Współczesny świat, przykłady znajomych, doradcy finansowi – przekonują nas, że trzeba być frajerem, by nie korzystać ze zdolności kredytowej.
Normą staje się spełnianie marzeń – bez względu na to czy nas na to stać. Banki i reklamy w TV przekonują nas jak dobrze jest mieć wszystko tu i teraz. Że to się nam należy. I że nie musimy mieć na to pieniędzy – wystarczy sięgnąć po łatwo dostępną pożyczkę lub kredyt.
O ile większość z nas deklaratywnie potępi kredyty konsumpcyjne, np. zadłużanie się po to, by urządzić święta lub wyjechać na fajne wakacje, to kredyt hipoteczny uważamy za uzasadnioną konieczność. A skoro już go brać, to najlepiej “po korek”, bo taka okazja się nie powtórzy, prawda? No i jeśli mamy zdolność kredytową, to czemu nie pozwolić sobie na mieszkanie większe i ładniejsze? Przecież kupujemy je na długo…
Taki schemat myślenia i działania sprzyja nadmiernemu zadłużaniu. Presja społeczna nie sprzyja tym, którzy długi uważają za duży balast. I chociaż brak długów jest czymś bardzo pożądanym, to nawet osoby nie lubiące się zadłużać zaczynają mieć wątpliwości, czy działają prawidłowo.
Właśnie w takiej sytuacji jest Kasia, która przesłała mi maila w ostatni weekend…
Zapraszam do lektury. 🙂
Witam serdecznie Czytelników gazeta.pl
W serwisie gazeta.pl opublikowany został obszerny wywiad ze mną. Jeśli jeszcze go nie czytaliście – to szczerze polecam. Opowiedziałem sporo o moich “oszczędnościowych korzeniach”, a także o podstawowych zasadach zarządzania finansami osobistymi. I także trochę o Was – Czytelnikach mojego bloga 🙂
To czego nie przewidziałem, to skala zainteresowania, jakie wzbudziła ta publikacja. W trakcie całego weekendu mój blog odwiedziło blisko 42 tys. osób, z czego 32 tys. z nich było tu po raz pierwszy – to dużo zważywszy, że miesięcznie blog odwiedza około 250 tys. osób. Na newsletter zapisało się 2383 subskrybentów – tylu ile mniej więcej przybywa w całym miesiącu. Równolegle blog przekroczył magiczną liczbę 50 000 fanów na Facebooku oraz 40 000 osób zapisanych na newsletter. To wszystko wydarzyło się w sobotę 9 maja. A w poniedziałek pękła okrągła liczba 5000 obserwujących na Twitterze.
Bardzo serdecznie witam na blogu wszystkich nowych Czytelników i życzę Wam żeby te treści, które tworzę, były dla Was jak najbardziej przydatne. Wierzę, że tak właśnie będzie.
Dziękuję, że jesteście. Dziękuję, że mnie czytacie. Dobrego dnia 🙂
Czytaj także: WNOP 127: Inwestowanie w mieszkania na wynajem – Q&A – Piotr Hryniewicz
Powiedz mi, czy myślę prawidłowo…
Dostaję od Was bardzo dużo maili. Poniżej znajdziecie mail do Kasi, która jest nową Czytelniczką bloga. Za jej zgodą publikuję go w całości. Poniżej znajdziecie także moją odpowiedź.
Wspólnie z Kasią – w toku dalszej korespondencji – doszliśmy do następujących wniosków: “Myślę, że sporo osób jest w podobnej sytuacji – ma małe mieszkanie i chce większe ale nie wie jak się do tego zabrać i którą drogę wybrać, żeby nie narobić sobie problemu na lata.”
Oddaję zatem głos Kasi. 🙂
Cześć Michał,
Wciąż się nadziwić nie mogę, że dopiero wczoraj dzięki publikacji na gazeta.pl dowiedziałam się o Twoim blogu. Przewertowałam już mnóstwo artykułów i strasznie jestem Ci wdzięczna, że jesteś, publikujesz i pomagasz innym! 🙂
Chciałabym się podzielić z Tobą swoimi przemyśleniami oszczędnościowymi. Bo jak patrzę na swych znajomych żyjących z dnia na dzień, nadziwić się nie mogę “jak oni to robią”. A oni dziwią się mi, że nieźle zarabiam i wciąż oszczędzam 🙂
Mam 27 lat, partnera z którym rozglądamy się za nowym mieszkankiem i oboje nieźle zarabiamy. Tak się złożyło, że mieliśmy własnościową kawalerkę. Dotychczas wszystkie oszczędności szły na nasze przyjemności i realizację marzeń – dalekie, egzotyczne podróże. Ale przyszedł ten czas, że zaczęliśmy myśleć o rodzinie.
Oboje choć oszczędności mamy spore, koszty niewielkie to PANICZNIE boimy się dużych kredytów. Dotychczas wzięliśmy na raty pralkę (tylko ze względu na to, żeby mieć jakąś historię kredytową). W ogóle branie 20-letniego kredytu jest dla nas totalną abstrakcją. Myśl, że co miesiąc MUSIMY spłacić np. 1500 zł raty i nie ma od tego odstępstwa nas przeraża. Choć zarobki spokojnie na to wystarczą.
Michał, 20 lat to kupa czasu! Wypadki, śmierć, choroba, utrata pracy, choroba dziecka – to brzmi abstrakcyjnie, ale to na prawdę może się zdarzyć podczas tych 20 lat… !
Zadaliśmy sobie pytanie, czy sprzedajemy mieszkanie i kupujemy większe dokładając oszczędności i ewentualnie niewielki kredyt, czy też wynajmujemy mieszkanie i bierzemy kredyt na 80–90 proc. wartości mieszkania.
Na pierwszy rzut oka byłam pewna że druga opcja jest rozsądniejsza. Bo przecież w 50 proc. wynajem pokryje ratę. No ale…. zaczęłam liczyć i okazało się, że to wcale nie musi być takie proste. Kawalerkę musielibyśmy i tak wyremontować, miasto nie jest studenckie więc tak łatwo o lokatora nie jest i ceny rynkowe za taką małą kawalerkę słabe – max 700 zł plus media. A z drugiej strony im większy kredyt (60 mkw około 250 tys. zł) i dłuższy okres spłaty, w tym odsetki niebotyczne. Michał, serio 400 tys. zadłużenia na moim koncie!? Umarłabym!
Zaczęliśmy oszczędzać 3000 zł miesięcznie. Uzbieraliśmy prawie 50 tys zł. Sprzedaliśmy kawalerkę. Szukamy “okazji” bo takie się zdarzają u nas w mieście dosyć często – komuś zależy na szybkiej sprzedaży no i cenę zaniża (np. 60 mkw za 165 tys. zł). Mamy na czas szukania pustą kawalerkę po ciotce, więc mamy gdzie “przeczekać” stan poszukiwawczy no i dalej oszczędzać.
Jest duża szansa, że uda nam się kupić mieszkanie bez żadnego kredytu, ale jeśli trafi się jakaś perełka, do której będzie trzeba trochę więcej dołożyć, uznaliśmy, że nie weźmiemy kredytu większego niż 70 tys. zł. Spłacić chcemy go w 5–6 lat.
Znajomi się pukają w głowę, bo według nich przy naszych zarobkach (razem netto około 9000 zł) powinniśmy budować dom! Kiedy byliśmy w bankach pytać o zdolność kredytową i warunki, słyszeliśmy, że przy tych zarobkach mamy zdolność nawet na 1 mln złotych! (WTF!?), a my im głowę zawracamy o 50–70 tys. zł.
Druga sprawa, to WIBOR o którym teraz trąbią. Banki muszą przedstawiać, jak będzie wyglądać nasza rata, jeśli WIBOR zwiększy się nawet do 20%. Robi wrażenie. Może i te 20 proc. to trochę na wyrost i nigdy się nie zdarzy… ale nikt nie da mi gwarancji! Za 10–15 lat może być różnie, może będzie on sięgał 10% i rata skoczy jak szalona. Może już zarobki nie będą takie fajne, dzieci pochłoną część budżetu…
Wiem, pewnie sam mi napiszesz, że ten wynajem byłby lepszy. Że to inwestycja. Ale kurka, ja chyba wolę mieć w życiu mniej, albo bo po prostu wolniej i bezpieczniej. Nie chcę codziennie zastanawiać się, czy dam radę spłacić takie zadłużenie. Nie chcę się martwić, że komuś się coś stanie a rata za mieszkanie będzie ciążyć.
Ja jeszcze mam zapisany dom po babci, mój partner mieszkanie. Posiadamy murowany garaż. Więc zawsze jakieś zabezpieczenie mamy… i tak się jakoś próbuję sama przekonać, że dobrze zrobiliśmy… 🙂 Bo przecież moglibyśmy mieć dom z basen wybudowanym na polu minowym… Ale MOŻE nigdy by to pole nie wybuchło… może….
Michał, jeszcze raz raz dzięki za bloga! Będę stałym bywalcem!
Tak – myślisz prawidłowo!
Moją odpowiedź dla Kasi także zacytuję (z nielicznymi cięciami).
Hej Kasiu,
Dziękuję za kontakt. Fajnie, że blog Ci się podoba.
Najważniejsze jest to co Ty czujesz (i Partner). To ma być dostosowane do Waszych potrzeb. 🙂 Jeśli masz awersję do jakiegokolwiek długu – to bardzo dobrze. To najzdrowsza postawa jaka może być. Uwierz – mam tak samo. W tym roku chcę spłacić do końca kredyt hipoteczny. Dlaczego? Bo nie lubię mieć jakichkolwiek długów a wcale niełatwo jest zarabiać na inwestycjach, jeżeli chronisz kapitał typu kilkaset tysięcy złotych.
Ja powtarzam: każdy jest dla siebie najlepszym doradcą finansowym (o ile tylko się rozwija). Rób jak czujesz. Moim zdaniem czujesz bardzo prawidłowo.
[…]Reasumując: kredyt hipoteczny na krótko – tak jak to rozważasz – czasem jest potrzebny. Grunt to by nie zapakować się w niego na zbyt długo i na zbyt dużą kwotę.
A teraz przyszło mi do głowy, że być może zgodziłabyś się żebym Twój list opublikował (bez imienia / mogę zmienić imię itp)? I napisałbym szerszy komentarz. Myślę, że wiele osób ma takie dylematy w tym świecie przeżartym konsumpcjonizmem i kultem “tu i teraz”.
Jesteś wyjątkowa – a na pewno jesteś w mniejszości. Tej która jest na dobrej drodze do dostatniego życia za jakiś czas.
Pozdrawiam,
Michał
Sprawdź również jak spłacić długi
Dług = niepotrzebny finansowy i emocjonalny balast
W moich wpisach na blogu staram się być wyważony. Pomimo, że mój blog z założenia jest subiektywny, to jednak większość wpisów przekonuje, że świat finansów nie jest czarno-biały. Swoją mocną opinię pokazuję tylko tam, gdzie chcę stawiać sprawy jasno i chcę być jednoznacznie zrozumiany.
Narastające długi to lampka ostrzegawcza. Długi to niepotrzebny finansowy i emocjonalny balast. Finansowanie naszego życia poprzez zadłużenie się, absolutnie nie jest w mojej opinii sytuacją zdrową. Traktowanie z kolei stylu życia opartego na długach jako czegoś normalnego, jest według mnie jakimś koszmarnym wypaczeniem.
Niestety akceptujemy w ten sposób życie ponad stan, które ja definiuję jako wydawanie więcej pieniędzy niż rzeczywiście posiadamy. I nie chodzi tu o życie w luksusach, bo do tego większości z nas jest daleko. Chodzi po prostu o to, żeby uczciwie sobie powiedzieć “Na to mnie nie stać. Albo zmienię swoją sytuację i na to zarobię albo nigdy nie będzie mnie stać”. Ja wiem, że trudno to zaakceptować – zwłaszcza, gdy wokół widzimy, że ktoś ma lepiej od nas. Przynajmniej tak to wygląda na zewnątrz (bo wcale nie wiadomo ile tam jest kredytów i “życia na krawędzi”).
Korzystanie w takich sytuacjach z kredytów konsumpcyjnych jest proszeniem się o kłopoty. Wydawaniem cudzych pieniędzy, które mają swoją bardzo wysoką cenę. I tę cenę przyjdzie nam zapłacić. W optymalnej sytuacji będą to tylko pieniądze, ale w sytuacjach podbramkowych – w których na terminową spłatę zobowiązań tych pieniędzy będzie brakować – trzeba będzie mierzyć się z nerwami, nieprzespanymi nocami, kłótniami i konfliktami (nawet z osobami najbliższymi), spadającym poczuciem własnej wartości i innymi groźniejszymi konsekwencjami. Mówiąc wprost – długi są przyczyną wielu dramatów i w zdecydowanej większości przypadków wynikają ze wcześniejszej nonszalancji w podejściu do pieniędzy i nadmiernej wiary w to, że “jakoś to będzie”.
Kasia jest w absolutnie świetnej sytuacji:
- Wspólnie ze swoim Partnerem dużo zarabiają.
- Oszczędzają, z tego co pisze, ok. 30% zarabianych pieniędzy – co jest wyjątkowo dobrym wynikiem.
- Mają zdolność szybkiego budowania poduszki finansowej i oszczędności na zakup mieszkania.
- Przy tym udowodnili, że potrafią powstrzymać się od wydawania zaoszczędzonych pieniędzy.
- Mają dobre perspektywy w zakresie spodziewanego kiedyś tam spadku.
- Mają aktualnie gdzie mieszkać – nie muszą się spieszyć ze swoją decyzją.
Jednocześnie Kasię cechuje wysoka awersja do długu, co według mnie jest postawą jak najbardziej normalną i godną pochwalenia. Przy tym umie ona zdroworozsądkowo podejść do analizowania różnych wariantów przyszłości – nie tylko tych optymistycznych, ale także tych uwzględniających długofalowe ryzyko wiążące się z dzisiejszymi decyzjami. To prosta droga do stopniowego bogacenia się – przy założeniu, że Kasia nauczy się także umiejętnego zarządzania i inwestowania posiadanego kapitału.
Czy są jakieś formy zadłużania, które uważam za zasadne? Tak, np. kredyty hipoteczne i inwestycyjne – ale w każdym z tych przypadków trzeba sobie zawsze rzetelnie odpowiedzieć na następujące pytania:
- Czy fakt wzięcia kredytu nie powoduje, że wydaję więcej niż wydałbym dysponując własną gotówką?
- Czy nie jestem nadmiernym optymistą co do zdolności do spłaty długu?
- Czy mam świadomość skali ewentualnych negatywnych konsekwencji niekorzystnej dla mnie zmiany oprocentowania kredytu?
- Jaka wysokość rat będzie dla mnie nieakceptowalna i co zrobię, gdy okaże się, że nie stać mnie na ich regulowanie z bieżących zarobków?
- Jaki jest mój pesymistyczny scenariusz i czy go mentalnie akceptuję? Czy gotowy jestem wystawić się na takie ryzyko?
Pewnie listę pytań można byłoby wydłużać.
Reasumując: popieram świadome korzystanie z długu tylko tam, gdzie brak środków – niedostępnych dla nas inaczej w krótkim czasie – prowadzi do utraty szansy zarobku większych pieniędzy. Tam, gdzie istnieje solidna premia za podjęte ryzyko. Kluczowym słowem jest tu “świadome”. I tu trzeba być bardzo ostrożnym, bo przy niejednej inwestycji można się przeliczyć.
Co do kredytu hipotecznego na własne potrzeby mieszkaniowe – uważam, że dotychczasowe regulacje środowiska bankowego wymagające wkładu własnego na poziomie 10% (a docelowo 20%) to krok w bardzo dobrą stronę. Jeśli ktoś nie potrafi zaoszczędzić przez kilka lat 20% wartości swojego mieszkania, to znaczy że nie zarządza swoimi finansami w sposób gwarantujący, że uda mu się spłacić kredyt. Mówiąc wprost: nie stać go na dane mieszkanie. I zamiast szukać większej zdolności kredytowej należałoby się w takiej sytuacji skupić na tym, jak powiększyć zarobki i / lub zwiększyć tempo oszczędzania pieniędzy.
Obawa przed zadłużaniem się, to najlepszy przejaw prawidłowego funkcjonowania instynktu samozachowawczego. Nie dajcie sobie wmówić, że jest w tym coś nienormalnego. Poczucie wolności wynikające z braku długów naprawdę trudno przecenić. To tak jak ze zdrowiem – o tym jak bardzo trzeba je cenić najlepiej wiedzą dopiero Ci, którzy je stracili…
Ale pamiętajcie… to moje przemyślenia, a tak naprawdę to każdy z Was jest dla siebie najlepszym sterem, żeglarzem i okrętem. Życzę Wam jak najlepiej i przypominam, że to Wy sami znacie siebie najlepiej i podejmujecie swoje decyzje finansowe. Zawsze powinny być one mocno oparte na Waszej aktualnej sytuacji i dającej się przewidzieć przyszłości.
Ciekawy jestem co myślicie…
Kilka ogłoszeń
Ci z Was, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą, że pracuję nad bezpłatnym kursem wychodzenia z długów. Prace trwają. Całość będzie miała formę wideoprzewodnika, w którym przekażę podstawy finansów osobistych w sytuacji zagrożenia długami. Nie będzie to kurs wyłącznie dla osób z przeterminowanym zadłużeniem, ale także dla tych, które chcą odpowiednio wcześnie takiej sytuacji uniknąć.
Dzisiaj z przyjemnością prezentuję Wam logo tego kursu i ogłaszam jego nazwę – “Pokonaj swoje długi”. 🙂 Sam kurs planuję udostępnić w czerwcu. Jeśli nie chcecie przeoczyć jego premiery, to zachęcam do zapisania się na mój newsletter (o ile jeszcze tego nie uczyniliście).
Kolejne ogłoszenie przeznaczone jest dla tych, którzy założyli “Wymarzone Konto” w ramach promocji Raiffeisen Bank i Comperii. Do piątku 15 maja Comperia będzie rozsyłała do Was e-maile z prośbą o uzupełnienie danych koniecznych do przelewu premii. Będziecie na to mieli kolejne 5 dni roboczych.
Dla jasności: nawet jeśli e-mail od Comperii do Was nie dotrze, to ja szczegółowo opiszę na blogu całą procedurę. Dodatkowo przypomnę Wam o tym w moim newsletterze – a więc jeśli ktoś nie jest na niego zapisany, to kolejny dobry pretekst, aby to uczynić.
Trzecie ogłoszenie dotyczy kursu “Budżet domowy w tydzień” – pytacie mnie kiedy będzie ponownie dostępny. Kolejna edycja sprzedaży odbędzie się w dniach 8–13 czerwca. Uprzedzam i przypominam, że wszystkie osoby zainteresowane tym kursem powinny zapisać się na dedykowany mu, specjalny newsletter. Możecie to uczynić tutaj.
I przy okazji pozwolę sobie na małą prywatę: serdecznie pozdrawiam Marcina, który jest Czytelnikiem bloga i który wczoraj rozpoznał mnie i odważył się podejść do mnie po wyjściu z ursynowskiej Biedronki. 🙂 Bardzo się cieszę, że przybiliśmy piątkę. To naprawdę miłe, gdy chcecie zamienić ze mną kilka miłych słów w taki zupełnie niespodziewany sposób. 🙂
Dzięki!
Zobacz również jak wziąć kredyt hipoteczny
{ 289 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Tyle szukania, tyle pomysłów, tyle zachcianek, a tu jeden MOCNY tekst i zamykam wyszukiwarkę nieruchomości i zaczynam realizować inny plan realizacji marzeń – bez długoletniego kredytu. Dziękuję
Prawda? Ostatnio coraz częściej się przekonuję o tym, jak niewiele trzeba, żeby zmienić mój punkt widzenia. Jeżeli ktoś mówi logicznie i ma to poparte dowodami, to potrafi wpłynąć na moje decyzje bardzo skutecznie. Douczajmy się i prowadźmy w końcu zdrowe i boge życie, na które zasługujemy. Bez kredytów i innych niepotrzebnych długów.
Gdy kiedyś chciałem kupić samochód w salonie sprzedawca powiedział mi, że on nie sprzedaje samochodów, tylko marzenia. Banki też sprzedają marzenia, a właściwie złudzenia. Możesz mieć już teraz, łatwo i szybko. Nie! Nie jest ani łatwo, ani szybko i czasem się zastanawiam czy warto. Z drugiej strony przy dochodach większości z nas, nie każdego stać na zakup mieszkania czy samochodu bez kredytu. W końcu mieszkać muszę teraz i samocodem do pracy też teraz dojechać, a nie za 20 lat.
Dokładnie!!!
Tak, tak, na zachodzie 40% wszystkich mieszkań jest wynajmowanych, czyli tylko 6 na 10 rodzin mieszka we własnym domu / mieszkaniu. Tutaj chodzi bardziej o nasze przyzwyczajenia że mieszkanie musi być własne na zachodzie jest zupełnie inne myślenie.
Auto nowe? Ja wybieram używane.
Parcie na własne mieszkanie wynika raczej z kiepskich perspektyw i po prostu biedy w Polsce. Koszty najmu są za wysokie dla osób o niskich, a nawet średnich zarobkach, tzn. osobie, która ma średnią krajową ciężko będzie wynająć mieszkanie dla założonej przez siebie rodziny, a co dopiero osobom poniżej średniej (czyli większości). Stąd parcie na własne – może chociaż na emeryturze, po spłacie kredytu, będzie się mieszkać na własnym, niezadłużonym. Bo jak nie to gdzie?
W Polsce pośredniak nie zapłaci za czynsz dla wynajmującego, na „zachodzie” często tak. Nie ma chyba co porównywać. W Polsce nie było mnie stać na wynajęcie mieszkania, kupić mogłam najwyżej kawalerkę. Mam poczucie, że bieda wygnała mnie z kraju. 🙁 Tutaj robię to samo co w Polsce i nie myślę na razie o kupnie mieszkania, bo koszt najmu jest proporcjonalny do zarobków.
Ogólnie w Polsce jest błędne koło. Jest mało chętnych na wynajem, bo większość ma parcie na „swoje”, przez co mało jest mieszkań na wynajem, co winduje cenę, co powoduje, że lepiej się kalkuluje wziąć kredyt i kupić „swoje”…
W Niemczech, gdzie mieszkam to sytuacja jest odwrotna – jest zbyt dużo chętnych na liczbę dostępnych mieszkań, są one też drogie, ale nadal do utrzymania przez nawet ludzi zarabiających mało 😉
Michał,
Mamy podobne zdanie na temat kredytów. W przyszłym tygodniu sam planuję wpis na ten temat. Wiele osób nie rozumie, że skoro nie stac ich dzisiaj na kupno czegoś tu i teraz, to tym samym nie będzie ich stać, by spłacać w przyszłości dodatkowo jeszcze odsetki i prowizje od takiego zakupu. Kredyt gotówkowy można dostąc dzisiaj tak łatwo jak świeży chleb.
Żelazna życiowa zasada – kredyt tylko inwestycyjny, nigdy konsumpcyjny.
Dlaczego tylko inwestycyjny?, a kredyt w rachunku bieżącym, będącym ciekawym rozwiązaniem dla osób poszukujących zabezpieczenia finansowego, na wypadek nieprzewidzianych okoliczności?
Fajnie tak się czyta o ludziach co zarabiają i nie mają długów. Życzę im szczęścia.
Ja zarabiam więcej niż oni i ledwo starcza do pierwszego.
Dokladnie to samo, my z mezem mamy zarobki o jakich znajomym sie nie snilo a jak brakuje do pierwszego to w ruch idzie kredytowka. I to wcale nie dlatego, ze wydajemy na pierdoly. W tym roku po raz pierwszy od 8 lat jedziemy na wakacje! Mamy coraz wiecej pieniedzy a poziom zycia jakos wcale sie nie poprawia….
Czesc Kaska,
A na co Wy wydajecie tyle pieniedzy? Ja jestem raczej z typu oszczednych i od dawna mnie zastanawia na co ludzie w zasadzie wydaja tyle pieniedzy.. Chodza codziennie na obiady na miescie, kupuja tyle ubran..? Nie wiem.. 🙂
To jakie Ty masz wydatki, że ledwo Ci do pierwszego wystarczy przy takich dochodach?
„Apetyt rośnie w miarę jedzenia.”
Może się przyzwyczaił do życia na jakimś poziomie i ciężko z czegoś zrezygnować.
Albo ma kredyty do spłacania;)
Dla mnie to jakiś absurd. Nawet jak zaczynałem pracę i pracowałem za 1500 zł to nie żyłem nigdy od pierwszego do pierwszego. Zawsze odkładałem małe kwoty. Teraz zarabiam dużo więcej i też nigdy nie mam takiego miesiąca, że przepuściłbym cały dochód.
A ja to rozumiem, bo zanim się opamiętałam też tak żyłam. Bardzo dobrze zarabiałam, wydawałam wszystko (a nawet więcej) i jakoś szło. Kiedy zarobki się zmniejszyły dopiero zobaczyłam jak wiele „zachcianek” było niepotrzebnych. Mam dopiero 27 lat ale do dziś żałuję że jak miałam 20 lat to trwoniłam pieniądze bez sensu. Szkoda że wtedy nie było Twojego bloga Michale:)
No ok, nie tacy bogacze jak my byli w stanie przepuścić fortunę Mike Tison podobno jest bankrutem, a miał miliony. Więc faktycznie brak wiedzy finansowej może być kluczowy 🙂
Ja tak trwoniłam do 47 roku życia
gdyby Michał i „wolny”, i paru innych byli wcześniej to moi synowi dostaliby już mieszkania ode mnie tak jak ja dostałam od ojca
dam im je później o czym nie wiedzą,
a może to i dobrze niech trochę sami na starcie powalczą i docenią pieniądz
pozdrawiam;-)
To strasznie późno, wybacz 🙂 Pocieszające jest to, że przynajmniej coś się u Ciebie zmieniło, znam takich co i mają 50-60 lat i zerowe oszczędności, przykre toto.
Sytuacje są różne tak jak każdy z nas. Ja również znam ludzi około 60 tki nie mających żadnych oszczędności. Są to moi rodzice, którzy zarabiając każde najniższą krajową lub nawet mniej wychowali pięcioro dzieci…
Przy takiej gromadce na prawdę ciężko o jakiekolwiek oszczędności. Ale mają gdzie mieszkać. Dzieci – te które chciały skończyły studia. Non stop spłacają jakieś raty. Jednak jak jest potrzeba potrafią zorganizowac kwotę kilku tysięcy zł żeby np. wspomóc któreś dziecko to jakoś zawsze im się to udaje. Nie wiem jak oni to robią.
Powiem wam szczerze, że nie zamieniłabym się na miejsca z nikim, kto jako dziecko mial wszystko. Wychowywanie się w rodzinie, gdzie nie stac na fanaberie i zachcianki uczy szacunku do pieniądza i świadomości, że nie ma nic za darmo.
Teraz sama stałam przed wyborem wziąć kredyt czy nadal na stancji mieszkac. Wybralismy z partnerem kredyt. Niestety na lat 30 ale zdecydowaliśmy się na niską ratę miesięczną i kredyt, który bez dodatkowych prowizji po 3 latach można nadpłacać, zamiast wysokiej raty i krótkiego okresu. Baliśmy się sytuacji, w której wydarzy się coś przez co bedziemy stali przed wyborem jeść czy raty spłacać. Woleliśmy mieć świadomość, że rata jest niska (wyszło podobnie jak opłaty za stancję) i w razie czego spokojnie nas na nią stać i maksymalizujemy oszczędności, żeby jak najwięcej i jak najszybciej nadpłacić.
Wybierając życie na kredycie doszliśmy do wniosku, że jest to lokata kapitalu dla nas. Płacimy na swoje mieszkanko a nie tak jak do tej pory spłacamy kredyt komuś…
Z pustego i Salomon nie naleje… Są i tacy, którzy nie mają z czego odkładac. Dośc, że nie mają długów, ale skarbonka nie zapełni się, gdy opłaty i podstawowe potrzeby pochłaniają całośc budżetu. Nie każdy ma luksus posiadania dobrze płatnej pracy /tak, teraz praca to przywilej! zwłaszcza ta dobrze wynagradzana/. Proszę sobie wyobrazic wpływy wysokości 2500 na całe domowe ognisko. Oczywiście można się zwolnic i poszukac innej pracy, lecz w pewnym wieku to już nie takie proste. A na utrzymaniu dzieci. Więc proszę powiedziec, jak zapełnic ‚świnkę’, nie głodząc się lub nie uchylając się od płatności? Proszę nie wyśmiewac tych, którzy nie mają oszczędności. Nie każdemu idzie z górki. Nie każdy potrafi wykombinowac, gdzie wypracowac dodatkowy kapitał.
Ale i tak wolę skromnie, ale bez długów. Może nie odłożę nic na czarną godzinę, ale żyję uczciwie, godnie i na takim poziomie, jaki mogę wypracowac. I pewnie nawet w wieku 60 lat nie będę posiadała dodatkowych środków. Przykre, ale prawdziwe.
Ja też mam sam więcej niż oni razem. Oni odkładają 3000zł z 9000zł, tj. wydają 6000zł/mc mieszkając w kawalerce „u ciotki” – nie wiem, czy płacą za nią czy nie. Nie wspominają nic o dzieciach. Też spotykam się z opiniami ludzi, że zarobki rzędu 8-9k PLN to fortuna i bogactwo. Nie mogę tego pojąć, ani tego na co można wydawać 6000zł miesięcznie.
Tak samo Pani Kaśka niżej, bajeczne zarobki a nie starcza do pierwszego.
Chociaż nie, chyba jednak wiem na co. Na kawę i ciastko za 25zł w modnej kawiarni, drinki za 25zł/sztuka. Na spodnie za 400zł, buty za 800zł i torebkę za 1000zł. Nowy wypasiony samochód za 150k w kredycie. Życie na pokaz jest kosztowne.
Hej Piotrze,
Powstrzymaj się proszę od publicznego oceniania innych w komentarzach. Skup się na sobie. Potrafisz oszczędzać – super, ale szczerze to nic Ci do tego kto i na co wydaje swoje pieniądze.
Pozdrawiam
Również zwróciłem na to uwagę. Dosyć wysokie (jak na Polskę) koszty utrzymania dwojga ludzi. Nie chcę tutaj oceniać, niemniej jednak wydaje się, że to trochę dużo. Przy braku kredytów, braku dzieci, czy innych zobowiązań.
Rozumiem, że tych państwa stać. Niemniej jednak, standard życia, który w naszym kraju można osiągnąć za tę kwotę, potrafi uzależnić, nie słabiej niż kredyt.
Cześć Michał!
To ważny temat, dzięki za ten wpis. Ja sobie myślę, że trochę jest tak, że świat nam wmawia, że jest tylko jedna ścieżka – kredyt na 30 lat. A według mnie jest jedno ważne pytanie – czy to jest w zgodzie ze mną? Jeśli tak to ok, ale jeśli strach przed zadłużeniem jest większy i wiąże się z tym ogromny stres to pytanie czy warto? Czy może lepiej szukać innej, własnej ścieżki?
Pozdrawiam,
Ania
A cóż można myśleć?
Wszystko opiera się na tym, z czym się startuje.
Kawalerka własnościowa to jest jedna rzecz.
Zapisany dom i mieszkanie (sic!) co prawda niby nic nigdy pewnego ale jeżeli tak to jest mega zabezpieczenie.
I jeszcze garaż (warty pewnie z 20-30 tysięcy).
I wielka rozkmina czy sprzedawać kawalerkę czy nie.
Wiecie co – żeby wszyscy mieli takie problemy.
Bawi mnie to jak ktoś ma na start mieszkanie i jest wielkim finansistą.
Miej na start na przykład 30-50 tys. i zarabiaj po 3 tysiące w dwie osoby.
I z tego nalej, zapewniam, że wyjdzie jak Salomon.
Dyskusja o kimś, kto „nie lubi” kredytów ale ma perspektywę stosunkowo (jak na nasze warunki) bardzo dużego majątku jest jałowa.
Ja też kredytu nie lubię, ale do wyboru mam jeszcze mieszkać z rodzicami albo wiecznie na wynajmie. I zbierać do czterdziestki na własne mieszkanie (na wynajmie nierealne)?
Jak się nie ma co się lubi (mieszkania od rodziny) to się lubi co się ma (kredyt).
„Mamy na czas szukania pustą kawalerkę po ciotce, więc mamy gdzie “przeczekać” stan poszukiwawczy no i dalej oszczędzać.”
A to już jest mistrzostwo i science-fiction.
Mieszkanie na przeczekanie za free. 😐
Dziwi mnie nieco Twoje oburzenie. Cóż w tym złego? Mają super sytuację, dobrą pracę i podchodzą racjonalnie do życia.
Rozumiem, że Twoja sytuacja może być nieco gorsza, ale to chyba nie wina Kasi i jej męża prawda? Prawdopodobnie to efekt wcześniejszych decyzji, więc w takich sytuacjach jedyna osoba, do której można mieć żal ,to ta którą widzimy w lustrze.
I nie mówię tego z perspektywy kogoś, kto miał przygotowany start. Byłem w bardzo złej sytuacji finansowej, ledwie wiązałem koniec z końcem. Pracowałem po 16 godzin i nie widziałem przez długi czas żadnego światełka w tunelu. Uważałem, że winni są rodzice, szkoła, rząd i bardzo ciężko było mi przyjąć do świadomości, że sytuacja, w której byłem, to była tylko i wyłącznie moja wina. To ja godziłem się na pewne rzeczy, to ja rezygnowałem z ciekawych okazji, to ja za mało się uczyłem właściwych rzeczy, to ja złożyłem podpis na takiej czy innej umowie. To był pierwszy krok. Skoro ja się w to wszystko wpakowałem, to tylko ja się mogę z tego wygrzebać. Trwało to kilka lat, ale się udało 🙂
Zamiast wieszać psy na tych, którzy mają lepiej pomyśl co zrobić, kogo poznać, co przeczytać, co obejrzeć i czego się nauczyć, żeby do tego grona dołączyć i zamiast 3tys. zł na dwie osoby mieć np. 10 tys.
Pozdrawiam!
super!!!!w pelni sie zgadzam 🙂
I właśnie o to chodzi !
Świetny komentarz
A ja myślę, że 1) Super komentarz Bartka – bo wyróżnia go styl „fajnie że im dobrze idzie, pogratulować” i „weź sprawy w swoje ręce” zamiast tego dominującego „takim to łatwo mówić, narzekają chociaż mają o wiele lepiej niż ja. napiszcie lepiej co zrobić jak się ma w życiu źle, to dopiero jest prawdziwy problem”.
