem, a które obrazują tę moją historię. Podsumowując, chcę, abyście zapamiętali, że cokolwiek nam się przytrafia w życiu, to warto to traktować jak dobrą monetę. Nawet jeśli zdarzają nam się problemy czy coś, co wygląda tragicznie, to można przyjąć taką postawę, że to jest coś takiego, co życie daje nam teraz po to, żebyśmy kiedyś nie władowali się na większą minę. Więc to jest takie żółte czy czerwone światło, z którego musimy wyciągnąć wnioski, chociażby po to, żeby uniknąć takich sytuacji w przyszłości.
Druga rzecz, nie ma niczego ważniejszego niż dobre relacje z innymi i to, żeby nigdy nie palić za sobą mostów, aby zawsze być dla innych taką osobą, która jest po prostu obiektywnie dobra, bo te relacje wracają. Dobra i uczciwa, bo uczciwość to jest ważne słowo, bo w takim długim okresie wierzę, że wygrywają tylko takie osoby. W krótkim okresie różne sytuacje mogą się oczywiście przytrafiać i różni oszuści, hochsztaplerzy mogą wychodzić korzystniej, ale w długim okresie liczy się tylko to, czy my potrafimy zebrać wokół siebie takie osoby, które chcą nas wspierać. Ważne jest też, aby być zadowolonym, oglądając się za siebie. I ten setny odcinek dla mnie to jest taki moment, kiedy patrzę się za siebie i mówię: „Niesamowita jest ta droga, którą przeszedłem do tego miejsca. Wierzę, że droga przede mną jest dużo, dużo lepsza”.
Zdradzę też, że pioruńsko trudno było mi się zabrać za nagranie tego odcinka, choćby dlatego, że jest taki wspominkowy. Chciałem wyważyć bardzo dobrze ten balans pomiędzy tym, na ile uprawiam totalną melancholię, a na ile przekazuję Wam pewne wartości i pokazuję swoim przykładem, że te wartości i doświadczenia przekładają się na całkiem dobry finał. Więc mam nadzieję, że to mi się udało. Jeśli tak, to proszę Was o trzy słowa komentarza na blogu, żebym wiedział, że nagrywanie takich odcinków nie jest głupim pomysłem.
Dziękuję Ci za wspólnie spędzony czas i życzę Ci skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Powodzenia i do usłyszenia za dwa tygodnie w kolejnym, 101. odcinku podcastu. Trzymaj się i do usłyszenia!
{ 70 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Michał, kawał włożonego serca, ogrom czasu i wiedzy, a przede wszystkim szczerość, która od Ciebie bije. I oby Cię było więcej, a podcasterzy uczyli się od Ciebie tak jak blogerzy!
Hej Andrzej,
Bardzo bardzo mocno dziękuję. Kibicujesz od dawna. Tym bardziej doceniam te słowa. 🙂
Pozdrawiam!
Przeczytałam PDF. Dobry odcinek, żadne tam ckliwe wspominki.
Miło przeczytać. Dziękuję.
Wielkie dzięki Michał, trochę się nazbierało tych życiowych doświadczeń.
Doceniam szczególnie za bboying (aka breakdance).
Pozdrawia aktywny bboy 🙂
Dzięki wielkie Jakub. Gratuluję bboyowania. U mnie głowa by chciała dalej, ale ciało już nieco zardzewiało. 😉
Michał,
Twojego bloga słucham (bo tak mi najwygodniej) stosunkowo niedawno. W międzyczasie nabyłem Twoją książkę. Długo by pisać … jak dla mnie kawał dobrej roboty!
Imponuje mi Twoja szczerość i sposób w jaki potrafisz dzielić się swoimi doświadczeniami. Za szczególnie cenne uważam (oprócz aspektów merytorycznych) promowanie wartości, którymi kierujesz się w żuciu (relacje międzyludzkie, uczciwość, szczerość, pracowitość itp)
Ten odcinek jest tego esencją.
Wielkie dzięki za to co i jak robisz i życzę kolejnych 100… odcinków :).
