Podcast: Play in new window | Download (Duration: 1:58:09 — 109.0MB)
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
Ponad 280 tys. osób śledzi kanał „Po Cudzemu” na YouTube. To czyni Arlenę najbardziej popularną i skuteczną nauczycielką języka angielskiego w Polsce.
Arlena Witt znana także jako Wittamina to nauczyciel nowej generacji. Nie boi się nowych mediów. Eksperymentuje. Promowała Vine’a, gdy jeszcze istniał, korzystała ze Snapchata a teraz skutecznie wykorzystuje do nauki angielskiego Instagram. Największy sukces odniosła na YouTube, gdzie na kanale „Po Cudzemu” dzieli się niuansami angielskojęzycznej wymowy. A przy tym udowodniła wielu niedowiarkom, że można skutecznie przejść z bloga do wideo.
Skutecznie przełamuje stereotypowe wyobrażenia o nauczycielach. Uczy w atrakcyjny sposób posługując się nowoczesnymi narzędziami. Robi to co lubię najbardziej – skutecznie skaluje swoją działalność docierając do znacznie szerszego grona niż tylko kilkanaście klas szkolnych, z którymi najczęściej mają do czynienia „klasyczni” nauczyciele.
Dzisiaj rozmawiamy o edukacji, o tym, jak mając wiedzę, można przenosić się z nauczaniem do internetu. Od czego zacząć? Z jakimi zagrożeniami się to wiąże? Czy i jak walczyć z uszczypliwymi komentarzami i jak robi to Arlena?
Sporo mówimy także o tym jak uczyć się angielskiego, zwiększać skuteczność nauki języka i pokonywać lęk przed mówieniem. Dyskutujemy sobie również nieco o problemach szkolnictwa, samodzielnym wydawaniu książek i ogólnej pozytywnej filozofii życiowej Arleny.
I mamy dla Was również konkurs, w którym 10 osób może wygrać egzemplarz świetnego podręcznika „Grama to nie drama” do nauki angielskiej gramatyki.
Zapraszam do wysłuchania…
Konkurs dla Słuchaczy 🙂
Uważam, że „Grama to nie drama” to tak świetna książka do nauki gramatyki angielskiej, że ufundowałem 10 sztuk dla Słuchaczy podcastu.
Zadanie konkursowe wymyśliła Arlena i to właśnie Ona będzie oceniała Wasze odpowiedzi na pytanie: „Co sprawiło, że przestałaś / przestałeś się bać mówić po angielsku?”.
Zwięzłych odpowiedzi należy udzielać w formie komentarza pod tym wpisem na blogu (UWAGA: nie bierzemy pod uwagę wpisów pod filmem na YouTube – liczą się tylko komentarze na blogu).
Zobacz także: WNOP 124: Przesłuchany przez Arlenę Witt, czyli duże spotkanie autorskie na infoShare w Gdańsku
Zasady konkursu są bardzo proste:
- Można zamieścić jedną lub wiele odpowiedzi. Niemniej jednak proszę o wstrzemięźliwość. 🙂 Pod uwagę bierzemy i tak jeden komentarz danej osoby (ten, który uznamy za najlepszy).
- Zgłoszenia przyjmuję do 30 listopada 2017 r. do północy.
- Zwycięzcy zostaną wyłonieni w pierwszych dniach grudnia.
- Listę zwycięzców znajdziecie w formie notatki aktualizującej ten wpis podcastowy – około 8 grudnia 2017 r.
- Z każdym ze zwycięzców skontaktuję się emailowo w kolejnym tygodniu prosząc o podanie danych kontaktowych do wysyłki nagrody. Dlatego ważne jest abyście zamieszczając komentarz podali swój prawdziwy adres email.
- Jedna osoba może wygrać tylko jeden egzemplarz książki „Grama to nie drama”.
Dlaczego warto powalczyć o nagrodę? „Grama to nie drama” to podręcznik angielskiej gramatyki (czasy i inne dziwne rzeczy) w formacie A4 składający się z dwóch części i liczący łącznie ok. 550 stron. Ciekawy, zabawny, skuteczny. Z bardzo obrazowymi przykładami mocno osadzonymi we współczesności, np. z cytatami z popularnych filmów, seriali oraz piosenek. To podręcznik, który świetnie pokazuje, że można się jednocześnie uczyć i świetnie bawić. Taki podręcznik, jakich powinno być jak najwięcej. 🙂
Więcej informacji o „Grama to nie drama” znajdziecie na stronie książki: arlena.altenberg.pl.
Konkurs rozstrzygnięty! Oto zwycięzcy…
Konkurs cieszył się Waszym rekordowym zainteresowaniem. Nie przypominam sobie aż tak dużej liczby komentarzu na moim blogu. Dziękuję Wam za udział w zabawie. 🙂
Arlena wybrała już osoby, które zdobywają po jednym egzemplarzu podręcznika „Grama to nie drama”. Są to:
- Kinga – 20 listopada o 20:20
- Olimpia – 21 listopada o 9:22
- inny Grzegorz 🙂 – 21 listopada o 11:55
- Daniela – 21 listopada o 12:24
- Marcin – 21 listopada o 14:43
- ela – 21 listopada o 15:02
- Kamil – 22 listopada o 9:24
- Tomek – 24 listopada o 9:08
- Natalja – 26 listopada o 15:37
- Elżbieta – 30 listopada o 20:18
UWAGA: Z każdym ze zwycięzców skontaktuję się e-mailowo w dniu 6 grudnia prosząc o komplet danych adresowych do wysyłki nagrody. Spokojnie oczekujcie na mój email. 🙂
A jeśli należysz do osób, którym nie udało się wygrać książki Arleny, to uprzejmie informuję, że jej sklep bierze udział w akcji „Dzień Darmowej Dostawy” i w dniu 5 grudnia 2017 r. można nabyć „Grama to nie drama” bez ponoszenia kosztów wysyłki. Śmiało się zaopatrujcie! Zresztą „Finansowy ninja” także dostępny jest tego dnia bez kosztów wysyłki, czyli taniej o 15 zł. Polecam! 🙂
Rozmowa w formie audio i wideo
Możesz posłuchać podcastu, przeczytać transkrypt na końcu wpisu lub posłuchać zapis na YouTube.
Oglądając wideo zasubskrybuj proszę kanał na YouTube oraz kliknij symbol dzwoneczka. Dzięki temu będziesz otrzymasz powiadomienie, gdy opublikuję nowy film.
Czytaj także: WNOP 087: Sukces na YouTube – Krzysztof Gonciarz opowiada o kulisach swojej pracy i ewolucji
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest i czym zajmuje się Arlena Witt?
- O książce „Grama to nie drama”.
- Ile egzemplarzy swojej książki sprzedała Arlena?
- Czy Arlena zawsze chciała zostać nauczycielką?
- Gdzie Arlena zaczynała swoją pracę zawodową?
- Jak wyglądała jej pierwsza, etatowa praca w szkole państwowej?
- Skąd nauczyciele mogą czerpać wiedzę o tym jak dobrze uczyć?
- O fińskim systemie edukacji.
- Co Arlenie nie podoba się w polskim systemie edukacji?
- Jak wyglądała droga Arleny od bloga do kanału na YouTube?
- O platformie Vine.
- Jak wyobrażała sobie Arlena swój kanał na YouTube?
- Jak przełamać strach przed mówieniem w języku angielskim?
- Jak znaleźć dobrego nauczyciela języka angielskiego?
- Jaką metodę pracy z uczniem ma Arlena?
- Czy istnieją uniwersalne metody nauczania języka?
- Co jest wyznacznikiem sukcesu pracy nauczyciela?
- Jakie umiejętności trzeba mieć, żeby kręcić filmy?
- Gdzie w Internecie należy szukać wiedzy na temat nauczania?
- Jakie zagrożenia wynikają z działalności w Internecie?
- W jaki sposób Arlena moderuje komentarze w swoich kanałach społecznościowych?
- W jaki sposób Arlena zarządza swoją skrzynką mailową?
- Dla kogo jest książka Arleny?
- Ile czasu zajęło Arlenie pisanie książki?
- Czy Arlena nie myślała o wydaniu książki z uznanym, dużym wydawnictwem?
- Czy Arlena chciałaby aby jej książka stała się oficjalnym podręcznikiem?
- Czy z wiedzą, która Arlena ma obecnie, zrobiłaby coś inaczej w swojej karierze nauczycielki?
- Jakie plany na przyszłość ma Arlena?
Kliknij prawym przyciskiem, aby ściągnąć podcast jako plik MP3.
Strony, osoby i tematy wymienione w podcast’cie:
- Książka „Grama to nie drama” – podręcznik Arleny Witt.
- Miejsca, w których można znaleźć twórczość Arleny Witt:
- „Po Cudzemu” – kanał Arleny Witt na YouTube.
- „Po Cudzemu” na Facebooku
- Instagram Arleny
- Blog Arleny
- Vine Arleny – zdecydowanie polecam zobaczyć ile humoru można zmieścić w 6-sekundowych filmikach.
- Kanały YouTube wymienione przez Arlenę:
- Naukowy Bełkot
- Polimaty – kanał Radka Kotarskiego.
- Mówiąc Inaczej – kanał Pauliny Mikuły dotyczący języka polskiego.
- Pink Candy – kanał o edukacji seksualnej.
- Wpis „Jak nazwać firmę, czyli skąd się wzięły znane marki” – artykuł na blogu Arleny, który przyprowadził jej wielu klientów.
- Film „Jak się nie bać mówić po angielsku?”
- Film „Polak czy native – którego nauczyciela wybrać?”
- Film „Psychoterapia, czyli jak żyć?” – vlog Arleny o psychoterapii.
- WNOP 067: 11 błędów, które popełniłem pisząc książkę – czyli jak zawaliłem najważniejszy projekt 2015 roku
Pytanie lub komentarz? Zostaw mi wiadomość!
Masz pytanie? Możesz skorzystać z tego linku i nagrać dla mnie wiadomość głosową z wykorzystaniem mikrofonu Twojego komputera. Pamiętaj, że jedna wiadomość może mieć maksymalnie 90 sekund (ale możesz ich nagrać kilka) 🙂
Jeśli nagrywając pytanie przedstawisz się i podasz adres swojego bloga (lub strony WWW), to zlinkuję do niego tak jak uczyniłem w poprzednich odcinkach podcastu. To może pomóc w promocji Twojego bloga, więc tym bardziej zachęcam do zadawania pytań głosowo.
Będę Ci również wdzięczny za każdy komentarz. Napisz proszę, czy podobał Ci się ten odcinek podcastu. Chętnie z Wami podyskutuję i odpowiem na ewentualne dodatkowe pytania.
Skąd pobrać podcast
Podcast dostępny jest dla Was w wielu miejscach:
- Na blogu – lista wszystkich podcastów
- W iTunes – dla użytkowników iPhone’ów i iPad’ów
- W serwisie Stitcher – pobierz aplikację Stitcher dla Androida i innych modeli telefonów
- W katalogu Zune
- W katalogu BlackBerry
- Poprzez specjalny RSS
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
Oceń podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” <–
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za Twoje wsparcie i życzę Ci świetnego dnia! 🙂
Sprawdź również: WNOP 123: Zaufanie na stadionie PGE Narodowy, czyli moje pierwsze spotkanie autorskie
Transkrypt podcastu
Kliknij tutaj, aby pobrać spisaną treść podcastu (PDF).
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 110. Dzisiaj rozmawiam z nauczycielką angielskiego o tym, jak udało jej się przenieść nauczanie do internetu.
Witam Cię w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Dzisiaj moim gościem będzie Arlena Witt, znana też jako Wittamina. Podziwiam ją za niesamowity humor, elokwencję, znajomość języka angielskiego oraz umiejętność bardzo atrakcyjnego nauczania, bo to jest coś, co ja z wielkim zaangażowaniem podpatruję u innych osób, gdyż chcę, aby to moje przekazywanie wiedzy było również jak najfajniejsze i jak najskuteczniejsze.
Dla mnie Arlena jest takim nauczycielem nowej generacji. Nie boi się nowych mediów, stale eksperymentuje, wykorzystuje Instagrama do nauczania języka angielskiego, ma na YouTubie olbrzymią grupę fanów, bo jej kanał subskrybuje już w sumie blisko 300 tys. osób, a jej filmy i lekcje obejrzano już prawie 17 milionów razy.
Dzisiaj z Arleną rozmawiamy o edukacji, o tym, jak mając wiedzę, przenosić sam proces nauczania do internetu. Myślę, że to będzie taki odcinek, który bardzo spodoba się wszystkim nauczycielom. Uważam, że są słabo wynagradzani, bo jednak mają pracę, która wymaga ciągłego zaangażowania, aby była dobrze realizowana. A z wynagrodzeniem nauczycieli jest raczej słabo. Więc mam wielką nadzieję, że ten odcinek pomoże im w jakichś sposób zorientować się, jak przenosić się ze swoją działalnością do internetu, jak zmonetyzować część tego, co robią w szkołach. Porozmawiamy z Arleną o tym, od czego zacząć, z jakimi zagrożeniami się to wiąże, jak walczyć i czy walczyć z uszczypliwymi komentarzami. Powiemy sporo o tym, jak uczyć się języka angielskiego, jak zwiększać swoją skuteczność w nauce oraz jak pokonywać lęk przed mówieniem, z czym pewnie wszyscy się borykamy – ja też to mam. Dyskutujemy z Arleną o problemach szkolnictwa, o samodzielnym wydawaniu książek oraz o bardzo pozytywnej filozofii życiowej Arleny.
Zdecydowanie zalecam wysłuchanie do końca tego podcastu, bo powiemy też o konkursie dla Słuchaczy. Dziesięć osób będzie mogło zdobyć świetny podręcznik do nauki angielskiej gramatyki, zatytułowany Grama to nie drama. To jest książka napisana właśnie przez Arlenę. I gdy ja mówię, że coś jest świetne, to nie rzucam słów na wiatr, bo to jest po prostu świetne.
Zapraszam bardzo serdecznie do wysłuchania naszej rozmowy.
Michał Szafrański: Cześć Arlena!
Arlena Witt: Cześć Michał.
Michał: Przedstaw się, proszę, powiedz, kim jesteś i co robisz.
Arlena: Nazywam się Arlena Witt i jestem youtuberem, prowadzę kanał na YouTubie „Po Cudzemu”, uczę tam angielskiego. Tak naprawdę to nie jest kurs angielskiego, tylko raczej opowiadam o angielskim i zwracam uwagę na to, żeby poprawnie i lepiej mówić w tym języku.
Michał: Czy da się nauczyć angielskiego i jego poprawnej wymowy, ucząc się w szkole?
Arlena: Da się, tylko najczęściej jest to kwestia dwóch rzeczy: predyspozycji językowych – z tym się urodziłeś, i nauczyciela – jeżeli trafisz na dobrego nauczyciela, to jest to 80% twojego sukcesu.
Michał: A jak nie masz predyspozycji, to pozamiatane?
Arlena: Nie, też się nauczysz, tylko nie tak dobrze, jak osoby, które mają predyspozycje, albo nie w takim samym tempie i zajmie ci to trochę więcej czasu. Oprócz tego, że prowadzę mój kanał na YouTubie, to z wykształcenia jestem nauczycielem angielskiego i nadal uczę. Prowadzę lekcje indywidualne, ale nie jest to moje główne zajęcie. Prowadzę również różne warsztaty, występuję na konferencjach. Jestem bardzo aktywna w internecie, lubię internet i media społecznościowe, i staram się z nich mądrze korzystać. Staram się też edukować o tych mediach społecznościowych, żeby to nie była tylko strata czasu, ale żeby można było się z nich czegoś nauczyć, nabrać nowych umiejętności. Staram się promować taki otwarty umysł, tolerancję, to, żeby ludzie się lubili, uśmiechali do siebie i mówili sobie miłe rzeczy.
Michał: Poważnie się zrobiło…
Arlena: Nie, dlaczego? Myślę, że to jest fajne. To jest takie cieszenie się życiem i zarażanie innych pozytywną energią. Myślę, że w życiu ważne jest to, aby samemu być szczęśliwym i by dawać szczęście innym.
Michał: Przytoczę taką historię. Spotkaliśmy się na którejś Blogowigilii. Arlena podchodzi do mnie i mówi tak: „No super jest w ogóle to, co robisz. Fajne, bardzo mi się to podoba, czytałam to i tamto”. A ja na to: „Dzięki Arlena, wystarczy, wystarczy już tych pochwał”. I pamiętam, że wtedy Ty nauczyłaś mnie tego, żeby nie krygować się w taki sposób i nie zaprzeczać mówiąc „oj już nie chwal”, tylko podziękować, ładnie się ukłonić i tyle.
Arlena: Oczywiście możesz to rozwinąć. Jak ktoś ma problem z przyjmowaniem komplementów, to najlepiej podziękować i się uśmiechnąć, a nie kwestionować tego, co ktoś mówi. Jeżeli ktoś uważa, że jesteś super, to dlaczego Ty w to wątpisz?
Michał: Coś w tym musi być, ale z perspektywy takiej osoby jak ja, to jest trudne. Ktoś do mnie podchodzi i mówi komplement, a ja mówię, że robię to, bo taka jest moja praca.
Arlena: Ale możesz też to robić bardzo dobrze, a komuś może się to podobać.
Michał: Powiedziałaś, że jesteś osobą, która stara się szerzyć te pozytywne rzeczy w świecie, ale jesteś też autorką książki, która okazała się niebywałym sukcesem, więc powiedz o niej coś więcej.
Arlena: Książka ma tytuł Grama to nie drama i jest to książka do angielskiej gramatyki. Napisałam ją dlatego, że od kilkunastu lat uczę angielskiego i korzystam z różnych książek, szczególnie tych do gramatyki, i żadna nie spełnia do końca moich oczekiwań, z każdą jest coś nie tak.
Michał: Delikatnie mówiąc są słabe?
Arlena: Nie są słabe. Są dobre, tylko nie są do końca takie, jak bym chciała, np. za mało jest w nich humoru, za mało dystansu, niektóre terminy są zbyt trudnym językiem wytłumaczone, więc ja chciałam, żeby była na rynku taka książką, która będzie dokładnie taka, jak ja chcę, czyli żeby w prosty sposób tłumaczyła gramatykę, była ładna, było w niej dużo miejsca na wypełnianie ćwiczeń, aby była lekko napisana, z humorem, by przykłady były takie, których czytanie sprawia przyjemność. Zresztą założyłam, że to jest tak samo jak z ubraniem, że jeżeli masz ubranie, które lubisz i w którym czujesz się dobrze, to chętnie sięgasz po te rzeczy i je nosisz. Więc tak samo jest z książką. Jeżeli książka jest ładna, fajnie napisana, praca z nią sprawia ci przyjemność, to nie będziesz chciał się od niej oderwać i będziesz po prostu pracować. Angielska gramatyka – tak na pierwszy rzut ucha – to nie jest jakiś super-sexy temat. Wydaje się, że to jest jakaś straszna nuda i męczarnia. A dla mnie gramatyka nie była nigdy bardzo trudna, bo trafiłam szczęśliwie na dobrych nauczycieli, którzy umieli mi ją wytłumaczyć, więc pomyślałam, że ja też ją tak wytłumaczę, jak chciałabym, aby mi ją wytłumaczono. I napisałam taką książkę, jaką chciałam, jaka mi była potrzebna. Gdyby to zrobił ktoś inny, to ja bym ją chętnie kupiła. Ale nikt tego nie zrobił, więc zrobiłam to sama.
Michał: Ile już sprzedało się tych książek? Książka jest na rynku niecałe półtora miesiąca, a nagrywamy na początku listopada 2017 r.
Arlena: Dokładnych wyników nie znam, ale myślę, że sprzedało się już ok. 20 tys. egzemplarzy.
Michał: Dużo, bestseller!
Arlena: W Polsce podobno bestsellerem jest książka, która sprzedała się w 2,5 tys. egzemplarzy.
Michał: Tak się mówi, ale to nie jest bestseller. Średnio sprzedaje się 2,5-3 tys. egzemplarzy, a bestseller to jest 10 tys. egzemplarzy, a 2,5 tys. owszem, ale e-booków. W takim razie masz podwójnego bestsellera.
Arlena: Bardzo się cieszę, chociaż nie wydałam tej książki ani dla pieniędzy, ani dla popularności, tylko po to, by pomóc tym osobom, którym gramatyka sprawia kłopot. Bo moją misją jest naprawianie świata i to jest mój sposób na zrobienie tego.
Michał: I teraz każdy powinien wejść na YouTube’a i obejrzeć przynajmniej jeden odcinek kanału „Po Cudzemu”, bo uważam, że warto. Tam najlepiej można zobaczyć, kim jest Arlena Witt. Powiedziałaś, że jesteś nauczycielką. Czy zawsze chciałaś nią zostać?
Arlena: Tak, od dziecka o tym marzyłam. Jak byłam w czwartej klasie podstawówki, to mieliśmy bal przebierańców. I ja się wtedy przebrałam za malarkę, bo to był najprostszy kostium do wykonania dla mojej mamy, a nie miała zbyt dużo czasu, bo dużo pracowała, a jedna z moich koleżanek, też bardzo dobra uczennica, przebrała się właśnie za nauczycielkę. Miała taką starodawną sukienkę i kapelusz, przyniosła dziennik, bo jej mama była nauczycielką. I zrobiła sobie taką zabawę podczas tego balu, gdzie sadzała uczniów po kątach i mówiła im, co mają robić. Pomyślałam sobie, że w sumie mogłabym się przebrać za taką nauczycielkę, bo ja bym chciała nią być. I już wtedy to do mnie dotarło. I nie chodziło o to, że ja chcę mieć władzę i mówić ludziom, co mają robić, tylko zawsze sprawiało mi przyjemność tłumaczenie innym czegoś, co dla nich jest trudne. I kiedy widziałam, że to już rozumieją i że robią postępy, to sprawiało mi ogromną satysfakcję, że ta osoba się czegoś nauczyła dzięki mnie, że ja jej pomogłam. Jakoś szłam w tę stronę i nie rozmyśliłam się. Poszłam na filologię angielską ze specjalizacją nauczycielską. I już na drugim roku studiów zaczęłam pracować jako nauczycielka, jak miałam 19 lat. A wcześniej udzielałam korepetycji w domu.
Michał: Szybko zaczęłaś.
Arlena: Szybko, bo moi rodzice nie zarabiali zbyt dużo. Był taki moment, że oboje stracili pracę. Ja wiedziałam, że o ile na takie najpotrzebniejsze rzeczy będą mogli sobie dla mnie pozwolić, to nie dadzą mi na kino albo na jakieś moje zachcianki, więc musiałam mieć swoje kieszonkowe. I o tyle mi poszli na rękę, że powiedzieli, że dopóki z nimi mieszkam, to nawet jeżeli będę miała stałą pracę, to nigdy im się nie będę musiała dokładać do życia, mieszkania, opłat, za wyjątkiem internetu, ale to są pieniądze, które ja zarabiam dla siebie. Ja dzięki temu nauczyłam się wartości pieniądza, sama pieniędzmi gospodarować i mam zupełnie inne podejście do tego, ile coś kosztuje, ile czasu trzeba, żeby na coś zarobić. Myślę, że to jest bardzo cenna wiedza.
Michał: Dlaczego akurat angielski?
Arlena: Zaczęłam się uczyć angielskiego, jak miałam 9 lat. Wtedy rodzice mnie zapytali, czy chciałabym pójść na lekcje angielskiego, czy do szkoły muzycznej, bo nie zakładali, że to można pogodzić, więc albo jedno, albo drugie. I ja już nie pamiętałam, czy to była moja decyzja, ich, czy wspólnie zadecydowaliśmy, że angielski będzie lepszym wyborem, bo pamiętam, że tata użył takiego argumentu: „To kiedyś może być Twój zawód, a muzyka to niepewne bardzo środowisko”. A poza tym pamiętam, że jak byłam w pierwszej klasie podstawówki, po lekcjach chodziłam na świetlicę, to tam była koleżanka, która uczyła się rosyjskiego. W formie zabawy mówiła jakieś tam słówka po rosyjsku i pamiętam, że przyszłam do domu z płaczem, tata zapytał mnie, dlaczego płaczę, a ja: „Bo moja koleżanka uczy się rosyjskiego i ja też bym chciała”. Tata mi wtedy powiedział: „Dziecko, ty się ciesz, że nie musisz uczyć się tego języka”. Miał jeszcze wtedy inne podejście, bo to były czasy, kiedy nas ciągle zmuszano do nauki rosyjskiego, ale pamiętam, że fascynowało mnie to, że ludzie na świecie mówią różnymi językami i że jak nauczysz się tego nowego języka, takiego powiedzmy szyfru, to możesz nagle rozmawiać z ludźmi, z którymi dotychczas nie można było się porozumieć. Że tak naprawdę otwierasz sobie nowe pole, znajomości i różne możliwości, chociażby do podróżowania. Więc mnie języki zawsze fascynowały. I jak poszłam na lekcje w wieku 9 lat, to też trafiłam na bardzo fajną nauczycielkę, co sprawiało mi po prostu ogromną frajdę. Kiedy słuchałam piosenek w radiu albo usłyszałam jakiś tekst po angielsku w filmie, to miałam z tego ogromną radość, że już to umiem, rozumiem, a kiedyś tego nie rozumiałam.
Michał: Jesteś fanem Friendsów, nawet byłaś na ich zlocie.
Arlena: To nie był zlot, tylko event organizowany przez Comedy Central. To była taka wystawa poświęcona temu serialowi. Tam był odtworzony cały główny plan zdjęciowy, były rekwizyty z serialu i różne inne atrakcje. Było takie stanowisko, gdzie sprzedawano gorącą czekoladę, ale to nie była czekolada tylko mokolada. Bo był taki jeden odcinek, w którym właśnie Monika testowała taki produkt, który miał być zastępnikiem czekolady. Więc dla fanów serialu to była ogromna frajda. I ja tam pojechałam na zaproszenie Comedy Central i super się bawiłam. I poczułam, że nie jestem jedynym takim freakiem, tylko że takich ludzi jest więcej. O tym świadczy samo to, że jak uruchomili sprzedaż biletów na to wydarzenie, to rozeszły się w godzinę. W jakimś mieście ta wystawa była przez tydzień czy 10 dni i to był niesamowity sukces. Odbywało się to drugi raz w tym roku, pierwsza była w zeszłym, więc podejrzewam, że w przyszłym roku znowu będzie można pojechać do Wielkiej Brytanii.
Michał: Wróćmy do tej Twojej kariery nauczycielskiej, powiedziałaś, że zaczęłaś uczyć w wieku 19 lat. A gdzie uczyłaś?
Arlena: Wtedy zatrudniłam się w szkole językowej, tej samej, do której wcześniej chodziłam. Ponieważ ja już w tamtym czasie miałam zdany certyfikat z angielskiego i zaczęłam na studiach przedmiot związany z nauczaniem, czyli pedagogikę i metodykę, to to był argument dla szefowej w tej szkole, że mam wystarczającą wiedzę z języka i zaczęłam przygotowanie pedagogiczne, więc nie jestem jakimś takim no-name’em. I dała mi szansę. Na początek dostałam do nauczania takie dwie średniozaawansowane grupy i pracowałam tam prawie siedem lat.
Michał: Były tam osoby starsze od Ciebie?
Arlena: Niektórzy byli moimi rówieśnikami, ale ja wyglądałam bardzo poważnie jak na swój wiek, więc oni mogli nie wiedzieć tego, że są ode mnie starsi, a jedna grupa to były osoby, które mówiły mi na „pani”, ale byli ledwo co młodsi ode mnie, może o 3-4 lata, czyli mogli być moimi kolegami. Ale ja się też poważniej ubierałam, aby nadać sobie więcej autorytetu. To jeszcze był taki czas, że chce się wyglądać starzej niż ma się lat. Bardzo lubiłam tę pracę, tylko że miałam dosyć dużo zajęć, a studiowałam dziennie. Więc pamiętam, że kiedyś szefowa zaczepiła mnie na korytarzu i zapytała, czy jestem chora, bo źle wyglądam. Ja że: „Nie, ja tak wyglądam, bo wstaję o 5.30, jadę na uczelnię, potem pędzę tutaj i wracam do domu późnym wieczorem”. Ale to była niesamowita radość i czułam się niezależna, zarabiałam swoje pieniądze, dzięki czemu mogłam się też wyprowadzić od rodziców i nigdy od tamtej pory nie poprosiłam ich o jakąś regularną pomoc w utrzymaniu.
Michał: Siedem lat szkoły językowej, a czy w międzyczasie jakieś epizody z nauką w szkole?
Arlena: Ja w ciągu tych siedmiu lat skończyłam studia. Musiałam sobie poszukać normalnej pracy, więc naturalne było to, że poszukałam pracy w szkole. A ponieważ akurat zwolniło się stanowisko nauczyciela języka angielskiego w jednej ze szkół w moim mieście, więc tam się zatrudniłam. To, co tam ujrzałam, absolutnie mnie przeraziło. Biurokracja, stosunek do ucznia, brak jakiegokolwiek wsparcia dla nauczyciela. Nie potrzebowałam, by ktoś mnie podtrzymywał na duchu, ale np. potrzebowałam skserować coś dla uczniów, ale pani w sekretariacie powiedziała, że ksero jest do dyspozycji sekretariatu a nie nauczycieli. Więc ja się czułam, jakbym cofnęła się o 100 lat w rozwoju szkolnictwa. I myślałam wciąż o tym, że mam teraz dyktować te klasówki uczniom, co było kompletnie nieefektywne. Zobaczyłam, że realia szkoły odstają od tego, jak to powinno wyglądać, i że nauczanie i praca z uczniem to jest ostatnia rzecz na liście priorytetów i dyrekcji, i nauczycieli. Absolutnie mi się to nie podobało, więc bardzo szybko zrezygnowałam z tej pracy.
Michał: To była podstawówka?
Arlena: Nie, liceum zawodowe, czyli to byli ludzie, którzy uczyli się do konkretnego zawodu, ale byli już dojrzali i dorośli.
Michał: Czy to, co zobaczyłaś wtedy w szkole, w której uczyłaś, było w jakiś sposób rozbieżne z tym, co było na pedagogice na studiach?
Arlena: To było zupełnie coś innego. Ja na studiach nie uczyłam się, jak być nauczycielem. To jest właśnie bardzo smutne, bo te przedmioty jak pedagogika czy metodyka to są przedmioty teoretyczne, czyli uczysz się, jakie były metody nauczania języków 100-200 lat temu. Możesz sobie wyciągnąć z tego jakieś elementy i zastosować, ale zrobisz to na jednej czy dwóch lekcjach, np. była taka metoda, która nazywała się total physical response całkowita reakcja fizyczna. Polegała ona na tym, że gdy uczysz dzieci np. czasowników, to zamiast im mówić, że „jump” znaczy skakać, to każesz im skakać. I jak oni reagują całym ciałem i mówią „jump”, to lepiej zapamiętują to słowo. I owszem, to wszystko się zgadza, tylko ile słów jesteś w stanie nauczyć w taki sposób? Nie nauczysz tak pojęć abstrakcyjnych, przymiotników, spójników, więc to jest taki element, który możesz zastosować, ale nie metoda wiodąca. I tak naprawdę bycie nauczycielem zaczyna się w momencie, kiedy przeprowadzasz swoją pierwszą lekcję, czyli wchodzisz do paszczy lwa.
Michał: Chcesz powiedzieć, że nauczyciele uczą się sami tego, jak uczyć?
Arlena: Tak.
Michał: To jest masakra.
Arlena: Tak jakby wskakują do basenu, nie umiejąc pływać. Musisz sobie poradzić sam i nie ma tam nikogo z tobą, kto by pomógł. Teoretycznie masz jakieś tam godziny praktyk do zaliczenia podczas studiów, ale ja akurat nie musiałam tego robić, bo w tym czasie pracowałam w szkole językowej, więc miałam te godziny wypracowane. A po drugie te praktyki wyglądają bardzo różnie. Raczej osoba, do której idziesz na praktykę, to nie jest nauczyciel, który gotowy jest służyć ci wsparciem i pomocą, tylko ktoś, kto podpisze ci dokument, najczęściej też wyjdzie z klasy, podczas gdy ty prowadzisz za niego lekcje. Więc niestety nie mogę powiedzieć, że czuję się wykwalifikowanym nauczycielem, wyuczonym przez szkołę, raczej wszystko, co praktykuję dzisiaj, wynika albo z moich obserwacji, bo wiadomo, miałam też różnych nauczycieli i widzę, który używał metod, które uważam za fajne, i metodą prób i błędów, czyli patrzysz, co się sprawdza, i potem modyfikujesz to albo używasz tego samego dalej.
Michał: Czy w tej szkole językowej ktoś Cię pilotował, pomagał Ci wdrożyć się w tę pracę?
Arlena: Tam rzeczywiście było trochę więcej tego wsparcia, bo była to szkoła prywatna, więc wiadomo, im tam też zależało na tym, by i lektorzy byli zadowoleni, i słuchacze, bo oni płacili za te lekcje pieniądze. I zdarzało się, że miałam spotkania, rozmowy co jakiś czas z szefową, która służyła radą i pomocą. I to było fajne, bo ja wiedziałam, że mogę w każdej chwili się do niej zwrócić po poradę. Ale jednak czego nie zrobisz sam w praktyce, to nikt za ciebie się tego nie nauczy. To jest jak z pływaniem, musisz wejść do wody i machać tymi rękami i nogami.
Michał: Skąd nauczyciele tacy jak Ty mogą czerpać wiedzę, jak lepiej uczyć, poza obserwowaniem osób, które ich uczyły?
Arlena: Nie wiem. Bo jeżeli nie spotkasz się z nauczycielem, który jest według ciebie dobry, to nie wiem, jak szukać wzorców. Chociaż mój kanał nie powstał dla nauczycieli, to jednak piszą do mnie nauczyciele, że oglądają moje filmy i czerpią z nich, tzn. podobne metody starają się stosować teraz w swojej pracy, co mnie oczywiście ogromnie cieszy, ale moim celem nie było stać się wzorem dla nauczycieli. Ja chciałam pomóc osobom, które uczą się angielskiego. W tej chwili mamy internet i możemy podejrzeć takie osoby jak ja. Nie znam innego źródła dotarcia. Bo kiedy oglądasz film na YouTubie, to widzisz jakiej ta osoba używa mimiki, humoru, gestów, narzędzi. Bo jeżeli przeczytasz to tylko na blogu, to jest to bardziej suche, to tak, jakbyś czytał sobie scenariusz lekcji, a to nie jest to samo. Wiem, że są np. konferencje metodyczne.
Michał: Kto jeszcze dobrze uczy na YouTubie?
Arlena: Bardzo dobrze uczy Radek Kotarski, Paulina Mikuła, Dawid Myśliwiec z kanału „Uwaga. Naukowy bełkot!”, Natalia Trybus z kanału „Pink Candy”, która prowadzi kanał o edukacji seksualnej, który jest absolutnie doskonały i powinien mieć zdecydowanie więcej subskrypcji. Teraz jest taka akcja Anji Rubik Sexed.pl, która edukuje o seksualności, ale te tematy, które porusza, są bardzo zwięźle potraktowane i raczej ona sygnalizuje, że warto o tym rozmawiać. Natomiast Natalia w swoich filmach mówi o tym bardzo obszernie, dokładnie i normalnym językiem, a więc da się. Więc ja się cieszę, że takie kanały są i można z nich nie tylko czerpać wiedzę, ale też właśnie inspirować się postawą tych osób, że w taki sposób można uczyć, obojętnie, czy się jest nauczycielem, czy rodzicem. I to pomaga nam rozmawiać ze swoimi dziećmi.
Michał: Powiedz z Twojej perspektywy jako nauczyciela, co musiałoby się zmielić, żeby szkoła się zmieniła?
Arlena: Wszystko. Trudno jest zmienić cały system naraz. Bo to, co dzieje się w polskiej szkole to dramat i jest mi bardzo smutno na to patrzeć. Gdybym została ministrem edukacji, to w pierwszej kolejności pojechałabym na spotkanie z ministrem edukacji Finlandii, który dokonał niesamowitej rewolucji, jeśli chodzi o ich system nauczania. Zmiana, która najwięcej dała Finom, to przede wszystkim usunięcie czegoś takiego jak zadania domowe.
Michał: Są takie szkoły w Polsce, w których nie ma pracy domowej.
Arlena: No właśnie, i z jaką chęcią ci uczniowie przychodzą do szkoły.
Michał: Myślę, że z większą i że bardziej pracują na miejscu.
Arlena: Więc tam zlikwidowano zadania domowe, a po drugie zredukowano liczbę godzin nauki w szkole, bo wychodzą z założenia, że dzieci powinny spędzać czas na dzieciństwie, czyli na zabawie i odkrywaniu świata. I często jest tak, że na lekcjach nie przerabia się konkretnego programu, który jest narzucony, tylko dzieci same przychodzą z pomysłami, że coś odkryłem, coś zobaczyłem, porozmawiajmy o tym. I to jest bardzo fajne, bo to buduje taką partnerską relację też z nauczycielem, że razem uczymy się o świecie, nauczyciel nie boi się powiedzieć, że czegoś nie wie, że sam się chętnie dowie i odkryjemy to razem. I to wszystkim sprawia radość i chodzenie do szkoły staje się frajdą. Oni np. nie czekają na sobotę, na niedzielę, na wakacje, bo będzie wolne, tylko żyją i cieszą się życiem. I realny tego wynik jest taki, że kiedyś fińscy uczniowie mieli bardzo słabe wyniki na tle innych krajów, a teraz są na absolutnym czele, za nimi nic, nic, nic, a dopiero potem ten peleton sobie powolutku jedzie.
I fajne jest to, że oni nie mają żadnych rankingów szkół. Oni wychodzą z założenia, że każda szkoła jest tak samo dobra, więc wszyscy nauczyciele są przede wszystkim bardzo dobrze wyszkoleni. I każdy nauczyciel ma być dobry. To nie jest tak jak u nas, że zapytam się Ciebie o jakiegoś Twojego dobrego nauczyciela, to mi wymienisz jednego albo dwóch. I łatwiej wymienisz mi nauczycieli, których nie lubiłeś albo którzy byli słabi. Tam nie ma słabych nauczycieli, bo jest bardzo duża selekcja i są niesamowite szkolenia dla nich, więc zawód nauczyciela jest tam związany z ogromną wiedzą i prestiżem. Jeżeli jesteś nauczycielem, to jesteś osobą szanowaną. I w związku z tym tam nie ma czegoś takiego, że ta szkoła lepsza, ta gorsza i puszczam dziecko do tej szkoły, mimo że muszę jeździć na drugi koniec miasta, tylko jak chcesz znaleźć dobrą szkołę dla swojego ucznia, to po prostu puść go do najbliższej. I tak powinno być u nas.
I brakuje pasji i miłości do tego zawodu wśród naszych nauczycieli, bo jest bardzo niski próg wejścia, żeby być nauczycielem, niestety. Brakuje mi programu, który jest napisany ze zdrowym rozsądkiem, bo to, co widzę w tej chwili w programie, to ma się nijak do życia. Brakuje mi przedmiotów, które nie dotyczą tylko rewolucji przemysłowej, ale również życia we współczesnym świecie, szczególnie w świetle dzisiejszego otoczenia nową technologią, która sprawia, że jesteśmy niecierpliwi, nie umiemy budować relacji z innymi ludźmi i kierujemy się często negatywnymi emocjami. Więc ja bym chciała, aby był taki przedmiot jak komunikacja, jak rozwiązywanie konfliktów, umiejętność słuchania ze zrozumieniem, interpretowania informacji, elementy psychologii. Zamiast wychowania fizycznego chciałabym jogę, medytację, co rozwiązałoby też problem takiego ułożenia planu lekcji, kiedy WF jest w środku albo na początku. Przecież kiedy zrobisz zajęcia z medytacji w tym czasie, to nie dość, że dzieciaki się wyciszą i uspokoją, to jeszcze jak pójdą na następną lekcję, to nie będą truć sali zanieczyszczonym powietrzem, bo przychodzą spoceni i nieumyci. Takie są realia. Pamiętam, że kiedy miałam WF na początku albo w środku, to to był dramat, co się działo po tych lekcjach w klasie. W USA w kilku szkołach wprowadzono, zamiast tzw. detention, czyli siedzenia za karę po lekcjach (u nas to by był odpowiednik karnej świetlicy), medytację. I odkąd te dzieci, które rozrabiają, zaczęły medytować na zajęciach, to tzw. przestępczość w szkole zdecydowanie spadła. Bo oni są bardziej świadomi siebie, swoich emocji, bardziej otwarci na rozmowę z drugim człowiekiem. To jest niesamowite, jak taki mały szczegół czasami potrafi dużo zmienić.
Michał: Czy to ma szansę kiedykolwiek zaistnieć? Chciałbym być tu optymistą, ale chyba nie jestem.
Arlena: Wiem, to wymaga bardzo dużo pracy, otwartości umysłów od osób, które tym rządzą. Błędem jest też ta wszechobecność egzaminów w procesie nauczania, tego jest za dużo. Nie podoba mi się to, że uczniów uczy się do egzaminów, a nie po to, żeby ich nauczyć. I dużo osób w Polsce ma problem z angielskim, bo uczą się gramatyki, chociaż też nieskutecznie, i uczą się pod egzamin.
Michał: Sam wiem, jak ja się uczyłem i jak moje dzieci się uczą. Sam im doradzam pewną inteligencję i przebiegłość w procesie uczenia, bo sorry – nastoletnie dzieci widzą bezsens tego, co jest im do głowy wkładane.
Arlena: I to jest właśnie przykre, że chodzisz do szkoły i masz takie poczucie, nawet w takim młodym wieku, że to, co robisz, jest bez sensu, że to nie ma celu albo że uczysz się czegoś, co ci się nigdy nie przyda. To jest bardzo smutne, a z każdego przedmiotu, który jest w szkole, nawet obecnych, można zrobić fantastyczną historię, nauczyć się czegoś, co faktycznie odnosi się do naszej rzeczywistości. Ja pamiętam, jak oglądałam MacGyvera i niesamowite dla mnie było to, że on potrafił wziąć odplamiacz, płyn do naczyń i zapałki, i coś z tego zrobić, bo wiedział, jak korzystać ze swojej wiedzy chemicznej w praktyce, a u nas tego zupełnie nie ma. Mamy jakieś próbóweczki zielone, niebieskie, jak wrzucisz srebro do tego, to się nie rozpuści, a do tego, to się rozpuści.
Michał: Ale tych eksperymentów też w zasadzie nie ma, musisz trzaskać wzory, które są oderwane od rzeczywistości.
Arlena: Fizyka mogłaby być fascynująca, bo przecież cały świat jest oparty na fizyce, wszystkiego możesz uczyć się na tej podstawie. I to jest właśnie taki strasznie zmarnowany potencjał tego, co można byłoby zrobić w szkole.
Michał: Porozmawiajmy teraz o tym, jak Ty próbujesz to, co można robić, rzeczywiście robić, przenosząc to do internetu. Ty jesteś w zasadzie jedyną znaną mi blogerką, która skutecznie przeszła na YouTube. Subskrybuje Cię 277 tys. osób, więc porozmawiajmy o Twoich początkach. Bo na blogu też próbowałaś różnych rzeczy, z tą edukacją dotyczącą angielskiego również.
Arlena: Tak, pojawiały się wpisy edukacyjne na moim blogu, ale ja traktowałam blog jako takie miejsce do lifestyle’u i w zależności, jaki przyszedł mi pomysł na wpis, to takie rzeczy pisałam. Były tam teksty o języku angielskim, polskim – bo ja też z polskim pracowałam w tamtym czasie dużo jako korektor czy copywritter.
Michał: A swoją drogą, korygowałaś kiedyś transkrypcje podcastów.
Arlena: Więc wiem, kiedy Ty wiesz, a kiedy nie wiesz, jak się wstawia przecinki.
Michał: Ja wiem, że nie wiem, jak się wstawia przecinki.
Arlena: Ale pisałam też inne rzeczy, np. pamiętam, jak sam nawet mi wspominałeś, że nauczyłeś się z mojego bloga, jak zwijać słuchawki, żeby się nie plątały w kieszeni. Więc jak odkryłam coś nowego, np. jak zwinąć słuchawki, jak złożyć w kostkę prześcieradło z gumką, to się dzieliłam takimi swoimi odkryciami. I to zawsze było z myślą, że skoro to odkryłam i mi to ułatwiło życie, to może komuś też. Więc ja czułam taką powinność, że ja się tym muszę podzielić, niech inni też wiedzą. Czasami wypowiadałam się na tematy społeczne, np. o związkach partnerskich, tłumaczyłam, co to jest gender, kiedy ludzie pisali w internecie, że widzieli gender w lesie, że nie chcą dziecka puścić do szkoły, bo się zarazi genderem. Więc ja starałam się tłumaczyć świat. I wtedy robiłam to tak, jak było dla mnie łatwiej, czyli pisząc na blogu. Prowadząc blog trzeba troszeczkę jednak mieć różnych umiejętności, niż jak prowadzi się kanał na YouTubie. Ja też bardzo lubię pisać, więc to zgadzało się z moimi umiejętnościami, pasjami i wcale nie uważałam, że robię coś zastępczego.
Napisałam kiedyś tekst o czymś, co mnie bardzo fascynuje, czyli o nazwach firm w Polsce, że bardzo dużo jest takich, które kończą się na „-ex”, „-pol”, albo zaczynają na pierwszą sylabę imienia „Tom-” – „Tombud”, albo „Łuk-” – „Łuktrans”. Ponieważ ja nie lubię pokazywać czy pisać tylko negatywnych treści, ale wolę poddawać jakieś rozwiązanie, jakiś pomysł, więc po pierwsze wymieniłam kilka takich niefortunnych nazw, ale podałam też przykłady, jak można by firmę nazwać, żeby to miało sens. Nazwa wpadała w ucho, bo dzięki temu ta firma stanie się bardziej popularna. Wytłumaczyłam też, skąd wzięły się nazwy różnych popularnych firm na świecie typu Sony, Nokia itd. I o dziwo po tym tekście zaczęli się do mnie zgłaszać ludzie z taką prośbą, że oni właśnie teraz zakładają firmę i chcieliby, żebym ja im pomagała wymyślić nazwę. I to było coś, czego ja się kompletnie nie spodziewałam, bo owszem, napisałam, że jestem copywriterem i zajmuję się również czymś takim, ale ja nie napisałam tego tekstu w tym celu. I miałam w sumie ze 100 takich zleceń. Zobaczyłam, że nie muszę szukać pracy, praca sama mnie znajduje. Bo pisząc teksty na blogu, stworzyłam z tego coś w rodzaju mojego portfolio, dzięki czemu ludzie sami mnie znajdowali. I odpowiadałam na kilkanaście maili w tygodniu, które dotyczyły albo nazwania firmy, albo innych zleceń związanych z tym, o czym pisałam, mimo że blog nie był firmowy. Ja go raczej traktowałam jako frajdę i jako takie miejsce, gdzie tworzę coś swojego, co da mi dużą satysfakcję.
Michał: Kiedy zauważyłaś, że ten kierunek związany z blogiem może stać się pracą?
Arlena: Nigdy nie traktowałam tego jako pracy. To zawsze było coś ekstra, bo ja w tym czasie miałam jeszcze inne zajęcia. Ja wtedy jeszcze zajmowałam się korektą tekstów, tłumaczeniami, uczyłam, przez pewien czas pracowałam w redakcji Gazety w Gdańsku jako korektor, przeprowadzałam szkolenia, warsztaty, więc to nigdy nie było moje główne zajęcie. Raczej blog to było coś jak zajęcia, które sprawiają mi frajdę co tydzień, a jak coś wpadło, to ekstra. I chciałam też poznać ten świat blogosfery od środka, bo zaczęło się od tego, że poszłam w 2012 r. na Blog Forum Gdańsk jeszcze wtedy jako przedstawiciel prasy. Usłyszałam, że takie wydarzenie się kroi, że to nie jest pierwsza edycja, a słyszałam wtedy już dużo o blogerach. To był moment, kiedy mówiło się, że bloger to jest taki człowiek, który pije sobie kawkę w kawiarni, nic nie robi, a hajs się zgadza. Pomyślałam, że to nie może być takie proste. I postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat, więc poprosiłam w redakcji o akredytację prasową na konferencję, ale ja rzeczywiście poszłam tam w celach poznawczych. A poza tym nie po to, by sobie tylko pobyć na konferencji, ale by napisać z tego jakiś tekst. I wtedy skupiłam się na takim panelu, który był o języku internetu, co mnie interesowało i z tego napisałam reportaż.
Ale pamiętam, że na BFG ktoś mi pokazał palcem blogerkę i mówi: „Zobacz, to znana blogerka, prowadzi blog lifestyle’owy”. „A co to znaczy” – zapytałam. On: „No np. ona pisze taki tekst, że poszła do kina, obejrzała jakiś film i napisała, że poleca ten film. Że jechała autobusem i wsiadła jakaś starsza pani i nikt nie chciał jej ustąpić miejsca, a ona uważa, że powinno się ustępowa miejsca starszym ludziom”. OK, to nie wygląda na takie trudne, też mogłabym pisać taki blog. I dosłownie następnego dnia założyłam blog, bo pomyślałam, że to nie jest takie trudne. I ta moja przygoda z blogiem trwała ponad trzy lata.
Michał: Ostatni wpis był pod koniec 2015 r.
Arlena: Ale to nie wiązało się z jakąś świadomą decyzją, że dobra, już nie piszę, koniec. Nie, blog nadal jest i wszystkie archiwalne wpisy można sobie znaleźć i poczytać. Może jeszcze coś na nim napiszę. Ale to był moment, kiedy ja już zaczęłam prowadzić kanał i tworzenie filmów jest bardziej czaso- i pracochłonne niż pisanie tekstów na blog, więc ja po prostu nie miałam czasu, żeby robić i jedno, i drugie. A akurat to, z czym chciałam dotrzeć do ludzi, czyli z angielskim, znacznie lepiej sprawdza się w formie wideo, szczególnie że ja chciałam się skupić na uczeniu mówienia, a żeby nauczyć się mówić, trzeba też słyszeć, a w tekście na blogu nic nie usłyszysz. Więc to wyszło tak naturalnie, że ten blog sobie zasnął.
Michał: A w międzyczasie miałaś jeszcze epizod z taką platformą, która nazywała się Vine – już jej nie ma. Powiedz, co to był Vine?