2) Super temat artykułu Michała – bo to takie typowe, że jak się trochę zarobi to od razu się chce kupić furę i dom na kredyt, żeby celebrować własny status… i łatwo się zapomina, żeby trochę racjonalniej podejść do tematu i nie zacząć wydawać więcej, niż mamy.
3) Postawa Kasi bardzo jest mi bliska – podejście do zadłużania się i to, że woda sodowa nie uderzyła im do głowy mimo dobrej sytuacji. Myślę, że taką postawę warto wziąć pod uwagę, jak już się uda nieco podnieść własny status, ale nie na tyle, żeby nas stać było na cuda na kiju.
Zgadzam się też, że kredyty są szansą, jak ktoś umie je wykorzystać jako okazję. I z tym, że to kwestia indywidualnego podejścia i samopoczucia z kredytem na karku, każdy sobie jest sterem, okrętem i czym tam jeszcze 🙂
Ale fajnie jest czytać takie wpisy, dają do myślenia i bo serce rośnie – oby większość Polaków w gorszej sytuacji miała takie problemy, a Ci trochę bogatsi – żeby tak samo racjonalnie myśleli.. tego sobie i nam wszystkim życzę ! 🙂
No i święte słowa!
Łatwo pisać dużo i rozmyślać, czy sprzedac kawalerkę, czy wziąć kredyt, gdy na starcie mamy mieszkanie własnościowe, dom i kolejne mieszkanie zapisane na nas plus garaż..
Sorry, ale w takiej sytuacji wielu młodych ludzi w Polsce nie ma…
Nie jest trudno głosić takie poglądy, gdy jest się dobrze zabezpieczonym.
Zgadzam się z Tobą. W sensie takim, że ten temat niesamowicie mnie zaciekawił (zamierzam budować dom i też chciałabym uniknąć kredytu), ale stan faktyczny jest tak abstrakcyjny, że rozmyła się cała idea artykułu – którą według mnie powinna być analiza sensu kredytowania u osób z zarobkami takimi jak większość Polaków. Michała cenię i podziwiam ale ten artykuł jest zupełnie nieprzydatny 🙁
dokładnie!!! tak samo bym odpisał!!
sytuacja Kasi jest OK i powodzenia jej.
jeżeli ktoś ma gdzie mieszkać do tego za free i bez rodziny na głowie to pewnie ,że warto poczekać i spora część nazbierać!
ale jeżeli alternatywą jest wynajem (np w warszawie trochę to kosztuje! i jeżeli się nie przesadzi to można mieć kredyt w tej samej cenie!)
to wchodzimy w nowy temat!
bo czy lepiej mieszkać w wynajmowanym i płacić komuś czy powoli spłacać kredyt i kiedyś mieć to mieszkanie!?
w obydwu przypadkach jeżeli przestanie się płacić to jest problem, i śmiem twierdzić ,że szybciej wylecę z mieszkania wynajmowanego niż swojego obciążonego hipoteką,
„bo czy lepiej mieszkać w wynajmowanym i płacić komuś czy powoli spłacać kredyt i kiedyś mieć to mieszkanie!?”
Takie posty na blogu były 🙂
Skoro były dla ludzi, którzy nie mają mieszkania, garażu i perspektywy spadku, to dlaczego nie mogą być teraz dla tych drugich? 😉
Kredyt oznacza, że kupujesz coś na co w normalnych warunkach Cię nie stać, czyli żyjesz ponad stan. A wynajmowanie jest o tyle dobre, że pozwala Ci na swego rodzaju elastyczność, np. przy szukaniu nowej pracy.
Od razu po Twoim wpisie nasunęło mi się jedno pytanie: Ile znasz osób, które spłaciły kredyt na mieszkanie? 🙂 Jak się nad tym zastanowiłam to doszłam do wniosku, że dużo osób z mojego otoczenia, wzięło kredyt na mieszkanie, po czym sprzedało to mieszkanie i kupiło większe mieszkanie też na kredyt, więc jest to błędne koło.
Wiadomo, że są ludzie którzy mają lepiej i są tacy co mają gorzej, co nie zmienia, że jeśli na coś kogoś nie stać to kredyt nie jest czymś co sprawi że jednak będzie stać. W praktyce im bardziej ograniczone środki, tym bardziej trzeba być kreatywnym.
Czasem kogoś stać na małe mieszkanie własnymi siłami, ale nie stać go na większe które chce bo planuje np. powiększyć rodzinę. Aż mnie czasem dziwi, że nikt wtedy nie rozważa opcji „kupię mniejsze i wynajmę komuś, a sam zamieszkam w wynajętym większym – dostatecznie dużym na moje potrzeby” – a w efekcie koszta nie wzrosną tak bardzo (no i czynsze po stronie kosztów i zysków powinny być obarczone podobną zmiennością).
Albo, wezmę większe mieszkanie na kredyt póki go jeszcze nie potrzebuję, i wynajmę je żeby choć częściowo koszty kredytu spłacały się same, a tymczasem póki wystarcza mi kawalerka w której żyję obecnie to pomieszkam tam, za 2-3 lata zawsze będzie choć trochę już spłacone (głównie odsetek, ale lepszy rydz niż nic – póki nie musimy do tego dużo dokładać, to nadal może się opłacać).
Albo, może zamiast brać kredyt znajdę kupującego, który będzie skłonny by za wyższą cenę sprzedaży rozłożyć zapłatę na comiesięczne raty. Suma sumarum zapłacę mu nawet i kilkanaście – kilkadziesiąt procent więcej, a i tak wyjdzie taniej niż gdyby wziąć kredyt hipoteczny na długi okres. Jeśli się nie mylę, można taką wierzytelność zabezpieczyć hipoteką, więc i sprzedający byłby w miarę bezpieczny i kupujący miałby taniej niż zwykły kredyt.
Od razu zastrzegę, że wszystkie powyższe nieortodoksyjne metody:
– niekoniecznie są proste do uzyskania (nie każdego idzie unegocjować),
– niekoniecznie są bezpieczne (istnieją w nich bardziej lub mniej optymistyczne założenia, które nie mają obowiązku się spełnić),
– na pewno w niektórych warunkach mogą nie przynosić oczekiwanych korzyści albo wręcz nie dać się zrealizować.
Co nie zmienia, że zawsze warto rozważać wszystkie możliwości 😉
„Aż mnie czasem dziwi, że nikt wtedy nie rozważa opcji „kupię mniejsze i wynajmę komuś, a sam zamieszkam w wynajętym większym – dostatecznie dużym na moje potrzeby””
Wg mnie duuużo lepszą opcją jest: „Kupię większe mieszkanie, zaoszczędzone pieniądze będą moim wkładem własnym, dzięki czemu kredyt będzie dużo niższy, z dużo mniejszymi kosztami i szybko go spłacę.”
Pamiętaj, wynajęte to nigdy nie „Twoje”, właściciel ma prawo ograniczać Twoje pomysły np. na wbijanie gwoździ w ścianę. A wynajmowanie komuś to też dodatkowe nerwy (a skąd wiesz, czy będzie to solidna osoba?).
Wiadomo, ale dużo to kwestia dogadania między ludźmi. Ja np. w wynajmowanym mieszkaniu zawołałem stawkę nieco poniżej rynku, i tak długo przebierałem, aż się trafił ktoś, kogo uznałem za godnego zaufania 🙂
Ostatnio mnie aż zaszokował, bo wieczorem odkryłem że nie zapala światła – siedzi przy świetle z lampy ulicznej O.o (media płacę ja, on ma stałą stawkę czynszu). Taki mi się oszczędny trafił 😀
I wiadomo, coś za coś – w zamian ma się zachowaną elastyczność (jeśli chcę / potrzebuję za pracą przenieść się do innego miasta, to nie mam problemu).
Ogólnie moje doświadczenia z najmem po jednej i drugiej stronie są bardzo pozytywne – właściciele byli mili, a wynajmujący szanują moją własność. Może jestem wyjątkiem, a może po prostu mam szczęście, albo może po prostu procentuje to że zawsze skupiam się bardziej na kontrahencie niż na obiekcie umowy. Mieszkanie może być ładniejsze, brzydsze, itd, itp, ale lepiej wynajmując mieć właściciela z którym się porozumie i który nie będzie miał problemów z tym przysłowiowym ‚gwoździem w ścianie’. No a będąc wynajmującym lepiej mieć 50 PLN mniej na miesiąc, ale mieć wynajmującego z którym będzie kontakt, a który może nawet i na imieniny zaprosi. A wtedy jak się jeszcze postawi dobrą wódkę (albo dobry upominek) to może się okazać, że wynajmujący zadba o majątek niegorzej niż zrobiłbym to sam 🙂
Jak już wspominałem, „wszystko jest względne względem punktu względności” ale trzeba zawsze poszukiwać możliwości alternatywnych i nigdy z góry niczego nie wykluczać – czasem te najbardziej szalone działają najlepiej 🙂
„No a będąc wynajmującym lepiej mieć 50 PLN mniej na miesiąc, ale mieć wynajmującego z którym będzie kontakt, a który może nawet i na imieniny zaprosi.” – to zdanie jest bez sensu. Samego siebie na imieniny zapraszać i sobie płacić?
Mój błąd, pisane na szybko – przepraszam 😉
Miało być znaczeniowo oczywiście coś w stylu „(…) będąc właścicielem (…) mieć najemcę (…)”
Tak czy owak, sensem ogólnym było, że przy wynajmie (niezależnie po której stronie) duże znaczenie mają różne umiejętności interpersonalne – mam wrażenie że wiele osób to zaniedbuje i potem strony umowy traktują się jak ‚zło konieczne’, zamiast traktować to jako współpracę.
No to teraz jasne. 🙂
(Zmieniłem nicka na DawidK, bo widzę, że jakiś inny Dawid tu pisał wcześniej.)
O właśnie ten głos byl w tej dyskusji potrzebny i dotyczy wielu czytelników.
Maja pracę i mieszkanie, planują tylko poprawę standardu a więc będzie to typowa pożyczka konsumpcyjna choć zabezpieczona hipotecznie.
Co ma powieedziec podobna rodzina bez tej bazy startowej?
Wróćmy na ziemię.
Głos rozsądku 😀 Ja też tak czytałem tego maila i się zastanawiałem z czym ta kobieta ma problem? 9 koła na miesiąc, garaż, kawalerka i martwi się kredytem…
Mam podobnie jak Pani z listu (choć nie aż tak wspaniale), ale świetnie Ciebie rozumiem
Dokladnie to samo chcialem pisac. Mlodzi ludzie z wielkimi pieniedzmi i pieknymi perspektywami.
A jakie jest wyjscie na wyprowadzke bez kredytu na czas przynajmniej 25 lat dla osoby w moim wieku (25). ?
Kajetan, ja w wieku 25 lat wynajmowałem – nie pamiętam czy mieszkanie czy pokój. Ogólnie wynajmowałem pokoje/mieszkania od 19 roku życia, koło 25 zacząłem odkładać, przed 30 miałem na wkład własny i na remont kupionego mieszkania. Kredytowanego na 20lat z ratami malejącymi, raty wynoszą dużo mniej niż płaciłem za wynajem przez ostatnie chyba 6 lat – więc obciążenia żadnego nie czuję.
Kasiu! Wasze dochody na jedną osobę to więcej niż nasze całkowite na czwórkę :-). A i tak wydaje mi się, że mamy wiele więcej niż przeciętne gospodarstwo domowe. Dacie radę!
Pozdrawiam serdecznie Michała, Kasię i wszystkich czytelników.
Rozmawiałem z kilkudziesięcioma osobami, które powpadały w najgłębsze otchłanie spirali kredytowej. Takich, gdzie ludzie tracą:
– zmysły [stopniowo odbierane przez natarczywość windykatorów]
– mieszkania [sprzedawanych za połowę wartości zostawiając człowieka wciąż z długiem!]
– znajomych [pożyczki na wieczne oddanie]
– pracę [z powodu stresu stawali się niewydani]
Dla wielu osób na kurs będzie za późno, ale to świetnie, że w ogóle będzie – lepiej zapobiegać niż leczyć.
Wielka piona dla Kasi. Mam taką samą awersję do wszelkiego rodzaju kredytów, pożyczek itp. Wychodzę z założenia, że jak czegoś nie mogę kupić za gotówkę, to oznacza, że mnie na to po prostu nie stać. A nawet jak mogę kupić za gotówkę, ale miałbym coś brać na raty, choćby po to, żeby mieć dobry scoring, to i tak jest to dla mnie jakieś takie dziwne. Zdecydowanie wolę odkładać co miesiąc konkretną kwotę i potem jak kładę ją przy kasie, to zakup jakoś tak lepiej „smakuje”.
Z tym całym scoringiem to też są przeważnie mity. Nigdy nie brałem nic na raty, ani na kredyt, a jakoś dosrałem hipotekę bez problemu. Miałem jedynie kartę kredytową, aby zbudować sobie historię kredytową, ale nie wiem czy to miało jakiekolwiek znaczenie, raczej wątpię.
„Miałem jedynie kartę kredytową, aby zbudować sobie historię kredytową”
Ano właśnie, zrobiłeś sobie dobry scoring.
Kredyt na mieszkanie to duża sprawa, ale można obserwować różne podejście do kredytów również na mniejszą skalę.
Kupowałem samochód do firmy, wpłaciłem 20% pierwszej wpłaty, odłożyłem drugie 20% na wykup, które miałem ze sprzedaży starego auta, a sam leasing wziąłem na… 2 lata. Sporo osób było zaskoczonych, że na tak krótko, a mi chodziło o to, żeby jak najszybciej je spłacić. Teoretycznie mógłbym poczekać, odłożyć pieniądze i kupić za gotówkę, ale akurat w moim przypadku opłacało się wziąć, bo odliczyłem VAT od zakupu i teraz od paliwa. Ale mniejsza o to.
Znam wiele osób, które w takim przypadku wzięłyby kredyt/leasing nie na 2 czy 3 lata, ale na 7 czy 8(!), tylko dlatego, żeby rata była jak najniższa. Boże, 8 lat się bujać z kredytem na samochód (w cenie około 45.000 zł, więc bez szaleństwa)… Osiwiałbym.
Słyszałem kiedyś o facecie, który wziął „kredyt” w chwilówkach na auto za 1000 złotych, a ostatecznie oddał 2000 złotych. Więc widać jak lekkomyślnie można do tego podchodzić. Dziś nadpłaci 1000 zł, a jutro może 100.000.
Fajnie, że poruszasz takie tematy, mierzysz się z mitami i błędnymi przeświadczeniami. Trzeba pamiętać, że ludzie są różni i mają różne podejście do wielu spraw. Ale edukować warto mimo wszystko.
Mi też bank obliczył zdolność na około 1 mln i tylko popukałam się w głowę. Dzięki temu rozumiem, że banki wyliczają zdolność dość optymistycznie i trzeba bardzo uważać.
Kasi można zazdrościć mieszkania od rodziny. Nie każdy tak ma. Ale nie każdy jest też na tyle rozsądny, żeby nie rzucić się na możliwość budowania domu, skoro sam bank daje zielone światło.
Ja mam kredyt na 21 lat (trochę nadpłaciłam już, bo był na 30) i jestem szczęśliwa. Płacę w kredycie + czynszu za swoje 3-pok. mieszkanie tyle samo, co wcześniej za wynajem kawalerki, w którą w żaden sposób nie chce się inwestować (remonty!).
Mam rodzinę, która żyje tak jak znajomi Kasi. Bywa, że im zazdroszczę. A to wielkiego i pięknie urządzonego mieszkania, a to 50-calowego telewizora (no naprawdę, aż mi samej jest wstyd ;)). Ale wiem, że pod przykrywką tego kolorowego życia są karty kredytowe (bo inaczej do końca miesiąca by nie starczyło) i myślenie o tym, że wyjścia rodziną do kina i restauracji raz w miesiącu zrujnowałoby napięty, domowy budżet. Nie chcę tak żyć.
Pozdrawiam!
Cześć, dla mnie przykład opisany w artykule jest arcy łatwy do analizy …
1) 9 tyś netto na rodzinę 1+1,
2) mieszkanie jakieś już jest, brak kosztów za wynajem,
3) miasto nie jest studenckie, czyli pewnie nieduże, czyli ceny mieszkań niższe.
A co z przypadkiem statystycznym wśród młodych zostających po studiach w dużych miastach:
1) 1+1 korpoludki ~ 8 tyś. netto lub czasem mniej, a czasem też więcej
2) brak własnego mieszkania koszty wynajmu to np. 1200-1500 zł miesięcznie, lub ciasnota u rodziny
3) miasto studenckie tj. Wrocław, Kraków, Warszawa, Poznań itp. ceny 5-7 tys/m^2
Albo będą brali większy kredyt na więcej (np. 30) lat tak żeby zmieścić się w tych 60ciu paru m^2, a czasem 70m^2 i kredyt prawie pod korek, albo mniejsze 50 parę i ciasnota przy założeniu większej rodziny, albo wynajem i brak kredytu. Ja np. mam takie dylematy, a z opisanych przykładów powyżej mam znajomych z każdej sytuacji i założę się, że wielu z nas ma takich znajomych :).
Kto ma rację? Kto podjął dobrą decyzję, a kto złą? Kogo jutro potraci autobus? Nikt tego nie wie…
Proszę o analizę innych tych mniej trywialnych przypadków, pozdrawiam Marek.
No właśnie? Ja też poproszę o taka analizę bo na tym blogu powoli robi się niefajna atmosfera lub target bloga przesunął się na ludzi naprawdę bogatych. Co ma zrobić osoba, po technicznych studiach, pracująca w korpo daleko od rodziny, bez szwagra-wujka budowlańca, bez przepisanego domu, z zadłużonymi rodzicami, mieszkająca w dużym mieście (Kraków, Warszawa), mająca oszczędności nie przekraczające 50k. Cale życie wydawało mi się ze robię maksimum co się da w kwestii oszczędzania, a wychodzi ze nadal nie mam żadnych perspektyw. Proszę o poradę.
Ja jestem taką osobą jak opisałaś, tyle że z Łodzi:)
Mieszkając w nowym mieście, najpierw akademik, potem wynajmując pokój, wreszcie kawalerki składaliśmy razem z narzeczoną na mieszkanie przed dwa lata (znaczy na wkład własny do KH). Nie było innego wyjścia jak wziać kredyt bo ani nie miałem schedy po dziadkach (zresztą czekanie na śmierć dziadków żeby się trafiło mieszkanie uważam za słabą rzecz), ani rodzice nie byli w stanie specjalnie się dołożyć.
Oszczędzaliśmy jakieś 25-30% naszych miesięcznych dochodów, odmawiając sobie wielu rzeczy, tylko po to żeby być w stanie uzbierać wkłąd własny przekraczający 10%. Kupiliśmy mieszkanie w zeszłym roku, przy obowiazkowym wkłądzie 5%, dorzucając do tego oszczędności i mając wkłąd ponad 11%.
Więcej szczegółów opisałem też kilka komentarzy niżej.
I jestem zadowolony bo płace na swoje – owszem teoretycznie będzie moje za 30 lat, ale już teraz dalej odkładam, żeby nadpłacać kredyt i skracać ten czas. Ale nawet te kawałki „mojego” mnie cieszą (łazienka już jest własna ;p), bo mieszkanie staje się pomału moim aktywem, a pieniądze zapłacone za wynajem mieszkania to czysto wyrzucone pieniądze. Jedynie co, to tak jak piszę niżej, warto wiedzieć, czego się potrzebuje i wtedy koszty nie muszą być wysokie.
Pozdrawiam, Bartek 🙂
TAK MICHAŁ… PODPOWIEDZ CO W GORSZEJ SYTUACJI…
Człowieku jakie 7 tys? gdzie? w którym kraju? moja żona jest księgową w WBK za 2700 brutto we Wrocławiu, ja kierownikiem w szpitalu za 4200 na DG. Tragedii nie ma, są tacy co mają gorzej, ale buduj tu przyszłość:)
Sytuacja Kasi to bajka, a ona ma problemy życiowe, przy tych zarobkach oszczędzałbym conajmniej 5 tys/mc i zwraca się do Michała z takimi problemami, bicie piany…
Od dawna czytujesz bloga? Pytam, bo wiele mniej trywialnych przypadków było poruszanych – i to z tego co pamiętam najczęściej z szerszymi odpowiedziami, analizą scenariuszy w excelu i tak dalej.
Cześć Michał,
zaglądam na Twojego bloga od około dwóch lat, ale to pierwszy raz, kiedy zdecydowałam się napisać komentarz. Twój newsletter dotarł do mnie w najlepszym możliwym momencie – właśnie zabierałam się do pisania pracy magisterskiej… 🙂
Wracając do tematu: mnie też przerażają kredyty! Jestem bardzo dokładna i pedantyczna i jeżeli mam nad głową jakiekolwiek niezałatwione sprawy, po prostu czuję się źle. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jakbym się czuła z kredytem na kilkadziesiąt lat!
Jestem przerażona tym, że moi znajomi zadłużają się na kosmiczne sumy, żeby kupić mini kawalerkę albo dom pod miastem. Razem z moim chłopakiem chcemy kupić mieszkanie, ale obiecaliśmy sobie, że nie weźmiemy kredytu. Jest samochód, który można sprzedać, jest działka, która czeka na kupca… Ale najważniejsze jest to, że mamy OSZCZĘDNOŚCI. Nie zarabiamy kokosów, mieszkamy w Warszawie, podróżujemy, nie odmawiamy sobie przyjemności, ale nie wydajemy pieniędzy na głupoty. W ciągu 2 lat udało nam się zaoszczędzić prawie na 1/3 mieszkania – podliczyłam to kilka dni temu i byłam w szoku, pozytywnym oczywiście 🙂 Czy coś nam się stanie, jeśli poczekamy jeszcze kilka lat, żeby uzbierać na całość? Marzę o tym, żeby wejść do tego mieszkania i od chwili przekroczenia jego progu mieć świadomość, że jest MOJE, a nie będzie nim za kilkadziesiąt lat, kiedy z balkonikiem pójdę spłacić ostatnią ratę… O ile w ogóle doczekam tego momentu.
Przemęczymy się wiec jeszcze jakiś czas w wynajmowanym mikro mieszkaniu – ale za to w z pięknym widokiem! 🙂
A poza tym, małymi kroczkami zbliżając się do tego celu, dzięki Twojemu blogowi założyłam Wymarzone Konto i głupie 0,20zł odsetek bardzo mnie ucieszyło! Nie wspominając już o lokacie 🙂
Pozdrawiam,
Magda
Aha – i nie ma nic lepszego niż raty 0% na sprzęt jak się ma tę kasę w gotówce.
Chyba, że ktoś nie potrafi z niej wydusić nawet tych 3-4% powyżej inflacji…
ja wśród różnych dokument przechowuje umowę kredytową dziadka na którą natrafiłem kilka lat temu. Z umowy wynika, że w 1977 r bank udzielił mu 30 letniego kredytu na budowę… stodoły. Umowa kończyła się 2007 r., czyli dwa lata przed śmiercią dziadka.
Świetny artykuł.
Mam nadzieję, że dzięki niemu wiele osób wstrzyma się z pochopną decyzją o wzięciu dużego kredytu.
Generalnie, uważam, że należy brać kredyt tylko w tedy, gdy masz szansę na tym zarobić, lub zarobić przynajmniej na odsetki, no i żeby to było we w miarę krótkim czasie.
Ewentualnie, można rozważać branie kredytu, gdy ma się nóż na gardle, ale jedynie wtedy, gdy masz jakąś szansę wyjść szybko z tarapatów.
Ja sam mam na swoim koncie bardzo duży k. hipoteczny i dużo nerwów mnie to dotąd kosztowało. Brałem go zanim osiągnąłem lepszy poziom świadomości finansowej i teraz czasami zastanawiam się czy było warto, bo z jednej strony nerwy, a z drugiej strony ogromna motywacja, by zwiększyć dochody, które od dnia wzięcia kredytu wzrosły mi ponad 2-krotnie (w ok 5 lat).
Staram się, mimo wszystko, nie negować mojej decyzji sprzed kilku lat, ponieważ, pomimo minusów, to dzięki kredytowi mieszkam w miejscu o jakim marzyłem od dziecka, w który fantastycznie ładuję akumulatory oraz dostałem motywację dzięki której zrobiłem duży krok naprzód w innych dziedzinach życia.
Ale pamiętajcie – zastanówcie się sto razy zanim weźmiecie jakiś kredyt!
Aha, i pamiętajcie, że, mimo że jesteście pozornie malutcy wobec banków, to można z nimi negocjować…zwłaszcza te duże kredyty 🙂
Bohaterka tekstu jest w bardzo komfortowej sytuacji. Co z tymi, którzy nie mają nieruchomości po rodzinie ani wsparcia finansowego rodziców, i w miarę dobre zarobki? Albo wynajmować mieszkanie (i tak naprawdę tracić pieniądze, które wpadają do cudzej kieszeni), albo wziąć kredyt (wtedy pieniądze idą na nasze konto, ale płacimy więcej, niż gdybyśmy dysponowali gotówką). Wtedy decyzję podejmuje się już zupełnie inaczej.
Ani Kasia, ani Ty – Michale, nie jesteście wyjątkami w swoim sposobie myślenia. My z mężem nie mamy kart kredytowych właśnie z powodu naszej niechęci do zaciągania kredytów. Nasze motto: nie stać mnie – nie kupuję. Mówię tu o większych wydatkach typu meble, sprzęt itp., bez którego można żyć (czasem mniej wygodnie, ale można), bo tzw. fundusz na czarną godzinę oczywiście jest.
Gdzie jest granica? Kiedy mówimy o oszczędzaniu, a gdzie zaczyna się skąpstwo i „dusigrostwo” (taki nowy słowotwór 😉 ). Jak ma zacząć życie (mieszkanie) człowiek bez takiego zaplecza jak ma Kasia? Jak potem remontować gdy rura pęknie, jak finansować dzieci gdy zdolne i muszą wyjechać.. i takich innych przypadków sto a wraz z nimi pytań „jak?”. Jasne, można ograniczyć zadłużanie się, uświadomić sobie swoje realne potrzeby oraz marzenia do spełnienia, ustawić priorytety a pod nie – zaplanować budżet. No coż – pierwszy wpis który wzbudził tak wiele moich wątpliwości co do słuszności argumentacji.
Magda, jak dziecko masz zdolne to ono sie samo sfinansuje (mowie, bo samam takim dzieckiem bylam i rodzice nie musieli mnie utrzymywac od 16go roku zycia).
Zdolne i obrotne dzieci dostaja stypendia, dotacje i pracuja w trakcie nauki (np. robiac badania naukowe na wydzialach ktore szukaja pomocy, czy w najzwyklejszych kafejkach itp.) i odkladaja pieniadze.
Ja startowalam z pozycji 0 albo nowet negatywnej, jako ze rodzice wlasnie bardzo ciezko zyja od 1ego do 1ego i wiele zakupow branych bylo na kredyt i nie finanoswali mi niczego po ukonczeniu szkoly sredniej. Wrecz to ja im dokladalam (a nie mieszkalam w domu).
Ja z kolei jestem przed 30tka i buduje im dom … za gotowke wlasciwie .. takze da sie. A jak sie nie da: to znaczy ze dziecko wcale nie az takie zdolne 😉
Oczywiście że zarabiają podczas studiowania, ale czasem i tak mimo wszystko potrzebują trochę wsparcia. Nie zawsze idzie tak gładko jakby się chciało. Co nie zmienia faktu, że są różne sytuacje i nie każdy wpasowuje się w złoty sposób kogoś innego.
Hej Michał, hej Kasia,
Zobaczyłam tytuł tego artykułu w newsletterze i pomyślałam „Nareszcie! Przecież to o mnie”. Ja też mam awersję do kredytów, komputer kupiłam na raty też tylko po to, aby mieć tzw. historię kredytową. Też oszczędzam ok. 30% (nawet do 40) nienajniższych (ale nie takich jak Kasia) dochodów, tylko że w różnej postaci – polisy inwestycyjnej, średniomiesięcznego kosztu OC, który będę musiała zapłacić itp., „coś” na wakacje. I od 3 lat myślę – „a co z mieszkaniem? Brać ten kredyt czy nie”. Myślę, że Kasia jest w bardzo dobrej sytuacji. Ja w jej przeciwieństwie jestem o 4 lata starsza, nie mam partnera, muszę wynajmować pokój w dużym mieście, nie mam mieszkania po babci, cioci czy po kimś innym z rodziny, ani garażu, ani żadnego majątku. I też najchętniej nie brałabym kredytu na 20-30 lat, bo właśnie wszystko może się zdarzyć. Tylko ile jeszcze muszę znosić strach, że zawsze ktoś może mnie wyrzucić, wymagany wkład własny będzie coraz wyższy, ja coraz starsza, a stopy procentowe już raczej niższe nie będą? Ciągle mam dylemat w głowie i ciągle nie jestem przekonana do żadnej opcji :/
Pozdrawiam serdecznie
„nie brałabym kredytu na 20-30 lat, bo właśnie wszystko może się zdarzyć”
ilekroć słyszę tego typu wypowiedzi, to.. trochę nie mogę ich zrozumieć.
Wynajmowałem pokoje i/lub mieszkania wiele lat. Nigdy nie miałem nawet miesięcznej przerwy. A jeśliby się coś wydarzyło, że np wróciłbym do domu rodzinnego czy wprowadził się na kanapę do przyjaciół – to raczej na miesiąc, dwa, trzy – a nie lata.
Wydaje mi się, że rozsądna poduszka finansowa bezpieczeństwa – pozwalająca na pół roku/rok życia zabezpiecza przed tym, że wszystko się może zdarzyć.
Ok, ok, zabezpiecza przed wypadkami typu utrata pracy, nie przed wypadkiem i niezdolnością do pracy przez 5 lat – ale do tych poważniejszych można kupić NNW za 100 czy 200zł rocznie.
Jesteśmy przyzwyczajeni przez konsumpcjonizm do natychmiastowej gratyfikacji, nie potrafimy czekać, chcemy już, teraz, natychmiast. Ja także nie chcę mieć kredytu, nigdy – nawet jeśli będę musiała zrezygnować z wielu rzeczy, albo czekać na nie bardzo długo.
Jak widać po wpisie można Cię Michał spotkać w Biedronce 😉
W pocie czoła przez ostatnie kilka lat wypracowywałem sobie trwałą niezdolność kredytową. I bronię tego stanu jak niepodległości 🙂 odłożyliśmy na 10 lat budowę domu (i trochę oszczędności), żeby skorzystać z wypracowanej niezdolności i poszukać sposobu na inne sfinansowanie budowy. Przy okazji weryfikowaliśmy marzenia: po co nam 300-metrowy dom, jeśli dzieci niebawem zaczną studia, a my będziemy je zapewne gościć na dłużej od święta.
Nie demonizuję kredytów, ale – zabierają wolność. Można z nich inteligentnie korzystać – ja na przykład korzystałem z leasingu kupując samochód, bo leasing dawał korzyści podatkowe, ale zawsze miałem na koncie pieniądze na ewentualną szybką spłatę. Albo – jeśli nie miałem, to wiedziałem, że odebranie samochodu przez bank nie odbierze mi wolności.
Potwierdzam – życie bez kredytu jest nie do przecenienia. Warto spróbować 🙂
gdybym nie miała kredytu hipotecznego z ratą 600zł;-) nie miałabym już wygodnego domu,
a tak go mam;-)
życie naprawdę bywa przewrotne
55 latka
To prawda, że punkt startowy Kasi jest luksusowy w porównaniu z ogromną liczbą innych osób. Można by zakładać, że dla nich taki kredyt to naturalna kolej rzeczy. Bo przecież mają zabezpieczenie w postaci przyszłego spadku, bo przecież mają wysokie dochody… To wszystko wskazuje na to, że kredyt powinien być dla nich naturalny jak wypicie szklanki wody. Tym bardziej podziwiam i w pełni popieram fakt, że tak poważnie i skrupulatnie się nad tym zastanawiają. Chociaż osobiście unikam zadłużania się jak ognia, nie neguję osób, które to robią, ponieważ kupno mieszkania na pewnym etapie życia jest niezwykle ważne. Jednak, zawsze należy ocenić własne możliwości i może nie zaczynać od 60mkw w drogiej dzielnicy… w 2010 roku mieszkaliśmy z żoną i dwójką małych dzieci na 31mkw i cała rodzina ta bliska i daleka pukała się w głowę – nie możecie tam mieszkać, to za małe mieszkanie! Doradzali wzięcie kredytu i kupno co najmniej 3 pokojowego mieszkania… Dzisiaj mieszkamy w trzy pokojowym mieszkaniu ale w międzyczasie był kilkuletni wyjazd za granicę aby podnieść własne kwalifikacje zawodowe i zarobić pieniądze. Bardzo zachęcam do szukania różnych ścieżek do realizacji własnych marzeń.
Wszystko się zgadza dla przypadku Kasi. Co jednak, gdy nie ma się nic swojego na starcie? Mam 27 lat i od 9 lat wynajmuję. Jedni mówią, że to cena za brak zobowiązań, inni że pieniądze wyrzucane w błoto. Najpierw był pokój, potem mieszkania. średnia z tych 9 lat +/- 1000 PLN/mies. To ponad 100k w 9 lat. Teraz w UK płacimy z dziewczyną za mieszkanie £900 miesięcznie, ale zarabiamy proporcjonalnie, więc nie ma co przeliczać. Tak czy inaczej, te £800 miesięcznie to nominalnie nie mało – wystarczyłoby na sowitą ratę.
pozdrawiam,
C.
*£900
Są takie trzy magiczne słowa, które pchają nas do brania kredytu: „być na swoim”. Kiedy mówisz znajomym „planuję wziąć kredyt na mieszkanie” zazwyczaj patrzą z podziwem. Ale kiedy mówisz „chrzanię zadłużać się na 30 lat” przytaczają milion powodów, dla których warto brać kredyt. Moim ulubionym jest „po co mam komuś płacić za wynajem, wolę płacic za swoje”. Jeszcze pół roku temu byłam zwolenniczką brania kredytu, uległam temu magicznemu „być na swoim”, tylko zrozumiałam jedno – na swoim będę za 30 lat, kiedy zapłacę bankowi ostatnią ratę za mieszkanie. Zadałabym inne pytanie – co złego jest w wynajmowaniu mieszkania i przez ten czas oszczędzanie na własne eM? Bez spłacania odsetek i innych kosztów magicznego ekspresowego „bycia na swoim”. Cieszę się, że trafiłam na ten blog dzięki gazeta.pl 🙂 Serdeczności!