Michał, jesteś wielki! Zazdroszczę, ale widzę, że niczego nie dostałeś za darmo, wszystko co masz to zasługa ciężkiej pracy. Gdybym była chociaż trochę tak poukładana jak Ty…. 🙂
Bardzo przyjemny odcinek – wyraźnie słychać, jak dużo serca wkładasz we wszystko, co opowiadasz i ile to w Tobie wywołuje emocji.
Po cichu liczyłam, że szerzej opowiesz, jak się poznaliście z żoną 😀 no nic!
Bardzo mnie pobudzasz do działania dzięki!!
Michał jak prosiłeś „3 słowa komentarza” udało Ci się , a teraz poważnie, czekałem na ten 100 odcinek, czytam i słucham cię od kilku lat dzięki mojemu koledze (Łukasz dzięki), który parę lat temu powiedział: ” jest taki blog jak oszczędzać pieniądze i gościu fajnie pisze warto poczytać, przeczytaj przyda ci się do biznesu”. I po tej 100 podcastów i wcześniejszych wpisach Michał wielkie dzięki przydało się nie jeden raz. Robisz super robotę, Twoja książka oraz blog to źródło inspiracji. Jako księgowemu w kontaktach ze swoimi klientami bardzo pomocna jest wiedza i podejście jakie prezentujesz do pewnych tematów, – płynność finansowa, rozdzielanie konta itp. Dzięki temu łatwiej mi rozmawiać ze swoimi klientami, często odsyłam ich na twojego bloga, w celu przeczytania lub wysłuchania rozmów i spojrzenia na biznes inaczej np. wywiady na temat rynku wynajmu nieruchomości.
Ja sam czekam na książkę o optymalizacjach podatkowych – bardzo jestem ciekaw twojego pomysłu w tym temacie. Dlatego dzięki jeszcze raz, za podcasty – zdecydowanie lepiej się słucha niż czyta (z braku czasu). Na 100 podcast życzenia kolejnych 100 podcastów.
„Nieważne jest w moich oczach, czy człowiek będzie mniej, czy więcej posiadał. Ważne jest, czy będzie mniej, czy bardziej człowiekiem.”
Wyciąganie lekcji z porażek i mimo nich stawanie się silniejszym. Biorę dla siebie: Porażka była potrzebna, by nie wpaść w jeszcze większą minę następnym razem, by być lepiej przygotowanym.
To chyba mój pierwszy komentarz na blogu(jestem skryto-czytaczem i słuchaczem)
Cześc Michał fajny odcinek ,popieram tę uczciwość i dobroć.Tak trzymaj.
Michał znowu wziąłeś udział w przełomowym wydarzeniu , to chyba pierwsza polska biografia przy użyciu podcastu, w dodatku ciekawa i inspirująca do stawania się coraz lepszym człowiekiem każdego dnia. Czekam na wersję książkową ?. Ps dzięki za wszystkie podcastu
Ps 2. Dla mnie Jesteś stevem jobsem polskiej blogosfery , bo dokonujesz rzeczy wielkich , przełomowych które zmieniają świat na zawsze. Do zobaczenia przy 200setnym podcaście !
Twoja historia o Bajtku, Timeksie itd. jest mi bardzo bliska. Co prawda ja się zetknąłem z pierwszymi komputerami (ZX-81, potem Spectrum 48) w 1985 roku jako student pierwszego roku Politechniki Szczecińskiej, ale doskonale pamiętam te czasy. Wiele mógłbym napisać na ten temat, ale to nie mój, tylko Twój blog i podcast.
Zatem pozdrawiam serdecznie.
PW
Michał gratuluję 100 odcinków i życzę co najmniej kolejnych 100 🙂 Przy okazji dziękuję Ci za podcast, świetnie umila mi czas dojazdu do pracy.
Zajrzałem sprawdzić tylko kilka pierwszych minut podcastu i ……. tak mnie wciągnęło że obejrzałem do końca (przez co dziś jestem trochę niewyspany). Cóż mogę powiedzieć: „Michał urzekła mnie Twoja historia”
Michale, jakiego narzędzia używasz generując transkrypt podcastu?