Arlena: Vine to był taki serwis, w którym można było wrzucać filmy maksymalnie 6-sekundowe, które się automatycznie zapętlały. I on był tylko na telefon, tak jak obecnie Instagram, tzn. na stronie internetowej można było oglądać czyjeś profile i filmy, czyli czyjeś Vine’y, ale nie można było wrzucać nowych treści, więc w zasadzie używało się do tego telefonu. I najpopularniejszą na świecie tam kategorią była rozrywka, czyli takie śmieszne, komediowe scenki. O Vine usłyszałam w programie Ellen Degeneres, która zaprosiła do siebie jednego z twórców tej platformy – Jerome Jarre (taki Francuz, który w Stanach zaistniał dzięki Vine’owi) i pomyślałam sobie, że bardzo mi się to podoba, bo to uruchamia niesamowitą kreatywność, by w 6 sekund opowiedziecie jakąś historię albo żart. Więc pomyślałam, że spróbuję. I pamiętam, że czekałam aż kupię nowy telefon, bo na iPhonie znacznie łatwiej się kręciło Vine’y niż na telefonie z Androidem. I jak kupiłam iPhona, to zaczęłam kręcić i ogromnie mi się to spodobało. I nauczyło mnie to dystansu do siebie i występowania przed kamerą. Bo ja tam tworzyłam też takie scenki komediowe, więc nawet jeżeli wyglądałam jak kretyn, to nie przeszkadzało mi to, bo tak miało być, żeby ludzie się śmiali. I to mi bardzo pomogło potem w tworzeniu filmów na YouTubie.
Michał: Te Twoje filmy były zabawne i pamiętam, jak byłem w szoku, że w 6 sekundach da się zmieścić tak dużo treści umiejętnie osadzonej. Bo to jest obraz, dźwięk, głupia mina, grymas. Czy Twoje vine’y są jeszcze dostępne?
Arlena: Nadal można je obejrzeć, bo archiwum istnieje na vine.co/wittamina, tam są wszystkie filmy, które stworzyłam.
Michał: Twórczość Wittaminy jest absolutnie świetna.
Arlena: Dużo ludzi mi mówi, że jak chce sobie poprawić humor, to ogląda te moje vine’y, bo ich bawią. Bardzo mnie to cieszy.
Michał: Te z kotem mi się podobały.
Arlena: Cieszę się, że to zostało uwiecznione, bo tego kota już niestety nie ma ze mną, jest w niebie, ale cieszę się, że odegrał rolę, która też sprawia, że ludzie się uśmiechają.
Michał: Następny krok to był YouTube, na który weszłaś z poważnymi treściami. Celem nie była już rozrywka, tylko edukacja. Co Ty sobie wyobrażałaś po tym YouTubie? Czy od początku byłaś taką profesjonalistką i wiedziałaś, że to ma tak być i że urośnie do niebotycznych rozmiarów?
Arlena: Nie, kto by się tego spodziewał. Ja bardzo dużo czasu spędziłam na planowaniu tego, jak ma wyglądać mój kanał. Podeszłam trochę nietypowo. Naturalną koleją rzeczy jest to, że zaczynasz to robić tak, jak umiesz, a potem w miarę upływu czasu i jak robisz tego coraz więcej albo uczysz się coraz więcej, modyfikujesz to trochę, czasami zmieniasz pomysł, dokupujesz sprzęt. A ja postanowiłam zrobić to nieco inaczej nie dlatego, że chcę się wyróżnić, tylko wydawało mi się to logiczniejsze. Ja najpierw chcę się dobrze zastanowić, jak to ma wyglądać. I dopiero kiedy dopracuję pomysł, zacznę go realizować. Więc od samego początku, od pierwszej myśli, która mi zaświtała w głowie, że chciałabym kiedyś prowadzić kanał na YouTubie, do momentu, jak opublikowałam pierwsze filmy, minęło półtora roku. I to jest dużo, ale to nie było półtora roku intensywnej pracy, bo na początku zaświtała mi ta myśl i nie wiedziałam nawet, o czym ten kanał miałby być.
Na początku pomyślałam sobie, że może poprowadziłabym sobie kiedyś kanał, bo jest wielu znanych youtuberów, oni nie są mądrzejsi ode mnie, ja chyba też dam radę. Pamiętam, jak rozmawiałam z Karolem Paciorkiem, oni jeszcze z Włodkiem prowadzili „Lekko Stronniczych”, i zapytałam go: „Jak to robicie, że nagrywacie te filmy codziennie?”. On odpowiedział: „Stawiamy na parapecie aparat i zaczynamy gadać”. Zapytałam: „Omówiliście to wcześniej, o czym będziecie gadać?”. On: „Nie, tak po prostu jedziemy z tym koksem”. Ja sobie tak pomyślałam, że bez sensu, gdyby sobie to przygotować, to byłoby to efektywniejsze i mogłoby być jeszcze fajniejsze. Więc pomyślałam, że skoro tacy doświadczeni youtuberzy robią to ot tak na spontanie, to ja się do tego przygotuję, więc może mi też wyjść z tego coś fajnego. I to mnie w sumie zainspirowało.
Dopiero później wpadłam na pomysł, że to ma być o angielskim, bo ja niepotrzebnie szukałam nie wiadomo jakich pomysłów na format i pomyślałam, że po co ja się nad tym zastanawiam, przecież mogę wziąć to, co mam pod nosem, to, co mnie najbardziej interesuje, to, w czym widzę jakieś pole, potrzebę, że czegoś takiego nie ma, że ja bym ludziom chciała pomóc w ten sposób, bo ja uczę od kilkunastu lat, mam cały czas lekcje indywidualne i cały czas to samo tłumaczę swoim uczniom. Bo ten, kto do mnie przychodzi, już uczył się angielskiego, ale ci ludzie mają te same problemy, np. z wymową, rozróżnianiem czasów, nie wiedzą, kiedy powiedzieć „a”,”an” i „the” albo nie wiedzą, czym różni się „home” od „house”, jak jadą za granicę i mówią, że są z Polski, to ludzie myślą, że są z Holandii. Więc po co ciągle tłumaczyć to samo, ja to powiem raz, nagram to na YouTube’a i proszę sobie obejrzeć.
Michał: Więc jak przychodzi do Ciebie uczeń na korepetycje, to Ty mówisz: „Proszę, tu odcinek taki i taki”.
Arlena: Czasami daję listę odcinków do obejrzenia takiej osobie. Bo ja mówię: „Słuchaj, ty to sobie obejrzysz za darmo tyle razy, ile chcesz, po co ja mam ci to tłumaczyć podczas lekcji, za którą płacisz. Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania albo chcesz, aby coś rozwinąć, to ja z przyjemnością o tym z Tobą porozmawiam”. Więc to jest bardziej efektywne dla wszystkich.
Michał: Jak uczyć się efektywnie języka angielskiego?
Arlena: Trzeba to lubić, robić to dlatego, że się chce, a nie dlatego, że się musi. Więc jeżeli podchodzisz do nauki języka dlatego, że musisz albo ci każą, w pracy ci jest potrzebny, a tak naprawdę nie chcesz tego robić, to to będzie ci szło jak krew z nosa. A jeżeli znajdziesz w tym frajdę, radość, będziesz robić po angielsku rzeczy, które normalnie robisz po polsku, np. oglądać filmy, przełączysz sobie w telefonie język na angielski, zaczniesz słuchać słów piosenek, które lubisz, czytać strony, artykuły po angielsku, to zobaczysz, że ten świat języka angielskiego to nie jest coś nudnego i męczącego, tylko może być czymś, co sprawi ci frajdę. Możesz zacząć grać w gry po angielsku. Mnóstwo osób pisze mi pod odcinkami na YouTubie, że znają dużo słów po angielsku z gier. Wprawdzie jest to tylko pewien element uczenia się, bo to nie może być jedyne źródło angielskiego, ale będziesz otaczać się tym angielskim i najlepiej jeśli będziesz chodzić na jakieś zajęcia, bo taka całkowicie samodzielna nauka nie jest możliwa w kwestii bardzo dobrego opanowania języka, bo możesz nauczyć się biernie, ale nie czynnie.
Michał: Ja mam taki problem, że generalnie wszystko po angielsku rozumiem, z czytaniem nie mam problemu, ze słuchaniem też nie, nawet jak słucham podcastów angielskich, to je sobie przyspieszam, bo rozpraszam się, jak słucham za wolno, ale nie rozmawiam, mam problem z wymową. I jak muszę wyjść i mówić, to jest problem. I pytanie: jak przełamać wstyd przed mówieniem po angielsku i jak znaleźć dobrego nauczyciela? OK, mogę pójść na kurs językowy, uczyć się indywidulanie, szukać kogoś, z kim będę prowadził konwersację, ale jak znaleźć tę dobrą osobę, czy jest jakiś klucz, który pozwala znaleźć dobrego nauczyciela?
Arlena: Tak, da się to zrobić. To są dwa dosyć obszerne pytania. Mogłabym na każde odpowiadać po pół godziny, a obszerne odpowiedzi są na moim kanale. „Jak się nie bać mówić po angielsku?” to tytuł mojego odcinka nr 10, który ma najwięcej wyświetleń na kanale, więc jest to problem, który dotyczy wielu ludzi. A „Jak znaleźć dobrego nauczyciela?” to odcinek nr 80.
Boimy się mówić po angielsku dlatego, że nie robimy tego na co dzień. Nie masz praktyki, dlatego się boisz. Więc musisz sobie tę praktykę jakoś załatwić. I albo zapiszesz się na konwersacje albo zaczniesz ćwiczyć mówienie we własnym zakresie. I jak to zrobić? Możesz zacząć od tego, by mówić do siebie w myślach po angielsku, czyli pomyślisz sobie coś – chodzimy i myślimy i tak cały dzień – i spróbujesz sobie tę myśl przetłumaczyć na angielski. I zaczniesz się oswajać z tym angielskim, bo będziesz budować zdania.
Jeśli uczysz się angielskiego w jakiś inny sposób, masz normalne lekcje czy chodzisz na kurs, czy masz angielski w szkole, to słówek, których się uczysz, staraj się używać w zdaniach, które sam budujesz. Bo porozumiewanie się w języku polega na budowaniu zdań, inaczej się nie da. Więc jak przyzwyczaisz swój mózg do budowania zdań po angielsku, to nie będzie to dla Ciebie potem przeszkodą, żeby samemu się wypowiedzieć. Więc mówienie do siebie w myślach, ale też na głos, do lustra jak np. Robert De Niro w Taksówkarzu: „You talking to me?”. I jak masz okazję odezwać się do obcokrajowca, to wykorzystaj ją. Nawet jeżeli spotykasz kogoś na mieście i doskonale wiesz, która jest godzina, to podejdź do tej osoby i zapytaj, która jest godzina – to pierwsza rzecz, którą ja powiedziałam po angielsku, kiedy miałam 12 lat.
Michał: Jeszcze odważna do tego byłaś.
Arlena: Wtedy od 3 lat uczyłam się angielskiego, to już umiałam jakieś zdania sklecić. Chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka opcja, że jak powiem coś po angielsku, to ta osoba mnie zrozumie, czy ja zrozumiem potem jej odpowiedź. Chciałam to przetestować, bo dotychczas używałam angielskiego tylko na lekcjach z moją nauczycielką. Uważałam, że to jest niemożliwe, żeby to była jedyna osoba na świecie, z którą mogę porozmawiać po angielsku. Pamiętam, że spacerowałam sobie przy Motławie (tam jest dużo knajpek) i pamiętam, że w jednej knajpce usiedli przy stoliku Niemcy. Pomyślałam sobie, że nie znam w prawdzie niemieckiego, ale może oni znają angielski. Podeszłam do nich i zapytałam po angielsku, czy wiedzą, która jest godzina (a miałam zegarek na ręce), a oni powiedzieli, że nie rozumieją po angielsku. I to mi wystarczyło. Pomyślałam: „Łał, mogę sobie tak podchodzić do ludzi i z nimi gadać, ekstra”. I małymi kroczkami przełamujesz te lody. Powiesz jedno zdanie, to następnym razem powiesz dwa, potem trzy. Jak ktoś potem zapyta ciebie na ulicy po angielsku, jak gdzieś dojść, to już nie będziesz miał tego strachu, żeby nic nie odpowiedzieć.
Pewna dziewczyna napisała mi, że pracuje jako recepcjonistka w polskim hotelu, do którego często przyjeżdżają obcokrajowcy. I kiedy podchodził do niej ktoś i pytał ją, czy mówi po angielsku, ona zazwyczaj mówiła, że nie, i prosiła inną osobę o pomoc, żeby obsłużyła tego gościa. Ale dalej napisała: „A wczoraj po raz pierwszy powiedziałam ‘tak’, i to dzięki pani filmom”. Dzięki takim informacjom robi mi się ciepło na sercu, bo wiem, że zmieniłam na dobre życie tej osoby, bo jak ktoś się czegoś boi i mu powiesz: „Nie bój się”, to to nie zadziała i nadal będzie się bać. A jeśli w jakiś inny sposób przełamiesz ten strach, to to jest jak dokonanie jakiegoś cudu. Więc ja mam z tego chyba większą satysfakcję niż ta osoba.
A jak znaleźć nauczyciela? Jeżeli mamy już jakieś doświadczenie w nauce, a mamy, bo wszyscy chodziliśmy do szkoły i mieliśmy różnych nauczycieli, i wiemy, co nam odpowiada, a co nie, to najlepiej jest w swoim mieście wejść na ogłoszenia, gdzie ludzie ogłaszają się, że są w stanie dać lekcje. I jeżeli jesteśmy w stanie znaleźć nauczyciela z polecenia, bo mamy znajomych, którzy też uczą się angielskiego, może mogą nam kogoś polecić, to nauczyciele z polecenia najbardziej się sprawdzają. A jeżeli nie, to wchodzisz na ogłoszenia, szukasz kogoś, kto nie jest najtańszy, umawiasz się na lekcję próbną. I po tej jednej lekcji jesteś w stanie ocenić, czy czujesz sympatię do tej osoby, ale oprócz tego słyszysz, jak ta osoba mówi po angielsku, jakie pytania ci zadaje, i czy ty jesteś w stanie zaufać metodzie, którą ta osoba będzie chciała stosować. I jeżeli ta osoba mówi po angielsku nie tak, jak ci się wydaje, że powinna mówić, nie tak, jak słyszysz w filmie czy jak mówią wykwalifikowani nauczyciele, to to już powinno budzić twoje wątpliwości, bo jeżeli nie ma poprawnej wymowy, to ciebie też tego nie nauczy.
Michał: I po jednej lekcji to widać.
Arlena: A jeśli to nie będzie jedna, to umów się na miesiąc. I ustalcie ze sobą, że to jest takie niezobowiązujące, że w każdej chwili możesz zrezygnować. I na takich lekcjach nie deklarujesz się, że będziesz chodzić cały rok i nie płacisz z góry. Nawet na kursie językowym możesz w każdej chwili wypisać się albo zmienić grupę, jeśli nie odpowiada ci nauczyciel. Więc trzeba rozmawiać też ze znajomymi i pytać, czy oni polecają kogoś albo czy kiedyś znali nauczyciela, który ich zdaniem jest dobry.
Michał: Jaką masz metodę pracy z uczniami?
Arlena: Staram się, aby ta nasza praca sprawiała nam frajdę – i mnie, i im. Chcę, żebyśmy się lubili, bo jak się lubimy, to lubimy też to, co razem robimy. Jak lubisz coś, to lepiej się też tego uczysz i łatwiej zapamiętujesz. Więc jak masz pozytywne emocje związane z tym, czym się zajmujesz, to łatwiej ci to wchodzi do głowy. I zależy z kim. Mam kilku takich uczniów, którzy umawiają się ze mną na konwersacje, więc my po prostu rozmawiamy. I możemy rozmawiać o czymkolwiek, nie ma znaczenia o czym. Zazwyczaj nie mam żadnej książki, artykułu ani inspiracji, pytam: „Co tam robiłeś w ostatnim tygodniu?”. I rozmowa idzie swoim torem. Ja lubię i umiem rozmawiać z ludźmi, więc ta godzina konwersacji mi bardzo szybko zawsze mija. A że w takiej godzinnej rozmowie zawsze pojawią się jakieś wątpliwości, że mój uczeń czasami nie wie, jak coś powiedzieć, pyta się o jakieś słówko, to ja sobie w tym czasie robię notatki i z jednej lekcji potrafimy wynotować kilka, czasami kilkanaście słówek, które są do nauczenia na następny raz. I zadanie domowe zawsze polega na tym, żeby ułożyć z nimi zdania.
Michał: Zadajesz prace domowe?
Arlena: Tak, ale praca domowa zawsze jest kreatywna, czyli musisz z tym słowem sam ułożyć zdanie, bo wtedy lepiej to słowo zapamiętasz. Najlepiej, jeżeli to zdanie jest jakieś śmieszne, od czapy albo abstrakcyjne.
Michał: Ty podajesz mnóstwo takich przykładów w swojej książce, nawet zabawnych.
Arlena: Bo język dla mnie to duża radość i frajda. Tym językiem też można się bawić. My najlepiej się bawimy, jak ktoś nam opowiada dowcipy, jak oglądamy komedie. Ja się bardzo lubię śmiać. I sprawia mi frajdę również rozśmieszanie innych. To można też wykorzystać w procesie nauki języka. Wiele osób, które już ma książkę, pisało mi, że postanowili sobie, że będą przerabiać jeden rozdział dziennie, żeby sobie dawkować tę pracę, ale siedzą np. od 3 godzin, nie mogą się oderwać i są już na 70. stronie. Więc to działa. Ja nigdy nie używam humoru w celach wyłącznie humorystycznych i rozrywkowych, tylko raczej staram się, żeby uczyć bawiąc i bawić ucząc, bo to po prostu działa.
Michał: Czy są jakieś fajne metody nauki języka, które polecasz?
Arlena: Najbardziej powszechną metodą nauczania jest tzw. metoda komunikatywna, która polega na tym, że język służy do komunikacji. Więc nie musisz czegoś powiedzieć w 100 % bezbłędnie, żeby druga osoba cię zrozumiała. I to bardzo pomaga w pierwszych etapach nauki, bo to sprawia, że ludzie przestają się bać mówić. I nawet jeżeli użyjesz słów, które są przypadkowo zebrane razem i nie mają żadnej struktury gramatycznej, ale ta druga osoba cię zrozumie, to znaczy, że osiągnąłeś sukces. Bo język służy do komunikacji. Mówi się, że nie powinno się zadawać pytań, na które zna się odpowiedzi. To można poznać czasami po podręcznikach, czy są dobrze napisane. Przykładowo: praca w parach, dwie osoby patrzą na to samo zdjęcie i jedna drugiej zadaje pytania dotyczące tego zdjęcia, to jest to sytuacja absolutnie sztuczna i bezsensowna, bo ta osoba, która zadaje pytania, zna odpowiedź, bo widzi to zdjęcie. Zadania raczej powinny polegać na tym, że rzeczywiście zadajesz pytania, na które nie znasz odpowiedzi. Więc patrzycie na dwa różne zdjęcia, szukacie różnic między nimi, albo macie dwa różne fragmenty tekstu i ty się musisz dowiedzieć czegoś o tekście twojego partnera, a twój partner o twoim. I przede wszystkim na lekcjach nie może brakować mówienia, a to jest chyba największy problem, który widzę obecnie w szkołach, że w zasadzie to klepie się albo czytanki, które czytane są po cichu a nie na głos, albo zadania gramatyczne, albo nauczyciel coś zadaje i się wyłącza, czyli staje się bierny podczas lekcji. Dla mnie to jest absolutnie sprzeczne z wszelkimi zasadami nauczania.
Michał: Co jest wyznacznikiem sukcesu w pracy nauczyciela?
Arlena: Zależy, jakim jesteś nauczycielem, a powinieneś być takim z krwi i kości, takim prawdziwym, który ma misję, kocha ten zawód, kocha uczniów, kocha tę pracę. Dla mnie największym sukcesem jest to, że widzę, gdy moi uczniowie robią postępy, że nauka sprawia im frajdę, że szukają też na własną rękę, a lekcje są nie tylko jedynym źródłem ich wiedzy, ale inspiracją do własnej pracy. Przychodzą na nie i mówią, że zauważyli gdzieś na zewnątrz, w filmie, piosence, rozmowie z kimś słowo albo wyrażenie, o którym mówiliśmy, albo nawet coś nowego, co po prostu chcą omówić ze mną, żeby im wytłumaczyć. I to jest bardzo społeczna praca, która sprawia, że wpływasz na innych ludzi, że zmieniasz ich życie, że nie tylko polega na przekazywaniu wiedzy, ale uczeniu życia.
Ja zawsze bardzo ceniłam sobie nauczycieli, którzy mają takie przyjacielskie podejście do ucznia i takich mi też w szkole brakuje. Nauczyciel przychodzi, odwala swoje, bierze kasę i idzie do domu, a ja bym chciała, aby to była osoba, która jest przyjacielem uczniów, która mówi: „Możesz do mnie przyjść w każdej chwili, ja znajdę dla ciebie czas. Jeżeli nie masz z kim porozmawiać na jakiś trudny dla ciebie temat, to możesz zawsze liczyć na mnie, spróbujemy razem rozwiązać ten problem, obojętnie czy on jest mały czy duży. Jeżeli sam sobie z tym nie poradzę, to postaram się znaleźć kogoś, kto może ci w tym pomóc”. I to też wymaga od nauczyciela takiego dystansu do siebie i pokory, by powiedzieć, że nie wszystko wie, że nie jest omnibusem. Czasami uczniowie lubią sprawdzać wiedzę nauczyciela: „A czy wie pani jak jest mewa?”, ja akurat to wiedziałam, ale zdarza się, że zadają pytania, na które nie znasz odpowiedzi, np. ktoś mnie kiedyś zapytał: „Jak jest całka?”. I nie wiedziałam, ale powiedziałam, że sprawdzę. Wielu nauczycieli nie powie tego, bo myśli, że to jest dla nich jakaś ujma, że oni mają braki, więc zmienią temat i powiedzą: „Proszę nie rozmawiać’. A dla mnie to nie jest problem, żeby powiedzieć, że nie wiem. A czasami, gdy jest taki zaczepny uczeń, którego ja bym chciała trochę utemperować, to mówię: „Może nie wiem, jak jest całka, ale wiem, jak jest zapalenie opon mózgowych”. I on sobie wtedy zdaje sprawę, że może tym słowem mnie nie zagnie, ale ja mam jeszcze inną wiedzę. Więc są pewne metody na radzenie sobie z takimi pytaniami. Więc dobry nauczyciel to jest taki, który czuje, że jego praca jest ważna, angażuje się w tę pracę i uczeń jest dla niego ważny, nie jest dla niego królikiem doświadczalnym, tylko człowiekiem, którego on pomaga formować.
Michał: W pewnym sensie jest inspiracją?
Arlena: Tak, powinien być. Moim marzeniem jest, aby wszyscy nauczyciele byli inspiracją, na pewno nie każdy ma do tego predyspozycje, ale fajnie jeśli spotka się na swojej drodze jednego bądź dwóch takich nauczycieli.
Michał: To, co mi się szczególnie u Ciebie podoba, to jest to, że edukujesz w zabawny, angażujący sposób, oraz to, że udało Ci się przenieść tę edukację do internetu i docierać dużo, dużo szerzej. Fajnie, że jest taka Arlena Witt, która jest nauczycielką na kursach czy w szkole, ale tak naprawdę byłaś niedostępna dla ludzi, bo ktoś z innego miasta nie przyjedzie się do Ciebie uczyć, czyli ta Twoja siła rażenia była dużo, dużo mniejsza, niż jest w tej chwili dzięki internetowi. I dwa pytania: czy Ty zdawałaś sobie sprawę z tego, że internet może być rozwiązaniem problemu Twojej niedostępności, i skoro Tobie się udało jako nauczycielce zaistnieć w taki sposób w internecie, to co mogłabyś podpowiedzieć osobom, które dzisiaj są nauczycielami, nie mają pomysłu, jak docierać szerzej, nie wiedzą w ogóle, od czego zacząć, jak im pomóc wyskalować to, co mają najlepszego do dania?
Arlena: Ja założyłam kanał dlatego, że chcę, aby ludzie w Polsce mówili lepiej po angielsku, nie tylko tych 20 osób, które mam w szkole językowej. Nie pomaga mi w tym niestety telewizja, bo ja pragnę, aby telewizja w Polsce była w wersjach oryginalnych, czyli z napisami, ale bez lektora i dubbingu, ale wiem, że to w najbliższym czasie się nie zmieni, a z tego właśnie powodu Skandynawowie i Portugalczycy tak świetnie mówią po angielsku, bo oglądają dużo anglojęzycznej telewizji.
Więc dlatego to zrobiłam, bo chciałam, aby jeszcze więcej ludzi mówiło dobrze. Wiedziałam, że tu nauczę 30 osób, a na YouTubie 100, 1000, ale zawsze to jest więcej, a wykonam tę samą pracę, nagram jeden film, gdzie raz coś wytłumaczę, jakieś zjawisko czy słowo. Więc to był mój pomysł na naprawianie świata w większej skali.
Natomiast jeśli jakiś nauczyciel chciałby nieść pomoc na szerszą skalę, to – moim zdaniem – najpierw musi skupić się na jakości swojej pracy, czyli starać się być najlepszym nauczycielem, jakim może być, nieważne, czy dla jednego ucznia, dwóch, czy pięciu. Jeżeli dla jednego jesteś świetnym nauczycielem, to ty zmieniasz jego świat, nie zmieniasz całego świata, ale świat tej jednej osoby. A jeśli chcesz zaistnieć szerzej, to internet w tej chwili to jest największe błogosławieństwo, bo daje ci platformę, której kiedyś nie było. Bo ja jeszcze 15 lat temu musiałabym mieć program w telewizji, żeby robić to, co dzisiaj robię, do której bym się nie dostała, bo nie mam żadnych znajomości, nikt nie wie, jak ja zachowuję się przed kamerą, tam 15 tys. osób musiałoby się zgodzić na to, by powstał taki format, a jak to realizować, a gdzie, kiedy, a dlaczego pani chce aż tak dużo pieniędzy na tym zarobić. W telewizji nie można mówić „dupa”, więc ja bym nie mogła nagrać kilku odcinków, które nagrałam u siebie na kanale o słowach „shit”, „ass”, „fuck”. Więc internet jest absolutnie wspaniały i to można robić na bardzo dużo różnych sposobów.
Można oczywiście założyć kanał, chociaż to akurat jest jedna z najbardziej trudnych form dotarcia, bo ogólnie, by tworzyć filmy trzeba mieć dużo różnych umiejętności. Musisz umieć obsługiwać sprzęt taki jak kamera, umieć nagrać dźwięk i go potem obrobić, musisz umieć zmontować ten materiał, wiedzieć co nieco o oświetleniu, by skomponować jakoś ten kadr, żeby było widać to, co ma być widać, żeby była głębia ostrości. Ponieważ jestem też fotografem, to to mi nie sprawiło problemu, ale musiałam nauczyć się montować. I musisz poznać YouTuba jako środowisko, poznać jego funkcje, wiedzieć, jakie są dobre, złe praktyki, co się sprawdza, co nie, czy prosić na końcu o te suby i łapki w górę czy nie. Ja niektóre z tych rzeczy robię wbrew trendom, bo ten trend mi się nie do końca podoba. Więc to na początku wymaga jakiejś wiedzy, umiejętności, aby powstało coś, co wydaje się, że powstało zupełnie bez żadnego wysiłku. Dlatego komuś, kto zazwyczaj nie ma styczności z tworzeniem filmów albo nawet z nagrywaniem samego siebie na kamerę, na wideo, wydaje się, że to jest bardzo łatwe. A dopiero jak zrobi to po raz pierwszy, to: „O kurcze, jak ja mówię, jakie ja miny robię, jakie ja pauzy robię, ja się nie czuję swobodnie, jakoś tak sztywnieję”. Mogłaby na ten temat powstać gruba książka z obszernymi rozdziałami. Więc kanał na YouTubie to jest jedna rzecz.
Można zacząć pisać blog – to jest znacznie łatwiejsze. Jest niższy próg wejścia. Można używać do tego mediów społecznościowych. Ja np. na Instagramie u siebie w Instastory codziennie wrzucam zdjęcie, które nazywam słowo na dziś. Czyli robię zdjęcie czegoś i po angielsku jedno ze słów albo jedno z rzeczy, które na tym zdjęciu jest, tłumaczę. Podaje słowo angielskie, wymowę i polski odpowiednik. I ktoś zbiera to w folderze w telefonie i traktuje jako fiszki, uczy się z tego słówek. Są ludzie, którzy na Instagramie wrzucają krótkie filmiki albo krótkie zdjęcia z jakimiś tam słówkami dnia, więc sposobów jest mnóstwo, tylko do tego trzeba poznać internet, nie bać się go i zrozumieć, że można go wykorzystać w sposób kreatywny, przydatny, a nie traktować tego tylko jako zbiór filmików z kotkami czy jako jedno wielkie szambo lub zło.
Michał: Wyobraźmy sobie, że jest jakiś nauczyciel, który internet tylko przegląda, a chciałby też tam coś publikować, to gdzie ma szukać wiedzy na ten temat?
Arlena: Ja zaczynałam od tego, że najpierw oglądałam tych, którzy robią to moim zdaniem dobrze.
Michał: Czyli YouTube.
Arlena: Tak. Szukasz wzorów. Obojętnie, czy to będą to filmy na YouTubie, czy blogi językowe. Przeglądaj media społecznościowe. W każdym medium społecznościowym i na każdej stronie można użyć wyszukiwarki, więc wpisuj hasła, które cię interesują, na pewno coś znajdziesz. Anglojęzyczny internet jest znacznie obszerniejszy niż polski, więc sugeruję szukać po angielsku, bo można trafić na coś znacznie ciekawszego. Trzeba analizować, obserwować, zastanawiać się, co się podoba, co się sprawdzi. Na pewno nie powinno się kopiować czegoś jeden do jeden, bo to wtedy już nie jest twój pomysł, tylko raczej inspirować i starać stworzyć z tego coś swojego. I nawet jeżeli jest już pięć kanałów o matematyce, to nie znaczy, że nie masz zakładać szóstego, bo zrobisz to po swojemu i na pewno znajdą się ludzie, którzy będą woleli właśnie twój sposób opowiadania o matematyce, a nie te inne. A jeśli nawet będą oglądać i ciebie, i innych, to co w tym złego? Rób to tak, jak uważasz, najważniejsze to kierować się własnym rozumem, zdrowym rozsądkiem, oceną i wtedy na pewno nie zginiesz.
Michał: Powiedz o tych ciemnych stronach internetu. Bo Ty w internecie jesteś od dawna, świetnie się w nim poruszasz, ale jednak wejście tam i tworzenie tam treści wiąże się z pewnymi zagrożeniami, szczególnie dla kobiet. Z czym trzeba się liczyć?
Arlena: Na pewno trzeba się nastawić, że będzie hejt, że będą agresywne i seksistowskie komentarze. Ale są sposoby, by temu trochę zapobiec. Ja bardzo dbam o swój wizerunek, jeżeli chodzi o zdjęcia siebie, które wrzucam, albo sposób, w jaki przedstawiam się w swoich filmach. Nigdy nie ubieram się w taki sposób, żeby był dekolt, nie używam mocnego makijażu, czyli innymi słowy nie seksualizuję się. Zwracam raczej uwagę na to, co mówię, staram się, żeby ludzie skupiali się na treści, którą przekazuję, a nie na tym, jak wyglądam. Oczywiście tam pojawiają się różne żarciki czy niedomowienia, ale raczej to jest wszystko z przymrużeniem oka, nigdy takie ewidentne. Tak samo dbam o swoją prywatność, raczej nie opowiadam o swoim życiu osobistym, staram się nie mówić, gdzie mieszkam.
Wiele osób mówi mi, kiedy mnie spotyka, że wielu rzeczy o mnie nie wiedzą. I to jest celowe, ja stawiam sobie sama granice. Ostatnio na konferencji I Love Marketing mówił o nas obojgu Jacek Kotarbiński. Podawał trzy przykłady osób, które jakoś tam funkcjonują w internecie i odniosły sukces, jako przykład podał Ciebie, Michała Sadowskiego i wspomniał też o mnie. I jak przygotowywał się do tej prezentacji, to napisał do mnie z prośbą, bym mu wysłała jakieś swoje zdjęcie z dzieciństwa. Założyłam, że taki ma koncept na tę prezentację, ale mu wtedy odpisałam, że mimo że mam takie zdjęcia, to wolałabym ich nie udostępniać, ponieważ traktuję to jako coś bardzo osobistego i chciałabym, aby to zostało takie moje, bo nie wszystko musi być publiczne. I jeżeli chce, może wspomnieć o tym ze sceny, bo to jest kwestia stawiania sobie granic, a ja właśnie te granice sobie tu stawiam. I nie spodziewałam się, że on dokładnie tę moją wypowiedź wyświetli na ekranie podczas tej prezentacji, myślałam, że ta rozmowa zostanie między nami, ale nie mam pretensji, bo wszystko, co umieszczam w internecie, umieszczam z głową i zdaję sobie sprawę, że to może zostać upublicznione. Ale zaskoczył mnie tym, że pokazał tę moją wypowiedź w całości, jak rzeczywiście ja ją napisałam w prywatnej wiadomości do niego, co świadczy o tym, że ten temat jakoś też został poruszony. Ja niestety jeszcze nie widziałam tej prezentacji, chciałabym ją obejrzeć. Ale spodobało mi się też to, że on uszanował to, że nie muszę udostępniać zdjęcia.
Więc w internecie nie znajdzie się moich zdjęć z dzieciństwa albo roznegliżowanych, bo o to dbam. Dbam o każdą treść, nawet tekstową, którą umieszczam w internecie. Zanim kliknę „publikuj”, to mam taką myśl: „A co jeśli kiedyś zostanę prezydentem? Czy ktoś kiedyś będzie chciał to wyciągnąć i użyć tego przeciwko mnie?”. Więc staram się nie śmiecić, nie pisać żadnych komentarzy, twittów pod wpływem negatywnych emocji, po prostu wychodzę wtedy z internetu i wolę wtedy iść na spacer, napić się herbaty, bo w życiu są ważniejsze rzeczy niż kłócenie się z ludźmi w internecie. Więc dbam o to, jak jestem postrzegana i robię to bardzo świadomie.
Druga rzecz jest taka, że ja sama z siebie żartuję, cisnę bekę. I przez to, że ja sama się hejtuję w swoim filmie czy komentarzu, tekście, to trochę ludziom wytrącam broń z ręki. Bo oni nie mogą już wtedy o mnie powiedzieć nic gorszego, co ja o sobie powiedziałam. Więc często mówię o sobie, że jestem głupia, jestem prostą dziewczyną ze wsi, że mam żółte zęby, bo są już na to sposoby, żeby im opadły ręce. I oczywiście są osoby, których to nie przekonuje, mające tyle negatywnej energii, że i tak ją wyleją, złości, zazdrości, zawiści. Jest trochę nauczycieli angielskiego, którzy mnie krytykują, mój kanał, moją książkę. Ale mi to nie przeszkadza, bo po pierwsze jestem wyterapeutyzowana, ja jestem po psychoterapii i wiem, co sobą prezentuję, jaka jestem. To, że ktoś powie, że jestem głupia, to ja w to nie wierzę, bo wiem, że nie jestem, więc niech on sobie tak mówi. Przestało mi zależeć na tym, żeby wszyscy mnie lubili, bo to jest niemożliwe. Więc to jest naturalne, że są osoby, które gdzieś tam się ze mną stykają w internecie i nie będą mnie lubić, ja mogę ich wkurzać, oni mogą nawet nie wiedzieć czemu, ale to jest ich problem, a nie mój. Przestałam dbać o to, żebym wszystkim się podobała, żeby wszyscy mnie lubili. Więc mając taki otwarty umysł, ja w zupełnie inny też sposób czytam te komentarze, które czasem się zdarzają. Że ktoś pisze, że jestem beznadziejna, że te moje filmiki są bez sensu, np.: „Kiedyś były fajne, ale teraz pani wciska wszędzie tę swoją książkę”. Mnie to nawet bawi, że ktoś może w ten sposób to odebrać, bo ja wiem, że tak nie jest. Kiedyś jedna nastoletnia dziewczynka chciała mi chyba sprawić przykrość i napisała: „Bardzo brzydko się pani starzeje”. Pomyślałam sobie, że po pierwsze nie pytałam jej o zdanie w kwestii starzenia się, a po drugie, ja bym bardzo chciała zobaczyć, jak ty będziesz dziewczynko wyglądać w wieku 37 lat i czy tak samo jak ja.
Michał: Ja mam takie określenie, że ludzie strzelają ślepakami. Niewiele o mnie wiedzą, mimo że ja bardzo transparentnie działam, to wbrew pozorom nie ujawniam wszystkiego. Więc często jest tak, że słyszę różnego rodzaju komentarze na swój temat, które są po prostu kompletnie nietrafione. Więc oprócz tego, że trzeba być na to przygotowanym, to też tę grubą skórę sobie wyhodować, bo nie jest tak, że jesteśmy przygotowani na wszystko.
Arlena: Ja jako youtuber weszłam do internetu dosyć późno. I jak już byłam osobą ukształtowaną w swoim życiu właśnie dzięki temu, że byłam kiedyś na psychoterapii. Miałam różne kompleksy i problemy ze sobą, ale je rozwiązałam. Więc w zupełnie inny sposób podchodzę do ludzi, niekoniecznie do tych w internecie. A ludzie w internecie to też są ludzie, tylko troszeczkę bardziej odważni, bo myślą, że ten ekran albo klawiatura ich przed czymś chroni. Zdarzyło się nieraz, że ktoś skomentował coś w internecie, ja na to odpowiedziałam albo zaproponowałam nawet spotkanie. I w cztery oczy ta osoba już nie jest takim kozakiem. Więc zawsze trzeba sobie pomyśleć, czy ja bym miała odwagę to samo powiedzieć tej osobie prosto w oczy, jeśli tak, to wtedy piszę to w internecie.
Ja cały czas promuję mówienie innym miłych rzeczy, bo tego nigdy nie jest za dużo. To zresztą też bardzo pomaga budować relacje, to sprawia, że ludzie mają lepszy dzień. Jak ja Tobie powiem coś miłego, a Ty będziesz uśmiechał się pół dnia, to Ty potem komuś innemu powiesz coś miłego. Więc jeżeli ktoś ma w sobie jakąś negatywną energię, to powinien jakoś sam sobie z nią poradzić. Może to być rozmowa z przyjacielem, sport, medytacja, modlitwa, psychoterapia – są na to sposoby. Obojętnie, czy to jest ciężki moment, bo mam dziś słaby dzień albo dawno nie uprawiałem seksu, jestem sfrustrowany – to budzi dużo negatywnych emocji – miałem złe dzieciństwo, jestem zdramatyzowany – z tym wszystkim da się poradzić, tylko trzeba chcieć, rozpoznać ten problem u siebie. A ja wiem, że tych swoich problemów, chociaż ich prawie już nie mam, po prostu do internetu nie wnoszę, bo po co.
Michał: Ja mam jeszcze jeden sposób, który mi się osobiście przydaje, że jeżeli w internecie ktoś, coś pisze, to widzę też, że wiele osób ma wolę posiadania ostatniego zdania, że zawsze ten ostatni komentarz musi być ich. I ja mam coś takiego, że czasami autentycznie mnie tam cholera bierze, więc stwierdzam, że coś napiszę. I piszę czasem bardzo długi komentarz, pozwalam mu chwilę być, nie publikuję go, po czym go kasuję. To pozwala mi wyrzucić z siebie to, co chciałem powiedzieć. Dumny jestem, że potrafiłem odpuścić, ale też dlatego, że to ustrukturyzowałem i wyrzuciłem z głowy. Bo my często różne rzeczy myślimy, ale jak musimy je zapisać, to nie jest tak łatwo. A ja jestem taką osobą, która ma bardzo mocne zdanie na różne tematy, ale nie muszę się z nim afiszować. Czasami się afiszuję, czasami nie.
Arlena: To jest taki filtr, który sobie narzucasz przed tym kliknięciem „publikuj”, czy nie będę tego żałować, że tak napisałem.
Michał: Ty mówisz o byciu prezydentem, a ja o tym, czy nie wstydziłbym się tego przed rodzicami albo dziadkami.
Arlena: To jest ten sam filtr, bo jeżeli będę prezydentem, to zakładam, że nie dlatego, że ktoś się mnie wstydzi, tylko raczej odwrotnie, że ludzie są ze mnie dumni, obojętnie, że jest to mama, sąsiad czy przyjaciel. Poza tym po komentarzach w internecie łatwo też poznać, czy osoba, która je pisze, stwarza też jakieś pole do dyskusji, czy nie, czy już ma tak silne stanowisko i kierowana jest tak silnymi emocjami, że obojętnie co nie napiszesz, to to i tak nie dotrze. To jest walka z wiatrakami. Więc ja często się w takie dyskusje nie włączam, bo szkoda mojego czasu i energii, niech ta osoba sobie myśli, jak myśli, nie przeszkadza mi to. To nie zmienia tego, jaka ja jestem albo jak robię to, co robię.
Michał: Powiedzieliśmy, na co nauczyciele wchodzący do internetu powinni być przygotowani mentalnie, ale oni i ich uczniowie mogą mieć problem z tym, że nauczyciel może zachowywać się inaczej w internecie, niż zachowuje się w klasie. Pytanie: jak poradzić sobie z takim dysonansem?
Arlena: Obojętnie, czy wykonujemy swój zawód na co dzień, czy jesteśmy w internecie, najważniejsze jest, żeby być sobą. Bo po pierwsze będziemy żyć wtedy w zgodzie ze sobą, więc nie będziemy mieć wyrzutów sumienia, cierpieć, patrząc na siebie codziennie w lustrze, a po drugie w internecie ogromnie ważna jest autentyczność, my właśnie tego tam szukamy. My dlatego lubimy blogerów i youtuberów, bo oni są sobą i nikogo nie udają. Jeżeli oglądamy reklamę w telewizji, to wiemy, że tam był reżyser, scenariusz, to jest zagrane, ta osoba to mówi, bo jej zapłacili, wcale nie musi używać tych produktów. A w internecie jest zupełnie inna zasada, więc moim zdaniem nie powinno być tak, że ta osoba inaczej zachowuje się na co dzień, a inaczej w internecie. To powinno być spójne.
Do tej pory mam uczniów, których uczyłam zanim zaczęłam prowadzić kanał na YouTubie, więc oni znali mnie wcześniej i znają mnie teraz. I my mamy zupełnie inną relację po tak długim czasie, bo się już znamy i lubimy, ale nasza relacja wygląda tak samo, bo ja nadal tak samo prowadzę lekcje. Mam takie dwie siostry, które mają ze mnie bekę, że ta znana youtuberka ma z nimi lekcje, bo dla nich jestem nadal panią Arleną. Znają mnie już szósty rok. Więc moim zdaniem to nie powinno być tak, że wchodzimy w jakąś rolę. Róbmy dalej to, co robimy na co dzień, tylko używajmy do tego nowego medium. I jedyny problem, jaki może się pojawić, to brak akceptacji ze strony naszego codziennego środowiska. Czyli albo będą mieli z tym problem nasi uczniowie, ale raczej im się imponuje, jeżeli wejdzie się do internetu mądrze, albo może mieć z tym problem rodzic jakichś uczniów lub dyrektor. I teraz pytanie: na czym nam bardziej zależy? Czy chcemy zostać w tej szkole i być tam jakoś wbrew sobie, czy raczej stawiamy na tę drogę internetową? To zależy od tego, co ci daje więcej satysfakcji, co sprawia, że czujesz się lepszym nauczycielem, czy się rozwijasz bardziej, czy nie, co ma też większy sens i finansowy, i czasowy. Naprawdę jest bardzo dużo czynników, które każdy sam musi sobie przeanalizować. Więc może się zdarzyć, że to będzie krok w nową stronę i że z tamtym starym życiem trzeba będzie się pożegnać, jeśli nie w całości, to w części. Ale to jest część życia. Jedyną stałą w życiu jest zmiana.
Michał: Masz jakaś politykę moderacji komentarzy?
Arlena: Tak, chociaż muszę powiedzieć, że bardzo niewiele komentarzy na moim kanale, w mediach społecznościowych jest usuwanych, prawie żadne. Na YouTubie mam ustawiony taki filtr, że wpisujesz sobie słowa kluczowe i z tymi słowami komentarze nie będą publikowane automatycznie, tylko wpadają do takiego czyśćca, w większości to wulgaryzmy albo jakieś obelżywe słowa. Ale takich komentarzy wpada tam bardzo mało, może jeden w tygodniu. Czasami wpadnie tam jakiś komentarz przez przypadek, gdyż ja nagrałam film o słowie „fuck”, więc jeżeli ktoś potem użyje w komentarzu do tego filmu słowa, które jest tłumaczeniem, to ono tam wpadnie, ale ja je zaakceptuję.
Jeżeli pojawiają się osoby, które są bardzo agresywne, które nie tylko obrażają mnie, ale i innych, i widać, że nie ma absolutnie żadnej nadziei na jakąś rehabilitację, to takie komentarze są ukrywane. I na YouTubie jest taka fajna funkcja, którą potocznie nazywa się shadow bun, czyli blokada w cieniu: ta osoba nie wie, że została zablokowana. Ona nadal widzi te wszystkie swoje komentarze, ale nikt inny ich nie widzi. Czasami na Facebooku zdarzają się też takie osoby, które piszą coś bardzo agresywnego albo pełnego negatywnych emocji i mimo, że ja odpowiem tej osobie, a zawsze staram się odpowiadać w sposób wyważony, spokojny i miły, a ona nadal naparza w tę klawiaturę, to czasami zdarza się, że ja też takie komentarze ukrywam. Czyli ta osoba widzi je, ale nie widzi ich nikt inny, a ja widzę to w ten sposób, że wiem, że jest ukryty, inni tego nie widzą. Ale tak poza tym to ja nie usuwam komentarzy, bo staram się sama być takim przykładem tego, jak można się w internecie zachowywać. Więc moja społeczność wie, że można zachować w dyskusji zasady zdrowego rozsądku i kultury. To jest możliwe, nie trzeba się obrzucać błotem, żeby kogoś przekonać czy zaistnieć. To się wszystko da, wystarczy włożyć w to trochę wysiłku. Jeżeli ktoś się tak nie zachowuje, to być może nie chce. To po co mi taka osoba w moim ogródku.
Michał: Pewnie jest tak, że tych maili od Twoich widzów trochę otrzymujesz. Czy jest ich na tyle dużo, że już sobie nie radzisz z odpowiadaniem na nie, czy odpowiadasz na wszystkie, czy raczej nie?
Arlena: Nie lubię takiego określenia jak „nie radzę”, bo ja sobie zawsze jakoś radzę. Jeżeli nie robię czegoś sama, to zlecę to komuś. Sam zresztą mówiłeś, że obsługujesz 400 maili dziennie i nie znaczy, że na 400 odpowiadasz, bo obsługa może polegać na przeczytaniu i archiwizowaniu. Ja nie dostaję 400 maili dziennie, ale taką ilość, która jest do obrobienia, ale już np. nie zaglądam w ogóle do spamu. Jeśli chodzi o wiadomości na Facebooku, to zakładam, że jeżeli ktoś chce się ze mną skontaktować na Facebooku, to zrobi to przez fanpage, bo wie, że to jest bardziej skuteczna forma kontaktu ze mną. Jeżeli ktoś pisze do mnie na mój profil prywatny, a nie jesteśmy znajomymi, to ja mam prawo tego nie zobaczyć albo nie chcieć odpowiedzieć, więc ja tam już nawet nie zaglądam. Na maile raczej staram się odpowiadać, nawet jeśli to jest tylko „bardzo dziękuję” albo „bardzo mi miło”, to ja wiem, że dla tej drugiej osoby jest to ważne.
Mam kilka krótkich szablonów, złożonych może z dwóch zdań i większość tych maili można w takie kategorie wpisać, gdzie jeden z nich pasuje, np.: „Bardzo mi miło, że kupiłeś moją książkę, cieszę się, że Ci się podoba, mam nadzieję, że będzie Ci służyć” – to jest coś, co mogę napisać każdemu, kto mi napisze miłe słowa o książce. Ale staram się tam dodać choćby jedno zdanie takie spersonalizowane, żeby ta osoba wiedziała, że to jest mail właśnie do niej, a nie seryjny. Często dostaję maile czy wiadomości z pytaniem o to, czy udzielam prywatnych lekcji i ja między innymi w tym celu nagrałam ten film o tym, jak znaleźć dobrego nauczyciela, bo powiedziałam w nim również, że dostaję bardzo dużo takich zapytań, niestety jestem jedna i nie jestem w stanie przyjąć wszystkich, które bym chciała. Więc piszę wtedy, że nie mam już czasu na nowych uczniów i nagrałam o tym film, to jest do niego link i wszystkiego dobrego. Bo to jest też coś, co rozwiązuje ten problem. Jak ktoś obejrzy ten film, to powinien już sobie poradzić ze znalezieniem nauczyciela, którym ja dla tej osoby nie mogę być.
Michał: Nauczyciel, który wejdzie do internetu, będzie musiał przeznaczyć czas na obsługę tych wiadomości, bo to jest sposób na dopieszczenie tej społeczności, którą się wokół siebie buduje.
Arlena: Ale ja to też wliczam w ten czas prowadzenia kanału. Dla mnie to nie tylko nagranie filmu i jego opublikowanie, tylko też ta interakcja, odpowiadanie na komentarze, wiadomości, maile. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdą wiadomość, ale myślę, że to jest zrozumiałe. Nie odpowiadam też na komentarze lub maile, w których ktoś zadaje pytanie, na które bardzo łatwo można znaleźć odpowiedź w internecie, w słowniku albo w książce do angielskiego. Bo to są rzeczy, na które to nie ja muszę znaleźć odpowiedź tylko ten ktoś. Ja wolę swój czas poświęcić dla kogoś, kto nie może sobie poradzić ze swoim problemem. Przykładowo: nie wie, do jakiej szkoły pójść i opisuje mi swoją trudną sytuację rodzinną, mieszkaniową, ma jakieś dylematy życiowe. Do mnie ludzie nie piszą tylko w kwestiach języka angielskiego, ale też różnych sprawach osobistych, bo nagrałam kiedyś vloga o psychoterapii, gdzie opowiedziałam, dlaczego poszłam na psychoterapię, dla kogo ona jest wskazana, komu może się przydać. Więc pokazałam się z takiej innej strony. Nie było to wcale celowe, to nie była jakaś strategia wizerunkowa, tylko część mnie. Dużo osób mnie o to pytało, ponieważ w jednym z wywiadów, których udzieliłam, ten temat był poruszony, więc postanowiłam go rozwinąć. I zdarza się, że piszą do mnie ludzie, którzy mają jakieś problemy osobiste, emocjonalne albo poszukują jakiejś wskazówki, porady lub chcą się tym podzielić, mówią, że obejrzeli ten film i że im pomógł, że chodzą na psychoterapię. I ja wtedy czuję, że to jest kolejna rzecz, w której im pomogłam i to mnie bardzo cieszy.
Michał: Wrócę do Twojej książki. Powiedz, dla kogo w ogóle jest ta książka?
