Przyszłość naszych dzieci zależy od tego, jaką przekażemy im wiedzę oraz wzorce w zakresie podejścia do pieniędzy. Lepiej nie schrzanić tego zadania.
Ponad trzy lata temu napisałem na blogu obszerny artykuł o dawaniu kieszonkowego i sposobach nauki dzieci podstaw finansów osobistych. Tamten wpis nic nie stracił na aktualności. Polecam jego lekturę wszystkim rodzicom, którzy zastanawiają się jak rozpocząć edukację finansową dzieci.
W miarę upływu czasu dostawałem od Was coraz więcej pytań jak radzić sobie z rosnącymi potrzebami coraz starszych dzieci – zwłaszcza wtedy, gdy wchodzą w wiek nastoletni i zaczynają się już mocno inspirować tym co noszą, mają i mówią rówieśnicy, jak i reklamami promującymi nadmierną konsumpcję.
Siłą rzeczy będę nawiązywał do wpisu sprzed lat i naprawdę zachęcam w pierwszej kolejności do jego lektury. Dzisiaj – po prostu uzupełniam go o wątki, które pojawiły się w mojej niedawnej rozmowie ze znajomymi, którzy także mają dzieci z coraz mocniejszym “własnym zdaniem”.
Dzisiaj zakładam, że piszę do osób dorosłych – rodziców. Zapraszam mocno do lektury. 🙂
Książka “Finansowy ninja”
Każdy czas jest dobry, aby poważnie zabrać się za swoją edukację finansową – nawet, jeśli nie jesteśmy już dziećmi. Każdy moment jest też dobry żeby zabrać się za renowację domowych finansów. A w opinii wielu osób „Finansowy ninja” to podręcznik finansów osobistych, który powinien być lekturą obowiązkową. 🙂
Jeśli planujecie edukować swoje dzieci, to proponuję kupić droższy pakiet za 99,90 zł, w którym oprócz książki papierowej znajduje się także elektroniczna wersja książki (ebook) oraz dodatkowo całkowicie oddzielny ebook – „Finansowy ninja – rysunkowe streszczenie”. Zawiera on 60-stronicowe streszczenie całej książki w formie rysunków. Według niektórych osób tylko ten ebook zasługuje na oddzielną sprzedaż za kilkadziesiąt złotych – a wiem, że jest też dobrą pomocą naukową przy przekazywaniu wiedzy finansowej dzieciom. 🙂
Książka ma 544 strony, półtwardą okładkę, zawiera kilkadziesiąt kalkulacji oraz ponad 120 rysunków i tabel. Wydałem ją sam i sprzedałem już ponad 97 tys. egzemplarzy. Polecam ja i recenzenci na Lubimy czytać i GoodReads. 🙂
Czytaj także: WNOP 052: Jak uczyć dzieci finansów i nie popełniać błędów? – rozmowa z Dorotą “Supernianią” Zawadzką
Jesteś wzorem zachowań dla swoich dzieci
Czy tego chcesz czy nie – jesteś wzorem zachowań dla swoich dzieci. Zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Dotyczy to całego życia – nie tylko sfery finansowej.
Czasami wydaje się nam, że znaczenie ma tylko to co mówimy i to w jaki sposób opowiadamy dziecku o świecie. Równie mocno (jeśli nie bardziej) liczy się to, co pokazujemy swoim zachowaniem. Dzieci zawsze na nas patrzą. Doskonale widzą, jak się zachowujemy. Przykładowo: czy włóczymy się po sklepach bez celu… a i tak zawsze wychodzimy z zakupami, jak reagujemy, gdy wrzucą nam do koszyka jakąś zabawkę lub “tylko jajko niespodziankę” i czy naprawdę działamy według zasad, które próbujemy im wpajać.
Znaczenie mają także nasze zachowania z pozoru nie mające nic z finansami, np. jak odnosimy się do innych, czy obmawiamy osoby, które są lepiej lub gorzej ubrane, mają fajniejsze auto itp.? Jak traktujemy biedniejszych od nas? Czy przejawiamy zaufanie do innych osób? Czy ufamy dzieciom?
To my jesteśmy jako rodzice odpowiedzialni za to, aby dziecko rozumiało co robimy. Z jednej strony tłumaczę często, że dziecko uczy się przez osmozę – obcując z nami i obserwując nas “przesiąka” wzorcami zachowań. Z drugiej jednak strony, w kwestii finansów taka nauka to za mało. Nie da się zdobyć całej wiedzy wyłącznie przez obserwację. Konieczne jest także tłumaczenie dziecku kontekstu naszych działań i mechanizmów obowiązujących w świecie finansów. Opowiadanie, dlaczego działamy w taki a nie inny sposób. Wyjaśnianie, kiedy można działać inaczej i dlaczego czasami jesteśmy bardzo oszczędni, a czasami wydajemy w sposób celowy duże pieniądze.
Oczywiście, w tym co mówimy i robimy nie może być dysonansu. Nie można wpajać dziecku, że powinniśmy robić zakupy z listą, a następnie wpadać do sklepu i kupować co popadnie na jego oczach. Nawet, jeśli taka sytuacja się zdarzy, to warto wytłumaczyć dziecku, że tak działa ludzka psychika, że czasami sami ulegamy emocjom oraz pokazać co można próbować robić, aby się przed tym zabezpieczyć. Albo jak można naprawić swój błąd, gdy coś takiego się wydarzyło, np. zwracając produkty do sklepu. Swoją drogą to jest dobra okazja, by wytłumaczyć dziecku, czym są prawa konsumenta.
Nie jest również prawdą, że rodzice, którzy są w złej sytuacji finansowej (także przez swoje błędy) nie mogą nauczyć dzieci zdrowego podejścia do pieniędzy. Wystarczy, że konsekwentnie pokazywać będą, że to ich wcześniejsze nieodpowiedzialne działania, doprowadziły do tego, że dzisiaj muszą spłacać raty kredytów i kosztowne odsetki. Generalnie dzieci lubią czuć się doroślejsze i chcą uczestniczyć w tym, co robią rodzice (przynajmniej do pewnego wieku). Jeśli od małych lat przekazujemy im dobre wzorce, to szybko mają szansę stać się “zawodnikami w naszej drużynie” – potrafiącymi sprowadzić trudne sytuacje do prostych rozwiązań i “grać do wspólnej bramki”, np. mówiąc “ale przecież nie możemy sobie teraz pozwolić na drogi wyjazd na wakacje i ja to rozumiem”.
Nikt z nas nie lubi był przeładowywany informacjami. Dlatego nauka właściwego podejścia do finansów powinna odbywać się stopniowo i systematycznie: bierzesz pieniądze z bankomatu – wytłumacz skąd one się tam biorą, kupujesz ubezpieczenie do auta – wytłumacz co to OC i co AC i dlaczego to robisz, zastanawiasz się nad zakupem sprzętu AGD – opowiedz dziecku o swoich kryteriach decyzyjnych i wyjaśnij dlaczego czasem warto kupić droższy lub tańszy sprzęt, zostawiasz napiwek w restauracji – wytłumacz dlaczego na stole zostaje czasami więcej niż kieszonkowe dziecka. Bo bez takiego wytłumaczenia dziecko może myśleć, że pieniądze biorą się ze ściany, a Ty dysponujesz nimi lekkomyślnie.
Jedno jest pewne: bez względu na to czy świadomie przekazujesz wiedzę czy nie, to Twoje dziecko i tak się od Ciebie uczy i wykształca własne dobre i złe nawyki.
Czytaj także: WNOP 140: Jak uczyć dzieci o pieniądzach i jak odpowiadać na pytania dzieci dotyczące finansów
Jak odróżniać potrzeby od zachcianek?