Co złego? To, ze wynajem czegokolwiek, nawet zaplesnialej kawalerki, w niektórych miastach to nawet polowa wypłaty.
Wszystko zależy od tego ile czasu zajmuje odłożenie na mieszkanie, dla mnie różnica jest duża. Wynajmując mieszkanie, przy umiarkowanie oszczędnym życiu, odłożyłbym na własne za ok. 10 lat – przy założeniu, że po drodze nie trafi się żadna finansowa katastrofa. Do tego czasu planuję już założyć rodzinę więc wynajem i tak nie wchodzi w grę. Dodatkowo sama kwestia finansowa – w Warszawie, zaokrąglając, koszt wynajmu kawalerki/M2 jest podobny do miesięcznej raty kredytu za to mieszkanie. Wynajem mieszkania podczas tych 10 lat to koszt 180 tys. zł – ponad połowa ceny mieszkania, którą oddaje komuś obcemu. Przez te 10 lat spłacę za to 1/3 całego kredytu. Pieniądze, które wcześniej by były odkładane na mieszkanie mogę wykorzystać np. do częściowych spłat kredytu skracając okres kredytowania i zmniejszając odsetki. Sumarycznie wyjdzie, że pieniądze oddane komuś oddam bankowi w odsetkach, z tą różnicą, że od 10 lat mieszkam „na swoim” (lub inaczej, „na czymś co kiedyś będzie moje” – tak czy siak inwestuję w swoją nieruchomośc a nie czyjąś). Przy takim skracaniu okresu kredytowania odestki zapewne będą nawet mniejsze niż koszt wynajmu przez te 10 lat.
ZGADZAM SIĘ W 100 PROCENTACH!!!!!!!!!!!!!!!!!!
KTO MÓWI, ŻE JEST NA SWOIM, PŁACĄC BANKOWI, NIE MA POJĘCIA JAKIE SĄ FAKTYCZNE KOSZTY KREDYTU. LEPIEJ WYNAJMOWAĆ I ODKŁADAĆ. WTEDY ZAWSZE MOŻNA ZMIENIĆ MIEJSCE ZAMIESZKANIA W RAZIE CZEGO A Z KREDYTEM? CIĘŻKO OJ CIĘŻKO… W NIEMCZECH MĄDRZY LUDZIE 30 PROC TYLKO WYNAJMUJE…
ZANCZY KUPUJE..PRZEPRASZAM LAPSUS
Mam bardzo podobną sytuację co przedstawiony tutaj przypadek – uważam, że przy takich przychodzach i konfiguracji rodzinnej to 30% oszczędności jest ok ale mogłoby być więcej…
w końcu wydajecie 6000 zł miesięcznie jedynie na konsumpcje – (brak czynszu na wynajem, brak kredytu) – czyli w zasadzie na rachunki, jedzenie, transport, zdrowie, wygląd, rozrywkę i wakację. Też lubię żyć na takim poziomie. Każdy by chciał.
Ale zdałam sobie sprawę, między innymi po artykułach Michała i blogu, że może warto zastanowić się nad tym co wydajemy i w jaki sposób i na co? Okazało się, że w zasadzie na pozostaniu na podobnym poziomie/standardzie/luksusie życia, po optymalizacji rachunków i sposobów na trochę bardziej racjonalne wydatkowanie, oszczędności podskoczyły na poziom 45-50%.
Zaczeliśmy bardziej kontrolować wydatki, spisywać i robić statystyki, a także przyjrzeliśmy się zasadzie pareto 80-20 w celu wyeliminowania tych 20% wydatków, które pochłaniały znaczenie większą część budżetu – w naszym wypadku po analizach było to m.in: restaurację, drogie prezenty, droższe wina i sery, imprezy i weekendowe rozrywki.
W skrócie, bez decyzji o zaprzestaniu towarzyskiego życia, zmieniliśmy parę przyzwyczajeń dotyczących transportu na imprezy, miejsca rozrywek, sposobu wydatkowania kasy na mieście, i się okazało że kupa kasy zostawała w portfelu, bez uszczerbku na jakości spędzania naszego czasu wolnego.
Takimi krokami doszliśmy do 50% oszczędności, to pozwoli nam na uzbieranie takiej samej kwoty co wy w 5 lat, to my w niecały 3 lata. Może warto przyspieszyć swoje wzbogacanie?
Hej Oli,
Dziękuję za komentarz. Przyspieszaj wzbogacanie jeśli chcesz, ale nie oceniaj innych swoją miarą. Każdy sobie sam życie układa.
Porównujesz to co udało się osiągnąć Kasi z tym co Ty być może osiągniesz w 3 lata. Chociaż życzę Ci jak najlepiej, to jest jednak istotna różnica pomiędzy teorią a rzeczywistością 😉
Pozdrawiam
Michał, masz rację żeby nie oceniać – dlatego też tego nie robię. Chciałam zwrócić uwagę, że na własnych błędach przepuszczałam dużo pieniędzy – niepotrzebnie.
I nie mówię na temat teorii, tylko praktyki 🙂 Celem było podkreślenie, że obojętnie z jakiego pułapu się startuje i jaki się ma azymut – racjonalizacja wydatków, która może zwiększyć procent oszczędności np. z 30-50% pozwoli na realizacje postawionego sobie celu nie w 5 miesięcy a w 3, nie w 5 lat ale w 3, itd.
OK 🙂
Zarabiam mniej niż Kasia, wynajmuję mieszkanie i odkładam 50% swoich zarobków. Też mnie dziwi % odkładanych pieniędzy w tak mega komfortowej sytuacji.
Pozdrawiam.
S.
Cześć Michał i cześć Kasiu, jeśli czytasz komentarze, a także pozostali 🙂
Przyznam, że też miałem trochę problem, jak opisano w liście do Michała (z tym, że nie miałem kawalerki do sprzedania).
Ogólnie mamy w narodzie taką przywarę, że każdy uparł się, że jeśli Cię „stać” na mieszkanie to od razu wybuduj dom. A potem na obrzeżach miast widzisz domy, które stoją niedokończone bo ktoś myślał mało perspektywicznie. Najgorzej to ulec namowom innych, którzy uważają, że wiedzą najlepiej jak powinnać albo jak musisz żyć. Bo oni tak robią i ty też musisz 🙁
Doradca w banku wyliczy Ci, ze możesz mieć kredyt na milion – jasne. Tylko dlatego, że im więcej weźmiesz, tym większa prowizja. A to, że będziesz miała kiedyś problem ze spłątę? Też na tym zarobią. Oczywiście zdarzają się doradcy, którzy nie żerują, tylko jak mówisz im że chcesz 50 tys to Ci dadzą 50, a nie wcisną 200 bo możesz sobie dobudować lądowisko dla śmigłowców.
Z mojego przypadku powiem, że najważniejsze to wiedzieć jakie się ma oczekiwania jeśli szykujesz się do kupna mieszkania. My z narzeczoną mieliśmy bardzo jasno sprecyzowane potrzeby – 3 pokojowe mieszkanie, które nie wymaga remontu. Brzmi jak wywindowane oczekiwanie jednak jest do zrealizowania. W ciagu miesiąca z pomocą doradcy znaleźliśmy taki lokal. Co ważne zależało nam na 3 pokojach, ale metraż nie miał aż takiego znaczenia – w zwiazku z tym mamy skromne mieszkanko 47m2, które mieści sprytnie zrobioną kuchnię i łazienkę i trzy pokoiki. Wystarczaja nam absolutnie, a po pół roku mieszkania nic „nie wylazło ze scian”. Zapłąciliśmy za ten przybytek tyle, że mamy 30 lat kredytu z ratą (na dzień dzisiejszy) w wys. 700 zł (tyle samo płaciłem odstępnego za wynajem kawalerki). W najgorszej opcji, jaką przedstawił bank w symulacji, nadal będziemy w stanie spłacać to mieszkanie.
Jaka jest konkluzja? Jeśli znasz swoje oczekiwania wobec tego jak chcesz mieszkać na co chcesz wydać swoje pieniądze, to uda Ci się znaleźć rozwiązanie. Najgorzej słuchać tych, którzy uważają, że ONI mają patent na to jak TY masz żyć.
Ktoś uważa podobnie :)?
Pozdrawiam, Bartek 🙂
Cześć Michał, Kasia, Bartek
Podpinam sie pod komentarz 🙂
Mam 24 lata i razem z narzeczonym 3 lata temu podjeliśmy decyzję o zbieraniu na nasze wymarzone „M” – nie mamy niestety żadnego zaplecza „mieszkaniowego” tak jak inni wynajmujemy mieszkanie. Od początku studiów staramy się dorabiać przy każdej nadarzającej się okazji. Wielu spośród naszych znajomych już wzieło kredyt na „M” (główny argument – lepiej spłacać własne niż płacić za wynajem) – My również na początku wielokrotnie poruszaliśmy ten temat (kilka kłótni za nami) ostatecznie stanęło na tym że jesteśmy za młodzi na to 😛 już tłumaczę – doszliśmy do wniosku ze dopiero zaczynamy „nasze kariery zawodowe” i nie mamy pewności ze zostaniemy w tym samym mieście przez kolejne 20 -30 lat .. a oszczędności nam nie zaszkodzą 😛 Reasumując wynajmujemy dzisiaj kawalerkę (27m2) – prowadzimy nasz wspólny budżet(sporo tez sie przez to uczymy o sobie nawzajem) korzystamy z SUPER PRZENOŚNEJ APLiKACJi – zeszyt 196 kartkowy w kratkę oraz ołówek i trzy zakreślacze w zestawie 🙂 Każda sytuacja jest inna każdy podejmuje własne decyzje finansowe bo to własnie on będzie ponosił zarówno pozytywne jak i negatywne konsekwencje wyboru
Pozdrawiam
Marzena
P.S jestem nowym czytelnikiem Twojego bloga- szkoda ze tak późno tu trafiłam trzymam kciuki za Ciebie Michale pisz dalej … czekam na kolejne artykuły
ja tak uważam Bartku;-)
powtórzę się: to że mam kredyt za 600zł miesięcznie jeszcze przez 9 lat i nie pozbędę się go chociaż mogłabym (trudno tu wyjaśniać moją sytuację)pozwala mi mieszkać w wygodnym bardzo przeze mnie lubianym domu, jadam śniadanka na tarasie i nie tylko śniadanka;-),swobodne przyjmowanie gości, sprzątania mniej niż w mieszkaniu itd, itp.
42 lat mieszkałam w bloku i tam wracać nie zamierzam;-)
a tak poważniej, kredyt hipoteczny można brać byle rata stanowiła co najwyżej 20% dochodów jednej osoby i tyle;-)
popieram takie myślenie jak Twoje Bartku
pozdrawiam ciepło;-)
A czym jest sprzedaż marzeń, czy ogólnie sprzedaż? To nic innego jak gra na emocjach,bo wtedy sprzeda się wszystko, dlatego banki zarabiają krocie, a my placimy i placimy i placimy … Trzeba szukać alternatyw dla Naszego głównego dochodu, dorobić poprzez jakiś biznes po godzinach, internet, marketing rekomendacji, itp i tak zarobione pieniądze odłożyć na te marzenia … Pozdrawiam
Zgadzam się z poprzednimi wypowiedziami, że kredyt konsumencki to najgorszy z możliwych kredytów i powinno się ich unikać za wszelką cenę. Jeśli nie stać nas w danym momencie na samochód za 1000 zł to powinniśmy poczekać aż uzbieramy taką kwotę sami. Reklamy nawołujące do spełniania marzeń o samochodzie, wakacjach, itp tu i teraz biorąc kredyt gotówkowy powinny zostać zakazane 😉 albo w szkołach od najmłodszych lat powinno się uczyć podstawowej wiedzy o finansach, żeby ludzie wiedzieli w przyszłości jak działają różne produkty finansowe.
Dodatkowo uważam, że istnieje coś takiego jak dobry kredyt. Przykładam może być kredyt pod zakup nieruchomości na wynajem:
-20% wartości mieszkania pokrywamy z wkładu własnego
-80% wartości mieszkania pokrywamy z kredytu
-wynajmujemy mieszkanie za 1500 zł
-płacimy 800 zł raty kredytu
-odejmujemy koszty zarządzania nieruchomością + opłaty administracyjne 500 zł
-zostaje nam co miesiąc 200 zł od których płacimy 19% podatku
Taki kredyt uważam za przykład dobrego kredytu, który dla nas pracuje i nie dostarcza nam stresu.
Michał, fajnie by było w przyszłości zobaczyć na Twoim blogu więcej wpisów dotyczących strategi pomnażania kapitału, sposobów na zarabianie większej ilości pieniędzy. Nie tylko przez inwestowanie w nieruchomości ale też w biznesy wymagające niewielkiego zaangażowania ze strony właściciela = automatyczne myjnie samochodowe albo sklepy internetowe oparte na modelu dropshippigowym 😉
Pozdrawiam!
Tak z ciekawości spytam, ile już takich mieszkań masz? Pewnie co najmniej kilkanaście skoro to taki fantastyczny biznes. W końcu kredyt przecięż „sam pracuje” a inwestycja „nie dostarcza stresu”.
Nie neguję, że można zarabiać na wynajmie, ale to nie wygląda też tak, że leci się do banku po kredyt a potem już tylko liczy zyski.
Nie mam jeszcze mieszka na wynajem. Na razie planuję moją pierwszą taką inwestycję pod koniec tego roku i zbieram pieniądze na wkład własny. Co roku planuję kupować co najmniej jedno mieszkanie na wynajem po części finansowane kredytem (chyba, że znajdę lepszą metodę finansowania).
Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie i cały czas zdobywam potrzebną wiedzę, żeby inwestować w ten sposób i budować zabezpieczenie na stare lata. Nie spodziewam się dostać emerytury z ZUSu za kilkadziesiąt lat.
Pewnie, że nie jest to prosty proces ale warto próbować. Gdybym narzekał całe życie, że nie mogę nic osiągnąć bo wszystko jest trudne to równie dobrze mógłbym nie robić nic i obwiniać cały świat dookoła za wszystko co złe. Zamiast tego wolę działać. Gdy już kupię pierwsze mieszkanie na wynajem chętnie podzielę się moimi doświadczeniami na blogu Michała, żebyś mógł zobaczyć jak wyglądał cały proces i czy rzeczywiście jest opłacalny czy nie. Pozdrawiam i życzę optymizmu w życiu 🙂
Witam,
Fajnie, że chcesz działać inwestując w nieruchomości pod wynajem. Żeby jednak miało to sens ekonomiczny, trzeba poświęcić czas na znalezienie prawdziwej okazji. Mam aktualnie 3 mieszkania pod wynajem i ledwo starcza na kredyty zaciągnięte na ich zakup. Robiłem też wiele przeliczeń dla mieszkań w różnych miastach i uwierz mi, że bardzo rzadko ma to sens ekonomiczny, a jeśli już to stopa zwrotu jest mało satysfakcjonująca.
Dużo lepiej wygląda to dla nieruchomości komercyjnych. Sam proces inwestowania jest prosty, ale znalezienie odpowiedniej nieruchomości do łatwych nie należy, nie mniej – warto szukać, życzę powodzenia.
Ot, różnica między teorią, a praktyką 🙂
Mam tylko 1 mieszkanie z małym kredytem, dla siebie. 😉 Przez niechęć do kredytów najpierw zebrałem spory wkład własny, a potem znalazłem atrakcyjną ofertę mieszkania podczas szukania uwzględniałem czynsze – i na przykład zraziłem się do kilku spółdzielni, nie wiem jak one wydają kasę 😉
Obecnie stopę zwrotu mógłbym mieć 5% brutto, ale gdybym urządził je na wynajem pewnie sporo więcej – nie przestawiałbym ścian, mniejsza wanna, tańsze agd…
Chcę tylko podkreślić 2 rzeczy:
1. Znalazłem dobrą cenę mieszkania, ale poświęciłem x miesięcy na remont i nadzorowanie. Atrakcyjne oferty są często czymś obarczone, remont, lokator, a może nieścisłości w papierach i jakieś problemy?
A czasem zwyczajnie – problematyczny sprzedający. I, słowo daje, nim sam się nie natknąłem nie wiedziałem, że to w praktyce taki problem.
2. „stopa zwrotu mało satysfakcjonująca”, no tak, ale inaczej brzmi 5% stopy zwrotu lewarowanej (wydatek np 40 tys na wkład własny, a stopa zwrotu z 200 tys), a inaczej 10% z 40 tys, które realnie mamy. Na przykład. 🙂
Super sprawa. Nie wiem czy zastanawiałeś się nad pewnym aspektem, a mianowicie nad samą instytucją kredytu hipotecznego? Czy myślisz, że jestes jedynym geniuszem, a reszta to banda idiotów? Jeżeli wynajem za pożyczone pieniądze jest tak bezstresowy, tani i oczywisty to niektórzy na tym tracą?
1) Mamy w tej chwili historycznie najniższe stawki WIBOR – z dużym prawdopodobieństwem wzrosną i to znacznie nim zdążysz spłacić kredyt
2) Czy zastanawiałeś się dlaczego kredyt hipoteczny jest niżej oprocentowany od zwykłego, konsumpcyjnego? W kredycie hipotecznym masz ograniczone prawo własności rzeczy (wpis w KW). Teoretyczna wartość nieruchomości może nie być osiągalna nawet w 70% w przypadku natychmiastowego wyjścia z inwestycji. Dodatkowo za kredyt odpowiadasz nie tylko zainwestowanymi środkami, ale również swoim całym majątkiem (również przyszłym). Jeżeli wartość nieruchomości nie pokryje zobowiązań banku, to będzie bank nadal windykował poprzez komornika zobowiązania z Twej pensji.
3) Rynek nieruchomości może się zmienić. Wartość Twego mieszkania może drastycznie spaść.
4) Nieużywane mieszkanie generuje comiesięczne koszty. Jeśli nie wynajmiesz tego mieszkania, to i tak co miesiąc trzeba zapłacić czynsz do spółdzielni. Trzeba zrobić od czasu do czasu remont. Może będzie podatek katastralny.
Jeżeli nie jesteś absolutnie pewien że na tym zarobisz, lub jeśli nie masz poduszki na ewentualne straty, to lepiej idź z kapitałem gdzie indziej. Nawet na giełdzie (jeśli się nie lewarujesz) co najwyżej stracisz cały zainwestowany kapitał. Na nieruchomościach możesz całkowicie zbankrutować. Nie tylko stracisz wszystko, ale zostanie jeszcze Tobie dług.
W 2006 roku na fali optymizmu większość kredytów była brana w CHF. Złoty miał się tylko umacniać. Dziś zamiast 2 zł , frank kosztuje prawie 4 zł.
Nie chcę Cię straszyć, lecz przemyśl swoje plany jeszcze raz.
Wszystko pięknie ładnie, ale Kasia udaje rezolutną i oszczędną osobę, kiedy:
a)ma kawalerkę, którą może sprzedać i zamieszkać za friko u ciotki
b) ma dom po babci
c) jej facet ma dodatkowe mieszkanie
d) mają jakiś bliżej nieokreślony murowany garaż
Ja kredytu hipotecznego też bym w takiej sytuacji nie wziął. Tylko w moim przypadku i podobnie pewnie mają inni obciążeni hipoteką, nie było tylu możliwości co u Kasi. W czasie, kiedy oszczędzałbym te 3 tysiące miesięcznie musiałbym jeszcze zapłacić za wynajem i media w Krakowie. Byłyby to pewnie kolejne 2,5 tysiąca, czyli w sumie 5,5 tysiąca stałego wydatku związanego z celami mieszkaniowymi.
W tym samym czasie mogłem mieć kredyt na własne mieszkanie, który z czynszem i mediami pochłania właśnie około 3 tysięcy, więc jednak nie jest to najgłupsze rozwiązanie.
Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia:)
Nie przesadzasz z tym „udaje”? Znam osoby będące w lepszej sytuacji zarówno pod względem ich aktywów, jak i zarobków,a nie tylko nie oszczędzają tyle, a wręcz żyją z miesiąca na miesiąc na kredytówkach. 😉
Fakt, sytuacja z mieszkaniem za darmo u cioci jest rewelacyjna, chociaż pamiętajmy o kosztach niefinansowych – nie ich mieszkanie. Ciężko coś zmienić. Może ciocia wycofa się z oferty za 2 miesiące. Może się pokłócą. Może lepszy komfort psychiczny mają w swoim mieszkaniu.
To niekoniecznie tak, że mogą mieszkać u cioci darmo, więc niech mieszkają i 5 lat odkładając. 😉
Myślę, że wszystko z Kasią jest jak najbardziej ok i mam podobne podejście. Chociaż tacy ludzie jak my czasami są traktowani jak ufoludki z innej planety. Ostatnio spacerowałam sobie od banku do banku, pytając o kredyt hipoteczny, bo po długich przemyśleniach, analizie plusów i minusów, zdecydowałam się kupić mieszkanie zamiast wynajmować. Kiedy na zadane pytanie o historię kredytową, posiadane karty kredytowe i inne zadłużenia odpowiadałam, że nic z tego nie mam, oczy osób z którymi rozmawiałam dziwnie się powiększały. Kilka razy usłyszałam teksty typu: „gdzie się pani uchowała”, albo „nawet pani nie wie, jak pani zazdroszczę…”. Jest to dla mnie tym bardziej dziwne, że przecież pracując w kredytach wie się, czego można się spodziewać po nakładających się ratach… Boję się trochę tej hipoteki, ale mam nadzieję, że żadne ekstremalne nieoczekiwane okoliczności nie będą miały miejsca i że uda mi się wcześniej spłacić kredyt.
A Tobie, Michał, gratuluję świetnego bloga, naprawdę wysokiej kultury czytających i komentujących! Trafiłam tu przypadkiem kilka tygodni temu, szperając w internecie w tematyce brania kredytów hipotecznych, ale zostanę na dłużej.
Pozdrawiam!
„na swoim będę za 30 lat, kiedy zapłacę bankowi ostatnią ratę za mieszkanie. Zadałabym inne pytanie – co złego jest w wynajmowaniu mieszkania i przez ten czas oszczędzanie na własne eM? Bez spłacania odsetek i innych kosztów magicznego ekspresowego „bycia na swoim”.”
Na swoim jesteś od razu, jesteś właścicielem mieszkania, urządzasz je, dbasz o nie, możesz wynająć, sprzedać, co chcesz.
Na wynajmie jesteś koczownikiem, nie bardzo się chce cokolwiek nawet organizować i ma się właściciela, który może w każdej chwili się wtrącić.
Co złego w wynajmie?
Wynajem urządzonego mieszkania załóżmy 1.000 złotych.
Rata za to mieszkanie w tej chwili na przykład 700 złotych. Plus wkład własny na urządzenie. Na przykład 30tys.
Oszczędzamy 300 złotych na miesiąc- te 30 posiadanych tysięcy włożyliśmy w urządzenie.
300×12 = 3.600 oszczędności. wychodzi 12% zysku z zainwestowanej kwoty 30.000 złotych. Na czysto. Nawet przy oszczędności 100 złotych jak stopy pójdą w górę to będzie to 4%.
Plus spłacamy już jakieś 250 złotych miesięcznie na kapitał.
Zaraz możemy nadpłacać.
Co za różnica wtopić w banku czy dać wynajmującemu?
Skąd wziąłeś dane, że wynajem jest droższy od mieszkania o 300zł? jeżeli to założenie nie jest prawdziwe to wszystkie Twoje wyliczenia nie mają sensu. We Wrocławiu np. taka sytuacja nie zaistnieje, że za wyjęcie takiego samego mieszkania zapłacisz o 300zł mniej niż za kredyt na nie (ja akceptowałbym tylko max na 20lat.) więc taki brałbym pod uwagę, ale nie sądzę by nawet na 30 lat się udało aż tak obniżyć ratę, jednak wolałbym rozpatrywać całkowity koszt kredytu a nie wysokość raty.
Kupno mieszkanie w tym czasie wg. mnie to nie jest dobry interes, w przyszłości ceny zaczną spadać, no chyba że emigracja zacznie wracać do PL.
Może i realny scenariusz, ale nikt w tych swoich założeniach nie zakładu wzrostu stóp procentowych czy też zmiany wartości nieruchomości.
Post super, ale dał mi do myślenia… Bo co mają zrobić osoby, które nie mają własnego mieszkania, zmuszeni są do wynajmu, który wynosi tyle, co kredyt?
Wraz z mężem zarabiamy 4800 netto, wynajmujemy mieszkanie – 33m2 za 1300 zł. Mamy ok 50 tys oszczędności. I prawda jest taka, że musimy się zakredytować (na początek na 30 lub 25 lat z opcją nadpłacania kredytu), żeby mieć coś swojego, a nie spłacać kredyt komuś… Dlatego czasem chyba trzeba wybrać „zło”, aby w konsekwencji, za kilka lat, uznać, że jednak się dobrze zrobiło – mimo niedosypiania po nocach…
Ja się jeszcze raz muszę wtrącić – bo ja chyba właśnie nie powinnam zabierać głosu. Dlatego, że ja mam kredyt hipoteczny (nie bałam się go – wiedziałam, że jak chcę zacząć niezależne życie to muszę go wziąć). I mam 150 m. dom w miejscu takim, że na wakacje nigdzie nie ma sensu się ruszać. I mam obecnie ratę 650 zł. i za kilka lat go spłacę (tfu tfu 🙂 nie zaszkodzi a może pomoże) – wcześniej nie zamierzam. A jak tu czytam o kosmicznych dla mnie ratach powyżej 1300 zł, za 50m mieszkanie, to też bym warczała na samą myśl o kredycie. Aha, i w trakcie trwania kredytu renegocjowałam warunki – rata zmalała o 500 zł…. Także odradzam i sobie i czytelnikom wygłaszanie stanowczych opinii 🙂
@Mriusz Kobak
80% wartości mieszkania na kredyt „inwestycyjny” na 30 lat na zmienne oprocentowanie przy historycznie najniższych stopach %?
Założenie, że „płacimy 800 zł raty kredytu”?
Dziś 800 zł, za pół roku 750, a za 5 lat może i nawet 1600 zł.
Średnia rata na 30 lat? Może 800, może 900, a może 1300 zł.
Nie biorąc pod uwagę innych parametrów, moim zdaniem jest to słaby pomysł na inwestycję ze względu na zbyt długi (30 lat) okres kredytu „inwestycyjnego”.
Marek,
to co przedstawiłem to uproszczona symulacja.
W myśl Twojej zasady o wzroście stóp procentowych myślisz, że co się stanie z kredytami i jak wtedy zmieni się rynek nieruchomości?
Ja myślę, że jeśli stopy procentowe mocno wzrosną, wtedy koszt kredytu też wzrośnie. To oznacza, że część ludzi nie będzie po prostu stać, żeby kupić mieszkanie na kredyt i będą zmuszeni wynajmować mieszkanie. W takiej sytuacji również ceny wynajmu wzrosną.
a co z niżem demograficznym, który się zbliża nieuchronnie?
To jak wróżenie z fusów. Dlaczego uważasz, że w Polsce będzie mniej ludzi za jakiś czas? Jest wiele metod, którymi można zwiększyć populację ludzi w Polsce. Można zmienić politykę prorodzinną, można otworzyć granice dla obcokrajowców zachęcając ich do osiedlania się w Polsce.
Można też ogłosić za jakiś czas, że ZUS nie będzie wypłacał emerytur bo nie ma już pieniędzy i jedynym zabezpieczeniem na starość będzie posiadanie duuużej ilości dzieci 😉
To nie wróżenie z fusów a analiza urodzeń które już miały miejsce w ostatnich latach:
http://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/ludnosc/ludnosc/ludnosc-piramida/
Z drugiej strony, te statystyki nie uwzględniają np. napływu Ukraińców do nas – obecnie bardzo wielu z nich przenosi się do Polski z wiadomych przyczyn. Jednocześnie to w Polsce mają największe szanse na dostanie się i zasymilowanie spośród wszystkich państw Unii.
Jeśli sytuacja na Ukrainie będzie się przeciągać w formie jaka jest, to częściowo złagodzi to nasz problem demograficzny, kosztem zróżnicowania naszej populacji (i samej Ukrainy).
Jak wiadomo, ze wszystkimi sąsiadami mamy na pieńku i wiele jest osób które nadal bolą dawne zbrodnie, więc nie ma się co dziwić że nie wszyscy przyjmują to dobrze. Ale z punktu widzenia liczby ludności czy wpływu na ceny mieszkań, to jest bardzo silny czynnik. Część rodzących się dzieci w Polsce odziedziczy mieszkania po rodzinie, ale z imigrantów każdy będzie musiał coś wynająć albo kupić.
Poza tym ciężko przewidzieć, czy jakieś wydarzenia polityczne lub gospodarcze nie będą powodowały migracji lub powrotu z migracji rodaków. Osobiście nikomu na obczyźnie kataklizmów które by zmuszały do ucieczki nie życzę, ale na zachodzie też mają swoje problemy. A statystyki GUS chyba nie łapią osób urodzonych w rodzinach które wyemigrowały za granicę.
Ciężko też ocenić, czy będziemy mieli do czynienia z wycofywaniem starych mieszkań z eksploatacji. Stare budynki ceglane, kamienice, a także budynki z wielkiej płyty – jedne opracowania dają im setki lat, inne straszą że za 10 lat będzie trzeba rozebrać. A prawda pewnie leży gdzieś pośrodku.
Suma sumarum, wróżenie przyszłości cen mieszkań (i co za tym idzie cen najmu) to wróżenie z fusów, bo nie tylko demografia ma na to wpływ. Choć zgodzę się, należy mieć na uwadze że presja demograficzna istnieje, i że zwiększa to ryzyko spadku ceny, ale nie można tego rozpatrywać jako rzeczy pewnej.
Napisałem dość szczegółową odp ale chyba nie przeszła bo były w niej linki. W każdym bądź razie moim zdaniem w scenariuszu wzrostu stóp procentowych: mniejsza zdolność, mniej udzielanych kredytów, mniejszy popyt, większe raty więc kto pod lewar to nie wydoli (patrz. „BTE”), więc większa oferta. Przy większej ofercie i mniejszym popycie spadek cen nieruchomości. Przy spadku cen nieruchomości spadek cen wynajmu. Czy to ma sens? Raczej tak. Czy tak będzie? Nie wiem.
Inny, mniej trywialny przypadek? Proszę. Mieszkam sam, po 30-tce już trochę, zarabiam dobrze, ok. 6800 zł jak na moje miasto na wschodzie. Trochę tułałem się po pokojach ze studentami w końcu kupiłem własne M, 2 pokoje w bloku z lat 70-tych (rata to niecałe 900 zł). Samochód? Używam do wyjazdów weekendowych, do pracy jeżdżę autobusem. Nowy samochód? Nigdy! Mój za gotówkę kosztował 10.500 zł (C2 1.4 HDi ’02). Droższy nie jest mi potrzebny. Karty kredytowej nie mam. Dzięki niskim kosztom mogę pojechać z dziewczyną 2 razy do roku na wakacje za granicę.
Witam wszystkich. Co do powyższego listu to osobiście mam inne zdanie na temat brania kredytów. Nie trzeba się bać kredytu, tylko umiejętnie przeliczyć siły na zamiary. Ja przeciwieństwie do Was na początku nie posiadałem żadnego majątku, tylko 20 tys. PLN od rodziców i pojechałem z żoną z małej mieściny do dużego miasta akademickiego. Do dziś tutaj mieszkamy i pracujemy. I kupiliśmy mieszkanie na kredyt (zadłużenie 180 tys. PLN). Co miałem na myśli siły na zamiary? Ano to, że brać kredyt z taką ratą żeby nawet w przypadku utraty pracy (czego rzecz jasna nie życzę) dalej dałoby się spokojnie go spłacać. W naszym przypadku rata kredytu stanowi ok 15% naszego budżetu więc nie ma tragedii. I druga sprawa. Nie ma co tragizować że kredyt na 20-30 lat itp. Też tak myślałem biorąc kredyt ale wystarczy wynegocjować z bankiem zero prowizji za wcześniejszą spłatę czy nadpłatę kredytu a jak się uzbiera jakaś większa kwota to po prostu go nadpłacić. W moim przypadku brałem na 30 lat w 2007 r. a teraz mam do spłaty jeszcze 11 lat.
Przyznaję bez bicia, że zaprzestałam czytania po wzmiance, że Młodzi byli w stanie odłożyć 3 tys miesięcznie, a do tego jeszcze normalnie żyć.
Niestety nie miałam takiego szczęścia, żeby ktoś z rodziny sprezentował mi własnościową kawalerkę na starcie.
Niestety nie mialam takiego szczęscia, żeby podróżować po świecie, zwiedzać i wciąz żyć w Polsce godnie bez martwienia się o jutro.
Tak, to zwykła ludzka zazdrość, ale dlaczego będąc wykształconą osobą, pracując uczciwie i odmawiając sobie praktycznie wszystkiego wciąż w wieku 30 lat jestem nikim, bo tak własnie tacy ludzie jak ja są postrzegani przez społeczeństwo.
Co gorsza takich jak ja jest na prawdę wielu..
Pozdrawiam.
Ubolewam nad zawiścią ilekroć słucham na przykład kolegi, że w nowo zakupionym samochodzie za ~12 tys ktoś mu narysował głęboki X na masce..
Ale zazdrość bywa motywująca. 🙂 Może możesz coś zmienić, przekwalifikować, znaleźć dodatkowe źródło, popracować nad hobby, które może w przyszłości stanowić dodatkowe przychody? 🙂
Nigdy, ale to nigdy nie pisać niczemu pod wpływem negatywnych emocji. Zaburzają poglądy :>
Świetny tekst. Ja wprawdzie nie posiadam wiele, ale jestem zadowolona, że nie posiadam długów – żadnych. Powoli odkładam, co mogę, wkładam w lokaty choć małe sumy… Teraz wynajmuję (w Warszawie!) i niestety pochłania to sporo mojej pensji. Na wkład własny i tak na razie nie mam, więc się nie stresuję. Jednak sytuacja rodzinna najprawdopodobniej zmusi mnie do szukania większego mieszkania za ok. rok, a wynajem mieszkania z dwoma sypialniami w W-wie wydaje się koszmarem finansowym… Podobnie, jak Kasia, boję się długoletnich kredytów, ale chyba nie będzie wyjścia.
Czytam Twojego bloga od kilku miesiecy i dopiero teraz postanowilem napisac pierwszy komentarz. Jestem w podobnej sytuacji jak autorka „mejla” tyle tylko, ze pracuje za granica; oszczedzam regularnie i trzymam sie zasady: wydawac mniej niz sie zarabia. To jest podstawa (dla mnie przynajmniej) do dalszych finansowych planów. Podobnie jednak jak wielu innych spotykalem sie z „pukaniem” w glowe; ze trzeba lapac okazje, itp.