Arlena: Jest to książka dla każdego, kto się chociaż przez chwilę kiedyś uczył angielskiego, więc jeżeli ktoś jest początkujący i chciałby ją sobie kupić, to na sam początek skorzysta z pierwszych kilku rozdziałów, bo rozdziały są poukładane według stopnia trudności, a kolejne rzeczy będzie sobie przerabiać z biegiem czasu. W sumie ten cały materiał, który jest w książce, czyli cała angielska gramatyka, jest z kilku lat nauki. Więc jeśli jesteś początkujący, to dla ciebie będą pierwsze rozdziały, a potem możesz pracować z książką nawet kilka lat. Jeżeli jesteś średniozaawansowany, tak jak chyba większość Polaków, to pierwszych 10, 20 lub 30 rozdziałów przerobisz sobie na zasadzie powtórki, a z biegiem czasu będziesz się uczyć nowych rzeczy. A jeśli jesteś zaawansowany, to książkę możesz potraktować jako takie repetytorium i naprawdę będę bardzo zdziwiona, jeśli nie dowiesz się z niej nic nowego. Wiele osób mówi, że zna angielską gramatykę, więc nie muszą przerabiać tej książki. To prawda, nie muszą, bo nikt nic nie musi. Musimy tylko umrzeć i płacić podatki. Ale naprawdę byłabym w szoku, gdyby nie było nic nowego w książce dla kogoś, kto jest zaawansowany, bo ja sama niektóre rzeczy musiałam sprawdzić, upewniać się, że jest tak, jak myślę, albo uzupełniać wiedzę. Więc to nie jest dla każdego, ale dla tych, którzy chcą popracować nad swoim angielskim i nad swoją gramatyką.
Michał: Mam takie pytanie związane z Twoim podejściem do pisania książki, bo wiem, że napisałaś ją w bardzo krótkim czasie.
Arlena: Łącznie mi to zajęło pięć miesięcy.
Michał: Książka jest w formacie A4 i składa się z dwóch części, łącznie jest 100 rozdziałów, 570 stron. Obie części kupuje się razem, bo inaczej byłaby zbyt ciężka do trzymania i otwierania.
Arlena: Gdyby to była książka, która służy tylko do czytania, to mogłaby być taka gruba, ale ona służy do tego, żeby w niej pisać, bo są tam ćwiczenia. Gdyby była taka gruba, to by była po prostu znacznie mniej poręczna i tylko z tego względu podzieliliśmy ją na pół. Więc to jest nadal jedna książka, jeden tytuł.
Michał: Jak ja siadałem do książki Finansowy ninja, to miałem takie przeświadczenie, że z jednej strony mam wiedzę, którą chcę się podzielić ze światem, a z drugiej – kwestionowałem to, co wiem. W trakcie pisania to się pojawiało, zresztą mówiłem o tym w jednym z odcinków podcastu, dlaczego ten proces tak źle idzie. I im dalej w las, tym więcej wątpliwości. Najczarniejsza moja myśl była taka, że kim to ja jestem, by pisać książkę o finansach osobistych. W odróżnieniu od Ciebie jestem osobą, która nie ma żadnego formalnego wykształcenia finansowego, więc tym bardziej żaden ze mnie autorytet. Czy Ty miałaś takie wątpliwości?
Arlena: Nie mogę „zapisać się” z Tobą do tego samego klubu, ale to wynika z tego, że to, co ja spisałam w tej książce, to są rzeczy, które wiem i z którymi pracuję już od kilkunastu lat.
Michał: Czyli czyste doświadczenie.
Arlena: Tak. To jest wiedza, którą zdobyłam, ucząc się angielskiego i potem sama ucząc tego języka innych. Więc spisałam to, co jest już w mojej głowie od dawna. Ja w taki sam sposób tłumaczę swoim uczniom, jak budować zdanie w jakimś tam czasie. Ja to musiałam zapisać. Więc u mnie proces pisania książki nie polegał na robieniu researchu, uczeniu się nowych rzeczy, tylko by stworzyć sobie takie warunki, aby mieć czas i możliwość, by zapisać to, jak chcę. Wyrzucić to z głowy. I to jest ta cała część teoretyczna i to są też ćwiczenia, które od zera sama napisałam. A ponieważ użyłam w książce sporo przykładów, które pochodzą z filmów, seriali, piosenek czy dowcipów, to w zasadzie research polegał na znalezieniu tych przykładów i takim ich zmodyfikowaniu, żeby nadały się do książki, przypisaniu ich do konkretnych zagadnień językowych.
Michał: Wydałaś książkę z wydawnictwem Altenberg, czyli nowym wydawnictwem Radka Kotarskiego. Jest to trochę taki model self-publishingowy, nie musiałaś się martwić o stronę czysto organizacyjną, ale w zasadzie miałaś bardzo duży wpływ na to, jak ta książka wygląda, głęboko uczestniczyłaś w tym procesie. Czy Cię nie kusiło, by zrobić z tego np. taki podręcznik, który można by było wydać z jakimś uznanym wydawcą podręczników jak np. PWN, WSiP?
Arlena: Ja dostałam wiele propozycji napisania książki. Nie wiem czy od wszystkich wydawnictw w Polsce, ale od wielu, i żadna z nich mi nie odpowiadała.
Michał: Co Ci w nich nie odpowiadało?
Arlena: To nie jest moja pierwsza w życiu wydana książka. Ja wydałam wcześniej dwie książki jako współautor, więc one tak naprawdę były realizacją pomysłu tego mojego współautora, ja byłam dla niego takim wsparciem, pomogłam go tak kopnąć w pośladki, żeby skończyć ten projekt. Ale dzięki temu mam doświadczenie, jeśli chodzi o współpracę z tradycyjnym wydawnictwem. I po to też te książki wydałam, żeby zobaczyć, jak to wygląda. I znam autorów książki, którzy współpracowali z tradycyjnymi wydawcami, więc znam też te historie z pierwszej ręki. Ponieważ o napisaniu tej książki myślałam już od kilku lat i wiedziałam, że prędzej czy później to zrobię, że ten pomysł się nie zestarzeje, bo gramatyka angielska nie zmieni się za szybko, to pomyślałam sobie wtedy, że jak będzie okazja, jak trafię na odpowiednich ludzi, to ja to wtedy zrobię. Mi się z tym nie śpieszy. Nie muszę tego robić już teraz, nagle, szybko – nie jestem dzieckiem Neostrady, które musi mieć tu i teraz 50 lajków, bo jestem jakaś beznadziejna. Więc mimo że te propozycje się pojawiały, to ci wydawcy sami mi narzucali tematy, które miałam poruszać w książce, nawet nie chcieli słyszeć o książce tego typu do gramatyki. Proponowali mi zupełnie inne tematy. Ja mówię: „Zaraz, czy to ja jestem autorem tej książki, czy ktoś inny? Mam napisać taką książkę, jak chcę, czy taką, jak ktoś chce?”. Nie mówiąc o warunkach finansowych, które oferują i które są śmiechu warte. Więc ja z tym czekałam. Pomyślałam sobie, że jeżeli nie trafi mi się za życia taka okazja, to tego nie zrobię i trudno. Ale jeżeli mam to zrobić, to tylko tak, jak chcę. I dopiero Radek zaproponował takie warunki współpracy i taki komfort mi zapewnił, że wiedziałam, że mogę w to wejść.
Michał: Czy chodzi Tobie po głowie zrobienie z tego oficjalnego podręcznika?
Arlena: Nie wiem, czy są takie podręczniki w polskim szkolnictwie, które obowiązują przez kilka lat nauki. Jeżeli uczysz się z niej sam, to możesz sobie ją przerobić nawet w miesiąc, ale gdybyś miał realizować ją w szkole, to jest to materiał znacznie obszerniejszy niż program nauczania na konkretnym roku. Więc musiałaby być to książka, której używasz np. przez całe liceum. Nie wiem, czy w ogóle taki format istnieje. Ale to mi nie przeszkadza i nie jest moją ambicją, żeby to się stało oficjalnym podręcznikiem.
Michał: Ale fajnie by było, gdyby to się okazało oficjalnym podręcznikiem.
Arlena: Jasne, że by było fajnie, ale ja nie wiem, czy ta książka nie jest czasem zbyt kontrowersyjna, bo słyszałam, że na różnych nauczycielskich grupach na Facebooku jest dużo krytycznych uwag, że użyłam takiego słowa jak „dupa”, „srałbym”. Jest taki przykład, który jest cytatem, ale oczywiście nikt o tym nie wspomina w tych dyskusjach. Jest taki przykład w ćwiczeniu na tryb przypuszczający, czyli na takie zdania, w których mamy słowa typu „zjadłbym”, „wypiłbym”, „poszedłbym”, „zatańczyłbym”. Przykład: pytanie-odpowiedź: „Jaki jest najpopularniejszy komentarz w internecie pod filmem youtuberki?”, i odpowiedź: „ruchałbym”. I to słowo należy przetłumaczyć na angielski. I to słowo „ruchałbym” wzbudza tak silne emocje w niektórych nauczycielach, że oni mówią, że to absolutnie jest niedopuszczalne, żeby takiego słowa użyć w książce do angielskiego. Ale mój argument jest taki: po pierwsze to jest cytat, po drugie to jest słowo, a to jest książka o języku, a w języku pojawiają się różne słowa. Tu nie ma tych najgorszych wulgaryzmów na „k”, „p”, „ch” i „j”, ale jest po prostu język jak żywy. Więc nie udawajmy świętszych niż jesteśmy, że mówimy wszyscy jak Krystyna Czubówna albo Krystyna Loska, tylko używajmy języka tak, jak on faktycznie funkcjonuje. I moja książka do tego właśnie ma służyć. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, jeżeli użyjesz w zdaniu słowa „dupa”, to lepiej zapamiętasz to zdanie, niż gdybyś przeczytał: „Ala ma kota”, „Pies ma Alę”, bo łączą się z tym jakieś emocje, może wywołuje to uśmiech na twarzy. To wspomaga proces dydaktyczny, więc jeżeli to jest w tym sensie, to proszę mi nie mówić, że to jest złe.
Michał: To skoro już rozmawiamy o tym słowie, to ja często zastanawiam się i cały czas się koryguję, czy mówi się „w cudzysłowiu” czy „w cudzysłowie”? Mówi się „w cudzysłowie”.
Arlena: Zacytuję tutaj Paulinę, bo nie ja to wymyśliłam: nie mówi się: „w dupiu” tylko: „w dupie”, a w związku z tym „w cudzysłowie”.
Michał: I bardzo mi się to podoba, bo dzięki temu to pamiętam.
Arlena: Czyli jest to jakaś metoda.
Michał: Więc nie bądźmy tacy świętoszkowaci. Arlena, gdybyś dzisiaj zaczynała swoją karierę nauczyciela, bogatsza o te doświadczenia, które masz, to co byś zrobiła inaczej?
Arlena: Nie wiem, czy zrobiłabym coś inaczej. Pewnie nie. Bo jak ktoś opowiada ci swoją historię, to zawsze sobie znajdziesz jakieś powody, dlaczego akurat mu się to udało albo nie udało i że ty na pewno jesteś w zupełnie innej sytuacji. Niektórych rzeczy trzeba po prostu spróbować samemu.
Michał: Ponabijać sobie swoje własne guzy.
Arlena: Ale z drugiej strony wszystkie moje doświadczenia są sumą tego, jaka dzisiaj jestem, co robię, czym się zajmuję, jak to robię. Bez tego nie byłoby dziś tego, co jest. To musiało się wszystko tak wydarzyć, a ja musiałam popełnić te wszystkie błędy, podjąć jakieś tam decyzje, które sprawiły, że wyciągnęłam wnioski. Ja zawsze podaję taki przykład: w życiu naukowca nie ma czegoś takiego jak porażka albo błąd, tylko są same eksperymenty. I albo ten eksperyment przebiegł tak, jak się spodziewałeś, albo inaczej niż się spodziewałeś. Jeśli inaczej, to próbujesz coś zmodyfikować i następnym razem zrobić to inaczej. Taki nauczyciel nie może powiedzieć, że znowu błąd, znowu źle. Nie ma źle. Jest albo tak, jak chciałeś albo inaczej. I tak samo należy podchodzić i do życia, i do wszystkiego, czym się zajmujesz. Popełniłem błąd – zdarza się. Co teraz mogę zmienić, by następnym razem mi wyszło?
Michał: Jaka jest przyszłość Arleny Witt? Co chciałabyś dalej robić, dokąd zmierzasz ze swoją misją edukacyjną?
Arlena: Nie mam konkretnych planów na najbliższe lata.
Michał: Nie otwierasz sieci szkół językowych?
Arlena: Dzisiaj jeszcze nie, może jutro. Tak samo nie piszę jeszcze podręcznika do nauki, może jutro. Ja zawsze wychodzę z założenia, że trzeba być otwartym na świat i na życie. Jeśli ono coś takiego przyniesie, jeśli taki pomysł mi kiedyś zaświta i przyjdzie mi na to chęć, to ja to zrobię. Bo chodzi o to, żeby do życia się dostosowywać i robić to, co się chce i lubi, a nie ustawiać sobie jakiś konkretny kalendarz i trzymać się go na siłę. Potem jak nie spełnisz tych planów, to będziesz się winić, że miało wyjść tak a jest inaczej.
Michał: Witam w moim klubie!
Arlena: Więc ja po prostu żyję pełnią życia. Robię to, co lubię i co uważam za ważne i potrzebne. I bardzo się cieszę, że spotyka się to z pozytywnym odbiorem. I naprawdę jest mi wszystko jedno, czy na to reaguje 10, 100, 1000 czy 100 tys. osób, ważne, że ci, którym to pomaga, korzystają z tego. I to jest dla mnie najważniejsze. Ja nie nastawiam się na jakieś fame’y, hajsy i narkotyki. Co będzie, to będzie. Jeżeli masz takie podejście, to łatwiej ci też żyć. Więc jestem otwarta. Jak ktoś pisze do mnie maila z pytaniem czy mam ochotę na jakąś tam współpracę, to ja zawsze piszę: „Ja zawsze jestem otwarta na ciekawą współpracę”. Bo nigdy nie wiesz, czy rozmowa z konkretną osobą, spotkanie, zdjęcie, które zobaczysz, obejrzysz, nie zainspiruje cię do czegoś, nie sprawi, że pomyślisz: „O kurcze, to jest fajny pomysł, może ja się zajmę teraz tym, zapiszę się na jakiś kurs albo spotkam się z tą osobą, bo ona się wydaje ciekawa”. Obserwuję taki efekt motyla, że nigdy nie wiadomo, czy jakaś drobna rzecz nie sprawi, że twoje życie całkowicie się kiedyś zmieni.
Michał: Mam tak samo, zawsze mówię, że najważniejsze jest to, by iść do przodu, ale dopóki nie postawisz tych pierwszych kroków, to nigdy nie wiesz, co jest za zakrętem. W teorii chcę dojść tam, ale tak naprawdę skręcę tutaj, bo widzę coś ciekawego.
Arlena: Młodzi ludzie pytają się mnie, do jakieś szkoły pójść albo jakie wybrać studia. Ja im odpowiadam: wybierz to, co ci się w tej chwili wydaje najciekawsze. Jeżeli po jednym, dwóch semestrach stwierdzisz, że to nie jest dla ciebie, to spróbujesz czegoś innego. To nie jest tak, że to jest jedyna decyzja w twoim życiu, którą możesz podjąć. Tym bardziej, że obecnie mało kto uczy się w zawodzie, który wykonuje potem do końca życia. Raczej musimy to zmieniać, adaptować, bo świat się tak zmienia, że potrzebny jest zawód, którego kiedyś nie było. Wszyscy ci, którzy pracują dzisiaj w mediach społecznościowych, na pewno nie nauczyli się tego 15 lat temu na studiach, bo wtedy tego po prostu nie było.
Michał: I to, czego dziś uczą się na studiach, za 10 lat im niewiele pomoże.
Arlena: O szkole podstawowej nie wspominając. Więc otwarty umysł, próbujmy nowych rzeczy, eksperymentujmy. Jak ci się coś spodoba, to być może to będzie jakaś kariera dla ciebie. Jak nie, popróbuj nowych rzeczy. Przynajmniej będziesz wiedział, że spróbowałeś i że to nie jest dla ciebie.
Michał: W jak długiej perspektywie planujesz sobie różne rzeczy?
Arlena: Miesiąc.
Michał: A później skręcasz, gdzie Cię wzrok poniesie?
Arlena: Po prostu jestem otwarta. Zależy, co się trafi, kto się trafi. Czasami ja do kogoś zwracam się z pomysłem, czasami ktoś do mnie przychodzi z pomysłem. Bywa różnie. Na pewno żyję ze swoim kalendarzem, bo muszę mieć jakieś stałe rzeczy tam wpisane: lekcje, wyjazdy. Ale nie mam już planów typu: za rok o tej porze powinnam coś tam. Usunęłam słowo „powinnam” ze swojego słownika. Nic nie powinnam. To, na co mam ochotę, to zrobię. Tak samo nie ma jakichś standardów, których musimy się trzymać, że nauczyciel powinien, ksiądz powinien, kobieta powinna, mężczyzna powinien. Róbmy tak, abyśmy sami byli szczęśliwi i żebyśmy innym dawali szczęście.
Michał: I nie komplikowali im życia. Arlena, gdzie można znaleźć Ciebie i Twoją książkę w internecie?
Arlena: Na YouTubie można wpisać moje imię i nazwisko, czyli Arlena Witt lub „Po Cudzemu”. We wszystkich mediach społecznościowych jestem albo pod imieniem i nazwiskiem albo pod nickiem Wittamina, a książka Grama to nie drama jest do kupienia na stronie arlena.altenberg.pl.
Michał: Zrobimy jeszcze jedną rzecz: konkurs dla oglądających i słuchających. Zrobimy konkurs, w którym do wygrania będzie 10 książek Arleny. 10 osób może wygrać po jednej książce Grama to nie drama. Pytanie konkursowe zaraz będzie, a odpowiedzi zamieszczać można u mnie na blogu w komentarzach do 110. odcinka podcastu. Potem Arlena wybierze 10 osób, które dostaną jej książkę z autografem. Jakie jest pytanie konkursowe?
Arlena: To jest raczej zadanie niż pytanie, żeby napisać w komentarzu jak najzwięźlej się da, np. w trzech zdaniach: w jakim momencie albo w jakiej sytuacji przestałeś się bać mówić po angielsku albo co sprawiło, że przestałeś się bać mówić po angielsku?
Michał: Czas na odpowiedź macie aż do ostatniego dnia listopada włącznie. Na początku grudnia wybierzemy tych, którzy otrzymają Grama to nie drama. Dzięki wielkie, Arlena!
Arlena: Dziękuję bardzo!
Michał: Trzymaj się, do zobaczenia.
Arlena: Cześć.
Grama to nie drama to świetna książka do nauki gramatyki języka angielskiego, tak świetna, że ufundowałem dla Was 10 sztuk. Przypominam, że zadanie konkursowe ma być zwięzłą odpowiedzią na pytanie: co sprawiło, że przestałaś albo przestałeś bać się mówić po angielsku?
Te odpowiedzi należy zamieścić w komentarzu po wpisem, który znajduje się pod adresem jakoszczedzacpieniadze.pl/110. Tam znajdziecie też notatki do tego odcinka i wszystkie linki, włącznie z tymi do instruktażowych materiałów Arleny.
Zgłoszenia w konkursie przyjmuję do 30 listopada 2017 r. do północy. A w pierwszych dniach grudnia Arlena wyłoni zwycięzców, ich lista znajdzie się w aktualizacji tego wpisu. Myślę, że ok. 8 grudnia dodam taką notatkę do wpisu podcastowego, gdzie będzie lista osób, które są zwycięzcami tego konkursu, i z każdą z tych osób skontaktuję się już indywidualnie, by zebrać dane adresowe do wysyłki książki.
Już za dwa tygodnie solowy odcinek podcastu. Spróbuję w nim odpowiedzieć na takie bardzo ważne pytanie: „po co mi pieniądze?”. Widzę, że niektórzy potrafią się zakałapućkać w tym dążeniu do nadmiernej oszczędności, do zwiększania swoich zarobków w taki czasami katorżniczy sposób. Więc chcę jeszcze raz przedstawić moje priorytety i mam nadzieję, że to będzie pomocne również dla Was.
Dzięki wielkie za wspólnie spędzony czas i życzę Ci skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Trzymaj się, do usłyszenia!
{ 1121 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Powtarzanie na głos dialogów z moich ulubionych seriali 🙂
Cześć!
Moja nauka angielskiego przez długi czas odbywała się bardzo pasywnie. Głównie było to czytanie książeczek wydawnictw oxford bookworms i penguin readers, które oferują przekłady znanych powieści na różne poziomy trudności języka. Zaczynałem od poziomów najniższych, a gdy miałem okazję, kupowałem w internecie uzywane ksiązki kolejych poziomów z płytkami audio.
W ten sposób poznawałem nowe słownictwo i mogłem sobie pozwolić na pogłębianie wiedzy słuchając interesujących mnie materiałów na yt, które coraz łatwiej było mi zrozumieć.
Prawdziwy przełom nastąpił, gdy znalazłem początkowo stronkę https://www.italki.com , a następnie https://preply.com
Są to strony, gdzie można znaleźć lektora dowolnego języka w bardzo atrakcyjnych cenach. Mi osobiście łatwiej jest uczyć się języka z nauczycielem, który otrzymuje ode mnie wynagrodzenie, inaczej czułem się nieco skrempowany.
Serdecznie polecam te strony, poznałem w ten sposób osoby z całego świata i zrobiłem spory progres językowy.
Pozdrawiam!
po alkoholu śmigam po angielsku że hoho 😉
Dlaczego tak ślepo jesteśmy zapatrzeni w Amerykę („bo w Stanach w szkole to jest tak i tak..”) i chcemy brać z nich przykład? Przecież Ameryka nie jest żadnym liderem w rankingach poziomu edukacji (a raczej wręcz przeciwnie). Czołowe kraje które przodują w takich rankingach są zlokalizowane na jednym kontynencie – Azja. Ale to wchód, zły, nieodkryty, komunistyczny..
Hej Gienek,
A możesz podać konkretne przykłady?
Pozdrawiam
Michał, w każdym rankingu Polska wypada lepiej od USA. Poniżej masz dwa raporty różnych organizacji, jeden w całości poniżej, kolejny (OECD – Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), w którym Polska zajęła 11 miejsce a USA 28 jest w linku który załączam na dole wpisu.
Badanie, któremu poddawane są kraje, opiera się na zastosowaniu rygorystycznych metod mierzących postęp społeczny w oparciu o poziom wykształcenia, zgodnie z wytycznymi ONZ. Wyniki ostatnich obserwacji są dość zaskakujące. Stany Zjednoczone, dla przykładu, tradycyjnie uważane za pionierów doskonałego systemu edukacyjnego, plasują się aktualnie na 14 miejscu w rankingu światowym, pozostając w tyle za wieloma państwami europejskimi.
Oto główne wnioski z ostatniego badania Pearson:
Kraje Dalekiego Wschodu pozostają w czołówce. Koronę zdobywa Korea Południowa. Tuż za nią znajduje się Japonia, Singapur oraz Hong Kong. Systemy edukacyjne tych czterech regionów doceniają i nagradzają „wysiłek” ponad „inteligencję samą w sobie”. Doskonałym wynikom sprzyjają jasno określone mety edukacyjne oraz silna kultura opierająca się na poczuciu zaangażowania i odpowiedzialności.
Kraje skandynawskie, najsilniejsi konkurenci, wykazują pewne oznaki osłabienia. Finlandia, państwo zajmujące miejsce pierwsze w 2012 roku, spada na miejsce piąte. Szwecja, natomiast, spada z miejsca 21 na miejsce 24.
Państwa, które przeskoczyły o największą liczbę miejsc to Izrael (dwanaście szczebelków w górę, na miejsce 17), Rosja (siedemnaście szczebelków, na miejsce 13) oraz Polska, plasując się na miejscu 10.
Państwa rozwijające się zazwyczaj zajmują ostatnie miejsca tego rankingu, w którym badaniu poddaje się 40 krajów. I tak oto Brazylia, Meksyk oraz Indonezja zajmują trzy ostatnie miejsca.
Finlandia zajmuje najlepsze miejsce spośród krajów europejskich, plasując się na miejscu 5.
Porównanie dwóch bardzo dobrze funkcjonujących systemów edukacyjnych: Korei Południowej i Finlandii
Systemy edukacyjne Korei Południowej i Finlandii mają ze sobą wiele wspólnego. Ale w jednym Korea Południowa jest niedościgniona: w podejściu uczniów do nauki, które charakteryzuje się niezwykłym oddaniem i poświęceniem. Dzieci i młodzież kształcące się w tym azjatyckim państwie uczęszczają do szkoły siedem dni w tygodniu i przyzwyczajone są do odrabiania prac domowych już od najwcześniejszych lat.
Zarówno w Korei Południowej, jak i w Finlandii szkolnictwu przypisuje się najwyższe wartości, a nauczycie traktowani się z szacunkiem, porównywalnym do tego okazywanego lekarzom i prawnikom w krajach zachodnich.
Finlandia wygrywa z Koreą Południową w dziedzinie nauczania języków obcych. Poziom angielskiego, dla przykładu, w Korei Południowej oceniany jest na „umiarkowanie akceptowalny”, co i tak jest wynikiem bardzo dobrym biorąc pod uwagę odmienność tego języka od koreańskiego. Co więcej, poziom języka angielskiego jest w Korei Południowej wyższy niż, na przykład, we Francji, która ma o wiele łatwiejszy dostęp do nauczycieli brytyjskich.
TOP 20 – KRAJE Z NAJLEPSZYMI SYSTEMAMI EDUKACYJNYMI
1. Korea Południowa
2. Japonia
3. Singapur
4. Hong Kong
5. Finlandia
6. Wielka Brytania
7. Kanada
8. Holandia
9. Irlandia
10. Polska
11. Dania
12. Niemcy
13. Rosja
14. Stany Zjednoczone
15. Australia
16. Nowa Zelandia
17. Izrael
18. Belgia
19. Czechy
20. Szwajcaria
Źródło: MBC TIMES
Raport OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju)
http://wyborcza.pl/1,76842,17908687,Polska_w_czolowce_kolejnego_edukacyjnego_rankingu_.html
http://www.perspektywy.pl/portal/index.php?option=com_content&view=article&id=339:poziom-edukacji-w-polsce-oceniony-wysoko&catid=24&Itemid=119
http://uptoclouds.pl/top-20-kraje-z-najlepszymi-systemami-edukacyjnymi-na-swiecie-w-20152016/
bawiam sie, ze nasze najlepsze uczelnie plasuja sie w granicach 300go miejscaw rankingach. Amerykanskie sa po drugiej stronie skali. Dlatego „bo tak jest w Ameryce” jest tak bardzo zasadne.
Ju-Jitsu 😉
Za czasów liceum miałem spore problemy z przełamaniem się przy mówieniu po angielsku. Zmieniło się to wtedy, gdy nauczyłem się… niemieckiego 🙂 Chyba dlatego, że nauka tego języka stała się moją pasją, nawiązałem kontakty towarzyskie i bardzo szybko okazało się, że porozumiewam się całkiem płynnie i swobodnie. A efekt jest taki, że mówiąc w żadnym innym języku nie mam oporów. Angielski? Kein Problem. Aktualnie uczę się arabskiego, zupełnie samodzielnie (!) i żeby było ciekawie, dość dobrze już mówię, a jeszcze słabo rozumiem co do mnie jest mówione, chociaż zazwyczaj ludzie mają odwrotnie. A to z tego powodu, że zasób słownictwa mam jeszcze nieszczególnie obszerny, ale dysponując nim zawsze jakoś przekażę to, co chcę 🙂
Hej koncman!
Ciekawi mnie jak się uczysz. Ja aktualnie zajmuję się Ormiańskim, ale narzekam na zupełny brak materiałów. Domyślam się, że podobnie jest z Arabskim. Masz nauczyciela? Używasz programów mobilnych? Jeśli wolisz, możesz odpowiedzieć mailowo. Pozdrawiam,
Jacek
Oczywiscie masz racje, Ameryka nie jest zadnym liderem. Oto dowod: https://www.topuniversities.com/university-rankings/world-university-rankings/2018 A firmy takie jak np. Apple, Microsoft, Tesla, Facebook to w kazdym kraju moga powstac, a w szczegolnosci w Chinach. Szkoda tylko, ze nie powstaja…
Swoja droga, skoro Azja tak bardzo przeduje w rankingach poziomu edukacji to dlaczego tak wielu chinczykow studiuje np. w UK?
Przestałam bać się mówić po angielsku, kiedy rozmawiałam z Japończykami. Ich strach przed tym, żeby nie popełnić błędu w zdaniu, a także ogromny wstyd, kiedy zdali sobie sprawę, że ten błąd popełnili (czego ja w pierwszej chwili nawet nie zauważyłam;), uświadomiło mi, jak strasznie hamująca jest ta obawa. Hamująca mój rozwój, hamująca nowe kontakty, hamująca zwykłe międzyludzkie porozumienie. Słowa to przecież pierwszy krok ku drugiemu człowiekowi. Mówmy! Komunikujmy się! Poprawność przyjdzie z czasem 😉
Dzięki za możliwość wygrania książek Arlety!
Oto jak ja przestałam bać się mówić po angielsku – nigdy nie zaczęłam się bać 🙂
Miałam tak wybujałe poczucie własnej znajomości angielskiego, że byłam przekonana, że nie ma się czego wstydzić. To były przaśne lata 90.te, cudzoziemców w Polsce można było na palcach zliczyć, a nauka języka polegała na wbijaniu zasad gramatyki. Miałam w domu MTV – czyli jako taki dostęp do żywego języka, więc gadałam z każdym nadarzającym się cudzoziemcem. A oni ze mną, bo w Polsce nie było wielu osób używających tego języka. W ten sposób znalazłam sobie pracę, gdzie szukali osoby komunikującej się w języku angielskim, poszłam dalej na kursy języka angielskiego, na jeden nawet wyjechałam. Dalej się zresztą staram uczyć, choćby przez oglądanie kanału Arlety. Dzięki temu, że nigdy nie bałam się mówić po angielsku (chociaż dziś uważam, że może faktycznie było się czego wstydzić) miałam w życiu kilka ciekawych profesji, dziś też 🙂
Przetłumaczenie całego, półtoragodzinnego filmu amerykańskiego ze słuchu i zrobienie dla niego napisów w około tydzień uświadomiło mi że jednak znam angielski na tyle by nie bać się w nim porozmawiać z kontrahentami w codziennej pracy.
Jedna zasada sprawiła że przestałem się bać. Ta zasada to 1>0 od kiedy ja stosuję próbuje wielu rzeczy, lepsze kilka zdań niż nic. Dużo odwagi dodaje i zmienia myślenie to samo z bieganie, ćwiczeniem zrób chociaż jeden przysiad, przebiegnin chociaż 500m itp. Pozdrawiam
Jak przestałem bać się mówić po angielsku?
Staż w korporacji, a w zasadzie jego koniec. Musiałem przygotować prezentacje z mojej części projetku i przedstawić na tele-konferencji, tylko że nikt nie powiedział mi, że będzie to tele-konferencja po angielsku… Prezentacja sama w sobie była po angielsku ale nie spodziewałem się, że będę ją po angielsku referował. Koledzy płakali ze śmiechu widząc moją zieloną twarz. Był to skok na głęboką wodę – ale na szczęście się nie utopiłem. Od tamtej pory mówienie nie sprawia, że zielenieje 😉
Przestałam się bać, gdy weszłam w bliższą relację z osobą anglojęzyczną i spotkaliśmy się w warunkach gdzie musiałam zacząć myśleć po angielsku, bo wokół nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc coś przetłumaczyć z polskiego. Najzabawniesze jest to, że było to we Francji ; ) obce językowo środowisko i zaangażowanie emocjonalne to jest to
Przestałem bać się mówić po angielsku gdy zdałem sobie sprawę z tego , że każdy z Nas kto uczył się kiedyś angielskiego popełnia mniejsze lub większe błędy i jest to jak najbardziej naturalne. Nie możemy dać się zwariować- bez próbowania nigdy nie damy rady się niczego nauczyć. Dodatkowo chodzę na darmowy kurs języka angielskiego który finansowany jest z funduszy unijnych- gorąco polecam.
Od zawsze w sumie siedziała mi w głowie jakaś dziwna blokada hamująca mnie przed nawijką obcojęzyczną. Wszystko jednak zmieniło się rok temu we wrześniu kiedy grałem komcert w Krośnie na festiwalu bluesowym. Po koncercie poznałem w hotelu wykonawcę z USA który grał również tego dnia i zaproponowałem Eddy’emu i jego tour managerowi wypicie kilku głębszych. Nawijka przy procentach tak się kleiła, że dopiero po 30 minutach okazało się, że tourmanager Eddy’ego również jest Polakiem. Tak nam się gadka „kleiła” po angielsku ?
„Co sprawiło, że przestałaś / przestałeś się bać mówić po angielsku?”
Cóż.. Trudno to opisać bez zapachu wazeliny w mojej wypowiedzi ale prawda jest taka, że Arlena połączyła kilka elementów:
– humor (śmieszne teksty, zabawne momenty na końcu każdego filmiku, żarciki w trakcie materiału)
– gdy omawia dane słowo / zwrot, wyszukuje pod to zagadnienie kawałek serialu czy piosenki (..że Tobie się chce! 😛 )
– robi odcinek w sposób ciekawy, nietuzinkowy
To chyba to połączenie jest przepisem na sukces tego kanału. Chce się oglądać nowe odcinki tak po prostu. 😉
Ajłaj! haha zapomniałem o odpowiedzi na pytanie!!!
Pracowałem w fabryce z Chińczykiem no i ona znał angielski średnio, ja również tak „pi razy drzwi”. Na początku się bałem odezwać ale pracowaliśmy na jednej zmianie i on w końcu coś się mnie zapytał. Ja odpowiedziałem i byłem pewien, że przypał bo on w mojej ocenie mówił lepiej ode mnie. Jednak z czasem zauważyłem, że on też strzelał babole. Było zabawnie ale finalnie się dogadywaliśmy. No i generalnie to wtedy stwierdziłem, że to jest najważniejsze, zacząłem z nim rozmawiać swobodnie, tak normalnie. bez zastanawiania się co chce mu powiedzieć.
Hej, ale wazelina nie ma zapachu 😛
Co sprawiło że przestałem bać się mówić po angielsku? Najbardziej to przekonanie że język angielski jest wymagany w branży informatycznej, a wręcz niezbędny aby uzyskać pracę. Motywacją też była chęć podróżowania, gdzie najlepszą drogą komunikacji jest właśnie język angielski. Ale też matura, która już za pół roku. 🙂 Pozdrawiam
W pewne wakacje do mojego bloku wprowadziła się nowa rodzina, która jak się okazało była z Hiszpanii. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się o systemie edukacyjnym obowiązującym w tym kraju, że wreszcie przełamałam swoją barierę w mówieniu po angielsku i zagadać do nich. Poznałam dzięki temu dwie otwarte i sympatyczne Hiszpanki. 😉
Przestałem się bać mówić po angielsku, gdy zacząłem słuchać zespołu Linkin Park, czasami zbyt głośno w połączeniu w moim śpiewaniem, przez co sąsiedzi częściej mnie „odwiedzali i dali się poznać” 🙂 haha
Cześć,
Chyba najlepszą metodą na pozbycie się strachu, to wyjście do ludzi. Najłatwiej jest przełamać się w rozmowie z człowiekiem, który tak jak ja musiał się uczyć angielskiego. Ja miałem ku temu idealną okazję. Moja siostra mieszka w Anglii i zaręczyła się z Grekiem. Bardzo chciała, żebym go poznał (chyba to ten jedyny !) 🙂 Chcąc, nie chcąc musiałem podszlifować mój angielski i poznać trochę mojego przyszłego szwagra 😉 Okazało się, że rozmowa nie jest taka straszna i zawsze znajdzie się jakieś wspólne słowa. Uczę się nadal i mam teraz dużo okazji do ćwiczeń 🙂
Pozdrawiam,
Paweł
Po pierwsze – w dzieciństwie – filmy dla dzieci po angielsku w oryginale
lata 80 i 90 a tata w serwisie RTV przegrywał mi kasety VHS jakie przy okazji naprawy sprzętu się tam trafiały
potem w szkole nawet nie wiedziałam skąd znam pewne słowa i a nauczyciele dziwili się z jak dobrym akcentem potrafię je wymówić
Po drugie – w młodości – niskobudżetowe wyjazdy na zloty młodzieży z całego świata – rozmowy z obcokrajowcami, którzy mówiąc po angielsku mieli do przebrnięcia te same trudności co ja i nie mieli kompleksów z powodu błędów – a także zamieszkiwanie u rodzin w tych krajach
Po trzecie – podczas studiów – praca wakacyjna za granicą – rozmowa to być albo nie być, nie ma czasu na strach. Szybko nauczyłam się, że klienci w USA i UK uwielbiają gadki z kelnerami i barmanami zza granicy (zwłaszcza „ze wschodu” ciekawi tej „dzikiej części” świata) i gdy wchodziłam w te rozmowy podczas obsługi to strach znikał a po kilku tygodniach niektórzy klienci specjalnie wracali na posiłek by sprawdzać moje postępy w języku (!) i często byli impressed 🙂
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy podczas dwuletniego kontraktu w Niemczech, dość spontanicznie trafiłam na prawie trzy miesiące do oddziału mojej firmy w Holandii. Wyjeżdżając tam byłam przekonana, że ze względu na niewielka odległość miasta od granicy z Niemcami, bez problemu dogadam się także tam w tym języku. Nic bardziej mylnego. Trafiłam do zespołu, w którym jedna osoba posługiwała się płynnie niemieckim, wszyscy pozostali zdecydowanie preferowali angielski, a że w mojej pracy rządzi tempo, nie miałam czasu na długie zastanawianie się jakich słów użyć i jak zbudować zdanie, po prostu płynęłam. Mimo że niejednokrotnie budziło to uśmiech na twarzach kolegów ? Dzięki temu dziś na codzień używam angielskiego w kontaktach zawodowych, a w wolnych chwilach dalej pracuję nad tym, by robić to możliwie najpoprawniej ?
Co spowodowało, że przestałem się bać mówić po angielsku? – Mój wspaniały nauczyciel, który mimo że był wymagający to z ogromnym poczuciem humoru, ciągle zachęcał do mówienia oraz prowadził zajęcia tylko i wyłącznie po angielsku. Humor humor i jeszcze raz humor – zachęca do pracy, bawi i uczy 🙂
Za granicą jestem odważniejsza bo tam wszyscy się uśmiechają. Wtedy lubię zaczepiać ludzi, dziewczynę w toalecie, kelnera, sąsiada na plaży, pracowników muzeum itp 🙂
Hej.
Używam języka angielskiego w pracy. Nie jest on na wielce wysokim poziomie i nie jest też kulejący, ale wystarczajacy by porozumiec sie z klientem. Świadomość tego ze nie znam go perfekcyjnie sprawia że czasami boje się wchodzić na tematy wymagające słów których mogę nie znać. I myślę że nie można się nie bać zupelnie, gdyż nie jest to nasz język ojczysty. Niektórzy przecież boją się mówić po polsku 🙂 Dlatego każda pozytywnie zakończona rozmowa, czy przeprowadzona prezentacja w tym języku oraz sukcesy z tym związane sprawiają że wcale nie jest tak źle i nie ma się czego bać. A to daje dużą satysfakcję.
Jak zawsze świetny wpis 🙂
Moja historia przełamania bariery językowej jest dosyć specyficzna. Jestem perfekcjonistką, zawsze bałam się coś przekręcić, źle zastosować czas, albo że zabraknie mi słownictwa. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy za granicą miałam kupić kilka podstawowych produktów. Cały czas zastanawiałam się, jak co powiedzieć a szczególnie woda niegazowana. Zażenowana niby coś oglądałam a tak naprawdę szperałam w pamięci i układałam całą wypowiedź. Nagle do sklepu wpadł mały chłopiec z mamą i na pół językiem migowym, na pół łamanym angielskim poprosił o sok i batona. Jego mama dała mu pieniądze, zapłacił i już cieszył się napojem, a ja, starsza od niego o ponad dekadę nie byłam w stanie wydusić słowa, żeby się nie ośmieszyć! I stwierdziłam, że lepiej się pomylić i uczyć na błędach, niż stać jak zaklęta księżniczka i być głodnym i spragnionym tylko dlatego, że mogę się przejęzyczyć 🙂
Potem odwagi dodało mi przemyślenie, że jeśli obcokrajowiec stara się mówić po polsku, to ja go nie wyśmiewam, nie robięz niego kaleki językowej, tylko pomagam i cieszę się, że chce mówić w moim języku i doceniam jego starania. Myślę, że ludzie są z natury mili i mam nadzieję, że większość anglików ma podobne podejście 🙂
Pozdrawiam!
Jak pracowałem w Londynie w ekipie remontowej to starałem się dogadać z włascicielami o zakres prac do wykonania. Rozmową trudno byłoby to nazwać i często ręce bolały ?. Natrafilem razu pewnego na Belga o imieniu Rene, który uświadomił mi, że jak ktoś zechce mnie zrozumieć to i tak zrozumie ewentualnie się dopyta. Tak oto klepalem”śmiało glupoty”. Jarek
Hej Michał!
Jak to było ze mną? Mówią, że potrzeba matką… przełamania strachu w mówieniu po angielsku. Jeżdżąc trochę na stopa, to tu, to tam angielski z domieszkami przeróżnych języków zjednywał mi ludzi i dawał wiele radości z poznawania! Chciało się coś przekazać? To trzeba było buzię otworzyć! 😉
Pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję wyników!
Ola
Przestałem bać się mówić po angielsku w momencie, gdy będąc w Irlandii uświadomiłem sobie, że ludzie na co dzień nie posługują się pięknym, literackim językiem. Na ulicy można było usłyszeć wiele błędnych sformułowań, które w warunkach szkolnych były karane, jednak tam, nie przeszkadzało to w porozumiewaniu się.
A ja dla odmiany napiszę, że nadal się boję. Ale mówię. Im częściej, tym lepiej mi idzie. Mój strach to właśnie ‚zacięcie’ się, czy to co mówię jest poprawnie gramatycznie. Ale widzę że Ci, którzy mnie otaczają też błędy robią 😉 i nadal mówią. Więc nie ma co się peszyć, tylko mówić na okrągło. Później nie zauważam już, kiedy mówię płynnie i bez kłopotów.
Przestałam się bać mówić po angielsku w podstawówce, bo…
miałam zajęcia dodatkowe w formie konwersacji z mężem cioci, który jest Amerykaninem. Oczywiście nie od razu. Do pionu ustawiła mnie dopiero mama tekstem: słyszalaś jak wujek mówi po polsku?
Ja: nooo
Mama: i jak mówi?
Ja: no beznadziejnie
Mama: No widzisz, a się nie boi tylko mówi. to jak wujek mówi beznadziejnie po polsku i się nie boi to ty tak samo się nie bój po angielsku.
Bać się przestałam i w końcu też przestało mi iść beznadziejnie 😉
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy będąc w Ziemi Świętej „zgubiłam się” spacerując po obrzeżach Jerozolimy. Nagle rozpętała się ulewa – nie miałam ze sobą parasola, tylko błękitny szal, którym owinęłam głowę. Szukałam drogi na skróty, ale takiej nie było, więc jedyną opcją był powrót krok w krok tą samą trasą, gdzie nijak nie można się schować. W pewnej chwili usłyszałam, że obok w jakimś dziwnym języku 2 kobiety pytają kogoś, jak dojść do Jaffa Gate – czyli miejsca, gdzie musiałam również dotrzeć. A one miały parasole 😀 długo nie zastanawiając się, wystartowałam do nich i zaproponowałam, że je zaprowadzę. Zaczęłam mówić do nich po angielsku, z pewną tremą, a one patrzyły na mnie dobrotliwie, ale bez zrozumienia. Przeraziłam się – „ojej, pewnie strasznie kaleczę ten język, i nie rozumieją mnie kompletnie”. Po czym po chwili jedna z nich na migi i coś trzeszcząc i szeleszcząc zgodziła się na moją propozycję. Co się okazało? Moja znajomość angielskiego była w porządku, po prostu kobiety znały tylko pojedyncze słowa 😀 podsumowując, trema poszła się bujać, a my idąc pod parasolami w słabnącej już ulewie, próbowałyśmy prowadzić small talk za pomocą angielsko-portugalsko-polsko-francuskiej mieszaniny wyrazów. Stopień zrozumienia – dyskusyjny, bo zostałam wzięta (z racji zawiniętego na głowie szala) za jakąś ekscentryczną misjonarkę 😀
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy wyjechałam na wakacje do Szkocji jako au pair. Wcześniej nie miałam dużych problemów z mówieniem, ale nie lubiłam tego robić. Czułam, że popełniam błędy i na przykład, czytając jakiś tekst na zajęciach na studiach, intonowałam niektóre słówka pytająco, tak jakbym od razu zakładała, że popełniam błąd. Pobyt w domu, gdzie posługuje się językiem angielskim, pomógł mi zrozumieć na czym polega nauka języka (tym bardziej, że przebywałam w towarzystwie dzieci, które też się przecież angielskiego dopiero uczą!). Przełamanie odnośnie do mówienia, nauka nowych słow i zwrotów oraz poznawanie języka przyszło do mnie z czasem i działało na zasadzie skojarzeń. Myślę, że jest to naturalny sposób nauki, który doświadczyłam „na własnym języku” ;). To sprawiło, że uwierzyłam, że jestem w stanie przeczytać nowe słówko poprawnie oraz używać jakiegoś czasu nie znając jego książkowej teorii. Za granicą, w środowisku sympatych ludzi, którzy cieszą się, że uczę się ich języka i którzy są pełni podziwu, że znam więcej niż jeden- tam zniknął strach przed popełnieniem błędu, a co za tym idzie- przed mówieniem.
Pozdrawiam,
Marta 🙂
Wyjazd zagraniczny do Irlandii Północnej i pierwsza praca tam, gdzie rodowici mieszkańcy, którzy często sami siebie nie rozumieli ( mówią dość szybko i niewyraźnie) 🙂 Większość osób po prostu mówiła nie zwracając uwagę na poprawność gramatyczną.
Najbardziej utkwiła mi rozmowa wstępna, gdzie kierownik zadał tak pytanie, że rekruterka nie dała mi nawet dojść do słowa i przeprosiła pytając jednocześnie tego kierownika o co pyta bo ona sama nie rozumie ( chyba było widać po mnie, że nie rozumiem pytania :)).
Po powrocie do kraju decydując się na pracę – dostałam ją bo nie miałam oporów przed rozmową w j. angielskim.
Wyjazd za granicę do pracy. To przełamało barierę. Ale oczywiście bez uprzedniej solidnej nauki do matury z Ang by nie poszło tak łatwo:) a na obczyźnie w wolnym czasie (sama byłam) oglądanie seriali „Przyjaciele” i „Sex w wielkim mieście ” 😀 i czytanie działu Świat w codziennej gazecie! Polecam taka formę douczenia 🙂
Pozdrawiam
Ps. Przyjaciół cały czas oglądam, żeby nie zapominać języka:)
Cześć! ?
To super, że dajecie możliwość wygrania tej książki! Skoro Michał wspomaga promocję to wierzę, że również musi być świetna tak jak „Finansowy ninja”! ? ? Zatem i ja spróbuję szczęścia. ?
Jak przestałem bać się mówić po angielsku?
Sytuacja miała miejsce w restauracji, w której wówczas pracowałem jako kelner. Była to moja pierwsza praca i miałem obsłużyć swojego pierwszego gościa. Byłem tym bardzo zestresowany, a jakby tego było mało po przywitaniu go okazało się, mój gość jest obcokrajowcem. Zatkało mnie… na szczęście ten starszy Pan sam nie posługiwał się idealnym angielskim. Gdy zauważył, że nie mogę się wysłowić, uspokoił mnie i zaczął prowadzić ze mną luźną rozmowę z uśmiechem na ustach. Rozmawialiśmy w stylu „Kali być, Kali umieć”. Jakoś poszło i nawet było bardzo przyjemnie.
Wtedy zrozumiałem, że rozmowa w innym języku to dobra zabawa i sprawia wiele radości. Od tamtej pory nie widzę problemu w rozmawianiu po angielsku, a raczej traktuję to jako wyzwanie. ?
Przestałem się bać mówić po angielsku, bo nie miałem innego wyjścia. Poznałem tak piękną kobietę, że musiałem zacząć mówić pomimo wewnętrznego strachu. Jedynym językiem jakim wtedy operowała był właśnie angielski, więc przełamanie się z mojej strony było na wagę złota. Tak było 🙂
Przełamałem swoj strach w sytuacji kiedy zrozumiałem , że każdy z nas stawia swoje pierwsze kroki w języku obcym i nie musimy mowic odrazu czysto gramatycznie. Najwazniejszym jest ogromna chęć przekazania informacji! Mój pierwszy rozmówca byl niezwykle wyrozumialy i docenił odwagę i podjęcie próby komunikacji za wszelką cenę. Strach, który był spowodowany bariera kulturową/językową był niewątpliwie niepotrzebny, gdyż satysfakcja z osiągniętego celu w obcym jezyku była ogromna. Taki pierwszy krok buduje lawinę językową, chcesz poznawac wiecej i każda kolejna rozmowa napedza do rozwoju słownictwa. Podsumowując naukę jezyka obcwgo traktuję jak naukę pływania – nikt przed pierwszym wejsciem do wody nie jest bezbłędnym pływakiem. Podobnie w języku obcym, przełamujac bariery uczymy się „pływać” i odsłuchiwać nowych słów i zwrotów.
Jak przestałam bać się mówić po angielsku?
Nigdy się nie bałam, bo moim zadaniem w każdym języku jest się szansa dogadać. Może być z błędami gramatycznymi i przy pomocy rąk, ale trzeba próbować.
Zgodnie z ta zasadą, mówię w każdym języku już po kilku godzinach znajomości z danym językiem. Po prostu używam tych slów, które znam, liczę na domyslność i dobre serce obcokrajowca, i tak samo jakoś idzie :-).
Najlepszym sposobem na przełamanie się w mówieniu są wyjazdy zagraniczne! Kiedy w gimnazjum miałem pierwszą okazję wyjechać do Włoch na wymianę uczniowską, tak się wkręciłem, że w liceum zgłaszałem gdzie się dało i zaliczyłem jeszcze Francję, Finlandię i Austrię. Nie dość ze musiałem mówić po angielsku to jeszcze były to rozmowy z rówieśnikami z różnych krajów, więc dochodzą ciekawostki kulturowe i znajomości na przyszłość 😉 na studiach Erasmus lub jakieś organizacje studenckie, da się i polecam 😀
Niestety mój powód jest banalny. Jestem gadułą i gdy wylądowałem w UK, aby dać ujście myślom przez usta i jednocześnie nie ograniczać się tylko do rodaków kaleczyłem język Sheakspira. W ten sposób szybko nauczyłem się komunikować nie przejmując się brakami gramatycznymi ?.