Kluczowe znaczenie dla decyzji finansowych dzieci ma nauczenie ich odróżniania prawdziwych potrzeb (czytaj: niezbędnych wydatków) od zachcianek, czyli tych wydatków, bez których można się obyć.
Nie oszukujmy się – w przypadku małego dziecka każda jego potrzeba zakupowa jest po prostu zachcianką. Zakładając, że rodzina nie żyje w skrajnej biedzie i dziecko ma zaspokojone wszystkie podstawowe potrzeby przez rodziców (jedzenie, miejsce do spania, ubranie, opieka zdrowotna, transport), to w istocie nie potrzebuje niczego więcej.
Oczywiście, im starsze dziecko i im więcej wzorców otrzymuje – czy to od rówieśników, czy z reklam telewizyjnych, tym więcej będzie ujawniało swoich “potrzeb”. O ile jeszcze kilkadziesiąt lat temu normą było, że żyje się wyłącznie za wcześniej zarobione pieniądze i skala naszej ewentualnej rozwiązłości finansowej powiązana była bezpośrednio z zarobkami (wcześniejszymi), to aktualnie lansuje się wzorce przekonujące, że na wszystko nas stać tu i teraz – nawet wtedy, gdy pieniędzy nie mamy. Wmawia się nam, że zasługujemy na wszystko i nie musimy na to wcześniej zapracować. Wystarczy się po prostu zadłużyć. Reklamy, seriale, programy pokazujące styl życia gwiazd, często zmieniające się trendy, moda, krótkie cykle życia produktów (np. nowe modele telefonów) – to wszystko napędza konsumpcjonizm – zarówno dorosłych, jak i dzieci. Dokładają się do tego niektórzy rodzice, którzy m.in. w poczuciu winy za ciągłą rozłąkę z dzieckiem powodowaną pracą, starają się “refundować” braki spełniając coraz bardziej wygórowane wymagania swoich pociech.
Presja ze strony dzieci np. na zakup markowych ubrań i dobrego telefonu pojawia się najczęściej nie pod wpływem realnej potrzeby, lecz w wyniku presji otoczenia. Jeszcze za mojego dzieciństwa – nie było widać w klasie tak znaczących różnic. Chociaż ubieraliśmy się w różny sposób, to chyba poza zegarkiem elektronicznym nie było w zasadzie żadnych widocznych atrybutów tego, że czyiś rodzice są majętni. Dzisiaj – bardzo się to zmieniło. Dzieci już w szkole podstawowej wystawione są na ocenę przez rówieśników i w efekcie zaczynają wysuwać coraz bardziej śmiałe żądania w kierunku rodziców. Ich zachcianki wydają się im być realnymi potrzebami. Niejednokrotnie wynikają z chęci równania do innych, co może się im wydawać bardzo ważne.
To tu jest ogromna rola rodziców – znacznie trudniejsza niż zakup konkretnego produktu. Praca powinna odbywać się na dwóch frontach:
1) Stałe budowanie poczucia własnej wartości, które nie jest oparte na posiadaniu konkretnych rzeczy. To trudne, bo nawet dorośli wartościują innych według ich wyglądu oraz “fantów”, którymi się otaczają. Zakładam jednak, że wiecie już, że wizerunek nie musi mieć wiele wspólnego z realną zasobnością portfela i tym bardziej – z poczuciem szczęścia w życiu. Praca z dzieckiem sprowadza się do dyskusji na temat jego emocji związanych z tym, że nie posiada czegoś, czego pożąda a co mają niektórzy rówieśnicy. Warto pozwalać dziecku się wygadać, wysłuchać punktu widzenia, przedstawić kontrargumenty, pokazać – z otoczenia dziecka – przykłady wartościowych osób, które także nie mają np. nowego modelu telefonu. Wiedząc co dziecko lubi, co je pasjonuje, można skonfrontować tę potrzebę gadżetu z konkretną pasją. Pokazać, że źródłem szczęścia mogą być inne rzeczy niż posiadane rzeczy (które – obiektywnie – szybko powszednieją). Już same takie rozmowy i próby przewartościowania mogą prowadzić do zwiększenia poczucia własnej wartości u dziecka.
Przenieś to także na własny grunt. Zapytaj jakby to było, gdybyście to Wy jako rodzice realizowali wszystkie swoje zachcianki. Pokaż, że wcale nie jesteś gorszym rodzicem przez to, że masz mniejszy i wolniejszy samochód niż inni tatusiowe. Że nawet bez tego można mieć fajną Żonę i znajomych. Pokazuj, że nigdy nie jest tak, że ma się coś obiektywnie najlepszego. Że warto słuchać siebie i własnych potrzeb, a nie dostosowywać się do tego, czego oczekują od nas inni. Bo w końcu czy ktoś naprawdę będzie nas bardziej lubił i szanował wtedy, gdy będziemy mieć to samo co on albo coś lepszego?
2) Systematycznie pokazywanie różnicy pomiędzy realną potrzebą a zachcianką. To drugi element. Mniej związany z emocjami, a bardziej – z obiektywnymi przesłankami co to jest “wydatek pierwszej potrzeby”. Dziecko same nie nauczy się ich rozróżniać. Potrzebuje przykładów. Najlepiej, gdy wskazujemy przykłady nie związane z bieżącą “potrzebą” zgłaszaną przez dziecko, bo wtedy łatwo o niepotrzebne emocje. Lepiej jest pokazać coś z naszego, dorosłego życia.
Przykładowo można poprosić dziecko o wskazanie tych wydatków z naszego budżetu, bez których można byłoby się obyć. Przy każdym z nich można tłumaczyć dlaczego jego poniesienie jest niezbędne (czynsz, rata kredytu, opłaty za prąd) lub nie (np. piwo dla tatusia). Operując na budżecie najprościej także wytłumaczyć, że zachcianki (piwo, kino, wyjście do restauracji zamiast domowego posiłku) jak najbardziej mogą być spełniane, ale tylko wtedy, gdy wcześniej pokryliśmy niezbędne wydatki i odłożyliśmy oszczędności – zgodnie z systematycznie realizowanym planem. Że w życiu jest miejsce i na jedno i na drugie, ale spełnianie zachcianek nie powinno odbywać się kosztem innych obszarów. Tzn. może się odbywać, ale grozi to konsekwencjami, np. tym, że zabraknie nam pieniędzy na sfinansowanie ważniejszych rzeczy.
Tu doskonale działa systematyczność. Dzieci rozumiejąc stopniowo coraz więcej, same także będą podejmowały bardziej racjonalne decyzje. Sam fakt, że wewnętrznie analizować będą, czy coś jest niezbędne, czy tylko takie mają widzi-mi-się, jest już bardzo pożądanym działaniem.
Różnice między reklamą a rzeczywistością
Kolosalną rolę w kształtowaniu prawidłowych postaw konsumenckich u dzieci ma demaskowanie reklam. Można to robić traktując nawet jako formę zabawy:
- Sprawdzajcie, który kredyt oznaczony w reklamie wielkim 0% ma najwyższe RRSO lub sumę opłat napisanych małym drukiem. A przy okazji od razu nauczycie dzieci, jak wiele niewygodnych informacji próbuje się ukryć w małym druku. To także dobra okazja do wytłumaczenia, jak działa oprocentowanie pożyczek, jak firmy pożyczkowe oszukują, że procent jest niski, a ile w rzeczywistości wynosi całkowity koszt takiej pożyczki.
- Patrzcie, który samochód na reklamie telewizyjnej jest najbardziej spłaszczony w porównaniu z rzeczywistością. To zabieg celowy. Auta wydłużone wyglądają dostojniej. Do tego możecie jeszcze zwrócić uwagę na inne elementy tych dopracowanych reklam, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością za oknem.