Hej Marcin,
Microsoft Word jako edytor tekstu a jeśli chodzi o „generowanie transkryptu” to jest to operacja manualna, którą wykonuje dla mnie eKorekta24.pl. Po prostu spisują ze słuchu. Normalna, płatna usługa.
Pozdrawiam!
Zacząłem słuchać podcastu pod koniec zeszłego roku. Udało się dogonić na setkę ?. Osobiście czekam na więcej „mięska”. Ale przerywnik od czasu do czasu też nie zaszkodzi
Michale śledzę Twoje działania na blogu od baaardzo dawna i zawsze mocno mi imponowałeś. Nie raz wspominałeś o części sytuacji z dzisiejszej opowieści. Zawsze odbierałem je jednak trochę inaczej – napisałeś kiedyś książkę, bo jest Michałem Szafrańskim, pracowałeś w Gazecie Wyborczej bo jest Michałem Szafrańskim. Zdawałem sobie sprawę z tego, że włożyłeś w to bardzo dużo pracy, ale jednocześnie wydawało mi się, że przychodziło Ci to straszenie łatwo – tak po prostu zacząłeś pisać w gazecie, tak po prostu napisałeś książkę o Windowsie. Zupełnie inaczej patrzę na to w tym momencie – może napisanie książki nie sprawiło Ci ogromnych problemów i rzeczywiście przyszło Ci to stosunkowo łatwo, ale praca jaką wkładałeś w siebie przez kilka wcześniejszych lat jest nieoceniona. Bardzo mocno zaskoczyło mnie, że mimo wszystko niewiele z tych sytuacji było zaplanowanych. Nie siedziałeś dwa lata i nie myślałeś o tym, aby napisać książkę o Windowsie. Kilka lat wcześniej nie podejrzewałeś, że będziesz pracował w dziale informatycznym dużej firmy. Tu widzę ogromną rozbieżność w moich działaniach – najchętniej usiadłbym przy biurku, zaplanował sobie najbliższe 40 lat, a potem tylko te plany realizował. Jak pokazujesz życie wygląda jednak zupełnie inaczej. I fajnie, że mówisz o tym Ty. Bo biorąc z Ciebie przykład uważałem, że trzeba zaplanować tak dużo jak się tylko da. Teraz jesteś przykładem kompletnym – pokazujesz, że należy planować, ale trzeba też po prostu żyć. Mówiłeś o tym nie raz, ale dopiero teraz to do mnie dotarło. W tym momencie złapała mnie straszna melancholia, ale za chwilę wyciągnę z tej lekcji konkretne wnioski. Wielkie dzięki. Trzymaj się Michale!
Michale, tę szczerość i uczciwość po Tobie widać i nawet nie znając Cię można ją wyczuć w Twoich podcastach. Nie udajesz nikogo, jesteś sobą. Dobrze, że mówisz o porażkach i problemach, „nie słodzisz” cały czas, to jest cenne dla tych, którzy są ambitni, chcą innego życia i zmiany. Mnie było ciężko, póki nie uświadomiłam sobie, że porażki są i będą, a one mają mnie czegoś nauczyć. A życie nie jest idealne. I dobrze 🙂 A Twoje podcasty pomagają. Naprawdę. 🙂 Pozdrawiam
Cześć Michał,
Robisz super robotę. Dzięki za ten podcast i wartość jaką dajesz czytelnikom na co dzień.
Mi też zrobiło się sentymentalnie i zacząłem wspominać swoje początki. Praca od wczesnych lat szkolnych, 4 lata spędzone za granicą ( w tym spełnienie swojego podróżniczego marzenia), i jeszcze raz ciężka praca sprawiły, że mimo młodego wieku (29) paradoksalnie mam dużo wspomnień i właśnie kupuję swoje pierwsze mieszkanie – za gotówkę!, i to jest po części również Twoja zasługa.