Zgadzam sie z teza, ze wstrzymywanie sie z popadnieciem w dlug(i) jest najlepsza przed nimi ochrona.
Pozdrawiam
Cześć wszystkim. Oczywiście bardzo fajny i pouczający wpis. Niemniej jednak sytuacja Kasi jest nad wyraz komfortowa. Po pierwsze ma zabezpieczenie w postaci spadku, po drugie nie ponosi kosztów najmu mieszkania, po trzecie dobrze zarabia, po czwarte nie jest sama. Moim zdaniem spokojnie może zaciągać kredyt hipoteczny pomimo obaw. Jeśli coś w przyszłości pójdzie nie tak – zawsze ma odpowiednie zaplecze. Kilka lat temu sam byłem w podobnej sytuacji – mieszkałem na wynajmie, oboje zarabialiśmy i odkładaliśmy pieniądze. Niestety nasze zarobki nie były aż tak duże aby uzbierać na mieszkanie w klika lat. Stąd nasza decyzja o zaciągnięciu hipoteki. Teraz po kilku latach mieszkamy „u siebie” (bank widnieje w KW), nadal oszczędzamy i pomału zaczynamy nadpłacać nasz kredyt. Gdybyśmy nie wzięli kredytu to w sumie stalibyśmy w miejscu – mieszkając w wynajmowanej kawalerce (teraz już we troje). Przed zaciągnięciem zobowiązania ważne jest to aby nie brać maksymalnej kwoty kredyty (my mieliśmy 30 proc. wkładu własnego) a po jego zaciągnięciu ciągłe pilnowanie swojego budżetu (cały czas oszczędzamy). W ten sposób spłata zobowiązania nie powinna nam zająć więcej niż 15 lat, choć umowę mamy na 30 – czas wyjątkowo szybko płynie. Pozdrawiam Jacek
Cześć!
My wzięliśmy kredyt hipoteczny na własne cele mieszkaniowe, ale z olbrzymią pomocą Rodziciów i Dziadków, stąd rata jest niższa niż odstępne dla wynajmującego nam wcześniej kawalerkę – opłacało się.
Co do kredytów konsumpcyjnych – unikamy jak ognia. Przeżywamy bardzo podobny dylemat do dylematu Kasi – nie mamy samochodu i czujemy naciski ze strony rodziny, dla których jest on wyrazem statusu i powodzenia, a my liczymy, liczymy, liczymy i bardziej nam się opłaca jeździć komunikacją publiczną, korzystając w sytuacji potrzeby z taksówki. Jakoś kredyt na auto albo wydanie na stary samochód wszystkich naszych oszczędności nas przeraża.
To nie jesteśmy aż tak nienormalni, jak nam mówią?
Pozdrawiam Autora i czytelników!
Michał,
od dłuższego czasu czytam Twój blog, ale ten artykuł wlał we mnie dodatkowo dużo optymizmu.
Dlaczego? Bo mam podobną przypadłość, co Kasia. Ale co ciekawe, u mnie ta niechęć pojawiła się z innych powodów – mój mąż choruje na chad (choroba afektywna dwubiegunowa) i mimo długich okresów remisji ataki manii będą się na pewno powtarzać (co oznacza m.in. częste przerwy w pracy, zmiany, itd.). Po studiach nasze zarobki były małe (razem jakies 2500, 2700 zł!)+ ciągla zmiana pracy u wtedy jeszcze narzeczonego. Z obawy o przyszłość wyjechaliśmy do Holandii, żeby ciężko pracować i odkładać pieniądze. W ciągu niespełna 2 lat wraz z prezentami ślubnymi udało nam się uzbierać praktycznie 100 % wartości mieszkania (167 tys), a dzieki małej pożyczce od rodziny (20 tysiecy, od rodziny, bo nrak zdolnosci kredytowej) opłacic koszty kupna i zrobic niewielki remont. W tej chwili od ponad roku mieszkamy w Polsce i zaczęło nam się naprawde powodzić, mąż ma stałą pracę a ja własną firmę, niewielka pożyczka w zasadzie spłacona. Żyjemy spokojnie choć w cieniu choroby, w zasadzie tylko tv kupilismy na raty…
Może opiszę swą historię. Też nie lubię długów.
W 2000 roku jako 18 latek wyjechałem na studia z popegerowskiej wsi do Poznania. Zdany byłem na siebie. Studia dzienne. Jadąc tam miałem cel – własne mieszkanie. Studiowałem matematykę. Starałem się zrobić wszystko aby po zakończeniu studiów mieć pieniądze. Zacząłem od korepetycji. Pozwalała mi to odłożyć początkowo ok 400-500 zł mies. Do spełnienia celu było mało, więc znalazłem sobie niszę – korepetycje tylko dla studentów przede wszystkim zaocznych, ludzi z pieniędzmi i udawało mi się uzyskiwać ok 70-100 zł za godzinę. Miesięczne oszczędności wynosiły 2-3 tys. Dodatkowo w wakacje praca w Niemczech (za takie wakcaje można było przywieźć 4000-5000 tys marek).
Po zakończeniu studiów dyponowałem majątkiem 140 tys. Chciałem kupić mieszkanie 3 pokojowe (planowałem ślub) na kredyt. Miałem 50 % wkładu własnego. Udałem się do doradców finansowych, biur nieruchomości i zaczęliśmy gruntowne poszukiwania. Doradcy z Open Finance – bo tam skierowałęm swe kroki zaczęli mi przedstawiać perspektywy długu na 130% wartości nieruchomości i na 35 lat .Resztę miałem zainwestować.
Nie podobała mi się taka opcja. Ale „doradca” ystąpił do banku o tki kredyt w moim imieniu. Wkurzyłem się tak bardzo, że kupiłem kawalerkę za gotówkę.
Oczywiście wiedziałem, że nie będę mieszkął tam do końca życia. Wcieliśmy więc z żoną program „zbieramy na 3 pokojowe”. W między czasie pojawiło się dziecko. Generowaliśmy ok 30 tys. oszczędności rocznie. W 2010 roku postanowiliśmy szukać okazji. Plan był taki – kupujemy mieszkanie z wkładem własnym, następnie sprzedajemy kawalerkę i spłacamy dług. W 2013r. trafiłą się okazja. 3 pokojowe mieszkanie 64 m^2 za 210 tys. od komornika. Płatność gotówką. Mieszkanie do remontu.
Wzięliśmy więc kredyt refinansujący zakup mieszkania z marżą 0,99%, bez prowizji z możliwością wcześniejszej spłaty na 25 lat. Rata wynosi 5% naszych dochodów netto. Dlaczego tak długi okres kredytowania? Niska rata. Wiemy, że zpąłcimy więcej w odsetkach, ale potraktowaliśmy jako ubezpieczenie. Moglibyśmy wziąść kredyt na 5-7 lat, lecz niestety rata byłaby dosyć wysoka w stosunku do naszych dochodów.
Na kawalerkę trafił się najemca (który aktualnie był bez pieniędzy i zastrzegł sobie prawo pierwokupu) która pokrywa nam ratę + czynsz w nowym mieszkaniu. Po roku spłaciliśmy 20% zadłużenia. Na dzień dzisiejszy z odkładanych środków mamy kapitał na jednorazową spłatę 50% pozostałej kwoty kredytu (nie licząc kawalerki, która przypadkowo stała się inwestycją).
Dlatego uważam, że sam kredyt nie jest też do końca zły. Nie warto też przesadzać z wysokością raty, gdyż możemy na tym „popłynąć”
Na dzień dzisiejszy mam prawie swoje mieszkanie (bo jeszcze kredyt) i kawalerkę dla syna na start dorosłości. Syn ma 5 lat, więc jeszcze kilka lat pewnie pozarabiam na wynajmie (chyba, że coś innego się trafi w życiu)
Kasia ma wyjątkową sytuację i w związku z tym, moim zdaniem, nie powinna być podawana jako punkt odniesienia do zaciągania kredytów hipotecznych. Raczej jako ciekawostka :). Dodatkowo ceny mieszkań, które podała są bardzo, bardzo niskie co ułatwia zgromadzenie odpowiednio wysokiego wkładu własnego, co przy ich zarobkach jest do osiągnięcia w kilka miesięcy. Zdecydowana większość osób ma do wyboru płacić ok. 1500 PLN miesięcznie za wynajem małego mieszkania (tyle płacę za wynajem mieszkania 37m2, a i to jak na Warszawę nie jest dużo) lub ok. 1500-2000 PLN raty kredytu. Dla mnie takim samym zmartwieniem jak rata kredytu jest płacenie co miesiąc za wynajem. Dodatkowo w większych miastach osiągnięcie 20% wkładu własnego przy dodatkowym płaceniu co miesiąc za wynajem mieszkania przeciąga się już na kilka lat, nawet przy podobnych zarobkach jak bohaterki wpisu i jej partnera. Nie popieram kredytów konsumpcyjnych, bo to dla wielu ludzi pułapka, ale hipoteczne to inny temat. Nie każdy chce po studiach mieszkać w warunkach studenckich, czyli kilka osób wynajmujących jedno mieszkanie dla zminimalizowania kosztów, choćby ze względu na pracę i chęć wspólnego mieszkania z partnerem. Jeżeli miałabym mieszkać w kilka osób w jednym mieszkaniu to tylko na zasadzie: mieszkanie jest moje, a pokój wynajmuję, żeby coś na tym zarobić 🙂
Mam ambiwalentne odczucia co do przykłądu roztropności pary z podanego przykładu. 27 lat i 4500 zł/kapita – ekstra. Strach przed kredytem jest super zaletą – skłania do myślenia. Jednak 3000 zł wydatków na łebka to super negatywny wynik. Przy niepracującej żonie musiałbym sam zarabiać 12 000 zł 🙂
Pozdrawiam, chociaż zgadzam się z opiniami, że przykłąd mało konstruktywny i raczej ludziom nie pomoże.
Kasia ma kompletnie inną sytuację niż reszta ludzi – miała mieszkanie na własność, z którego zyskała po sprzedaży ok. 100 tys. Wkładu własnego do już zebranych 50 tys. a teraz mieszka za darmo u cioci i poza wydatkami na jedzenie może oszczędzać ok. 7 tys. Miesięcznie
Mam podobnie. Jedyny kredyt jaki wziąłem to hipoteka z RNS, która przy obecnych stopach i odjęciu (dodaniu) finansowania ma realne oprocentowanie ~1,3% 🙂 Właściwie to chciałem kupić swoje mieszkanie za gotówkę, albo wziąć właśnie mały kredyt na jakiś krótki okres, powiedzmy 10-12 lat. Dzięki RNS jednak mam tak niskie oprocentowanie, że praktycznie zarabiam na tym kredycie, więc na razie na pewno go nie spłacę. Innych kredytów nie mam i jakoś mi do nich nie śpieszno.
Dług jest dobry. Nie wiem dlaczego nim straszyć ludzi. Niech go zaciągają. Ja ostatnio oglądałem kilka domów po przecenach, ich właściciele wszystko zrobili pięknie na wysoki połysk i nagle stwierdzili, że ich na ten dom nie stać. I to jest dobre dla mnie, który potrafi odroczyć przyjemność i odłożyć pieniądze na taki dom. Mogę sobie wybrać. Wybierać. Czekać aż cena spadnie, bo spadają z czasem, gdy ciągle nabywcy brak, a raty płacić trzeba…
Powiecie, że czerpię korzyść z czyjejś tragedii życiowej. A ja powiadam, że czerpię korzyść z czyjejś zachłanności i braku zdrowego rozsądku.
Cwaniak. 😉
Ja jestem ciekaw jakie problemy się pojawią, afera w mediach i mieszkania na sprzedaż jak dopłaty RNS będą się niektórym kończyć niebawem.. 😉
Absolutnie popieram takie zachowanie:) Ja mam podobnie, z tym że z zaoszczędzonych pieniędzy buduję dom. Jestem zdeterminowana do tego by nie brać kredytu. Budowa będzie pewnie trwała ładnych parę lat, ale nie muszę od razu mieć wszystkiego:) I nie ukrywam że to dzięki Michałowi udało mi się kiedyś zacząć oszczędzać i żyć inaczej:)
jedno zdanie, może niepopularne. Bohaterka wpisu de facto spędzała dotychczas luźne życie wydając zarabianą kasę za granicą na wojaże. Zazdroszczę, serio 🙂
I tu pytanie retorycznne i filozoficzne – czy budowa domu na kredyt nie jest alternatywą: a. budującą de facto kapitał w długim okresie b. napędzjącym (mocno) gospodarkę i wpływy podatkowe i dającym miejsc pracy c. per saldo generującym więcej ozczędności niż życie z podróżami ? (nie jestem bankowcem !!!)
Warto doprecyzować, jak rozumiemy dług inwestycyjny – to nie chodzi o kupowanie akcji na giełdzie na kredyt, a raczej o prowadzenie własnej działalności w oparciu o kredytowanie – sami określamy ryzyko inwestycyjne, bo jesteśmy w pełni decyzyjni w tej działalności gospodarczej.
Ja też mam 27lat i będę mieć 48m2 ze spadku oraz mam oszczędności na kawalerkę. Tylko w mojej miejscowości m2 kosztuje nawet tylko 2-3tys. Problem w tym, że mam specyficzne poglądy na wszystko i będę sam jak kołek jeszcze długi czas o ile nie zawsze. Ale fajnie się czyta pary które się dobrze dobrały i do tego dobrze im się powodzi. Cóż niektórzy mają łatwiej albo los im sprzyja.
czesc Michal,
jestem nowa czyteleniczką, Twojego bloga wyszperal gdzies mój mąż. Przewertowałam z wielka ciekawością i… przygotowuję sie do zmian w naszym życiu finansowym. Zaczniemy od kontroli budżetu (mamy juz paragony, bo sami czulismy, ze cos z tym trzeba zrobic), dzięki Tobie zamówilam tez bezplatną i bezmarżowa Euro karte w SMART Banku – do tej pory na wakacjach zawsze placilismy duze prowizje tak za platnosci jak za bankomaty. Mysle, ze wiele jeszcze przed nami, ale juz chcialam podziekowac – za inspiracje, za humor, optymizm i cieplo, ktore tchna z Twojego bloga, za otwartość z jaka podchodzisz do wszyskich komentarzy – to wszystko sprawie, że oprocz edukacyjnego charakter blog czyta sie z pradziwą przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie!
Witam wszystkich! Pierwszy raz piszę komentarz na blogu Michała, zagotowało się we mnie. Postawa Pani Kasi jak najbardziej ok – ma awersje do długów, chcę spać spokojnie, ma zaplecze finansowe. Bardzo malo osób ma taki start (mieszkania w spadku, garaż etc), tylko pozazdrościć. Takich ludzi jest na prawdę niewiele, a problem typu brać kredyt czy nie brać to w tym wypadku żaden problem. Dobrze, problem to jest pojęcia względne. Jednak uważam, że o wiele trudniej doradzić np. parze która zarabia 3-4 tysiące złotych, mieszka u rodziców, nie może liczyć na spadek od rodziców, ani żadną inną pomoc.
Pospłacaliśmy z żoną wszystkie karty kredytowe, wszystkie raty, jestesmy bez długów. Zostaje kredyt hipoteczny, który jest nieunikniony. Czy się go boję? Jak cholera! Nie mam wyjścia, nie będę z żona mieszkać u mojej mamy. Tyle ile się da, to odkładamy, a uważam że 50 % dochodów odłożonych co miesiąc na wkład własny jest sporym sukcesem, prawda? Myślę, że wiele jest małżeństw w podobnej sytuacji. Wkurza mnie gadanie innych, że kredyt to pętla na szyi. Może być piekielną pułapką, jeśli nie rozważnie go weźmiemy, zbyt optymistycznie. Najczęściej piszą to osoby, które mają mieszkanie lub mogą liczyć na wielką pomoc od rodziców – „nie bierz kredytu”, „ja bym nie brał” – gdybym miał mieszkanie też bym nie brał! O wynajmowaniu nie ma mowy, dwa lata płaciłem za kawalerkę 1000 zł (wraz z opłatami, co i tak nie było drogo). Stałem w miejscu.
Michał we wpisie piszesz, że nie warto brać większego kredytu na większe mieszkanie -„No i jeśli mamy zdolność kredytową, to czemu nie pozwolić sobie na mieszkanie większe i ładniejsze? Przecież kupujemy je na długo…Taki schemat myślenia i działania sprzyja nadmiernemu zadłużaniu.”
Nie do końca się z tym zgodzę. Podam przykład: W Łodzi mieszkania dwupokojowe (45m2) kosztuje około 160000 zł, a 3 pokoje znajdzie się za 190 000 zł (52 m2). Ok, mogę wziąć kredyt na 2 pokoje, ale myślę przyszłościowo, bo planuję dziecko i 3 pokoje są optymalne. Różnica 30 000 niby nie duża (pojęcie względne), ale rzeczywiście kupuje mieszkania na lata. Co będzie za 20, 30 lat? Nie wiem, co będzie jutro a co dopiero za dwie dekady. Jest dużo innych miesięcznych opłat stałych:
-czynsz
-prąd
-gaz
-telefon
-internet
-samochód (opcjonalnie), komunikacja miejska
Grunt to odbrać taką ratę, żeby nie zabiła domowego budżetu. W moim przypadku to będzie 20% naszych dochodów, oczywiście będę nadpłacał. Wszystko ma swoje wady i zalety, niestety… Nie wiem, czy mając kredyt na głowie będę spał spokojnie. Teraz się męczę w ciasnym domu, wybiorę własne mieszkania. Coś za coś…
Hej Pioro,
Dziękuję za komentarz. Przyjmuję to co piszesz. Kilka stwierdzeń / pytań kontrolnych od razu mi się ciśnie:
1) W dużym uproszczeniu 30 tys. zł więcej w cenie mieszkania = 60 tys. zł więcej do spłaty (uwzględniając odsetki z kredytu). Jeśli zamierzasz mieszkanie remontować / wykańczać, to remont dodatkowej powierzchni też kosztuje. Czynsz też większy itd. itp. To nigdy nie jest tylko różnica w cenie zakupu.
2) Mieszkasz z rodziną i zapewne (nie wiem na 100% – zgaduję) nie ponosisz kosztów takich jak przy wynajmie. Czy udało się Wam w tym czasie, nie ponosząc tych kosztów, zaoszczędzić np. 30-40 tys. zł na wkład własny (mniej więcej 20%). Jeśli tak, to brawo. Jeśli nie – to zastanawiałbym się nad pozyskaniem dodatkowych przychodów i zwiększeniem tempa oszczędzania.
3) Rata stanowiąca 20% dochodu netto jest OK. Przy czym trzeba pamiętać, że stopy procentowe mamy minimalne. Osoby, które dzisiaj biorą kredyty mogą być bardzo zdziwione za kilka lat. Dzisiaj niektórzy mówią jacy niemądrzy byli frankowcy… zastanawiam się czy za kilka lat nie będziemy mówić tego samego o tych, którzy dzisiaj biorą kredyty w PLN.
4) Pieniądze, kredyty… to przede wszystkim emocje i psychologia. Jak czytam niektóre komentarze dzisiaj, to widzę tutaj bardzo dużo logicznej argumentacji. Ja też się nią kieruję, ale równocześnie przestrzegam – często emocje biorą górę nad logiką. Nie ignorujcie tego elementu, bo to się może zemścić.
Niestety smutna prawda jest taka, że niektórych po prostu nie stać na mieszkanie. I kredyt nie jest rozwiązaniem problemu. Kredyt często potęguje problem o ile nie jest brany z głową. A jak go wziąć z głową? Były już artykuły na ten temat na blogu. Odsyłam do linku z prawej „Zakup mieszkania”.
Życzę wszystkim rozwagi i samych dobrych decyzji. 🙂
Pozdrawiam
Dzięki Michał za odpowiedz:) Teraz moja kolej:)
1. tak wiem, że 30 tysięcy to 60 tysięcy do spłaty więcej. Każdy chce wyremontować mieszkanie po swojemu, zresztą jak się patrzy na mieszkania wystawione w internecie to sie odechciewa. Co jest najdroższe w mieszkaniu, jesli chodzi o remont? Łazienka i kuchnia. W mieszkaniu 2 i 3 osobowym jest jedna łazienka i kuchnia:) Pokój wyremontować nie jest problem (gładź, panele i powolutku meble). Koszt remontu diametralnie się nie zwiększy, a może uda mi sie znaleźć mieszkanie, które wymaga niewielkiego nakładu finansowego?
2. Oszczędzam od lutego 2014, 10 % mamy, do grudnia powinniśmy mieć 15%. 2 K miesięcznie+350 zł czyns+kablówka, łącznie teraz przeznaczam na mieszkanie (2000 odkładanie+czynsz) – 2350 zł. Gdy wynajmowałem mieszkanie moje koszty były 1500 zł (razem z czynszem, kartą kredytową, ratami). Zakładając że rata wyniesie mnie 800 zł +czynsz 500 zł+media, zamknę się w 1500 zł. Czyli i tak mam 850 zł do przodu w porównianiu z dzisiejszymy kosztami.
3. Tak, wiem że może się zmienić, ale czy aż dwukrotnie? Koszt dodatkowych 200-300 zł bym jeszcze z bólem zaakceptował
4. Michał nie kieruję się emocjami, staram się trzeźwo kalkulowac. Spłacilem wszystkie kredyty, debety, raty, jestem na „0”. Oczywiście Twój blog przeczytałem od dechy do dechy. Emocje są złym doradca, ale jak druga połówka Cie naciska, że chce się wyprowadzić, bo już się męczy mieszkając z teściową. Doskonale ją rozumiem, też bym nie chciał dzielić małego mieszkanka z teściową:) I tak udało mi się przekonać, że warto jeszcze trochę pozbierać (do grudnia) choć nie jest to łatwe:)
Zreszta zaraz zbliża mi się trzydziestka, chcę wreszcie mieć swoje mieszkanko. Tylko ten cholerny kredyt:)
No i wszystko jasne 🙂 Dobra – walcz tam skutecznie. Widzę, że panujesz nad tematem.
Kibicuję 🙂 Jak będziesz potrzebował dobrego doradcy kredytowego, to śmiało pisz do mnie przez stronę „Kontakt”.
Pozdrawiam
Pioro, to ja na początek pochwalę b. dobre osiągnięcia do tej pory – brawo i tak trzymać 😉
Jako że z rynkiem w Łodzi miałem trochę do czynienia (szukałem mojego 2 lata) to podpowiem, że może dać się coś kupić taniej niż wspomniałeś (choć zależy to od wymagań stawianych mieszkaniu). Ja podam mój przykład z dolnego bieguna cenowego np. wyszukałem okazję – rozkładowe 2 pokojowe 60m^2 kuchnia i łazienka z oknem, wszystkie media miejskie – właściciel wziął… 135 000.
Oczywiście roboty było co niemiara i pół roku potem ganiałem z narzędziami, prostowałem ściany robiłem podłogi itd. itp. (kamienica, większość elementów to chyba jeszcze pamiętało wyzwalanie przez Sowietów…) ale i tak łącznie wyszło poniżej 160 000 i to z umeblowaniem, a większość mebli nowa (głównie trafiły się jakieś dzikie przeceny w Realu, z 380 na 100 np 🙂 meble od pół roku służą i na razie są ok).
Jeśli ktoś ma smykałkę do remontów, to wręcz należy szukać mieszkania w kiepskim stanie, byle stan budynku był dobry 🙂 A nawet jeśli nie bawi Cię kucie w ścianach i rozkręcanie wszystkich rur, to i tak myślę że angażując trochę czasu w szukanie po ogłoszeniach można wyłowić wiele perełek które są znacznie poniżej ‚ceny średniej’. Dlatego uważnie szukaj, a jestem pewien że z dobrym targowaniem da radę znaleźć coś za 3000 / m^2 albo choć blisko tej kwoty.
Tak jak Michał, trzymam kciuki i Go Łódź Go! 😀
PS. Chyba, że interesują Cię tylko obiekty nowe – wtedy trzymaj się tego co znalazłeś, bo w nowych mieszkaniach takich niskich cen trudno znaleźć 🙂
Kupowanie mieszkania do remontu to tez ryzyko, mozna sie wpakowac w niezle bagno, zwlaszcza ze sie na tym nie znam, a firmy remontowe slono kosztuja… Troche wymagan mam m.in 1-3 Pietro, rozkladowe, z balkonem, blok w osiedlu. Tam, ciezko jest spelnic, ale laduje sie w kredyt na x lat, wiec jesli mam byc niezadowolony, to ja dziekuje za taki interes:) Ludzie nie maja wstydu, wystawiaja rudery za kosmiczne ceny, ale kazdy chce zarobic. Zbieram dalej…
Witam dołączę do komentarzy rozbawił mnie komentarz Mariusza o kupnie co roku mieszkania na wynajem z każdego po 200 zł msc. po odliczeniu kredytu, a co z remontami, drobnymi naprawami, miesiącami bez wynajmu, nieuczciwymi wynajmującymi nic tylko wynająć – mieszkanie się samo spłaca ja akurat już jestem po tej drugiej stronie wynajmujemy 2 mieszkania w dużych miastach studenckich (2 różnych) i nie jest tak różowo jak się wydaje, np. nie dogadują się miedzy sobą i oczekują, że ja będę interweniować, w jednym z mieszkań jest własne ogrzewanie gazowe grzeją chodzą w zimie w spodenkach i krótkich rękawkach, a jak przychodzi wyrównanie za gaz to zdziwieni, że jest tak dużo (licznik jest w korytarzu do wglądu), nie otwierają okna w łazience po kąpieli, nie mówiąc już o wietrzeniu pokoi jak mam jechać coś tam zrobić to mnie nie powiem co … No cóż o cudze się nie dba jak o swoje, ale trzeba coś robić aby zwiększyć dochody swojej rodziny 4-osobowej. Zaznaczam, dla niektórych , że w spadku mieszkań nie dostaliśmy, zanim je kupiliśmy wybudowaliśmy dom, w którym mieszkamy (pracując na etatach i mając wspólnie drobną działalność gospodarczą) nie jest do końca wykończony (wcześniej mieszkaliśmy 7 lat u teściowej i 4 lata w starym domu, który kupiliśmy wraz z działką na budowę własnego domu) ponieważ wtedy mi zaświtało, aby kupić mieszkanie, odłożyliśmy na wkład własny przez 3 lata 40% na jedno kupiliśmy, następnie 3 lata później 30% na drugie, kredyt systematycznie nadpłacamy (jednego już nie ma, a drugiego zostało 20%). Dziś wiem, że bez „mądrych”kredytów nigdy nie kupilibyśmy tych mieszkań.
Uważam, że jeśli kogoś nie stać na odłożenie wkładu własnego w wysokości min.20% to nie powinien brać kredytu hipotecznego, kredytów konsumenckich jestem zagorzałym przeciwnikiem.
Lucyna, cieszę się że zainwestowaliście w mieszkania na wynajem i koniec końców są dla was czymś co przynosi dochody zamiast straty. Ja nie mam jeszcze mieszkań na wynajem zatem nie spotkałem się jeszcze z problemami z lokatorami, które opisujesz. Szczerze mówiąc od samego początku chcę wynająć firmę, która będzie za 15% wartości czynszu administrować moim mieszkaniem. Będzie szukać najemców, selekcjonować ich, podpisywać z nimi umowy, odbierać klucze, kaucje, remonty, dbać o to, żeby nie było pustostanów, załatwiać wszystkie sprawy tak, żebym nie miał w zasadzie żadnego kontaktu z najemcami. Nie potrzebuję takiego stresu.
Podchodzę do tego jak do zwykłego biznesu. Inwestuję część własnych pieniędzy, na resztę biorę kredyt z banku i wszystko wyliczam na początku tak, żeby mieć mały dodatki zysk co miesiąc aż do momentu kiedy spłacę kredyt. Wtedy zysk się znacznie powiększy. To jest mój plan na przyszłą emeryturę. Sama piszesz o „mądrych” kredytach. Jeśli się ma wszystko przekalkulowane kredyt może na nas pracować a nie odwrotnie. Zachęcam się do podzieleniem się z nami na tym blogu bardziej szczegółowymi informacjami o Twoich mieszkaniach. Jak je kupowałaś, ile Cię co miesiąc kosztują, jaki jest czynsz i rachunki i kto je płaci. Ile masz miesięcy pustostanów w roku, itp. Takie informacje mogę być cenne dla wielu z nas. Dla mnie na pewno 🙂
Mzuri pobiera tylko 11 %, a nie 15 %, i całkiem dobrze sobie radzi. Zarządzają moimi mieszkaniami i jest OK.
Hej Robert,
To powiedz w którym mieście, bo z tego co ja wiem, to ludzie na Mzuri narzekają. Miasto miastu nierówne.
Pozdrawiam
…nie działa wypisywanie się z powiadomień o nowych komentarzach 🙁
albo coś źle robię
„Czy są jakieś formy zadłużania, które uważam za zasadne? Tak, np. kredyty hipoteczne i inwestycyjne”
Dodałabym Kasę Zapomogowo-Pożyczkową pracodawcy 🙂
Jak to wygląda? Co miesiąc z mojej pensji (netto) 1% odkładany jest na tzw wkład (który nie jest oprocentowany). Mogę wziąć maksymalną pożyczkę w wysokości: wkład + trzykrotność pensji brutto. Wielkość raty ustalam sama, ale długość spłaty nie może przekraczać 24 miesięcy. Raty co miesiąc są potrącane z pensji. Mogę spłacić pożyczkę wcześniej przy przypływie gotówki.
W ciągu 10 lat pracy u tego pracodawcy wzięłam pożyczkę RAZ – w pierwszym roku pracy. 1500pln na sofę 🙂 Spłaciłam w 3 miesiące. I to była moja JEDYNA jak do tej pory pożyczka. To były strasznie DŁUGIE 3 miesiące 🙂
Tak jak Kasia nie lubię pożyczek, kredytów etc… i także na mnie znajomi krzywo patrzą 🙂
Pozdrawiam
Aga
WItam, a jak sytuacja u Pana z kredytami ?
Witam,
A ja czytając ten wpis zacząłem dostrzegać inny wymiar kredytów. Jeśli by potraktować Kasię jako symbol (bez żadnych osobistych wycieczek), to czy konsumpcjonizm w czystej postaci jakim jest egzotyczna wycieczka za gotówkę jest czymś lepszym od kredytu na mieszkanie ? Mógłbym uważać, że przysłowiowe wywalanie kilku tys na wycieczkę jest gorsze od spłacania odsetek kredytu. Uważam, że jest coś nie tak ze stawianiem na jednej szali potrzeby jak mieszkanie, założenie rodziny choćby na kredyt vs. wycieczki i ciułanie na nie własne m. Wszyscy piszą, że najpierw trzeba mieć, żeby później to wydać. Wszystko super, w trójwymiarowej rzeczywistości, gdzie czas nie płynie a my się nie starzejemy. Bo jak dodamy do tego upływający czas to może okazać się, że owszem mieszkanie kupiliśmy za własne pieniądze, ale dzieci już w nim nie wychowamy, bo nie zdążymy (a nie oszukujmy się nie wychowamy 2-3-4 dzieci w wynajętym tanio mieszkaniu/pokątem u teściów). Kredyt tak naprawdę nie daje nam komfortu posiadania czegoś kredyt daje nam możliwość zmieszczenia się w czasie (pomijam wątek singla, bo tu sprawa jest bezdyskusyjna). Na tym świecie gro ludzi startuje z „0” dosłownie mając 25 lat i nie można o nich powiedzieć, że są niezaradni, nie każdy może wyjść w życie uposażony (sądzę, że większość z nas tak ma). A nie od dziś wiadomo, że jakim bardzo by świata nie idealizować, to jest to przestrzeń, w której trzeba znaleźć miejsce dla siebie, może nawet brutalnie mówiąc: wyszarpać je sobie. Kredyt jest czymś co daje jakąś szansę na „wyszarpanie” miejsca w tej przestrzeni w sposób trochę nie fair – na dopingu (choć „pomoc rodzinna” to też jakiś doping, który równoważony jest kredytem). Kwestią otwartą pozostaje tylko pytanie, o granice dopingu. I myślę, że tu jest pies pogrzebany. Nic złego nie widzę w kredycie, za to zły jest brak świadomości czym ów kredyt grozi (to jak z przechodzeniem przez ulicę).
bardzo dobry wpis
Dla tych co mają dylemat: wynajmować czy brać kredyt hipoteczny – jest trzecia droga, którą Michał opisał kiedyś na blogu, można wystarać się o mieszkanie do remontu na własny koszt w gminie/mieście. Takie mieszkanie można po zakończeniu remontu kupić od gminy/miasta za 1% wartości. Tak jak pisał Michał najtrudniej jest takie mieszkanie dostać (chętnych z reguły jest więcej niż mieszkań). Głównym kosztem „zakupu” takiego mieszkania jest koszt remontu. Ja za swoją 33 metrową kawalerkę dałem w 2010 roku 40.000 zł (koszt remontu – remont wykonała ekipa budowlana). Gdybym sam remontował wyszłoby o połowę taniej. Znajoma za swoje 18m2 zapłaciła 7.000 (koszt remontu). Stan tych mieszkań bywa różny stąd różnice w kwotach są znaczne. P.S. Michale! Dzięki za tego bloga! Robisz świetną robotę! Jak możesz to umieść link do tego artykułu
Dzięki Dawid za przypomnienie o tej opcji.
A oto link do tego artykułu: https://jakoszczedzacpieniadze.pl/jak-zdobyc-mieszkanie-w-cenie-remontu – muszę go zaktualizować o nowe fotki, które dostałem od Sonii – już po remoncie.
Pozdrawiam
Koniecznie dodaj zdjęcia! Pamiętam, że czekałem na informacje o tym jak im remont poszedł a tu cisza 😉
Na dwie osoby zarabiają 9000 zł, nie muszą opłacać czynszu za wynajem mieszkania i oszczędzają 3000 zł miesięcznie. Czyli jak dobrze rozumiem, miesięcznie przejadą 6000 zł, a Ty Michale ich chwalisz za rozsądek finansowy? Haha, uśmiałem się.
Dokładnie miałem podobne odczucia. 6000zł na dwie osoby miesięcznie? To bardzo dużo. Ja nie wydaję tyle mimo, że mam prawie 2000zł raty miesięcznie.