- Róbcie testy produktów “na ślepo” bez widocznych opakowań. Np. kupujcie tańsze i droższe jogurty o tym samym smaku i porównujcie ich walory smakowe. A potem wytłumaczcie dziecku, jak producenci próbują zachęcić Was do zakupu pokazując kolorowe i atrakcyjne etykiety lub sztucznie powiększając opakowania byście mieli wrażenie, że dany produkt jest większy niż inne.
Obnażając w ten sposób mechanizmy pozyskiwania naszych pieniędzy możesz udowadniać, że istnieje wiele substytutów i “skoro nie widać różnicy to po co przepłacać?”.
Nauka relatywnej wartości pieniądza
Praprzyczyną problemów z zachciankami dzieci jest fakt, że często nie mają one najmniejszego wyobrażenia o wartości pieniędzy. Zakładają, że rodzice je mają i wyłącznie z powodu swojego skąpstwa nie chcą się nimi dzielić w taki sposób, aby dzieciom na wszystko starczyło. Przejaskrawiam, ale problem jest bardzo konkretny.
O ile my jako dorośli wiemy ile pracy musimy włożyć w zarobienie konkretnej kwoty, to dziecko nie potrafi “umocować” cen w swojej rzeczywistości. Dawanie kieszonkowego tylko częściowo rozwiązuje problem, gdyż we wczesnych latach to i tak rodzice finansują większość zakupów. Dobrze jednak żeby dziecko rozumiało, jaki jest realny koszt rodzinnego wyjścia do kina, czy np. zakupu wymarzonej deski snowboardowej. Wiedząc, ile godzin musicie na nie pracować, łatwiej zaakceptuje odmowę.
Załóżmy, że jako rodzice w dwójkę przynosicie do domu 6000 zł co miesiąc. W idealnym świecie, gdzie nie istniałyby koszty, wystarczyłoby podzielić tę kwotę przez liczbę przepracowanych w miesiącu godzin (przez Was obydwoje), aby otrzymać stawkę za godzinę. Rodzice zazwyczaj nie chcą ujawniać swoich zarobków dzieciom – a szkoda. Bo to bardzo dobra sposobność, aby wytłumaczyć potomkom, jak wiele niezbędnych wydatków trzeba pokryć zanim w ręku zostanie kwota, którą można swobodnie dysponować.
Tu znowu przydaje się budżet i kategoryzacja wydatków. Wystarczy usiąść i pokazać kwotę zarobków netto co miesiąc, a następnie odjąć od niej wszystkie podstawowe koszty (czynsz, opłaty za media, jedzenie, opłaty za transport i telekomunikacyjne itd.). Dopiero finalną kwotę dzielimy przez liczbę przepracowanych godzin. Zakładając, że pokrycie podstawowych potrzeb kosztuje co miesiąc 4000 zł i że mama i tata dwójki dzieci pracują pełnoetatowo, to stawka godzinowa rozporządzalnego dochodu wyniesie (6000 zł – 4000 zł) / 160 godzin roboczych * 2 osoby = 6,25 zł. Niewiele prawda?
No i teraz zróbcie razem analizę: zakładając, że całą rodziną wybieracie się na seans do kina, co kosztuje Was np. 120 zł za 4 osoby, to tylko na bilety trzeba pracować przez ok. 19 godzin, czyli 2,5 dnia jednego z rodziców.
Z kolei gdyby dziecko chciało dostać snowboard za 1500 zł, to jeden z rodziców musiałby pracować na niego aż 240 godzin! Dokładnie półtora miesiąca! Czy dziecko na pewno chciałoby żeby tata lub mama musieli pracować przez tak długi czas tylko na jego deskę?
Nauka wchodzi na kolejny poziom, jeśli dziecko zaczyna już zarabiać pieniądze, np. wynosząc śmieci sąsiadów (podawałem już kiedyś taki przykład), wyprowadzając cudze psy lub oddając makulaturę do punktu skupu. Wtedy może po prostu przeliczyć sobie każdy swój planowany zakup na godziny swojej pracy (tu zna wysiłek) i ocenić, czy naprawdę chce pracować tyle czasu na zrealizowanie kolejnej zachcianki. Z autopsji wiem, że takie podejście potrafi bardzo zmienić perspektywę. Rośnie nasza asertywność i wydajemy pieniądze na te rzeczy i doznania, które są dla nas naprawdę ważne. To także dobry pretekst do pokazywania alternatyw i kształtowania postaw “smart shoppingowych” – wyszukiwania substytutów, promocji i nauki korzyści wynikających z handlu wymiennego.
Współfinansowanie zakupów dziecka
Mój znajomy zadał mi ostatnio pytanie: “Jak podchodzisz do zakupów telefonu dla dziecka? Jaki wyznaczyć racjonalny poziom ceny tak żeby nie kupić dziecku zbyt drogiego modelu? Przy czym ja chcę mu kupić telefon i uważam, że taki lepszy model dłużej mu będzie służył, ale nie chcę żeby myślał sobie, że o cokolwiek poprosi – to dostanie. Najnowszego Samsunga na pewno mu nie kupię”.
Na to nakłada się jeszcze kolejny problem: im dzieci są starsze, tym bardziej mogą wybrzydzać. “Obiecałeś mi, że kupisz mi telefon, ale ja chcę konkretnie taki model…” albo “Potrzebne są mi nowe buty, ale koniecznie muszą być New Balance”. Możesz realnie widzieć potrzebę zakupu produktu, ale chcesz, by był to zakup wychowawczy i bez wspierania nadmiernego konsumpcjonizmu.
W takim przypadku dobrym rozwiązaniem może być współfinansowanie – część wydatku pokrywają rodzice a część – dziecko. Można tu stosować różne podejścia:
1) W przypadku produktów, które stanowiących realną potrzebę, np. nowe buty, możesz wyznaczyć poziom cenowy, który jest dla Ciebie naturalny i akceptowalny. Skoro sportowe buty można kupić w Decathlonie za 80–100 zł, to powiedz dziecku, że taki będzie Twój wkład w zakup nowej pary. Można kupić te tańsze, albo dziecko może sobie uzbierać kwotę brakującą do zakupu markowych butów np. za 400 zł. To jego decyzja. Ty wykładasz 80–100 zł, bo do zaspokojenia tej potrzeby po prostu nie potrzeba więcej. Dodatkowa kwota to ekstrawagancja, z którą możesz, ale nie musisz się zgadzać. Podobnie w przypadku nowego telefonu. Przykładowo można go finansować do kwoty maksymalnie 500 złotych. Jeśli dziecko chce lepszy – niech dozbiera.
2) W przypadku zakupów będących częściowo uzasadnioną zachcianką, możesz umówić się z dzieckiem, że współfinansujesz taki zakup, np. połowę pokrywasz Ty i połowę dziecko, o ile rzeczywiście taki produkt wspiera np. w jakiś sposób pasję dziecka, którą Ty także chcesz wspierać. Po prostu, gdy dziecko uzbiera swoją połowę (co może mu zająć wieczność), Ty dorzucisz drugą.
Takie dofinansowanie może być bezwarunkowe lub uzależnione od kryteriów, które dziecko musi wcześniej spełnić. W artykule o kieszonkowym pisałem, że jestem przeciwny płaceniu dzieciom za wypełnianie ich obowiązków. Niemniej jednak uważam, że warto doceniać w formie współfinansowania długi i systematyczny wysiłek dziecka, który pomaga budować dobre nawyki.