Dzięki, pozdrawiam:)
Michale, wyraźnie widać, w jaki sposób dorastałeś jako blogger. Zaimponowałeś mi własną gazetką, wydawaną jeszcze przed maturą.
Super tekst, taki życiowy o tym jak uczyć się na porażkach. 🙂
Bardzo super extra podcast!!!
Wysluchalam z przyjemnością i zaciekawieniem podcastu, mimo tego, że jeszcze nie ☺ słyszałam innych. Poznałam Cię przez Ule Pedantule ☺ Super posłuchać kogoś tak pozytywnego i altruistycznego w tej naszej skomplikowanej polskiej rzeczywistości.
Dzięki serdeczne!
Wyrazy uznania dla solidnej pracy i jej efektów. Wysłuchałam i obejrzałam z wielkim zainteresowaniem setnego odcinka. Tak trzymać!
Wielkim wzorem jesteś dla mnie, dopiero od niedawna odkrywam tajniki biznesowe, ale niewątpliwie zajrzę do wcześniejszych Twoich nagrań i materiałów, może wreszcie dorwę Twoją książkę.
Pozdrawiam naprawdę serdecznie! 😉
Cześć Michał, świetny odcinek. Podziwiam Twoją szczerość i otwartość. Jesteś dla mnie niezwykle inspirującą osobą. Dzięki za to, co robisz!
Takie pytanie – w jakim wieku nauczyłeś się angielskiego? I jak się uczyłeś?
Tradycyjnie już dziękuję za transkrypt 🙂 Wybacz, że nie „dorzucam” się do liczby słuchaczy 🙂
Fajnie, że nagrałeś taki odcinek. Co jakiś czas słuchając Twoich podcastów zastanawiałem się nad tym, jak u Ciebie życie przed blogowaniem wyglądało. Chciałbym będąc w Twoim wieku móc się pochwalić taką ilością sukcesów (i porażek też) 🙂
Jesteś niesamowicie zaradny i wydaję mi się, że posiadasz to magiczne coś, które w pewnych momentach wyłącza blokady i włącza działanie.
Właśnie skończyłem czytać FN i z ciekawości odpaliłem podcasta – znając Cię wcześniej tylko ze zdjęcia, nie spodziewałem się tak niskiego głosu 🙂 Dzięki za książkę, bardzo zainspirowała mnie do poważnych modyfikacji stylu życia i zadbania o finanse (w dobrym momencie, trzydziestka za kilka miesięcy). Pozdrawiam!
Michał,
Wielkie dzieki, ze mogę Ciebie słuchać i czytać. Ten odcinek dał mi jeszcze więcej do działania niż myślenia;)
Jak powiedział jeden z gości Tim Ferrissa (Jerzy Gregorek) – Easy choices, Hard Life; Hard choices, Easy Life. Jesteś najlepszym przykładem takiej postawy.
Powodzenia!
Świetny odcinek – po tylu latach znajomości faktycznie cała masa faktów, których wcześniej nie znaliśmy.