Uważam, że zarabiam jak na polskie warunki dobrze (5k netto), jestem 2 lata po studiach i udało mi się odłożyć 70k zł. Z obecnej pensji udaje mi się odłożyć połowę. Nie uważam żebym jakoś specjalnie oszczędzał, staram się jedynie rozsądnie dysponować wydatkami. Niskie wydatku przede wszystkim z powodu braku samochodu – do pracy jeżdżę na rowerze, a jest to możliwe tylko dlatego, że po zmianie pracy mogłem również zmienić wynajmowane mieszkanie. Nie dostałem od rodziny żadnej pokaźnej sumy pieniędzy, mieszkania, garażu czy też samochodu.
Plany na przyszłość? Emigracja! Jeszcze 6-12 miesięcy chcę się podszkolić a następnie wyjechać do kraju gdzie można wziąć kredyt na mieszkanie/dom i go spłacić w 2-3 lata i żyć spokojnie. Co raz więcej osób z mojego otoczenia wyjeżdża za granicę (na stałe!), a niektórzy jeszcze kilka lat temu deklarowali się, że nie wyobrażają sobie życia poza Polską. Nie są to osoby którym się nie powodzi w Polsce (wręcz przeciwnie), a osoby którym puszczają nerwy gdy wchodzą kontakt z systemem ‚sprawiedliwości’, opieki zdrowotnej itd.
Nie wiem skad Polacy maja takie wysokie mniemanie o tym co jest za ta mityczna granica. My mieszkamy w Anglii od 10 lat (2+1) i dopiero teraz majac dobra i stabilna prace oraz odpowiednie zarobki staramy sie o kredyt hipoteczny. Rata za dom 3-pokojowy w cenie ok. £180 k z wymaganymi ubezpieczeniami roznego typu przy 10% wkladzie wyniesie ok. £900. Dom jest w miejscowosci sredniej wielkosci. Nie jest to duzy wydatek dla naszego budzetu, ale juz zaczal mi spedzac sen z powiek. To taka bariera psychologiczna w moim przypadku i rozwazanie roznych czarnych scenariuszy.
Obecnie stoje przed dylematem czy kupic teraz (nie do konca wiadomo czy i o ile wzrosna w miedzyczasie ceny nieruchomosci) czy jednak zwiekszyc wklad wlasny do 20% w ciagu poltora roku (lub nawet troche szybciej majac na uwadze nadchodzaca podwyzke w mojej pracy) bez wiekszej zmiany naszego stylu zycia i oczywiscie w tym przypadku zmniejszyc rate do ok. £700. Na razie sklaniam sie ku drugiej opcji.
Nawiazujac do pozytywnego myslenia Tomka, nie spotkalam sie z sytuacja, ze ktos hipoteke splacil w 2-3 lata, nawet jesli kupi cos mikroskopijnego w zlej dzielnicy w malutkim miescie bez szans na prace, a spotykam wiele osob gdyz jestem prawnikiem. Poza tym, wiekszosc hipotek ma tzw. fixed period na 2 lub 5 lat, w zaleznosci od banku, i splacenie hipoteki w tym okresie najczesciej pociaga za soba kary finansowe. Jak mowia Anglicy „the grass is not greener on the other side”. Dlatego tez zycze madrych wyborow i szczypty zdrowego rozsadku zamiast bezkrytycznego idealizowania „zagranicy”.
Pozdrawiam,
No tak, ja uważam, że nie warto brać kredytu, jesli nie jest to tak w stu procentach konieczne. Ja korzystam jedynie z małego debetu na koncie – około pięćset złotych wynosi. Jednak muszę, bo zarabiam tyle, że czasem braknie na koniec miesiaca stówka i trzeba z debetu skorzystac. Jednak generalnie jestem przeciw.
A wg. mnie jest odwrotnie niż mówisz, jeśli dla kogoś branie kredytu jest konieczne, to to co najmniej żółta lampka, że ma kłopoty z przepływami kasy. Skoro teraz ma problemy, to skąd pomysł, że przy kredytowaniu będzie lepiej, skoro nadal nie będzie miał kasy + dojdą mu koszta kredytowe?
Wg. mnie kredyt powinno się brać właśnie wtedy gdy nie jest koniecznie potrzebny jak to określasz – tj. mamy dobre zabezpieczenie finansowe, na wypadek gdyby powinęła nam się noga, albo nawet mamy dużo gotówki, ale kredyt jest z dopłatami, więc zarabiamy na nim. Sam mogłem kupić mieszkanie w dużej mierze bez kredytu, ale wziąłem go, bo dzięki RNS na nim zarabiam.
fajnie. fajnie. jeśli ktoś mieszka w małym mieście i płaci za wynajem małe pieniądze. A co jeśli ktoś płaci za wynajem więcej niż by płacił za ratę kredytu + czynsz ?
Jak mam zaoszczędzić na mieszkanie skoro co miesiąc płacę komuś 1500 zł (+ czynsz+media) za możliwość mieszkania w mieście gdzie mam pracę?
Wtedy kredyt hipoteczny to chyba jedyna szansa, żeby po tych 30 latach w ogóle coś „mieć”.
Wypowiedź kandydata akurat na czasie:
„Podczas spaceru prezydenta zaczepił młody chłopak. Zapytał, jak ma żyć i za co kupić mieszkanie jego siostra, która po trzech latach szukania pracy znalazła jedynie taką, w której zarabia dwa tysiące złotych. – Znaleźć inną. Wziąć kredyt. Mieć pracę. Wiesz, że w Polsce spada bezrobocie? A w Anglii idzie w górę -odpowiedział Komorowski .”
Czyli jednak głowa państwa doradza, że jak ktoś zarabia ledwie 2 tys. zł, to należy wziąć kredyt i wszystkie problemy ten kredyt rozwiąże! Michał coś te twoje rady mijają się z radami najmądrzejszego człowieka w tym kraju 😉
Hej Robert,
No to zależy, czy doradzał sekwencję zdarzeń czy zbiory rozłączne. 😉 Jeśli sekwencję, to to by się zgadzało. Zapomniał tylko powiedzieć, że po znalezieniu lepiej płatnej pracy warto zaoszczędzić i zebrać na wkład własny.
Pozdrawiam
Ja bym miał lepszą odpowiedź – spróbuj dokształcić się w kierunku, który rokuje, czyli np. telekomunikacja, informatyka. Dzięki temu nie będziesz zarabiać 2k netto, a sporo więcej w dużym mieście.
Możesz też spróbować otworzyć coś swojego.
Kasia ma rację!!Mój dziadek zawsze mi powtarzał jak byłam mała,zeby banki omijac szerokim łukiem..
Dziadek przed 2WŚ trzymał pieniadze w banku,oczywiscie przepadły,jego kuzyn pozyczył na tynkowanie domu i jakież było jego zdziwienie gdy po wojnie dostał z banku list ,ze musi spłacic kredyt!!
Nikt nie wie jak długobedzie miał pracę i zdrowie..
Pozdrawiam
Alicja
Aha, czyli uważasz, że jak ktoś ma powiedzmy milion złotych, to powinien to trzymać w gotówce w materacu, bo banki są be? 🙂
Tylko nie w gotówce, a w złocie 🙂
Panie Kasiu nie jesteście państwo sami z taką postawą. Tak trzymać.
Ja np analizuję wydatki w skali miesiecsnej i rocznej. Koledzy patrza na mnie jak na kosmite ale dzieki tym danym moge zgrubnie wyliczyc kilka scenariuszy finansowych przy różnych ryzykach. I najwazniejsze, wiem ile i na co wydaje i ile oszczedzam rocznie. Wiem jedno, pare $ na lokacie pozwala na zdecydowanie niższy poziom stresu . Pracodawca nie jest moim Bogiem i. Nie boje sie zmian pracy,jak wtopię to przynajmniej mam czas na spokojne poszukiwania nowej.
Pozdrawiam.
Witam,
Dzięki za ciekawe artykuły, które „kopią po finansowym zadku”:)
Ludzie, pobudka! Po prostu sami jesteśmy sobie winni tego stanu w jakim się znajdujemy. Jest wiele możliwości mniej komfortowych (ale na tym rozwój polega by od komfortu uciekać) np. zaplanowany wyjazd za granicę. Kolejna moja zasada to nie iść za stadem owiec. Moja imienniczka Kasia przebija się przez ten tłum i pozytywnie na tym wychodzi. Dziwi mnie to, że osoby pogrążone w kredycie na własne M (oraz mieszkające w mieszkaniu), nie uświadamiają sobie, że na zawsze teoretycznie skazane są na opłatę czynszu+mediów. Są skazani na łaskę spółdzielni innego zarządcy. Na koniec mój ulubiony cytat: ” Bogaci mają dużo pieniędzy a wydają mało a biedni mają mało pieniędzy i wydają dużo”. Pozdrawiam
Żebyś Ty Kasiu wiedziała.
Znam takich co mają 4 domy a bardzo duży problem z prezentem urodzinowym za 50 zł;-)
Ja miałem podobną sytuację, własnościowa kawalerka i jeden cel – większe mieszkanie bez kredytu, który realizowaliśmy przez około 5 lat. Wszelkie wydatki ograniczone do minimum, żadnych kablówek, telefonów na abonament, tabletów i innych bzdetów, net Aero, urlop wakacyjny tylko w kraju w tanich kwaterach i ciągłe spisywanie wszelkich wydatków w excelu. Były miesiące gdzie na oszczędności przeznaczaliśmy prawie 50% dochodów. 30% przy 6 tys. to nie jest jakiś wielki wyczyn.
Po sprzedaży kawalerki (ok. 20 % inwestycji) i drobnej pożyczce od rodziny (ok 12% całej inwestycji) kupiliśmy 3 pokoje w nowym budownictwie i praktycznie całość urządziliśmy. Oczywiście bez kredytu. Fakt, pewne ryzyko jest, bo obecnie mamy bardzo małe oszczędności (tzw. poduszka 😉 ) ale mamy nadzieje, że od drugiej połowy roku wrócimy do systematycznego oszczędzania.
Od pół roku jesteśmy na nowym mieszkaniu i nieraz przy kolacji rozmawiamy o tym jak super nam się udało i nie mamy nad sobą żadnego stresu w postaci kredytu. Niektórzy znajomi dziwili się czemu się tak zarzynamy finansowo, bo przecież prościej wziąć kredyt i używać życia, bujać po świecie a potem „inwestować” pożyczone pieniądze w ledy na podwieszanym suficie w całym mieszkaniu ;p
cześć Michał,
Pierwsza sprawa: przeczytałem ten wywiad w gazecie.pl i komentarze pod nim i…. i jestem załamany poziomem ludzkiej głupoty. Mam nadzieję, że Ty twego nie czytałeś. To co ci „ludzie” wypisują na Twój temat przechodzi wszelkie pojęcie. Strasznie mi się podniosło ciśnienie Wrrrrrr 🙂 Najsmutniejsze jest to, że większość z tych ludzi wypisujących takie bzdury pewnie nie zadała sobie nawet trudu, aby wejść na twoja stronę, że już nie wspomnę o dokładniejsze wczytanie się. Dramat. Ale najważniejsze, że my wiemy, że jesteś GOŚĆ 🙂
Druga sprawa: ja też nie jestem zwolennikiem zaciągania kredytów. Całe życie udawało mi się bez nich obejść. Nigdy nawet nie brałem niczego na raty. zawsze wolałem uzbierać potrzebną mi kwotę, ażeby móc kupić coś na czym mi zależało.
Niestety przy zakupie mieszkania już nie była tak fajnie. Musieliśmy z Żoną wziąć kredyt z banku. Uzbieraliśmy tylko wcześniej pieniądze w funduszu bezpieczeństwa, na wypadek jakbyśmy nagle nie mieli z czego spłacać rat. Staramy się odkładać pieniądze na wcześniejszą spłate kredytu(piszę o tym na swoim blogu), ponieżaw strasznie mam ciąży to zobowiązanie. Ciąży psychicznie i hamuje nieco nasze życiowe decyzje. Mam nadzieję, że nie przydaży się nic nie miłego w naszym życiu i za kilkanaście lat będę mógł pozbyć się tego długu.
Hej Wojtek,
Dziękuję za komentarz i dobre słowa. Nie wyciągaj daleko idących wniosków na podstawie jakości komentarzy na gazeta.pl. Po pierwsze tych nienawistnych komentarzy i tak było zaskakująco mało jak na ten serwis. Pozytywne też się pojawiały (i chyba było ich więcej) więc generalnie i tak jestem pozytywnie zaskoczony.
Pod artykułem jest jakieś ok. 150-170 komentarzy więc to nie jest szczególnie duża liczba zważywszy ilość czytających ten wywiad. Dodatkowo bardzo dużo osób przeszło na mojego bloga i po licznych „pierwszych” mailach do mnie i komentarzach widzę, że są to osoby reprezentujące znacznie wyższy poziom niż to co można wyczytać z tych najgorszych komentarzy.
Oczywiście przeczytałem wszystkie komentarze. Nie było ani jednego celnego, co kolejny raz pokazuje mi, że hejterzy strzelają ślepakami i na oślep – do tego przekonani o własnych umiejętnościach strzeleckich. Nie mam potrzeby, by wyprowadzać ich z błędu. Wolę poświęcić czas Wam niż osobom, których i tak nie przekonam (skoro nawet nie chciało im się kliknąć i sprawdzić). Już totalnym kuriozum dla mnie jest to, że są tam osoby żywotnie zainteresowane tym, w jaki sposób zarabiam, ale żadna nie zajrzała na blog by to sprawdzić. Wszystko jak na dłoni – przynajmniej do pewnego momentu.
Powodzenia w nadpłacaniu kredytu.
Pozdrawiam 🙂
Z czy na prawdę warto być uwiązanym do własnego mieszkania? A może posiadanie własnego mieszkania jest oznaką biedy, a nie bogactwa. Polecam ten artykuł: http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/posiadanie-wlasnego-mieszkania-symbolem-biedy/jejtfg
Wydawanie 6 tysięcy miesięcznie na 2 osoby (plus 3 tysiące oszczędności) to też czysta abstrakcja, zwłaszcza przy mieszkaniu własnościowym. Co, oni co miesiąc latają samolotem na wczasy na jakieś egzotyczne wyspy?
Zdecydowanie mają problem z zakupoholizmem, impulsowymi wydatkami. Brakuje im strategii, wyobrażenia tego co jest potrzebne.
Ludzie, zwłaszcza że już nie nastolatki, powinni mieć jakieś doświadczenie życiowe, wiedzieć z jakich rzeczy korzystają na co dzień, a jakie dotychczas tylko bezużytecznie leżały na półce i się kurzyły. To pozwala z góry przewidzieć, jakie wyposażenie kolejnego mieszkania jest niezbędne, zrobić listę, przemyśleć ją, uprościć i dopiero kupować. Wbrew reklamom w mediach, ludzie nie stają się szczęśliwi dzięki posiadaniu kolejnych rzeczy, te rzeczy wręcz utrudniają życie (np. sprzątanie mieszkania).
Bo 6 tysięcy miesięcznie to już są spore pieniądze, duża ilość rzeczy. W kawalerce, a nawet większym mieszkaniu, dosyć szybko nastąpiłoby przepełnienie, brak miejsca. Więc jak się domyślam, większość z tych rzeczy później po prostu jest wyrzucana, choć nie uległa jeszcze zużyciu. I tutaj wyciekają spore pieniądze.
Niby ich stać, ale różne sytuacje bywają w życiu i kiedyś może się okazać, że tych roztrwonionych pieniędzy po prostu zabrakło na coś ważnego.
Hej Rafał,
Czytam Twój komentarz i nie wiem od czego zacząć żeby nie zabrzmiało to zbyt brutalnie. Chyba jednak nie będę owijał w bawełnę.
Wyobraź sobie, że piszesz maila do lekarza (u którego jeszcze nigdy nie byłeś i który nigdy Cię nie widział i nic o Tobie nie wie) „źle się czuję” i dostajesz w odpowiedzi „bo źle się odżywiasz, jesteś za gruby, za mało się ruszasz i do tego jeszcze jesteś za głupi na swoje lata”. Co pomyślisz o takim lekarzu?
A teraz zestaw to ze swoją „receptą” dla Kasi. Skąd przekonanie, że wiesz lepiej od niej co jest dla niej dobre albo że masz lepszą receptę na życie niż Ona? Bardzo nie lubię takiego oceniania i wartościowania bez zadania sobie trudu chociażby dowiedzenia się, czy masz zestaw danych uprawniających do wyciągania takich wniosków. A może Kasia i jej Partner mają pracę polegającą na wykonywaniu autem dużej liczby kilometrów dziennie i leją do baku paliwo za 3000 zł miesięcznie? Nie wiesz tego. Ale masz receptę. Winne są rzeczy w mieszkaniu i zakupoholizm… Nie wiesz, ale napiszesz… No daj spokój.
Apel do wszystkich: proszę – dzielcie się swoimi doświadczeniami, ale nie sugerujcie, że wiecie lepiej od innych jak inni mają żyć. Nie wiecie. Ja też nie wiem.
Każdemu, kto ma takie dobre recepty polecam najpierw by napisał wprost: ile zarabia, ile wydaje i ile co miesiąc oszczędza. A i tak w mojej opinii nie uprawnia to do mówienia innym, jak powinny u nich wyglądać te proporcje albo na co mają wydawać swoje ciężko zarobione pieniądze. Każdy jest inny.
Pozdrawiam
A ja się z panem który „ocenia bez wiedzy” się zgadzam. Owszem, nie wolno nam oceniać książki po okładce I wpis Kasi jest zbyt mało obfitujący w szczegóły co do tego jak żyją, ale na Boga, mając 9 tysięcy złotych odkładać tylko 3? To ja z żoną odkładamy 1,5 – 2 tysiące mając 6,5 tysiąca netto na dwoje przy małym dziecku. Nie zabraniam nikomu życia jak chce, ale jeśli ktoś ma 9 tysięcy netto miesięcznie, nie wynajmuje mieszkania /jak my, na co idzie prawie 1,5 tysiąca/, nie ma dziecka I potrafi odłożyć TYLKO 3 tysiące, to jest to dla mnie jakaś abstrakcja. Bo nawet miesięczne bilety na autobus, teatr, operę, basen, siłownie razem wzięte tyle nie będą kosztować. A nie da się pracując – robić wszystko /czytaj basen, siłownia, teatr itd/. Zabraknie fizycznie czasu /trzeba też jeść, spać, przemieszczać się z pracy do domu, do sklepu itd…/. O jedzeniu nie wspomnę, nie da się (chyba?!) przejadać 6 tysięcy złotych. Świetnie, że autorka boi się kredytu, ja też się boję, ale przeciętny Polak nie ma szans na odkładanie, by kupić swoje M za gotówkę /czy postawić dom/. Dlatego np. ja robię wszystko, by mieć jak najwięcej swojej gotówki, mieć możliwie duży wkład własny, ale potem kredyt, który spłacić chcę w max 10 lat /bo ciągle się rozwijam I moja pensja rośnie, szybciej niż inflacja :)/. Podsumowując, łatwo jest mówić o oszczędzaniu I gospodarowaniu tym się co ma, jak się ma dużo. Tak naprawdę, poniżej pewnego poziomu wszelkie „mądre słowa” na temat oszczędzania tracą na znaczeniu, jak się musi zapłacić 2 tysiące zł rachunków a zarabia się we dwójkę 3 albo 4…
Piszę do tych kilku osób, które uważają, że Kasia wydaje za dużo pieniędzy.
Kasia nigdzie nie napisała, że kupuje bez sensu kolejne rzeczy, których potem nie używa. Chyba nie powinniśmy nikogo osądzać na podstawie naszych domysłów, bo te często są błędne, gdyż najczęściej osądzamy innych według nas samych, a ktoś może przeznaczać te pieniądze na cel, o którym byśmy nawet nie pomyśleli, gdyż jest on poza zasięgiem naszej wyobraźni. To nawet sąd musi mieć dowody, żeby kogoś skazać, a nie tylko domysły. Czyż sędzia może oskarżonemu powiedzieć: „Pewnie zrobiłeś to i to, gdyż ja bym na twoim miejscu tak zrobił. Idziesz siedzieć”?
Może Kasia ma jakieś ciekawe hobby. Różne hobby potrafią dużo kosztować. Np. turniejowy taniec towarzyski w wyższych klasach. Dwa turnieje w miesiącu, każdy to ok. 700 zł (dojazd + nocleg + opłata startowa), dwie indywidualne lekcje w tygodniu (czyli 8 w miesiącu) , każda to ok. 200 zł. To już się uzbiera 3.000 miesięcznie. Oczywiście przekroczyć to nie trudno. Niektóre inne hobby są jeszcze droższe. Ale po uzyskaniu odpowiedniego poziomu często da się na swoim hobby zarabiać i zainwestowana kwota się zwróci z nawiązką.
A może Kasia inwestuje te środki w jakieś przedsięwzięcie biznesowe, społeczne, czy inne, o czym nie napisała, bo nie chciała powiedzieć, lub po prostu chciała się w swoim mailu trzymać jednego tematu.
A może jeszcze robi coś innego. Ale tego nie wiemy.
I nie musi być w tym żadnego zakupoholizmu, ani posiadania kolejnych rzeczy, których się potem nie używa (jak by zrobili pewnie ci, którzy o to Kasię podejrzewają). To może być też życie w sposób jaki komuś odpowiada, życie z pasją i z misją, bo życie trzeba też dobrze i ciekawie przeżyć, a nie tylko zgromadzić pieniądze.
Spoko, Kasia może mieć drogie hobby, ale wtedy nie powinno się narzekać, że trzeba brać kredyt, by kupić swoje mieszkanie/dom. Kasia ze swoim partnerem jest w mega uprzywilejowanej pozycji /którą niewątpliwie osiągnęła sama, dzięki swojej ciężkiej pracy, za co szacun!/, ale matematyka I logika powinny brać gore czasem nad „zachciankami”, bo jeśli ma hobby, to nie ma mieszkania, jak chce mieszkanie, to przy swoich obecnych zarobkach musi ograniczyć/zrezygnować z hobby na jakiś czas. Nie można „zjeść ciastko I mieć ciastko”…
Hej Michale,
Od jakiegoś czasu czytam Twój blog, a od czerwca biorę się za swoje finanse. Mam nadzieję, że skutecznie.
Sporo osób neguje postawę Kasi, za to ile wydawali z partnerem na życie, za to że mają lepszy start, że nie jest to normalna sytuacja. A moim zdaniem ile ludzi tyle sytuacji. Jestem przekonana, że wiele osób ma ułatwiony start, może nie aż tak, ale jednak: mieszkanie u rodziców po ślubie, dziadkowie opiekują się dzieckiem itd. To też są oszczędności. Że nie wspomnę o tym, że często rodzice pomagają w spłacie rat lub budowie domu. Fakt, że nie każdemu, ale czy jeśli rodzice chcą pomóc własnemu dziecku to wina tego dziecka, czy też zaradność rodziców (nie wszyscy w tym kraju kradną)?
Moja sytuacja może nie jest tak fantastyczna jak Kasi z listu, ale też całkiem dobra. Mam 33 lata, fakt, że jestem sama więc nie mam zobowiązań związanych z dziećmi, ale też nie mam drugiej pensji do dyspozycji, a czynsz płacę od metra, a nie od sztuki w środku.
Kiedy zmieniłam pracę i miejsce dotychczasowego zamieszkania, okazało się jak trudno wynająć mieszkanie osobie pracującej. Miasto jednak typowo studenckie więc ceny nastawione na kosmiczny zysk, a jakość mieszkań czy pokoi do wynajęcia poniżej krytyki. Przez jakiś czas mieszkałam u kuzynki, dokładając się do czynszu i rachunków. Jednak to poczucie, że jest się ciągle u kogoś było okropne. Wtedy też po konsultacji z rodzicami zdecydowałam się na kredyt. Przyznaję, że pieniądze na wkład własny dostałam od rodziców, teraz przy spłacie rat też mogę liczyć na ich pomoc. Nie znaczy to, że z niej korzystam, ale jednak świadomość, że w każdej chwili mogę sięgnąć do innego konta daje poczucie bezpieczeństwa. Pewnie teraz posypią się gromy, że jak to tak brać kasę od rodziców itd. Ale zastanówcie się czy gdyby Waszych rodziców byłoby stać na to, żeby dać Ci jakieś pieniądze nie wzięlibyście ich? Albo w drugą stronę, kto z Was nie pomógłby własnemu dziecku?
Jest jednak różnica. Szukając mieszkania wybrałam dwupokojowe 46 m2. Głównie dlatego, że taki metraż dość łatwo później sprzedać czy wynająć.
Dodatkowo ja pracuję na te pieniądze. Za każdym razem kiedy jestem u rodziców, zakasuję rękawy i idę z nimi w pole. Każdy urlop spędzam w polu, bo dzięki temu były pieniądze na wkład własny, a teraz nadpłacam kredyt i jest duża szansa, że w przyszłym roku go spłacę całkowicie.
Czy bałam się kredytu? Jasne, że tak. Jeśli ktoś się nie boi nie powinien go brać. Tylko osoba, która ma obawy jest w stanie realnie ocenić swoje możliwości do spłaty. Decydując się na kredyt zaufałam sobie, a nie ogólnemu trendowi brania kredytów we frankach. Ostatecznie padło na Euro, kredyt uruchomiony po kursie 4,5 zł (kurs uruchomienia można negocjować). Nie popełniłam jednak podstawowego błędu wielu ludzi, nie brałam kredytu na wykończenie mieszkania. Może dlatego mam „tylko” panele na podłogach, kuchenkę gazową a nie płytę indukcyjną, a meble do salonu kupiłam po roku mieszkania. Ale naprawdę nie potrzebuję tego wszystkiego co nam próbuje wmówić reklama. Komputer mam ten sam od 5 lat, kilka dni temu dopiero kupiłam mój pierwszy tablet. Wycieczki zagraniczne? A co to takiego? Nie jeżdżę, bo mnie na nie stać. Ale dzięki temu za leki w razie choroby nie płacę kartą kredytową.
Niestety reklama wmawia nam, ze jeśli nie weźmiemy kredytu na ślub to nasze życie małżeńskie będzie nieudane bo przecież jeśli wesele było na bogato to w dalszym życiu będzie też bogato. Wkurzają mnie ciągłe tematy na forach o tym ile powinno się dać w kopercie na ślub, komunię czy chrzest. Czy my się kiedyś nauczymy nie żyć ponad stan?
Niestety z racji wykonywanego zawodu na co dzień mam do czynienia z ludźmi, którzy przeliczyli się przy braniu kredytu i w tej chwili tracą dom. Dopinguje mnie to niesamowicie do tego, żeby jak najszybciej spłacić kredyt i móc spać spokojnie. Może nie zwiększę nagle domowego budżetu o kwotę raty, bo będę ją sobie odkładać na czarną godzinę, ale co innego odkładać je na własnym koncie, a co innego oddawać do banku.
Myślę, że to nawet nie jest zły pomysł, żeby przed podpisaniem umowy kredytowej spróbować przez kilka miesięcy odkładać kwotę szacowanej raty. Może się wtedy okazać, ze mamy większy wkład własny, albo udało nam się odłożyć na lodówkę, którą kupimy za gotówkę, a nie na kredyt. Jeśli jednak okaże się, że nie jesteśmy w stanie odkładać takich kwot to lepiej to odłożyć na jakiś czas.
Wszystkim zadłużonym życzę, żeby jak najszybciej spłacili kredyty A tym, którzy kredytu nie mają niech się ich nie boją, ale pamiętają, że trzeba brać je z głową, a nie dla spełnienia chwilowej zachcianki.
Kilka wpisów temu skomentowałam podobny temat, kopiuję:
‚Mój komentarz za dużo nie wniesie ale muszę to napisać: po co pchacie się po karty kredytowe i kredyty skoro nie macie pieniędzy? Rozumiem, że czasem życie przyciśnie. Ale skoro teraz jest brak kasy > pożyczacie na jakieś bieżące wydatki > wydajecie co pożyczyliście > nie macie z czego spłacać zadłużenia. Więc od nowa bierzecie kredyt na spłatę poprzedniego. Znam taką sytuację od podszewki, mieszkam z dłużnikiem, który koncertowo wpakował się w wielkie kłopoty. Kilka kredytów (każdy nowy na spłatę poprzednich), sprawy sądowe, komornik wali drzwiami i oknami. Wierzcie mi, nowy telewizor czy inna bzdura nie jest tego warta. Mam 25 lat, nie mam nawet karty bankomatowej (raz w miesiącu wypłacam z banku większą kwotę na bieżące potrzeby), na każde pytanie w banku o kredyt stanowczo odmawiam. Nie powiem, rok temu rozważałam zakup w ratach- na szczęście rozum wrócił i zrezygnowałam. Nie ważne jak bardzo tego chcę- nie mam zamiaru od początku pakować się w to bagno, potrzebuję czegoś to oszczędzam, nie bawię się w pożyczki. Jeszcze rok przede mną ale wierzę, że dam radę.’
A teraz dopisek. Łatwo oszczędzać jeśli ma się taką poduszkę bezpieczeństwa i start jak Kasia. Większość ludzi nie ma tak komfortowej sytuacji. Jak przeczytałam, że Kasia i jej Partner oszczędzają 3 tys. miesięcznie- ręce mi opadły. Jestem po ludzku zła i odrobinę zazdrosna, ja taką sumę odłożyłam przez rok. Zarabiam minimalną krajową, pracuję 160h/ miesięcznie a moje oszczędności to tyle co kot napłakał. W tej chwili nie mam nawet możliwości wynajmu pokoju, ponieważ większość pensji szłoby na czynsz, reszta na rachunki+jedzenie, na oszczędzanie zostałoby 0zł. Więc dopóki mogę, będę mieszkać z rodzicami. Co też nie jest idealnym wyjściem, ale przynajmniej wynosi mnie to mniej niż czynsz (nie liczę straconych nerwów ;))
Michał, może mógłbyś zastanowić się nad drugą odsłoną tematu, z punku widzenia osoby mniej zamożnej, bez dobrego startu, bez mieszkania na własność, bez działki, bez ewentualnego spadku? Pozdrawiam.
Witaj Michale, Kasiu i pozostali komentujący.
To czy brać kredyt czy nie zależy od naszej dotychczasowej sytuacji finansowej, tzw zaplecza finansowego tj. ewentualnych spadków, poziomu życia na którym chcemy funkcjonować itd. Na pewno mają rację ci co twierdzą że lepiej spłacać kredyt za kupione mieszkanie niż je ciągle wynajmować (tym bardziej majac rodzinę).
Ja przeprowadziłem się do dużego miasta mając kawalerkę spółdzielni po zmarłej kilkanaście lat temu mamie. Ożeniłem się, założyłem rodzine i udalo sie nazbierac i wykupiç mieszkanie na własność. Ale co dalej w trójkę (urodziła nam się córeczka) w mieszkaniu 18m2. Postanowiliśmy wziąć kredyt i kupic wieksze mieszkanie. A że nie zarabielo sie najgorzej wzięliśmy ktedyt na 15 lat. Niestety w trakcie stwierdziliśmy ze dobierzemy kredyt dokupując działke pod miastem z perspektywą późnijszej budowy. Wydlużyliśmy okres spłaty, rata się zwiększyla ale perspektywa budowy domu też się oddala a pozatym frank szaleje. Dobrze tylko że na działce nie ma hipiteki to w razie czego można sprzedać. I co mam włosy z glowy rwać. Chciaż sytuacja finansowa się zmieniła jakoś wiążemy koniec z końcem dzwigając hipotekę. Może moja krótka historia pomoże niektórym podjąć słuszną decyzję. Pozdrawiam wszystkich zwłaszcza tzw. frankowiczów.