Przykładowo: jestem przeciwnikiem płacenia dziecku za każdą przyniesioną ze szkoły piątkę, ale skłonny jestem ufundować nagrodę za to, że dziecko cały rok szkolny kończy z odpowiednio wysoką średnią. Wie wtedy, że nie liczy się jednorazowy strzał i szybka nagroda, ale najcenniejsza jest systematyczność. Że ważniejsze od pojedynczych piątek jest to, by wszystkie oceny były na w miarę dobrym poziomie.
Nadal nie jestem skłonny do płacenia za to pieniędzmi, ale jeśli dziecko ma jakiś cel, np. zakup nowego telefonu, to w przypadku osiągnięcia celu na świadectwie szkolnym – mogę mu się dołożyć do takiego zakupu.
Tu jeszcze jedna uwaga: ze względu na długi czas od uzgodnienia do zrealizowania takiego współfinansowania, warto wszystkie ustalenia zapisać w formie prostego “rodzinnego kontraktu”. Tak aby i dziecko i rodzice nie mieli wątpliwości na co się umówili. Tu znowu można przećwiczyć z dzieckiem sposób tworzenia takiej umowy.
Oczywiście, jeśli coś jest wyłącznie zachcianką dziecka i nie ma nic wspólnego z zaspokojeniem podstawowych potrzeb, to dziecko powinno sobie samo odłożyć na to pieniądze.
Inne wpisy dotyczące tematyki dzieci i finansów
To nie jest jedyny artykuł na blogu, w którym pisałem o tym jak uczyć dzieci finansów, jak również oszczędzać na cele związane, np. z ich edukacją. Zapraszam do zapoznania się z tymi materiałami:
- Kieszonkowe – ile dawać i jak uczyć dzieci podstaw finansów domowych?
- Inwestowanie dla dzieci, czyli jak stworzyć własny program systematycznego oszczędzania
- WNOP 052: Jak uczyć dzieci finansów i nie popełniać błędów? – rozmowa z Dorotą „Supernianią” Zawadzką
- Jak uczyć dzieci i nastolatków finansów i dobrego podejścia do pieniędzy
- WNOP 140: Jak uczyć dzieci o pieniądzach i jak odpowiadać na pytania dzieci dotyczące finansów
Stopniowe przekazywanie decyzyjności w ręce dziecka
Ostatnim etapem domowej edukacji finansowej może być przekazywanie coraz większej decyzyjności w ręce nastolatka.
Skoro dziecko chce samodzielnie podejmować decyzje zakupowe, to dlaczego mielibyśmy to jako rodzice utrudniać? Skrupulatnie prowadząc budżet domowy z grubsza wiemy, jaką kwotę wydajemy co roku na przybory szkolne, rozrywkę z dziećmi, ubrania dla nich a nawet wakacje. Jeśli dziecko uczęszcza na jakieś płatne zajęcia dodatkowe, to możemy stopniowo coraz więcej płatności przerzucać na jego głowę. Po prostu zamiast rozliczać się za nie samodzielnie, przekażmy na początku miesiąca – po zaplanowaniu budżetu – tę kwotę dziecku jednoznacznie wskazując, które wydatki musi opłacać samodzielnie.
W młodszym wieku można pomagać dziecku rozłożyć takie kwoty na konkretne cele w koperty, na których wierzchu będą rozpisane ołówkiem kwoty do zapłaty (analogicznie jak w systemie kopertowym stosowanym przez osoby uczące się budżetowania i spisywania wydatków).
Sprawdź również: Jak oszczędzać dla dziecka
Gdy dziecko jest już nastolatkiem, to można rozważyć założenie dla niego konta bankowego i wyrobienie karty debetowej. To kolejna okazja, by poszerzyć edukację o naukę sposobu działania produktów finansowych.
O ile w przypadku płatności za konkretne zajęcia dodatkowe, dziecko będzie po prostu oswajało się z większymi kwotami i nabywało doświadczenia w płaceniu, to w przypadku np. budżetu na zakup ubrań, nastolatek może już podejmować w pełni samodzielne decyzje: czy coś kupuje w wyższej cenie, czy taniej w markecie lub ciuchlandzie, czy może jednak powstrzyma się od zakupu oszczędzając pieniądze na inne wydatki.
Na tym lekcje nie muszą się jednak kończyć. W przypadku gdy mamy w domu odpowiedzialną córkę lub młodzieńca, to równie dobrze może on zacząć regulować domowe rachunki (po uprzednim przekazaniu mu pieniędzy przez rodziców).
Fajnym ćwiczeniem jest także, np. przygotowywanie posiłków w zadanym budżecie: planowanie, zakupy składników i przygotowywanie samych potraw. Powiem szczerze, że chciałbym być na tym etapie z moimi dziećmi. 😉
Nie powtarzajmy błędów rodziców!
Na koniec mam do Was gorący apel: jeśli uważacie, że nie otrzymaliście od swoich rodziców wystarczającej wiedzy finansowej – to po prostu nie powtarzajcie ich błędów! Przygotujcie się do tego, aby uczyć dzieci zdrowego podejścia do pieniędzy. Zwłaszcza, że obiektywnie czyha na nie dużo więcej zagrożeń finansowych niż na nas, gdy mieliśmy te kilka czy kilkanaście lat.
Ze swojej strony polecam oczywiście lekturę “Finansowego ninja” i stopniowe zarażanie dzieci zapotrzebowaniem na bezpieczeństwo finansowe. 🙂
Ciekawy jestem, jakie Wy stosujecie sposoby na nauczenie dzieci finansów. Chętnie przeczytam o nich w komentarzach. 🙂
Dobrego wieczoru!
{ 49 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Świetny wpis 🙂 I bardzo bliski tematyce bloga – który zaczęłam prowadzić. W porównaniu z Tobą – staż mizerny 🙂
Jednak do założenia bloga zmotywował mnie fakt, że wiedzy o tym jak wprowadzić dzieciaki w świat pieniądza jest po prostu na lekarstwo. A moje córy mają aktualnie 6 i 10 lat i coraz częściej widzę potrzebę zgłębiania tematu edukacji finansowej dzieci.
U mnie z wzorcami finansowymi w rodzinie było kiepsko – wszystkiego co teraz wiem – musiałam nauczyć się sama – popełniając przy tym sporo błędów 🙂 Oczywiście – Twój blog – który czytam od lat też mi bardzo pomógł i pokazał że można żyć inaczej. Spokojniej i bez długów 🙂 I teraz to samo – bez tych wszystkich zawirowań po drodze z nadmiernym konsumowaniem dóbr, uleganiem presji otoczenia i reklamom – chciałabym przekazać dzieciakom. Żeby w wieku 20 lat – wiedzieli to samo co ja wiem w wieku 40 🙂 I potrafiły odróżnić finansowy blef reklamy – od rzeczywistości. Czy się uda czas pokaże. Natomiast tym co wiem i czego się w przyszłości dowiem – chcę systematycznie dzielić się na blogu 🙂 Może jeszcze jakiemuś rodzicowi się to przyda, albo w czymś pomoże 🙂
Jako rodzic 4-latka temat nauki finansów wziąłem sobie mocno do serca. Uważam, że to jest bardzo ważny obszar w wychowaniu młodego człowieka a dobre nawyki i wiedza związana z pieniędzmi zaprocentują w jego życiu i to nie tylko pod względem finansowym. To był powód dla którego założyłem bloga o edukacji finansowej dzieci. Publikując różne artykuły sam zagłębiam się mocniej w te tematy, stając się bardziej świadomym rodzicem. Dodatkowo jako pracownik banku zgłosiłem się niedawno do projektu Bakcyl i jako wolontariusz będę prowadził co jakiś czas lekcje w szkołach by szerzyć podstawy finansów wśród młodzieży :).