U mnie komunikowanie się w języku angielskim znacząco poprawił wyjazd do pracy do kraju, gdzie wielu ludzi posługuje się tym językiem, czyli do… Holandii 😀 (pamiętam, że nazwisko Arleny pochodzi z tego państwa – info z wywiadu z panem Kuźniarem). Nabyta wiedza w czasach szkolnych nie pozwalała mi na w 100% swobodną rozmowę po angielsku, a po wyjeździe do kraju wiatraków oraz pójściu do pracy, sklepu, fryzjera oprócz nauki niderlandzkiego mam również zapewnioną naukę angielskiego 🙂
moja zapora przed rozmowami była dość ogromna, córkę dodatkowo zapisałem na zajęcia angielskiego i wtedy się zaczęło . przy pomocy translatora uczyliśmy się we dwójkę skutek jest taki że córka radzi sobie w szkole a ja zdobywam doświadczenie w kontaktach biznesowych, czasem zdarza mi się odbierac rozmowy telefoniczne kontrahentów z zagranicy …kwestia przełamania się
pozdrawiam
A ja po prostu musiałam, będąc za granicą wśród tylko obcokrajowców no nie ma siły – trzeba coś powiedzieć ? ale że to były wyjazdy studenckie to było łatwiej bo inni też mówili czasem nieprawnie gramatycznie i z innym akcentem, ale grunt to się dogadać ?
Może to głupie ale przy pierwszym kontakcie z HelDeskiem Amazona 🙂 Trafiłem na Hindusa, więc rozmowa poszła całkiem gładko. Dużym plusem jest „niewidzenie przeciwnika” – i zawsze można wygooglować brakujące słowo.
Pozdrawiam!
Ja przestałem się bać mówić po angielsku na … spotkaniu z anglojęzycznych klientem. Na, którym okazało się, źe kolega z firmy, który umówił spotkanie i miał je poprowadzić po angielsku, nie specjalnie potrafił wydobyć z siebie chociażby jednegoslowa. Pani sekretarka, mówiąca perfekt po angielsku, nie potrafiła zrozumieć o czym mamy rozmawiać a miał to być system informatyczny. Czeski film. Po 2-3 minutach szczerzenia się i próby wyjaśnienia sekretarce co ma przetłumaczyć szefowi. W końcu przemogłem się i zacząłem mówić. Pomagałem sobie rysując schematy. Miałem potem kaca przez 2 dni, ale teraz codziennie się uczę. Zapisałem się na kurs i mam nadzieję, że nie będę musiał się już więcej wsadzić w sytuacje jak opisałem. Sytuacja bolała, bo co innego pogadać przy piwie, na ulicy po angielsku. A co innego iść na spotkanie biznesowe gdzie ktos oczekuje sprawnego przedstawienia oferty. Uczę się dalej, bo myślałem, że dożyje translatorów sprawnie tłumaczących z polskiego na inne języki, na wysokich poziomie tłumaczenia. Teraz już wiem jak tłumaczy Google Translator i chyba jednak trzeba się dalej uczyć 🙂 Ale jest też światełko w tunelu – słuchawki Google Pixel Buds 🙂 Jak się nie sprawdzą. To przynajmniej nadadzą się do dalszego słuchania Arletty 🙂
Przestałam się bać mówic po angielsku, gdy wyjechałam do pracy na wakacje do Angli, pracowalam w kawiarni i musialam uzywac tego języka,
Strach strachowi nierówny! Przestaliśmy się bać mówić po angielsku pierwszego dnia pracy za granicą. Strach przed wyduszeniem czegokolwiek do nowego szefa po niemiecku skutecznie przypomniał nam jak dogadać się w języku angielskim. Korzystamy z niego codziennie od 3 miesięcy, więc chyba się udało. Life is brutal 😉
Przy pierwszych bezpośrednich spotkaniach z brytyjczykami okazało się,że nie radzę sobie tak płynnie z angielskim jak wskazywałyby na to wyniki z testów 😉 Na szczęście, moi anglojęzyczni znajomi z projektu ( w tym z Indii oraz z Chin, oczywiście też z UK) pokazali mi jak dużo ważniejsza jest chęć komunikacji i jej treść niż struktura ( grama to jednak dla mnie drama – perfekcjonizm tu nie pomaga !) Kiedy otwarcie narzekam,że słabo u mnie z angielskim , mój dobry kolega Glenn odpowiada że nadal jestem lepsza niz on w polskim i bardziej zrozumiała niż Steve po angielsku 🙂 Greetings for whole my polish-english team in Gdansk and London 🙂
Ja to się chyba wciąż tak do końca nie przełamałam. Paradoksalnie, łatwiej mi się odezwać do obcokrajowców – zawsze wygrywa ciekawość ludzi i świata. :-)) Ale przy Polakach to już inna bajka. Akurat rozmyślałam nad tym co by tu zrobić z tym swoim angielskim i jaki może serial obejrzeć po angielsku, a tu mail o Pani Arlenie. Przypadek? 😀
P.s. 7 grudnia mam urodziny. Tak tylko mówię. 😉
Nic, nadal nie znam wystarczająco angielskiego by nim się posługiwać i raczej bez głębokich zmian nie uda mi się tego dokonać…
Pozdrawiam
Kiedyś postanowiłem sobie że wyjadę na wymianę studencką. Padło na Włochy i z przerażeniem odkryłem że nie znam ani trochę włoskiego 🙂
Oczywiście jechałem w przeświadczeniu że na zachodzie europy się tak wspaniale mówi przecież po angielsku a jedynie kraje byłego bloku wschodniego mają problem z tym językiem. Po włosku potrafiłem powiedzieć 3 zdania który miały mi zapewnić przeżycie w ekstremalnych warunkach („nie mówię po włosku”, „jestem głodny”, „chcę pić”), a resztę miałem się dogadać po angielsku i może mi się uda.
Okazało się że wyjechałem w przeświadczeniu że raczej się dogadam, ale szybko zacząłem uczyć włochów jak mówić po angielsku – pytali mnie nawet skąd mam tak dobry akcent (a daleko mojemu akcentowi do brytyjskiego 😉 )
Wcześniej miałam juz doświadczenie w mówieniu po francusku i niemiecku, więc kiedy już zaczęłam uczyć się angielskiego, to byłam świadoma, że sens uczenia się języków polega na tym, że musimy dojść do etapu mówienia. Oczywiście czekałam tylko na okazję kiedy będę mogła się sprawdzić i powiem szczerze, że sama również aktywnie szukałam takiej okazji. Wróciłam teraz juz świadomie do ulubionych filmów i piosenek, aby poćwiczyć wymowę i oswoić się z melodią języka. Kiedy nadarzył się wyjazd na konferencję podałam angielski jako język do komunikacji, chociaż byl najsłabszy i zmuszona byłam przez otoczenie do komunikacji w tym języku. Pomogły mi także lekcje i porady na Youtubie wtedy też trafiłam na blog Arlety i czesto z porad korzystam. Niestety wcześniejsza znajomość innych języków trochę nam psuje wymowę. Za najważniejsze uważam tzw. „zanurzenie” w języku , czyli jak najczęściej osluchiwanie się z językiem i szukanie okazji do mówienia. Pozdrawiam.
Ja rzuciłam się na głęboką wodę. Spędzając czas z osobami, z którymi mogłam mówić tylko po angielsku lub na migi – mając do wyboru w ogóle się nie odzywać albo powiedzieć coś nie do końca porawnie. Chęć komunikacji zwyciężyła. Oczywiście trochę czasu zajęło mi zebranie się w sobie. Jednak gorąco polecam wszystkim zacząć mówić. Jeśli ktoś nie zrozumie to dopyta. Z czasem nabędziemy więcej pewności i swobody wypowiedzi.
Kiedy przestałam się bać? Jeszcze mi się nie udało przełamać tego lęku. Ale pracuje na tym i liczę, że w końcu nastąpi ten dzień. Walczę bo wiem, że problem z angielskim przyhamował mój rozwój zawodowy -więc jest o co 🙂 pozdrawiam Was Ciepło!
Przestałam bać się mówić po angielsku kiedy niespodziewanie spotkałam tak niesamowitych ludzi ze od razu chciałam się z nimi zaprzyjaźnic, lecz oni nie mówili po polsku. Im więcej próbowałam coś z siebie powiedzieć, tym więcej popełnialam błędów, ale bardzo mnie to motywowało aby jeszcze więcej zgłębiać język, aby otaczać się nim najbardziej jak się da i aby ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Ponieważ chciałam z nimi rozmawiać i chciałam słuchać co oni mają do powiedzenia.
Pomocny bardzo był fakt, że osoby z którymi rozmawiałam po angielsku były zawsze cierpliwe, zabawne, mile i serdeczne i nie wytykały moich błędów, tylko naprowadzaly na prawidłową wymowę.
To nie stało się z dnia na dzień, wręcz przeciwnie, wymagało mnóstwo pracy i czasu, który ciągle musze poświęcać aby zrozumieć angielski. Ale swobodne porozumiewanie się w obcym języku otwiera tak wiele drzwi i możliwości, że życie staje sie o wiele wiele ciekawsze.
Sprawił to moment, w którym osoba która nie znała polskiego potrzebowała ode mnie informacji i jedyną drogą komunikacji był mój ‚upośledzony’ angielski. Wyrozumiałość tej drugiej osoby, wyraźne mówienie i chęć zrozumienia mnie bardzo pomogły – dodatkowo, docenienie od tej osoby, że fajnie że ja mówię po angielsku bo Ona nie mówiła ani słowa po polsku była bardzo miła.
Rok temu zapisałem się na naukę angielskiego przez konwersację /praktycznie bez żadnej gramatyki/ i widzę, że dużo mi to daje bo co tydzień mam okazję by przez 60 minut mówić tylko po angielsku – podczas pierwszej lekcji po 40 minutach głowa mi tak ‚parowała’, że myślałem że nauczyciel przedłużył czas na 2h na początek 🙂
W tej chwili korzystam z każdej możliwej okazji by jak najwięcej mówić po angielsku – ostatnio odwiedził nas przyjaciel, który 14 lat temu wyjechał do USA – przyjechał ze swoją żoną: Peruwianką – jej ojczysty język do konwersacji odpadał, znała w miarę dobrze angielski z tym, że miała dość mocny akcent. Dziewczyna bardzo fajna i sympatyczna – aby miała kontakt podczas imprez i spotkań z Polkami to robiłem za tłumacza – tyle na ‚babskie’ tematy nie gadałem i nie nasłuchałem się nigdy w życiu, a już prawie 40 lat na karku mam.
Jak mija stres i przestajemy każde słowo i zdanie tłumaczyć sobie w głowie z jednego języka na drugi to zaczyna być to bardzo fajne i przyjemne
Przestałam bać się mówić po angielsku gdy usłyszałam jak inni mówią 😀 uznałam, że skoro oni się nie wstydzą, to czemu ja bym miała.
„Co sprawiło, że przestałeś się bać mówić po angielsku?”.
Wyjazd do Anglii, do Londynu, do pracy. Gdy nie było nikogo w około, kto mógłby mi pomóc, musiałem sam wysilić swój mózg i odkryłem, że nieźle mi idzie, zachęcany przez osoby z którymi pracowałem. Mimo braków w gramatyce i czasem w słownictwie nie miałem praktycznie problemu żeby dogadać się w banku, na poczcie, sklepie czy w pracy z klietami i współpracownikami. Jednak gdy pojawiała się w około mnie osoba mi bliska np. siostra to jakby pewność mojego języka malała drastycznie
To bardzo dobre pytanie. Momentem przełomowym dla mnie, w którym musiałam przestać się bać mówić po angielsku była moja obecna praca, a tak naprawdę mój szef, z którym wypadało rozmawiać podczas spotkań, ( bo w końcu jest moim szefem :)) i niestety w żadnym innym języku nie było możliwe z nim porozmawiać, a nawet wybronić się z pewnych zadań mnie przydzielonych 🙂 sytuacja bez wyjścia, jednak w moim przypadku był to trafny faktor mobilizacyjny.
„Głęboka woda” i świadomość (potwierdzona organoleptycznie), że inni też nie są wcale takimi orłami. Jeżeli mówisz z sensem, niekoniecznie do końca z zasadami gramatyki ale „ciągłość komunikacji” (hehehe) jest zachowana, ludzie mówiący bardzo dobrze po angielsku są w stanie wiele wybaczyć i nie mają z tym problemu. Największa trudność to czasami zrozumienie innych ze specyficznym akcentem i wymową (dla mnie osobiście to Hindusi, no po prostu czasami nie wiem o co im chodzi). A tak poważnie, nie bać się mówić, nawet niegramatycznie (i tak w końcu będą wiedzieć o co chodzi).
P.S. To wszystko z autopsji.
Mnie do przełamania się jeśli chodzi o język angielski zmusiła MIŁOŚĆ :)! Pamiętam moje pierwsze randki z chłopakiem ze studiów gdy szukałam pojedynczych słów w słowniku i nawet chodziłam w miejsca publiczne z tym pokaźnych rozmiarów niebieskim słownikiem- na ulicy i w kawiarniach robiłam furrorę, ale przynajmniej przestałam się bać mówić :). Angielski przydaje mi się praktycznie każdego dnia i aż strach pomyśleć co by to było gdyby nie tamto zauroczenie :). Pozdrawiam serdecznie :).
Przestałem bać się mówić po angielsku gdy uświadomiłem sobie, że jestem rozumiany (nawet przez nativ speakera) mimo popełnianych błędów.
Cześć, nadal ma z tym problem, choć cały czas walczę i próbuję :-). Pomaga codzienna poranna kawa i rozmowa z żoną, (nasza krótka 15 minutowa poranna tradycja). Wprowadzenie rytuału oglądanie bajek tylko po angielsku z córką Marysią i późniejsze rozmowy oczywiście również po angielsku.
„Kaleczenie” języka jest przecież takie sympatyczne! Posłuchajmy jak „prostują” język polski i nie bójmy się o swój „krzywy” angielski :))
Moje obawy przed mówieniem po angielsku były ogromne do momentu gdy musiałam zająć się gośćmi hotelowymi w wakacyjnej pracy. Szybko okazało się, że nie oceniają moich błędów językowych ale wręcz pomagają w dogadaniu się 🙂 bardzo pomaga otwartość na innych ludzi i przeświadczenie że nikt nie jest idealny; )
Witajcie! 🙂
Książkę Michała już mam, to prawdziwe kompendium wiedzy finansowej, a więc jestem pewna, że dzieło Arleny jest równie dobre, tyle że w zakresie języka angielskiego 🙂
Chciałabym mieć możliwość szlifowania swojego języka właśnie z nią 🙂
A ja przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy cudzoziemiec zapytał mnie o drogę. Na początku chciałam się wycofać i udać, że go nie zrozumiałam, ale chęć pomocy zwyciężyła i się odważyłam. Pomimo tego, że mocno kaleczyłam wtedy swoją wypowiedź i może tylko w połowie była poprawna, to jednak to „zainteresowanie moją wypowiedzią” i wdzięczność w oczach mojego rozmówcy za udzieloną pomoc baardzo mnie ucieszyła! 🙂 Bo mój angielski nie był perfekt, ale jednak dałam radę, a ta druga osoba wcale mnie nie strofowała i poprawiała, tylko uważnie słuchała 🙂 To bardzo motywuje… 🙂
Pozdrawiam Was!
Asia
Ja po prostu miałam cudowną nauczycielkę angielskiego, która na lekcjach ciągnęła nas za język. 🙂 Na początku zwykłe pytania: co robiłeś/aś w weekend, jakie filmy lubisz itp. a potem, w miarę upływu lat, coraz bardziej złożone rozmowy. Dodatkowo sama zaczęłam rozmawiać z obcokrajowcami po angielsku na portalach do tego przeznaczonych, jednak tylko w formie pisanej.
Ostatecznie kiedy faktycznie pierwszy raz musiałam rozmawiać po angielsku za granicą nie miałam problemu, bo już to robiłam w trochę innym środowisku. Nie bałam się, bo nie było czego. Do tej pory w końcu zawsze udawało mi się dogadać w tym języku 😉
Satysfakcjonująca odpowiedź na pytanie ‚Do you speak english’ albo ‚Can you help me’
od zwykłego ‚no’ albo ‚nie rozumiem’ 🙂
W klasie licealnej zaszłam w ciążę, miałam indywidualne nauczanie, lekcje z angielskiego były 3 razy w tygodniu podczas nich skupialiśmy się tylko na rozmowach po angielsku. Byłam sama z nauczycielem, który był dość specyficzny, pytał o różne głupie i czasem żenujące rzeczy. Dzięki temu przestałam się bać mówić po angielsku 🙂
Chciałbym móc napisać, że przełamałem swoją barierę ale niestety była by to nieprawda. Dlatego subskrybowałem kanał Arleny aby stało to się faktem, bo naprawdę już mnie to wkurza! 🙂
Ja przestałem bać się mówić po angielsku właściwie w dwóch momentach.
Pierwszy to gdy przeczytałem całego Harrego Pottera w wersji angielskiej. I po setnej stronie zacząłem rozumieć więcej niż połowę każdej strony (bez słownika). Pomyślałem WOW! Przecież nie muszę zrozumieć wszystkiego. Jeśli skumam 50% tego, co miała na myśli pani Rowling to też wystarczy. (pod koniec rozumiałem już wszystko)
A drugi moment był wtedy, gdy Kanadyjka, która przyjechała na praktyki do Polski i z którą się zaprzyjaźniłem , nigdy, ani jednusieńkiego razu nie poprawiła mnie. Pomyślałem, huh, jestem mistrzem angielskiego!
Oczywiście robiłem i nadal robię błędy. I ona to też słyszała. Ale te dwa wydarzenia zbudowały we mnie niezwykłą pewność siebie w mówieniu. No bo przeczytałem książkę po angielsku i gadałem „płynnie” z Kanadyjką, a ona nie znalazła żadnego błędu. Przecież na pewno by mnie poprawiła. 😉
Przestałam się obawiać mówić po angielsku, kiedy zaobserwowałam w pracy, że cudzoziemcy, których językiem ojczystym nie jest angielski, mówiąc po angielsku, również popełniają sporo błędów, a mimo to byliśmy w stanie się porozumieć i to często w bardzo skomplikowanych kwestiach. Momentem przełomowym było uczestniczenie w spotkaniu, które szef firmy prowadził w języku angielskim i również jemu zdarzały się błędy, które w żaden sposób nie rzutowały na ostateczny odbiór spotkania. Zdałam sobie wtedy sprawę, że perfekcyjna znajomość angielskiego wcale nie jest konieczna, aby skutecznie się porozumiewać, a ciągłe obawy o to czy użyłam poprawnego czasu, poprawnej konstrukcji gramatycznej, powodują, że ze stresu popełniam tych błędów więcej.
Hej, przestałam się bać mówić po angielsku po tym jak kumpelka mi mówi: Słuchaj, zapytaj pierwszego lepszego Hiszpana co ani me ani be po angielsku „Do you speak English?” to odpowie: „Yes, ok, of course”. A zapytaj Polaka o to samo to powie: „I am extremely sorry, but I don’t speak English very well, I wish I could help you” itd. Cały czas mi chodzi ta historyjka po głowie i już mi wywiało wszelkie obawy przed mówieniem. Uwierzyłam w siebie i mam nieprawdopodobną radochę, że gdy coś mówię to ta druga osoba to rozumie. Nie trzeba się bać 🙂 PS. Jak fajnie że przeczyta to Arlena 🙂 ale nie próbuję się przypodobywać of course…
Cześć, dziękuję za kolejny ciekawy podcast! W jaki sposób przełamałam się do mówienia w języku angielskim? Po prostu musiałam porzucić swoje kompleksy w kąt i zacząć załatwić sprawy w tym języku (zarówno zawodowe, jak i osobiste). Myślę, że dobre jest rzucenie się na głęboką wodę przy takiej znajomości jak moja – podstawowa wymowa i słownictwo na początku zupełnie wystarczają. W dodatku dzięki przełamaniu tej bariery wróciłam do pasji, jaką był dla mnie język angielski w szkole podstawowej i znów z radością szlifuję go wieczorami.
P.S. Właśnie tacy ludzie jak Arlena i Michał napędzają mój dziecięcy entuzjazm i motywują mnie do pracy z uśmiechem, bardzo wam za to dziękuję 😉
Cześć!
Ja poszłam na studia magisterskie w języku angielskim (żadna filologia, nauki ekonomiczne), studiuję w grupie międzynarodowej (10 Polaków, 10 obcokrajowców). Obcując na co dzień z ludźmi z różnych krajów jedynym sposobem komunikacji jest język angielski. Jeszcze kilka miesięcy temu siedziałabym zestresowana i cicha gdzieś z boku, dziś jest inaczej, uczę się i rozmawiam w języku angielskim, czasami popełniam błędy, ale się tego nie boję tak, jak kiedyś. Czasami warto rzucić się na głęboką wodę 😉 Cieszę się, że miałam możliwość pójść na te studia, na mojej Uczelni pierwszy raz uruchomiono taki kierunek.
Pozdrawiam Michale – od kilku dni jestem posiadaczką Twojej książki.
Pozdrawiam również Arlenę Witt – cenię Panią za profesjonalizm i poczucie humoru.
Wyjazd do UK, od razu skok na głęboką wodę i wielkie zdziwienie że tam nikt nie zwraca uwagi na drobne błędy za które w szkole dostawało się 1!
Do mówienia po angielsku zmusiło mnie życie, kiedy wyjechałem za granicę do pracy 🙂 Bałem się tego wyjazdu, bo wiedziałem że ten mój angielski jest taki sobie, ale po kilku rozmowach ze znajomymi decyzja zapadła. Wyjechałem do wspomnianej w podcaście Finlandii i wyjścia nie było, trzeba było mówić 🙂 I chociaż początki były trudne, patrząc z perspektywy czasu była to bardzo dobra decyzja. Niby ciągle mam problemy z gramatyką i czasem brakuje jakiegoś słówka, ale mówienie po angielsku w tym momencie jest dla mnie dość naturalne.
Przestałam bać się mówić po angielsku dzięki zielonemu potworowi-kosmicie, który pożera zegary. Mam na myśli książeczkę do nauki języka „Muzzy comes back”, którą z zajęciem oglądałam jako dziecko i do której miałam kasety. Puszczałam je sobie na zasadzie bajki, mimo że niewiele jeszcze rozumiałam, ale miałam typowo dziecięce zacięcie do wysłuchiwania nagrań po kilka razy z rzędu. Do tej pory pamiętam misiowaty i leniwy ton głosu Muzziego, który pomógł mi zrobić pierwsze kroki w obcym języku (na moich krótkich wtedy nóżkach) i go dla mnie oswoił, tak że nie bałam się mówić, kiedy już dawałam radę sklecić zdania.
Zacząłem mówić po angielsku…przez gry komputerowe. Jako dzieciak grałem online w gry, gdzie wystarczyło pisać, ale z czasem przesiadałem się na takie, gdzie komunikacja odbywała się przede wszystkim głosowo (na przykład taktyczna gra America’s Army, czyli FPS, w którym oprócz zwykłych rozmówek omawia się też ważne plany strategiczne).
Wolałbym zamieścić tutaj tekst mojej dziewczyny, ale właśnie ją chcę do rozmów po angielsku zachęcić – boi się. Od kilku miesięcy ogląda kanał Arleny i „Grama to nie drama” jest na liście jej życzeń świątecznych 🙂
Pozdrawiam!
Hmm, ciągle jeszcze nie przestałam się bać, ale mocno nad tym pracuję.
🙂 Przestałem się bać kiedy zacząłem rozmawiać z innymi, którzy mówią gorzej i też się boją. Wtedy mi lęk znika. Po kieliszku wina też, ale do tego nie zachęcam, bo trzeba by nosić ze sobą butelkę 🙂
Przestałam się bać mówić po angielsku, gdy w restauracji, w której pracowałam (w Anglii) dość szybko dostałam awans i po kilku miesiącach kelnerowania stałam się kierowniczką restauracji. Nagle musiałam zacząć rozwiązywać milion problemów w obcym dla mnie języku, reagować na bieżąco, dzwonić i załatwiać wiele spraw. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zaczęłam myśleć w tym języku! To było totalne zanurzenie bez koła ratunkowego! 🙂 Każdemu życzę możliwości doświadczenia takiego z jednej strony stresującego, a z drugiej niezwykle owocnego czasu w życiu! 🙂
Jak przestałam się bać mówić po angielsku ?
Nie ukrywając nadal mówienie stanowi dla mnie barierę, natomiast jest ona teraz w formie „płotu”, który jestem w stanie przeskoczyć. Dlaczego ? Odpowiedzią jest język….. migowy. Poznałam osobę głuchą i tak bardzo zapragnęłam z nią porozmawiać ze od razu zabrałam się do nauki. Znając tylko pojedyńcze znaki zamigałam do niej prosty ‚zdanie’ ( na potrzeby sytuacji) .Jej radość i przede wszystkim WYROZUMIAŁOŚĆ w rozmowie ( jeśli można ją było wtedy tak nazwać) sprawiły, że przestałam się bać. Ważny jest sam akt komunikacji, na drugim miejscu jest sposób komunikacji- zawsze można to dopracować. Ta myśl zmieniła barierę nie do pokonania na ”płot”. Z angielskim jest podobnie: poznałam osobę z którą muszę porozumiewać się w tym języku, ale wiem, że to najlepszy sposób na dopracowanie sposobu mówienia.
Hej, jak się nie umie angielskiego i podstawowych słówek to zawsze jest obawa przed mówieniem, nawet kompletne zamknięcie sie na nauke. Tak było w moim przypadku, ponieważ wyjechalem do Francji kompletnie nie znajac angielskiego i zacząłem prace tylko z francuzami bez żadnych rodaków. Dopiero po trzech miesiącach kiedy kolega z pracy (francuz) nie ustepowal i caly czas do mnie gadal po angielsku, aby sie ze mna porozumiec, cos sie dowiedziec, zacząłem polamanym angielskim cos do niego mowic, i tak zacząłem przelamywac bariere jezykowom. Teraz tylko potrzebuje doskonalic i uczyć sie wiecej języka angielskiego, co ulatwila by mi książka Arlenki 😉
Pozdrawiam wszystkich
Przestałem bać się, kiedy zapisałem się na wymianę językową online. Ja byłem nauczycielem litewskiego, a w zamian otrzymałem żywy angielski z wyraźnym lokalnym akcentem. Nie od razu przestałem bać się. Strach minął dopiero po 3 czy 4 konwersacjach. Teraz oglądam filmy i słucham podkasty w jęz. angielskim i też daje radę.
Przestałam się bać, gdy niepewna swoich umiejętności zapisałam się na kurs językowy, dołączyłam do już istniejącej grupy i okazało się, że … mówię najlepiej. To był przełom, gdy tłumaczyłam koleżankom po lekcji, to czego nie zrozumiały. Jako jedyna odpowiadam na każde pytanie nauczyciela. Jednorazowo wzrosła moja pewność siebie i z marszu przestałam się bać. Nie mówię biegle, ale przynajmniej próbuję, czego wcześniej nie robiłam ze strachu.
Hmmm…..zawsze się bałam odpowiadać komuś po angielsku, szczególnie gdy ktoś pytał o drogę, a że mieszkam w Krakowie to podobnych sytuacji miałam co drugi dzień. Widząc obcokrajowca, który się zbliża, i który jeszcze nie zdążył dokończyć swoje pytanie zawsze odpowiadałam „Sorry, I don’t speak English”. Jestem osobą z dobrym sercem i chętnie pomagam ludziom, gdy ktoś prosi o pomoc, natomiast w tej sytuacji czułam się bezradna. Pewnego dnia tak się na siebie wkurzyłam, że mam strach, żeby otworzyć buzie i mówić po angielsku, że stwierdziłam, iż rzucę sie na głęboką wodę i poszłam na English Meeting, gdzie przychodzi dużo obcokrajowców i ludzie rozmawiają wyłącznie po angielsku, a mój angielki był na poziomie A2. Mogłabym jeszcze długo pisać ale powiem tylko jedno, wychodząc ze spotkania już więcej nie bałam się mówić po angielsku. W tej sytuacji rzucenia się na głęboką wodę akurat pomogło 🙂
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy wyjechałam na wycieczkę na Słowację w wieku 15 lat i spotkałam bardzo sympatycznego wysokiego chłopaka, który ślicznie rozmawiał po angielsku, po prostu musiałam mówić cokolwiek, żeby zwrócić na siebie uwagę 😀
Przesłuchałam podcast z wielką przyjemnością! Widzę podobieństwa między mną a Atletą. Ja też wcześnie widziałam czego chce i dążyłam konsekwentnie do celu, nie oglądając się na rówieśników, którzy na lekcji angielskiego, woleli uprawiać końskie zaloty, niż rozmawiać z native speaker’ką. Właśnie w gimnazjum przełamałam, może nie lęk przed mówieniem, ale nabrałam w tym swobody. Uczyłam się wcześniej angielskiego, więc można wręcz powiedzieć, że plotkowalam sobie z nauczycielką po angielsku, na najrożniejwze tematy, bo miała na prawdę luźne podejście. A oprócz tego musiałam być tłumaczem i pośrednikiem,między nią a klasą, bo nikt nie chciał mówić po angielsku, a inaczej się nie dało bo Rebecca faktycznie nie znała polskiego. Do tej pory bardzo miło ją wspominam, i teraz uświadomiłam sobie, że właśnie jej zawdzięczam swobodę w porozumiewaniu się po angielsku 😉 Jednak rozmowa to jedno, a gramatyka to drugie. Kiedyś Rebecca pożyczyła mi książkę z ćwiczeniami gramatycznymi, które rozwiązywałam jak krzyżówki: dla przyjemności. Na samą myśl o książce Arletty, cieszy mi się buzia! Pozdrawiam 😉
Na ulicy dopadł mnie kiedyś gość pytający się tylko po angielsku, którędy do biblioteki. Zaskoczenie wielkie, ale chęc wykazania sie była tak silna, ze wytłumaczyłem. Pal sześc czasy, najważniejsze, ze wymówiłem do obcego człowieka zrozumiałe dla niego współrzędne biblioteki. 🙂
Było to kilka lat temu podczas świąt kiedy to moja kuzynka przedstawiła nam swojego nowego partnera – Duńczyka. Podczas kolacji Wigilijnej wszyscy ze sobą rozmawiali, a za tłumacza z polskiego na angielski (nie umiała jeszcze duńskiego) robiła Iza, ja jedynie biernie słuchałem. Musiałem się odezwać kiedy kuzynka na chwilę odeszła od stołu, a polsko-duńska wymiana zdań była bardzo zacięta. Słowa Izy: „to teraz młody trochę potłumaczy” przełamały moją niechęć do wypowiedzi w języku angielskim. Zrozumiałem wtedy, że posiadam wystarczające umiejętności, aby dość swobodnie przekazywać najróżniejsze treści – oczywiście wspomagając się translatorem 😀
Zmieniłam miejsce pracy gdzie codziennie obsługuje obcokrajowców. Nie miałam wyboru musiałam wytłumaczyć działanie leku po angielsku i to prostym językiem. Nie każdy zna medyczny angielski. Im więcej mówiłam tym było łatwiej. Przestałam tłumaczyć słowo w słowo. Musiałam mówić i to tak żeby być zrozumianą 🙂
Przestałem bać się mówić po angielsku na drugim roku studiów, kiedy postanowiłem dołączyć do międzynarodowej organizacji studenckiej i mówiąc wprost – nie miałem innego wyjścia 🙂 zostałem „buddym” – opiekunem – dla dziewczyny z Singapuru, która przyjechała do Polski w ramach wolontariatu. Pół roku pokazywania jej ciekawych miejsc – kawiarni, sklepów, ksiegarni w Warszawie i oczywiście towarzyszące temu rozmowy i żarty sprawiły że nie mam żadnych barier dotyczących rozmów w j. Angielskim. No, może jeszcze trochę w rozmowach biznesowych 🙂 Pozdrawiam!
Podjęcie pracy z wymaganym językiem angielskim na bardzo dobrym poziomie – B2. Przeceniłam swoje możliwości wpisując, że takowy posiadam. Pracę dostałam. Rzucona na głęboką wodę, kontakt z klientem anglojęzycznym, od pierwszego dnia wręcz pchałam się do obsługi klienta anglojęzycznego mimo świadomości, że mój język nie jest wystarczający, żeby dobrze i poprawnie przeprowadzić rozmowę. To zmotywowało do otworzenia się na rozmowę, przygotowania w domu „gotowych” rozmów, dialogów, scenek i historyjek dotyczących bieżących sytuacji, które mogłam klientom opowiadać. I tak to się stało – mówię, nie boję się.
Co sprawiło, że przestałam się bać mówić po angielsku? Chciałabym móc się podzielić jakąś romantyczną lub zabawną historią, ale to była po prostu konieczność. Większość podstawowych struktur i słówek wyniosłam ze szkoły, jednak prawdziwego „żywego” języka nauczyłam się przez internet, a dokładniej za pomocą Twittera. Jako zagorzała fanka pewnego amerykańskiego wokalisty nawiązałam kontakty z innymi fanami z całego świata. Słownik stał się moją osobistą „biblią”. Jednak nawet jeśli potrafiłam się „dogadać” uderzając palcami w klawisze komputera, nie potrafiłam się przełamać, żeby mówić. Zmusiła mnie do tego sytuacja. Rok temu postanowiłam wyjechać za granicę w celach zarobkowych. Przez pierwsze 2 miesiące byłam tu kompletnie sama. Musiałam sobie jakoś poradzić. Początki łatwe nie były. Moja wymowa była jakby trochę sztywna i dużo ludzi nie rozumiało większości tego, co mówiłam. Normalnie bym się pewnie poddała, ale tym razem nie mogłam. Wbrew sobie Starałam się rozmawiać coraz częściej aż w pewnym momencie zauważyłam, że jest mi coraz łatwiej – ja rozumiem coraz więcej a i ludzie rozumieją mnie. To mi dało mega pozytywnego kopa i dodało pewności siebie 🙂 teraz, pomimo że mój angielski jeszcze nie jest na zadowalającym mnie poziomie, nie boję się już mówić, nawet u lekarza czy przy załatwianiu spraw urzędowych, co może wydawać się bardzo trudne.
Ja przestałam się bać mówić po angielsku jak rzuciłam się na głęboką wodę – poszłam na studia w języku angielskim 🙂 Co prawda w Polsce, wykładowcy to w większości też Polacy, ale i tak bardzo dużo z tego wyciągnęłam. 19 lat – czas, w którym jeszcze kształtują się umiejętności i pasje młodego człowieka. Studia finansowe w obcym języku wymusiły na mnie bardzo dużo nauki angielskiego, również słownictwa fachowego. A że do tego jestem osobą ambitną, która zawsze udzielała się w szkole, musiałam się przemóc (żeby zaspokoić moją chęć udzielania odpowiedzi na pytania profesorów)! Na początku studiów zdałam też CAE na ocenę A, więc byłam z siebie bardzo dumna 🙂 Teraz jestem na ostatnim roku i pouciekało mi dość dużo zasad i nowinek językowych. Ze słownictwem problemu nie mam, z mówieniem też nie, dlatego chętnie przygarnęłabym książkę Arleny żeby tą wiedzę gramatyczną przywrócić (ona jest w którejś szufladce mózgu, ale dawno nie uporządkowywana). Tym bardziej, że jestem jednym z cichych psychofanów Wittaminy – obserwuję, ale się nie udzielam, to mój pierwszy komentarz do Arleny. Pozdrawiam serdecznie, zarówno Arlenę, jak i Michałą 🙂
Michale,
przede wszystkim dziękuję za prowadzenie bloga i oby więcej takich ludzi jak Ty i Arlena. Podziwiam was za wytrwałość i determinację w realizowaniu celów i marzeń.
Zgodzę się z Tobą, że nauka angielskiego to w dzisiejszych czasach podstawa.
Jak to sam określiłeś – „To najlepsza inwestycja, jakiej możecie dokonać w młodym wieku”.
Jestem ciągle na etapie pokonywania tej niewidzialnej bariery językowej 🙂
W moim przypadku sprawdza się po prostu vocabulary. Im więcej znam słów i zwrotów, tym pewniej czuję się podczas rozmowy. Strach maleje, gdy rośnie wiedza.
Ogromny postęp w nauce zawdzięczam mojej nauczycielce języka angielskiego w szkole podstawowej. Uczyła nas ona za pomocą skojarzeń, rysowała np. węża w jeziorze, a obrazek podpisywała – „snake in lake”, czy np. „ass in grass” – tego już tłumaczyć nie trzeba 😉 Pozdrawiam gorąco i życzę powodzenia w pracy przy następnych projektach.
~`czytelnik
ja swoją barierę pokonałam dość niewinnie, bo podczas kursu językowego, okazało się, że zmienił się native -ten nowy wcale nie miał bogatego zasobu słownictwa i też popełniał błędy. Ale potrafił nam, czasem mocno gestykulując, wytłumaczyć z uśmiechem na twarzy i pluszem w serduszku o co dokładnie mu chodzi. Wtedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę każdy popełnia błędy, ale sztuka polega na tym, żeby nie bać się mówić za mało.
Kolejne sytuacje były już bardziej prozaiczne typu jazda komunikacja miejską i czasem mimowolne słuchanie rozmów obcokrajowców, gdzie starałam się niczym prof. Miodek wyłapywać ich błędy, a czasem zapamiętywać niezrozumiałe zwroty i je sobie googlować.
Oczywiście najlepszą metoda przełamującą lęk przed mówieniem po angielsku jest alkohol- wychodząc ze znajomymi na miasto po jednym drinku wyrzucam z siebie słowa jak profesjonalny karabin maszynowy
Cześć,
dziękuję za możliwość wygrania książki. Przydałaby się mojemu bratu :).
Jak wszystko, co na początku nas przeraża i mój powód przełamania się jest banalny. Na studiach wykładowcy fonetyki dosadnie uświadamiali mi, że nie potrafię mówić po angielsku. Z nerwów (i ciągłego poniżania) rzuciłam lingwistykę i się nie odzywałam, tylko czytałam książki angielskie. Pewnego dnia w pracy, jedna osoba „wrobiła” mnie w oprowadzanie grupy z Erasmusa i do pomocy dała drugą koleżankę. Stanęłyśmy przed studentami i kompletnie jej nie szło. Z nerwów nie potrafiła wypowiedzieć ani jednego poprawnego zdania. A ja? Ja popłynęłam i po prostu zaczęłam mówić. Nawet (mimo że nie brzmiałam jak native speaker) byłam zrozumiana i odpowiadałam na pytania. Reszta jest historią.
Hej!
Dziękuję za ciekawy materiał!
Jeśli chodzi o pytanie konkursowe -u mnie bynajmniej nie był to super wysoki poziom języka, a zmiana myślenia. Okazuje się, że jak człowiek wyluzuje to się bez problemu porozumie z obcokrajowcem, chyba że druga osoba bardzo bardzo nie chce się dogadać to wtedy nasze największe umiejętności nie pomogą 😉
Pozdrawiam 🙂
Cześć!
Odpowiadając na stawiane pytanie: tak na prawdę wciąż boję się rozmawiać po angielsku. Boję się, ale staram się mówić (nawet sam do siebie:) ). Wiem, że dzięki temu będę miał szansę na lepsze zarobki, poszerzę możliwość zdobywania wiedzy anglojęzycznej oraz przede wszystkim będę mógł poznać o wiele więcej fantastycznych osób! TO są moje główne motywacje do tego, aby strach odrzucić na bok.
Szczerze ufam, że książka Pani Arleny mi w tym pomoże 🙂
W liceum miałam cudowną panią z angielskiego, która bardzo dużo od nas wymagała pod względem nauki gramatyki i słownictwa, a jednocześnie była fantastyczną, rozgadaną i wesołą osobą, która wszystkich traktowała tak samo i akceptowała – to ona mnie inspirowała, chwaliła i zachęcała do dalszej pracy. Wszystko to dawało mi olbrzymi zastrzyk wiary w i pewności siebie i powodowało, że przełamywałam ogromną nieśmiałość i obawę przed mówieniem. To było już prawie 16 lat temu…Dziś ja jestem nauczycielką angielskiego i jestem z moją panią z angielskiego po imieniu 🙂
Ja niestety nie przestałem się jeszcze bać rozmawiać swobodnie po angielsku z innymi. Zawsze przysparza mi to problemów, kiedy chcę powiedzieć kilka zdań swobodnie od siebie w obcym języku. Jednak nie poddaję się i staram się pogłębiać ten wiedzę na temat tego języka, dzięki czemu staję się w nim coraz bardziej pewny. Mam nadzieję, że książka, którą można wygrać ułatwi mi proces nauki 🙂
U mnie ta walka ze strachem przed mówieniem ciągle trwa 😉 ale już coraz więcej bitew mam WYGRANYCH i to jest najważniejsze.
U mnie punktem zwrotnym w pokonaniu strachu przed mówieniem po angielsku,
było WIELKIE MARZENIE wyjazdu i zobaczenia Stanów Zjednoczonych.
Pomyślałem sobie, jak tam tak bardzo chcę jechać to muszę się nauczyć mówić po angielsku.
No i zacząłem przy każdej nadarzającej się sposobności nawiązywać kontakty i mówić po angielsku 🙂
W moim przypadku krokiem milowym z przełamaniu się, do mówienia po angielsku było rzucenie mnie na głęboką wodę. Wyjechałem za granicę i, jak wiadomo, tam bez języka ani rusz. Co prawda angielski jako-tako znałem ale zawsze uważałem, że moje zdania są zupełnie podstawowe, wręcz przedszkolne i raczej nie prowadziłem żadnych dialogów. Dopiero gdy zobaczyłem na własnej skórze, że to co aktualnie posiadam wystarcza do sprawnej komunikacji, ludzie rozumieją to co mówię a niektórzy nawet chwalą mój poziom, zrozumiałem, że nie jest źle a pewność siebie poszybowała w górę.
Po tym zacząłem coraz chętniej, sam z siebie, nawiązywać dialogi. Szczególnie było to widoczne podczas uczelnianych imprez gdzie miałem do czynienia ze studentami z programu erasmus. Uświadomiło mi to, że ważna jest zasada „Nie jest ważne jak mówisz. Po prostu mów jak najwięcej!”.
Do teraz czasem występują u mnie małe blokady, jednak nie jest to „gula” w gardle, przez którą nie potrafię wydusić ani słowa.
Serdeczne pozdrowienia!
Przestałem się bać mówić po angielsku kiedy zrozumiałem fakt, że każdy popełnia błędy w trakcie jego nauki. Wspólna wymiana tych błędów podczas rozmowy, nauki prowadzi nie do wstydu a do ich eliminacji.
Od dziecka uwielbiam ten język. Jak byłam mała miałam takie małe zboczenie… Jak nikt nie patrzył włączałam BBC World i oglądałam wiadomości 😉 uwielbiam brytyjski angielski 🙂 przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy uświadomiłam sobie, że nie muszę być idealna. Nie trzeba mówić idealnie, żeby się dogadać, a o to przecież chodzi.
Posłuchałam jak mówią Angole i przestałam się wstydzić. Stwierdziłam że skoro oni mają w nosie gramę to ja też mogę.Anglik ledwo rozumie Amerykanina a Szkota zazwyczaj wcale. To bylo mile, że słuchając Polki Anglik się uśmiecha i nie każe mówić slowlyyyy jak Walijczykowj 😉
Jeszcze nie przestałem:) Dlatego czytam takie blogi jak ten i oglądam filmy na YouTube z przesympatyczną brunetką. Ale żeby nie przesłodzić dodam łyżkę powagi. Poznajemy nowe rzeczy, rozwijamy się . Kiedy już nakarmimy się wiedzą na tyle wystarczająco żeby się odważyć i spróbować, pojawia się pewność siebie i wtedy jest już z górki..chyba. Powiem po angielsku…jak zjadę 😉
Przestałam się bać, że mój angielski nie jest perfekcyjny i zaczęłam mówić, bo musiałam. Po prostu musiałam porozumieć się, żeby cokolwiek załatwić np. znaleźć nocleg, zrobić zakupy, zapytać o drogę, a będąc za granicą w krajach europejskich (byle nie we Francji) jest szansa, że inni też choć trochę znają ten język.
Kiedy przestałam się bać mówić po angielsku: jako nastolatka przeżywałam prawdziwą traumę z powodu „nie bycia” nativem i nie posiadania w związku z tym możliwości zrozumienia wszystkich słów użytych w encyklopedii Britannica. Potrzebowałam ok. 10-15 lat, żeby pogodzić się z tym dramatem :). W dorosłym już życiu kieruję się zasadą, że „perfekcjonizm jest gorszy od faszyzmu” i że wystarczy robić lub umieć coś „wystarczająco dobrze”, nawet jeśli „wystarczająco” oznacza czasem pobieżnie lub słabo. Nie silę się już na czytanie Szekspira w oryginale, ale skoro potrafię sobie zamówić obiad w restauracji lub zapytać o drogę to jest OK. Kiedyś paraliżowały mnie wygórowane ambicje i chory perfekcjonizm, dziś szkoda mi czasu na takie pierdoły. Wrzuciłam na luz bo wiem, że i tak nigdy nie będzie idealnie. Na szczęście 🙂
Przestałam bać się mówić po angielsku, kiedy wyjechałam za mężem ( wtedy jeszcze chłopakiem) do Anglii i.. zostałam rzucona na głęboką wodę. Musiałam sama iść do urzędu załatwić formalności, do banku założyć konto, sama znaleźć pracę. I jeszcze odbyć rozmowę kwalifikacyjną w tym języku! Jestem z siebie ogromnie dumna i mam wrażenie, że więcej nauczyłam się przez kilka miesięcy pobytu w Anglii, niż przez 9 lat nauki języka w Polsce. Pozdrowienia dla wszystkich strachliwych;-)
W 2006 roku pierwszy raz poleciałem wraz z kolegą który zupełnie nie znał języka do Norwegii i tam po raz pierwszy zobaczyłem jak to jest na prawdę „mówić po angielsku”. Obawy przed wyjściem na nie mówiącego po angielsku zniknęły w momencie przesiadki między lądowaniami musieliśmy znaleźć drogę do sąsiedniego gejta , skąd mieliśmy odlatywać. Dalej już jakoś poszło kolejne środki lokomocji , taxi , prom, kolejne taxi i tak po prawie 1500km dotarliśmy na miejsce i wtedy stwierdziłem, że już nie mam obaw przed mówieniem „po angielsku”.
Bo znalazłam nieziemską dla mnie motywacje. A prosze wierzyć naprawdę przychodziło mi trudno ponowne zaczęcie nauki od kolejnego początku…. ale po koleji. Uczestniczyłam w zeszłym roku w kursie prowadzonym przez angielską instruktorkę. Całość tłumaczona, i jakoś nie odczułam przez to jakiegoś większego braku znajomości języka. Natomiast w tym roku byłam na drugim poziomie i wtedy było już inaczej. Wszyscy uczestnicy poza mnią i jeszcze jedną osobą rozmawiały swobodnie z prowadzącą. Czułam się jak alien dosłownie! I to właśnie dało mi kopa. Zaczełam słuchać pani Arleny, szukam filmików w necie. Zaczełam nagrywać siebie jak mówie. I mam nadzieje że do kolejnego kursu będzie inaczej. Moja pasja, nowy zawód motywuje mnie. I co najważniejsze nie chce się już czuć jak alien który nie umie wydukać z siebie słowa.
Kiedy schowałam swoje ambicje w kieszeń i zaakceptowałam, że mogę: popełniać błędy, brzmieć czasem śmiesznie albo nawet zrobić z siebie głupka. Zaczęłam traktować siebie z dystansem i dozą humoru. Dodałam do tego ciągle oglądanie filmów bez literek na dole ekranu. Mój mózg chyba się otworzył. A najważniejsze : a najważniejsze co zrobiłam to zwyczajnie zaczęłam.
Pozdrawiam
Zwięźle, dobre sobie.
Skrót:
Byłam w sytuacji w której zależało mi, żeby godnie reprezentować kraj (jak to brzmi!) przed zagranicznymi gośćmi z całego świata. Trzeba było ogarniać dużo spraw organizacyjnych i okazało się, że mimo początkowego strachu, język nie zmieścił się na mojej liście problemów tamtego dnia, a był to cały dzień wittania (ha! Wittarlena) gości.
Całość:
Ostatnio odbywały się w Gdańsku międzynarodowe mistrzostwa łyżwiarstwa. Razem z koleżanką z klubu przyjmowałyśmy cały dzień sportowców, trenerów i (największa odpowiedzialność) sędziów ISU na gdańskim lotnisku.
Rozmowy z nimi okazały się mniejszym problemem niż dogrywanie kierowców busów do opóźnionych lotów. Z każdą kolejna grupą łyżwiarzy, z kolejnego zakątka świata, szło nam juz coraz lepiej. Stres powoli znikał. A w połowie dnia usłyszałyśmy od Amerykanki, że mamy świetny angielski. 🙂
Podsumowanie:
Wydaje mi się, że ze strachem pomagają sytuacje, w których angielski jest obecny, ale nie jest w centrum uwagi. Potem nagle się okazuje, że jakoś to poszło!
Dopisek:
Startuję w konkursie, bo bardzo chciałabym wygrać książkę na prezent dla siostry. Ja już mam! Chwale się i polecam! :*
Cześć!
Ja przestałam sie bać mówić po angielsku jak poszłam na rozmowę o prace i okazało sie, ze rekrutujący manager jest Koreańczykiem i rozmowa bedzie po angielsku. Zaczęłam jakoś odpowiadać na zadawane pytania, raz lepiej raz gorzej, ale widziałam ze druga strona mnie rozumie. To dodało mi odwagi i poszło lepiej niz myślałam. Dostałam prace i potem musiałam codziennie używać angielskiego, zeby zrozumieć sie z moim szefem, wiec przestałam sie tego bać, bo wiedziałam ze on tez robi błędy w wymowie i nikt nie jest idealny. Najważniejsza jest praktyka, trzeba próbować mimo, ze nie jest idealnie 🙂
Pozdrawiam!
Angielskiego zaczęłam się uczyć w 4 klasie podstawówki w czasach słusznie minionych, gdzie angielski to najwyżej na piraconych piosenkach mogłam usłyszeć. Poczatkowo oczywiście bariera ogromna.
Ale w pewnym momencie pojawił się na horyzoncie Szwed, który bardzo chciał podszkolić swój angielski, a nie miał z kim, więc gadał do mnie namiętnie, nie zrażając się lakonicznymi odpowiedziami yes, no i I don’t know. Cieszył się, że ktoś go rozumie i uparcie zachęcał mnie do interakcji. Kiedy umiałam już na tyle dużo żeby zakumać, że on robi masę błędów, a mimo to mówi, odważyłam się. Komplement, że mam bardzo dobrą wymowę również pomógł. A potem poszło 🙂
Na niemieckim już nie miałam oporów.