Witajcie:) To teraz ja dodam coś od siebie. Jestem stałą czytelniczką bloga Michała i Marcina Iwucia od wrzesnia 2014 r. Trafiłam do Michała szukając w google pomysłów jak oszczędzać i tak się zaczęło. Mam Męża i 8 letnią córkę. Od lipca 2012 wynajmujemy 2 pokojowe (32 m2) mieszkanie w Warszawie. Świetna okolica, Wola, 3 przystanki do I linii metra, II do II linii. Mam 30 lat, Mąż 34. Jesteśmy wciąż na dorobku. Właściwie odkąd przeprowadziliśmy się tutaj (z Lublina) dopiero od jakiegoś roku wychodzimy finansowo na prostą. Oczywiście przeprowadzka za praca i lepszym życiem. Ja jestem po politologii więc studia nic mi nie dały. Mam 4 letnie doświadczenie w organizacji szkoleń. Pracuję aktualnie w dziale szkoleń wielkiej firmy telekomunikacyjnej (umowa niekorzystana bo u.o prace tymczasowa i ruchome zarobki od 1900 do 2300 miesiecznie) mój Mąż pracuje w hurtowni (zarobki 2300-2500). Ostatnio dorabia w innej hurtowni ok 300 zł/mc. Więc w sumie razem nie mamy nawet 5000 zł. Mieszkanie to 1300 zł plus gaz, prąd, tv, internet, moja karta miejska, dojazd Męża autem do pracy pod Warszawą. Niestety za gotówke nie mogliśmy kupić mebli i łózka do pokoju córki wiec wzieliśmy na raty 10* 0 %. Właśnie w tym miesiącu zapłaciłam ostatnią ale musielismy wziąc laptopa na raty bo od roku, odkąd popsuł się komputer nie kupiliśmy nowego. Ale to na szczęścia tylko 10 rat po ok 130 zł więc aktualnie jedyny ,,dług”. Odkąd czytam tego bloga prowadzę zestawienia wydatków, stosuję rady Michała i Marcina w praktyce. Na początku miesiąca odkładam pewna kwotę na konto oszczędnościowe, a pod koniec miesiąca weryfikuję czy wystarczy, czy może uda się coś zaoszczędzić. To jest życie z długopisem w reku, niestety. Jak na Warszawę to zarobki nie są powalające. Czasem się zastanawiam czy było warto, ale decyzji o przeprowadzce nie żałuję. Kolejna dobra rada to zastanowić się co poza oszczędzaniem, jak więcej zarabiać? Mąż rozgląda się za jedna, ale lepiej płatna praca. Ja od początku roku zbieram na studia podyplomowe z obszaru Hr wiec niejako zgodne z dośw. zawodowym, które liczę, że jednak pomogą w znalezieniu lepiej płatnej pracy. W sumie muszę do stycznia zebrać ok 6000 zł. Robię wszystko żeby nie brać na nie pożyczki, jestem pewna że nie wezmę:) Co do pomocy rodziców to możemy jedynie liczyć na pomoc mojej Mamy, która z kolei jest z tego pokolenia że najważniejsze jest mieszkanie, nawet na kredyt. Ostatnio stwierdziła żebyśmy orientowali się w cenach mieszkań w Warszawie. Mamy szanse na Jej wsparcie jeśli chodzi o wkład własny do kredytu. Ja uparcie stoję na stanowisku, że aktualne ceny mieszkań w Wawie są wciąż za wysokie. Jeśli uda nam się znaleźć obojgu lepiej płatne prace to będziemy się starać jak najwięcej odłożyć. Kupić mieszkanie może pod koniec roku 2016, może odrobinę później. Nie powiększymy już naszej rodziny więc moim marzeniem byłoby chociaż 3 pokoje o pow. ok 56 m2. a plan minimum to chociaż 2 pokoje, 46 m2. Na pewno nie więcej. Chciałabym żeby rata z czynszem nie wynosiła więcej niż aktualnie płacimy. Czy w naszej sytuacji możliwy byłby zakup bez kredytu? Sukcesem będzie jak na wkład własny nazbieramy. Jesteśmy prawie 10 lat po ślubie, nie chcę już dłużej mieszkać na stancji. I jak tu odkładać jakieś większe sumy na wkład własny? 🙁 Co do cen mieszkań w Wawie (kupna i wynajmu) od 3 lat płacimy za wynajem tyle samo. Ostatnio znajoma planuje powrót z zagranicy do Warszawy. Byłam w szoku kiedy powiedziała mi jakie ceny pokoju sa aktualnie na rynku. Za tyle ile obecnie płacimy to może udałoby się kawalerkę znaleźć, pokoje sa po 900 zł. Ludzie przecież to jest kosmos. Czy w Warszawie zarobki odbiegają od innych większych miast? W naszej sytuacji ta różnica w zarobkach nie jest ogromna dlatego zastanawiałam się nad sensem przeprowadzki. Moja teoria jest taka, że odkąd banki zaczęły wymagać coraz większego wkładu własnego i wynajmujący wiedzą że ludzi nie stać żeby na ten co raz większy wkład nazbierać a mieszkać gdzieś muszą to windują te ceny. Czy ktoś się ze mną zgodzi? Podsumowując przymierzamy się do kredytu w ciągu najbliższych 2 lat i staramy się zrobić wszystko żeby jak najwięcej pieniędzy odłożyć.
ive85, kilka lat temu byłem w tej samej sytuacji jak Twoja rodzina, musiałem podejmować podobne decyzje, z perspektywy tych lat uzbierało się nieco przemyśleń i doświadczeń.
a) wynajmujecie mieszkanie – moim zdaniem to dobry wybór
b) wygląda na to, że mieszkanie jest w dobrym (świetnym) miejscu pod względem dojazdu do pracy, a to się moim zdaniem bardzo przydaje (mobilność lub oszczędność czasu na dojazdy)
c) przeprowadzka z Lublina do Warszawy dała wam możliwość oszczędzania (zwróć uwagę, że gdybyście w Lublinie mieszkali na „kredytowanym” mieszkaniu przeprowadzka nie byłaby tak łatwa; i podobnie – jeżeli wejdziecie w kredyt w Warszawie, to pytanie czy na pewno planujecie tutaj zostać na najbliższe lata? czy nie planujecie zmiany miejsca, nba takie gdzie poziom oszczędzania lub zarobków będzie jeszcze lepszy niż w Warszawie)
d) pracujesz w organizacji szkoleń na umowie o prace – sprawdź, popytaj inne osoby z tej branży czy przejście na własną d.g. daje Ci lepsze warunki, i jak na taką formę zatrudnienia spojrzy aktualny pracodawca; szukaj nowych kontaktów np. z innymi przedsiębiorczymi kobietami, a wymiana doświadczeń i pomysłów może Ci bardzo pomóc
e) koszty stałe – prąd, gaz, tv, internet – o ile w budynku macie kliku dostawców danego medium, warto spróbować negocjacji lub przejścia do konkurencji (ja w zeszłym roku zmieniłem play na nju (Michał, dzięki! 🙂 -> wynik min 10zł/msc niższe opłaty za lepszy pakiet, zmieniłem UPC na Vectra -> wynik 25zł/msc niższa opłata przy niegorszych parametrach)
f) meble, łóżko, komputer, itp sprzęty – nie podajesz ceny zakupu, ale zapytam – czy szukałaś na portalach typu gumtree, tablica, inne? Jest tam wiele używanych rzeczy, w znacznie niższych cenach niż nowe, a jednocześnie to Ty podejmujesz decyzję jak bardzo zużytą rzecz kupisz a naprawdę można znaleźć praktycznie nowe, no i bez rat, bez kredytu – np. komputer/laptop – nie znam ceny zakupu Twojego laptopa i Twojego „profilu” użytkownika (do czego go wykorzystujesz) ale jeżeli używasz go do najprostszych rzeczy (internet+email+office+muzyka) to używany kilkuletni komputer by tu wystarczył (ja taki kupiłem za ok 350zł w zeszłym roku, po tym jak mój poprzedni, ponad 10 letni, miał już ciężką zadyszkę przy otwieraniu stron z video); nie wiem jak patrzysz na korzystanie z ciuchlandów ale wiem, że można w nich znaleźć nawet firmowe ubrania, często w ogóle niezniszczone (wygląda na to, że ludzie oddają do ciuchlandów wiele nietrafionych zakupów), wymaga to oczywiście długiego przebierania ale naprawdę warto
g) mieszkanie + kredyt – jeżeli faktycznie potrzebujecie „na teraz” coś większego, to moim zdaniem szukajcie czegoś do wynajęcia, nie wchodźcie w kredyt dopóki nie uzbieracie min 20% na wkład własny – dodatkowe opłaty m.in. związane z niższym wkładem nie są warte tego by „już w 2016 roku” pochwalić się „swoim” mieszkaniem, może lepiej to zrobić „w 2019”? (oczywiście to tylko przykład, a nie konkretny dla Was rok 🙂 Podobnie jak Michał, uważam, że trzeba się dobrze zastanowić i przeliczyć aktualne i przyszłe obciążenia, i zweryfikować przyszłą ratę kredytu samodzielnie pod kątem waszych możliwość teraz i w przyszłości, i uwzględnić do tego koszty stałe (czynsz, opłaty, …) oraz zmienne (remonty/naprawy?).
h) no i taki test na koniec: batonik (2zł) czy pół kilo jabłek (2zł) :)?
„..by rata z czynszem nie wynosiła więcej niż aktualnie płacicie” – to jest do przeliczenia, by poznać wartość raty/okres kredytu/inne czynniki ale decyzję musicie podjąć samodzielnie czy na takie warunki się godzicie
„Czy w naszej sytuacji możliwy byłby zakup bez kredytu?” – tak, ale jak i kiedy będzie możliwe zależy od wielu zmiennych m.in.: jaki będzie koszt tego mieszkania? ile kapitału macie Wy? ile możecie otrzymać od rodziny? czy jedno pokrywa drugie? a jeśli (jeszcze) nie to kiedy będzie?
„Co do cen mieszkań w Wawie (kupna i wynajmu) … Byłam w szoku […] jakie ceny pokoju sa aktualnie na rynku. ” – masz już cel, nie poddawaj się i szukaj, to może chwilę potrwać ale zyskasz na tym więcej niż na niecierpliwym „tu i teraz”, kilka przykładów tego jak cierpliwość popłaca jest opisana w artykułach na tym blogu
„… odkąd banki zaczęły wymagać coraz większego wkładu własnego i wynajmujący wiedzą że ludzi nie stać żeby na ten co raz większy wkład nazbierać a mieszkać gdzieś muszą to windują te ceny.”
– „coraz większy wkład własny” – dla osób, które zbierają na kredyt, jest to przeszkoda, która zmienia jedynie czas w jakim osiągną to czego chcą (nie dziś, ale za jakiś czas – kwestia cierpliwości), z drugiej strony wyższy wkład własny to ogromny plus, ponieważ daje niższe lub brak opłat dodatkowych, związanych właśnie z niższym wkładem własnym!
– „wynajmujący wiedzą…” – ok, więc dłużej zbieramy na wkład (takich osób na rynku może być więcej), to dłużej wynajmujemy (ale to stan przejściowy, zmieni się gdy już uzbierasz), a wynajmujący może windować cenę, ale jeżeli wywinduje ponad to co wynajmujący chce zapłacić (jaki jest Twój cel?), to straci wynajmującego i do czasu znalezienia nowego, ma pustostan -> brak przychodu; wydaj mi się, że tu rynek sam się reguluje – nie da się podnosić cen wynajmu w nieskończoność; istnieje jeszcze aspekt niżu demograficznego, poruszanego na innym blogu, który również może mieć znaczenie na przyszłe obniżenie cen
Głowa do góry! Dacie radę! 🙂
Krzysiek wielkie dzięki za bardzo obszerną odpowiedź. Co do Twoich propozycji odnośnie zakupów to my to wszystko przerabialiśmy mieszkając w Lublinie. Kiedy braliśmy ślub ja byłam 3 roku 5 letnich studiów mgr dziennych, wtedy urodziłam dziecko. Jedynym dochodem jaki miałam to było stypendium socjalne, pewnie w kwocie 200-300 zł, juz dokładnie nie pamiętam. Mój Mąż zarabiał wtedy ok 1500 zł, mieszkaliśmy kawalerce płacąc 600 zł+rachunki (to był rok 2007). W 2009 skończyłam studia, od 2010 (marzec) rozpoczęłam staż w firmie szkoleniowej, córka poszła do przedszkola. Mąż zarabiał już ok. 1800-2000 zł. O od jesieni 2007 byliśmy zmuszeni zmienic mieszkanie. Padło na mieszkanie 2 pokojowe, 36 m2 za 1000 zł plus rachunki (taki spory przeskok, z 1 do 2 pokoi , z 600 zł na 1000 zł bo miał z nami mieszkać brat mojego Męża który szybko zmienił plany a my juz w tym mieszkaniu zostaliśmy az do naszej wyprowadzki w 2012 r. Dobrze się złożyło bo wraz z naszymi planami właściciel mieszkania zaplanował je sprzedać. Nowy właściciel i tak zapowiedział że planuje wynajmować je studentom i podnieść czynsz do 1300 +rachunki. W porównaniu z warszawskim mieszkaniem tamto było trochę wiesze, lokalizacyjnie tez podobnie ale standard mieszkania gorszy. W Warszawie to było pierwsze mieszkanie jakie znalazłam. Właścicielka początkowo chciała za nie 1300 zł ale ostatecznie byliśmy jedna para z 3 branych pod uwagę wiec zaproponowałam, że dorzucę 100 zł więcej:) Btw 2 razy w roku właścicielka obniża nam czynsz o kwotę jaką mamy ze zwrotów nadpłaty za wodę (która Ona opłaca z tego co płacimy za wynajem). Jest z tego ok 1300-1400 w skali roku wiec wychodzi te 1300 miesięcznie. Więc wychodzi że za podobne mieszkania płacimy w Wawie tyle co w Lublinie. Ostatni rok przed tym jak już zdecydowaliśmy że się przenosimy gromadziliśmy kasę na przeprowadzkę, tyle ile byliśmy w stanie żeby mieć na start (przeprowadzka części rzeczy w tym mebli kosztowała 1000 zł, kaucja za wynajem 1400, czynsz 1400). Nie mieliśmy tutaj nagranej pracy, ani szkoły dla dziecka (27 lipca, środek lata). Mój Mąż nie miał pracy, mi znajomy załatwił zastępstwo na recepcji w jednej z korpo. na 2 tygodnie, po tym przeszłam do firmy w której pracował ale jako telemarketer. W październiku znalazłam prace w firmie szkoleniowej (1800 zł netto), Mąż od końca września tez znalazł prace a wtedy już pieniądze nam się skończyły więc to był ostatni moment. Od roku Mąż ma inną pracę, ja w Wawie prace zmieniałam już trzeci raz. Aktualnie jestem na najlepszych warunkach z dotychczasowych ale nadal nie jest to rewelacja stąd pomysł na studia podyplomowe ponieważ celem jest tak jak słusznie pisałeś robienie wszystkiego by te dochody były większe. Takim minimum dla nas przy którym byśmy już na pewno pakowali się w kredyt byłyby dwie średnie krajowe, te min. 2800 na rekę. Mieszkając w Lublinie, zarabiając tyle ile pisałam kupowaliśmy ubrania w ciuchlandzie (obecnie zaopatrzamy się głownie na bazarkach bo wg mnie w popularnych sieciówkach są drogie marnej jakości szmaty), meble mieliśmy używane, kupowane w internecie, komputer mieliśmy używany, więc tak jak pisałeś:) Z mebli kupiliśmy narożnik a wyobraź sobie że kilka miesięcy spaliśmy z Mężem na materacu;D Córce kupiliśmy meble z myślą, że za te 2-3 lata kupimy mieszkanie i te meble również zabierzemy dlatego 8 latce nie kupiliśmy różowych mebli i łóżka;D Co do mieszkania które wynajmujemy to co raz właścicielką pyta co z moją umową, jakie mamy plany mieszkaniowe. Z jednej strony pewnie nie chce Jej się szukać kogoś nowego a dwa Jej dorosły syn pracuje na umowie zlecenie więc na razie nie chce tego mieszkania sprzedać (kupić większego w jakimś stopniu wspomagając się kredytem hipot. bo to mieszkanie ma bardzo dobra lokalizacje , skrzyżowanie ulic okopowej, towarowej i solidarności, ale wg mnie jest za małe jeśli ktoś planuje rodzinę i bardzo głośne bo umiejscowione od strony ulicy). Ja zmieniając pracę kilkukrotnie potrzebowałam od 10 do 25 minut na dojazdy więc na Wawę świetnie:) Mam sentyment do Woli i tu planujemy zostać, nie bierzemy pod uwagę przeprowadzki do innych miast. Zanim trafiłam na wspomniane blogi i książkę Marcina miałam straszne parcie na to żeby kupić mieszkanie bo ; 1. po co płacić komuś jak można bankowi i na swoje, 2. wszyscy znajomi kupują 3. ile można mieszkać na stancji itp. Ale teraz wiem, że nie chcę wywalić grubych odsetek do banku. Oczywiście zgadzam się z tym że wymagania co do wkładu własnego to bardzo dobry sposób by mobilizować ludzi do zbierania kasy aby nie zadłużać się na 100 %. Z resztą jak tak płacę gotówka za mieszkanie 1300 zł kiedy zarabiam średnio 2000 zł to wiem, że chce zrobić wszystko żeby było to jak najmniej i nawet te 1300 uważam że to za dużo. Jestem na bieżąco z tematem rynku warszawskich nieruchomości. Czytam blogi, moim ulubionym jest http://wdomachzbetonu.blogspot.com/. Zdaję sobie sprawę z tego jak niż demograficzny może wpłynąć na ceny mieszkań w przyszłości. Podsumowując warto działać, ryzykować bo świat sprzyja odważnym. Uważam, że nasza przeprowadzka w ciemno była takim przedsięwzięciem na którym nie wychodzimy źle mimo że początki były bardzo trudne. Teraz potrzebujemy cierpliwości i kombinowania jak poprawić stan swoich finansów:)
I to jest prawdziwa historia.. jakich wiele.. start całkowicie samodzielny, dziecko w młodym wieku (bardzo fajnie, cieszcie się) i do wszystkiego dochodzenie własnymi siłami. BRAWO. Historia Kasi oderwana od rzeczywistości, ale tak to jest, życie od urodzenia jest niesprawiedliwe, co chciała zwalczyć komuna, ale miała dużo złych stron. Pozdrowienia dla IWE85, trzymaj się i powodzeniahttps://jakoszczedzacpieniadze.pl/czy-warto-brac-kredyt#respond
dziękuję:*
W moim odczuciu zarobki są 1,5 – 2 (lub więcej) wyższe niż w innych dużych miastach w PL. Ale ja jestem informatykiem, więc mogę mieć informacje ‚nie z Twojego świata’ – bo nie znam się na płacach w Waszych zawodach. Niemniej jednak, podejrzewam że w tym Lublinie moglibyście znaleźć pracę za podobne pieniądze przy mniejszych kosztach.
A jak nie to zapraszam do Łodzi – mnie w Łodzi się powodzi 😀 Łódź ma wiele wad (starzeje się społeczeństwo, remonty, narzekanie, czarny PR, i kto tam chce co) ale jedno jest atutem potężnym – stosunek ceny mieszkań do pensji jest bardzo korzystny na tle innych miast w PL. Zwłaszcza jeśli uda się trafić na pracę z tego ‚lepszego koszyka’ płacowego.
Zgodzę się z tym, że jak na Warszawę to powinniśmy się starać o prace z wyższymi zarobkami niż obecnie. W Lublinie starania o lepsza prace wiązałyby się z kolejnymi nakładami finansowymi których przy tamtych zarobkach nie mieliśmy. Poza tym córka była wtedy mała, nie mieliśmy na miejscu nikogo do pomocy. A tutaj wiem, że podczas weekendowych zjazdów na uczelni będę miała z kim Ja zostawić, bez dodatkowych kosztów. To już jest plus. W Wawie nie odczuwam szczególnie większych kosztów poza cenami mieszkań. Jeśli mielibyśmy kupić mieszkanie teraz, przy takich wynagrodzeniach to rzeczywiście drogo by nas kosztowało życie tutaj. Dlatego muszę się bardziej starać i rozwijać, ale o zarobkach porównywalnych do informatyków raczej nie dojdę:)) Przeprowadzać się i przewracać wszystko do góry nogami nie chcę. W Łodzi nigdy nie byłam, więc się na jej temat nie wypowiem.
Ano, wiadomo, grunt to nie tracić pozytywnego nastawienia. Póki ‚jest moc’ to się da wszystko zrobić 😀
Co do przeprowadzek – pewnie zależy od charakteru, ja się już ze 4 razy przeprowadzałem, i nigdy mi to nie przeszkadzało. Ale jeśli Ty nie lubisz – to dzielnie przyj do przodu w Wawie i też na pewno odniesiesz sukces 😀
Co do zarobków „porównywalnych do informatyków”… Mam koleżanki w Warszawie które zarabiają porównywalnie do informatyków mimo że wybrały podobny kierunek rozwoju – czy to w HR, czy w szeroko pojętym consultingu – i wykształcenia informatycznego też nie miały. „Uwierz w siebie, będziesz w niebie” 😉
Pozdrawiam & trzymam kciuki 🙂
Chciałabym się rozwijać w obszarze HR stąd te studia podyplomowe. Póki co nie szukam pracy na siłę, wybieram sensowne oferty. Ostatnio brałam udział w rekrutacjach do Deloitte i PwC do działów szkoleń (w ramach HR), myślę że to byłaby praca z perspektywami, ale poległam na angielskim:( Więc przynajmniej wiem na czym powinnam się skusić, póki co nie na 10 tematach muszę się skupić, ale przede wszystkim na studiach i języku. Ja mogłabym sie przeprowadzać, właśnie zwalnia się stanowisko w naszym zespole w Katowicach (tanie mieszkania;) ale nie chce fundowac przeprowadzki córce. Poza tym do Wawy mało naszej rodziny przyjeżdza a do Kato. czy Łodzi pewnie nikt by się nie wybrał, więc to kolejny powód dlaczego Wawa:)
Też podoba mi się opcja z kredytem na krótki termin. Domu na miejscu Kasi bym nie kupowała, jeśli nie lubi się zadłużać ale większe mieszkanie już tak, jeśli planuje rodzinę. Wielu moich znajomych kupiło sobie mieszkania 2 pokojowe i kiedy pojawiło się dziecko od razu myślą o zmianie, a na tym zazwyczaj się traci, lepiej od razu kupić większe, a np w tańszej okolicy. Osobom, które się wahają w tym względzie proponuję przenocować u znajomych, którzy mają już dziecko i mieszkają w małym mieszkaniu.
No właśnie tutaj jest zasadniczy problem. Czy lepiej kupić na początek małe mieszkanie i po kilku latach zmienić je na większe czy od razu kupić duże dużo bardziej się zadłużając. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat Michał?
ja się niestety nie zgadzam. obje pracujemy z zona, zarabiamy w porzadku, ale startowalismy bez zadnego kapitalu i bez zadnej kawalerki, jak autorka listu. Jedyna mozliwoscia byl wynajem mieszkania, albo splata kredytu. wynajmujac mieszkanie przy tym poziomie zarobkow nie da sie oszczedzic 30 procent zarobków. poniewaz kredyt byl niewiele wiekszy o kosztow wynajmu, to wole zaryzykowac kredyt hipoteczny i po x latach miec meiszkanie, ktore zostawie dzieciom, a nie tylko wynajmowac i napełniac kieszen wlasciciela mieszkania, a na koniec nic z tego nie miesc
Świetny tekst! Cieszę się, że są jeszcze w Polsce ludzie, którzy myślą o kredytach i długach tak jak ja 🙂
Oszczędzanie około 60% dochodów w dużym mieście, przy wynajmie mieszkania to NIE JEST problem. Wiem, bo sami tak z mężem żyjemy (26 i 29 lat). Dochody mamy na poziomie około 10 tys zł. netto. Z tego 1700 idzie na wynajem i rachunki. 2300 idzie na nasze podstawowe potrzeby takie jak: jedzenie, chemia, drobne zakupy kosmetyczne, czasem jakiś ciuch oraz gaz do auta. Oszczędzamy miesiąc w miesiąc 6 tysięcy. Ja skrupulatnie budżetuję, spisuję wszystko i podliczam. Da się? Pewnie, że się da. Za półtora roku chcemy kupić w Krakowie mieszkanie za gotówkę, nieduże, około 40 metrów. Planujemy w nim pomieszkać ze trzy lata, potem wynająć i budować dom. Powoli.
Nie mamy żadnej pomocy od rodziców, do wszystkiego dochodzimy sami. Nie czekają nas w zapisie żadne mieszkania, domy itp. Nie pisze tego dlatego, że zazdroszczę Kasi ze wpisu, ale po to, żeby pokazać, że da się nawet jak nie ma się żadnego zaplecza i mieszka na wynajmie.
„Oszczędzanie około 60% dochodów w dużym mieście, przy wynajmie mieszkania to NIE JEST problem.”
Jak się w sumie ma 10 tyś. netto i żadnych zobowiązań (dzieci np.) to oczywiście jest łatwe do zrobienia. Jak byście zarabiali połowę tego to też byś twierdziła, że to żadne problem odłożyć 60% dochodów?
Oczywiście rozumiem różne sytuacje życiowe i osobom, które mają już dzieci czy też bardzo duże inne zobowiązania będzie ciężej odkładać.
Chciałabym podkreślić jednak, że nasze życie to w bardzo dużej mierze kwestia wyborów. Jeszcze rok temu miałam bardzo słabo płatną pracę (zresztą wspomniałam o tym w komentarzu poniżej). Mogłabym dalej tak biedować, gdybym nie zmieniła zajęcia i zaczęła intensywnie rozwijać się zawodowo w innej branży.
Moglibyśmy też od razu po ślubie mieć dziecko i chociaż szanuję decyzję tych, kórzy od razu na dzieci się decydują, nie mając mieszkania ani dobrze płatnej pracy, to dla siebie chciałabym czegoś innego, więc troszkę z dziećmi poczekamy.
Dlatego piszę, że dla ludzi młodych, chętnych do pracy, nie jest problemem oszczędzanie, bo stosunkowo łatwo można wprowadzić zmiany w swoje życie, które skutkują zwiększeniem dochodów.
Jak się widzi pełny obraz (to jak staraliście się o zmianę pracy itd.) to inaczej to brzmi niż wyrwane z kontekstu, że „każdy może oszczędzać 60 % zarobków”. Gratuluję pracowitości i oby więcej sukcesów 🙂
Hej, w wieku 27 lat zaczęliśmy z mężem budować dom- oczywiście przy wsparciu kredytem we frankach- jaka była nasza radość, że udało nam się w ostatniej chwili wziąć kredyt we frankach. Oczywiście 160 m2 minimum i nie raz powiększaliśmy pokoje, no bo przecież w projekcie były za małe ;). Sytuacja zmusiła nas do przeprowadzki do innego miasta- za pracą…. domu nie skończyliśmy a kredyt płaciliśmy. Musieliśmy wynająć mieszkanie i koszty rosły- do tego dwójka małych dzieci. W ubiegłym roku sprzedaliśmy dom- każdy nas się pytał, czy wiemy co robimy, przecież lepiej dobrać kredyt i dom wykończyć, ale na szczęście udało nam się go sprzedać i dopiero dzisiaj widzę, co to znaczy NIE MIEĆ KREDYTU (1200 rata) i to oszczędzamy 🙂 co miesiąc, a mieszkamy jak na razie w małym mieszkanku (dwa pokoje) i nie musimy mieć 160 m2 i jesteśmy WOLNI i szczęśliwi….mamy na uwadze kupno mieszkania, ale na wynajem….zobaczymy co będzie 🙂 czasami pokory trzeba nabrać, żeby racjonalnie myśleć.
Oszczędzanie 60% zarobków nie jest problemem, gdy zarabiasz 10 000… My zarabiamy prawie połowę tego, a koszty mamy takie same przecież. Więc dla nas jest to problem. To, ile jesteś w stanie odłożyć zależy od też zarobków. Nie odłożysz 60%, gdy na codzienne wydatki schodzi 40%, a na rachunki 45%. Pozdrawiam.
Jeszcze rok temu mieliśmy razem około 5000 netto. Mąż awansował, ja zmieniłam pracę na lepszą (całkowicie zmieniłam branżę, po prostu powiedziałam sobie jasno – trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu; poprzednią pracę lubiłam, ale nie dorobiłabym się w niej wiele). Nauczyliśmy się, że nie ma tak, że „zarabiamy tyle i tyle i nie da się odłożyć”. Trzeba działać w dwie strony – zmniejszać wydatki i intensyfikować dochody.
Nie jest tak, że nie da się odłożyć, ale 60% to komfort niesamowity. Większość nie ma takich możliwości. W moim mieście 4000 to raczej max. zarobków. 🙁
To wszystko zależy kupiłam mieszkanie 10 lat temu kredyt na 100% (wtedy takie były) w CHF. 2 pokoje wynajmowałam a w trzecim mieszkałam. rata ok 700 zł czynsz 560 zł a z wynajmu miałam ok 900. potem przeprowadziłam się do mieszkania męża a moje mieszkanie wynajmowaliśmy w całości i wtedy już ok 500 zł nam zostawało miesięcznie na tzw czysto co było dodatkowym dochodem. Jak CHF poszedł w górę (w okolicach 3,5 zł) sprzedałam mieszkanie i miałam jeszcze 110 tys na plusie. (różnica w cenie mieszkań pomiędzy rokiem 2004 a rokiem 20012) dodając do tego zysk z najmu ok 40 tys. Nie miałabym tego wszystkiego gdybym 10 lat temu nie zdecydowała się na kredyt co mi wszyscy odradzali. W tej chwili też szukam małego mieszkania pod wynajem, bo pieniądze w połowie już wydaliśmy, więc znowu wezmę kredyt, który spłacać będzie wynajmujący, a mieszkanie będzie np dla dzieci lub jako dodatek do emerytury.
Witam,
Artykuł fajny, ale kompletnie abstrakcyjny. Bo ponieważ:
– ile młodych ludzi w Polsce ma takie „zaplecze” finansowe w postaci nieruchomości, jak bohaterka? 3%, 2%, 1%. Pewnie jeszcze mniej…
– z tego 1-3% szczęściarzy – ilu boi się PANICZNIE kredytu hipotecznego – jak bohaterka? 10%? Max.
– ile rodzin w Polsce zarabia 9.000 netto? 10%? Max.
Więc artykuł niszowy, ale nośny medialnie.
Prezentuje zdrowe podejście. Z mniejszym zapleczem i możliwościami unikać kredytu trzeba równie mocno, jeśli nie bardziej – artykuł więc nie jest niszowy.
Dołożę jeszcze jeden czynnik który często jest pomijany przy rozważaniu kredyt czy wynajem. To jest bezpieczeństwo. To standardowa sytuacja czyli biorę kredyt a swoje oszczędności przeznaczam na wkład własny i wykończenie powoduje ze diametralnie spada nam bezpieczeństwo na innych płaszczyznach.
Dam swój przykład mieszkanie wynajmuję, zarabiam spoko i mam 3 dzieci. I tak się złożyło że jedno z nich jest ciężko chore na Zespół Westa. Ponieważ mam kasę której nie wsadziłem w mieszkanie kupione na kredyt bez problemu mogłem skupić się na leczenie a nie myśleniu o pieniądzach. I mogłem sobie pozwolić na takie usługi jakie sobie wymarzyłem (diagnostyka w Singapurze, rehabilitacje w Argentynie – razem to kosztowało tyle co wkład własny mieszkania) dla dbania o bezpieczeństwo rodziny na najwyższym poziomie. Możecie myśleć że to rzadko się zdarza. Ale ostatnio liczyłem że mając 3 dzieci to jest 9,6% prawdopodobieństwa że któreś będzie niepełnosprawne. Takich ryzyk jest więcej niż tylko choroba dziecka :to może być choroba małżonka, rodzica, utrata pracy, itd.
Więc zakup mieszkania na kredyt na który wydamy wszystkie nasze oszczędności (tak zrobiła większość naszych znajomych) powoduję że nie chronimy się przed naprawdę ważnymi ryzykami.
Hmm, zaciekawił mnie niezmiernie Twój post – czy uchylisz rąbka tajemnicy, jak przeprowadziłeś owo wyliczenie? Pytam, bo mam skryty plan miecie wiele dzieci, a szczerze mówiąc o tym typie ryzyk nie myślałem bardzo wiele i chętnie przeanalizowałbym też dostępne dane na ten temat.
Prosta kalkulacja na danych gus. Ilość niepełnosprawnych dzieci przez ilosc dzieci w polsce x ilosc posiadanego potomstwa. Wiem ze obarczone to jesjest błędem bo dotyczy tylko rejestrowanej niepełnosprawności. Ale jakieś wybrazenie daje o ryzykach o których ludzie nie myślą przy braniu kredytu.
Bardzo wiele stanów zdrowia może powodować uznanie niepełnosprawności, zazwyczaj są to choroby nie wymagające kosztownego leczenia za granicą. To wyliczenie nie niesie ze sobą żadnej sensownej informacji.
Cześć,
cały artykuł mógłbym właściwie skwitować jednym słowem – „zazdroszczę”.
Naprawdę, zazdroszczę Tobie Kasiu takich problemów. Jeśli jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, to wiedz że jesteś olbrzymią finansową szczęściarą. Niektórzy wylewają pomyje na fakt, że przepuszczacie z Partnerem co miesiąc 6 tys. zł i początkowo miałem podobne odczucia, ale potem zdałem sobie sprawę, że nie moja to rzecz (i żadnego z komentujących) na co wydajecie samodzielnie zarobione pieniądze 🙂 – to Wasz przywilej.
Nie napiszę żadnej rady od siebie, bo byłaby ona nie na miejscu. Mam zgoła odmienną sytuację finansową od Twojej, więc też zupełnie inne podejście do tematu. Zakup mieszkania to na tyle skomplikowane przedsięwzięcie, z którym (oprócz wydatków) związanych jest mnóstwo różnorakich emocji, że każda sytuacja jest inna. Ja właśnie sprzedałem swoje mieszkanie i spłaciłem kredyt hipoteczny zaciągnięty na jego zakup. Sam się sobie dziwię, ale poczułem swego rodzaju ulgę. Cała operacja byłą związana też z powiększeniem się rodziny i niechęcią do wkładania kolejnych pieniędzy w remonty, ale ta ulga jednak w dużej mierze się z pozbycia tego olbrzymiego zobowiązania. Czuję się bardziej swobodny.
Dlatego jeżeli boisz się brać kredyt to nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Im mniej zobowiązań tego typu tym większy spokój :).
Pozdrawiam,
Marek
Wydaje mi się, że zamiast zazdrościć Kasi i jej partnerowi zarobków, trzeba im pozazdrościć jasności umysłu i rozsądku. Pomimo wysokich zarobków nie chcą się babrać w wieloletni kredyt, w przeciwieństwie do osób, których zarobki często ledwo starczają na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Kredyt to nie jest hop siup.
Mateusz, jestem pewna, że zdecydowana większość osób CZYTAJĄCYCH TEGO BLOGA, mających porównywalne warunki co bohaterka wpisu, zachowałaby się równie rozsądnie, o ile nie rozsądniej (np. znacznie większe miesięczne oszczędności, ponieważ teoretycznie, jest z czego). W moim odczuciu gro osób regularnie czytających wpisy Michała ma większą, czasem mniejszą, świadomość finansową i w tym gronie powtórzenie tego co zrobiła Kasia i jej partner byłoby raczej standardem :).
Kasiu, pisalas, ze:
„Ale kurka, ja chyba wolę mieć w życiu mniej, albo bo po prostu wolniej i bezpieczniej.”
Zdecydowanie nie mniej, ale w swoim czasie – a dzięki temu najpewniej i więcej 🙂
Ten napisał bardzo dużo prawdy, mocny tekst, ale zgadzam się z nim w 100 %:
http://jasonhunt.pl/jak-kupic-mieszkanie-gdy-zarabia-sie-2-tysiace/
Tekst może i w miarę sensowny, ale autor ma również fantastyczne koncepcje. Pisze mianowicie (apropo wyboru kariery), że lekarze to zawód bez przyszłości bo zostaną wyparci przez aplikacje na smartfony…
Tekst bez sensu. Od kiedy to właścicielem mieszkania na które zaciągnelismy kredyt jest bank? Może warto popatrzeć w akt notarialny? Owszem w KW jest wpisana hipoteka ale właścicielami mieszkania jesteśmy MY. Możemy z nim zrobić co chcemy – sprzedać, wynająć, przerobić, wyremontować i nie musimy pytać o to zgody banku bo my jesteśmy właścicielami.
Nie jestem w tak komfortowej sytuacji jak bohaterzy wpisu- nie dostałem i w najbliższym czasie nie dostanę mieszkania ani domu a płacenie za wynajem sprawia mi fizyczny ból (obecnie płacę +/- 750 zł/m-c w tym media). Zarabiam około 2,6k miesięcznie. Rocznie jestem w stanie odłożyć 10k. Nie mam zaufania do lokat, kont oszczędnościowych itp. (w każdej chwili po takie pieniądze może chcieć sięgnąć rząd lub banki, może „zjeść” je inflacja, jak to było w przypadku moich rodziców odkładających na książeczki mieszkaniowe). Przez 2 lata uzbierałem na wkład własny. Mam 27 lat i stoję przed dylematem:
Czy kupić od razu mieszkanie „docelowe” dla założenia rodziny (mam na myśli 2-3 pokojowe mieszkanie w bloku/kamienicy)? Ceny takich mieszkań (w stanie „do odświeżenia”) w mojej okolicy startują się od 120k wzwyż.