A jak próbuję zainteresować syna tym tematem?
Np. bawimy się często w sklep. Jest to okazja żeby w praktyce wyjaśniać mu podstawowe zagadnienia, np. kiedy chcę coś u niego kupić, pytam ile kosztują poszczególne towary. Wyjaśniam, że coś jest tańsze, coś droższe. Jeśli brakuje mi na coś pieniędzy, mówię mu, że nie mam tyle i muszę iść do pracy. Udaję, że idę do niej, otwieram wtedy laptopa, coś tam klikam, potem zabieram dodatkowe monety i wracam do sklepu. Wszystko na jego oczach. I potem zamiana. Działa :).
W pokoju dzielnie stoi świnka. Niemalże codziennie pytam syna czy ją nakarmimy, bo potrzebuje jeść. Zgadza się zawsze, więc wyciągam jakąś monetę i wrzuca. Efekt jest taki, że kiedyś po zakupach leżały na stole porozrzucane monety, syn zauważył i zapytał czy może nimi nakarmić świnkę :). Super sprawa. Krok po kroku i wierzę, że takie nawyki wejdą mu w krew 🙂
Cześć Michał,
Solidny wpis, choć brakło mi tu jednej bardzo ważnej rzeczy – nie wiem, czy zgadzasz się z badaniami i książką Dana Pinka, która mówi, że nagrody zewnętrzne (takie jak płacenie dziecku) mogą trwale uszkodzić jego motywację wewnętrzną. Często o tym dyskutuję z rodzicami po swoich warsztatach.
Na przykład: wynieś śmieci to dostaniesz 2zł, posprzątaj pokój to dostaniesz 5zł itp. powodują, że dziecko przestaje mieć wewnętrzną motywację („uczestniczę w domowych obowiązkach, bo to jest fair”, „porządek jest fajny, bo mogę łatwo znaleźć rzeczy”) i zamieniamy to w system kara-nagroda. Czyli, gdy pewnego dnia ktoś przestanie mi płacić za sprzątanie pokoju to przestanę to robić, bo przyzwyczaiłem się do tego, że towarzyszy temu wewnętrzna nagroda.
Co Ty o tym myślisz?
na jakich warsztatach?
pozdrawiam
q-ku,
Prowadzę w firmach dwudniowe szkolenia z zakresu produktywności osobistej i zespołowej. Temat kar i nagród „gryziemy” przy okazji mechaniki wytwarzania nawyków. Zazwyczaj wtedy pojawia się temat motywowania dzieci.
Hej Piotrze,
Odpowiadałem na to pytanie obszernie we wpisie o kieszonkowym, do którego linkowałem na początku wpisu. Generalnie też jestem przeciwny płaceniu za to co leży w zakresie obowiązków dziecka albo jest dobrą praktyką, którą dziecko powinno stosować z dobroci serca. 😉
Zacytuję też fragment, który napisałem w części o współfinansowaniu:
Takie dofinansowanie może być bezwarunkowe lub uzależnione od kryteriów, które dziecko musi wcześniej spełnić. W artykule o kieszonkowym pisałem, że jestem przeciwny płaceniu dzieciom za wypełnianie ich obowiązków. Niemniej jednak uważam, że warto doceniać w formie współfinansowania długi i systematyczny wysiłek dziecka, który pomaga budować dobre nawyki.
Przykładowo: jestem przeciwnikiem płacenia dziecku za każdą przyniesioną ze szkoły piątkę, ale skłonny jestem ufundować nagrodę za to, że dziecko cały rok szkolny kończy z odpowiednio wysoką średnią. Wie wtedy, że nie liczy się jednorazowy strzał i szybka nagroda, ale najcenniejsza jest systematyczność. Że ważniejsze od pojedynczych piątek jest to, by wszystkie oceny były na w miarę dobrym poziomie.
Pozdrawiam!
Dzięki Michał za to rozszerzenie! Nie wiem czemu, ale jest to jakiś mój wrażliwy punkt – przegapiłem ten link na początku, a faktycznie tam o tym pisałeś.
Pozdrawiam!
Hej Piotrze,
wydaje mi się że w edukacji finansowej dzieci nie możemy stosować zmienionego systemu nagroda-kara. Jak sam zauważyłeś efekty tej metody są mierne. Jestem jak najbardziej przeciwna płaceniu dzieciom za wykonanie ich obowiązków. Tak samo Michał wspominał że płacenie dziecku za każdą piątkę do niczego nie prowadzi. Tak samo wstrzymałabym się przed wypłacaniem dziecku „nagrody” za świadectwo. Chyba lepiej próbować znaleźć z dzieckiem jakąś pasję i ją rozwijać? Moje dzieci znają moje i swoje priorytety i wiedzą jaki wysiłek muszą włożyć w pracę w szkole, aby je osiągnąć (to jest jeden z ich obowiązków i tyle…nie widzę potrzeby dodatkowego nagradzania).
Inną sprawą jest „praca zarobkowa” dzieci. Chodzi tu o czynności które nie są ich obowiązkami (np. odkurzenie czy umycie samochodu, wysprzątanie garażu, pomalowanie płotu w ogrodzie etc.) a za wykonanie których umawiamy się na jakąś zapłatę. W tym przypadku jestem absolutnie ZA.
Ciekawy artykuł (jak zawsze zresztą 😉 ) – akurat jesteśmy na etapie wychowywania dwóch nastolatków i jednego dziewięciolatka.
Tak, dzieciaki chętnie poznają sposoby obchodzenia się z pieniędzmi, lubią stawiać sobie cele do osiągnięcia i dorabiać na różne sposoby.
Nie dajemy kieszonkowego, bo uważamy że to uczy etatyzmu i naszym celem jest wychowanie dzieci samodzielnie zarabiających, szukających potrzeb innych i próbujących je zaspokoić, za wynagrodzenie ale nie tylko.
Dla pogłębienia tematu polecam książkę „Dzieci mądre finansowo – Dave Ramsey”. Autor (i jego córka którą wkręca w rodzinny biznes wydawniczy) mocno wierzy, stosuje i zachęca do życia bez długów za auto, edukację (temat szczególnie dla Amerykanów) i inne duże potrzeby.
Myślę, że każda rodzina musi wypracować własne standardy bo nie ma uniwersalnego wzoru wychowania mądrego dziecka, ale warto poznawać różne punkty widzenia – i dlatego cieszą mnie Twoje wpisy, Michał.
Cześć Michał,
precyzyjnie i między wierszami widać, że tekst odciśnięty na „własnej skórze”. Osobiście położyłbym większy nacisk na uświadomienie Twoim czytelnikom jak ważna jest konsekwencja w wychowaniu, dotrzymywaniu kontraktów. Oczywiście sygnalizowałeś ten temat, ale po obserwacjach zachowań rodziców, którzy są poddawani presji w trakcie zakupów i jak ulegają, to podtrzymuję apel. Może oddzielny artykuł lub konspekt linków do Twoich artykułów, które poruszają temat konsekwencji w działaniu (chociażby świnki karmionej przez syna Łukasza, powyżej).
pozdrawiam i czekam na nr 100!