„Co sprawiło, że przestałaś / przestałeś się bać mówić po angielsku?”
Przestałem sie bać mówić po angielsku, gdy byłem w USA. I to już po pierwszych godzinach tam spędzonych, już na lotnisku. Tam MUSIAŁEM mówić w tym języku + body language na początku 🙂
Wcześniej w Polsce dukalem, co kazdy wyraz było yyyyyyyy.
Amerykanie, a szczególnie „kolorowi” mieszkańcy tego kraju, bardzo mi pomagali, zamiast mnie olać, wyjaśnili mi, ze czuja sie lepsi, bardziej wartościowi, ze mogą komuś pomoc z przełamaniem bariery j.ang.
Na początku nawet nie słyszałem u siebie tych błędów, które popełniałem. Dopiero po około 2 tygodniach mój angielski stał sie tak płynny, ze gdy popełniłem błąd, byłem tego świadomy. NIE PANIKOWALEM!
Co ciekawe, native speaker’zy z USA tez popełniają błędy, np. używając Present Perfect. Po kilku miesiącach niektórych Amerykanów NAUCZYŁEM STOSOWANIA tego czasu, za co byli mi wdzięczni. Oczywiście oni stosowali wszędzie Piast Simple.
To tyle…… teraz nawijam po angielsku, ale zawsze staram sie mówić wyraźnie.
Moja DRAMA 😉 z mówieniem zakończyła się gdy w spożywczaku zapomniałam jak nazywa się „mąka” po angielsku 😀 więc kombinowałam „yyy potrzebuje coś białego, z czego się robi chleb”. 😀 Wtedy zrozumiałam, że angielski is easy. Od kuperka strony też można się zrozumieć 😀
Przełamałam strach przed mówieniem, gdy zdałam sobie sprawę z tego że język jest „tylko” środkiem, a nie celem samym w sobie. Że to środek do tego, aby być z ludźmi, poznawać świat. Ze nie chodzi o to, żeby kiedyś po prostu powiedzieć: „umiem angielski”.
Kiedy przestałam się bac?Jak zauwazyłam za granicą,że inni obcokrajowcy wcale nie mówią lepiej ode mnie a nie mają oporów z tym zwiazanych.jak nie pamiętał któryś wyrazu,to pomagał sobie rękami:).
Podstawa to próbować i nie bać się!W końcu każdy kiedyś zaczynał:).Pozdrawiam z Gdyni:)
Cześć! Powrót do pewności w mówieniu po angielsku, którą zatraciłam po wielu latach zastoju, nastąpił u mnie przez a) zakup książki Lord Of The Rings w oryginale i codzienne czytanie na głos paru stron przed snem (po takiej lekturze już żadna książka po angielsku nie jest straszna! Jestem na 789 stronie :)), b) wyłączenie najpierw polskich, a coraz częściej angielskich napisów w uzależniająch serialach, c) cotygodniowe lekcje z nativem, który gada jak najęty, ale czasem można wtrącić słówko, d) stąd też to gadanie do siebie w samotności. Udaje się, bo to było moje solidne postanowienie –
otoczyć się na co dzień językiem angielskim. Pozdrowienia dla Ciebie i Arleny!
Angielskiego używam w pracy w normalnej komunikacji mailowej, ale również w wideo konferencjach z moimi przełożonymi z Ameryki. Przestałem się bać mówić po angielsku, kiedy usłyszałem jak inni ludzie na tych spotkaniach, którzy tak jak ja nie mówią natywnie po angielsku, mówią dużo gorzej ode mnie 😉
Przede wszystkim przestałem bać się mówić po angielsku dzięki temu, że miałem okazję żeby używać tego języka. Dużo styczności z ludźmi z za granicy otwiera Cię na nowe kultury czy po prostu podejście do życia. Zaczynałem jak zwykle najprościej od pierwszych kilku słów czy zdań powiedzianych po angielsku, przy czym miałem 100 % pewności że są to zdania poprawne, ale nie zapominajmy że proste. I poszło. Przestałem się bać używać języka poprzez praktykę od pierwszego kroku do drugiego i tak dalej.
Przestałem się bać mówić po angielsku w momencie gdy mojej uwadze zaczął umykać fakt, że mówię po angielsku w sposób odległy od moich wyobrażeń o tym jak powinień język angielski brzmieć i dźwięczeć. Są momenty, że strach powraca bo to wciąż język pojawiający się jak gość z dalekich krajów ale po chwili skupienia się na tym, żeby mógł on jak najbardziej zaistnieć a nie być tylko perfekcyjnym strach znika.
Przestałem bać mówić po angielsku, jak w pracy musiałem zacząć używać tego języka. Na początku miałem obawy w kontakcie w obcokrajowcami, jednak podczas spotkań odkryłem, że obywatele z krajów nieanglojęzyacznych nie mówią idealną angielszczyzną i w sumie nie mam powodów do kompleksów. Oczywiście nie mówię, jak biegły Brytyjczyk, ale staram się pracować na moim słownictwem i co najważniejsze moi rozmówcy nie muszą prosić mnie o powtarzanie zdań, bo dociera do nich sens słów jakie do nich kieruję.
Przestałem bać się mówić po angielsku, gdy zacząłem chodzić do szkoły językowej i brać udział w konwersacjach 🙂
Jako młody naukowiec na początku kariery naukowej zdałam sobie sprawę, że na pewnym etapie wiedza dostępna w polskiej literaturze nie jest już wystarczająca do rozwijania swoich tematów badawczych, dlatego zaczęłam szukać nowych ścieżek i możliwości rozwijania wiedzy, w tym w języku angielskim. Co więcej, należy podkreślić, że chociażby chwila rozmowy ze światowymi specjalistami w zgłębianej dziedzinie (np. podczas wizyty na międzynarodowej konferencji naukowej), może być znacznie bardziej wartościowa niż przeczytanie tomów książek i artykułów. Dlatego uważam że, tak jak w moim wypadku, nie należy się bać rozmawiać, szczególnie kiedy nadarza się okazja (być może jedyna w życiu!) na nawiązanie kontaktu z osobą, która może zmienić twój sposób patrzenia na problem badawczy o 180 stopni. A tutaj liczy się przede wszystkim komunikatywność, nie gramatyka, bo przecież każdy popełnia błędy i to często nawet w swoim ojczystym języku. 🙂
Przestałem bać się mówić po angielsku w momencie gdy razem z dziewczyną pojechałem na wakacje do Budapesztu i musiałem dogadywać się z każdym czy to w kwestii znalezienia jakiegoś miejsca, czy to obsługa w restauracjach, zakupy itp. Mimo, że moja mowa po angielsku wtedy nie była na wysokim poziomie to myśl, że słucha mnie dziewczyna ( która po angielsku nie mówi nic ) i że jestem facetem i muszę tą albo inną rzecz załatwić dodawała mi dużo motywacji i jakieś +50 do mojego angielskiego flow. W praktyce wychodziło dosyć zabawnie bo często mieszałem czasy i słówka ale sama płynność wypowiedzi robiła ze mnie w oczach mojej dziewczyny rodowitego anglika 🙂 A no i najważniejsze, że się dogadywałem więc cel był osiągnięty i wszyscy szczęśliwi a ja wróciłem z większą pewnością siebie w kwestii rozmawiania po angielsku.
Ja w zasadzie cały czas się boję mówić po angielsku, ale jak to typowo w Polsce, tylko w obecności Polaków. Czuję zawsze na karku te spojrzenia „czy byków gramatycznych nie robi, a jaka wymowa etc etc”. Łapie mnie paraliż umysłowy i już!
Cieszę się że przeczytałam ten post i dowiedziałam się o Pani oraz Pani kanale na YT. Mam nadzieję, że pomoże mi to uporać się z tym problemem. Nie ukrywam że książka „grama to nie drama” też by bardzo pomogła 😉
Pozdrawiam
Ja przełamałem barierę językową jak pracodawca wysłał mnie zagranicę w roczną delegację. Byłem załamany bo nikt nawet nie spytał mnie jak mi idzie z angielskim. A tam mając zespół 20 osób (pracowników fizycznych którzy żadnego języka nie znali i większość pierwszy raz w życiu wyjechała zagranicę) to nie miałem wyjścia. Na początku byłem przerażony tym i ciągle myślałem o tym że nie dam rady. Ale na miejscu jakoś się momentalnie przestawiłem i nawet zacząłem używać słów o których istnieniu nawet nie wiedziałem. Po prostu worek ze słówkami się otworzył. Nie były to płynne i gramatyczne dialogi ale rozumieliśmy się nawzajem. Na pewno życzliwość i pogodne podejście obcokrajowców dużo pomogło.
Pozdrawiam
Łukasz
Studiuję pielęgniarstwo, podczas jednych z praktyk na tym samym oddziale zajęcia mieli również studenci z zagranicy. Jeden z nich *dyskretnie* przyglądał się mojemu identyfikatorowi, żeby później wysłać mi zaproszenie na Facebooku. Zaproszenie pozostało niezaakceptowane, a ja mimo zaczepek przechodziłam obojętnie tylko dlatego, bo wstydziłam się mówić w obcym języku. Wracając z sali pacjenta usłyszałam „o, she’s comming” po czym „she isn’t as pretty as on profile picture”. Pomyślałam sobie, NO CO ZA BUC, zajęcia od godziny 7, uniform przypominający worek plus kretyńsko upięte włosy (co wymagane jest na mojej uczelni), oczywiste, że nie wyglądam tak dobrze, jak na zdjęciu profilowym! Odwróciłam się i zarzuciłam soczystym „ASSHOLE”. Zaraz po tym prędko zmyłam się z miejsca zdarzenia, takie oto przełamanie bariery języka… 😉
To było w zeszłym roku, gdy poszedłem do pracy podczas studiów i zarobiłem sobie na wyjazd z dziewczyną do Włoch(mój pierwszy wyjazd za granice w życiu) . Jak że jesteśmy jeszcze studentami całość miała być w klimacie low-cost więc najtańszy lot z Warszawa-Modlin–> Rzym był taki że wylądowaliśmy kolo godziny 23 a na dworzec Termini (dworzec główny w Rzymie) dojechaliśmy busem kolo 23:40 i tu zaczęła się magia mojego angielskiego ponieważ od 2 lat (kiedy skończyły jego lekcje na studiach) nie miałem żadnego kontaktu z
tym językiem.
Nie polecam o tej godzinie kręcić się w okolicach tego dworca będąc z dziewczyna i wyglądając jak japoński turysta, generalnie białoskórego człowieka się nie uświadczy. Budżet nie pozwalał na taxi a i internet w EU jeszcze nie był tak tani jak teraz. Po prostu podchodziłem do ludzi którzy wydawali mnie się najbardziej godni zaufania i pytałem jak mamy dojść pod wskazany adres naszego noclegu. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie zwracała uwagi na gramatykę czy składnie (jak mnie musztrowano przez całą moją edukacje w Polsce). Po prostu próbowaliśmy się dogadać a jak ja lub rozmówca nie wiedział jak coś powiedzieć to nadrabialiśmy to gestami. Cało i bezpiecznie dotarliśmy do hosta. Stres w tamtej sytuacji znokautował strach przed mówieniem.
Pozdrawiam,
Adam
W odpowiedzi na pytanie: Słowo BAĆ SIĘ zamieniłam na CIEKAWOŚĆ. Wzrosła wówczas we mnie odwaga do mówienia a słownik stał się moją podstawową lekturą, aż w końcu musiałam go zamienić na Thesaurus-a 🙂
Pozdrawiam serdzcznie,
Grożąca mi dwója z angielskiego w liceum spowodowała, że nabrałam odwagi – stwierdziłam, albo zacznę mówić albo to koniec 🙂
Jak przestałem się bać? Nie przestałem, wciąż mam zahamowania przed wypowiedzią w języku angielskim. Jednakże staram się jak najczęściej mówić w obcym języku, pisać komentarze w sieci lub bawiąc się „po pijaku” w dialogi ze znajomymi.
Pozdrawiam Panie Michale i słuchaczy bloga!
I’ve stopped being afraid of speaking (writing and listening as well) English after I joined international student organization IAESTE and exposed myself to international students coming to Poland from all over the World to do their internship. Few of them were natives, many were great in English but all wanted to experience Poland. And we were to introduce them to that experience.
How to do that? You have to speak 🙂 So we I begun socializing with them and talking to them. The more we spoke, the easier it was. Because I loved those bunch of guys. It came really quickly – after a summer I could speak about any subject with any person. And thanks to that, now I have an opportunity to do the internship abroad. Where I mostly speak English. And learn Norwegian. In the very same way.
P.S. I know I make bunch of grammatical failures, especially when I speak, but I don’t care more than I should. The most important is to understand and to be understood.
Greetings from Oslo,
Konrad 🙂
Ucząc sie angielskiego poznałam pewnego Francuza, z którym przez rok mówiliśmy do siebie po angielsku. Moja wersja była po prostu o niebo lepsza i opór prysł
Dla mnie wzorem „niebania” się mówienia po angielsku jest mój mąż. To ja uczylam go pierwszych słów po angielsku, gdy podjął pracę we francuskiej firmie w Polsce i mial porozumiewac sie z szefem Francuzem po angielsku. Ze zdumieniem patrzylam jak od razu wykorzystuje to czego sie dowiaduje w praktyce. A ja mimo 10 lat nauki w szkolach, bałam się zdania powiedziec „bo powiem niepoprawnie „. Gdy mieszkaliśmy przez jakiś czas w Anglii, mąż mi powtarzał: pamiętaj, że twój angielski jest lepszy niż ich (Anglików) polski 😉 I to działało. Oraz stwierdzenie: czy ty się śmiejesz z obcokrajowca, gdy stara się mówić po polsku? Nie! Raczej uważamy, że to miłe, że ktoś sie stara. Tak samo myśl o sobie, że oni się z ciebie nie śmieją, tylko chcą ci pomóc 🙂
Przestałem się bać mówić po angielsku, gdy podczas pisania pracy dyplomowej, w jednej z instytucji naukowych w Krakowie, dzieliłem gabinet ze śliczną doktorantką. Niestety (albo i stety) doktorantka to pochodziła z Indii, więc mogliśmy porozumiewać się tylko po angielsku. Na początku się wstydziłem, ale później gdy mój mózg przełączył się w tryb angielskojęzyczny to rozmowa z nią stała się miłym elementem codzienności 🙂
P.S. Nawet udało się odbyć kilka wspólnych, anglojęzycznych kolacji 🙂
W jednej z moich poprzednich miejsc pracy obsługiwałem klientów po angielsku ale bałem się mówić więc odsyłałem do maila i załatwiałem wszystko mailowo. Zostałem zmuszony do zmiany pracy i przeszedłem do firmy gdzie kontaktu z angielskim nie miałem w ogóle więc, trochę przez przypadek, zapisałem się do szkoły językowej żeby nie stracić kontaktu z językiem. Szkołę oceniam jako tako ale z uwagi na poziom 100% zajęć było po angielsku, nie mówiliśmy w ogóle po polsku i to właśnie konwersacje, rozmowy na przeróżne tematy sprawiły, że przestałem się bać. Efekt tego jest taki, że po 1,5 roku ponownie zmieniłem pracę, na lepszą, teraz pracuję w międzynarodowym zespole i na codzień komunikujemy się po angielsku, gdyby nie przełamanie się i pewna swoboda w porozumiewaniu się po angielsku nie dostałbym tej pracy 🙂
Jedna sala, trzy osoby: polka (zgadłaś), portugalka i turczynka. Dziewczyny przyjechały w ramach programu Erasmus, a naszym wspólnym czynnikiem były prowadzone indywidualnie badania w tej samej sali. Jako, że nienawidzę siedzieć w ciszy i z natury jestem energiczną osobą przełamałam mój wstyd i początkowo kalecząc język z nerwów, zaczęłam włączać się do rozmów. Finalnie badania szły nam wolniej, ale w końcu w wesołej i ciekawej atmosferze! 🙂
Co sprawiło, że przestałam się bać?
nie wiem czy przestałam się bać. ale mówię i przełamuję mój strach i opór w mówieniu. bardzo pomaga uśmiech. i rozmówcy i mówiącego 🙂
Przestałam się bać mówić po angielsku w pracy (w sklepie). Gdy podchodzi do mnie klient i mówi ‚hello’, automatycznie mówię do niego po angielsku. Na początku były to pojedyncze wyrazy, wypowiadane pytającym tonem 🙂 Z czasem zaczęłam zadawać pytania, a nawet trochę dyskutować. Wychodzę z założenia, że nawet jak coś źle powiem to on doceni, że chcę się z nim porozumieć. W najgorszym wypadku coś sobie pomyśli, a i tak więcej się nie spotkamy 😉
A ja cały czas boję się tego angielskiego!!! Jestem już prawie seniorem, jeszcze pracuję i wciąż mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, w którym przestanę się bać!!!
Podwaliny, myślę – miałam dobre – w szkole miałam wymagającego nauczyciela, zawsze podobał mi się ten język, nawet chciałam studiować anglistykę ale poszłam w kierunku informatyki. Później były płatne kursy nauki języka, samodzielna nauka – informatyka przecież też wymaga znajomości angielskiego. Ponad 10 lat temu temu kolejne podejścia – unijny kurs języka. Zawsze jakoś tak miałam poczucie, że jestem gorsza – nie wszystko rozumiałam, bałam się mówić i tak cały czas to trwa.
Może dopiero emerytura sprawi, że w końcu będzie to jeszcze jedno podejście i jednak ten dzień nadejdzie, kiedy przestanę się bać języka angielskiego, uwierzę w siebie.
Fajnie czytać Wasze komentarze, to daje nadzieję!
Swoją nieśmiałość do rozmów w języku angielskim przełamałam na wakacjach 🙂 Zaczęło się od prostych pytań o drogę, a skończyło na długich rozmowach i nawiązaniu kilku znajomości.
Nie wiem czy to strach czy brak pewności siebie. W pracy mam kontakt z wieloma osobami z innych krajów. Podczas rozpoczęcia rozmowy panuje strach przed jej podjęciem ale po chwili to mija bo jednak człowiek daje rady. Więc to chyba brak pewności siebie. Przecież to też jest człowiek z drugiej strony. 🙂 😉
Ośmielilam sie mówic po angielsku, kiedy przeprowadzilam sie do Czech i ze sluchu nauczylam sie mówić po czesku. Priorytetem nie byla poprawnisć gramatyczna, ale „dogadanie sie” :-D. Gramatyke angielska zglebiam z moimi dziećmi przy zadaniach domowych. Zauwazylam tez ze po 13 latach mieszkania w tym kraju i z rosnacym wiekiem powinnam nad czeska gramatyka powaznie popracowac. A kazda wizyta w Polsce mi pokazuje, ze i w jezyku polskim zaczynam miec braki!!! 😉 😀 Pozdrawiam
Hej..Don’t worry.. be happy?z bledem czy bez…co nie domowie to domacham… Jak nie domacham ,to podazam z karteczka ,I do banku I lekarza ,mechanika i stolarza…I tak juz 5 lat na Ziemi brytyjskiej… I papucha mi sie smieje kiedy slysze Your English is very good!?Pozdrawiam wszystkich Beata.
Co sprawiło, że przestałam się bać mówić po angielsku?
Potrzeba.
Jak zwykle potrzeba staje się matka wynalazków. I tak mając małe dzieci zaczęłam mówić do nich po angielsku,, tyle co umiałam, czyli proste zwroty, liczebności i kolory. Potem niewiele w mojej edukacji się zmieniło, aż do chwili gdy pojechałam zezem do Norwegii i na jednej z wycieczek rowerowych się zgubiliśmy.
Chciałam, czy nie, musiałam się odważyć i mocno kaleczoną angielszczyzną dopytać o drogę pokazując jakieś dziwne nazwy na mapie. Doskonale teraz rozumiem, co Arleto masz na myśli mówiąc, że znajomość języków obcych jest jak klucz do innego świata, jak złamanie szyfru.
Teraz wiem, że, mimo iż nie mam zdolności językowych, to powinnam i chcę się ich uczyć. ?
Pozdrawiam serdecznie Wiolka Czuryńska
W czasie studenckich wakacji wyjechalam na 2 miesiące do Londynu do pracy. Stanełam na Baker St 20letnia nieśmiala dziewczyna ze Wschodu Polski weszlam do jednej z restauracji , dalam moje CV. Miałam wybór uciec stamtąd lub zapytać czy chcą mnie zatrudnić. Ostatnimi okruchami mojej odwagi wydukałam „Are you looking for someone to work?”. Dostalam prace, jeszcze wiele razy chcialam uciec kiedy ktokolwiek chcial sie o cos mnie zapytac, ale dałam sobie rade. I wiem, że wszędzie dam sobie rade. Potem byly kolejne wyjazdy i 9 miesięcy na Erazmusie w Grecji- angielski zawsze mi się przydał. Chętnie poćwiczę moją gramatykę. Pozdrawiam!
Kiedy?
Chyba dopiero wtedy, gdy uznałem, że znam wystarczający zasób słów i opanowałem dobrze podstawy gramatyki.
Dlaczego?
Pewnie, jak wielu, bałem się po prostu zbłaźnić, mówią niegramatycznie, niepoprawnie, itd.
Czy takie podejście jest dobre?
Teraz wiem, że nie. Największy bloker przestał być blokerem, gdy oprócz uczenia się angielskiego musiałem z niego korzystać – nie tylko mówić, ale konwersować z osobami, które podobnie jak ja, nie są „native”-ami a używają angielskiego w komunikacji. This is the thing – gramatyka i 25000 zapamiętanych słów WCALE NIE JEST NAJWAŻNIEJSZE do tego, by rozmawiać i porozumieć się. To da się doszlifować w trakcie używania.
Jest takie pojęcie – MVP – Minimum Viable Product 😉 Dołóż do tego chęci i do dzieła (konwersowania)!
Moja nauczycielka angielskiego w liceum zapowiadała kartkówkę ze słówek, a robiła sprawdzian z gramatyki. Potem zapowiadała gramatykę, a robiła „speach’e”. Zapowiadała speach’e, a były słówka… Chcąc nie chcąc trzeba się było nauczyć angielskiego na poważnie (w tym mówienia), a nie uczyć się do sprawdzianów.
Przestałem się bać mówić po angielsku wtedy, kiedy zrozumiałem, że język służy do komunikacji, a nie zaliczania kolejnych sprawdzianów/kolokwiów na 5. Dziś współpracuję z Amerykanami i o dziwo, kiedy popełniam błąd w mowie lub piśmie (a czasem sam przecieram oczy ze zdumienia), nie kończą rozmowy rzucając pernamentnego focha lub rozwiązując umowę. A moje błędy dają mi motywację do ciągłego nadrabiania braków i dodatkowych ćwiczeń.
*permanentnego
Spotkanie z obcokrajowcami w autobusie wracając z gór. Były ostatnie dwa wolne miejsca, ale nie obok siebie,a podróżowałam z moim chłopakiem. Podeszłam do jednego z chłopaków i pięknie zapytałam: sorry, are you with your friend? – yes. – can you sit EACH OTHER, because I want be with my boyfriend.
oni usiedli WZAJEMNIE, a my RAZEM.
Żaden z chłopaków się nie zaśmiał, a ja zrozumiałam że nie każdy człowiek perfekcyjnie mówi po angielsku, ba, nawet nie ma Polaka który by perfekcyjnie mówił po polsku. I że im więcej rozmawiamy, próbujemy rozmawiać, tym więcej się uczymy nawet szukając zamienników słów lub opisując daną rzecz, miejsce, osobę – i wtedy zamiast jednego słówka wychodzą 3 zdania, ale to już tak nawiasem 😉
Od zawsze bałem się mówić po angielsku. Próbowałem zagadywać obcokrajowców przy alkoholu – bardzo szybko kończyły nam się tematy. Studiowałem po angielsku za granicą – poza jednym ustnym egzaminem wszystkie były pisemne i w moim nastawieniu nic się nie zmieniło. Aplikowałem do amerykańskiej korporacji tylko aby jak najwięcej mówić po angielsku. Przeżyłem jakoś półgodzinną rozmowę telefoniczną z pewnym Amerykaninem, później godzinną twarzą w twarz, ale wybrali innego kandydata i podejrzewam, że mój poziom językowy miał na to wpływ. Ciągle bałem się używać języka.
Aż pewnego razu miałem do zrobienia 4 godzinną trasę i jako towarzysz przez blablacar zgłosił się jakiś George. W pierwszej chwili miałem ochotę odwołać cały wyjazd, żeby tylko nie musieć z nim rozmawiać. Ale po chwili uznałem, że wszyscy pracujemy w marketingu naszego kraju i głupio tak zostawić obcokrajowca na lodzie. Może nie oceni dobrze moich zdolności językowych, ale niech wie, że ludzie tu bywają mili i pomocni. Pierwsze 15 min było drętwe, ale im dłużej jechaliśmy tym lepiej mi szło. Na miejscu miło było usłyszeć, że fajnie się jechało, dowiedział się trochę o Polsce i chętnie wróci ze mną taką samą trasą za dwa dni. Po następnych 4 godzinach wiedziałem już, że z moim angielskim jest na tyle dobrze, że nie ma czego się bać. I teraz jak współpracuję z Włochami to bez większych problemów dogaduję się z nimi po angielsku zauważając, że wielu z nich mówi gorzej ode mnie, ale nie przeszkadza to nam w przekazaniu o co chodzi.
Mój angielski jest na niskim poziomie, głównie dlatego, że w szkole bałam się mówić i nie wiedziałam czego mam się uczyć. Paraliżowało mnie jak wiele nie wiem. Teraz mówię po angielsku – to hucznie powiedziane. Jednakże, moje podejście do języka zmienił pewien student filologii angielskiej (ja wtedy pisałam maturę), który jest najlepszym nauczycielem jakiego znam i od 13 lat jest moim mężem. Sprawił, że zaczęłam mówić i nie przejmować się masą błędów, którą robię. Nauczył mnie, że jak nie znam słowa mogę powiedzieć to inaczej – bardzo mi to pomogło. I najważniejsze przestałam dostawać oceny, a zaczęłam myśleć, że chcę się dogadać. Fajnie jest uwierzyć w siebie. Oczywiście dużo więcej rozumiem niż potrafię powiedzieć.
Przestałam się bać mówić po angielsku kiedy uświadomiłam sobie, że najważniejsze w rozmowie w obcym języku jest to by druga osoba zrozumiała, bez względu na to czy mówię poprawnie i podręcznikowo. A przykładem dla mnie w tym zakresie byli moi rodzice, którzy inspirowali mnie i piątkę mojego rodzeństwa do nauki języków obcych w ten sposób, że przy obiadach rodzinnych rozmawiali ze sobą po francusku lub po rosyjsku. To były proste rozmowy lub prośby o podanie ziemniaków, ale nas ciekawiło czy rozmawiają o nas i co mówią. Z biegiem lat robiliśmy to samo rozmawiając po angielsku, którego rodzice nie znali i w takim rodzinnym gronie przełamywaliśmy strach przed mówieniem w obcym języku. Swoją drogą jak cała 6 rozmawiała po angielsku to nawet Mama się zainspirowała i zapisała na kurs językowy : )
Konieczność używania języka na codzień za granicą – nie ma lepszej nauki niż naturalna potrzeba wypowiadania się, jest to naturalna stymulacja, która daje niesamowite wyniki. Większość naszych barier językowych tkwi w głowie, i każdy musi znaleźć sposób aby się odblokować. Moje top3: Przeprowadzka za granicę na min. 1 rok, jak najczęstsze podróże oraz oglądanie filmów i seriali w oryginale (Cała Skandynawia mówi niesamowicie płynnie po angielsku, a jak powiesz skandynawowi, że planujesz kurs angielskiego to popuka się w czoło i zapyta dlaczego nie oglądniesz wszystkich sezonów House of Cards po angielsku – sprawdzone!)
Pozdrawiam,
Maciej
U mnie były 2 etapy wtajemniczenia. Po bardzo bardzo długiej przerwie po maturze, żeby umieścic to jakoś w czasie, byłam na pierwszym urlopie za granicą.
Pierwszy etap przeszłam dzięki pewnemu Konradowi z Niemiec, który powiedział, mógłby do Was mówić słownictwem z mojego poziomu (CAE), ale czy byś mnie zrozumiała,NIE. O to chodzi, żeby miło spędzić czas, żeby o czymś rozmawiać,nie jesteśmy po szkole, tu nikt nie ocenia, tu nie ma poziomu, tu mamy się miło spędzić czas. I ja z moim kalecznym językiem miło spędziłam z ludźmi czas i zaczęłam powoli go używać.
Wyższy poziom odwagi nastąpił ostanio, gdy musiałam zadzwonić do Danii i spróbować odzyskać opłatę za hotel, pomimo bezzwrotnej rezerwacji. Teraz jestem już po zaznajomieniu z kilkoma blogami, szukaniu fajnych metod nauki.
Wiedziałam, ze jeśli ją odzyskam to z córką będziemy miały długi urlop. Mój pozimo B1 pozwolił mi na to. Mialam cel, motywacje. Może w tym jest klucz. Teraz, wiem, że mimo nieśmiałości coraz lepiej mi to idzie. A ja cieszyłam się jak małe dziecko, nie z odzyskanych pieniędzy, ale z tego, że mi się udało.
To daje też mi Arlena, świat angielskiego, który w szkole był męczarnią, bo odezwać się to ..o nie w tył zwrot, ona pokazuje inny świat.
Hej.
Dla mnie tym przełomowym momentem było kiedy wdzwoniłem się na telekonferencję i ludzie z Indii mówili coś po angielsku. Wytężałem swój słuch do granic możliwości i tak nic z tego nie rozumiałem. Po czym dowiedziałem się że mam przygotować streszczenie z tej rozmowy. Śmiechu było co nie miara ale dzięki temu uświadomiłem sobie, że każdy orze jak może. Koko jumbo i do przodu. Jeśli Oni mogą tak mówić to co ja będę gorszy 🙂
Pozdrawiam i dziękuję za możliwość wygrania tych książek. Akurat z żoną przymierzaliśmy się do ich kupna na święta, a tutaj będzie można troszkę zaoszczędzić na poduszkę bezpieczeństwa 🙂
Przestałem się bać mówić po angielsku gdy pojechałem autostopem z dziewczyna do Chorwacji. Gdy chcesz poznawać świat, a nie masz dużego budżetu na podróż, to autostop jest wspaniałym rozwiązaniem. Na początku ciężko jest się otworzyć, ale wraz z upływem czasu staje się to coraz prostsze. Najpierw jest obawa, że inni będą oceniać ale okazuje się żę Twój angielski jest dużo lepszy niż uważasz. Znasz dużo słówek a braki nadrabiasz gestami i mimiką. Wtedy zrozumiałem, że w komunikacji nie chodzi o to aby mówić super poprawie, tylko o to, żeby przekazać informacje i być zrozumianym.
Przestałam się bać mówić po angielsku, gdy bardziej się bałam o to, że przez moje niemówienie mój pacjent jeszcze bardziej się będzie bał. DENTYSTY. 😉
Cześć przestałem się bać mówić po angielsku gdy przyjechałem do ANGLI. Pierwszego dnia w pracy miałem obsłużyc 100 klientów z całego świata z każdym wymieniając co najmniej 10 zdań był to dla mnie dramat, ( ludzie którzy byli ze mną przy obsłudze mieli dość dobry ubaw słysząc mój anglo-polski język ) ale dzięki temu mam pracę i nauczyłem się Angielskiego.
W moim przypadku odpowiedź jest prosta: „nicnie”. A teraz rozwinięcie: „Nicnie” sprawiło, że przestałem się bać mówić po angielsku. Po prostu boję się nadal. Angielski zacząłem poznawać w wieku 4 lat z płyt winylowych, z kursu „Slim John”. Potem, jakoś tak w wieku 7 lat były prywatne lekcje i strata pieniędzy rodziców. Jak miałem 12, w szkole rozpoczęły się lekcje angielskiego dla chętnych. Byłem chętny. Po lekcjach chodziliśmy na papierosy, a po 2 miesiącach na papierosy chodziliśmy już zamiast lekcji. Jak się ojciec dowiedział to się lekcje skończyły, a strach przed ojcem może mi się przełożył na strach przed angielskim? Potem liceum i znów angielski. Z tego czasu pamiętam tylko: „What can You say me about Cornwell? Mniemam nadal, że Cornwell jest gdzieś w Anglii…. No ale maturę zdałem, potem zdałem egzamin z angielskiego na studiach. Tam było trudniej, ale konkretnie, bo słowem-kluczem było „whisky”. To był rok 1988 i o ten „klucz” nie było łatwo, o nie! Ale jak się chce czegoś naprawdę… A potem były piękne lata dalszego „bania się”: wyjazdy do Anglii, szkoła językowa w Manchester, programy międzynarodowe unijne. Teraz, mając 55 lat czytam sobie i słucham po angielsku. „Nicnie” sprawiło jednak, żebym się przestał bać mówić. „Nicnie” zna mnie już prawie 50 lat i ma się dobrze 🙂
Pozdrowienia dla Arleny i Ciebie Michał: well done
Jarek
Nie ukrywam, że pierwszy raz usłyszałam dzisiaj Arlenę i jestem oczarowana! Nie weszłam jeszcze na YT, choć zrobię to na pewno, więc nie mam jeszcze rozeznania w tym, co Arlena tak na prawdę robi. Jednak zachwyca mnie Jej podejście do edukacji, do dzieci i młodzieży. Temat edukacji naszych pociech spędza nie jednemu rodzicowi sen z powiek. Poruszyliście ogromnie ważny temat!!! Cieszę się, że mówi się o tym coraz głośniej! Jestem przedstawicielem pokolenia, w którym rzeczywiście jedynym językiem obcym w szkole był rosyjski. Nie uważam, że źle jest znać ten język, ale zdecydowanie jestem za tym, aby zachęcać ludzi do nauki kilku języków, a już na pewno angielskiego czy hiszpańskiego. Na własnej skórze nie raz odczułam, jak wielkim utrudnieniem jest bariera językowa. Tylko ten argument niestety jest niewystarczający, by przekonać dziecko do nauki języka obcego. A Jego własna refleksja może pojawić się trochę za późno… Chociaż w sumie nigdy nie jest za późno na naukę ? Jednak po co później, jak można wcześniej i to z pasją?! Dziękuję za ten wywiad. Arlena, to fantastyczna kobieta, której energia, charyzma i miłość do ludzi daje ogromną wiarę w to, że ten świat nie jest jeszcze tak całkiem zepsuty!
Dalej się boję! Ale jak znajdę się w dziesiątce szczęściarzy, którzy otrzymają „Grama to nie drama” to już nie będę – obiecuję! No i zasubskrybuje kanał Arlety… no dobra – już zasubskrybowałem! Pierwsze koty za płoty…
Pewnie zostanę zdyskwalifikowany… ale dlaczego szansę wygrania książki mają tylko Ci którzy już mówią po angielsku? NIE przestałem się bać mówić po angielsku bo to wstyd tak bełkotać. Ostatnio miałem okazję przysłuchiwać się jak grupka Hiszpanów próbowała uzyskać informacje od przypadkowego Polaka, najpierw po Hiszpańsku (nic nie rozumiałem) później próbowali po angielsku (rozumiałem wszystko) niestety ani ten ktoś im nie pomógł ani ja się nie odważyłem odezwać. Nie wiem jak to jest ale oglądam sporo filmów na YT w języku angielskim (głównie na temat programowania, elektroniki i szeroko pojętego DIY) i mając dźwięk i obraz praktycznie nie potrzebuję słownika czasami nawet oglądam w przyspieszeniu niestety jak się zaczynam zastanawiać jak coś powiedzieć to nic nie wiem 🙁
Pozdrawiam tych co wygrali!
W ramach konkursu chciałabym napisać, że nigdy nie chodziłam na zajęcia z angielskiego, w szkole też nie uczono mnie tego języka. Uczyłam się sama w domu z ESKK, w wieku 40 lat poszłam na studia i tam miałam angielski w stopniu absolutnie początkującym. Pierwszy raz odważyłam się odezwać po angielsku do obcokrajowca, kiedy polecieliśmy z rodziną na nasze pierwsze, wymarzone wczasy za granicę. Po przylocie do kraju naszych marzeń okazało się, że nie zrozumieliśmy komunikatu w samolocie nadanego po angielsku, z którego wynikało, że kartki, które dostaliśmy do wypisania, to nie ankiety, tylko wizy. Przy odprawie na granicy zostaliśmy cofnięci z uwagi na ich brak. Musieliśmy je szybko wypisać ale niestety w międzyczasie autokar, który miał nas zawieźć do hotelu już odjechał. Zostaliśmy w środku nocy na lotnisku w obcym kraju, z dwójką małych dzieci i ze znikomą znajomością języka. Byliśmy zagubieni! Dzieci zmęczone, mąż wściekły. I wtedy zaczęłam biegać od autokaru do autokaru (a stało ich tam ze czterdzieści) i łamanym angielskim błagałam kierowców, aby któryś zawiózł nas do naszego hotelu. Udało się! Rano korzystaliśmy już z kąpieli słonecznych! Chociaż teraz śmiejemy się z tego, to wtedy był to dla mnie ogromny sukces!
Od zawsze mialem komples jezyka angielskiego, przez 2 lata starsza siostre, ktora miala bzika na punkcie jezykow… przez co w towarzystwie jej moedzynarodowych znajomych, balem sie powiedziec nawet „hello”. Tymsamym moja bariera sie coraz bardziej nasilala, chociaz mowiono mi, nie boj sie to nie trudne, przeciez potrafisz. Po ok 4-5latach trafilem do firmy exportowej IT jako asystent… niestety moja bariera wciaz istniala… tak bardzo sie balem ze zadzwoni klient, ze bede musial mowic… pamietam jak dzis ten stres i zalenie sie rodzicom, jak to jest strasznie(choc praca byla przyjemna). Po 2 latach pracy obylem sie z jezykiem i przelamalem bariere, jak to zrobilem zapytacie? Otoz, z czasem zaczalem rozumiec, ze nikt nie mowi perfekcyjnie, szczegolnie w europie, zatem czemu sie balem, skoro najwazniejsze jest zrozumienie, a noe bycie nativem! Przeciez inni tez musieli sie nauczyc tego jezyka. Dodam, iz po rozmowie z firmami z UK okazalo sie, ze oni sa w ogole mega szczesliwi, ze ktos probuje mowic w ich jezyku, bo to jest rowniez dla nich mniejszy wysilek. Dlatego najwazniejsze to sie nie bac, ze bedziecie gorsi! A nawet jesli, to i tak ludzie doceniaja to, ze sie staracie bo noe jest to wasz jezyk ojczysty. Potem praktyka i szlif dadza wam jeszcze wiecej. Nawet pomimo wieloletnich kompleksach, ze bedziecie slabsi. (Splycilem historie na tyle ile sie udalo, ale moglbym napisac o tym krotka ksiazke). Pozdrawiam!
Podejście takie, że mówię dobrze, bo w ogóle się odzywam, choć nawet i tylko niepoprawnie.
I fakt, że obcokrajowcy mogą być bardziej przerażeni faktem niemożliwości dogadania się w Polsce bez znajomości języka polskiego, że są nam wdzięczni kiedy to my próbujemy po angielsku – choć nawet niepoprawnie. 🙂
Przestałam bać się rozmawiać po angielsku w gimnazjum, gdy mój brat postanowił mnie podszkolić – stwierdził, że tyle lat uczę się tego języka, że powinnam już płynnie mówić, w związku z czym przez miesiąc rozmawiał ze mną wyłącznie po angielsku. Dzięki temu, że był to mój brat nie obawiałam się gorszej oceny jaką dostałabym za pomyłkę na lekcji, więc nie skupiałam się na poprawności formy gramatycznej, ale na przekazaniu treści. Bardzo istotne dla mnie było też to, że moja siostra powiedziała mi, że zauważyła poprawę w mojej wymowie – czasami taki drobna miła uwaga może mieć ogromny wpływ na pewność siebie drugiego człowieka (szczególnie zakompleksionej nastolatki).
Około 2 lata temu doszedłem do wniosku, że najlepszym sposobem na poprawę mojego tragicznego angielskiego jest zamieszkanie z obcokrajowcem. Jako, że mieszkam w akademiku to nie było z tym większego problemu i wprowadziłem się do Chińczyka perfekcyjnie władającego tym językiem. Do dziś uważam, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, gdyż nie tylko poznałem wspaniałego człowieka, z którym nieustannie się przyjaźnię, ale także progres jaki poczyniłem dał mi odwagę do realizowania mojej największej pasji – podróżowania. Mimo, że wciąż nie można mnie pomylić z native speakerem to bez trudu jestem w stanie się komunikować w języku angielskim, a przy okazji poznałem odrobinę chińskiego 😉
Byłem z koleżanką autostopem na Bałkanach, łapaliśmy stopa na albańskiej prowincji, zatrzymał się czarny, luskusowy Mercedes, którym podróżowało trzech mężczyzn. Wsiedliśmy i po kilkunastu minutach jazdy wyczułem dziwną atmosfere, albańczycy zażarcie między sobą dyskutowali i wymieniali dziwne spojrzenia. Stwierdziłem, że muszę się z nimi jakoś porozumieć i spróbować nieco ‚ocieplić’ relacje. Okazało się, że mówią bardzo, bardzo słabo po angielsku, więc czasem jedno zdanie próbowałem przekazać na kilka sposobów, jednak jakoś się dogadaliśmy, zrobiło się całkiem wesoło, a koniec końców , spędziliśmy cały weekend u jednego z nich w domu, nad samym morzem, imprezując z jego znajomymi 🙂 Swoją drogą do dziś nie wiem czym się zajmowali, ale może to i lepiej 😉
Nie przestałam się bać mówić po angielsku. Dlatego tu jestem, dlatego też zobaczę kim jest Arleta i jak może mi pomóc. Pozdrowienia 🙂
…wyjazd na portugalskie camino, gdzie byliśmy zdani na moje komunikowanie. I okazalo się, że umiem zapytać o drogę, kupić bilet, załatwić nocleg w straży pożarnej, porozmawiać o życiu z ludzmi z każdej części świata których spotykaliśmy po drodze.
Boom!
Gdy byłem w liceum brałem udział w projekcie międzynarodowym. Kiedy odwiedziły nas azjatki prowadzące ten projekt mówiąc do nas używały tylko jednego czasu – teraźniejszego. Rozumieliśmy wszystko doskonale, wtedy zrozumiałem, że tak naprawdę nie trzeba umieć angielskiego perfekcyjnie aby perfekcyjnie się dogadać 🙂
Odpowiedź na pytanie konkursowe.
Chyba większość zna to niewłaściwe przygotowanie szkół do języka. 12 lat nauki, a potrafisz powiedzieć kilka zdań z błędną gramatyką.
Ażeby rozmawiać po angielsku, trzeba mieć bodziec, czyli najszybciej praca z językiem, a raczej: praca i komunikacja w pracy w języku obcym. Tak też było w moim przypadku. Kiedy pojechałam na praktyki do Norwegii, mój pracodawca mówiła poziomie C1 – Norweg miał ówczesnie 62 lata (ja 23). Trudno się przestawić na język po dużej przerwie poszkolnej, stąd z jego wypowiedzi rozumiałam 70%. I tak praca wyglądała przez miesiąc, że ja głównie przytakiwałam na to, co on powiedział, ewentualnie powiedziałam ułożone w głowie zdanie. Jego 89-letni ojciec też mówił po angielsku lepiej niż ja.
Miesiąc trwało osłuchiwanie i przełamywanie bariery, żeby zapytać. A przecież tyle słów uchodzi z głowy! Ale metoda małych kroków i licznych błędów działa! Szczególnie, jeśli przez błędy zostaniesz źle zrozumiany!
Przytaczę dygresję o przyjaciółce, które mieszka we Francji i uczyła się francuskiego na zasadzie wymiany języków. Chciała powiedzieć: potrzebuję cię – J’ai besoin de toi, a powiedziała: „Je baise toi…”. Dla zromienie dodam, że słowa w wymowie różnią się jedną literką. Chłopak, który uczył francuskiego, był wmurowany i po angielsku zapytał, co chciała powiedzieć, bo powiedziała słowo „pieprzę się”, a chciała powiedzieć, że potrzebuje go. ;]
Metoda to: osłuchać się i bazować na słowach, które możemy przypomnieć bez zastanawiania, resztę się pokaże, resztę się opisze, a gramatyka nie jest istotna na tyle, żeby niepoprawność przeszkadzała w zrozumieniu. Wszakże angielski to dla Norwega też nie język ojczysty, więc nie będzie tak bacznie zwracał uwagę. Istotne jest zaś stawianie intonacji, ażeby pytanie było pytaniem, a twierdzenie kończyło się kropką. Wszakże język służy do przekazywania informacji.
Obecnie pracuję u innego Norwega, i jeśl inie znamy słowa w żadnym języku, tworzymy swoje własne zangielszczone norweskie słowo.
Stąd puenta taka, iż można mówić w sztucznie stworzonym języku (np. esperanto), jeśli dwie strony komunikujące się rozumiem się wzajemnie.
Nie przestałam się bać mówić po angielsku. Dlatego tu jestem, dlatego też zobaczę kim jest Arlena i jak może mi pomóc. Pozdrowienia 🙂
Przełamuje się mówić i zaczynam „w miarę” swobodnie mówić po angielsku dopiero po ok. 10 minutach „rozmowy”, kiedy zorientuje się, że mój rozmówca nie przywiązuje do tego zbyt dużej wagi… ważne, żeby się dogadać.
A w związku z tym, że bariera nadal jest to biorę na warsztat kanał Arleny Witt i zaczynam oglądać!
Przestalam sie bac mowic po angielsku przed ustną maturą. Musialam mowic aby ją zdać. Pomogły mi pytania nauczyciela: dlaczego nie mowisz? Nie znasz słów? Nooo znam..
To dlaczego nie mówisz? Boo mam blokadę..
Jak nie zaczniesz mówić nie zdasz matury, chcesz tego? Noo nie..chce zdać.
I zaczelam mówić, dobra passa trwała jeszcze długo. Nie mialam mozliwosci wyjechania za granicę ale zawsze trafił sie ktoś kto rozmawiał wyłącznie po angielsku..do czasu az starałam sie szukac pracy gdzie potrzebny byl angielski. Do przetlumaczenia dostalam tekst, który sprawial mi trudność na tyle że oblałam najwazniejszy wówczas dla mnie egzamin ze znajomosci jezyka. No i ponownie ‚zamilkłam’. Rozumiem dużo, jednak otwarcie buzi ponownie sprawia mi trudnosc.. dlatego marzę o ksiazkach Arlety.. przywrócą mi wiarę we własne mozliwosci 🙂
Pozdrawiam..
Chyba slownik zrobil mi psikusa.. oczywiście marzę o książce Arleny 🙂
Przestalam się bac mowic po angielsku kiedy anglik, gdy bylam za granica, powiedział mi zebym po angielsku nie mowila, bo mi nie idzie;) zadzialalo motywujaco, „ja nie umiem mowic po angielsku? No to zobacz…:)”
Ja nie dostane ksiazki…? 😉
Obejrzenie kilku filmów na YT gdzie powtarzano: „Źle to nie mówić, dobrze to mówić (jakkolwiek), świetnie to mówić poprawnie).
Od tej pory przestałem przejmować się błędami, a skupiałem na sensie wypowiedzi. Potem lawinowo, większa motywacja do nauki i poprawianie swoich błędów.
Nie umiem mówić po angielsku i tak naprawdę to dopiero się uczę ale trochę mało skutecznie i myślę, że właśnie z obawy przed strachem, bo co jeśli nawet poznam słowa to jak je poprawnie wykorzystam, jak mam mówić? Nie miałam pojęcia, że istnieje taki kanał na YT Michał dziękuję 🙂
Hej,
Gdy chciałbyś umieć angielski na satysfakcjonującym Cię poziomie, ale Ci się nie chce. Gdy chodzisz na kursy angielskiego i czujesz, że niby oswajasz się z językiem i może nawet jakieś nowe słówka wpadną Ci do głowy, ale nadal nie masz możliwości rozwijać w praktyce nabytych umiejętności, wówczas życie daje Ci… chłopaka anglika 😀
No i co wtedy musi Ci się chcieć.. tzn nie musi ale za bardzo Ci zależy żeby Ci się nie chciało 😀
Jak zacząłem mówić po angielsku:
Musiałem się przełamać wyjeżdżając na moje pierwsze praktyki z Akademii Morskiej – najpierw pierwsza w życiu podróż samolotem i to od razu samemu, i na drugi koniec świata. A na miejscu czekała na mnie międzynarodowa załoga.
Na 30 osób załogi Polakami byłem tylko ja – skromny kadecik na pierwszym rejsie i Kapitan. Jak chciałem z kimś pogadać, nie tylko o pracy, to musiałem zacząć mówić. Pomysł, żeby pogadać o pierdołach z Kapitanem mnie przerażał, więc została mi reszta załogi – i tak byłem skazany na angielski. Poza tym byłem też szczerze ciekawy ludzi z załogi, dla mnie bardzo egzotycznych. I tak, żeby zaspokoić moją ciekawość i zwykłą potrzebę pogadania musiałem mówić po angielsku.
Potem były różne porty i możliwość jaką dawało mówienie po angielsku, czy to dogadania się, czy po prostu zapytania, skonfrontowania moich wyobrażeń, wiedzy o danym miejscu z tym jak widzą to miejscowi bardzo mnie cieszyła. Bez zebrania się na odwagę do klecenia moich „kwadratowych” zdań dużo bym stracił, nie poznał bym nigdy perspektyw z jakiej patrzą na najróżniejsze rzeczy ludzie z wielu miejsc o których kiedyś tylko czytałem.
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy uświadomiłam sobie, że osoby z którymi rozmawiam wiedzą, że nie jest to mój język ojczysty i, że to całkiem normalne, iż mogę popełniać błędy, najważniejsze jest jednak by się porozumieć. Jestem zdania, że lepiej mówić nawet niepoprawnie, niż nie mówić nic z obawy przed popełnieniem błędu. To trening czyni mistrza, a w tym przypadku naszym narzędziem jest mowa. Dodatkowym bodźcem dla mnie są sytuacje, gdy z rodziną jesteśmy na wakacjach za granicą. Wiem, że moja córka (7 lat), która też uczy się j. angielskiego obserwuje mnie w sytuacjach, w których muszę użyć tego języka. Chcę jej pokazać, że warto jest się uczyć i mówić w obcym języku, by łatwiej było nam się porozumieć, gdy zajdzie taka konieczność. Przykład idzie z góry, więc zależy mi na tym, bym była dobrym przykładem dla mojego dziecka, by wzbudzić w niej ciekawość świata i aby miała świadomość, że to, czego się nauczy, będzie mogła wykorzystać w życiu, w konkretnych sytuacjach oraz by się nie bała posługiwać językiem obcym.