Czy lepiej kupić coś mniejszego (kawalerki do remontu są w cenach 60k-70k, gotowe do zamieszkania- ok 90k), spłacić najszybciej jak to możliwe i potem w zależności od sytuacji życiowej sprzedać lub wynająć?
Michale- liczę na twoją opinię bo jestem pewien, że znajdzie się jeszcze kilku czytelników bloga, którzy stoją przed podobnym jak mój dylematem.
Szymon,
możemy gdybać ale proponuję Ci liczenie.
1. mieszkanie „docelowe”
Znasz cenę mieszkania – dowiedz się o całościowe koszty, związane z jego zakupem, od momentu „chcę kupić” do momentu „mam klucz i już mieszkam (od miesiąca albo dwóch)”.
2. coś mniejszego
Znasz cenę mieszkania – dowiedz się o całościowe koszty, związane z jego zakupem.
Znasz swoje możliwości finansowe – możesz na tej podstawie wyliczyć jak szybko i z jakim obciążeniem będziesz w stanie spłacić taki kredyt.
Zapewne w tym drugim przypadku, i tak Twoim celem jest mieszkanie z pkt.1, więc za kilka(naście?) lat poniesiesz koszty związane z pkt.1. oraz
a) albo sprzedażą mieszkania z pkt.2 (przyszła cena sprzedaży nie jest znana, nie znasz jeszcze przyszłych kosztów sprzedaży).
b) albo utrzymaniem mieszkania, ponieważ będziesz je wynajmował – zakładać możesz, że bilans na wynajmie będzie powyżej 0 zł, ale nie dostaniesz na to gwarancji (załóż księgę/arkusz excel na tą „inwestycję” i wpisuj wszystkie przychody/wydatki)
Odpowiedź na pytanie „czy …” leży w Twoich celach, a jeżeli patrzysz tylko na kwotę, to jeżeli tylko policzysz pkt.1 i pkt.2 odpowiedź będzie łatwa.
P.S. Piszesz, że „nie masz zaufania do lokat, kont oszczędnościowych itp.”:
a) „w każdej chwili po takie pieniądze może chcieć sięgnąć rząd lub banki” – no fakt, trzeba śledzić co się dzieje i być szybszym – wybrać pieniądze przed „kradzieżą”
b) „może „zjeść” je inflacja” – no fakt, tylko, że „w skarpecie” inflacja pieniędzy nie zjada, ona je chrupie z prędkością wodospadu
Uważam, że nawet najgorsza lokata (więcej niż 0%) jest lepsza od skarpetki. Ktoś ma inne zdanie?
Porównywanie raty kredytu z czynszem najmu jest nieprawidłowe.
„Płacenie komuś” przy kredycie to: Część odsetkowa raty.
„Płacenie komuś” przy najmie to: Czynsz najmu – Opłaty administracyjne.
Co jest bardziej opłacalne zależy od konkretnego przypadku: wartości nieruchomości, czynszu, stopy procentowej i umowy kredytowej.
Z porównania trzeba usunąć opłaty administracyjne i media, bo ponosimy je w obydwu przypadkach.
Z porównania trzeba usunąć część kapitałową, gdyż przy kredycie kapitał przymusowo spłaca mieszkanie, a przy najmie kumuluje się na lokacie w celu spłacenia mieszkania w przyszłości.
Kluczowe jest zrozumienie, że w obydwu przypadkach komuś nabijasz kieszeń: albo właścicielowi mieszkania, albo bankowi.
Mówienie „płacę za swoje” jest szkodliwym uproszczeniem.
Miałem pisać podobny komentarz. Niestety ludzie namawiających innych na zakup mieszkania w ogóle nie pojmują że większość raty to odsetki które są niczym innym jak „płaceniem komuś”. Tym bardziej nie rozumieją że w wielu przypadkach (szczególnie przy dużym kredycie z minimalnym wkładem własnym) odsetki od kredytu mogą wynosić więcej niż kwota odstępnego za wynajem mieszkania. Dla nich liczy się tylko to, że przecież „jak płacisz ratę za mieszkanie to kiedyś stanie się całkiem Twoje”. Oczywiście stosunek odsetek do kapitału w racie będzie malał, ale mając tego świadomość i umiejąc korzystać z kalkulatora można samemu wyliczyć do kiedy wynajem mieszkania (i odkładanie pieniędzy) się opłaca, a kiedy warto już pomyśleć o kredycie.
Duża część społeczeństwa gna w owczym pędzie podejmując życiowe decyzje nie mając świadomości tego co robią. Przyczyną tego jest pewnie moda i wykreowanie własnego mieszkania jako synonimu statusu. Korzystają na tym głównie banki i deweloperzy. Ludzie o niewielkich dochodach wchodzą w 30-sto letnie kredyty żeby kupić 50-cio metrowe mieszkanie które często okazują się ciasne i niefunkcjonalne gdy w rodzinie pojawi się dziecko/dzieci. No ale to nie problem bo „mieszkanie z kredytem zawsze można sprzedać i kupić większe, a coś tam zawsze się w międzyczasie spłaci”. Temat ten irytuje mnie wyjątkowo, bo co chwilę znajduje się ktoś mądrzejszy ode mnie kto próbuje przekonać mnie że wynajmując mieszkanie tracę na tym kupę kasy. Kiedyś wyciągałem kalkulator i tłumaczyłem dlaczego na tą chwilę bardziej opłaca mi się mieszkać w wynajętym mieszkaniu, w tej chwili mówię po prostu że mnie nie stać. To bardziej dociera do ludzi.
Na koszty posiadania mieszkania składają się nie tylko finanse (oczywiste), emocje (zauważane przez Was) ale i konkretne ryzyko.
W Polsce jak słusznie zauważył ktoś w komentarzu, za kredyt odpowiada się całym swoim obecnym i przyszłym majątkiem.
Jeśli kredyt biorą 2 osoby, pochłania on 30% ich zarobków i w razie problemu mają wsparcie w rodzinie albo działkę dziadka do sprzedania i polisy na życie, to ryzyko jest pod kontrolą.
Gdy kredyt bierze singiel albo para bez zaplecza finansowego w rodzinie, to jedno proste zdarzenie losowe (poważniejsza choroba, zmiana koniunktury, kryzys i zwolnienia, dłuższe bezrobocie) uruchamia domino bez wyjścia: utratę płynności, uruchomienie windykacji, egzekucję komorniczą. To nie jest gdybanie tylko 100% pewne, że jeden problem odpali lawinę i urośnie do skali niszczącej życie.
Szczególnie narażone są osoby z kredytem frankowym po 2 PLN, póki jest płynność finansowa i zerowa stopa procentowa, jest OK. W razie utraty płynności na kilka miesięcy, taka osoba kończy z niczym i długiem czasem nawet większym niż koszt nowego mieszkania na rynku.
Dlatego tak ważne są poduszki finansowe. Każdy powinien mieć oszczędności na minimum rok spłaty rat. Właśnie po to, żeby w razie utraty dochodu nie odpalić domina.
I właśnie dlatego kredyt z ratą „na styk” to igranie z ogniem. 98% osób się „uda”, stąd wszyscy są zadowoleni. Ale tym 2% powinie się noga. Noga powija się na jednym szczebelku, ale spada się z całej drabiny.
Hmm… Według mnie warto brać kredyt. Jak wiadomo jest on relatywnie niższy niż koszty kapitału własnego (kiedyś nie mogłem w to uwierzyć, ale jednak tak jest).
Poza tym przy bardzo niskich stopach wzięcie kredytu jest tym bardziej opłacalne… inwestujmy więc w siebie i swoje działalności.
Witam Michale, czytam Twojego bloga chyba od początku i w dziedzinie finansów jesteś w mojej opinie bardzo kompetentny. Wydaje mi się, że mam okazje do zainwestowania pieniędzy ale chciałbym jeśli oczywiście masz czas przeczytać Twoją opinię.
A mianowicie myślę poważnie na zakupem kawalerki o pow. 40 mkw świeżo po remoncie, bardzo zadbanej, praktycznie nie wymagającej wkładu własnego. Jej cena kształtuje się w granicach 78 000zł (tak mieszkam w małej miejscowości), czynsz to 170zł w sezonie letnim i ok. 270 w sezonie grzewczym. Kawalerka była by pod wynajem, nawet mam kilku chętnych na uwadze a jeszcze nawet nie szukam, cena za wynajem u nas to 700zł + czynsz. Jeśli chodzi o obłożenie to jestem pewny że będzie 12 miesięcze. I tutaj pytanie. Jak zakupić to mieszkanie, mam 40 000zł wolnej gotówki, czy wziąć kredyt na całość, czy wpłacić część wolnych środków, a może całość? na jak długo brać kredyt czy na 5, 10 czy może 15lat?
Jeśli chodzi o moją sytuację to mieszkam we własnym mieszkaniu z dziewczyną, nie mam żadnych kredytów, zarabiamy razem około 4500 do 5000zł miesięcznie. Z góry dziękuje za jakiekolwiek rady, pozdrawiam.
Nie wywołany do tablicy pomyślałem, że rzucę opinią 😉
Z tego co wiem od 20% wkładu własnego dostajesz lepsze warunki kredytowe. Czyli koło 16 tysięcy. Ok 4 tys idzie na opłaty, notariusza, ubezpieczenie. Czyli od ~20k masz atrakcyjne warunki, na których to kredyt hipoteczny jest chyba najtańszą formą kredytowania.
Jak poszukasz na blogu, to Michał robił kiedyś porównanie pt część kasy na wkład własny, część lokate, wszystko na lokate – może Ci się przydać excel to wyliczenia. Ja bym pewnie skłaniał się ku ratom malejącym, na tyle lat by nie obciążały za bardzo w razie perypetii życiowych, oraz zostawienie sobie części oszczędności. Np te 20k na mieszkanie, a 20 na lokate.
Okres kredytowania czy wkład możesz łatwo porównać – poproś doradce o przedstawienie wysokości rat i łącznych kosztów w różnych opcjach, ile na lokacie zakładam wiesz. 😉
78000 i 700zł wynajem+czynsz? Piękna stopa zwrotu!:)
Witam
Moim zdaniem bierz kredyt na 80% wartości mieszkania. Wpłata własna 16 000. Koszty dodatkowe szacuje na 5000 zł. Zostanie ci w rezerwie 19 000. Kredyt 62 000 na 20 lat z oprocentowaniem Wibor 3m 1,67% + marża 2,0% da ratę w wysokości 365 zł.
Jeśli wynajmiesz mieszkanie za 700 zł to na czysto zostanie Ci 335 zł/mc, co rocznie daje dodatkowe 4020 zł oszczędności.
Robert, Maur dziękuje za odpowiedź,
Robert a jak wygląda sytuacja z szybszą spłatą kredytu? Czy w każdym kredycie hipotecznym jest taka możliwość? Niestety lub na szczęście nie znam się na hipotekach.
A jeśli znajdę kolejne mieszkanie w podobnej cenie? Czy będzie problem z kolejnym kredytem?
Banki z reguły w początkowym okresie utrudniają wcześniejszą spłatę kredytu.
To jest różnie, czasami 2 lata lub 5 lat trzeba spłacać raty by móc bez kosztownych prowizji dokonać wcześniejszej spłaty kredytu. Ale są też furtki, które można wykorzystać. Nie spłacasz całego kredytu tylko nadpłacasz znaczącą część zadłużenia itd. Przy Waszych dochodach macie zdolność kredytową na co najmniej 200 000zł, więc na kolejne 60 000 zł bank też Wam pożyczy. Oczywiście nie zachęcam do zbytniego zadłużania ale jeśli brakuje własnych środków a jest ciekawa oferta zakupu pod wynajem to brać.
Rozjaśniłeś mi to wszystko dziękuje.
Ja tylko jeszcze podpowiem, że spotkałem się z poleconym mi doradcą kredytowym, sam przejrzałem oferty kilku banków.. a dużo lepszą ofertę polecono mi na forum kredytowym – jest tam iluś pośredników, niektórzy lokalni, niektórzy dojeżdżają w obrębie województwa lub wręcz do innych województw. Nic nie kosztuje napisać post, podać cenę nieruchomości, wkład i tego typu szczegóły i zobaczyć jakie oferty przedstawią. Nie chce podawać nazwy by uniknąć zarzutów kryptoreklamy.
„Jeśli ktoś nie potrafi zaoszczędzić przez kilka lat 20% wartości swojego mieszkania, to znaczy że nie zarządza swoimi finansami w sposób gwarantujący, że uda mu się spłacić kredyt. ”
Z tym się nie zgodzę. Przynajmniej częściowo.
Gdy ktoś nie płaci za wynajem lokalu, w którym mieszka – to się zgadzam.
Ale jeżeli ktoś musi wynajmować mieszkanie, by zaspokoić swoje potrzeby mieszkaniowe, to takie stwierdzenie nie musi być prawdą.
W Warszawie wynajem kawalerki to koszt co najmniej 1200zł. Załóżmy, że mieszka w nim człowiek o przeciętnych zarobkach, ale bardzo stabilnym zatrudnieniu.
Np. młody policjant, który zarabia 2500zł na rękę. Po opłaceniu wynajmu i mediów zostaje mu 1000zł na tzw. „życie”.
On nie ma szans odłożyć 20% wkładu własnego, a robotę ma pewną i jego zarobki będą rosnąć (powoli, ale będą).
I moim zdaniem dla niego zdecydowanie lepszym wyjściem jest wziąć kredyt na 30 lat i płacić ratę 1200zł, niż wynajmować do czasu aż uzbiera sobie te 20% wkładu własnego.
Dlatego paranoją jest, że państwo decyduje za obywatela, czy on sobie może kredyt wziąć, czy nie może.
Jakby bank chciał udzielić mu kredytu na 100%, to obywatel powinien móc sobie ten kredyt wziąć i nic państwu do tego.
Państwo powinno pilnować banków, żeby te nie splajtowały i edukować ludzi o ryzyku kredytowym, a nie im zabraniać.
„Państwo powinno pilnować banków, żeby te nie splajtowały i edukować ludzi o ryzyku kredytowym, a nie im zabraniać.”
No właśnie na tym polega cały myk, że wymóg wkładu własnego to element pilnowania banków żeby nie splajtowały. Gdyby banki dawały kredyty bez opamiętania, bez wkładu własnego, na 120 % i więcej wartości nieruchomości, to system mógłby się posypać jak domek z kart szybciej niż nam się wydaje…
…chyba niektórzy zazdroszczą sytuacji w jakiej jest bohaterka wpisu……krytykują z zazdrości, bo ona ma 10 tys a inni tylko 2-3 tys……..może należy coś zmienić w sobie, żeby lepiej zarabiać, ….pewnie te zarobki nie przyszły same z siebie, chyba muszą być zdolni i pracowici, skoro ktoś tyle im daje za pracę….szacunek, a nie zazdrość 🙂
jelomanek – wszystko się zgadza. Ale zwróć proszę uwagę na to co teraz się dzieje. Państwo nie wtrącało się i ludzi ebrali kredyty we frankach. Wydawałoby się, że każdy ma swój rozum, ale teraz pretensje mają do wszystkich, tylko nie do siebie.
Taki układ, ze bank wymaga 20% wkładu własnego może nas denerwować, ale jednak w jakiś sposób odsiewa osoby niezaradne finansowo lub nie mające odpowiedniego wsparcia. W niektórych przypadkach jest to krzywdzące, ale nie ma co się oszukiwać, rynek hipoteczny to masówka i trzeba jakieś ramy przyjąć.
@Katarzyna
Owszem, dlatego pisałem, że Państwo powinno edukować ludzi i karać banki, a nie wprowadzać bzdurne regulacje.
Istnieje coś takiego jak nadzór bankowy i ów nadzór powinien nakładać na banki kary za każdy udzielony kredyt osobie, która nie powinna go dostać i tyle.
Nakładanie wszelkiego rodzaju limitów i regulacji sztucznie modyfikuje rynek, co w dłuższej perspektywie dla konsumenta nigdy nie jest korzystne.
Ja nie twierdzę, że ludzie są idealni i zawsze postępują tak jak powinni. Ludzie często postępują głupio i pochopnie i tego się nie da całkowicie uniknąć. Ale nie tędy droga. To banki powinny ponosić odpowiedzialność i racjonalnie podchodzić do udzielania kredytów. I takie działanie na nich powinien rząd wymuszać, a nie ograniczać obywatelom ich wolność.
Kredyt 100% – zły, nie wolno.
Alkohol – dobry, pijcie do woli.
Marihuana – zła, nie wolno, pójdziesz do więzienia.
Jazda rowerem po 2 piwach – zło, nie wolno, pójdziesz do więzienia (to na szczęście się zmieniło ostatnio).
Broń palna – zła, nie wolno, pójdziesz do więzienia.
Maczeta, nóż, siekiera – w porządku, możesz nosić i wymachiwać do woli.
Co to jest? Ludzie mają własne mózgi i powinni móc sami decydować co jest dla nich dobre, a co nie.
90% myślących ludzi ma mieć zakaz brania kredytu na 100%, bo 10% ludzi nie myśli, a banki chciały się nachapać za wszelką cenę? To jest sensowne rozwiązanie? Nie. To jest zamiatanie problemu pod dywan kosztem większości społeczeństwa i tyle.
Całkowicie się z Tobą zgadzam, że edukacja w tym zakresie powinna być większa. Jest spora szansa, że po frankowej akcji przybędzie nam trochę mądrzejszego społeczeństwa, które będzie racjonalnie oceniać własne możliwości patrząc na to co się działo z innymi.
Niestety czasami mam wrażenie, że większość dorosłych zachowuje się jak dzieciaki. Znajomy kupił mieszkanie, to ja kupię większe, lepiej je urządzę i jeszcze wyjadę na wakacje na Kanary. A, że mnie nie stać za gotówkę to się zakredytuję po sam korek. Dzieci w taki sam sposób patrzą na zabawki kolegów i chcą takie bo Zosia ma, a Franek dostał od wujka. O ile w przypadku dzieci ich zapędy hamują rodzice, to w przypadku dorosłych powinni sami się pohamować i zastanowić po co im to.
Dopóki nie nauczymy się bardziej świadomego podejścia do zaspokajania swoich potrzeb tych prawdziwych i tych kreowanych przez reklamy potrzebne są jakieś regulacje. Może te obecne nie są idealne, ale jednak coś dają. Chociaż właściwie przy tak długim kredycie jakim jest kredyt hipoteczny wyliczanie zdolności kredytowej jest wg. mnie głupotą. Nikt, ani sam kredytobiorca, ani algorytm w bankowym systemie, nie jest w stanie stwierdzić jak będzie wyglądała ich sytuacja finansowa. Czy ktoś będzie dalej dyrektorem i będzie zarabiał dużo czy też straci pracę, a do tego urodzą mu się czworaczki. Ale tutaj już powinien odezwać się zdrowy rozsądek kredytobiorcy.
Odpowiedzialność za każdy kredyt powinien ponosić jednak kredytobiorca. Jesteśmy dorośli, podejmujmy decyzje świadomie. W dzisiejszych czasach na prawdę nie jest trudno zdobyć wiedzę na interesujący nas temat. Wystarczy tylko chcieć. Ludzie chcący kupić mieszkanie czy dom powinni siedzieć z kalkulatorem w ręku i liczyć, liczyć i jeszcze raz liczyć co się opłaca, a co jeśli coś się zmieni. A co z reguły robią? Idą do banku, który w ogóle im udzieli kredytu, a później lecą oglądać płytki do łazienki i firanki do salonu. Oczywiście wybiorą te najdroższe, bo przecież to na lata.
Ten wkład własny to trochę odpowiedzialność zbiorowa, ale jeśli w jakiejś grupie przedszkolaków nauczycielki nie są w stanie upilnować dwóch łobuzów cała grupa nie wychodzi na plac zabaw. Tak to niestety działa.
Ja nigdy nie brałem nie biore i nie wezme żadnego kedytu. Mieszkanie wynajmuje i zbieram na własne, ale 100% anie 10-20 na wkład własny. Kredyty są głupie i niepotrzebne.
kredyt jet narzędziem – tak jak piła czy młotek… albo cążki do skórek 🙂 trzeba wiedziec jak go używać żeby nie „uciąc sobie ręki”… bardzo trudno mi jest zrozumiec mechanizm: jak dają to trzeba brać i to pod korek -> przecież trzeba potem spłacic kapitał + znaczne odsetki. Stąd wg mnie kredytwać nalezy aktywa nie pasywa. aktywa to takie rzeczy które „wkładaja pieniądze do portela” (kyosaki) – wg mnei o bardzo dobra i prosta i łatwa do wyobrażenia sobie idea… aktywem nie jest wiec nowy samochód, nie jest też urlop w tropikach i wiekszy tv. aktywem moze byc mieszkanie kupione na wynajem… ale nie wieksze bardziej luksusowe mieszkanie kupione dla siebie… przykladowo ostatnio rozmawialem z modszym kolegą z pracy (ma moze 27 lat) – ze swoja narzeczona wlasnie kupili po okazyjnej cenie 60 m 2 pokojowe mieszkanie za 600 k pln -> bo tyle mogli wziac kredytu. wg. mnie wlasnie założyli sobie kaganiec na całe życie. bardzo trudno będzie im zmienic miejsce zamieszkania (bo bardzo trudno będzie im w przyszłosci sprzedać to mieszkanie zeby wyjśc na zero, czy je wynająć tak by czynsz dorównał kosztom: kredyt + oplaty). ja nigdy nie mialem ambicji zycia w luksusach dlatego swoje pierwsze mieszkanie kupilem w wielkiej plycie – obecnie je wynajmuje i dzieki temu splaca mi sie kredyt – nawet starcza na zaplacenie podatku 🙂 i mam juz drugie mieszkanei w wielkiej plycie. wybralem je w bardzo prosty sposob poszukalem mieszkania o interesujacych mnie parametrach (wielkosc ilosc pokoi) i posortowalem od najtanszego – kupilem najtansze jakie bylo w serwisie. Blok po wymienie wszystkich pionów, ocieplony, wymiana dachu, okien… generalneie wszystko zrobione. Łącznie te dwa mieszkania kosztowały mnie mniej niz mieszkanie mojego mlodszego kolegi… za rok o tej porze będę miał kolejne takie mieszkanie -> kupione juz typowo pod wynajem. oczywiscie bede sie wspieral kredytem hipotecznym -> ale przy zalozeniu ze cena mieszkania bedzie znacznie nizsza niz cena rynkowa ekonomika tego przedsiewziecie ma m wkladac do portfela 800-1000 PLN netto miesiecznie. to wszystko oczywiscie nie wzielo sie z niczego -> tylko z 15 lat zycia poniżej swoich mozliwości – nigdy np nie mialem telefonu z jabłuszkiem ani modnych okularów słonecznych pewnej firmy na R… mam za to samochód – 15 letni i nim jezdze… bardzo rzadko… bo komunikacja miejska jest tansza i mozna w niej czytać książki 🙂
„Ale kurka, ja chyba wolę mieć w życiu mniej, albo bo po prostu wolniej i bezpieczniej.”
No cóż, zazdroszczę Pani Kasi dylematów.
Dostała na starcie własną kawalerkę (bo chyba nie zarobiła na nią w wieku 20 lat?), może mieszkać za darmo u ciotki i odkładać co miesiąc kilka tysięcy.
Uważam Michale, że publikowanie listów ludzi, którzy mając zamożnych rodziców i zapewniony niezły start pouczają innych w kwestii brania kredytów jest wkładaniem kija w mrowisko. Ale może o to Ci chodziło?
Warto pamiętać, że nie wszyscy są biedni.
Rady dotyczące oszczędzania oraz inwestowania przydają się także zamożnym.
Michale – dzięki za kolejną ciekawą analizę.
Zgadam się z komentarzem Małgo. I ponownie proponuję drugą wersję artykułu, pisaną z punktu widzenia mniej zamożnych osób.
Dla zainteresowanych: dziś o 8 dostałam mail od Comperii, w związku z promocją. Wylądował w spamie, więc sprawdźcie dokładnie skrzynki 🙂
Wpisu jeszcze nie czytałem ale dziękuję za pozdrowienie 🙂
Marcin
Niezależnie od wysokości dochodów, od razu powinno się min. 10% przeznaczyć na tzw. konto niezależności finansowej, więc jeśli zarabiasz 1500, odłóż 150, jeśli 5000, odłóż 500, ale najpierw zapłać samemu sobie, nie dopiero jak zapłacisz rachunki i to co zostanie oszczędzasz, bo w ten sposób zazwyczaj często zabraknie. Pamiętajcie, że bez oszczędności nie ma inwestycji, a bez inwestycji wolności finansowej. Pozdrawiam
Z jednym się nie zgodzę: rozumiem oszczędzanie z każdej wypłaty ale zawsze w pierwszej kolejności muszę zapłacić rachunki. Jeśli pierwszy przelew wykonałabym na konto oszczędnościowe a dopiero kolejne na rachunki i inne bieżące wydatki, mogłoby normalnie zabraknąć mi pieniędzy. Tak więc w kolejności: wszystkie rachunki> wypłata na bieżące wydatki> oszczędności. Taki system jak najbardziej się sprawdza.
Dylematy Kasi to jakieś dyrdymały. Artykuł ten podniósł mi ciśnienie… Michale, jeśli nie chcesz stracić czytelników, to miej na uwadze, że 90 procent społeczeństwa zarabia w granicach płacy minimalnej a takie wpisy o abstrakcyjnych dylematach finansowych, o których normalni ludzie mogą tylko pomarzyć, nie sprzyjają popularności bloga, bo najnormalniej w świecie nas (większości społeczeństwa) nie dotyczą. No chyba, że celujesz w wąską grupkę odbiorców i przenosisz się w wyższe sfery?
Ja rozumiem że osoby o niższych dochodach może denerwować że są takie dane wejściowe, ale z drugiej strony w Polsce 50% osób spośród zatrudnionych na umowę o pracę zarabia powyżej mediany, która jest nieco wyższa niż płaca minimalna – więc nie przerysowujmy, że 90% zarabia tak mało, bo to zwyczajnie nie jest prawda.
Odnosząc do średniej, około 1/3 osób uwzględnianych w średniej krajowej (z tego co pamiętam, to są osoby zatrudnione w przedsiębiorstwach pow. 10 osób, zatrudnione na umowę o pracę, nie wlicza się też urzędników itp.) zarabia powyżej niej, a średnia w tej chwili wynosi gdzieś około 4000 brutto (chyba nadal trochę poniżej), netto około 2700.
Do tego uwzględniając, że w Warszawie w niektórych zawodach zarobki są 2x wyższe niż w małych miejscowościach i do tego skokowo wyższe są też koszty, to wcale nie jest tak, że „nikt tyle nie zarabia”. No i nie mówmy, że „tyle mając każdy by oszczędzał” bo to też nie jest prawda, na ogół zdolność do oszczędzania wynika z czyjegoś charakteru, są ludzie którzy zarabiają 1,5 – 2x więcej ode mnie a nie potrafią odłożyć w 3 lata 1/10 tej kwoty co ja. Jedyne co, to im się więcej zarabia tym mniej trzeba wyrzeczeń kosztem oszczędzania, a przy bardzo niskich zarobkach – trzeba niestety bardzo poważnych i bolesnych, co sprawia że oszczędzanie jest bardzo trudne.
Wreszcie ktoś to powiedział. Bardzo podoba mi się podejście bohaterki listu i gdybym miała jej możliwości, myślałabym podobnie. Bardzo podoba mi się podejście do sprawy kredytów siostry mojej matki, choć wszyscy uważali jej rozumowanie za dziwne. Otóż nie miała potrzeby „tu i teraz”. Gdy uznała, że musi kupić coś, co przerasta jej możliwości na daną chwilę, zamiast brać kredyt, planowała wydatek i odkładała na niego pieniądze. Co prawda kłania się tutaj problem historią kredytową, ale ogólnie większość wyposażenia swojego domu, czy jego remont, opłaciła bez kredytu i bez odsetek.
Problem z historią kredytową nie jest taki duży. 🙂 Mam kartę kredytową od lat, czasem coś kupię nią. Pralkę wziąłem na kredyt dlatego, że oferowali 0% (realne 0%, bez żadnej prowizji). Jakaś historia jest, kosztów nie poniosłem za nią. 😉
Dzisiaj większość z nas ma za sobą spłacanie karty kredytowej albo kredytu, ale branie pożyczki na 30 lat?! Dziwi mnie z jaką szybkością i łatwością młodzi, bo 25-30 ludzie zadłużają się na „całe życie” tylko po to, żeby mieć „własne” mieszkanie. Takie życie ponad stan, w ogóle bezsensu.
Doskonale rozumiem bohaterkę artykułu. Z moim (prawie) byłym mężem mamy kredyt hipoteczny. Wcześniej ja nic nie brałam na kredyt, nawet tej przysłowiowej pralki by mieć historię kredytową. On parę rzeczy brał, ale miał po spłacane. Kredyt więc braliśmy świadomie na nasze własne M. Życie jednak jakie jest takie jest. Od męża odeszłam i związałam się z kimś zupełnie innym. Znamy się od września, a w październiku podjęliśmy decyzję o dziecku. Udało nam się od razu, więc w sumie jestem o krok od porodówki 😉 Jako, że mieszkaliśmy w różnych miastach oddalonych od siebie o ponad 400 km to w tygodniu normalnie chodziłam do pracy a w weekendy przyjeżdżałam do mojego faceta. Od marca mieszkamy razem. Wcześniej nie patrzyłam na kasę, bo wiadomo dojazdy, dwa czynsze itp. ale zamieszkaliśmy razem i budżet się nie domykał a powinien. Odkryłam wtedy bloga Michała, wprowadziłam zapis paragonów w MM i po miesiącu usiadłam do budżetu. I jestem przerażona. Podliczyłam nasze zobowiązania. Ponad 4500 samych kosztów (bez jedzenia, same rachunki). Czy można coś z tego uciąć? Pewnie, że można. Tyle, że z tej kwoty moich zobowiązań jest 1440 (a od września jak spłacę adwokata 940) a reszta jest jego. UPS – 250, telefon ponad 150, alimenty 700, pożyczka konsolidacyjna – prawie 600. I właśnie na tą pożyczkę patrzeć nie mogę. Umowę na nią podpisał tuż przed poznaniem mnie. 600 zł na 10 lat! A miał długi na 30 tys – czyli spłaci 2 razy tyle. Przeprowadzając się na inne mieszkanie przenosiliśmy też stare dokumenty i wyciągi z banków. Jak to przejrzałam to sobie aż usiadłam. Nie dziwi mnie, że skonsolidował te pożyczki (było ich około 8) i to na takie pierdoły (moim zdaniem 😀 ) że mnie aż serce bolało jak to czytałam. Komputer około 15 tys. rower 2500 itd. Wszystko na kredyt! Będę musiała teraz poczytać jak się pozbyć tego zadłużenia na 10 lat. A ostatnio zostałam dobita informacją „no przecież kartę kredytową jeszcze trzeba spłacić” i tu się rozwinęła dyskusja, że ma zadłużenie na karcie teraz już prawie 5 tys. Owszem mówił mi, że płaci kartą, bo musi ją 3 razy w miesiącu użyć, ale też mówił, że przelewa na spłatę. Okazało się tylko, że płacił np. 500zł w miesiącu kartą a spłacał minimum (około 150zł), a ja go rozumiałam, że spłacił całość tego, co zapłacił kartą. Moja nie chęć do pożyczek i kredytów wzrosła do poziomu krytycznego. A jak ostatnio usłyszałam „no jak się wymiksujesz z tego kredytu mieszkaniowego to może weźmiemy kredyt na jakieś własne M3” to prawie nie padłam!! Jak można całkowicie nie ogarniać swojej sytuacji finansowej, swoich wydatków (nadal ma luźny stosunek do wydawania na pierdoły – rękawiczki do roweru, serwis roweru (140zł!). Dobrze, że przynajmniej jak mówię, że nie może czegoś kupić to słucha, nie płaci już kartą kredytową i przejawia minimalne zainteresowanie zmniejszenia swoich zobowiązań.
Banki nie powinny udzielać takim osobom pożyczek. Powinny być jakieś testy psychologiczne i jak ktoś nie potrafi się opanować to nie pożyczamy. Ja na razie kombinuje jak wyjść z długów i kupić wyprawkę dla dziecka.
I mam nadzieje nigdy więcej nie brać żadnej pożyczki.
uciekaj uciekaj kobieto! CO TY Z NIM ROBISZ? Aż mi się wierzyć nie chce, że z kimś takim można chcieć budować przyszłość.
E tam, wychowam go 😀 Jak zaczął pod moim wpływem czytać etykiety i nie kupować gówna (np. śmietany z mączką kukurydzianą i gumą guar czy też jogurtów 7 zbóż man co mają więcej cukru niż cukierniczka) to nauczę go też finansów. Sam mówił, że on nigdy nie umiał tego ogarnąć, chęci i motywacji też nie miał.
Na razie weszła zasada nr 1 – jak kupujesz to sprzedajesz. Może kupić nowy monitor do komputera (z 13 pensji, specjalnie odłożone na ten cel), ale stary monitor ma sprzedać. Widziałam, że ciężko mu poszło ze sprzedażą, ale potem był zadowolony z tych paru stówek, które odzyskał.
Teraz uczę go planowania wydatków i odkładania na ten cel. Tak 2-3 lata i będą z niego ludzie. Najważniejsze, że teraz ma chęć na naukę i słucha co ja mówię 🙂
Wieczny problem kobiet, zawsze sądzą, że uda im się zmienić faceta. Sprzedaży zalegających gratów czy zdrowego żywienia nie można porównywać do wychowywania dziecka z taką osobą. Skoro sam z tym miał problem, jak myślisz co powie gdy okaże się, że brakuje pieniędzy na coś poważniejszego? ‚E tam, kochanie, zajmę się tym. Zakupy na kreskę, a najlepiej weź ten kredyt na siebie, a ja będę spłacał’. Poważnie się zastanów.
Jak to mówią zamienił stryjek siekierkę na kijek 😉
Myślę, że każdy z nas musi osobiście czegoś doświadczyć, bo tylko w ten sposób może się czegoś nauczyć.
Dokładnie tak samo jak piszesz o kredytach. Żyjemy w świecie, gdzie pożyczanie pieniędzy stało się normą. A banki świetnie potrafią wykorzystać sytuację (a może to one nakręcają tą koniunkturę) i w rzeczywistości najwięcej płacą osoby nieświadome.