Czytam twojego bloga już jakiś czas, ale pierwszy raz komentuję 🙂 Bardzo podobał mi się ten wpis. W prawdzie sama nie mam dzieci, ale jestem dobrym przykładem tego, jak nie uczyć dzieci ;p Nie uważam, że moja mama źle mnie wychowała, bynajmniej, ale jako samotna matka nie nauczyła mnie za bardzo gospodarowania pieniędzmi. Mama świetnie sobie z tym radziła i nadal radzi, niekoniecznie jednak przekazując swoją wiedzę mnie. Od małego pamiętam, że na moje zachcianki „nie było pieniędzy”. Po prostu. Owszem, musiałam dozbierać na większe zabawki, ale nigdy nic mi nie tłumaczono, po prostu nie ma… Wiedziałam, ze mama odkłada pieniądze, że ma poduszkę na wszelki wypadek. Ale w sumie dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam dlaczego. W dzieciństwie temat pieniędzy był u nas tabu. Nic więc dziwnego, że gdy wyszłam na swoje bardzo trudno było mi się przestawić na rozsądne wydawanie. Bo przecież w końcu są pieniądze, więc mogę wychodzić gdzie chcę, kupować co chcę. Nawyków musiałam uczyć się sama, właściwie nadal się uczę 🙂 Oczywiście od dawna polowałam na twoją książkę, a swoją promocją w dzień dziecka przekonałeś mnie całkowicie. Ninja już do mnie jedzie 🙂 Więc będzie mi jeszcze łatwiej 🙂
Wpis jak zwykle świetny.
Przy okazji mam pytanie nie na temat, bo dotyczące podcastów youtubowych. Czy rozważałeś dzielenie dłuższych nagrań na odcinki? Mniejsze porcje informacji byłyby lepiej przyswajalne i łatwiej zasiąść do słuchania. Przerywanie i dokańczanie odcinka jest irytujące.
Jeżeli takie dłuższe odcinki sprawiają problem to ja bardzo polecam słuchać w formie podcastu. Na telefony jest od groma aplikacji, na androida polecam pocket casts a na iPhone wbudowana aplikacje. Pozwala to na wstrzymanie odcinka i powrot do miejsca w którym przerwaliśmy słuchanie.
Super można sobie umilić spacer, zakupy w sklepie albo dojazdy do pracy. Podcasty są 100 razy lepsze niż słuchanie kolejny raz radia w którym co chwilę dowiadujemy się gdzie są najniższe ceny na sprzęt RTV i AGD 🙂
„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” 🙂
Bardzo fajny artykuł! 🙂 Chociaż rodzicem nie jestem, to z przyjemnością przeczytałam. Sama bym nigdy tego lepiej nie ujęła, szczególnie pierwsza kwestia o byciu wzorem, która jest kluczowa nie tylko jeśli chodzi o pieniądze, a o której mało kto wspomina 🙂 Super, dobra robota!
Jak zwykle artykuł na 6! Co prawda jeszcze ten problem edukacji finansowej dziecka mnie nie dotyczy, ale warto jest wiedzieć jak podejść do tematu w przyszłości.
Szkoda, że dopiero dziś przeczytałem artykuł i nie udało mi się załapać na zaoszczędzeniu na wysyłce „Finansowego Ninja”. Muszę częściej tu zaglądać, może jeszcze będę miał szansę.
Tak trzymaj Michał!
Hej Rafał,
Dziękuję za ciepłe słowa. Co do „załapania się” na promocję to po prostu polecam zapisanie się na newsletter. Tam informowałem już z kilkudniowym wyprzedzeniem o tym, że w Dzień Dziecka będzie można kupić #FinNinja bez kosztów dostawy.
Polecam. 🙂
Bardzo dopracowany artykuł. Zgadzam się, że trzeba dziecko pilnować i uczyć rozporządzania finansami od najmłodszych lat – ale aby to robić samemu trzeba mieć zdrowe podejście do finansów.
Przyznaję szczerze, że u mnie w domu jest to temat, którym zajmuje się tylko mąż. Ja wolę się nad tym nie zastanawiać 🙂
A mnie ciekawi również, jak radzić sobie z nieźle sytuowanymi dziadkami, którzy zaspokajając własne potrzeby bycia dobrą babcią/dziadkiem i rekompensując sobie braki z własnego wcześniejszego życia rozpieszczają dzieci ile wlezie? Ty na coś nie pozwalasz, ale wystarczy że dziecko wspomni o tym dziadkom i wtedy to dostanie. Możemy założyć, że rozmowy z dziadkami nie przynoszą efektu. To jak? Wychodzić na asshole-parent i ostentacyjnie odbierać takie prezenty? Przymykać oko? Patrzeć na to, tylko wypowiedzieć swoje zdanie? Kurde, no dla mnie to jest taki problem, że serio, nie widzę dobrego wyjścia.
Mała anegdotka w związku z tym, co napisała Magda. Moje Dziecko w wieku czterech lat mówiło do sąsiada:
– Dziadkowie są bogatsi niż rodzice, bo dziadkowie kupują mi wszystko co ja zechcę.
Minęło 10 lat. Dziecko już tak nie mówi, dziadków trochę wychowaliśmy 🙂 Ale nie było lekko.
Magda ma rację – taka jest rzeczywistość. Choć na prawdę jest jeszcze bardziej skomplikowana. Jedna sprawa to dziadkowie, a druga to żona. Dzieci nie mogą wiedzieć ile zarabiam, bo wtedy wiedziała by to też żona. A jakby wiedziała, to by nigdy nic nie udało mi się zaoszczędzić.
Pozostaje współczuć takiego układu…
Dlatego daje dziecku duże kieszonkowe ale i uczę ponoszenia kosztów i bilansowania ich
Jeżeli chodzi o konkretne rozwiązania, to w wypadku „starszych dzieci” w wieku 15-17 lat można pomyśleć o koncie oszczędnościowym i systematycznym wpłacaniu na nie pieniędzy. Częściej jeszcze podarowanych niż zarobionych. Zdaję sobie sprawę, że to ciężka sprawa wyjaśnić nastolatkowi, żeby odkładał jakiekolwiek pieniądze, a co dopiero pomóc mu wyrobić w sobie nawyk regularnego oszczędzania i chronienia przed samym sobą własnych pieniędzy, ale pomimo trudności warto poświęcić na to czas. Sprawdzone w praktyce ;).
Cześć Michale!
Świetny artykuł 😉 Teraz dostrzegam jak wiele przekazali mi moi rodzice podczas „edukacji finansowej” w dzieciństwie.
Natomiast chciałem napisać o świetnym sposobie który wymyślił mój tata aby nauczyć mnie i rodzeństwo oszczędzania.
Stworzył prosty arkusz w Excelu o nazwie „TataBank” gdzie mogliśmy „wpłacać” pieniądze które zarobiliśmy czy też dostaliśmy np. na urodziny. TataBank miał jedną bardzo fajną rzecz a mianowicie ODSETKI 😀 (jak w prawdziwym banku z kapitalizacją miesięczną) Początkowo aby nas zachęcić były one dość wysokie na poziomie 50% (w skali roku, oczywiście 😛 ) a w miarę rosnących naszych oszczędności (i lat) procent spadał – Bank zmieniał regulaminy ;P Oczywiście nie na tyle żeby nie opłacało nam się tam trzymać gotówki 😉
Dzięki temu systemowi każdy z nas miał zakorzenioną skłonność do oszczędzania i gromadzenia pieniędzy na większe cele (zakup rowera, skutera, wyjazd na wakacje itp) zamiast wydawania na pierdoły. Przy okazji dostaliśmy solidną wiedzę o tym jak działają banki, lokaty i zmiany warunków 😉
No a na marginesie Tata miał możliwość obracania tymi pieniędzmi w firmie 😛 Ale mniejsza o to, ważne że był wypłacalny 😀
Podoba mi się takie podejście do tematu, są konkretne wskazówki, dzięki którym można jakoś dziecku wytłumaczyć, że mimo zachcianek, trzeba liczyć się z kosztami. Super przydatny wpis 🙂
Witam i dziekuje za oba artykuly.
Jestem mama pieciolatki A. i jestem bardzo dumna z naszych postepow w oszczedzaniu.