Przestałam bać się mówić po angielsku na pierwszej konferencji naukowej w języku angielskim. Spotkałam tam się z osobami z różnych państw europejskich. Zobaczyłam, że mówienie polega na próbowaniu. Oczywiście spotkałam tam osoby, które pięknie mówiły po angielsku, ale też takie, których trudno było zrozumieć, ponieważ popełniały błędy co krok. Od tamtej konferencji próbuję mówić po angielsku bez kompleksów. Gdy brakuje mi słów, to staram się je nauczyć. Działam 🙂 Pozdrawiam Was serdecznie 🙂
Przestałem się bać mówić po angielsku dopiero, gdy wyjechałem do Francji. Nie znając języka francuskiego byłem poniekąd zmuszony do otwarcia się i mówienia. We Francji oczywiście mało kto potrafi mówić po angielsku, a jeśli nawet, to często są niechętni do zrobienia tego 🙂 Męczyło mnie to na początku niemiłosiernie, ale pocieszałem się tym, że widziałem jak potrafię wytłumaczyć im znaczenie, często, najprostszych słów, których uczyłem się w podstawówce 🙂 No i w ten sposób oni zaczęli się też otwierać na język, a do końca mojego pobytu tam nie mieliśmy już właściwie żadnych problemów. Pozdrawiam!
Przestałam się bać mówić po angielsku 25 lat temu kiedy wyjechałam do USA na roczny pobyt au pair. Słabo mówiłam po angielsku i unikałam mówienia jak ognia. Aż pewnego dnia ojciec dzieci, którymi opiekowałam się, powiedział: „Jolanta, don’t be afraid. Your English is much better than my Polish”. I wtedy doznałam olśnienia!!! Rzeczywiście, ja przynajmniej próbuję, staram się, mogę jakoś się dogadać. Doceniłam samą siebie i poszło! A książkę chcę wygrać dla córki, która niedługo zdaje maturę z angielskiego i wciąż pyta mnie o jakieś czasy i kondiszjonale, a ja nie umiem jej odpowiedzieć. 😉
Odpowiadając na pytanie konkursowe: to w moim przypadku, było tak, że przestałem się bać mówić i rozmawiać po angielsku, gdy wyjechałem do pracy w Holandii. Wtedy zrozumiałem, że mogę się mylić i nie wszystko mówić w czystym i nieskazitelnym angielskim, tak jak i Holendrzy, Turcy, Francuzi czy jak się okazuje nawet sami Anglicy 😀
Także polecam każdemu pojechać na dłużej za granicę (względnie wystarczy 2-3 miesiące), wtedy łatwo się przekonać, że angielski, który wynieśliśmy ze szkoły – nawet jeżeli jechaliśmy na samych trójach – może okazać się lepszy niż nam i naszym nauczycielom się wydawało;)
Poza tym gratuluję podcastu, świetne rzeczy tu robisz Michale. Hejterami się nie przejmuj, bo dla nich szkoda marnować tak dobrej energii, którą ewidentnie posiadasz;)
Zaczęłam po angielsku mówić
When zobaczyłam, że English da się lubić
W szkole słówka – trudna sprawa
Zakuwanie nie zabawa
Rozmawianie difficult
Tak się we mnie zrodził bunt
To zmieniła tour do Słowenii
Gdzie spotkałam dwie Angielki
Wtedy już się przekonałam
How much words już umiałam
Pozbierałam to do kupy
I zaczęłam płynnie mówić
Słowa same gładko szły
Wszystko understood w mig
Tak opory pokonałam
I angielski pokochałam
Przestałam się bać mówić po angielsku, wtedy , kiedy…..się przestraszylam. Zgubiłam się na jednym z wielu pieknych , alpejskich stoków narciarskich i jedyną metodą na odnalezienie właściwego wyciągu i trasy było otworzenie własnego „dzioba, a że w pobliżu sami cudzoziemcy władający prawdopodobnie piękną i poprawną angielszczyzną – nie było wyjścia. Strach przełamał strach!
W początkach lat dziewięćdziesiątych, gdy na Wyspach Brytyjskich Polacy nie byli tak częstymi gośćmi rodzice zafundowali mi wakacyjny kurs językowy. Byłem wówczas nastolatkiem, bez żadnego doświadczenia w konwersacji „na żywo”.
Wszelkie bariery musiały pójść w zapomnienie, gdy po wysiadce z autokaru w Dover MUSIAŁEM sobie sam poradzić ze znalezieniem właściwego wyjścia, następnie postoju taksówek, dogadaniu się z taksówkarzem a potem spędzeniem dwóch tygodni jako gość angielskiej rodziny.
Podołałem 🙂
Już jako dziecko wprost marzyłam o mówieniu w innych językach. Pamiętam jak dziś, jak idę z mamą za rękę, a w drugiej niosę Świerszczyk. Na ostatniej stronie znajdował się tekst po angielsku. Nie miałam pojęcia co tam pisze, więc o każdy wyraz pytałam mamę. Niestety, mama nie znała żadnego języka obcego, nie za bardzo mogła mi pomóc.
Kilka lat później, w liceum, zaczęłam się uczyć angielskiego od podstaw (wcześniej uczyłam się tylko niemieckiego i rosyjskiego). Miałam świetną nauczycielkę, dzięki której szybko opanowałam podstawy, ale nie miałam za bardzo z kim po angielsku rozmawiać, to jeszcze nie były czasy mediów społecznościowych 😉
Trzeci, ostatni epizod rozegrał się ledwie kilka lat temu. Poznałam w klubie chłopaka z zagranicy. To było jak piorun z jasnego nieba. Nie mówił ani słowa po polsku, ale tak mi się spodobał, że mój stres związany z mówieniem po angielsku nagle stał się nieważny. Rozmawialiśmy do rana, mimo iż połowę słów musiałam opisywać, bo nie znałam dokładnych określeń. Następne randki odbywały się przy komputerze: szukaliśmy w słowniku potrzebnych słówek, oglądaliśmy filmy bez lektora, za to z napisami po angielsku, a po jakimś czasie oswoiłam się z językiem na tyle, że komputer stał się zbędny 🙂
Zaczęło się przewrotnie, od tego że podczas pewnego wyjazdu zrobiło mi się po prostu głupio. Kiedy odwiedziłam koleżankę na Erasmusie, nie potrafiłam odezwać się słowem do jej zagranicznych znajomych, chociaż angielskiego uczyłam się od lat. Po powrocie zaczęłam chodzić na kurs prowadzony metodą direct i uczyć się w domu, codziennie poświęcałam na to czas, uczyłam się z różnych źródeł, aż w końcu stało się to dla mnie rozrywką. Przestałam się bać, bo zbudowałam swoją pewność siebie, ciężką pracą 🙂
Przestałem się bać mówić po angielsku, kiedy na kolacji firmowej z wysoko postawionym gościem chciałem opowiedzieć o ćwiczeniu przepony. A brzmiało to mniej więcej tak… „one excersice is, you have to put a dick (sic!) book on…” – wszyscy wybuchli śmiechem, a ja zdałem sobię sprawę, że przymiotnik gruby tylko po niemiecku brzmi „dick”. Każdy błąd nas czegoś uczy …mnie moje doprowadzają do łez ze śmiechu i często rozładowują napiętą atmosferę 🙂
Idąc w duchu tego podcastu mogę wszystkim polecić Social English Night a Tobie Michale rozmowę z twórcą super metody nauki języka angielskiego stosowaną w szkole Talkersi.pl z Wiktorem Jodłowskim. To jest nowa jakość w nauce języka angielskiego. Jestem ich uczennicą i nie mam zlecenia na reklamę 🙂 Uważam, że trzeba się dzielić z wartościowymi rzeczami bo może ktoś na tym skorzysta.
Wyjechałam do Londynu i odkryłam, że ludzie mnie ROZUMIEJĄ 🙂 mimo, ze na pewno robiłam mnóstwo błędów. Zrozumiałam wtedy, że trzeba po prostu mówić i słuchać odpowiedzi a angielski w magiczny sposób „sam się poprawia” 🙂
Co sprawiło, że przestałaś się bać mówić po angielsku?
Wydoroślenie na cielsku 😉
Dorosłość u mnie przejawia się m.in. tym, że pozwalam sobie na błędy i nie przejmuję się błędami innych. Tymczasem ile my błędów po polsku popełniamy!
Teraz mam po angielsku taki flow, że w Stanach nie pytali, skąd jestem, tylko z którego Stanu. A własne błędy słyszałam bardzo wyraźnie. Tylko się nie korygowałam i rozszerzałam swój uśmiech.
Problem w tym, że właśnie nie przestałem się bać mówić po angielsku. Myśle że wygranie tej książki i dokładne jej przeanalizowanie pomogłoby mi przezwyciężyć ten problem 🙂 Pozdrawiam 🙂
co sprawiło? płynęłam kilka lat temu promem z Anglii do Irlandii i zagadnął mnie mężczyzna,jakaś luźna gadka a propos zachodu słońca i fajnego widoku.i trach….język obcy jest po to by mówić, by móc wyrazić to co ma się w głowie.proste, a czasem taka długa droga do tego.te zmuszanie się do nauki w szkole, do zaliczeń,korki przed maturą z angielskiego z których zwiewałam. a taka prosta okoliczność jak móc swobodnie z kimś pogadać i tyle zmienia… teraz jest już inaczej, nie jestem dinozaurem, ale jednak jak chodziłam do szkoły to nie było tanich linii lotniczych, internet tak nie hulał i nie mieliśmy tyle szans , żeby doświadczyć tej potrzeby komunikowania się, że ona się wydarza i jest fajna, a nie tylko, że dorośli mówią „ucz się języków”.
podsumowując: podróże i chęć wyrażenia swoich myśli
Kochana Arleno dzięki Tobie przestałam się bać mówić po angielsku, a zwłaszcza po obejrzeniu odcinka nr 10 „Po cudzemu”. Dziękuję i pozdrawiam 🙂
Kiedy wyjechałam zagranicę na czas dłuższy i trzeba było po prostu zacząć. Serdeczność rdzennych mieszkańców daje wiele do odwagi. 🙂
Bałam się mówić po angielsku jeszcze dwa lata po tym, jak przeprowadziłam się do Anglii. Jednak pewnego dnia byłam zmuszona zmienić pracę i trafiłam na wulgarną liderkę, której nie podpasowałam i pomimo, że dawałam z siebie 100%, chciała się mnie stamtąd pozbyć. Mój strach przed mówieniem i introwertyzm (oraz polska kultura nie pyskowania przełożonym) nie pozwalały mi nic jej odpowiedzieć. Jednak pewnego dnia, gdy szefostwo wyżej zaprosiło mnie do siebie, chcąc mi „podziękować”, gdyż jestem „niewystarczająco dobra”, stwierdziłam, że to jest ten czas. Nie mam nic do stracenia, bo i tak chcą mnie zwolnić (byłam zdesperowana, bo przez pół roku nie miałam pracy). Powiedziałam w odważny i profesjonalny sposób, co myślę o swojej liderce i sposobie jej pracy.
Dzisiaj tamta liderka już nie pracuje w tej firmie, a ja jestem menadżerem 😉
Hahah! Cała się śmieję na to wspomnienie. Wystarczyło, że musiałam zadzwonić po raz pierwszy w pracy do klienta z zagranicy – gadałam tam takie głupoty, spociłam się jak mysz, a jak już skończyłam… Stwierdziłam, że gorzej to już być nie może i po prostu zaczęłam mieć na to wyrąbane i podejść z dystansem 🙂 Zawsze przecież można się uśmiechnąć i powiedzieć, że się czegoś zapomniało 🙂
W moim przypadku był to raczej serial – Przyjaciele. Pamiętam jak dziś. Sesja zimowa. Za oknem ciemno…. (niezależnie od pory dnia). Ja zawalona książkami (bo za dni parę egzamin), opatulona kocem odświeżam stronę. Po raz pierwszy, drugi,… setny i nagle! Jest! Ktoś dodał odcinek. Książki lądują w kąt… Buforuje się… włączam play i….. bez napisów tylko lektor….W tym miejscu należy wstawić wszystkie znane wam przekleństwa. Angielski znany ale chyba jeszcze nie na tyle żeby zrozumieć. Szukamy ratunku. Telefon do brata… Przez 30 minut dyktowałam bratu zdania, których nie rozumiałam. I przekonałam się o dwóch rzeczach: po pierwsze mówienie po angielsku nie jest trudne i po drugie, zdecydowanie ważniejsze, mam świetnego brata.
Obecnie mimo, że minęło bardzo dużo czasu nadal Przyjaciele lecą w tle jak chociażby sprzątam tylko już w oryginalnej wersji językowej.
A jak już mówimy o świetnym angielskim proponuje obejrzeć w oryginale filmy z Alanem Rockman’em. Ta dykcja…. Od obejrzenia Szklanej Pułapki z napisami i usłyszeniu głosu Alana wszystkie filmy oglądam albo z napisami, albo w wersji oryginalnej. Zdecydowanie polecam.
Z koleżanką ruszyłyśmy do Francji. Trzymałam się jej jak rzep – ona płynnie po angielsku, ja co najwyżej płynny obrót w tył i w nogi. Znajomi znajomych przez innych znajomych wyszukali nam Francuza, który przygarną dwa kropki (w tym jedną niemowę – ja 😉 ). Co sprawiło, że przełamałam się by zacząć mówić po angielsku? CATAN! Okazało się, że Francuz dostał kilka dni wcześniej francuską wersje Osadników z Catanu i nie wiedział jak sie do tego zabrać. A że to moja ulubiona planszówka – zaczęłam mu tłumaczyć, zupełnie zapominając o strachu. Rozegraliśmy z powodzeniem kilkadziesiąt partii – a do dziś utrzymujemy stały kontakt. In English, of course! 😀
Według mnie najlepszym sposobem aby zacząć mówić po angielsku było znalezienie się w środowisku anglojęzycznym.
W moim przypadku najpierw zaczęło się od grania w gry online – wszyscy na serwerze mówili po angielsku, musiałem i ja. Potem przyszła praca, ale tu zaczęły się większe kompleksy. Brak słownictwa, brak odwagi, spolszczona wymowa. Ale szybko okazało się, że ludzie z innych krajów mówią z jeszcze silniejszym akcentem niż ja! Okazało się, że nie jest to problem.
Kolejnym etapem edukacji angielskiego była emigracja. Postanowiłem wyjechać do pracy i nauczyć się języka! Pojechałem na kilkumiesięczny wyjazd do Australii! Pracowałem w knajpkach najpierw na zmywak najpierw na zmywaku, a później jako barista lub kelner. Najlepsza szkoła językowa! Uczysz się języka, zdobywam doświadczenie i na dodatek zarabiam pieniądze na podróże małe i duże! Szczerze polecam, nie musi to być Australia, może być Wielka Brytania, Malta, Cypr na pewno takie doświadczenie będzie bardzo cenne!
I początkowy strach o silny akcent przerodził się w dumę. Później, podróżowałem to ludzie pytali się z zainteresowaniem skąd pochodzę i skąd mam taki ciekawą wymowę! Nie ma co się wstydzić, warto próbować!
U mnie krótka odpowiedź. Do dnia dzisiejszego nie przestałam się bać 🙁
Mówienie po angielsku stało się dla mnie dużo łatwiejsze, kiedy w gimnazjum na wyjeździe harcerskim poznałam harcerki z Włoch – i odkryłam dwie rzeczy:
1) one mówią po angielsku dużo słabiej niż ja – co za ulga po tym jak człowiek obawiał się, że w językach to wszyscy na zachodzie są tacy świetni, a na pewno lepsi od nas
2) niezależnie od tego że i one i my mówiłyśmy po angielsku tylko trochę, mogłyśmy bez problemu się dogadać – i wtedy odkryłam że nie trzeba znać wszystkich słówek, żeby móc się dobrze porozumieć 🙂
Zawsze bałam się mówić po angielsku. Odkąd uczę się tego języka. Zawsze bałam się ,że coś pokręce, będę mieć zły akcent, użyje złego czasu…. Milion obaw i wątpliwości. Przestałam bać się kiedy pojechałam do Berlina i musiałam używać tego język w zwykłych, codziennych sytuacjach. Wtedy zrozumiałam, że przecież nie ma czego się bać. A po drugie trzeba patrzeć na pozytywne strony, trzeb zwidzie to do ile umie i wie. Wielu ludzi na całym świcie uczy się właśnie obcego języka i ma te same obawy. Ale przecie nikt nie wymaga od nas odrazu w 100% poprawnej wymowy. Wystaraczą dobre chęci i wiedza, co chcemy powiedzieć. I jakoś to wyjdzie ? Przed wyjazdem uczyłam się wymowy z Arleną na Youtube i często gadałam do monitoru ( a może do Arleny? ? Arlena, słyszy mnie czasami? ?). Głośno, po kilkanaście razy ten sam wyraz. Zresztą robię tak do dziś, chociaż nie mam już żadnych obaw i oporów aby mówić po angielsku.
Taaa… no to chciałbym napisać, że właśnie ta książka, ale … jeszcze jej nie mam! No i problem, szkoda że już trzeba umieć mówić, żeby wiedzieć co kiedyś sprawiło, że przestałem się bać, ja nadal się boję, panicznie obawiam się śmieszności, pomyłek, swojej „głupoty”, a chyba najbardziej siebie, bo inni zazwyczaj nie krytykują i nie próbują mnie zawstydzać, tak jak ja siebie. Czyli teraz nie wiem co odpowiedzieć, ale jak tylko będę wiedział, bo uczył się będę z tą książką lub inną, to napiszę co mnie trwożyło i straszyło.
Pozdrawiam
Tomek
Odpowiedź na pytanie konkursowe.
Angielskiego uczę się nieprzerwanie od 22 lat (od 1 klasy podstawówki) i sądząc po stażu nauki powinienem obwiązać się poziomem proficiency 3 razy i przegadać we freestyle’u każdego mieszkańca Bronxu. Niestety, przez 90% czasu nauka bardziej z musu niż przyjemności i bez świadomości poskutkowała tym, że w wieku 30 lat zamiast oddawać się przyjemnością życia, każdy wieczór spędzam nad fiszkami i zastanawianiem się, czy w tym zdaniu bardziej pasuje „it is” czy „this is”. Nie mniej jednak, w życiu nastąpił pewien przełom, w którym kulawo bo kulawo, ale zacząłem mówić. O dziwo nie miał na to wpływu służbowy zagraniczny wyjazd z szefem stojącym nad głową, gdzie wyjścia są dwa: albo mówisz, albo jesteś bezrobotny.
Parę lat temu wynalazłem w sieci na popularnym portalu zajmującym się sprzedażą ofert grupowych, ciekawe ogłoszenie na „kurs wakacyjny”. 4 tygodnie, 5 dni w tygodniu konwersacji z Nativem i to na dodatek za bezcen (zapłaciłem za ten kurs 500zł). Z niecierpliwością wyczekiwałem na pierwsze zajęcia. Jakież to zdziwienie mnie dopadło, gdy zamiast ładnych schludnych sal z czarnymi ławkami i białymi tablicami (lub na odwrót), zobaczyłem sale w rozpadającym się budynku, gdzie odpadał tynk ze ścian, a na środku stało kilka krzeseł ustawionych w półkole. Nativem okazała się dziewczyna o dziwnie polsko brzmiącym imieniu i nazwisku (Nativa to może ona znała, ale z facebook’a). Uczestników chyba ze 30, przy tempie mówienia na poziomie A1 na pełną godzinę zegarową udało się odezwać ze 0,75 razy.
Na pierwszych zajęciach był komplet. Na drugich zajęciach, pewnie z powodu grzyba na ścianie, grupa wykruszyła się o połowę. pod koniec tygodnia przyszły 3 osoby. Z uwagi na to, że w tamtych czasach 500 zł to był majątek, uznałem, że chociaż miałby mi się ten budynek zawalić na głowę, to tak czy inaczej będę chodził na te zajęcia.
Zaczeło się od „I have..” I like..” I elokwentnych odpowiedzi” Yes, No” or „Me too…” Podsumowując, na 20 godzin aktywnego mówienia, nie nauczyłem się ani jednego zwrotu lub nawet pojedynczego słówka. Ogólnie w normalnych warunkach trzeba byłoby uznać to za kompletną porażkę, nic dziwnego że kurs był zorganizowany jednorazowo, a rzekoma firma potem dziwnym trafem zniknęła z rynku (pewnie business case się nie dopiął). Nie mniej jednak, ja osobiście wyniosłem z tego kursu ogromną wartość – przełamanie w mówieniu po angielsku. Nie jestem w stanie naukowo wyjaśnić mechanizmu, który zadziałał w tym momencie chyba wbrew naturze, ale obecnie nie mam problemu w komunikacji, pomimo że dalej kaleczę ten piękny język (Szekspir na pewno się w grobie przewraca, niech wie że naprawdę się staram).
1. Swoją naukę mówienia rozpoczęłam od spisywania tekstów swoich ulubionych piosenek po angielsku a później ich śpiewania 😉
2. Miałam swoje bajki przy których uczyłam się na pamięć zabawnych dialogów (np. taki Shrek tylko, że po angielsku)
3. Mówiłam do mamy po angielsku (choć ona nigdy się go nie uczyła – dzięki temu mój wstyd przed błędami był niewielki, bo po pierwsze przed mamą się nie wstydziłam, a po drugie i tak wiedziałam, że mnie nie rozumie ;))
4. Brałam udział w tandemach organizowanych przez szkołę –przyjeżdżali do nas obcokrajowcy i w ramach wymiany umiejętności ja uczyłam studenta mówić po polsku, a on mnie po angielsku.
5. Sama zgłaszałam się do robienia prezentacji po angielsku – wiedziałam, że będzie to dla mnie bardzo stresujące, ale możliwość przygotowania się wcześniej dodawała mi pewności siebie.
Hej!
W moim przypadku historia z angielskim to po prostu- skok na głęboką wodę. Angielskiego uczyłem się w szkole, ale nieustannie miałem problem z mówieniem, a jeśli już odpowiedziałem, to tak zwięźle że potem śmiałem się sam z siebie. Odważyłem się, poszedłem do pracy w której 90% czasu działałem w języku angielskim. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, dwa miesiące i sam zacząłem zagadywać ludzi w języku obcym. Nadal robię błędy, ale myślę że to własnie strach przed nimi paraliżuje. Nie warto się bać! Trzeba mówić! 😀
Nie przestałem się bać, ponieważ* Grama to Drama 😉
_________
*) zbyt małe okno wiadomości ogranicza możliwość załączenia uzasadnienia.
Kiedy? Właściwie zaczęło się od kompletnego „zblokowania”. A było to tak: jako studentka (wieki temu) zatrudniłam się w czasie wakacji w dużym kombinacie, w którego rozbudowie uczestniczyli specjaliści z Wielkiej Brytanii. Do moich obowiązków – gdy zorientowano się, że cokolwiek po angielsku rozumiem – należało pośredniczenie w kontaktach między Polakami i Anglikami (bezpośrednio na budowie). Jakoś dawałam sobie radę, choć świadomość braku potrzebnego specjalistycznego słownictwa paraliżowała mnie ogromnie. Narady brytyjskiego szefostwa z polska dyrekcją obsługiwała inna osoba perfekcyjnie znająca język. Do momentu, kiedy poszła na urlop. Świadomość, że następnego dnia mam przejąć jej obowiązki spowodowała, że długo nie mogłam zasnąć wymyślając powody, dla których mogłabym nie stawić się w pracy. W końcu zasnęłam. Nadszedł sen, w którym zaczęłam o coś wykłócać się z Anglikami. Obudziłam się, krzycząc po angielsku! I tak przestałam się bać. Nawet rozmowy ze Szkotem, którego angielski był, no cóż, bardzo oryginalny.
P. S. Angielskiego uczyłam się tylko w szkole średniej. Nie był on przedmiotem moich studiów.
Cóż sprawiła to nieoczekiwana rozmowa o pracę, na której musiałam stanąć przed swoim problemem twarzą w twarz i szczerze potwierdzić, że mój poziom angielskiego to jedynie dobry a nie bardzo dobry jak napisałam w CV 😛 My name is potato, I like you, mniej więcej tak to wyglądało. Jednak ta sytuacja nie załamała mnie wprost przeciwnie, teraz gadam do siebie o wiele więcej, wiem że popełniam dużo błędów, ale jak się nie przełamię to nic z tego i tak nie będzie, więc dlaczego tego nie robić? W dodatku mam w rodzinie native speakera, no wstyd i hańba się z nim nie umieć komunikować, więc cisnę ten angielski niczym soczyste pomarańcze 😉 a błędy powoli wyplewiam. Polecam każdemu.
Przestałam bać się mówić po angielsku (chyba w podstawówce) dzięki
1. mojej nauczycielce angielskiego, która była cudowna (ostra, ale skuteczna!), i o której nie mogę tu nie wspomnieć, bo byłoby to po prostu nie fair,
2. dzięki rodzicom – zabierali mnie ze sobą na zagraniczne wakacje i kazali się dowiadywać różnych rzeczy,
3. dzięki osobom, z którymi rozmiawiałam w krajach nieanglojęzycznych – zrozumiałam, że nie jest najważniejsze czy zdanie jest poprawne – i tak rozumiem, jaki jest przekaz (więc oni też mnie pewnie rozumieją :).
Klaudia
Moja przygoda z angielskim na początku była bardzo stała i trochę smutna. W szkole miałam angielski od III klasy szkoły podstawowej i do liceum to właśnie na lekcjach „pogłębiałam” swoją znajomość tego języka. Na lekcjach zawsze byłam słabym uczniem, bo większość moich kolegów chodziło na dodatkowe kursy, na które moich opiekunów nie było nigdy stać, więc gdy Pani o cokolwiek pytała, oni wszystko wiedzieli, a ja czułam się zawstydzona, kiedy musiałam pytać kolegów, jak są „spodnie”, bo przecież według nauczycielki powinnam to już dawno wiedzieć. Sytuacja zmieniła się, kiedy w drugiej klasie liceum pojechałam na projekt z uczniami z Litwy. Ani oni po Polsku, ani my po Litewsku, więc angielski był językiem służącym do porozumiewania się. I nagle okazało się, że nieważne, jak poprawnie mówisz – ważne że mówisz! W trakcie tego projektu miałam za zadanie przeprowadzenie warsztatów o dyskryminacji – i właśnie tego dnia przełamałam swoją blokadę! W wieku osiemnastu lat zaczęłam mówić po angielsku, teraz jestem w najwyższej grupie na uczelni, filmy oglądam bez napisów a nawet wyjechałam na trzy miesiące z kraju i nie miałam żadnego problemu w porozumiewaniu się!
Przestałam bać się mówić po obejrzeniu odcinka Pauliny Mikuły, w którym przyznała się do lęku przed używaniem angielskiego. Słuchałam jej, uświadamiałam sobie, jak jesteśmy pod tym względem do siebie podobne i… jak absurdalnie te obawy brzmią, kiedy są wypowiedziane na głos 🙂
Wyjechałem do pracy za granicę, jako mechanik samochodowy. Trafiłem do typowego, Polskiego warsztatu, z polskim szefem i polskimi pracownikami. Już pierwszego dnia szef na wejście powiedział mi „Młody, jako jedyny twierdzisz, że znasz angielski. Ja jadę do domu, a Ty ogarnij ten burdel.”. Któryś klient z rzędu powiedział mi „Finally someone who can explain to me what is going wrong with my car! You have great English!”. Potem poszło już z górki :).
Pozdrawiam 🙂
Cześć Michał/Arlena,
Kilka lat temu rozpocząłem pracę w dziale transportu w jednej z większych firm logistycznych w UK. Znałem język angielski na tyle dobrze żeby tą pracę dostać (byłem jedynym polakiem w biurze) więc nie maiłem większych obaw z komunikowaniem się po angielsku „face to face :-)”.
Problemem (raczej ogromnym problemem) były rozmowy telefoniczne z kierowcami. Wynikało to przede wszystkim z nieznajomości słownictwa technicznego związanego z transportem. Co więcej około 50% kierowców było anglikami, 30% Szkotami a 20% Irlandczykami (tak na marginesie to chyba sami między sobą się nie rozumieli). Dodatkowo strasznie frustrował ich fakt „Polaczka” w biurze który ich nie rozumie a jeśli już zrozumie to nie potrafi rozwiązać ich problemu. Do tego dochodziły jeszcze problemy z zasięgiem i fakt że wszyscy rozmawiali przez zestawy głośnomówiące więc jakość połączeń była strasznie kiepska. To wszystko powodowało u mnie coraz większy stres i piętrzącą się niechęć przed telefoniczną rozmową po angielsku.
Taktyka moja była więc taka że nie odbierałem telefonów w ogóle. Jako że biuro było dosyć duże to zawsze się znalazł ktoś kto przyszedł i podniósł słuchawkę. Sposób mój jednak zawodził w czasie przerw, gdyż w biurze było mniej osób. Na to jednaj też dosyć szybko znalazłem sposób – gdy zaczął dzwonić telefon to salwowałem się „ucieczką” do WC :-). Po minucie jak na biurku była cisza mogłem już bezpiecznie wyjść.
Patent działał jakieś 6-7 miesięcy aż do dnia kiedy to na drodze do WC stanął mój przełożony, który grzecznie mnie poprosił abym najpierw odebrał telefon a później „skorzystał”. Rozmowę przetrwałem i oczywiście do WC później nie poszedłem. Pomimo że sądziłem iż jestem super ostrożny zostałem zdemaskowany (miałem (nie)przyjemność odbyć krótką pogawędkę z szefem, który był już świadomy mojego problemu z pęcherzem na dźwięk dzwonka).
Tak czy inaczej był to moment absolutnie przełomowy. Nie miałem innego wyjścia jak tylko stawić problemowi czoła. Wystarczyło powiedzieć: “Hello mate, The line is really bad can you park safety and call me once again from you mobile please?” or “Sorry Pal, I’m this new foreign guy. I don;t know how to solve your problem now, but I find out what and will call you back in 5 minutes”.
Możecie wierzyć lub nie ale kilkumiesięczny problem rozwiązałem NATYCHMIAST. Stres związany z rozmową przez telefon minął na zawsze. Każdemu kto ma obawy przed tym aby wypowiedzieć coś w innym języku (nieważne czy przez telefon czy nie) doradzam aby pokonał swój wewnętrzny strach i po prostu otworzył usta i coś powiedział (nawet to że nie rozumie co się do niego mówi). Nie ważne czy będzie to poprawne fonetycznie/gramatycznie czy nie, ale będzie to na pewno 100 razy lepsze niż stanie jak słup soli.
Tym jednak którzy boją się otworzyć usta polecam – szczególnie na początku nauki – trening sam na sam (niekoniecznie przed lustrem :P). Na mnie działało bardzo motywująco to że mogłem usłyszeć swój głos i wypowiadane słowa.
Sądząc po liczbie komentarzy zainteresowanie nagrodami jest duże. Jeśli nawet nie wygram to będę bardzo wdzięczny jak wrzucicie w odpowiedzi do komentarza coś w stylu „dzięki Franek” – przynajmniej będę wiedział że przeczytaliście 🙂
Życzę wszystkim miłego dnia i więcej wiary w siebie.
Ja przestałam się obawiać rozmawiać po angielsku przez tzw terapię szokową 😀 Moja edukacja z języka angielskiego wyglądała tak: angielski od 6 klasy podstawówki, matura z angielskiego i chyba 3 lata angielskiego na studiach raz w tygodniu, co było tylko”pseudokształcenim”. Moja mama jest nauczycielką angielskiego, ale jak się to mówi, szewc bez butów chodzi. ..Świeżo po studiach dostałam świetną propozycję pracy, ale pod warunkiem 6-miesięcznego stażu za granicą. Skorzystałam z szansy, przeżywając prawdziwe paraliże próbując na początku wydukać parę zdań po angielsku. Zaczęłam przygotowywać się do rozmów zawodowych, tworząc plany rozmów, spisując nowe, nieznane słowa i oglądając na dvd … przyjaciół w angielskiej wersji językowej. Od mojego stażu minęło już prawie 10 lat, a ja nadal nie mam problemu z mówieniem po angielsku!
Miało być zwięźle, ale jakoś tak wyszło 😉
Przestałem bać się mówić po angielsku w liceum. Nasza szkoła prowadziła wymianę z uczniami z Francji i przyjechały do nas naprawdę fajne dziewczyny, szczególnie jedna mi się podobała :p Na początku strasznie wstydziłem się z nią rozmawiać, ale po jakimś się przemogłem. Musiałem wyglądać komicznie bo byłem mega spięty i głos mi się łamał, nie wiem czy bardziej stresowałem się że zrobię jakiś błąd i mnie wyśmieje czy samej rozmowy z nią… Po jakimś czasie się ogarnąłem i było już ok, rozmowa szła nam swobodnie i nie byłem już tak zdenerwowany jak wcześniej 🙂 Wtedy pozbyłem się mojej „blokady” językowej i już nie mam z tym problemu 😉
Co sprawiło, że przestałam się bać używać języka angielskiego? Tak na prawdę boję się do dziś, ale moja chęć rozmowy z drugim człowiekiem jest silniejsza. Dzięki temu, że przełamywałam swój lęk przed otworzeniem paszczy, poznałam masę ludzi i wielokrotnie zostałam obdarowana opowieściami prosto z serca, które okazały się początkiem wspaniałych przyjaźni. Wniosek (baaaardzo osobisty: Stay calm and keep on speaking English 🙂
Ja się przełamałam do mówienia po angielsku gdy zaczęłam swoją pierwszą prace. Była to praca na informacji w dużej galerii handlowej i jednak dużo obcokrajowców się tam przewijało. Osobiście uważam ż angielski znam w stopniu komunikatywnym, jednak pierwsze rozmowy były typy jedno słowo lub kompletnie bezsensowne gadanie 🙂 jednak po jakimś miesiącu stres minął, język się rozplątał i z samego przymusu rozmowy wyciągnęłam udało mi się w końcu czerpać przyjemność z tego że się porozumiem z kimś w obcym języku 🙂
Kiedyś starałem się dostać odpowiedź, gdzie mogę zwrócić znaleziony kluczyk za granicą. Bardzo bałem się odezwać, trzymała mnie jakaś bariera, strach przed wyśmianiem znajomości mojego języka. Trafiłem na bardzo przyjemnych ludzi, z którymi po omacku udało nam się dojść do porozumienia. Od tamtego momentu, dostałem ogromnego kopa do chęci poznawania języków, żeby nie mieć większych problemów z porozumieniem się. Uważam, że jest bardzo mały procent ludzi, którzy posługują się językiem angielskim jako swoim ojczystym językiem, wiele osób uczy się jak my i nie powinniśmy czuć żadnego dyskomfortu podczas mówienia! Wręcz przeciwnie to bardzo miły gest z naszej strony jeśli pragniemy komuś choć minimalnie pomóc!
Pozdrawiam!
Marcin
Hmmm… jestem pewien, że przełamałem się do mówienia po łamano-angielsku pomimo naprawdę słabej znajomości języka, na skutek pewnej sytuacji, która wzmocniła moją pewność siebie, ale co ważniejsze wyzwoliła we mnie niepohamowaną chęć nauki języka.
Ostatnio będąc na wakacjach nie zrealizowano mojej rezerwacji na samochód ,który chciałem wypożyczyć. Nie dostarczono go do umówionego miejsca, więc musiałem zadzwonić i ustalić co się stało, pech chciał że nie zabrałem żadnego potwierdzenia i nie miałem żadnego nr rezerwacji, ani też dostępu do internetu. Rozmowa telefoniczna okazała się bardzo trudna i stresująca, jednak ostatecznie udało się wszystko ustalić i z lekkim opóźnieniem zrealizowano moje zamówienie. Byłem dumny. że się przełamałem i będziemy mogli zrealizować swoje wakacyjne plany.
Zdałem sobie wtedy sprawę, że kontakty bezpośrednie z rozmówcą są zdecydowanie prostsze i kolejne rozmowy „twarzą w twarz” przychodziły mi zdecydowanie łatwiej.
Jakby tego było mało podczas zwrotu samochodu wystąpiła analogiczna sytuacja, którą udało się wyjaśnić zdecydowanie szybciej 🙂
To zdarzenie dało mi naprawdę wiele, wiem że za jakiś czas będę mógł się swobodnie porozumiewać w języku angielskim, pomimo tego że obecnie znam go słabo.
Ta sytuacja wyzwoliła we mnie chęć nauki… i to największa nagroda, książka byłaby dla mnie tylko uproszczeniem drogi do celu.
W moim przypadku w przełamaniu bariery językowej pomogła mi nieodparta chęć odwiedzenie Stanów Zjednoczonych oraz odnowienia kontaktu z moim kuzynostwem. Drogą impulsu złożyłem dokumenty na wymianę studencką work and travel USA a 2 miesiące później mieszkałem już w Nowym Jorku. Początki jak zawsze były trudne – inny język, akcent i jeszcze ten slang, ogólnie był kosmos, ale po miesiącu wszystkie bariery przestały istnieć. Wiecznie rozgadani i skorzy do pomocy współpracownicy, co chwilę słyszane How’re you? How You doing? What’s up bro? Sup? Same w sobie stawały się bodźcem do rozpoczęcia konwersacji, no i ten wieczny „American Smile” :D. A potem nawet nie zauważyłem, w którym momencie zacząłem wszytko rozumieć, przestałem niezgrabnie lawirować między czasami, krępować się z powodu własnych błędów, a wieczór bez wspólnego oglądania „Friends” stał się rzeczą niespotykaną. Świat staną przede mną otworem! Dwa tygodnie temu wróciłem ze Stanów Zjednoczonych z kolejnej wymiany kulturowej. Jeszcze do końca się nie rozpakowałem, ale w sumie po co, skoro już planuję kolejne wyzwania podróżniczo-językowe. Pozdrawiam
Pojechałam do Portugalii na wakacje. Portugalczycy nie mówią za dobrze po angielsku, tam odważyłam się mówić. Pomyślałam, oni nie znają tego języka perfekcyjnie, nie zwrócą uwagi na moje błędy, ważne, żebyśmy się dogadali. Udało się. Zamówienie ryby i wina nie było problemem.
Mimo, że dobrze znam angielski zawsze maiłem obawy przed wypowiadaniem się w tym języku, szczególnie bałem się mówić po angielsku z native speakerami. Podczas wakacji w USA , będąc zmuszony zapytać kogoś o drogę, pewna pani zapytała „jesteś z południa?”. Było to dla mnie jak pochwała mojego języka. Zrozumiałem, że nie każdy Amerykanin mówi po angielsku tak samo i od tamtej pory śmiało używam angielskiego.
Pozdrawiam 🙂
Na podstawie artykułu XI, paragraf 5 Kodeksu Języka Angielskiego zostałam dożywotnio skazana za powtarzanie śmiesznych kwestii z serialu Friends. Wyrok jest prawomocny i nie podlega apelacji i nawet nie zamierzam się odwoływać, bo będę wypełniała go z największą przyjemnością, bowiem również jestem psychofanką serialu Friends a powtarzanie na głos w domu przed rodzicami i braćmi żartów w języku angielskim pomogło mi pokonać lęk mówienia po angielsku. Moje ulubione zdanie, które często się przydaje w domowych warunkach: You know what cheer you up? I’m giving this lecture on erosion theories tommorow night, I think you should come 🙂
Przełamałem się do mówienia po angielsku bo nie miałem innego wyjścia.
W pracy pisałem czasami emaile po angielsku do kontrahentów. Ale to były emaile. Co innego pisać a co innego mówić. Kiedyś zadzwonił kontrahent z Holandii i zagadał po angielsku. Odpowiedziałem swoją wersja tego języka. I stał się cud! Zrozumiał to co powiedziałem. Od tego momentu staram się mówić przy każdej możliwej okazji.
Miłego dnia wszystkim 🙂
Zgubiłem się kiedyś w Londynie 😉 nie było wyjścia – trzeba było zacząć mówić – a raczej pytać 😉
Przestałam bać się mówienia po angielsku już po kilku lekcjach w szkole językowej prowadzonej przez Amerykanina. Prawie nie mówił po polsku i szybko okazało się że jeśli chcę dogadać się z nim w jakiejkolwiek sprawie, m.in. płatności, godzin zajęć itd. nie mam wyjścia – muszę używać angielskiego. Szybko okazało się też że nie sprawia mi to większego problemu nawet z moim nieidealnym mówieniem. „Lekcje” w szkole też były nietypowe, oglądaliśmy anglojęzyczne filmy, nagrywaliśmy program kulinarny opowiadając o tym jak robimy potrawy (wtedy polubiłam sushi ?), tłumaczyliśmy poezję, poznawaliśmy różne elementy amerykańskiej pop-kultury, dowiedzieliśmy się mnóstwo rzeczy o kulturze Japonii gdzie nasz nauczyciel spędził ostatnie 10 lat. Steve – Twój polski jest już na pewno świetny więc jeśli przypadkiem to czytasz – dzięki za dobrą zabawę i sprawienie że po angielsku mówię bez kompleksów ?
Zacząłem pracę w Krakowskim oddziale Brytyjskiej firmy i nie miałem wyjścia. W ogłoszeniu o pracę nie było informacji o tym że rozmowa kwalifikacyjna jest po angielsku, jakbym wiedział to pewnie bym nie aplikował. A tak to już nie miałem wyjścia i okazało się że to nie takie trudne. Wydaje mi się że ludzie najczęściej się stresują że uzyją złego czasu albo coś niepoprawnie powiedzą a prawda jest taka że mało kto zwraca na to uwagę. Jak długo kontekst jest zachowany to nikt nie ma problemu ze zrozumieniem. Anglicy i Amerykanie są otwarci i chętni do pomocy z językiem jak się ich o to poprosi.
Pierwszy raz barierę mówienia po angielsku pokonałem wyjeżdżając do Londynu aby tam pracować, wtedy musiałem, żeby cokolwiek tam załatwić. Drugi raz, zmierzyłem się z nią i ją pokonałem, gdy zacząłem pracować u obecnego mojego pracodawcy, w środowisku międzynarodowym i dzięki mojej kierowniczce. Zaznaczę, że nigdy w życiu nie dane mi było uczyć się angielskiego w szkole czy na studiach. Zawsze mówię, że w życiu uczyłem się rosyjskiego, francuskiego, niemieckiego ale najbardziej z tych języków umiem angielski. Pozdrawiam.
Zauważyłem, że Brytyjczycy również nie zawsze mówią poprawnie. Bardzo często dziwili się, że jeszcze się uczę angielskiego bo w ich opinii poziom mojego jezyka był wystarczający.
Istotne jest to, żeby nasz rozmowca nas zrozumiał a nie, że będziemy mówić poprawnie jak królowa Elżbieta.
Taki moment przełamania miałem gdy dostałem Rosjan jako załogę na listopadowy rejs na mazurach. Nie znając rosyjskiego, rozmawialiśmy po angielsku, chociaż bardziej nazwałbym to prymitywną komunikacją :).
Uwielbiam podróże i te dalekie i te bliskie. Od jakiegoś czasu wypuszczam się również za granicę, a tam, jak wiadomo, angielski to podstawa. Jestem perfekcjonistką i lubię mieć wszystko dopięte „na ostatni guzik”, bardzo zatem stresowała mnie myśl, że mogę popełnić jakąś gafę mówiąc w obcym języku, co spowoduje, że rozmówca mnie nie zrozumie. O dziwo, pomimo „wpadek” nic takiego się nie wydarzyło, jestem w stanie porozumieć się z obcokrajowcem, a nawet, gdy zapomnę jakiegoś słowa, potrafię wytłumaczyć o co mi chodzi w sposób „obrazowy”, „opisowy”. Pewności siebie dodała mi również wizyta w Norwegii, gdzie ku mojemu zdziwieniu okazało się, że napotkani młodzi Norwegowie radzą sobie z angielskim gorzej niż ja. Jak to możliwe, myślałam, Norwegowie? Przecież u nich na naukę języków kładzie się na pewno dużo większy nacisk niż u nas. Nic bardziej mylnego! Ta wizyta, nie dość, że dostarczyła mi pięknych widoków i wspomnień to jeszcze utwierdziła mnie w przekonaniu, że za granicą nie zginę, potrafię się dogadać, a dodatkowo mój uśmiech i usposobienie powoduje, że ludzie wybaczają mi niewielkie potknięcia 😉
Przestałam bać się mówić po angielsku, ponieważ mój mężczyzna zmusił mnie do pójścia do szkoły językowej 🙂 Bardzo dużo podróżujemy, za granicą już nie mam problemów z dukaniem „po swojemu” w języku angielskim. Najbardziej krępowało mnie mówienie po angielsku w naszym kraju – wydaje mi się że my sami o wiele bardziej niż osoby z którymi rozmawiamy zwracamy uwagę na nasz słowiański akcent i obawiamy się go. Ja postanowiłam nie przejmować się tym i cieszyć się naszym polskim „R”! 😀
Studiuję filologię angielską, co nie zmienia faktu, że wciąż odczuwam stres, kiedy mam powiedzieć coś po angielsku 🙂 Jednak nie jest on tak paraliżujący, od kiedy obejrzałam filmy Mateusza Grzesiaka oraz Twój, Arlena 🙂 Poza tym duży wpływ miał na to fakt, że wyrażając swoją opinię na jakiś temat na studiach, czy też w rozmowach ze znajomymi, mimo, że złapałam się na popełnieniu błędu, zostałam zrozumiana i zrozumiałam również odpowiedź. Czasami zdarza się, że zapomnę jakiegoś słowa, jednak rozmówca złapie o co chodzi i „podpowiada” czyli po prostu mówi to słowo. Choć wciąż odczuwam stres i strach, kiedy mam coś powiedzieć, nie ma już tej blokady, która kiedyś nie pozwalała mi się odezwać. Może wydawać się, że kierunek studiów pomaga, jednak początki zawsze są ciężkie, zwłaszcza, że rzeczywiście w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum za mało jest konwersacji. 🙁 Pozdrawiam 🙂
Byłem beztalenciem językowym. Od podstawówki do liceum uczyłem się angielskiego i spędziłem setki godzin, aby nauczyć się podstaw. Moje dialogi wyglądały jak w kultowym filmie „Dzień Świra”. Przestałem się bać i otworzyłem się z komunikacją werbalną w języku angielskim po wyjeździe w wieku 17 lat na obóz językowy do Ustronia Morskiego w 2007 r., gdzie poznałem amerykańskiego lektora o imieniu Mathew. Był mega przesympatyczny, otwarty i bardzo kompetentny. Jedną z jego zasad było: SPEAK ENGLISH! Po dwóch tygodniach wróciłem do domu z otwartym umysłem, odwagą i gotowością mówienia po angielsku na dowolny temat. Do dzisiaj jestem mu wdzięczny i bardzo pozytywnie go wspominam.
Mówienia po angielsku wymagała ode mnie praca i codzienny kontakt ze współpracownikami z zagranicy. Okazało się, iż nie tylko ja mówię łamaną angielszczyzną (szczególnie w pośpiechu). W momencie gdy okazało się, że bycie zrozumianym jest ważniejsze niż mówienie w pełni poprawnie, przestałem mieć opory. Dzięki temu odszedł stres, co zaowocowało mniejszą liczbą popełnianych błędów, jak również wpłynęło na płynność wymowy.
Część Arlena.
Oto moja historia kiedy odważyłem się mówić po CUDZEMU 🙂 Poleciałem do UK szukać pracy i tak zwane życie spowodowało, że przestałem bać się mówić po angielsku, a konkretnie: po wylądowaniu w Luton musiałem kupić bilet kolejowy do Reading, następnie musiałem zadzwonić do urzędu aby wydali NIM i pójść do tego urzędu oraz dogadać się z tym urzędnikiem. Kolejny krok to dzwonienie po agencjach pracy oraz znalezienie mieszkania. Tak więc w moim przypadku rzucenie na głęboką wodę pomogło choć muszę przyznać że przez pierwsze dni byłem w SZOKU jak oni mówią- akcent zupełnie inny niż to co się uczyłem w szkole, słownictwo też inne.
Przestałam się bać mówić po angielsku dzięki kontaktom z obcokrajowcami. Dzięki tym kontaktom przestałam myśleć, że moja gramatyka i akcent muszą być perfekcyjne, aby się odezwać. Poza tym bardzo pomaga mi świadomość, że mam pod ręką smartfona z dostępem do internetu i mogę skorzystać ze słownika.
Wyzwanie – działanie. Po 10 latach pracy w jednej firmie postanowiłam ostatecznie znaleźć nową, taką gdzie będę miała szanse na rozwój.
Stanowisko, które spełniało moje oczekiwania i uznałam, że jest idealne dla mnie miało jeden minus. Wymaganiem była bardzo dobra znajomość angielskiego. Postawiłam sobie za cel nauczyć się /przypomnieć w takim stopniu język, aby móc rozmawiać po angielsku w czasie rozmowy rekrutacyjnej – telefonicznej oraz face to face. Jasno określony cel i chęć zmiany spowodowała, że miałam wewnętrzną motywację do nauki angielskiego. Przestałam się bać mówić po angielsku bo jestem świadoma robienia błędów na początku i akceptuję to. Cel postawiony przeze mnie przyczynił się do określenia ścieżki działań, m.in. mówienie po angielsku bez strachu.
Pracę rozpoczynam w styczniu i cieszę się, że w końcu będę mogła wykorzystać w praktyce język obcy 🙂
Zwięzłych odpowiedzi należy udzielać… Tzw. życiowa konieczność.
2002. Work&Travel. No Youtube, no Arlena, no nothing.
Ciężko sprzedawać burgery Amerykanom, komunikując się z nimi po polsku. A potem już jakoś poleciało………..
Pozdrawiam szczególnie tych, którzy lato 2002 spędzili w Laughlin, NV.
P.S. I’d f*** her brains out
W podstawówce, gimnazjum i liceum nie znosiłam angielskiego, ponieważ… czułam, że nie umiem się go nauczyć. Miałam kiepskie nauczycielki, które wymagały cudów (jak mi się wtedy wydawało), a jednocześnie nie potrafiły pokazać uczniom, w jaki sposób osiągnąć wymagane umiejętności. Złe oceny powodowały, że jeszcze bardziej się zniechęcałam i uważałam, że „angielski jest głupi”. Jednocześnie trafiłam na bardzo dobre nauczycielki niemieckiego i całą „językową energię” angażowałam właśnie w naukę niemieckiego. A jednak… w pewnym momencie po prostu zrozumiałam, że hello, nie ma co zwalać winy na nauczycieli, tylko trzeba samemu wziąć się za naukę. Powolutku nadrabiałam wiedzę, zaczełam udzielać korepetycji z angielskiego (oczywiście przede wszystkim w zakresie gramatyki, bo a) to mi najlepiej wychodziło b) z tym wielu uczniów ma ciagłe problemy c) tego wymagają nauczyciele). Ale ciągle okropnie bałam się mówić. Aż tu nagle… mój kuzyn wyjechał do Paryża, poznał tam świetną dziewczynę i żeby się z nią dogadać miałam do wyboru błyskawicznie nauczyc się francuskiego (no way!) lub zacząć w końcu mówić po angielsku. Oczywiście wybrałam opcję nr 2 i … szok! Świat się nie skończył, ludzkość nie pęknęła ze śmiechu, słysząc jak mówię, a dziewczyna kuzyna (ach te rymy!) stała się jedną z moich bliskich koleżanek. Zatem – jak to często w życiu bywa – miłość zwycięża wszytsko, także strach przez mówieniem po angielsku (i nie musi to być nawet nasza miłość! 😉 )
Na początku bałam się otworzyć buzię, w obawie że wyjdzie jakiś niezrozumiały bełkot. Później uzmysłowiłam sobie, że cały problem tkwi w głowie. Skoro każdy obcokrajowiec z kraju nieanglojęzycznego kiedyś się uczył i mówi (czasem lepiej, czasem gorzej niż ja), to przecież i ja mogę!