Pozdrowienia od całego DCS-u…
Napiszę krótko. Michał bądź ciągle taki jesteś, i nie zmieniaj się. pozdro 🙂
Cześć Michale,
jestem pierwszy, pełny raz na Twoim blogu, nie licząc tego, że kiedyś mój brat pokazał mi Twoją stronę bez większego zainteresowania z mojej strony. Ostatnio znowu coś jednak wspominał i pokazywał mi Twoje arkusze w excelu. No i tak jakoś dzięki niemu dzisiaj ponownie zajrzałem na bloga w dodatku od razu natrafiając na ostatnio opublikowany przez Ciebie setny odcinek podcastu. Przypadek? Smuci mnie jednak to, że dopiero teraz odkrywam to co się tutaj znajduje. Widzę masę praktycznej i konkretnej wiedzy po przewertowanie zaledwie kilku artykułów. Bardzo podoba mi się Twoja szczerość i „normalność”, a przede wszystkim to, że chcesz się dzielić swoją wiedzą. Z przyjemnością będę odwiedzał bloga bo zauroczył mnie od pierwszego wejrzenia i „zasłuchania”. Chyba dobrze, że dzięki podcastowi od razu poznałem i zobaczyłem z kim mam do czynienia. A to bardzo dobrze bo wyglądasz na przesympatyczną, miłą i pomocną osobą w wieku 30 a nie 44 lat 😀 Koniec tego słodzenia. Mam w sumie jedno konkretne pytanie. Ciekawi mnie jak od najmłodszych lat została w Tobie wzbudzona ta chęć zarabiania, pracowania, uczenia się itd.? Umówmy się dzieci w wieku szkolnym, wiem co mówię bo mam siostrę w wieku 13 lat, wolą biegać, grać w piłkę, bawić się (w sumie tak było kiedyś). No obecnie aktywnie ćwiczą paluszki przed ekranami swoich komputerów i smartfonów. Czy takie wartości rodzice Ci jakoś wpajali? Czy przez obserwację swoich rodziców, bo najczęściej po nich wiele nawyków, wartości nabywamy, nauczyłeś się pewnych zachowań? Bardzo mnie to ciekawi, bo nawet samemu patrząc w przeszłość widzę, że człowiek bardziej korzystał z uroków dzieciństwa aniżeli myślał aby coś zarobić, nauczyć się (nie licząc szkoły rzecz jasna). Jakoś nie przypominam sobie żebym kiedyś w takich kategoriach myślał. Owszem zdarzało się dorobić czy na czymś zarobić, ale to były takie wyskoki zazwyczaj sporadyczne, sezonowe i to dopiero jakieś śmielsze gdzieś w latach młodzieńczych.
Miło mi, że tutaj jestem, dzięki wielkie i do następnego razu ;_)
Pozdrawiam serdecznie M.W
Hej, Michał.
Czytam, ale głównie słucham twojego bloga.
Jestem twoim Michał równolatkiem, też pamiętam komputery typu spectrum.
Taka „relacja” z twojego życia, bardzo mnie zainspirowała do porównania do mojego. Wypadło niestety miernie, ale może trzeba takiej „relacji”, aby podziałać i zmienić się na pozostałe dni mojego życia.
Czekam na kolejny wpis lub podcast i działaj tak dalej ..
Czyli warto probowac caly czas
Twoją książkę zakupiłem kilka miesięcy temu. Twój 100 podcast, który jest pierwszym przeze mnie obejrzanym, zachwycił: szczerością, warsztatem, tematyką i dojrzałością. Cieszę się, że wlaśnie ten podcast obejrzałem jako pierwszy i z przyjemnością zasiądę do nadrabiania zaległości. Książka jest rewelacyjna. Dzięki Michał!
Hej Michale,
Pamiętam doskonale jak natknąłem się na Twój blog około 4 lata temu, zaczynałem od któregoś „nastego” podcastu, siedząc na swoim „gap year” w dalekiej, północnej Szkocji.
Szmat czasu minął, ja wciąż staram się wdrażać Twoje rady, nawet nie wiesz jak bardzo pomogła mi Twoja osoba w skutecznym samorozwoju od tamtego czasu.. 🙂 Cieszę się, że dotarłeś już do 100 odcinka, życzę kolejnych 100 albo i 1000! Dzięki za całą robotę, którą tak szczegółowo robisz.
Pozdrawiam serdecznie!
Kuba
PS Zdanie „cokolwiek nam się w życiu przydarza, to warto traktować jak dobrą monetę” jest właśnie tym fantastycznym podejściem, które pozwala przeć do przodu 🙂
Bardzo inspirujący odcinek – dzięki!
Dzieki za ten odcinek. Naprawde rewelacyjnie sie slucha.
Myslalem, ze bycie Atarowcem jest niszowe, tu prosze Sam Coupe. Przy okazji: teraz ten komputer kosztuje niebotyczne pieniadze (ponad 3k PLN).
Hej Jakub,
No to straciłem. 😉 Sam Coupe już od dawna nie mam. Zdecydowanie był bardziej niszowy niż Atari.
Pozdrawiam!