Zaczelo sie od wizyty w sklepie zabawkowym, gdzie kupowalismy prezent dla naszego chrzesniaka. Przed wejsciem 10min tlumaczylismy, ze tym razem nie kupimy nic dla niej, ale moze sie porozgladac i porobimy zdjecia rzeczy ktore jej sie podobaja. Oczywiscie wybor-marzenie padl na najochydniejsza sukienke ksiezniczki z falbanami i brokatem przeprawiajacym o mdlosci. Skontestowalam to krotkim: „ja za cos takiego nie place” 😉 ale mozesz sobie sama kiedys kupic.
Potem bylo duzo rozmow skad sie biora pieniadze, co ile kosztuje itp. Od tego czasu odnieslismy nastepujace sukcesy:
– A. chetnie rezygnuje z roznych glupot podczas zakupow w supermarkecie
– Moze zawsze podczas wspolnych zakupow wybrac sobie jedna rzecz, ale czesto jest to jablko albo bulka, lub gumy do zucia za ktore jest pozniej bardzo wdzieczna.
– kiedy odmowi sobie czegos swiadomie, dorzucam jej do skarbonki jakas monete
– pomoglam jej przeanalizowac ktore zabawki jej juz nie interesuja i sprzedajemy je znajomym z mniejszymi dziecmi (niektore za ceny tak symboliczne, ze dostaje mi sie butelka dobrego wina za posrednictwo 😉
– mieszkamy na wsi, gdzie co roku kwitna bardzo typowe dla tego regionu narcyzy. A ze rosna czesciowo na naszej ziemi, mozemy je scinac. Tata A. pomogl jej pewnej niedzieli zainstalowac przy drodze maly kiosk z szyldem, ona ubrala sie w najlepsza sukienke i sprzedawala (pomimo niesmialosci i z pomoca taty) ludziom, ktorzy zachwyceni pomyslem zatrzymywali sie na zakup. Zarobila w 3h ponad 50CHF! niejeden by chcial miec taka stawke godzinowa.
Teraz stac ja na wymarzona sukienke. Chyba padne w tym sklepie!
Dodatkowo, A. marzy o nowych flamastrach, ale ja uwazam ze ma wystarczajaco artyklow pismienniczych. Zasugerowalam, ze moze je kupic z wlasnych oszczednosci. Pierwsza reakcja bylo: ale czy starczy mi wtedy na sukienke? Nie wiem, wiec dzis po szkole policzymy zawartosc i pojedziemy po flamastry na ktore ja stac.
Bardzo mnie ciesza te postepy, szczegolnie ze jest w szkole prywatnej, otoczona bardzo uprzywilejowanymi dziecmi, czesto bardzo oderwanymi od rzeczywistosci (np: wiesz, my nie chodzimy zbyt czesto do kina, bo mamy wlasne w piwnicy. !!).
mam nadzieje, ze ten wysilek pomoze nam wychowac rozsadne dziecko, umiejetnie zarzadzajace wlasnym kapitalem.
pozdrawiam i zycze wszystkim takich samych postepow!
Hej,
Dobry wpis. Co prawda moje dziecko jeszcze nie jest w wieku, w którym mógłbym rzeczowo porozmawiać o finansach, ale trzeba powoli się przygotowywać.
Ważnym aspektem wychowania dziecka jest społeczeństwo, w którym się obraca. Nie raz nie dwa można zauważyć, że dziecko z dobrego domu a i tak wpadnie w tarapaty.
Odnośnie zachcianek to co z tego, że ustalimy sobie, że kupimy dziecku telefon dopiero w wieku 12 lat skoro wszyscy koledzy z klasy będą mieć świeżutkie smartfony już w zerówce. No i pojawi się płacz lament z powodu wykluczenia społecznego.
Rozważał ktoś z tu obecnych uzgodnienie razem z rodzicami wszystkich innych dzieci z klasy podjęcie wspólnej decyzji chociażby kiedy kupią dziecku telefon? Tak zwyczajnie umówić się, że w klasie 1a żadne dziecko nie będzie mieć komórki aż do klasy trzeciej. To by mogło mieć sens. Ale czy ktoś z Was myśli, że jest to realne?
Ja mam to szczęście, że racjonalnego zarządzania pieniędzmi nauczyli mnie rodzice. Od 13 roku życia miałam swoją kartę do konta, na które tata przelewał mi co miesiąc 50 zł. Z czasem to kieszonkowe rosło, aż w liceum moją odpowiedzialnością było opłacenie: telefonu, karty miejskiej, zakup ubrań (poza większymi sezonowymi), zakup książek i przyborów szkolnych oraz opłacenie obiadów w stołówce. Tymi pieniędzmi, które miałam musiałam tak zarządzać, by wystarczało mi na kino, imprezy czy jakiekolwiek inne uciechy nastolatki. Do tego mogłam w domu zarobić zastępując Panią, która u nas sprzątała. Dzięki temu każdy wydatek umiałam sobie w głowie przeliczyć na godziny pracy jakie musiałabym odbyć, by daną rzecz sobie kupić. Tak samo zamierzam uczyć tego swoje dzieci. Mój synek na razie jest bardzo maleńki, ale już np. nie dajemy mu wszystkich zabawek, które naraz przyniosą znajomi. Co jakiś czas chowamy zabawki, które już ma, by potem wyciągnąć je jako „nowe”. Dzięki temu dziecko się nimi nie nudzi, a my nie musimy niczego kupować.
Wychowania najmłodszych w dobie wszechobecnej pogoni za kasą 🙂 Jak najbardziej popieram edukacje w tych kwestiach już od najmłodszych lat.
Obecnie dzieciaki są pod ogromnym wpływem reklam, które wszędzie nas otaczają – billboardy, telewizja. Trudno jest odmówić dzieciakom kiedy stać nas na ich zachcianki. Warto jednak wprowadzać ograniczenia – dzięki temu dziecko nauczy się że w życiu nic nie przychodzi łatwo, że trzeba ciężko pracować. Dobry artykuł pozdrawiam.
Bardzo wartościowy artykuł. Przytaczasz tutaj ciekawe sytuacje. Teoria teorią ale niestety wszystko przede mną i zobaczymy jak taki współfinansowany zakup będzie się miał w praktyce z choć odrobiną dziecięcego wymuszania 🙂
Świetny wpis, powinno się zacząć wcześnie uświadamiać dziecko o wartości pieniądza. Kieszonkowe to bardzo dobre rozwiązanie , które na pewno pomoże. Edukacja w tej kwestii jest bardzo ważna.
Hej ho,
A mi się podoba pomysł dawania dziecku większej sumy pieniędzy ale raz do roku. Kieszonkowe to życie takie od pierwszego do pierwszego. W przypadku większej kwoty musi rozsądnie podchodzić do planowania wydatków przez cały rok. Jeśli wyda je w szybkim czasie poniesie konsekwencje a jeśli rozplanuje ma szansę na oszczędzanie.
Ja mam problem z ujawnieniem zarobków dziecku. Gdyż pokrycie wydatków i pozostałość sumy jest mało proporcjonalna. Tj. zostaje mi w kieszeni jeszcze sporo nadwyżki. Ja oczywiście oszczędzam ale generalnie byłabym w stanie zaspokoic zachcianki dziecka bez uszczerbku na domowym budżecie. Jak Ty Michał tłumaczysz dzieciom ten problem? Bo stać Cię na te zachcianki. I różnica nawet 500 zł nie wpłynie znacząco na kondycję Twoich finansów. U mnie tłumaczenie, że muszę dużo pracować nie wchodzi w grę (dochód w miarę pasywny) wiec nie widzi ilości pracy i adekwatnie wynagrodzenia do tego. Ta proporcja jest zaburzona po prostu. Tata z kolei pracuje ale jest szefem własnego biznesu wiec tez nie ma szans na spojrzenie na prace z perspektywy pracownika i trudu poporzadkowania sie oraz dostawania określonego wynagrodzenia za określoną prace. Mam wrażenie, że to nie uczy go szacunku do pieniędzy. Oczywiście edukuje go jakie są wydatki w domu.