Jak doszło do wymiany zdań z Amerykaninem kilka lat temu, okazało się, że blokada strasznie szybko znikła – bo po prostu ważne jest to, że się w ogóle mówi, a nie jak poprawnie (choć to drugie jest to ważne, ale na 2 miejscu, za mówieniem w ogóle) – i takie myślenie towarzyszy mi do dzisiaj. Nawet jeśli mam dłuuuugie przerwy w używaniu języka.
🙂
Mój strach minął od kiedy w wieku 12 lat pojechałem na 2 miesiące do USA. W momencie kiedy tam przyjechałem niewiele rozumiałem z rozmów wokół mnie, ale z czasem zacząłem mimowolnie się „osłuchiwać”, coraz więcej rozumiałem, a w głowie same zaczeły mi się pojawiać proste odpowiedzi na pytania. Pod koniec wyjazdu sam chętnie próbowałem odpowiadać w sklepach czy restauracji i zauważyłem, że osoby które są naprzeciw mnie w żaden sposób nie odbierały moich prób i błędów za coś negatywnego, wręcz przeciwnie 🙂
W moim przypadku pomogła turystyka. Wyjechałem na wyprawę do Tajlandii, podczas której postanowiłem wychodzić ze swojej strefy komfortu w każdej możliwej sytuacji. Po Azjatach nie spodziewałem się dobrego angielskiego, ale po turystach już owszem. Najwięcej do myślenia dała mi 3-dniowa piesza wycieczka po górach z Kanadyjczykiem, Amerykanką i parę Niemców, podczas której porozumiewaliśmy się głównie w języku Szekspira. Drugiego dnia, rozmawiając z Amerykanką zaciąłem się na jakimś słowie, po czym przeprosiłem za mój angielski. Ona odpowiedziała mi tak: ” Dlaczego ty mnie przepraszasz? Poświęciłeś kilka lat swojego życia, żeby nauczyć się mówić w moim języku, a ja miałabym Ciebie krytykować? A jak spotkasz obcokrajowca w swoim kraju, który mówi „Dziękuję” to go poprawiasz, czy cieszysz się, że spróbował?”. To jedno zdanie spowodowało, że przestałem się bać a zacząłem być po prostu dumny z tego, że potrafię się dogadać (dziś, po latach nawet z inżynierami na międzynarodowych konferencjach).
Arlena – dobra robota z filmami na YT. Format jest idealny, żeby obejrzeć je „przy okazji”.
Michał – jak zwykle inspirujący materiał. Dziękuję.
Hej Arlena i Michał,
Komentarz ma być zwięzły, więc postaram się jak najbardziej streścić swoją historię. Sięga ona roku 2016, kiedy to długie studenckie wakacje postanowiłem spędzić za granicą, konkretnie w Anglii. Od kilku lat mieszka tam moja siostra, więc z noclegiem nie było problemu. Starałem się „załatwić” sobie pracę już przed wyjazdem, ale mimo pomocy ze strony siostry i jej narzeczonego nie udało mi się. Kilka pierwszych dni pobytu spędzałem na intensywnych poszukiwaniach jakiejkolwiek pracy, ale nigdzie nie mogłem się zaczepić. Skończyły się już czasy eldorado za granicą. Żeby robić cokolwiek zacząłem nawet odpowiadać na ogłoszenia dotyczące sprzątania prywatnych domów, ale większość zleceniodawców szukało kobiet. Wprawdzie pojechałem raz na zastępstwo za jedną panią i moja szefowa była ze mnie zadowolona, ale był to jednorazowy przypadek.
Z perspektywy czasu już wiem, gdzie popełniłem błąd. Szukałem pracy, gdzie język angielski nie był specjalnie wymagany albo wręcz niepotrzebny, gdyż wstydziłem się go używać. Pewnego razu narzeczony mojej siostry zakomunikował mi, że znalazł mi pracę jako pomocnik ogrodnika, który był Czechem. Pomyślałem ok, czeski jest podobny do polskiego, więc dam sobie radę. Jakżeż się myliłem. Okazało się, że różnice między naszymi językami są bardzo duże, przez co chcąc nie chcąc musiałem zacząć mówić po angielsku. Radek, bo tak miał na imię ów Czech, znał angielski bardzo dobrze. Był też na tyle uprzejmy, że starał się mówić zrozumiale i jak czegoś nie rozumiałem, to na spokojnie powtarzał. Co więcej, poprawiał moje błędy i tłumaczył działanie czasów, z którymi wiecznie miałem problemy. Z dnia na dzień czułem się pewniej i pod koniec wakacji rozmawiałem już nawet z rodowitymi Brytyjczykami. Wcześniej oceniałem swój angielski na ledwie komunikatywny, a okazało się, iż jest lepiej niż myślałem. Poza przełamaniem lęku wypowiedzi, otrzymałem także wspaniałą pracę, w której bez przerwy miałem kontakt z ludźmi i dobre jak na mnie pieniądze. Wysyłałem CV, gdzie stawka godzinowa wynosiła 7,2 funta, tymczasem Radek płacił mi 9 funtów na godzinę w tygodniu i 10, kiedy trzeba było pracować w weekend.
Zatem moje przełamanie w kwestii wypowiadania się po angielsku było poniekąd dziełem przypadku. Coś nade mną czuwało, bo gdyby nie propozycja narzeczonego mojej siostry, pewnie do dziś bałbym się rozmawiać z obcokrajowcami. Całą ta sytuacja uświadomiła mi jak ważne jest wychodzenie ze swojej cieplutkiej strefy komfortu, gdyż dopiero wówczas poznajemy swoje możliwości. Jakkolwiek byśmy się nie bali wyzwań stojących przed nami, warto się z nimi mierzyć, bo dzięki temu zyskujemy ogromną pewność siebie i doświadczenie, które na pewno zaprocentuje w przyszłości.
Pozdrawiam serdecznie,
Piotrek
Mój strach został przełamany kiedy na jedną z wycieczek pojechałam z Rosjanką i kolegą Polakiem. On, uparciuch, stwierdził, że cały czas będziemy rozmawiali tylko po angielsku, nawet między sobą, aby koleżanka nie czuła się „wyalienowana”.
W tym momencie byłam na niego wściekła 😉
Rosjanka śmigała tylko po angielsku i nie było wyjścia.
Ale teraz jestem mu za to wdzięczna.
To chyba jest najlepszy sposób na przełamanie się- rozmawiasz z kimś dla kogo język angielski to również nie jest język ojczysty (i nie masz wyjścia ;)).
Przestałam się bać mówić po angielsku kiedy odkryłam, że rodowici Brytyjczycy popełniają całkiem sporo błędów gramatycznych i leksykalnych! Dało mi to tak dużego boosta, że już następnego dnia szczerzyłam się do wszystkich i aż mnie skręcało w środku żeby coś mówić. Bo czemu ja mam się wstydzić jakiegoś niedociągnięcia skoro tyle osób je popełnia?? Ale momentem najwyższej dumy po tym jak już się tak zaangażowałam było to jak starsza mieszkanka Londynu, Angielka z dziada pradziada, mówiąca niczym Maggie Smith w Downton Abbey, stwierdziła, że mówię wspaniale(a zaimponowanie tej damie jest baaardzo trudne ?)
Przełamałam się do mówienia po angielsku, kiedy moja szalona mama postanowiła zgłosić chęć ugoszczenia w naszym domu nieznanych nam gości ze Stanów. Mama również uczy się angielskiego i ma barierę przed rozmowami (pamiętam, że pierwszy filmik Arleny jaki wysłalam mojej mamie to ten jak przestać się bać mówić po angielsku). Wizytę kolegów z Kalifornii nasza rodzina wspomina bardzo dobrze- dzięki odwadze mamy super wspomnienia i przyjaciół na drugim końcu świata.
Jednak z gramatyką niestety wciąż mam duże problemy i myślę, że na książce skorzystałabym nie tylko ja, ale również moja mama 🙂
Zwięźle…
Wiele rozumiem, dlaczego o tym nie opowiedzieć? 🙂
Na angielski nie przekładam, aby nie było groteskowo 😛
Kiedy przestałam się bać mówić po angielsku? Będąc na studiach wyjechałam w odwiedziny do koleżanki do Bambergu i pewnego razu wybrałyśmy się do pubu irlandzkiego, w którym zwykle spotykali się przebywający w tej okolicy Amerykanie. Niesamowicie się stresowałam. Paraliżowała mnie już sama myśl, że będę musiała coś powiedzieć po angielsku, ale pragnienie zetknięcia się z tym językiem na żywo było silniejsze, więc poszłyśmy do wspomnianego pubu. Dosyć długo rozmawiałam tam z pewnym Amerykaninem, chociaż przez pierwsze pół godziny grałam niemą aktorkę. Potem jednak coś we mnie pękło. Uświadomiłam sobie, że w myśli zaczynam poprawiać wypowiedzi mojego rozmówcy, który mówił w swoim ojczystym języku, ale mimo to popełniał liczne błędy, które ja (po 4 latach nauki) byłam w stanie wyłapać. Zrozumiałam, że bez sensu jest godzinne rozmyślanie nad poprawnością każdego pojedynczego zdania, które chcę wypowiedzieć. Skoro Amerykanin, mówiąc w swoim ojczystym języku, nie wstydzi się swoich błędów językowych, to dlaczego ja mam się przejmować moimi – przecież ja się dopiero uczę angielskiego! Ważne, żeby mnie rozumiał i to wszystko. To był dla mnie przełom…
Przestałem się bać mówić po angielsku podczas, co może zaskoczyć, pobytu w Chinach. Zostałem wysłany na Transition projektu z Polski do zespołu w Chinach. Tak więc z dnia na dzień musiałem zacząć opowiadać o pracy 8h dziennie przez ponad miesiąc. Głęboka woda pomogła otworzyć się i od tamtej pory (było to 7 lat temu) mówię po angielsku w ciągu dnia czasami więcej niż po polsku.
Hej,
Mnie się do tej pory nie udało przełamać bariery i dale nic nie jestem w stanie powiedzieć 🙁 ale nic może kiedyś… ale dzięki za podcasta, niestety niektóre rzeczy są bardzo smutne jak o szkolnictwie itd Miejmy nadzieje, że kiedyś coś się zmieni.. 🙂
Właściwie, to nie pamiętam, żebym się bała. Zbyt wielka była chęć porozumienia się z ludźmi z innych krajów. Chęć rozbudzona już w podstawówce, gdy na dodatkowych lekcjach angielskiego (ewenement w wiejskiej szkole przed dwudziestoma laty) wybrałam sobie imię Jane. Jane, jak moja babcia Janina i jak Jane z Latarniowego Wzgórza. Lekcje były z panią od rosyjskiego. Potem mieliśmy nauczyciela, native’a, nie pamiętam z jakiego kraju i bladego pojęcia nie mam, co robił w naszej zapadłej gminie w dawnym radomskim. W każdym razie słabo mówił po polsku, a my, dzieciaki podszkolone przez panią od rosyjskiego, mogliśmy mu mówić, że „applepie” to po polsku nie jabłecznik, a szarlotka (choć można się spierać). I usadzić koleżankę, która nie miała z nami lekcji jednogłośnym „usiądź”, gdy nie mogła zrozumieć o co prosi ją nauczyciel, gdy usilnie powtarza „Sit down, please”. Bo on w ogóle nie kazał nam wstawać, gdy rozmawialiśmy, czy odpowiadaliśmy na jego pytania. Kolejny ewenement. No, a potem to już poszło. Zero wstydu, bo najważniejsze to się porozumieć, a nie mówić gładko i bezbłędnie. Uważałam, że wszystko przyjdzie z czasem. I mimo, że mój angielski nie jest perfekcyjny, rzadko go używam, to jak dopadnę kogoś z innego kraju to mu nie przepuszczę. Jak ostatnio praktykantce z Węgier w pracy, albo Algierce z Francji, która zaczepiła mnie na ulicy podczas demonstracji na Rynku we Wrocławiu pytając co się dzieje. Zapraszam na herbatę i wyciągam z tych znajomości ile mogę. I za to kocham każda minutę poświęconą nauce!
Troszkę mi się w którymś momencie pozmieniało w życiu. Musiałem natychmiast podjąć się pracy zarobkowej, poleciałem kelnerować w jednej z warszawskich restauracji. Innymi słowy rzeczywistość mnie zmusiła do mówienia po angielsku.
Przestałam się bać mówić po angielsku, gdy zaczęłam myśleć po angielsku. Nie chodzi tu o dialogi w głowie po angielsku, (choć takie też się zdarzały ;)) a raczej o zrozumienie, że nie ma sensu kropka w kropkę tłumaczyć z polskiego na angielski, tylko że należy przekazać esencję zdania.
Pomocne też było oglądanie seriali po angielsku. Później używając języka obcego po prostu słyszałam jak to ma być powiedziane i nie próbowałam tego wpasować w żadną regułkę.
Przestałam bać sie używać języka angielskiego wtedy, gdy od tego zależał mój dalszy los.
W 2015 roku pojechałam sama na stypendium językowe dla obcokrajowcow do Chin, ale żeby samej poradzić sobie z dojazdem z lotniska do akademika, zakwaterowaniem i poznaniem ludzi z którymi będę spędzać miesiac czasu musiałam po prostu zacząć mówić. Kaleczyłam język strasznie, ale zdałam sobie sprawę ze sie da i możliwym jest mówienie lepiej w tym języku.
Przestałam bać się mówić po angielsku, gdy na studiach wyjechałam na wymianę językową do Finlandii i zaczęłam uczyć się fińskiego. Na drugiej (!) lekcji dostaliśmy zadanie, żeby udać się do stołówki i przeprowadzić króciótkie wywiady z prawdziwymi Finami (po fińsku 😉 ) i uzyskać od nich podstawowe informacje o nich (imię, skąd są, co lubią robić itp.). Pomyślałam wtedy, że skoro po dwóch dniach nauki fińskiego jestem w stanie porozmawiać z rodowitym Finem, to tym bardziej mogę rozmawiać po angielsku mając za sobą 10 lat nauki! To doświadczenie uświadomiło mi także, jak bardzo różni się polski system nauczania języków obcych od fińskiego…
przestałam się bać, jak zaczęłam spotkać ludzi z innych krajów w ramach wymian młodzieżowych i usłyszałam, że oni też popełniają błędy! (niesamowite, prawda?) zrozumiałam wtedy, że najważniejsze jest to, czy ktoś mnie zrozumie, a nie czy użyłam poprawnie has/had/been/i takie tam. teraz próbuje jednak zwracać uwage też na te gramatyczne atrakcje, co by nie tylko być zrozumianą, ale mówić pięknie i poprawnie!
Kiedy przestałam bać się mówić po angielsku?
Właściwie to najważniejszy był moment, kiedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to boję się nie samego mówienia, tylko popełnienia błędów językowych, użycia niewłaściwego słówka, czasu, itd. O matko jest tyle możliwości. 😉
Jestem osobą, która dużo wymaga od siebie i w mojej głowie wymyśliłam sobie, że albo będę mówić od razu perfect 🙂 albo w ogóle. I to „w ogóle” niestety wygrywało, dlatego zmieniłam swoje myślenie. Postanowiłam mówić tak jak dzieci, prostymi zdaniami (ale bez seplenienia :)). I udało się.
Drugim ważnym momentem było usłyszenie swojego własnego głosu w obcym języku, ale nie na lekcji angielskiego, tylko w swobodnej rozmowie, z tymi wszystkimi emocjami wywoływanymi przez rozmówcę. To było dziwne, ale z każdą wypowiedzią stawało się coraz mniej dziwne.
Pomogło mi też to, że zaczęłam używać angielskiego w pracy, na co dzień lub prawie na co dzień. To pozwoliło mi oswoić się ze stresem, reagować na to co się dzieje tu i teraz. Ach i popełniam błędy językowe. 🙂
Jestem też mamą i na co dzień pozwalam sobie, bez ostrzeżenia, powiedzieć coś po angielsku do moich dzieci (10 i 7 lat). Wywołuje to czasami ich zdumienie ( myślą sobie: „ale o co chodzi?”), czasem śmiech, a czasami to nawet powtórzą po mnie. I mam nadzieję, że w ten sposób oswoją się z językiem i nie będą mieli aż takich problemów z mówieniem „po cudzemu” jak ja. 😀
Pozdrowienia dla Arleny.
Przestałem bać się mówić po angielsku, kiedy zacząłem korzystać z usług firm z angielskim supportem:)
Taka sytuacja: ważny serwer, którym zarządzam, przestaje działać w niedziele o 18:00, a wsparcie dla serwerów działa tylko w języku angielskim o tej porze. Maile na support (pisanie maili to dla mnie nie problem), które zwykle działały o „normalnych” porach, teraz nie przynoszą szybkiego odzewu.
Postawiony przed ścianą, przełamałem wrodzony wstyd przed swoim nieidealnym angielskim mówionym i zadzwoniłem na support. Po pół godzinie, zadzwoniłem ponownie, i ponownie… Łącznie było chyba 9 rozmów i praktycznie za każdym razem od początku tłumaczyłem co się stało, kiedy mam liczyć na naprawę, obiecywałem, że będę dzwonił do upadłego itd., aż finalnie czy mogę iść spać czy może wsparcie jednak zadziała za moment (niedziela 23:00)?
Podczas dziewiątej rozmowy myślę, że mój angielski był już bardzo dobry 🙂 a serwer został „wskrzeszony” chwilę po północy.
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy zmusiła mnie do tego sytuacja życiowa, z czego teraz bardzo się cieszę 🙂 Wyjechałam do Anglii za pracą, musiałam więc zacząć używać języka angielskiego czynnie, a nie tylko biernie i okazało się, że daję radę!
Przede wszystkim uwierzyłam w siebie i przestałam się przejmować tym co pomyślą inni, jak mnie odbiorą, najważniejsze było to, żeby udało mi się komunikować z innymi., uzyskać potrzebne informacje.
A potem, dzięki codziennej praktyce, było już każdego dnia coraz łatwiej…. Ćwiczenie czyni mistrza!
Ja uczyłam sie angielskiego w trybie przyspieszonym kiedy zdecydowałam że zostaję w Irlandii . Oczywiście mnóstwo kompleksów wyniesionych ze szkół.Ale wierzyłam się z mocnymi akcentami hiszpańskim, hińduskim i stwierdziłam że ten nasz polski jest stosunkowo łatwy do zrozumienia, nie ma sie czego wstydzić. Poza tym irlandczycy doceniają nasz wysiłek porozumienia sie i nie oceniają tak jak w szkole!
Przestałem się bać, bo na studiach dostaliśmy się na konkurs Europejski. Musiałem w 3 tygodnie nauczyć się mówić moją cześć prezentacji. Po czym okazało się , że nie jade bo jechało za dużo osób ,a ja byłem na liście ostatni. Ostatecznie nie nauczyłem się mówić ,ale cos dukać. 😀
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy do Polski przyjechał do mnie chłopak, w którym byłam zauroczona, a jedynym językiem który obaj znaliśmy to właśnie angielski.
Kiedy pojechałam z wielkimi obawami na pierwsze zagraniczne wakacje. Ostatniego dnia Grek zapytał mnie o legendę o Lechu, Czechu i Rusie, tak się zestresowałam, że do końca nie pamiętam co mu odpowiedziałam. Najważniejsze, że uśmiechnął się i powiedział, że rozumie 🙂
Aby przełamać swoje opory w posługiwaniu się językiem angielskim polecam wyjazd zagranicę do nieanglojęzycznego kraju i rozmowę z nieanglojęzycznymi ludźmi.
Po półrocznym pobycie na stypendium w Grecji pozbyłam się całkowicie stresu związanego z popełnianiem błędów i komunikacją po angielsku. Dobrze rozmawia się z ludźmi którzy tak samo jak ja języka się uczą.
Zwykle byłem przerażony złożyć choć jedno krótkie zdanie na lekcji w obawie przed krytyką rówieśników. Po jednej z lekcji angielskiego, nauczycielka, Pani Grażyna, złapała mnie na korytarzu i powiedziała, że obiecuje mi, ze jeśli ktoś będzie się śmiał to rzuci go gąbką :D. Dzięki niej zacząłem mówić.
Po tym, jak podciągnąłem słownictwo, bo za każdym razem musiałem korzystać ze słownika. Grama kulała, ale lista wypalonych słów powodowała jakąś komunikacje.
Trema i lęk zawsze pozostają gdy mówi się w dowolnym języku obcym. Do mózgu dochodzą zapytania czy dobrze się wypowie dane słowo, czy rozmówca nie zrobi wielkich oczu ważki. Dla mnie to było wyzwanie próba pokonania własnej nieśmiałości – mojej słabej strony.
Jako wystraszona studentka, znająca angielski na poziomie matury podstawowej, rzuciłam się na głęboką wodę i wyjechałam na 3 msc na wyspy. A tam odblokowało mnie gdy zaczęłam rozmawiać z ludźmi z innych narodowości – z Europy, Azji – oni też popełniali błędy, często nie znali wystarczającego słownictwa, kaleczyli wymowę – dzięki temu poczułam się bezpiecznie i nabrałam odwagi. Poczułam wtedy prawdziwą magię tego języka – niezależnie z jakiego krańca świata pochodzisz, jest język na tyle rozpowszechniony, że możesz się prozumieć! Mimo tylu, na pierwszy rzut oka różnic, możemy się dogadać. Od tej pory nie boję się mówić – wiem, że dużo muszę się jeszcze nauczć (dlatego tak potrzebuję Twoich książek!), ale im więcej mówię tym lepiej mówię 🙂
Miałem bardzo śmieszną sytuację kiedy przebywałem w Anglii, a dokładnie w Leeds.
Pracowałem w firmie stolarskiej, mój Angielski był na poziomie podstawowym, trochę rozumiałem, ale cholernie się bałem mówić po Angielsku, więc przytaczam sytuację z pracy.
JOHN: Matthew Can uoy give me the hammer
Matthew:I’m fine thank you (zawsze tak odpowiadałem, gdy czegoś nie rozumiałem
JOHN:Mat!!! Can you give me the hammer?!
Mat:wtedy zrozumiałem, że czegoś od mnie oczekuje i zmusiałem się do rozmowy i od tego czasu rozmowa przychodzi mi dużo, dużoooo łatwiej:)
PS.Mega podcast nagraliście wspólnie z Arleną:)
Do móweinia po angielsku przekonał mnie mój 6-letni syn, którego zapisaam 3 lata temu na jezyk, by nie mial w przyszłosci takich barier z angielskim jak ja… No i okazało się, że teraz duzo mnie pyta o słówka i robimy sobie pogadanki lub tłumaczę mu coś po angielsku… Naprawdę świetna zabawa, i przelamałam tę barierę w mówieniu, teraz w nowej pracy mnie mam obaw w wypowiadaniu sie na spotkaniach (mimo, ze gramatycznie nie jestem najlepsza).
Jak przestałam bać się mówić po angielsku? Musiałam 🙂
Przez miesiąc przebywałam w grupie ludzi, z którymi mogłam porozumieć się tylko po angielsku. A ponieważ nie chciałam się ćwiczyć w zakonnych regułach milczenia, więc – musiałam zacząć mówić. Zaraz potem okazało się, że to nic strasznego. Nikt się ze mnie nie śmieje, nie wytyka palcami za błędy.
Mój angielski nie jest najlepszy, a nawet niestety gorszy niż był (nieużywany zbyt często i mało ćwiczony), ale mimo tego nie boję się w nim odzywać. Wiem, że czasem mówię „Kali mieć krowa”, ale najważniejsze, że mogę się z różnymi ludźmi dogadać. 🙂
Nie chcę jednak tylko na tym poprzestać. Wciąż wierzę, że mimo mojego 40+ mogę sprawić, że mój angielski będzie coraz lepszy i piękniejszy.
Cześć,
Dziękuję za świetny materiał skłaniający do refleksji nad sposobem nauki i jednocześnie postrzeganiem naszego edukacyjnego otoczenia! 🙂 Bardzo ciekawy punkt widzenia.
Przestałam bać się mówić w języku angielskim, gdy pozbyłam się paru osobistych kompleksów tkwiących gdzieś w mojej psychice, a często opierały się one na wrodzonym przekonaniu, że wszystko trzeba robić perfekcyjnie – inaczej będziemy odrzuceni. Dosłownie ściana, kaplica, kaput. Więc cóż… Zaakceptowałam siebie. Dodatkowo praca „zmusiła mnie” do nieustannego utrzymywania relacji z klientami z Francji i okazało się, że znajomość języka pozwalająca osiągać własne cele komunikacyjne (nawet ścieżką znacznie odbiegającą od idealnej) jest wysoce satysfakcjonująca. Francuzi z błędów językowych (swoich i moich) nigdy nie robili tragedii i jest to niezły kopniak dla tych co „nic nie robią, chyba że będzie nienagannie”. Praktyka i nauka na własnych błędach, to zawsze będą „niezłomni nauczyciele”. 🙂
Moje ,,przełamanie” nastąpiło po 10 latach nauki języka na pierwszym roku studiów. Wcześniej używałam angielskiego tylko na lekcji i co za tym idzie bałam się, że jak powiem coś nie tak to obniżą mi stopień. A na studiach kiedy poznawałam ludzi z całego świata czy to w klubach studenckich czy w akademiku, okazało się, że po pierwsze Ci ludzie mówią góra pięć słów po polsku wiec moja ,,znajomość” angielskiego nie robiła na nich wrażenia. Po drugie odkryłam, że w całej znajomości języka chodzi o to by się dogadać, a nie o to czy popranie użyłam trzeciego conditionala. Jak się nie mogłam dogadać znaczy że trzeba było iść na piwo i tyle 🙂 Po trzecim mogłam rozmawiać w każdym języku 😀
Przestałam się bać mówić po angielsku kiedy po godzinach pisania (z którym miałam mniejszy problem niż z mówieniem, bo łatwo się korzysta ze słownika ;)) z cudoziemcem (poznanym na portalu do nauki języka) zdecydowaliśmy się na rozmowę na skype. Zależało mi żeby zrobić dobre wrażenie więc musiałam przestać się bać mówić po angielsku. Efektem jest pierścionek zaręczynowy po 3 latach znajomości i ślub planowany na przyszły rok 😉
Pomimo osłuchania się z językiem, bardzo trudno było mi przebić blokadę w mówieniu. W myślach mówienie do siebie szło mi całkiem nieźle, ale rozmowa z kimś była dla mnie czymś bardzo trudnym. Jednak będąc na wakacjach z osobą która po ang. nie mówiła zdarzyło nam się włamanie na mieszkanie i tylko ja mogłam wytłumaczyć co się stało i tylko ja miałam z włamywaczem kontakt kiedy złapałam go na gorącym uczynku. Przy policji wiedząc jak ważne jest aby przedstawić całą sytuację, cała ta determinacja pozwoliła mi na przebicie blokady w mówieniu z którą miałam taki problem, to jak z wrzuceniem kogoś do wody w celu nauki pływania. Nie miałam wyjścia, a kiedy juz stanęłam przed policją nieśmiało zaczęłam mówić a potem już zagadałam ich wszelkimi szczegółami zaistniałeś sytuacji. Sama będąc nieco w szoku, że nie było to tak trudne. Teraz idzie mi już całkiem nieźle, a nawet sama aranżuje sytuację aby z kimś porozmawiać.
Pozdrawiam.
Poznałam kogoś kto wyglądał jak Robert Downey Jr. i bardzo chciałam porozmawiać 😉
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy zaczęłam podróżować. W obcym kraju musiałam kupić bilet na autobus, dogadać się z osobą od której wynajmuję mieszkanie, zamówić jedzenie w knajpce. Również chęć poznania nowych ludzi sprawiła, że odważyłam się rozmawiać z miejscowymi oraz innymi turystami. I nagle okazało się, że całkiem nieźle sobie radzę.
To był 11 grudnia 2013r. Za oknem mróz i śnieg, a ja miałem temperaturę bliską tej przy której ścina się białko… Miałem być cichym uczestnikiem telekonferencji, którą miał prowadzić mój szef. Start godz. 16:30. Zakładam słuchawki, aż tu nagle, z boksu obok, gdzie siedział wydobywa się głośne: „o k***wa, zapomniałem że mam odebrać dzieci z przedszkola!!!”. Trzask zamykanego laptopa, dźwięk zapinanego zamka kurtki i widzę jego oczy jak u kota w Shreku. „dasz radę…” No i chyba dałem…
A ja się dalej boję… dlatego cieszę się że zaprosiłeś taką osobę jak Arlena i mam nadzieję, że teraz już przezwyciężę strach… O! Już się nie boję! Yes, yes, yes….
Przestałam się bać mówić po angielsku, kiedy zdałam sobie sprawę, że to bez sensu:)
Spójrz ile ludzi mówi po angielsku na świecie, z różnymi akcentami z różnymi wymowami (czasem zabawnymi). Bojąc się mówić zamykałam się na nowe przygody, możliwości i znajomości.
Przestałam bać się mówić po angielsku , gdy na węgrzech na migi pokazywałam że chcę kluczyk do toalety. Gdy go w końcu ,ale na szczęście na czas ,dostałam ,powiedziałam po angielsku „thank you”, kasjer odpowiedział ” good evening” o 7 rano. Zdałam sobie sprawę,że nie tylko ja kuleje w angielskim
Przestałem się bać mówić po angielsku kiedy wyjechałem na kilka miesięcy za granice do kraju anglojęzycznego. ALE uważam ze to nie sam fakt przebywania w obcym kraju oraz obcowania z nativami dodał mi odwagi i pewności siebie odnośnie umiejętności językowych. Uważam ze fundamentalne jest zrozumienie że nie wszyscy w świecie władają typowym podręcznikowym/szekspirowskim językiem angielskim, takim uczono mnie w szkole. Ważne jest aby przekazać informacje i aby Ciebie rozumiano, rozmowa nie gryzie!!.
W momencie gdy zrozumiałem ze bardzo często po „drugiej stronie” tez jest człowiek który może uczył sie angielskiego tak jak ja i że on może również odczuwa lekki stres przed rozmową uzywanie języka angielskiego stało sie dla mnie nauralne.
Przestałem się bać mówić po angielsku kiedy firma wysłała mnie na kontrakt gdzie inni wykonawcy byli z Niemiec, Portugalii, Włoszech i Szawjcarii a nas z Polaków było 5 z czego tylko ja coś tam umiałem i przez 5 miesięcy więcej się sam nauczyłem niż przez całą szkołę średnią w 90-tych latach oraz na studiach (kiedyś była inna mentalnośc do nauki teraz trzeba byłozmienić tą mentalność). Obecnie też w firmie mamy możliwość nauki języków z czego korzystam i to procentuje np przykontaktach z pracownikami mojego koncernu z innych krajów oraz wyjazdach zagranicznych np. na wakacje
A ja przestałam się bać mówić po tym, jak wyjechałam zaraz po studiach do Londynu szlifować angielski i tak się wstydziłam mówić, że znalazłam pracę jako sprzątaczka w klubie fitness. Któregoś wieczoru mopując schody usłyszałam taką rozmowę na recepcji (nie widzieli mnie): A może spytalibyśmy tą polish girl czy nie chciałaby się przenieść na recepcję na wieczory i weekendy, jest całkiem sympatyczna…A ktoś inny: No coś ty, przecież ona nie mówi po angielsku! Nigdy nie zapomnę tego jak się wtedy poczułam. Po skończonej pracy podeszłam do recepcji i czerwona jak burak powiedziałam, że Actually I do speak english and I would love to take this job 😉 I ją później dostałam 🙂
Lęk przed mówieniem po angielsku przełamałam „hurtowo” z kilkoma innymi lękami 🙂 Jak miałam 25 lat dostałam ataków padaczki, przez co musiałam zwolnić tempo życia. Zawiesiłam pracę, znalazłam stypendium i wyjechałam do Berlina, żeby odetchnąć i naoglądać się mojej ulubionej dziedziny sztuki, czyli tańca. Prawie dwa miesiące w obcym mieście, bez znajomości niemieckiego, za to ze wspaniałymi ludźmi i sztuką wokół, dały mi odwagę do mówienia po angielsku i do rozpoczęcia nowego, pełnego podróży i tańca, rozdziału w życiu.
Rok 2005 – niedawno weszliśmy do Unii Europejskiej …Szybka decyzja wyjazdu do Irlandii, w poszukiwaniu lepszego życia u boku męża, który mówi świetnie po angielsku wiec po co się martwic, załatwi za mnie wszystko …
Nagle zostałam sama z 3 letnia córką bez języka i pracy, otoczona ludźmi których nie rozumiem-tyle spraw do załatwienia -przełamałam strach przed mówieniem, nabrałam pewności siebie, i wydobyłam z siebie głos…
Rok 2017 – zadomowiłam się w Irlandii, mieszkam tu już 12 lat i czasami sama nie wierze, ze znam 3 języki, te, które ledwo zaliczałam w szkole.
Przestałem i znowu się boję.
Będąc liceum w sklepie muzycznym pewna pani zwróciła się do mnie po angielsku czy może przetestować gitarę. Odpowiedziałem coś tam drewnianym głosem.
Bezcenna była konkluzja ze spotkania – to tym językiem ktoś żywy mówi ( nie tylko w Cojaku i Columbo). To sprawiło że postanowiłem że do następnej konfrontacji będę lepiej przygotowany. Zdałem maturę z j.angielskiego i dalej bałem się mówić.
Potem spotkałem na wakacjach z żoną parę studentów z Holandii, którzy koniecznie chcieli rozmawiać. No i zaczęliśmy rozmawiać, po dwóch dniach gościny w naszym domu już się nie bałem mówić.
Upłynęło wiele lat i trafiłem do korporacji. Znowu boję się mówić. Chyba, że uczestniczę w tygodniowym szkoleniu w języku angielskim i wtedy mówię i się nie boję.
Teraz staram się zaangażować w mówienie po angielsku w pracy, to mnie uwalnia od lęku…
Nic tak nie pomaga w przezwyciężeniu strachu przed mówieniem jak realna potrzeba porozumienia się z inną osobą. Jako studentka wyjeżdżałam do innych krajów i wtedy nie miałam wyjścia – musiałam mówić pomimo swoich obaw. Wystarczył tydzień, aby zacząć się swobodnie (choć nie bezbłędnie) porozumiewać z obcokrajowcami. Po wielu latach potrzeba pojawiła się ponownie – trafiłam do pracy w firmie, w której angielski jest równie ważny w komunikacji werbalnej co polski. Pomimo wielu lat przerwy w mówieniu po angielsku i początkowych oporów, udało mi się przełamać. Wciąż mówię z błędami (które sama zauważam), ale wygląda na to, że nikomu (nawet Brytyjczykom) to nie przeszkadza.
Przestałam się bać mówić po angielsku gdy miałam niegroźną stłuczkę z obcokrajowcem w jednym z polskich miast. Poszło nam tak dobrze w rozmawianiu że cała sytuacja obeszła się bez wzywania policji ?
Odpowiedź na pytanie konkursowe: Kraków – zlot harcerski – byłam wtedy zastępową i uczestniczyłyśmy z moimi harcerkami w grze miejskiej. Pomiędzy jakimiś zadaniami podchodzi do mnie Pan, który w języku angielskim pyta o punkt informacji turystycznej – zdziwienie młodszych harcerek (bo chyba nie zrozumiały o co chodzi) i moja radość, że rozumiem no i ogromna motywacja, żeby wytłumaczyć. Udało się – zostałam zrozumiana i uwierzyłam w swoje możliwości językowe! 🙂
Wciąż się boję :), ale mówienie do siebie pozwala mi nie pęknąć od słów, które unoszą się w mojej głowie 🙂 To one przełamały moje lody. Nie mogłam tylko o czymś myśleć, musiałam zacząć mówić, bo pewnie bym zwariowała od myślenia 😉
Na razie czekam na okoliczność, w której w jakimś miejscu w moim niewielkim mieście ktoś mnie zaskoczy 🙂 Że w sytuacji, na przykład w supermarkecie, zjawi się cudzoziemiec i będę tą osobą, która, snując się (nie)przypadkowo w pobliżu powie „May I help you?” ^^ (czyli okaże się, że gadanie do siebie lub do wyimaginowanego rozmówcy ma jakiś sens – poza tym, że domownicy dziwnie się na mnie patrzą 😉 )
Tak naprawde to nadal boję się mówić po angielsku. Kiedyś bałam się mówić po angielsku do tego stopnia, że gdy byłam za granica i jakiś Pan zapytał mnie coś po angielsku (oczywiście zrozumiałam co powiedział) to tak spanikowałam, że odpowiedziałam mu po polsku. Nadal się boję mówić po angielsku, ale już nie tak, ciąglę walczę z tą nieśmiałością.
Po tym jak podciągnąłem słownictwo, bo do tego musiałem posiłkować się słownikiem. Wiadomo grama dalej kulała, ale ciąg słów z mej strony służył za sposób komunikacji z inna osobą.
Swoją blokadę pokonałam podczas szkolnego konkursu recytacji monologów Szekspirowskich. Decyzję o udziale podjęłam ostatniego dnia zapisów, był to mój pierwszy występ na scenie od czasów jasełek w przedszkolu (teraz jestem w liceum), po angielsku, recytując Szekspira, na szpilkach i udając, że piję wino. Przed wejściem na scenę padło wiele wulgarnych wyrażeń, w których wytykałam niedorzeczność mojej decyzji. Po skakałam z radości. Nawet nie dlatego, że otrzymałam wyróżnienie (co bardzo cieszyło), ale dlatego, że się przełamałam! Od tamtego wydarzenia moje językowe życie zaczęło się od nowa!
Kiedy przestałem się obawiać mówić po angielsku?
Szkoda, że tylko w 3-4 zdaniach, bo historia jest ciekawa 🙂
Pewnego dnia postanowiłem, że rzucam wszystko i wyjeżdżam do Hiszpanii, ale do regionu, gdzie praktycznie wszyscy mówią po angielsku. Po paru tygodniach poznałem tam przepiękną kobietę, która była w sumie pierwszą osobą w moim życiu, z którą rozmawiałem po angielsku o czymś więcej niż rezerwacja hotelu, lotu czy pytanie do sprzedawcy podczas zakupów. Moim śmieszno-wschodnim łamanym angielskim przegadałem z nią całą noc… i jeszcze kilka następnych miesięcy 🙂 Dziś jest moją narzeczoną, rozumiemy się prawie bez słów, ale praktycznie codziennie wypalam po angielsku coś, co rozbawia ją do łez 🙂
Nie bójmy się mówić po angielsku! To otwiera przed nami praktycznie cały świat i wiele wspaniałych chwil 🙂
Przestałem się bać mówić po angielsku, kiedy wyjechałem na work & travel. Managerowie postawili mnie na stawisku obsługi klienta w kasynie i uświadomiłem sobie, że albo będę się komunikował robiąc błędy, albo stracę prace. Kolejny krok – przestałem bać się rozmawiać przez telefon, kiedy poszukiwałem pracy roznosząc ulotki promujące moje usługi. Wiedziałem, że dostane zlecenie, tylko i wyłącznie jak się skutecznie dogadam przez telefon. Pierwszy raz spierałem się po angielsku ( emocje ), kiedy pracodawca postępował wbrew temu co zapisaliśmy w umowie, a mi zależało na moich prawach.
Rozmowy z nauczycielką na lekcji, darmowy sposób na poprawę swojego angielskiego podczas takich rozmów.
Rozmowa przez Skypa z osobą która zna angielski, a chce nauczyć się polskiego.
Proste. Bilet w jedną stronę do Anglii, hotel wykupiony tylko na tydzień. Masz kilka dni żeby załatwić sobie pracę, mieszkanie, urzędy itp. Nie masz wyjścia musisz przestać się bać:)
Tak naprawdę nadal odczuwam lekki stresik, gdy rozmawiam z kimś po angielsku. Jednak odważyłam się mòwić, gdy zauważyłam, że inni często popełniają błędy gramatyczne i w wymowie i nie przejmują się tym. Spròbowałam i dogadałam się (na stacji benzynowej w Słowenii, gdy zgubiliśmy się) i to było moje małe zwycięstwo. Nadal pròbuję, choć okazji nie mam zbyt dużo.
Zawsze miałam kompleks na punkcie mojego angielskiego.
Zapisałam się na korepetycje, na których moja nauczycielka kładła duży nacisk na mówienie. Nieraz powtarzała, że potrafię mówić i żebym mówiła więcej bez „ciągnięcia za język”, skoro mnie rozumie to znaczy, że jest OK. Wtedy nabrałam więcej pewności siebie i wydawało mi się, że już mogę mówić.
Wyjechałam za granicę i wtedy „czar prysł”. Nie spodziewałam się, że może mnie aż tak „zamurować”! Aż w końcu przestałam sie bać po „skoku na głęboką wodę”. Zaczęłam pracę, w której stale musiałam mówić po angielsku 😉
Wtedy okazało się, że całkiem sporo potrafię, a trzeba było tylko przełamać barierę rozmawiania z obcymi ludzmi. I oczywiście zaóważenia, że inni obcokrajowcy też nie są idealni, wszyscy się uczymy i nikt nie patrzy na ciebie jak na wariata 😉
Dzięki za Waszą rozmowę i pozdrawiam!
Cześć!
Moja odpowiedź na pytanie konkursowe będzie troszkę dłuższa, ale wiąże się to z ciekawą (przynajmniej w mojej opinii) historią. Na początku może się wydawać, że jest to całkowicie niepowiązane z angielskim, ale jednak do tego zbiegnie 🙂 Dodam tylko, że bardzo bałem się mówić po angielsku, ale się to zmienia.
Wstęp: jestem studentem, młodym programistą. Na początku roku trafiłem na kanał Maćka Aniserowicza, który organizuje konkurs Daj się poznać, gdzie należy założyć bloga. Pomyślałem sobie wtedy, że to jest moja szansa na rozwój i wziąłem udział 🙂 W tym roku zrobiłem naprawdę wiele fajnych rzeczy.
Założyłem bloga, dotrwałem do końca konkursu. Poznałem wiele wspaniałych osób. To sprawiło, że zacząłem brać czynny udział w życiu społeczności IT.
Pod koniec wakacji zobaczyłem informację o dwóch konferencjach: Code4Life organizowana przez firmę Roche oraz Expert Summit. No to mówię idę! Wypełniam formularz rejestracyjny na tej pierwszej i jest miejsce na końcu tego formularza takie: „Hej, jeśli chcesz wystąpić z krótką, 10 min prezentacją na dowolny temat – daj znać!”. Pierwsza myśl – tak, chciałem wystąpić na konferencji jako prelegent i w końcu mam szansę, muszę spróbować! (Warto wspomnieć, że od dłuższego czasu czerpię inspirację do robienia różnych rzeczy właśnie od Maćka Aniserowicza, Mirka Burnejki, no i oczywiście od Ciebie Michale! :)) No tylko o czym tu powiedzieć… No może o tym, że bloguję, że daje mi to frajdę? No i napisałem to w tym formularzu rejestracyjnym i poszło. Gdzieś tam w głowie nie łudziłem się, że ktoś się odezwie i szczerze mówiąc o tym zapomniałem.
Pewnego dnia siedzę na zajęciach i dostaję telefon z firmy Roche – w skrócie: temat może być ciekawy, wyślij mi abstrakt Twojej prezentacji. Wow. Zamurowało mnie. Wróciłem do komputera i napisałem kilka punktów od ręki. Dostałem odpowiedź, że fajnie i że w przyszłym tygodniu zrobimy próbę prezentacji. No i padło pytanie: „A nie będzie problemu, że prezentacja będzie po angielsku?”.
No co tu dużo mówić – problem był. Ja z angielskiego korzystam na co dzień, głównie czytam po angielsku, ale żeby dzioba otworzyć, to nieeee… Z drugiej strony, jak powiem, że nie, po angielsku to nie, to przepadnie mi taka świetna okazja do zmierzenia się ze sobą na scenie i rozpoczęcia swojej prelegenckiej drogi. Mówię: „Nieeeeee, skąd. Nie będzie żadnego problemu.” Klamka zapadła. Nie można dać ciała teraz.
W weekend przygotowałem slajdy i napisałem sobie tekst, jaki chciałem wygłosić na prezentacji. Normalnie albo przygotowuję sobie punkty, albo same slajdy. Wtedy mówi mi się najluźniej, jednak tutaj postanowiłem sobie przygotować cały tekst i z nim trenować. Może nie na pamięć, ale żeby mieć dobrą podkładkę.
W głowie miałem jeszcze inne myśli, które pomogły mi się przełamać. Po pierwsze – co się najgorszego może stać? W najgorszym wypadku zatnę się i się skończy prezentacja. Wtedy będę miał sygnał, że stary, nie jest fajnie, tak nie może być i masz spiąć cztery litery. Druga sprawda – to co często powtarzają różni ludzie. Jesteśmy przeintelektualizowani. Na początku masz się SKOMUNIKOWAĆ, PRZEKAZAĆ INFORMACJĘ. Kali jeść, Kali pić. Ludzie naturalnie Ci chętnie pomogą, a nie wyszydzą. To jest tak jak się jedzie za granicę i stara się rozmawiać w ojczystym języku (no może poza Francją). Wtedy pojawia się na twarzy mieszkańca uśmiech i stara się Ci pomóc. To tak samo, jak jakiś obcokrajowiec stara się mówić po polsku. Czy mu nie pomagamy? To dodawało mi jakiejś takiej siły.
Powiedziałem prezentację w czasie rozmowy video. I o dziwo – poszło od strzału. Miałem zielone światło, by wystąpić na konferencji.
I przyszedł czas konferencji. Stoisz na scenie, nie widzisz nic poza pierwszym i drugim rzędem. I masz poprowadzić prezentację.
Moje pierwsze słowa: „Cześć, nazywam się Piotr i opowiem Wam krótką historię o moim miejscu w internecie, o moim blogu. Na początku przepraszam za mój angielski, wiecie, to moje pierwsze wystąpienie na tak dużej konferencji (250 osób) i dodatkowo po angielsku. Jestem mega zestresowany i podekscytowany, więc proszę wybaczcie mi.” I rozległy się brawa. Złapałem kontakt z publicznością. Poczułem, że jestem w stanie zamienić miejscami morze z górami. I poszło. Połamałem język jak tylko mogłem. Ale udało mi się! Na koniec jeszcze dostałem kilka pytań. Po prezentacji ludzie podchodzili, gratulowali, mówili, że fajna prezentacja, super, że się odważyłeś. Nawet teraz, jak to piszę, to mam łzy wzruszenia w oczach.
Po konferencji mała integracja. Wtedy miałem okazję porozmawiać z ludźmi ze Stanów, z Brazylii. Miałem w głowie jedno – przekazać komunikat. I starałem się robić, jak tylko to umiałem.
Zauważyłem, że każde takie przełamanie się otwiera mi drogę do robienia innych fajnych rzeczy. Dzięki temu też zacząłem nagrywać vloga i bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku zorganizuję swoją konferencję 🙂 Tutaj znajduje się obszerniejsza relacja moich przeżyć związanych z tym wystąpieniem: http://codingtime.pl/2017/11/13/code4life-2017-podsumowanie-konferencji/
To pomogło mi się przełamać, jeśli chodzi o język angielski 🙂
Michale – dziękuję za to co robisz i ile pasji, wiedzy i pracy w to wkładasz. Dajesz mi dużo inspiracji i motywacji do działania. Trzymaj tak dalej i mam nadzieję do zobaczenia gdzieś, kiedyś 🙂
Arleno – Ciebie również obserwowałem i z wielką przyjemnością oglądałem Twoje filmy. Niestety z braku czasu coraz mniej oglądam „jutubów” i troszkę o Tobie zapomniałem – mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Obiecuję się poprawić! 🙂
Jeżeli uznasz, że mój komentarz jest wart Twojej książki – to będę naprawdę przeszczęśliwy! 🙂 Ale z drugiej strony i to jest chyba większa wartość dla mnie – mogłem podzielić się swoim doświadczeniem i może zmotywować kogoś do działania 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie i także mam nadzieję do zobaczenia, gdzieś, kiedyś! 🙂
Choć nadal nie mam pełnej swobody w posługiwaniu się językiem angielskim, to takim kamieniem milowym w wykorzystywaniu go w mowie był moment, gdy uświadomiłam sobie… że rozmówca próbuje się ze mną porozumieć, a nie czyha aż popełnię jakiś błąd. Świadomość, ze to nie mój rodzimy język (a nawet i z tym miewamy problemy), że to źródło komunikacji międzyludzkiej i nie powinno być ono ograniczane żadnymi barierami. Potem okazało się, ze żaden rozmówca nie szydzi, że powiedziałam coś źle, tylko próbuje pomóc i naprowadzić… i po co był ten stres… :)))
Przymus
Witam
Przestałem się bać mówić po angielsku po kilku rozmowa z native speaker podczas kursu angielskiego. Teraz mówię, nawet popełniam wiele błędów, ale mogę się komunikować.
pozdrawiam
Od dziecka miałam spore problemy z zawieraniem głosu, w szczególności w kompletnie nowym towarzystwie i o ile przez lata w języku polskim miałam wystarczająco czasu i okazji żeby to wytrenować, o tyle z językiem angielskim już nie było tak łatwo.
Przede wszystkim zanim faktycznie otworzyłam się na mówienie, na używanie tego języka spotykałam często obcokrajowców, którym chętnie pomagałam w odnajdywaniu drogi. Pewnego dnia zdarzyło mi się spotkać Hiszpana, który szukał miejsca w akademiku, ale niestety panie w administracji kompletnie go nie rozumiały. Widząc, że przechodzę, poprosiły o pomoc. Był to moment kiedy miałam chwile przerwy od używania angielskiego i bez używania słownika w telefonie byłoby ciężko. Jednak jak się okazało, kolega również miał spore problemy w mówieniu po angielsku. Więc wyglądało to mniej więcej tak, że oboje staliśmy i próbowaliśmy rozmawiać z telefonami w reku ze słownikiem hiszpańsko-angielskim. Skończyło się na tym, że po dwóch godzinach pomocy w szukaniu mieszania udało się rozwiązać problem.