Michał,
Gratulacje, świetny odcinek, pokazałeś kawał siebie a jako twój fan słuchałem tego z pełnym skupieniem i zaciekawieniem.
Michał,
Wczoraj wysłuchałem w samochodzie i aż się łezka kręci. Ile wspomnień! :’-)
Fajnie wyważyłeś osobiste historie i lekcje, które z nich płyną.
Ja też przepisywałem ROM ZX Spectrum do zeszytu! 🙂
I Ty pewnie jeszcze pamiętasz dlaczego pisało się „XOR A, A” zamiast „LD A, 0” 😉
I opkody pamiętam jeszcze do dzisiaj, bo przecież kompilator miało się w głowie. Ech…
Zazdroszczę Ci trochę tego, że od małego chłopaka miałeś kontakt z klientami i ciągle coś sprzedawałeś. No i dyskietki z magazynem wysyłane osobiście – szacun. Ja muszę w bólach nadrabiać brak takich doświadczeń.
Powodzenia na drugie sto odcinków!
Dzięki wielkie Piotrek,
A co do doświadczeń na styku z klientami: nauki nigdy dość.
Pozdrawiam i powodzenia!
Michał, wielkie dzięki za tego podcasta. To nie tylko motywacja oraz szacunek, ale pewien drogowskaz w jaki sposób wychowywać swoje dzieci. Jak stymulować Ich pasjami, pokazać, jak cenne jest zbieranie nowych doświadczeń, w jaki sposób wyciągać lekcje z porażek, i rownież fakt, iż to one kształtują nas.
Pozdrawiam, tata 9miesięcznego Adasia.
Hej Michał
Piszę do Ciebie w komentarzu, bo wiem że codziennie otrzymujesz setki maili i nie możesz na wszystkie odpowiedzieć. Jestem nauczycielem angielskiego i cały czas się staram, żeby nasze zajęcia były ciekawe i inspirujące. Od kilku miesięcy noszę się z pomysłem zrobienia dla swoich uczniów bloga, który będzie rozszerzeniem naszych spotkań i ten podcast dał mi motywację, żeby nie myśleć, tylko robić;) Z racji tego, że teraz dla wielu moich uczniów autorytetami są youtuberzy i blogerzy, więc od czasu do czasu będę chciał coś nagrać. Będę wszystko robił metodą prób i błędów, więc powoli wszystko ogarnę, ale w związku z tym mam jedno małe pytanie. Jeśli chodzi o sprzęt i programy, to dużo informacji znalazłem na Twoim blogu, ale nie wiem, gdzie znaleźć i kupić jingiel, który byłby znakiem rozpoznawczym podcastu i czy videobloga? Z góry dziękuję za odpowiedź i wielkie dzięki, że potrafisz się dzielić z innymi wiedzą i pozytywną energią!
Hej Jarek,
Dziękuję. Miło mi to przeczytać. Co do jingli – ja swoje muzyczki kupowałem tutaj: https://www.jewelbeat.com
Pozdrawiam!
Dziękuję bardzo za szybką odpowiedź:)
Bardzo wartościowy podcast, mówię w swoim imieniu jako młodej 24 letniej osoby. Uważam, że jest Pan niezwykle mądrym człowiekiem. Gratuluję i dziękuje 🙂
Michał, ja napiszę krótko: jesteś super i masz bardzo pozytywny wpływ na mnie! 🙂 😀
Cześć Michał,
Twoja historia kojarzy mi się z książką „Jak zostać mistrzem. Trening doskonałości” – Robert Green. Szczególnie z pierwszymi rozdziałami pokazującymi jak ludzie docierają się w różnych branżach aby znależć to co jest dla nich stworzone. Dobra robota, tak trzymaj!