Ja również kiedyś wziąłem taki kredyt, jednak dziś mówię zdecydowane NIE. A na pewno nie w sytuacji, gdybym pracował na etacie!
Tak czy inaczej, dzięki Michał za wpis. Jak zwykle kwintesencja wiedzy 🙂
Bardzo cienki wpis w mojej ocenie.
Ludzie mają gdzie mieszkać za free (nawet zakładając duży czynsz i opłaty to i tak jest spoko), zarobki 9000 netto, wiek 27 lat wow. Pozazdrościć.
Odkładając 3 tys. i chcąc pożyczyć 70 tys. nad czym tu myśleć – przecież taką kwotę w niecałe dwa lata uzbierają odkładając tyle co teraz. Można też zabrać się za domowy budżet i sprawdzić czy będąc w tak dobrym położeniu (mając gdzie mieszkać i dobre zarobki) nie można odkładać więcej. Prawdopodobnie zaciskając trochę pasa odkładanie nawet 6 tys. nie będzie problem (pomijam fakt, że dla wielu rodzin 3 tys. na życie bez opłat kredytowych to wypas) i w rok można taką kwotę spokojnie odłożyć!
I tu nie zgodzę się też z Michałem: „Oszczędzają, z tego co pisze, ok. 30% zarabianych pieniędzy – co jest wyjątkowo dobrym wynikiem.”
Moim zdaniem ten wynik zależy od kosztów życia i zarobków. Jak masz gdzie mieszkać za free – mieszkanie udostępnione za free / odziedziczone / już spłacone czy uzyskane w jeszcze inny sposób to powinno się moim zdaniem podnieść tą poprzeczkę by określać to jako dobry wynik. 30% to byłby super wynik dla rodziny z dzieckiem zarabiającej w sumie 3-4 tys. netto, ale nie dla pary zarabiającej 9 tys. mającej niskie koszty utrzymania.
Wg. mnie bardzo dobrze, że mają taki ogranicznik, potrafią powiedzieć sobie NIE, pomyślimy jeszcze nad tym, nie zadłużymy się po uszy. Nawet pomimo wysokich zarobków przy stosunkowo młodym jeszcze wieku. Sam mam 29 lat obecnie, 5 lat temu zacząłem wspólnie z teściami budowę domu-bliźniaka.
Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku: ziemia kupiona, pomiary wykonane, projekt domu zlecony, fundamenty wykopane, działka została uzbrojona. Budowa powoli ruszyła do przodu, piwnica, parter, pierwsze piętro, aż któregoś pięknego dnia doszło do małej sprzeczki z teściem w sumie o drobnostkę. Budowa stanęła na ponad dwa lata, a kredyt który z żoną zaciągneliśmy niestety leciał. Był to najgorszy okres w moim życiu.
Na szczęście doszliśmy do porozumienia i budowa została ukończona, natomiast moje „przygody” pokazują, że wziąć kredyt nawet mały, nie powinno być błahostką podyktowaną chwilą bez przemyślenia. Nawet mając pewną pracę, zarobki, jakieś oszczędności trzeba liczyć się z tym, że może zdarzyć się coś nie przewidzianego.
Nie wiem, jakoś zirytowała mnie ta moja imienniczka. Oboje dobrze zarabiają, nie mają większych wydatków, kawalerkę, podróżują po świecie, mają oszczędności. a zatem nie powinni się martwic że nie będzie ich stać na spłatę raty. Jak rozpieszczone dzieci. Nie wezmą kredytu bo nie.
Najlepiej niech mama Kasi za nich weźmie podczas gdy oni będą na Bahamach.
Również nie kiedyś marzył mi się własny dom na kredyt i cały czas dążyłem do tego żeby podciągnąć swoje zarobki do tego stopnia by bez problemu dostać kredyt na odpowiednią kwotę i bez większych przeszkód spłacać wysoką ratę kredytu (np. na poziomie 2000 zł). Po jakimś czasie jednak pozbyłem się tej myśli – dlaczego?
1. Po pierwsze kredyt to jedno, wiążemy się z nim na bardzo długi czas a płacić 2000 zł miesięcznie będziemy przez najbliższe 35 czy 40 lat. Sama rata to nie cały koszt, przez te wszystkie lata nie raz będziemy musieli wyczarować dodatkowe pieniądze na mniejsze lub większe remonty.
2. Dom to nie tylko duże koszta ale i większe zobowiązania. Jeśli lubimy np, często wyjeżdżać na wycieczki czy za miasto to raczej odpuśćmy sobie temat domu i zdecydujmy się na mieszkanie, no chyba że zarabiamy na prawdę większe pieniążki.
Można też pomyśleć o zbudowaniu nieco mniejszego domu, przez ostatnie lata popularne stało sie stawianie domów drewnianych całoroczych np, o powierzchni ok 150m2 – więc jeśli koniecznie zależy nam na postawieniu własnego domu może warto pomyśleć o czymś takim. Będzie to zarówno mniejszy koszt jak i mniej obowiązków w przyszłości (np. mniej sprzątania 😉 bo i wiem że nawet przez ten ostatni czynnik niektórzy zamienili swoje duże domy na mieszkania.
Jak po półtorej roku prowadzenia działalności gospodarczej dostałem telefon z propozycją kredytu (do wyboru linia w koncie, karta kredytowa, …) poczułem się naprawdę dumny. Aż korciło mnie, żeby skorzystać. Tym bardziej, że bank z tych mniej złodziejskich (ING). Zadałem sobie jednak jedno podstawowe pytanie – po co mi te pieniądze? I nie znalazłem odpowiedzi, więc na szczęści podziękowałem.
I dobrze że podjąłeś taką decyzję – miałem też nie raz jak Ty. Banki chcą nam dać pieniądze ale trzeba sobie pomyśleć że jak weźmiemy taki kredyt to dojdzie nam znaczne miesięczne obciążenie które będziemy spłacać. A osoby prowadzące własną działalność gospodarczą nie mają tak różowo jak osoby pracujące na etacie bo ich dochody nie są każdego miesiąca równe.
Zawsze istnieje też opcja, aby poczekać aż wejdą do Polski kredyty hipoteczne o stałym oprocentowaniu przez cały okres spłacania zadłużenia, czyli tak jak teraz jest w Niemczech. Może wtedy Kasia miałaby prostszą decyzję do podjęcia…
Ech swietny list w idealnym momencie, wlasnie zastanawialem sie nad moim podejsciem do dlugu, czy jest wogole zdrowe itd. az wpadlem na ten wpis.
Mam podobnie, zarobki 10k netto i brak dlugow plus kobieta ktora ciagle mi tlukla ze kredyt to koniecznosc. Ok nie mowie ze malo zarabiam w obliczu cen mieszkan w Warszawie naprawde to nie powala.
Skonczylo sie na tym ze moja dziewczyna wziela kredyt z rodzicami na swoje mieszkanie a ja wynajmuje.
Michal masz 200% racji, nie moge przecenic tego wpisu: nic nie zastapi autorefleksji, okreslenia do dla MNIE jest wazne i jakie JA mam podejscie do roznych kwestii, nie jaka jest srednia stopa zyciowa rowiesnikow. Czy wole wiedziec ze moge w kazdej chwili rzucic praca i zajac sie chora rodzina (odpukac) czy nie zalowac ze nie kupilem najnowszego BMW?
Uczciwie przyznam zaczalem sobie zadawac pytania dopiero w wieku 32 lat, wczesniej po prostu unikalem tematu bo zawsze byl czas. Bede mial lepsza prace, bedzie z czego odkladac, BLAD, tak jak mowisz trzeba przemyslec decyzje na tu i teraz nie na blizej nieokreslona przyszlosc.
Teraz wiem ze bede mogl zyc z kredytem do 2kpln ale nie na dluzej niz 15-18 lat, tak juz mam i tyle. Ze fajna auto w leasing kupie, ale tylko jak moja wlasna firma bedzie regularnie zapewniac odpowiednie dochody, itd. polecam kazdemu.
Hmmmmm
Nie ma co dyskutować nad tym czy ktoś akceptuje ryzyko związane z kredytem/pożyczka 🙂 nie ma to jak zdrowie psychiczne 😉
Czytałem tu tyle komentarzy 😉 ale wydaje się żaden nie poruszył kwestii inflacji przy zakupie mieszkania… Może przez obecny jej niby brak 😉 chodzi o utratę wartości kapitału do spłaty (płacimy za tą utratę w racie a nie kapitale) i wzrost ceny mieszkania (a nie wartosci) do czego zmierzam… Założenie: dziś zarabiamy 1000 zł a rata 200 zł (kwoty do proporcjonalnego przeliczenia) to za 10 lat możemy założyć ( jeśli nie zakładamy wybuchu wojny hehe) że nasze wynagrodzenie realnie wzrośnie o co najmniej 20 % (bardzo ostrożnie liczone bo demografia!!! ) a inflację również na podobnym poziomie ( choć tu może być różnie bo a co demografia 😉 i sposób naliczania inflacji) z tego wynika ze juz po 10 latach dochód wzrośnie do ok 1440 zł przy niewiele zmienionej racie (powód? a jak demografia 😉 ) do tego należałoby doliczyć wzrost naszych dochodów bo z wiekiem dochody nam wzrastają ponadprzeciętne (powyżej założonego wcześniej poziomu) ja tak miałem ale przyznam że trudno określić jak komu kariera się potoczy… i podsumujmy dochód ok 1400 rata ok 200 czyli obciążenie spada do ok 14 %! Kapitału splacimy ok 30 % (strzeliłem bo nie założyłem na jaki okres bierzemy kredyt) czyli LTV spadnie poniżej 60% do tego inflacja w cenie mieszkania ( w długim terminie mieszkania chronią przed inflacją aczkolwiek zdarzają się na tym rynku cykliczne banki które zaburzaja ta prawidłowość) i LTV spadnie poniżej 50 %!!! Szukamy nowego banku i obniżamy ratę 😉
Należałoby również do zysków zaliczyć brak kosztów wynajmu mieszkania! I teraz proszę wskazać mi modelowo alternatywne „zbieranie” na zakup mieszkania a w tym czasie mieszkać w wynajętym mieszkaniu (mieszkanie u rodziców to wymierna pomoc czyli równie dobrze rodzice mogliby nadplacic kredyt!) i odpowiedzieć na pytania : który wariant przez 10 lat zapewnia lepszy komfort zamieszkania? Jaka będzie różnica i na czyja korzyść w uzbieranym kapitale ( w wariancie z kredytem doliczyć należy wartość mieszkania pomniejszona o pozostały kredyt do splacenia) czy oszczędzając na zakup mieszkania wytrzymamy ten wieloletni reżim? Czy po paru latach nie zniechecimy się gdy okaże się że ceny mieszkań wzrosły? Chciałbym zauważyć również że do spokoju psychicznego zaliczyć należy warunki mieszkaniowe! One wcale nie są mniej ważne od spokoju finansowego…
Dla przykładu trochę mojej historii 😉
Dochód 1000 rata 600 na 20 lat splacony po 11 ostatnia rata to było obciążenie ok 10 % mojego dochodu 🙂 a nie początkowe 60… Kupiłem 50 m2 deweloperskie w samym centrum bogatego lecz niedużego miasta… Przed spłata kupiliśmy samochód w salonie zachodnioeuropejskiej marki i garaż za 35 tys zł (zapomniałem napisać ze brałem kredyt jako kawaler a splacalismy z żoną jako rodzina) 3 dzieci wczasy krajowe ale koszt tak od 6 do 10 tys 🙂 (krajowe bo tak po prostu chcemy) mam w pracy po prostu fajne dofinansowanie z socjalnego 🙂 po 13 latach kupiliśmy dom w centrum naszej miejscowości! Do remontu i jesteśmy w trakcie 🙂 zmieniamy go na energooszczedny/pasywny nie wszystko da się na pasywny 😉 mostków wszystkich nie zlikwiduje niestety… rata to ok 25 % naszych dochodów jednak zaraz po wzięciu kredytu dostaliśmy podwyżki! „Odzyskalismy” również znaczna część dochodów (remontowki w zakładzie pracy i zakupy na zero procent gdy nie było opcji rabatu 😉 ) ten odzysk to ok 30 % raty 🙂 także dziś rata spadła poniżej tych niby bezpiecznych 20 procent dochodów… Mamy poduszkę finansową ale ja to jestem ryzykant wiec w akcjach i funduszach akcyjnych hehe (mam nawet na to wytłumaczenie ale nie polecam takiego rozwiazania) ta poduszka to ponad rok płacenia rat 🙂 do tego „programy” systematycznego oszczędzania (to stąd te fundusze akcyjne sam bym lepiej zainwestował hehe to wiem po latach 😉 ) na 150 zł miesięcznie (w razie potrzeby nie musze tego polacic) LTV do całego mojego majątku to dobrze poniżej 50 % choć kredytu 90 😉
Na moim przykładzie kredyt pozwolił mi na podniesienie mojego i mojej rodziny poziomu życia 🙂 i teraz ile zarabiamy? Niewiele hehe tak ja jak i żona jesteśmy robotnikami 🙂 ja od paru lat zarabiam więcej od żony (przez ok 10 lat zarabiała więcej hihi ale zmieniłem stanowisko i ja zarabiam wiecej) jest to trochę więcej niż średnia krajowa a żona zarabia połowę mojej wypłaty… Nie znam żadnego człowieka z mojego otoczenia który z takimi dochodami osiągnąłby podobny poziom posiadania nie mówiąc już nawet o podobnym do naszego komforcie życia! Dochodzi do takich sytuacji ze żona obawiała się przyznać do tego że kupiliśmy samochód w salonie! Po miesiącach przyznała się do tego że kupiliśmy dom… nawet nie chce mówić gdzie była na wczasach bo ostatnio jak powiedziała to księgowa chciała tez tam ale jak sprawdziła ceny to się odzywać przestała do żony przez dłuższy czas… Z mojego punktu widzenia kredyt był niezbędny aby osiągnąć to co do tej pory osiągnęliśmy!! Być może zaoszczedzilibysmy i być może pomnozylbym ten kapitał ale to tylko założenia… Dochodzi tu jeszcze dywersyfikacja bo wzięliśmy kredyt i dalej oszczędzamy ( w sumie to nie wiem co to znaczy hehe) i nadal inwestujemy!
Na koniec trochę na temat cen mieszkań… Straszy się nas demografia 😉 ale ona zacznie mieć wpływ dopiero gdy powojenne pokolenie zacznie wymierac! I to obu małżonków posiadających mieszkanie… Ten wpływ będzie widoczny może za 20 lat… Nie zapominajcie że w Polsce porównując do zachodu Europy brakuje mieszkań! Nasze mieszkania do tego są za małe! Mamy morze mieszkań w budynkach które dosłownie przeżyły juz swoją śmierć techniczna… Nie przewiduje nie wiadomo jakich wielkich cen ale przed nami nie jedna bańka na tym rynku… Pytanie tylko kiedy 😉
Pozdrawiam
Hmm, przeczytałam powyższy wpis i nadal nie rozumiem, w jaki sposób kredyt przyczynił się do wzbogacenia. Z tego co autor, pisze mają z żoną do dyspozycji nieco więcej niż półtorej średniej pensji krajowej, czyli pewnie z 5000zł na pięcioosobową rodzinę, stać ich na kredyt na dom, na remont tego domu, na nowy samochód, na odkładanie oszczędności i wcale nietanie wakacje. Chętnie poczytałabym więcej o takim sposobie na życie.
Przeczytałam wpis z zainteresowaniem i z niejaką ulgą. Co prawda, sytuacja majątkowa Kasi jest dość utopijna, ale nie o jej dochody mi chodzi, tylko o głos rozsądku w epoce konsumpcjonizmu. Wraz z mężem mamy po 30 lat i mamy ten komfort, że od rodziców otrzymaliśmy gotówkę na mieszkanie, ale starczyło nam tylko na M2 o pow. 44m2, także dla nas kredyt na większe mieszkanie to bardziej kwestia luksusu niż absolutnej konieczności i uświadomiłam to sobie właśnie dzięki temu blogowi. Z przerażeniem obserwujemy znajomych, którzy kredyt na duże mieszkania uważają właśnie za „must have”, a nie za luksus. Wszyscy jak się już zadłużają, to mieszkanie musi być świeżutkie od dewelopera, na zamkniętym osiedlu, min. 3 pokojowe, min. 70m2, bo nie godzi się mieszkać w ciasnocie. I do tego garaż, bo auta też nie godzi się trzymać pod chmurką. A właściwie, to nie godzi się nawet mieszkać w bloku, jak tylko „pyknie” zdolność kredytowa, to lecimy budować, ew. kupować dom. Osobiście mam już serdecznie dosyć słuchania farmazonów o tym, jak to dom jest w życiu najważniejszy, a dzieci nie wolno „kisić” w bloku. Co prawda „kisi” się je potem w samochodach stojąc codziennie w korku na wjazdówce do miasta i z powrotem, ale co tam, podobno i tak lepsze to niż życie w bloku bez ogrodu.
Gdybyśmy się z mężem uparli, to też bylibyśmy w stanie zaciągnąć kredyt hipoteczny, ale chwilowo wolimy pokisić się w naszym M2 i na spokojnie dozbierać na większe mieszkanie, pomimo naprawdę ogromnej presji otoczenia ( i to nawet rodziny!). A może nawet i nie kupimy nic większego, czas pokaże. Wolimy odłożyć na emeryturę niż mieć dom. Pewnie, że dom to wygoda, ale zabezpieczenie na przyszłość, to jeszcze większa wygoda (przynajmniej dla nas). Cieszę się, że przynajmniej KTOŚ uważa podobnie.
I jeszcze jedno – wszystkim narzekającym na tematykę wpisu, radzę się rozejrzeć dookoła i dojrzeć, że są ludzie są różni i mają różną sytuację majątkową i rodzinną i nie widzę powodu, dla którego Michał miałby pisać tylko i wyłącznie dla osób z przeciętną lub słabą sytuacją majątkową. Osoby, które muszą żyć oszczędnie, nie mają monopolu na rozsądne myślenie o finansach. Problem dotyczy każdego z nas, tylko skala potrzeb i możliwości jest różna. Ja tam podziwiam Kasię, że mając tak wysokie dochody była w stanie powstrzymać się przed władowaniem się w piękny kredyt na piękny dom, chociaż mogłaby to zrobić bez problemu.
Osobiście nie wziąłbym kredytu na mieszkanie mają pensję na wysokości nie wiele przekraczającą najniższą krajową, choć znam takie przypadki i wiem jak później takim ludziom ciężko spłacać takie kredyty. Sam obecnie mam kredyt zaciągnięty na 4 lata z nie małą ratą miesięczną (ok. 1500 zł) i doskonale wiem jakie to obciążenie dla finansowego budżetu a zarazem stres czy na starczy na wszystkie opłaty i wydatki a najgorsze są właśnie chwile kiedy przydarzają się jakieś nie planowane wydatki – naprawa samochodu, jakieś imprezy okolicznościowe i inne kiedy to trzeba zaciągnąć pasa. Przed podjęciem decyzji o zaciągnięciu dużego kredytu warto to wziąć pod uwagę zanim podpiszemy umowę o kredyt.
„…nie widzę powodu, dla którego Michał miałby pisać tylko i wyłącznie dla osób z przeciętną lub słabą sytuacją majątkową.”
Czytając informacje, że ktoś przepuszcza w miesiąc pensję równą kilku krajowym jest dla mnie czymś nie do zrozumienia. Taka osoba nie potrzebuje rad jak oszczędzać, taka osoba przecież nie przesiądzie się ze swojego nowego samochodu do komunikacji miejskiej. Pod presją otoczenia kupuje większe mieszkanie itd, wszystkie przypadki opisane powyżej. Te rady odnośnie oszczędzania trafiają w takim przypadku w próżnię. Tutaj jest potrzebna zmiany znajomych, którzy nie oceniają Cię po tym co masz, gdzie bywasz. Może nawet wizyta u kogoś kto opowie Ci, że nowe new balance nie są lepsze od przecenionych adidasów z outleta.
Agnieszka po pierwsze nie staraj się obserwować innych z przerażeniem 😉 w twoim przypadku uważam chodzi o bardzo niski próg akceptowalnego ryzyka… Boisz się ryzyka i go jak widać unikasz 😉 zapewne nic się z tym nie da zrobić 😉 wiesz gdybyś dostała cynk na ryzykowny interes (choćby zakup akcji) i dalabys się na niego namówić to nawet gdyby przyniósł oczekiwany zysk to ty cieszyłabys się bardziej z powodu końca inwestycji niż z zysku 😉 ale nie martw się tym 🙂 po prostu ludzie są różni i dotyczy to także owego ryzyka…
Zapytalas jak wzbogacił mnie kredyt? Hmmm pomysl że gdybym zbierał przez cały ten czas na nieruchomości które teraz posiadam (netto nie licząc zadluzonej wartosci) musiałbym zbierać ponad 2 tyś miesięcznie… O ile przez ostatnie parę lat zarabiam więcej to wcześniej z żoną zarabialismy poniżej średniej… Kredyt pozwolił mi zamieszkać… kredyt pozwolił mi się zlewarowac i aktywnie inwestować i o zgrozo oszczędzać hehe(zazwyczaj ludzie kojarzą oszczędzanie z bieda) a na koniec pozwolił mi kupić nieruchomość przed dużym wzrostem cen… Widzisz nie akceptujesz ryzyka i to dla ciebie jest prawdopodobnie niezrozumiałe… Ty prawdopodobnie wybralabys ubezpieczenie a ja ryzykowna inwestycje 😉
Kolejna sytuacja dotyczaca bogatych i rzadko spotykana. Majac mieszkanie własne też nie pchalbym się w kredyt na zakup nowszego większego. Jednak większość posiadaczy kredytów hipotecznych wzięła je, żeby wyprowadzić się z rodzinnych domów gdzie na kilkudziesięciu m2 żyli z rodzicami. Oni nie mają wyjścia, nikt im nie pomoże tak jak w opisanym powyżej przypadku. Pozdrawiam.
Należy zauważyć, że polityka państwa zachęca, a wręcz nakazuje zadłużanie się na cele mieszkaniowe. Przykładem może być program MdM- chcesz dofinansowanie to musisz zaciągnąć kredyt na min. 50% wartości nieruchomości. Banksterka musi zarobić…
Ja się strasznie boje brania kredytów. Budujemy dom z żoną już 3 lata stać by nas było na wzięcie kredytu i myślę że raczej nie mielibyśmy problemu z jego spłatą. Ale dla komfortu psychicznego wolę tego nie robić. Moim zdaniem idealne rozwiązanie to kredyt jedynie na inwestycje które mogą przynieść zysk.
Bardzo nam, niechętnym kredytom, lecz chętnych do zakładania rodziny lub już ją posiadający pomogła by zmiana ustawy o ochronie lokatorów. Przed wojną budowa czynszówek było wielkim przedsięwzięciem wspieranym przez państwo…
Jestem w bardzo podobnej sytuacji co bohaterka maila. Wolimy poczekać rok czy dwa z budową domu, a nie brać kredytu. Tym bardziej, że mieszkamy we własnościowym mieszkaniu.
Co mnie dziwi nasi znajomi nie rozumieją takiej postawy i wręcz namawiają do zadłużenia…
Gosciu,
o czym ty mowisz? Kredyt jest dobry, ale tylko wtedy gdy wiesz jak sie z nim obchodzic. Podam moj przyklad. W 2006 roku zarabiajac 20k PLN/MC kupilem na kredyt z pracujaca wowczas zona 4 mieszkania na wynajem (Poznan), ziemie rolna w ilosci 10 ha. Obecnie mam z tej ziemi rolnej 40 dzialek budowlanych na ktorych wybudowalem 2 domy. Wszstko na kredyt, ktory bedzie doszczetnie splacony za 6 lat. Do tgo zona nie pracuje, mam 3 dzieci i 600k PLN na koncie. Wszystko dzieki dzwigni finansowej, w czasie najwiekszego kryzysu w historii. Wiec, nie gadaj bredni, ze kredyt jest zly. Zly kredyt to kredyt konsumpcyjny, na wakacje, iPhony, swieta, etc. Trzeba umiec obchodzic sie z pieniedzmi, niestety99% polskiego spoleczenstwa tego nie potrafi.
Ja też mam awersję do kredytów. W swoim życiu miałem dwa niewielkie kredyty. Jednak wszystko to zależy od warunków i możliwości. Nie każdy w danej chwili może sobie pozwolić na duże oszczędzanie. Nie każdy ma czas. I często wpada się w 20-30 letnią pułapkę kredytową. Nie każdy z niej wychodzi. Nie mówię tutaj o kredytach pod inwestycje. To całkiem inna sprawa.
Włos mi się jeży na głowie jak czytam ile to ludzie roztrwaniają pieniędzy. Ja jestem osobą bezrobotną, mój mąż zarabia ok 2300 zł miesięcznie + od czasu do czasu dodatkowe zlecenia, mamy zasiłek z pomocy społecznej na dwójkę małych dzieci ok 200 zł. Mieszkamy w moim domu rodzinnym, zajmuję z moją rodziną całe piętro ok 80 mkw, a parter zajmują rodzice, dzielimy się opłatami za media. Wyobraźcie sobie, że ja z tych dochodów jestem w stanie zaoszczędzić ok 400 – 500 zł miesięcznie, a tak szczerze mówiąc to nie odczuwam jakiegoś szczególnie niskiego komfortu życia. Acha, na wakacje też jeździmy – pod namiot 🙂
Apetyt rośnie, każda podwyżka to najczęściej wydawanie większej ilości kasy i po miesiacu już tego się nie zauważa 😉
Ja kiedyś zaskoczony usłyszałem od koleżanki, że z 6-7k miesięcznie na 2+1 rodzinę to przecież ani 100zł się nie odłozy miesięcznie..
Także coś jest na rzeczy. Brawo, że Ci się udaje i to tak ładnie. 🙂
Michał, po pierwsze gratuluję bloga-czytam od dość dawna i prawie zawsze się zgadzam 😉 w jednym komentarzu piszesz, że „nadzór” powinien zwiększać % wymaganego wkładu własnego! w teorii może i tak powinno być , w praktyce wygląda to tak, że osoby ,które nie mają wkładu własnego zadłużają się podwójnie na hipotekę i wkład własny-to jest dopiero hardcore. Zadłużają się u rodziny czy w innym banku biorąc kredyt gotówkowy na wkład własny (sic!) . Może warto by było poruszyć ten problem? znaleźć jakieś rozwiązanie systemowe dla osób chcących oszczędzać -obecnie nie ma chyba żadnego wsparcia w tej kwestii nie licząc może produktów stworzonych przez same banki…
SEBASTIAN
P.S. chyba,że ten temat już był poruszany i nie zauważyłem …
Historia Kasi fajna i przyjemna ale w wydaje mi sie ze w zaden sposob nie zwiazana z tematem nie lubienia kredytow i nie chodzi tutaj czy sie jej zazdrosci czy nie.
Otoz majac takie zaplecze startowe mozna rozwijac przemyslenia / gdybania w temacie awersji do kredytowa, a reczywistosc pokazuje ze finansista po studiach jest wtedy kazdy.
Popieram Kasie w kwestii podejscia do kredytow ale uwazam ze jej przypadek nie jest odpowiedni do analizy. Jezeli teraz stresuje sie kredytem to jakby sie czula nie majac kawalerki, domu i mieszkania ? Sprawa zarobkow jest drugorzedna. Chcialbym tez zaznaczyc ze nie jestem tutaj zwolennikiem kredytow ktore jak czytam sa bardzo zle 😉
Michal czy mozesz czytelnikom wytlumaczyc dlaczego wzioles kredyt hipoteczny ktory jak wiemy jest teraz splacony ?
Nie jest to pytanie zaczepne, ale dlaczego wtedy nie zastosowales podejscia ktore masz teraz z racji innej pozycji finansowej ?
Hej Piotrze,
Dziękuję za komentarz. Co do Twojego pytania o mój kredyt – już to tłumaczyłem m.in. w komentarzu tutaj: https://jakoszczedzacpieniadze.pl/jak-inwestuje-10-zasad-strategia-i-obawy#comment-282937
Zachęcam do przeczytania. Generalnie ja brałem kredyt po zakupie mieszkania za gotówkę (kredyt refinansujący), bo planowałem porzucenie pracy etatowej i jednocześnie źle się czułem bez większych środków finansowych na koncie. W dużym uproszczeniu możesz potraktować mój kredyt hipoteczny jako atrakcyjniej oprocentowany kredyt inwestycyjny. 😉
Pozdrawiam
Zawsze czułam niepokój jeśli chodzi o pożyczki. Nieprzyjemne uczucie jej oddawania znacznie przewyższało przyjemność z nagłego zastrzyku środków na „nie czekające zwłoki” zachcianki, bo tak naprawdę najczęściej pożyczamy na to bez czego właściwie możemy się obejść (mało kto robi to bo np musi wykupić leki). Jeszcze nie zdołałam wyprowadzić się od rodziców, ale ich perypetie finansowe, moja niechęć do zadłużania się i zmienność warunków w jakich może przyjść nam żyć utwierdziła mnie w przekonaniu, że kredyt hipoteczny jest nie dla mnie. Dodatkowo lektura „13 pięter” Filipa Springera tylko tę decyzje wzmocniła. Szczerze polecam tę lekture.
Kasia zastanawia się, czy nie jest frajerem, bo mogłaby mieć na kredyt dom milion. Nie żyje ponad stan i czy to źle? Może niech zmieni otoczenie. Rozsądne życie to nie frajerstwo. Najgorzej to stracić dorobek życia, przekombinować, mieć problemy z komornikiem. A to nam grozi, przy takim stylu życia: koniecznie własność, wielkie wesele, zawalanie mieszkań gratami u kupowanie dzieciom czego tylko chcą, żeby zabawka zaraz trafiła na stertę. To nasze kompleksy i udawanie szlachciców.
Kasia ma świetną sytuację. Może uniknąć kredytu i to jest sukces. Tez mam 27 lat, ale zarobki minimalne. Naiwnie wybrałam taki zawód, w którym płacić nie chcą nie w moim mieście. Prawnicy… obietnice w przyszlosci maja nam wystarczyc. Nie mam mieszkania naprzeczekanie. Narzeczony zarabia więcej, ale różnie, bo na śmieci owce. Dobre zawody mamy, ale dobre zarobki to w stolicy. W Trójmieście trochę trzeba się pomęczyc. Boimy się kredytu. Nie wiemy też, czy nie przeniesiemy się do stolicy, żeby być docenionym w pracy. W naszej sytuacji osiedla nie się na stałe jest głupie. Po co mam tak dużo ryzykować, kiedy nie jestem przekonana, że warto? Ślub biorę skromny i dobrze mi z tym. Za najem chciałabym płacić normalnie. To źle? Bo teraz kawalerka by wystarczyła. Dlaczego teraz mam wiedzieć, gdzie mieszkać? Przeciez nie będę pracować ciągle u Patrona wyzyskiwacza, aż skończy się aplikacja. Wiec po co kupować, bo co odkładać żeby mieć własność? Własność mnie nie interesuje, bo jestem na starcie. Z własnością są problemy, w sprawach spadkowych, płacenie Notariusz owi. Kogo stać, niech ma. Mieszkamy blisko, ale ile można z rodzicami? Jestem tym załamana, wiec Kasi mogę powiedzieć, że od dobrobytu to jej się poprzewracało. Pewnie wezmę ten kredyt, bo muszę, a nie bo mogę. Rodzice się na mnie wypieli i uznali, że sama mam zarobić. Mają dwa domy, z czego drugi na pustkowiu i miałabym do pracy dwie godziny, jesli by laskawie dali mi tam swobode. Ich wybor. babcia własności nie ma, druga babcia mnie nie uznaje. Nie mam co liczyć, aż mieszkanie spadnie z nieba. Kasia, ciesz się życiem, że możecie razem mieszkać, że stać was, że nie spłacać ie komuś kredytu wynajmując, i że macie takie zarobki w tym wieku.
czesc
ja po skonczeniu politechniki zarabialem śmieszne 1500zł.
poszedłem harowac za pomocnika, też za 1500, zdobyłem doświadczenie, teraz jestem samodzielnym monterem, i pracuje w Szwajcarii, dzieki mojej pracy i oszczednosci, w 5 lat zarobiłem na dom i mieszkanie w trójmieście. Zbieram teraz na 2gie, i zjeżdzam do polski, moze sie uda otworzyc działalnosc i przetrwac. No ale mam zabezpieczenia w mieszkaniach to jest coś. W sumie jak mało zarabiasz to musisz umiec oszczedzac, przy wiekszych sumach, i tak ci sporo zostanie. Ciao
Niestety też boję się długoletnich kredytów.
Do tego nie planujemy z mężem dzieci z powodów osobistych.
W związku z tym zastanawiam się czy jest sens kupować własne mieszkanie, ładować się w kredyt jak po 20-30 latach spłaty, nie będziemy mieli komu tej nieruchomości przepisać…
A ja Wam powiem tak : Na chwile obecna mamy zzona jedno dziecko.Ona nie pracuje,opieluje sie dzieckiem i domem.Ja zarabiam niecala srednia krajowa,nie ma szalu ale jakos dajemy rade.Mieszkamy na wynajmie 650 za miesiac…UWAGA teraz biore kredyt na duzo duzo duzo lat ale wole splacac do banku i za 30 lat miec cos swojego i dac cos dziecia niz placic do konca zycia i nic z tego nie miec…nawet jesli cos sie wydarzy i mieszkanie zabiora to wroce ba wynajem bo tu i tu tak samo bede placil ale zaryzykuje cos dla dzieci nie dla siebie…pozdrawiam
witam, prosze poradz mi w obecnej mojej sytuacji. mam 33 lata dokladalam duzo z moich oszczednosci do odmu rodzinnego, ktory tez mial byc moj. niestety z bratem toczymy wojne i on chce wszytsko dla siebie……..do sedna. wynikiem tych lat jest brak wlasnych oszczednosci wiec czy mozliwym jest zarabiajac 3 000 na reke stac mnie na kredyt mieszkaniowy jakies 170 000. czy dam sobie rade i bede w stanie sama sie utrzymac?
pozdrawiam.
Witam,
W artykule doskonale przedstawiony jest problem z kredytami, na które ludzie pochopnie się decydują. Dzięki Pana pracy jest szansa, że duża ilość osób powstrzyma się od zaciągnięcia dużego kredytu. Kredyt powinien być ostatecznością, ponieważ wiążę się z nim wiele negatywnych doświadczeń.