Co mnie najbardziej otworzyło na mówienie? Myślę, że przede wszystkim ta świadomość, że druga osoba również nie mówi najlepiej, ale się kompletnie tym nie przejmuje, ponadto uświadomiłam sobie, że język to tylko droga komunikacji i gdyby nie chęć rozmowy, choć kulawej, ale wciąż rozmowy, to bym nigdy nie dowiedziała się, że spotkałam nauczyciela tańca, który później w ramach odwdzięczyn udzielił mi darmowej lekcji tańca 🙂 Również uświadomiłam sobie jak bardzo obcokrajowcy są otwarci i serdeczni
Jak przestałam bać się mówić po angielsku? Przypadkiem! Gotowałam obiad we wspólnej kuchni w akademiku i podeszły do mnie trzy dziewczyny z Erasmusa z pytaniem czy pomogę im zrobić niespodziankę urodzinową dla ich przyjaciółki. Nie używałam angielskiego już 6 lat z przeświadczenia, że wiele lat nauki nic nie dało i nie potrafię się nim posługiwać i musiało być po mnie widać, że niebardzo wiem co odpowiedzieć, a bardzo chciałam dziewczynom pomóc, bo pomysł miały świetny (poprosiły tyle osob ile dziewczyna miała lat, żeby po półocy przynosiły po jednej róży, które one wcześniej kupiły) i padło pytanie: „Do you speak english?” i wtedy powiedziałam łamiącym się głosem „No, I don’t speak english but I understand and I will help you”. Wtedy one się roześmiały, że my Polacy jesteśmy nieśmiali i zawsze mówimy, że nie znamy angielskiego, a jak przyjdzie co do czego to nie mamy problemów z komunikacją 😀 i to był przełomowy moment kiedy dotarło do mnie, że jak chcę to potrafię i wróciłam do nauki tego wspaniałego języka 😀
Przestałam się bać mówić po angielsku kiedy na początku gimnazjum pojechałam do Londynu. Wyjazd ten pokazał mi różnorodność kultur i potęgę znajomości języka. Pomimo nie władania nim sprawnie byłam, np. w stanie kupić specjalne bilety miejskie dla dzieci w różnych grupach wiekowych. Doświadczenie to pokazało mi, że tylko ode mnie zależy czy w przyszłości będę ograniczona w komunikacji z innymi narodowościami, a zwiększenie słownictwa, płynności i poprawności otworzy mi „drzwi”.
Przestałem się bać mówić po angielsku już w czasie liceum, kiedy do mojego najlepszego przyjaciela przyjechał jego ówczesny chłopak z Niemiec (poznali się na jednej z wymian uczniowskich), a był on w połowie Niemcem i Koreańczykiem, więc śmigał płynnie w 3 językach (od dziecka uczył się angielskiego). Mój przyjaciel, jako że był totalnym ekstrawertykiem z charakteru to nigdy nie miał problemu z porozumiewaniem się i pewnie, gdyby była potrzeba to i w jidysz by się dogadał. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z jego chłopakiem to byłem totalnie sparaliżowany i nie wiedziałem jak skleić zdanie. Odpowiadałem tylko: Yessss, yyyyy Nooooo (a dodam, że byłem średnio zaawansowany jak każdy Polak), więc w końcu i on się załamał, i nie miał ochoty mnie dłużej o nic pytać. Mój przyjaciel obmyślił, więc sprytny plan. Na ten przypadek mógł podziałać tylko alkohol. Spotkaliśmy się na drugi dzień i zaczęliśmy pić, i miałem wrażenie, że z każdym kieliszkiem rozumiemy się coraz lepiej, aż w końcu czułem, że dogadujemy się płynnie w czterech językach. Po tym spotkaniu nabrałem więcej śmiałości i rozmawiałem z nim dużo częściej już bez pomocy alkoholu. Dzięki tamtej sytuacji, dziś nie mam problemu żeby chociażby spróbować się z kimś dogadać po angielsku.
Świetny podcast 🙂 Dużo ciekawych informacji, świetna pozytywna energia 😀
Dziękuję
Ja przestałem się bać mówić po angielsku, kiedy byłem zauroczony Irlandkami w Irish Pubach w co. Clare. Wtedy nie zastanawiałem się czy potrafię mówić czy nie, czy inna osoba mnie zrozumie. Zauroczenie, irlandzka otwartość i atmosfera w pubach pomogły mi pokonać lęk.
Siemka,
przestałem się bać mówić po angielsku albo inaczej przestałem zastanawiać się co myśli inna osoba na temat mojego angielskiego, kiedy nauczycielka na studiach spytała mnie czy byłem może na erasmusie (nie byłem). Dopytując dlaczego pyta, odpowiedziała, że m. in. nie jestem wycofany w rozmowie i nie boję się popełniać błędów. Dzięki temu uświadomiła mi, że mimo skromnego „banku słów” i olewania gramatyki podczas mówienia, da się mnie słuchać i ktoś ten mój angielski mówiony jest w stanie skomplementować, a jeżeli jest chociaż jedna taka osoba i nie jest to mama to myślących inaczej ma po prostu w dupie.
Nie potrafię mówić po angielsku, dopiero zaczęłam się uczyć i mam nadzieję, że wkrótce się nauczę przede wszystkim rozumieć a potem mówić. Twoja książka napewno mnie do tego zmotywuje:)
Chociaż znałem angielski na średnim poziomie to do niedawna bałem się mówić po angielsku.
Przestałem się bać, kiedy pojechałem do Anglii na kilka tygodni i musiałem założyć konto w banku. Stojąc w kolejce miałem wątpliwości czy jestem w stanie to zrobić, jednak skonfrontowanie się z obowiązkiem przedstawienia swoich potrzeb, a następnie pozytywne zakończenie sprawiło, że nigdy później nie miałem już problemu rozmawiać.
Od tamtej pory zdarza mi się zaczepiać obcokrajowców na ulicy, żeby zwyczajnie z nimi porozmawiać i praktykować język.
Wakacyjna praca w Anglii, poznałam kolegę- Anglika 😉
Później poszło już szybko, język sam sie rozwiązał (nie tylko w przenośni)
Dziś mamy czteroletnią córkę i popijamy wspólnie angielską herbatę o każdej piątej szczęśliwej godzinie.
Około pół roku temu wpadłem na wspaniały pomysł by wyruszyć do londynu. Pewny swego, że z telefonem poradzę sobie ze wszystkimi trudnościami, wpadłem w kłopot gdy nie mogłem odnaleźć stacji z której mam odjechać. Czasu brakowało bo odjazd niedługo więc przełamałem się i odezwałem się do anglika hi, where is a victoria station ? Od tego czasu uświadomiłem sobie, że taka rozmowa nie jest taka straszna.
Przestałam się bać mówić po angielsku podczas wymiany mlodzieżowej w gimnazjum. Pojechałam wtedy po raz pierwszy za granicę, do obcej rodziny i szkoły. Przez to musiałam zacząć mówić żeby móc dogadać się z tamtą rodziną i nauczycielami. Zawsze miałam problem z mówieniem po angielsku, bo bałam się popełniać błędy. Od tamtej pory nie boję się ich popełniać i bardzo polubiłam poznawać i rozmawiać z obcokrajowcami 😀
Jak przestałem się bać mówić po angielsku?
Swoją przygodę rozpocząłem w przedszkolu. Każdy wie jak wygląda angielski w szkołach, więc ze szkoły nie nauczyłem sie za wiele. Zacząłem uczyć się na własną rękę i jakoś stało się tak, że GRAMĘ ogarniam na przyzwoitym poziomie. Bać się przestałem dzięki udzielaniu korepetycji. I już nie mam z tym problemu. Mogę się nawet pochwalić, że podczas spotkania autorskiego z Reginą Brett pomoc tłumacza nie była mi potrzbena. No i oczywiście niezawodna 6, czyli: Phoebe, Joey, Ross, Monica, Chandler i Rachel, którzy też przełamali moją barierę 🙂
Z odpowiedzią na pytanie jest związana pewna historia mojego życia, streszczając:
Mamy lata 1999-2003 -> każda lekcja j. angielskiego w liceum to prawie ból brzucha, lęki w nocy przed dniem kiedy miały odbyć się lekcje angielskiego, etc., staram się ale nauka j. angielskiego idzie mi jak krew z nosa…
Jest rok 2003 – matura – ocena z egz. ustnego z j. angielskiego = 2 (wstyd się przyznać :)).
Rok 2003, październik – wyjeżdżam z małego miasta do Krakowa na studia i postanawiam, że nauczę się j. angielskiego, mimo że wiem, że to moja pięta Achillesowa.
Mamy rok 2004 – widzę pierwsze postępy – uczę się sam, ale mówić nie chcę, wstydzę się, boję się.
Rok 2005 – w ciemno jadę do Anglii w czasie wakacji z celem znalezienia pracy i to jest przełom!!! – znajduję pracę w hotelu i chcąc nie chcąc – muszę i zaczynam mówić po angielsku – zaczynam od prostych zwrotów i kilku słów, ale z dnia na dzień widziałem postępy – trzeba było się przełamać i po prostu zacząć mówić. Gramatyka przyszła sama, to było niesamowite jak zorientowałem się że nieświadomie używam np. trybów warunkowych lub mowy zależnej.
Mamy rok 2006 – powtórka z roku 2005, pracy nie muszę już szukać w UK bo sami mnie chcieli 🙂 i wcześniej się skontaktowali – wracam do tego samego hotelu ale już na lepsze stanowisko 🙂 – ciągła praktyka i uświadomienie sobie, że jak zacząłem mówic to po prostu mówię.
Rok 2007, czerwiec – egzamin na studiach z j. angielskiego to formalność – część ustna to miła rozmowa z lektorem i ocena bardzo dobra 🙂
Rok 2007, wrzesień – uwaga…, dostaję się na roczne Stypendium Rządu Szkockiego i mogę za darmo studiować po angielsku w Szkocji.
Rok 2008 – kończę studia po angielsku, powtarzam PO ANGIELSKU z tytułem inżyniera (uczelnia zaliczyła mi lata studiowania w Polsce) na uczelni w UK. Mam dyplom jak każdy student, który musiał studiować w UK min. 4 lata :)))
Tylko wspomnę, że jestem przekonany, że studia w UK ukierunkowały i bardzo wpłynęły na sytuację w której obecnie się znajduję, a napradę nie mogę na nią narzekać :))))
Reasumując, gdyby ktoś mi powiedział np. w 2003 roku, że będę spokojnie się komunikował po angielsku – w życiu bym w to nie uwierzył, jednak samozaparcie, chęci i praca oraz dążenie do celu, sprawiły że osiągnąłem coś o czym marzyłem. Choć wciąż pracuję nad j. angielskim, to od wielu lat sprawia mi to mega radość i przyjemność.
Życzę takich historii z happy endem każdemu 🙂
Witam.
Nie mogę odpowiedzieć na pytanie Pani Arleny, ponieważ musiałbym skłamać.
Prawda jest taka, że nie przestałem bać się mówić po angielsku. Powstała blokada wynikająca z tego, że boję się rozmowy, gdyż nie potrafię zrozumieć języka mówionego i nie potrafię z nią sobie poradzić.
Pozdrawiam serdecznie.
Cześć,
Trafiłam na świetną nauczycielkę w liceum, która wprost powiedziała mi”Wiem, że się wstydzisz ale musisz obalić tę ścianę”, zadawała pytania na które ja skupiałam się żeby trafnie odpowiedzieć-hobby, ciekawy temat, często opinie na filmiki które pokazywała pod koniec lekcji. W jakimś stopniu boję rozmawiać się z kimś kogo akcent angielski nie jest dla mnie zrozumiały i mam obawy że mogę czegoś nie zrozumieć.
Przestałam bać się mówić po angielsku, gdy po raz pierwszy w życiu stać mnie było na to, aby zapisać się na lekcje prywatne. Miałam tam zajęcia z Native Speaker’em, który, jak się okazało był w stanie mnie zrozumieć mimo małej znajomości gramatyki. To mnie strasznie uskrzydliło! okazało się, że mój angielski można zastosować w praktyce! Wow!
A Pani Arlenie należą się wielkie słowa uznania za to, co robi, jest wielka! po prostu sztosik! 😀
Moja droga do pokonania strachu przed mówieniem w języku angielskim nie należała do najłatwiejszych. Brakowało mi słów, Present Continuous mieszał się z Present Simple albo też zżerał mnie stres przed popełnieniem językowej „gafy”, o którą przecież w angielskim nietrudno. Publiczne wystąpienia zamieniały się w istny koszmar, podczas którego z ledwością wydobywałam z siebie słowa – spotkania z obcokrajowcami zaś, zamiast wzbogacać moje bogactwo językowe, pozostawiały po sobie jedynie wstyd, gdyż zazwyczaj bałam się choćby otworzyć ust, nie mówiąc już nawet o wyartykułowaniu krótkiego zdania. Dlatego też zapisanie się na lekcje angielskiego z rodowitym Irlandczykiem było w tym wypadkiem gwałtownym wyjściem poza bezpieczną strefę komfortu. Mój nauczyciel bowiem, jak to z native speakerami czasem bywa, nie mówił ani słowa po polsku! Oczywiście nie obyło się bez ciężkiej pracy i niemałego stresu – lecz po kilkunastu próbach udało mi się pokonać strach przed mówieniem w obcym języku.
Przestałem się bać rozmowy po angielsku w momencie gdy spojrzałem na to że wyjazd do Ameryki na studia nie jest wcale taki niemożliwy, pierwsze co zrobiłem to zainstalowałem aplikację, poznałem Amerykanina z którym rozmawiałem codziennie wieczorem w ramach nauki. 😉
Cześć Wszystkim,
Przestałam siębać mówić po angielsku 3 miesiace temu, gdy zaczełam nową pracę. Już w pierwszym tygodniu przyjechał zagraniczny Klient i chciał poznać cały zespół. Mój zespół oraz pracodawny stworzyli mi konfortową sytuację w, której nie czułam się skrępowana popełniać błędów oraz braku dobrej znajomości języka. Przez to zachęcili mi do nauki i wspierają w dalszym rozwoju. Najważniejsze to dobrzy ludzie wokół, motywacja oraz konieczność jego stosowania ( w moim przypadku zawodowa).
Odwagi wszystkim życzę – warto! 🙂
Hej, przestałem się bać kiedy dostałem prace w firmie anglojęzycznej, udało mi się przejść rozmowę kwalifikacyjną (stwierdziłem, raz się żyje – najwyżej wybiorą kogoś innego) ta praca zmieniła moje życie, pozwoliła się otworzyć do świata, cała korespondencja jest w języku angielskim wiec bardzo szybko się uczę mówić, pisać i myśleć. Super sprawa, dzięki 🙂
Nigdy za specjalnie nie przepadałem za językiem angielski, co więcej zawsze miałem dość spory kłopot z jego nauka (trafiałem na złych nauczycieli), na szczęście wszystkie jej podstawowe etapy mam już za sobą łącznie ze zdaną matura na ok 30%. Sytuacja zmieniła sie po wyjeździe do UK gdzie chcąc nie chcąc musiałem sie dogadywać z ludźmi w pracy, na początku pojedyncze słowa, później niezbyt składne zdania aż w końcu udało mi sie „po swojemu” porozumiewać. Niestety po powrocie mój angielski został na takim samym poziomie, brak odpowiedniego narzędzia nie składnia do dalszej nauki dla tego książka pani Arlety była by świetnym prezentem oraz noworoczną motywacja do nauki poprawnej gramatyki 🙂
…bo dotarlo do mnie ze nie jestem anglikiem czy amerykaninem i nigdy nie bede mowil biegle po angielsku i jedyna osoba ktora wymagala tego ode mnie bylem ja sam, zamiast sie przejmowac czy poprawnie cos powiedzialem zaczalem myslec nad trescia tego co chcialem powiedziec i czy sie dogadalem i…nagle kiedy przestajesz myslec czy dobrze cos wymawiasz,zaczynasz coraz lepiej i pewniej mowic..
Podczas tegorocznego lata miałam przyjemność spędzać wakacje w USA, chcąc więc wykorzystać je jak najprzyjemniej zależało mi na poznaniu nowych znajomych, z którymi będę mogła na co dzień się spotykać. Zaczęłam nawiązywać kontakty i wspólnie z nowymi znajomymi spędzaliśmy czas na fajnej zabawie, a częste rozmowy spowodowały, że przestałam myśleć, JAK coś powiedzieć, a po prostu to MÓWIŁAM. Strach zniknął, a zyskałam znajomych, mieszkających w innych częściach świata (dla niektórych z Nich angielski też jest drugim językiem) – Wspaniałe uczucie!! 🙂
Przestałam bać się mówić po angielsku, gdy usłyszałam jak mówi po angielsku dyrektor jednej z polskich firm. Z pochodzenia jest on Rosjanie, ale w Polsce mieszka już od 20 lat. Rozmawiając ze swoimi anglojęzycznych kontrahentami posługuje się mieszanką polsko- rosyjsko- angielską, i wszyscy go rozumieją 🙂 więc czemu mjie nie mieliby zrozumieć? Czasem musze się napocić żeby dosłownie narysować lub opowiedzieć o co mi chodzi, ale wtedy przypominam sobie zwroty dyrektora, typu: „eta situłejszyn is not, jakby to powiedzieć, good” 😀
Cześć! Przede wszystkim świetny podcast! Bardzo dobrze się Was słuchało 🙂
Przestałam bać się mówić po angielsku stosunkowo niedawno, w mojej obecnej pracy. Jestem sprzedawcą w drogerii oferującej polskie kosmetyki i bardzo często odwiedzają nas Azjaci, zwłaszcza Koreańczycy. Zauważyłam, że te osoby mają pewnego rodzaju luz, swobodę mówienia po angielsku, co mnie zaskoczyło, bo przecież jest to dla nich język zupełnie „z d*py” (mam tu na myśli rodziny językowe) i podczas rozmowy wielokrotnie popełniają błędy, które jestem w stanie wyłapać, a mój angielski odbiega od ideału. Dzięki nim nabrałam pewności siebie i zrozumiałam, że nic się nie stanie, gdy pomylę past simple z present perfect, albo dam sobie czas mówiąc „let me think”, wspomogę się gestami, czy w ostateczności translatorem. Od tego czasu żyje mi się zdecydowanie lepiej i zamiast w obawie zerkać czy zmierzają w moją stronę obcokrajowcy, cieszę się na ich widok, bo wiem, że to wspaniała okazja na poprawę moich umiejętności. Pozdrawiam 🙂
Dlaczego przestałem bać się mówić po angielsku? Na pewno udało mi się to osiągnąć dzięki oglądaniu wielu kanałów na YouTubie między innymi kanału „Po Cudzemu” Arleny Witt ?, ale także „Study English Online”, „Rock Your English” oraz „Kazik.TV”. Wszystkie te kanały pokazały mi, że angielski to nie jest studnia bez dna, ani żadna czarna dziura, tylko zwykły język, może nie aż taki prosty, którego można się nauczyć i nie należy poddawać się przy pierwszym, trudniejszym zagadnieniu. Dzięki Arlenie Witt przywiązuję większą wagę do wymowy, dlatego przy poznawaniu nowych słów zapisuję ich transkrypcję fonetyczną. Również od Niej, ale i innych kanałów: „Study English Online” oraz „Rock Your English” dowiedziałem się, że gramatyka angielska to nie „drama” :DD, co spowodowało, że nie boję się już używać trudnych konstrukcji gramatycznych w mowie, ponieważ wiem, jaką i kiedy stosować. Kanał „Kazik.TV” pokazał mi wiele wskazówek dotyczących rozwiązywania zadań, na co należy zwracać uwagę, a co można kompletnie olać xD. Niestety mój nauczyciel angielskiego nie jest najlepszy i rzadko kiedy pytam go o jakiekolwiek zagadnienie z języka angielskiego, ale cieszę się, że mogę zapytać się którąś z tych osób i każda z chęcią mi odpowie! Mam wrażenie, że przestałem się bać mówić po angielsku również dzięki oglądaniu wielu anglojęzycznych seriali takich jak „Friends”, dzięki regularnemu słuchaniu akcentu angielskiego mój strach przed mówieniem po angielsku również się zmniejszył.
Pozdrawiam :D!
Witam wszystkich, u mnie przełamanie strachu nastąpiło po roku czasu pracy w angielskiej fabryce z samymi Polakami, wyjeżdżając z Polski, zaraz po pierwszym roku studiów, angielskiego ni w ząb, matura z Niemca a na świadectwie maturalnym dwója z angola, jednym słowem ostro jadę pracować do UK a z angielskiego zielony… Fabryka ogłosiła upadłość trzeba było szukać pracy i udało się trafić do następnej małej fabryki gdzie przez pierwsze kilka miesięcy pracowali tylko Anglicy więc byłem skazany na kaleczenie angielskiego, po kilku dniach strach miną a to tylko dlatego że im bardziej próbowałem gadać poprawnie gramatycznie tym mniej oni mnie rozumieli 😉 Po czym zacząłem gadać tak jak tylko myślałem i w ten sposób strach przed jakimiś błędami przestał mieć znaczenie 😀
Pozdrawiam serdecznie!
Nigdy jakos nie obawialem sie mowic, wiekszy dyskomfort czuje kiedy nie jestem pewien czy dobrze rozumiem. A juz absolutnie wyleczyl mnie z obaw kolega, ktory zapytany po angielsku o drogę, nie mógł przypomniec sobie jak powiedziec „nastepna brama” wiec poprostu bez żenady odpowiedzial „next bram”…?
Ochota na słodycze. Mając 13 lat pierwszy raz leciałem samolotem. Widząc, że stewardessa rozdaje ciasteczka chętnie je wziąłem i zjadłem. Okazały się przepyszne, więc aby dostać więcej musiałem pójść do stewardessy i ją poprosić o kolejne. Oczywiście to nie były polskie linie lotnicze, więc musiałem się wykazać angielskim. To były moje pierwsze wojaże z językiem angielskim. Nie wiem czy mój angielski był dobry, ale ciasteczka dostałem. 😀
Moj angielski nigdy nie byl rewelacyjny (brak zdolnego nauczania tegoz tez przedmiotu w liceum), a poza tym zawsze wolalam francuski dlatego tez jakiekolwiek proby rozmowy w tym jezyku byly bardzo stresujace. Wszystko to jednak zmienilo sie, kiedy bylam zdana na sama siebie po przyjezdzie do Anglii 13 lat temu i bylam zmuszona podzwonic po ludziach i zorganizowac sobie jakies lokum. Nie dosc, ze moj angielski byl bardzo slaby, to jeszcze rozmowa przez telefon, nie ulatwiala zrozumienia co sie do mnie mowi 🙂
Po 13 latach to wszystko sie bardzo zmienilo az ten kraj stal sie moim drugim domem. Bardzo chetnie przeczytalabym ksiazke Arleny zeby doszlifowac moja wiedze i stac sie jeszcze lepsza we wladaniu tym jezykiem. Dzieki Arlena, ze zaczelas pokazywac wszystkim, ze nie ma sie czego bac i nauka angielskiego tez moze byc zabawa. Szkoda, ze nie znalazlam Cie 13 lat temu, iz moje zycie byloby moze troche latwiejsze tutaj w Anglii. Pozdrowienia dla Was obydwoje – Arlena i Michal x
Kiedyś wracałam z koleżanką która zawsze była dobra uczennica ( w przeciwienstwie do mnie) … Zatrzymał nas jakiś turysta bo nie mogł znaleść drogi. Moja koleżanka wycofała się w tył od razu jak on zaczoł mówić po angielku i spojrzała na mnie ze strachem. Jako że mam problem z mówieniem ‚ nie’ to wytłumaczyłam mu gdzie i jaki autobus powienien wziąć – w końcu krótki epizod cartoon network z dziecinstwa sie przydał. Oczywiscie to mi dało +100 do pewności siebie w końcu to ja zawsze byłam w tej gorszej grupie angeilskiego…
Mój przełomowy moment w życiu w którym zacząłem posługiwać się odważniej w języku angielskim nastąpił dokładnie trzy lata temu kiedy zacząłem uczęszczać do szkoły językowej i mimo że chodziłem tam przez jakieś 3 miesiące to poczułem w sobie coś, że ja jednak cos umiem i jednak znam jakieś tam słownictwo którym mógłbym się posługiwać na poziomie komunikatywnym. Pamiętam ten moment bo wtedy poczułem się odrobinę szczęśliwszy, aż do tego momentu kiedy uczę się angielskiego w każdy możliwy sposób 🙂 pozdrawiam, mega wywiad, dzięki za niego 😀
Przełamanie oporu z językiem angielskim nie nastąpiło u mnie na skutek jakiegoś szczególnego wydarzenia, a raczej w następstwie pewnych przemyśleń i znalezienia silnej motywacji, a mianowicie wizja dzidzi i mojego ojcostwa. Wprawdzie ojcem jeszcze nie jestem, ale jak wielu, kiedyś, być może za rok, dwa lub pięć, chciałbym nim zostać. I jeśli już miałbym zostać tatą, to chciałbym dać z siebie milion procent zaangażowania, aby ten okres pierwszych kilku lat był dla dziecka jak najlepszy w rozwoju pod każdym możliwym względem.
Jednym z takich względów stała się kwestia wychowywania dwujęzycznego, które idealnie wpisuje się w moją wizję ojcostwa. Byłoby wspaniale nauczyć dziecko od małego posługiwać się dwoma językami. Myślę że to wspaniały prezent, jaki można dać małemu obywatelowi na start. Jednak mój problem był taki, że nie czułem się na tyle pewny swojego angielskiego, aby móc w przyszłości taką inicjatywę podjąć. Zatrudnienie niani z językiem angielskim, która spędziłaby pierwsze kilka lat z dzieckiem zjadłoby połowę mojej pensji, a rozesłanie ogłoszenia matrymonialnego o treści: „Szukam partnerki życiowej z dobrym angielskim” to też niezbyt dobry pomysł.
W następstwie tych przemyśleń wszystkie moje bariery psychiczne po prostu pękły. Dziś już nie odpuszczę okazji, by porozmawiać po angielsku a to dlatego, że ciągle przyświeca mi ten cel a każdą taką rozmowę traktuję jako doskonalenie swojego warsztatu, a więc jako jeden krok bliżej do celu. Również oglądając filmy, robię pauzy, wcielam się w postaci i staram się aktywnie uczestniczyć w dialogach, by liczbę tych „okazji do rozmowy” zwielokrotnić.
Mam nadzieję, że za rok, czy dwa, będę czuł się gotowy, by móc taką inicjatywę dwujęzycznego wychowania w przyszłości podjąć samodzielnie i że kiedyś pierwszym (albo drugim) słowem mojego dziecka będzie DADDY 🙂
I literally remember when I was watching a movie Rocky III (I mean the famous Balboa) and of course I remember the golden quote by Apollo Creed ,,There is no tomorrow”. This situation had a huge impact on my life and I just decided to making everything now instead tomorrow, the same was with language. I didn’t care about the result by the other side and I was doing that, just doing that and still I’m doing that. That’s my history, maybe not too impresive but truly and even if I’m aware that I do a lot of mistakes this fact will not stop me. The most funny is situation I’m the first one right here who actually writes in English or one of few ^^ I wish You all the best! For Everyone!
Co sprawia że przestaje bać mówić się po angielsku?
Praca. Na co dzień jestem strażakiem w jednej z zawodowych jednostek ratowniczo-gaśniczych w Warszawie. To właśnie w czasie udziału w akcjach niejednokrotnie stykaliśmy się z poszkodowanymi, z którymi zarówno my jak i oni sami możemy skomunikować się tylko w języku angielskim.
Zapytać, co się dokładnie wydarzyło? Gdzie dokładnie czuje ból? Wytłumaczyć jakie czynności będziemy wykonywać w dalszej kolejności. To bardzo pomaga – słowo. Bez możliwości dobrego skomunikowania się z człowiekiem w sytuacji stresowej zwiększamy ryzyko zarówno dla nas samych, czyli ratowników, jak i osoby poszkodowanej.
To właśnie dzięki znajomości języka angielskiego jesteśmy w stanie uspokoić taką osobę i powiedzieć że będzie dobrze. Dlatego nigdy nie lekceważę nauki języka – zwłaszcza angielskiego.
Kiedyś nienawidziłam tego uczucia, kiedy chciałam coś powiedzieć na lekcji angielskiego, ale w głowie pojawiały się myśli, które skutecznie mnie uspokajały. „Jakiego tu użyć czasu? A jeżeli się pomylę? Jeszcze mnie zacznie pani odpytywać? Tylko się wygłupię przed całą klasą. A i jeszcze może jakąś ocenę za to postawi. Lepiej się nie wychylać.” I tak przez trzy lata gimnazjum. A później miałam okazję wyjechać na program Euroweek. Poznałam mnóstwo osób z całego świata, którzy różnie mówili po angielsku. Ale to był przełomowy moment. Zobaczyłam, że nie ma się czego bać, że z mówienia można czerpać przyjemność. Świetne było to, że byli to ludzie w moim wieku, niekiedy lekko starsi. Świadomość tego, że nie będę oceniana i tego, że moi rozmówcy wcale nie zwracają uwagi na moje lekkie potknięcia, była zbawienna. Dlatego teraz w liceum, lekcji języka angielskiego nie traktuję jako kolejnego przedmiotu, który muszę zaliczyć, z którego muszę napisać sprawdzian. Są to lekcje, na których uczę się naprawdę przydatnej umiejętności życiowej.
Moja pierwsza praca, firma produkcyjna, branża, o której jeszcze mało wiedziałam…. i w końcu moje pierwsze spotkanie z Klientem(Brytyjczycy). Zrozumieliśmy się bez problemu. Po tym spotkaniu było już z górki.
Postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. Podjęłam decyzję o wyjeździe za granicę na wymianę studencką z programu Erasmus. Pomyślałam, że skoro nie jestem w stanie przełamać swojej bariery w Polsce, muszę zmienić otoczenie. Problem znikną już w pierwszy dzień, kiedy moja 30 kilogramowa walizka i ja, zgubiłyśmy się w obcym kraju 🙂
Pozdrawiam wszystkich odważnych ludzi! Nie bójmy się podejmować decyzji i stawiać sobie wyzwań 🙂
Kiedy przestałam się bać mówić po angielsku? Kiedy jako szesnastolatka pojechałam z chórem, w którym śpiewałam, do miasta partnerskiego na Węgrzech. Tam organizatorzy zrobili nam imprezę integracyjną z członkami lokalnej orkiestry. Wszyscy byliśmy w podobnym wieku, więc nie było bariery wiekowej, a jedynie językowa. A ponieważ bardzo chcieliśmy się zaprzyjaźnić (Polak – Węgier dwa bratanki), nie było innego wyjścia niż angielski. Po pierwszych kilku (niekoniecznie poprawnych) zdaniach cały strach się ulotnił.
PS. Nawet jeśli nie wygram, to i tak Wam dziękuję, Arleno i Michale, bo przez ten konkurs przywołaliście bardzo przyjemny fragment moich wspomnień i teraz uśmiecham się do monitora 😉
Jak pracowałem w Londynie spotkałem Belga który uświadomił mi, że mam mówić i nie zważać na gramatykę. Sama przyjdzie. Jak ktoś chce zrozumieć to ewentualnie się dopyta. Wtedy dopiero nabrałem wiatru w żagle i „klepalem dużo i kolorowo” aż ręce bolały od tego gadania. Jarek P.
Witam,
Swoją przygodę z językiem angielskim rozpoczęłam pewnie jak każdy zwyczajny uczeń w tamtym okresie, czyli w podstawówce. Była to zwykła państwowa podstawówka, w której uczyło się dość dużo dzieci. Język angielski był wtedy czymś nowym, lepszym, ciekawszym niżeli lekcje języka polskiego. Zawsze wychodziłam pełna optymizmu po tych zajęciach zwykle śpiewanych, angażujących prawie wszystkie zmysły. Sytuacja diametralnie uległa zmianie w gimnazjum – nauczycielka języka angielskiego, która była starszą i narzekającą na całą rzeczywistość osobą, nie miała kompletnie zielonego pojęcia jak prowadzić zajęcia dla dzieciaków w gimnazjum. Lekcje były nudne, z obszerną gramatyką, pamiętam, że musiałam uczyć się opowiadań na pamięć, których nie rozumiałam, a potem byliśmy odpytywani z nich przy tablicy. To było żenujące, odpychające i chyba raz na zawsze moja chęć do nauki języka angielskiego legła w gruzach, na tyle, że już w liceum, wybrałam język niemiecki jako język na maturze 🙂
Mimo to, rodzice, dbając o moją edukacje, postanowili w wakacje poprzedzające liceum wysłać mnie na wakacyjny obóz językowy z języka angielskiego (o zgrozo, pamiętam, że byłam na nich mega wściekła, ponieważ wiedziałam, że nie potrafię się odezwać w tym języku, za to z językiem niemieckim świetnie dawałam sobie radę). I tam jakby moje podejście do nauki zmieniło się, a raczej dopiero wtedy „przemówiłam” w języku angielskim, zajęcia były prowadzone przez native speakerów ps. przystojnych 🙂 co robi ogromną różnicę u nastolatki 🙂 i nie mogliśmy w żaden inny sposób się z nimi porozumieć jak tylko w języku angielskim, więc trzeba było mówić. I pamiętam do dziś kolosalną różnicę w podejściu tych młodych ludzi na obozie, którzy chcieli nas czegoś nauczyć, a nauczycielki, która była niezadowolona ze swojego życia (jak większość nauczycieli w Polsce w państwowej szkole). Pamiętam, że wertowałam słownik, aby jak najwięcej zdobyć słówek, żeby ich móc użyć potem w rozmowie i móc „zabłysnąć” . Chyba przez okres tego obozu nauczyłam się więcej języka angielskiego, niżeli w szkole.
Co do pytania konkursowego, to właśnie to sprawiło, że nawet nie wiem kiedy, ale miałam ogromną ochotę rozmawiać i zaznaczę rozmawiać bez gramatyki, tak po prostu, traktowałam wtedy język bardziej jako środek komunikacji. Potem doszło pisanie jeszcze na internetowym komunikatorze” gadu-gadu” z osobami głównie z Wielkiej Brytanii – zawsze obok komputera był słownik – nie rozstawałam się z nim. W liceum już „odkryłam” uczenie się języka logicznie, a nie na pamięć czyli poprzez słuchanie piosenek, oglądanie seriali i sama nie wiem, do tej pory nie potrafię tego wyjaśnić jak zaczęłam go używać. Uczyłam się na serialach typu „Beverly Hills, 90210”. Na studiach niestety trafiłam na podobnych nauczycieli co w gimnazjum, lektoraty były mega nudne, non stop tylko gramatyka, jakbym co najmniej studiowała na studiach lingwistycznych, a to była przecież matematyka. Miałam wrażenie, że mój mózg nie wynosi z tych zajęć nic, tylko marnuje mój czas.
Chyba z mojego doświadczenia mogę śmiało stwierdzić, że , aby zacząć mówić w obojętnie jakim języku najważniejsze są słówka i odpowiednia motywacja, a nie gramatyka, ona przychodzi z czasem – nawet nie zauważamy kiedy – dokładnie tak jak z małymi dziećmi – dziecko komunikuje się na początku dość prosto, nabywa z czasem umiejętności, poznaje więcej słówek, potrafi je zastosować w zdaniach, a przecież nie uczymy od razu dziecka co to jest przydawka czy orzeczenie i jak należy je stosować.
Widzę tutaj problem, czyli wszędzie gramatyka i stąd jest blokada w mówieniu, bo po pierwsze na lekcjach nie mamy okazji za wiele powiedzieć, po drugie nie słyszymy tego języka, a raczej nie osłuchujemy się z nim na tyle, aby poczuć jego melodię i po trzecie, a może nawet najważniejsze, jest fakt, że lekcje w szkołach, gdzie dziecko ma zazwyczaj pierwszy kontakt z językiem są po prostu nudne i zniechęcają do dalszej nauki, bo od razu trzeba mówić poprawnie, nie ma miejsca na błędy.
Pozdrawiam serdecznie,
Ania
Hello everyone 🙂
W moim przypadku przestałam bać sie mówić po angielsku podczas wyprawy do Santiago de Compostella ^^ Na szlaku spotkałam grupę młodzieży z Portugalii wraz opiekunami. Czekaliśmy razem w kolejne do albergi (tj.miejsce noclegowe dla pielgrzymów ze szlaku), gdy jedna z uczennic bardzo źle się poczuła i widziałam, że opiekunowie nie wiedzą co zrobić… Musiałam przełamać się i pewnie mocno kalecząc angielski powiedziałam im co mają robić… Nawiązaliśmy ciekawą relację, a ja zaprosiłam ich do Polski. Co najlepsze jedna z opiekunek grupy, zamierza mnie odwiedzić i jednocześnie zwiedzić Polskę już w nadchodzące wakacje! Nie pozostaje mi nic innego jak wziąć się do roboty i po wygraniu książki zabrać się porządnie za angielski… tik tak tik tak
Dziękuje za uwagę 😉
Cześć!
Przestałam bać się mówić po angielsku, kiedy na pierwszych zagranicznych wakacjach w Grecji pewien przemiły Grek słysząc, że jesteśmy z Polski zapytał mnie o legendę o Lechu, Czechu i Rusie. Później zapytał jak to możliwe, że Czech-Czechy-Czesi, Rus-Rosja-Rosjanie a my od Lacha-Polska i Polacy! Nadal nie wiem jak udało mi się to wytłumaczyć, ze stresu niewiele pamiętam. Najważniejsze, że uśmiechnął się i powiedział, że teraz już wszystko rozumie 🙂
przestałam bać się mówić po angielsku, kiedy w mojej pracy okazało się że jestem jedyną osobą, która wgl zna angielski a nawet niby na poziomie B2, ale nie praktykuje więc uważam że B1 to max. Niestety dla mnie grama to drama, bo uczylam się ponad 10 lat angielskiego i gramie zawsze mówiłam nie. 🙂 słówka nauczone, odgadam się ale zdanie sklece tak na słowo honoru ;p i dzieki temu że w pracy nie znają angielskiego to chociażbym nie wiem jak rozmawiała z obcokrajowcem i tak wszyscy mówią że jestem cudowna że sie z nim dogadałam i jak to oni chcieli by znać angielski ale dobrze że mają mnie. A ja nie jestem oceniana bo nikt nie wie czy powiedziałam „Kali chce jesć” czy tylko „Kali jeść” :p
Zdecydowanie pomogła po prostu letnia praca po maturze w kawiarni w centrum Londynu. Jest tam tak wiele różnych akcentów i poziomów języka, że nie ma się czego wstydzić, a kontakt ze współpracownikami i klientami zrobił swoje :).
To było właściwie dwa w jednym – przełamanie się do rozmowy po angielsku, ale też świetna lekcja języka potocznego, którego przecież nie było na żadnych zajęciach!
Przestałam się bać mówić po angielsku podczas studiów w Danii:
1. Trzeba było wiele rzeczy załatwić i bez rozmowy/pisania z obcokrajowcami by się nie dało.
2. Poznałam wiele ciekawych osób z różnych krajów i chciałam ich lepiej poznać i zrozumieć.
3. Jeden z tamtejszych nauczycieli uświadomił mi, że mam nieuzasadnione obawy przed zadawaniem pytań i aktywnym uczestnictwem w zajęciach, co związane było z wpojoną przez lata nauki w szkole obawą przed popełnianiem błędów oraz poczuciem, że mogę zostać wyśmiana.
Po tym jak wyjechałem do Angli do pracy (z bardzo podstawowym angielskim) chciałem po prostu napić się dobrej kawy w dobrej kawiarni 🙂 ciastka też wyglądały apetycznie ale trzeba było się dopytać co z czym jest 🙂 mięc moją wyzwalaczem okazało się łakomstwo 😛
Przestałem się bać rozmawiać, gdy pojechałem z rodziną na urlop do Grecji. Szukaliśmy noclegu, bo nie mieliśmy rezerwacji, tylko jak zawsze pojechaliśmy w ciemno. Greckiego nie znaliśmy, więc został tylko angielski lub niemiecki. Znaleźliśmy fajny mały hotelik i poszedłem lekko stremowany zapytać o wolne pokoje. Gospodarz mówił po angielsku na poziomie lekko gorszym niż ja, więc nabrałem pewności siebie i wspaniale nam się rozmawiało zarówno przy początkowych negocjacjach, jak w trakcie pobytu. Sądzę, że nie zawsze rozumieliśmy się, nie przeszkadzało nam to jednak miło spędzić na pogawędkach czas. Dodatkowo zapunktowałem u rodziny, bo dla nich śmigałem po angielsku jak Tommy Lee Jones 🙂
Może to banał ale przestałem się bać mówić po angielsku kiedy…musiałem się nim zacząć posługiwać, gdzie w pobliżu nie było nikogo kto mógł mówić za mnie. Nie jestem wirtuozem tego języka. Ba! Uważam, że posługuję się nim bardzo słabo ale moment, w którym pierwszy raz mogłem w jaki sposób komunikować się w nim drugą osobą (nieznającą polskiego) sprawił, że przestałem się bać mówić po angielsku.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek bała się mówić po angielsku. Zawsze mówiłam intuicyjnie, tak jak mi ładnie brzmiało. Nie za każdym razem okazywało się to poprawne gramatycznie, ale co tam 😉
Jeszcze nie udało mnie się pozbyć tego lęku, cały czas nad tym pracuję, ale jest to praca w bólach 😉
Mam jakąś blokadę, trudno mi ją oswoić i pozbyć się, ale nie ustaję w próbach.
Grażyna
Co sprawiło, że przestałam bać się mówić po angielsku?
Rok 2002. Jako osiemnastoletnia dziewczyna z małej wioski, odważyłam się pojechać do Hamburga na europejski zjazd młodych „Taize”, z ciągle ogromnymi brakami w angielskim. Byłam przekonana, że jadąc z innymi Polakami nic mi nie grozi, że zawsze ktoś będzie, kto mi pomoże, przetłumaczy, wytłumaczy.. Nic bardziej mylnego. Zgłaszając się do tzw. „grupy pracy” znalazłam się w samym środku całego świata, gdzie łącznikiem był język angielski. Moja znajomość rozumienia była zaledwie podstawowa, a umiejętność komunikowania się w tym języku zerowa. Gdy znajdujesz się nagle obok Azjaty, Europejczyka, Amerykanina i każdy z tych osób otwiera się przed Tobą i wyciąga werbalnie rękę aby przełamać granice kultur, nacji – wtedy masz możliwość albo się schować w swoją niewiedzę, strach i nieufność samej sobie – albo zaryzykować i zacząć mówić, choćby tylko: „Kali jeść”. U mnie ten „Kali” jadł chyba przez całe spotkanie; niekiedy okazywało się, że nawet nie jadł a pił, choć miał jeść – ale kiedy orientujesz się, że pomimo błędów, niedoskonałości i niewiedzy – MÓWISZ I ROZUMIESZ I INNI ROZUMIEJĄ CIEBIE – cały lęk przed mówieniem znika. Wtedy też dociera do ciebie, że do doskonałości prowadzi szlak pełen pomyłek, błędów niekiedy nawet ośmieszenia. Szlak, którym naprawdę warto pójść 🙂
Bo w końcu aby przestać się bać mówić po angielsku – trzeba przestać się bać mówić po angielsku, nawet jeśli się człowiek boi 🙂
Pozdrawiam.
Renata.
Bardzo lubię kanał Atlety, jednak nie zgodzę się, że nauczyciele jęzków obcych się w Polsce nie rozwijają. Zapraszam chociażby na fanpage edunation – największej społeczności nauczycieli języków obcych w Polsce facebook.com/helloedunation
Co tydzień prawie 1000 nauczycieli szkoli się z nami za darmo. Chcą nauczyciele, którzy się szkolą. Nie mówmy, że jest tak beznadziejnie 🙂
Jako student wyjechalem do USA do pracy.
Na lotnisku w Waszyngtonie uciekl mi samolot do Richmond i musialem przebukowac bilet…coz nie mialem innego wyjscia jak sie dogadac a umialem wtedy How you doing’ Joego, liczebniki od 1…10 i forme ‚to be’ i to z bledami.
pozdrawiam
A ja niestety nadal się boję mówić bo.. kilka razy zostałam mocno skrytykowana jaki ten mój angielski jest beznadziejny. Takie słowa usłyszałam od Polaków. Zablokowałam się. Teraz częściej piszę wiadomości do sprzedawców z azjatyckich krajów 😉 czasem zamienię kilka słów z obcokrajowcem ale tylko jeśli w pobliżu nie ma naszych rodaków. Bardzo chętnie poczytam pozostałe wpisy, może się zainspiruję albo znajdę sposób żeby przełamać się.
Dziękuję za ten odcinek! Brawo Wy 🙂
Przestałem bać się mówić po angielsku będąc kilka lat temu w Anglii. Pewnego razu zatrzymał mnie młody czarnoskóry chłopak, który okazał się aspirującym raperem i wcisnął mi swoją płytę za pięć funtów. Tego samego dnia spotkałem jeszcze kilku tego typu artystów, więc chcąc nie chcąc musiałem nauczyć się krótko i zwięźle odmawiać w języku angielskim.
Wyjazd do Niemiec, gdzie z oczywistych względów nie miałem innej opcji jak po prostu mówić po angielsku – bo kto by się uczył niemieckiego… 😉 Dzięki temu, że nie było innego wyjścia jak po prostu zacząć mówić, musiałem się przełamać i cóż… wcale nie było aż tak źle!
Moim zdaniem postawienie się w sytuacji, w której nie mamy innego wyjścia i po prostu musimy zacząć mówić po angielsku jest super sposobem (i pewnie jednym z lepszych) na przełamanie jakichkolwiek oporów związanych z mówieniem w języku, którego próbujemy się nauczyć.
Życie jest nieprzewidywalne 😉 Rok 2006 wylądowałem bez języka w UK (Yes – No to było wszystko) uczyłem się słówek poprzez powtarzanie po ludziach, dość ciekawe doświadczenie. Po roku mieszkania i pracy z Filipiczykiem już rozmowy nabierały Tematyki, ale tak naprawdę to dzięki mojemu szefowi się przełamałem. Kazał mi stać przy telefonie i odbierać zamówienia różne dialekty, akcenty jednym słowem co chwilę się pytałem, czy ktoś inny nie może przyjąć tego zamówienia makabra, ale zadziałało naprawdę się teraz cieszę z tego powodu. A teraz czas na GRAMA TO NIE DRAMA
Ps: już zamówiłem książkę.
Jako osoba niedosłysząca, z angielskim mam problemy ze zrozumieniem ze słuchu. Pisanie, czytanie nigdy nie sprawiało mi trudności. Przed mówieniem miałam typową blokadę do mówienia w obcym języku, wzmocnioną moją wadą słuchu. Nadszedł jednak ten gorący lipcowy dzień, gdy dorabiając w trakcie studiów jako masażystka SPA, jako najlepiej posługująca się angielskim, zmuszona byłam obsłużyć grupę starszych pań z Walii. Ich akcent mnie przerażał, ale gdy one pięćdziesiąty ósmy raz powtórzyły o co im chodzi a ja wreszcie zrozumiałam, poczułam, jak różne tryby jak w zamku drzwi zaskakują na właściwe miejsce i rozplątał mi się język 😀 Doszło do tego, że klientki zamiast relaksować się przy przyjemnej muzyce w trakcie masażu ucinały sobie ze mną godzinne pogawędki. I tak już zostało 🙂
PS. Bardzo przyjemny podcast a Arlenę oglądam na yt i zawsze bawię się przednio 🙂
Pozdrawiam!
Hej ?podcast super! Moja historia zwiazana z przelamaniem lodow w mowieniu po angielsku jest bardzo życiowa. Kiedyś na przedmieściach spotkalam parę obcokrajowców, którzy zapytali mnie czy mówię po angielsku. Ja odpowiedziałam, że „trochę”. A oni na to, że się zgubili i muszą się dostać do centrum miasta, nie wiedzą gdzie jest przystanek autobusowy itp. Jak mogłam im nie pomóc? To był dla mnie impuls ?Pozdrawiam
Co sprawiło, że przestałem bać się mówić po angielsku?
Zapytałem siebie samego „Co najgorszego może się stać?” Przecież nie umrę jak przekręcę jakieś słówko, albo nie wypowiem zdania idealnie pod względem gramatycznym. Podstawową zaletą znania języka obcego jest możliwość komunikacji z osobą, która również zna ten język, a nie zna Twojego ojczystego, więc dopóki ta osoba Cię rozumie, dopóty wszystko jest w porządku. 🙂
Hej!
Moja historia z rozpoczęciem konwersacji z cudzoziemcami rozpoczęła się tak na dobre podczas wakacji w Czarnogórze kilka lat temu. Byłam ze starszymi koleżankami i jak się okazało ich poziom angielskiego był na podobnym, a nawet niższym poziomie od mojego, co dało mi 100 pkt do samooceny 😀 Od tamtej pory już się nie boję rozmawiać z obcokrajowcami, a nawet czerpię z tego ogromną radość 🙂
Pozdrawiam!
Dwa lata temu, rozczarowana malkontenctwem Polaków, czarnowidztwem i ciągłym przeskakiwaniem kłód rzucanych pod nogi, spakowałam torbę kupując bilet w jedną stronę na zieloną wyspę. Język angielski-w małym paluszku, wygrywane konkursy i matura rozszerzona. To wszystko w teorii. Natomiast w praktyce, tak prosty język angielski na lekcji, okazał się kompletnie niezrozumiały na ulicy! Dodatkowo, płynne mówienie po angielsku w szkole tutaj było wyśmiewane! Po krótkim okresie szoku adaptacyjnego wzięłam sobie za cel, którego trzymam się do tej pory, nauczenia się dobrej, spontanicznej komunikacji w języku angielskim. Nie ma że boli.
A dlaczego? Język angielski otwiera Ci drzwi na świat, dzięki jego znajomości możesz dosłownie wszystko. Zbudować karierę zawodową, podróżować i komunikować się bez przeszkód ze wszystkimi na świecie. Ambicja nie pozwala mi być gdzieś w szarym szeregu. Chcę zobaczyc więcej, doświadczać mocniej, sięgać wyżej. Nie miałabym niczego z tych rzeczy, gdybym do tej pory bała się otworzyć ust i zapytać o drogę, umówić się na rozmowę kwalifikacyjną, wykupić wycieczkę. Na czym uczymy się najlepiej, jak nie na błędach? W tym przypadku, na różnych dziwnych słowotworach, które każdemu czasem wyskakują. Przestałam się ich bać, a z czasem było ich coraz mniej. Bo przestałam się bać mówić po angielsku! 🙂
Strach przełamałam, gdy zaczęłam zauważać, że moje próby powiedzenia czegokolwiek są doceniane przez moich rozmówców. Niedoceniane było moje milczenie, mimo układania sobie w głowie najidealniejszych zdań. Już sam fakt podjęcia wysiłku powiedzenia czegokolwiek, aby się zakomunikować był dla wielu wyznacznikiem przejścia w moich umiejętnościach językowych na wyższy poziom niż fakt czy poprawnie używam form gramatycznych 🙂 Poprawność zaczęłam kontrolować gdy już przełamałam barierę mówienia.
Smutne ale prawdziwe -przymus, brak wyjścia. Jak założyć konto w banku lub szukać pracy nic nie mówiąc. Zycie za granica, bywaaa