Czesc Michal, przede wszystkim gratulacje z okazji „setki”, I gratuluje rowniez pomyslu, aby uczcic okazje takim troche wspominkowym tematem. Sledze Twoj blog od okolo dwoch lat, na poczatku interesowaly mnie kwestie inwestycji w ogole (szczegolnie ze jestem humanistka, ktora dawno temu pozegnala sie z matematyka), pozniej twoj blog pomagal mi kupowac pierwsze mieszkanie, a ostatnio z zainteresowaniem sluchalam tematy o wypaleniu, planowaniu dzialan na nowy rok, czy wlasnie setny, twoja retrospekcja I wyciagniete lekcje na przyszlosc. Fajnie, ze dzielisz sie ze swiatem swoja pozytywna energia, ze tak wiele jej masz, ze robisz projekty z publicznymi bibliotekami w czasach wszechobecnych komputerow I netu. Jestes dla mnie wzorem pracowitosci, systematycznosci, a z drugiej strony tego, ze warto I mozna isc przez zycie na wlasnych warunkach, postepowac dobrze, uczciwie I szczerze (niby ucza tego w dziecinstwie ale jak czlowiek dorasta to te proste przestaja byc takie oczywiste). Fajnie, ze dzielisz sie w tym odcinku swoimi przemysleniami na temat przezyc z przeszlosci, I jak te powodzenia badz rozczarowania przekuwales na cos pozytywnego. Naprawde super, w stu procentach sie zgadzam z Twoja filozofia zyciowa, gratuluje dotychczasowych sukcesow I zycze wielu kolejnych!!!! A tak na marginesie, to dowiedzialam sie o Twoim blogu z Wyborczej, kiedy dostales nagrode za najlepszego bloga finansowego 🙂 pozdrawiam serdecznie!
Michał! Sporadycznie czytam Twojego bloga, bo doba ma jedynie 24 h 😉 Ale właśnie oglądam wywiad z Tobą w Onet Rano. Jestem zachwycona Twoją racjonalną postawą życiową. Jesteś dla mnie wielką inspiracją! Cudownie, że jesteś! Takich ludzi powinno się pokazywać jak najwięcej… Bo dajesz dobry przykład. Serdeczności!
Cześć Michał,
Słucham i czytam „Cię” od niedawna, ale jestem na prawdę zainspirowana, tym co robisz/zrobiłeś i jak to robisz.
Super odcinek, bardzo szczery, zmusza do własnych refleksji nad samym sobą. Pewnie jesteś świadomy tego, że często wychodzisz w swoim blogu dużo dalej niż „cele finansowe”.
Masz bardzo duży dar -potrafisz oddziaływać na życie innych osób, inspirować, uświadamiać, tłumaczyć „trudne” tematy w przystępny sposób i jednocześnie być przy tym wszystkim autentycznym i mega pozytywnym.
Serce mi się krajało jak słuchałam podcastu, w którym mówiłeś o brak u motywacji, zwątpieniu po napisaniu książki (przy okazji- zarezerwowałam Twoją książkę w lokalnej bibliotece- zainteresowanie nią jest bardzo duże. Kolejka czekających jest tak długa , że pewnie prędzej dostanę ją jako prezent od męża na gwiazdkę:)
Działaj, nagrywaj i pisz dalej, bo niesamowicie motywujesz innych:)
PS. „Za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta”.
Pozdrowienia dla żony:)
Cześć Michał,
kawał dobrej roboty, cudowny przekaz. Już w połowie człowiek ma ochotę wstać i wziąć się za jakąś robotę.
Dziękuję!
Dzięki wielkie za ciepłe słowa Karolina. 🙂
Michale, świetny Podcast … coś mi to przypomina
Witaj Michale!
Jestem właśnie po ‚sesji’ różnych materiałów z Tobą w roli głównej, ale to właśnie ten podcast (pierwszy Twój wysłuchany) sprowokował mnie do reakcji. Która będzie nieco szersza 😉
Po pierwsze, zaskoczyła mnie różnica w tembrze Twojego głosu, a zwłaszcza o ile niżej brzmi w porównaniu do innych głosowych materiałów nagranych z Tobą, z obecnego okresu, gwoli zaznaczenia. W nich wyraźniej słychać też wyższe tony, i tak mnie zastanawia, czy to dzięki obróbce dźwięku potem, czy też stosujesz jakieś techniki emisji głosu nagrywając podcast?