Podrawiam!
Hey, świetny artykuł 🙂 Osobiście od najmłodszych lat postawiłem u mojego syna na naukę oszczędzania i uświadomienia mu, że to się opłaca (m.in. poprzez wynagradzanie go za odpowiednie przyzwyczajenia). Jednak wiadomo nie zawsze się udaje, dzieci 😀
Moim zdaniem jednym ze skuteczniejszych rozwiązań jest wyliczenie średniej kwoty jaką dziecko potrzebuje na swoje przyjemności, a nawet później ubrania, kosmetyki itd. i wypłacanie odpowiedniej sumy pieniędzy co miesiąc. Wtedy uczy się, że rodzice to nie „studnia bez dna” i jak się niewłaściwie gospodaruje dostępnymi środkami, to np. trzeba chodzić później w „obciachowych ciuchach”.
Kiedyś Mama powtarzała ucz się dobrze to znajdziesz dobrą pracę. Na dzisiejsze czasy to trochę za mało. Zazwyczaj jest tak że dzieci przejmują wzorce od rodziców, mama i tata nie czytają książek dlaczego ja mam to robić?
Ja swojemu dziecku na pewno dam to czytania „Bogaty ojciec, biedny ojciec”.
Osobiście uważam, że koniecznie powinniśmy uczyć swoje dzieci gospodarowania pieniędzmi od najmłodszych lat. Kiedy dziecko ma określoną kwotę do rozdysponowania w ciągu miesiąca, samo może zadecydować co i gdzie chce za to kupić. Alternatywnie może także oczywiście także nic nie kupować i zaoszczędzić. Tymczasem część rodziców daje kieszonkowe swoim pociechom nieregularnie, na zasadzie „jak się mu skończy to dostanie”. To zaburza cały rytm.
Bardzo ciekawy artykuł. Zgadzam się z każdym opisywanym przez Pana punktem. Nauka naszych dzieci szacunku do pieniądza zagwarantuje im dobrą przyszłość. Sam dbam o to, aby mój dzieciak wiedział, że pieniądz to nie jest tylko zwykła rzecz, a odzwierciedlenie przepracowanych godzin. Dzięki temu wiem, że pośrednio dbam o jego przyszłość.
Hej! Twój post o kieszonkowym i finansowej edukacji dzieci bardzo mi pomógł wypracować odpowiednie metody w celu zapanowania nad zachciankami moich dzieci. Nie zawsze jeszcze podejmuje odpowiednią decyzję lub w odpowiedni sposób reaguje na daną sytuacje ale wciąż się uczę a powoli widzę większy szacunek moich dzieci do pieniądza. Pozdrawiam 🙂
Sama prawda. Ciekaw jestem co po przeczytaniu takiego artykułu pomyśli sobie typowy konserwatywny, „wymagający” (wychowany w komunizmie) rodzic. Wyparcie to chyba jedyna możliwość. Niestety;/
Jestem zdania,że powinno byc o wiele więcej zajęć z wiedy o społeczeńswie i przedsiębiorczości w szkołach. Dzieciaki bardzo dobre radzą sobie z równanami chemicznymi, zaczynaja naukę funkcji. Ale tak naprawde nie radzą sobie z podstawą. Czyli nie potrafią wypełnić pitu.
Duża rolę odgrywa tutaj również rodzina. Chociaż mam wrazenie,ze wiedza dorosłych na temat finansów również duża nie jest.
To bardzo ważne zagadnienie, dzieciom pieniądze przechodzą przez palce więc warto ich uczyć przedsiębiorczości od najmłodszych lat.
Michale, jak zawsze świetny i bardzo merytoryczny wpis. Do tego trafia w moje zainteresowania i moją dziedzinę. Sam interesuję się tematyką finansów, edukacji finansowej, od niedawna prowadzę bloga, który ma być dla mnie z jednej strony formą „terapii”, a także miejscem gdzie mogę przekazywać innym informacje, dzięki którym mam nadzieję nie popełnią błędów, które ja popełniłem.
Dziękuję i pozdrawiam!
Od siebie dodam, że bardzo ważne jest aby przed dzieckiem nie ukrywać braku pieniędzy i ptoblemow finansowych. Mnie było bardzo przykro, kiedy po latach dowiedziałam się, że moja rodzina kupowała mi kolejne moje zachcianki mając jednocześnie ogromny minus na koncie i zapozyczajac się dalej. Nawet nie wiecie jak ta wiedza mnie zabolala.
Dziękuję za treść twojego bloga. Czytałam go razem z moim 4,5 letnim synem, który chętnie słucha różnych „opowieści”.
Podzielę się z Tobą m. in. tym, że warto tłumaczyć nawet tak małym dzieciom zawiłe kwestie finansowe. Kiedy mój syn (miał wówczas 3,5 roku) zapragnął – jako wielki fan metra warszawskiego – zestaw startowy metra BRIO, kosztujący wówczas prawie 300 zł., razem z moim mężem doszliśmy do wniosku, że to jest ten moment kiedy możemy zacząć naukę oszczędzania. Wspólnie przygotowaliśmy słoik na przyszłe oszczędności, mąż wydrukował naklejkę z obrazkiem upragnionego metra. Uzgodniliśmy z synem, że będzie co miesiąc dostawał 20 zł. i jak uzbiera wystarczającą kwotę zamówimy razem pudełko z zestawem. Dostał jeszcze dodatkowe urodzinowe pieniądze od babci. Zbierał i zbierał, aż uzbierał. Prawie 7 miesięcy zbierał fundusze. Niewyobrażalną radość widziałam na jego twarzy, kiedy usiedliśmy przy komputerze znaleźliśmy dobrą ofertę zestawu i wreszcie mogliśmy zamówić przesyłkę. Jeszce większą radość mieliśmy my, widząc i upewniając, ze była to dobra lekcja.
Prowadzisz świetny blog, robisz naprawdę super „robotę”.
Dziękuję za twoje wpisy.
Ja nie byłam uczona zarządzania pieniędzmi, ale muszę powiedzieć, że w dorosłym życiu radzę sobie całkiem dobrze z planowaniem wydatków. Warto wziąć po uwagę, że kiedyś były inne czasy, a więc dzieciaki miały mizerny budżet. Teraz nawet kilkuletnie maluchy zamiast zabawek dostają w prezencie 50, 100, 200 zł. Moja siostrzenica już w wieku 4 lat doskonale sobie radziła z zakupami lub zlecaniem komuś sprzątania pokoju za gotówkę 🙂 Ja w jej wieku to banknoty o tym nominale mogłam jedynie potrzymać. Właśnie dlatego warto edukować już od chwili, gdy smyk otrzyma pierwsze pieniądze.
Na pewno warto szczepić wśród najmłodszych oszczędność i zwracać uwagę, że nie zawsze tańsze jest gorsze.
Witam
Nie wiem na ile logicznie myślę ale wydaję mi się ,że płacenie za sprzątanie w domu, wynoszenie śmieci powinno być nie odpłatne to jest dbanie o nasze wspólne dobro ale płacenie za oceny już tak. Każdy z nas w życiu dorosłym dostaje pensję za wyniki w swojej pracy to czym innym jest ocena, którą dostał uczeń.