Po drugie, jeśli chodzi o Finansowego Ninja; książki jeszcze nie mam, właśnie zastanawiam się, jak będzie dla mnie najlepiej skorzystać z jej treści. Moja wątpliwość dotyczy tego, jak określasz grupę docelową czytelników – jako osoby do 30stu paru lat maks. Oczywiście, nikt nie broni starszym czytać, ale czy to znaczy, że jak się przekroczy magiczne 40ści, to już za późno, żeby zabrać się za swój rozwój finansowy? Zwłaszcza stosując Twoje podpowiedzi?
Co do finansów, to samodzielnie poradziłam sobie z podstawami typu wydawać mniej niż zarabiam, prostym budżetowaniem, oraz odkładaniem kasy. Napotkałam teraz trudność w dalszym zwiększaniu swoich zarobków, i mam podobna do twojej konkluzję, że się nie da bez większej ilości pracy, a moja tolerancja na więcej pracy jest już zdecydowanie mniejsza. Znam oczywiście teorie dotyczące różnego strumienia przychodów, oraz tworzenia treści / produktu, który będzie na mnie zarabiać no i rozwiązaniem sytuacji braku własnego mieszkania, w sytuacji, gdy temat muszę ogarnąć całkowicie sama, bez niczyjej pomocy, kiedy jestem de facto na śmieciówce.
Parę ładnych lat biłam się z myślą, że nie chcę się już zajmować tym, co aktualnie robię, ale nie mam za bardzo pomysłu, jak dokonać tej transformacji, zwłaszcza w ‚moim wieku’. Bo chcąc zupełnie zmienić branżę, muszę się liczyć z okresem niższych zarobków (choć moja kumpela doradca zawodowy twierdzi, że niekoniecznie), co jeszcze bardziej odwleka cele mmieszkaniowo-finansowe.
A moje skryte pragnienie bycia na swoim jest tym bardziej wyzwaniem, skoro mega brakuje mi doświadczenia biznesowego (jakoś ciągle tkwię w edukacji).
Any tips?
Cześć! To był pierwszy podcast, którego wysłuchałam. Zakupiłam książkę (przeczytałam już połowę ;)) i muszę to napisać, jesteś świetnym gościem, wielką inspiracją, oby więcej takich ludzi. Bardzo fajnie się na Ciebie patrzy, płynie od Ciebie takie „dobro”, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi 😉 Pozdrawiam
Film jak najbardziej na tak, jesteś mega inspirująca osoba i gdy słucha się takich historii, to człowiek sam zaczyna wierzyć w siebie i w sens życia 🙂
Michał!
Kawał dobrej roboty!
Dzięki, że jesteś z nami! 🙂
Skazany na sukces!!! Dzięki za inspirację, obserwuję od miesiąca a już wprowadziłam w życie kilka pozytywnych zmian i zaczynam wciągać męża. Chociaż finansowo jesteśmy „poukładani” okazuje się że może być jeszcze lepiej. Dziękuję.
Bardzo ciekawa jest Twoja historia dziękuję, że chciałeś się nią podzielić 🙂 Pozdrawiam
!!! DOSKONAŁE !!!
Michał, a nie polecach podcastu przez Audioteke na Androida?
Przy okazji ZWP widziałem że mozna zasubskrybować tam Twój podcast.
Hej Krzysztof,
Można i tak. 🙂
Pozdrawiam
Bardzo powiedziałbym intymne czy może lepiej osobiste sprawy przedstawiłeś. Sam czułem emocje, które się pojawiały. Piękne doświadczenia, życie, otwartość.
„Chcę byście zapamiętali, że cokolwiek nam się przytrafia w życiu, to warto traktować to jako dobrą monetę. Nawet jeśli zdarzają się problemy, czyli coś co wygląda tragicznie, to można przyjąć taką postawę, że to jest coś, co życie nam daje po to, żebyśmy kiedyś nie władowali się na większą minę.”
Pozdrawiam