Podcast: Play in new window | Download (Duration: 2:03:08 — 113.5MB)
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
Jakie kompetencje trzeba zdobyć, aby stać się osobowością telewizyjną? Jak poprawiać swój warsztat? O to przepytuję osobę, która udowadnia, że telewizja jest wszędzie.
Temat tego podcastu może się wydawać niszowy, bo przecież mało kto chce robić karierę w telewizji. Niemniej jednak kompetencje, które posiadają dobrzy dziennikarze, przydają się także w innych zawodach. Dzisiaj umiejętność dobrego prezentowania się przed kamerą pomaga także robić biznes, znaleźć lepszą pracę i skutecznie mówić to co mamy do zakomunikowania w formie wideo – najprostszej do konsumpcji formie przekazu.
Mój dzisiejszy gość – Jarosław Kuźniar – jest w tym absolutnym mistrzem. Przeszedł długą drogą: od regionalnego radia, przez stacje ogólnopolskie, aż do telewizji TVN24 i TVN, aby ostatecznie trafić do telewizji internetowej, gdzie aktualnie realizuje program „Onet Rano”.
Jest jednocześnie jednym z nielicznych dziennikarzy, którzy doskonale rozumieją nowe media. Potrafi bezpośrednio komunikować się z oglądającymi – zarówno sympatykami, jak i tymi, którzy go nie lubią.
Dzisiaj rozmawiamy o tym, jak sam zdobywał pracę w telewizji (dosłownie „zdobywał”) i co trzeba w sobie przepracować, aby stać się osobowością telewizyjną. Podpytuję też Jarka o kulisy jego przejścia z tradycyjnej telewizji do Internetu – do programu „Onet Rano” i o to, czym tak naprawdę różni się robienie telewizji w obu tych mediach. Rozmawiamy też o tym, jak radzi sobie na innych frontach, np. we własnym biznesie podróżniczym goforworld.com. Dajemy także masę podpowiedzi w zakresie tego jak doskonalić warsztat i lepiej prezentować się przed kamerą.
Zapraszam do wysłuchania naszej rozmowy. 🙂
Rozmowa w formie audio i wideo
Możesz posłuchać podcastu, przeczytać transkrypt na końcu wpisu lub posłuchać zapis na YouTube.
Oglądając wideo zasubskrybuj proszę kanał na YouTube oraz kliknij symbol dzwoneczka. Dzięki temu będziesz otrzymasz powiadomienie, gdy opublikuję nowy film.
A przy okazji informuję, że dzisiaj przyjeżdża do mojego magazynu pierwsza partia dodruku książki „Finansowy ninja”. Już od środy (12 lipca 2017 r.) zaczynamy realizować wysyłki na bieżąco!
Zachęcam do lektury książki jeszcze w te wakacje. Warto!
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest Jarek i czym się zajmuje?
- O biznesie podróżniczym Jarka.
- Jakim szefem jest Jarosław Kuźniar?
- Czy telewizja wymaga od pracownika bezwzględnego posłuszeństwa?
- Jakich treści oczekują widzowie?
- Jak według Jarka wygląda przyszłość telewizji?
- Jak w niebanalny sposób opowiadać w telewizji historię?
- Jak i kiedy Jarek trafił do telewizji?
- Co z doświadczeń radiowych i telewizyjnych przydaje się Jarkowi w internecie?
- Gdzie teraz najlepiej uczyć się warsztatu, żeby pracować w mediach?
- Skąd Jarosław Kuźniar czerpie inspirację i wiedzę na temat wystąpień?
- Jakie są typowe błędy, które można wyeliminować, w swoim sposobie mówienia?
- W jaki sposób trenować dykcję?
- Czy studia dziennikarskie są niezbędne do pracy w mediach?
- Dlaczego warto dbać o swoją markę osobistą?
- W jaki sposób Jarek dba o swoją markę osobistą?
- Jakie jest podejście Jarka do hejterów?
- W jaki sposób Jarek poradził sobie z pierwszymi, hejterskimi komentarzami?
- Czy w dzisiejszych czasach wejście do mediów, w taki sposób jak zrobił to Jarek, jest możliwe?
- Jak wyglądało przejście Jarka z telewizji do świata Internetu?
- W jaki sposób Jarek odnalazł się w Internecie?
- Na ile społeczność zbudowana przez Jarka poza telewizją pomogła mu rozpocząć pracę nad projektem Onet Rano?
- Jak bardzo różni się aktualne zaplecze Jarka od tego, które miał w telewizji?
- Co to jest gimbal?
- Jaka jest minimalna liczba osób, które tworzą mobilne studio?
- Jakie są zagrożenia płynące z wejścia w świat mediów i staniu się osobą publiczną?
- Kto dla Jarka jest osobą sprowadzającą go do pionu?
- Czym dla Jarka obecnie są podróże?
- Co z perspektywy czasu powiedziałby Jarek do piętnastoletniego siebie?
Kliknij prawym przyciskiem, aby ściągnąć podcast jako plik MP3.
Czytaj także: WNOP 087: Sukces na YouTube – Krzysztof Gonciarz opowiada o kulisach swojej pracy i ewolucji
Strony, osoby i tematy wymienione w podcast’cie:
- Profile Jarosława Kuźniara w mediach społecznościowych:
- Jarosław Kuźniar LIVE na Facebooku.
- Jarosław Kuźniar – prywatny profil Jarka na Facebooku.
- Marki biznesowe Jarosława Kuźniara:
- goforworld.com – organizuje wyprawy podróżnicze. Jest także na Facebooku i LinkedIn.
- goforguide.com – serwis umożliwiający znalezienie osobistych przewodników po miastach (obecnie Kraków).
- Onet Rano – bardzo mobilny program prowadzony przez Jarosława Kuźniara.
- Onet 100
- Wystąpienia TED
- STAND-UP POLSKA
- Poprzednie miejsca pracy Jarka:
- Radio Sudety
- Radio Wrocław
- Program Trzeci Polskiego Radia
- Radio Zet
- TVN24
- TVN
- Netflix
- Telewizja CNN
- Now This
- Campbell’s Soup
- Kleenex
- Studia dziennikarskie:
- Studia „Dziennikarstwo i komunikacja społeczna” na SWPS w Warszawie.
- Dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim
- Kongres Regionów Wrocław
- Portal plotkarski Jastrząb Post
- AVIWEST – sprzęt wykorzystywany w mobilnym studio Onet Rano.
- Periscope – transmisje na żywo dla użytkowników Twittera.
- Przykładowe gimbale firmy DJI
- Podcast WNOP 100: Kilkanaście rzeczy, których o mnie nie wiedzieliście – czyli dlaczego jestem jaki jestem
Osoby wymienione w odcinku:
- Danuta Awolusi
- Przemysław Przybylski
- Jolanta Kucharska
- Wiktor Legowicz
- Wojciech Mann
- Robert Kozyra
- Marzena Chełminiak
- Tomasz Kammel
- Piotr Kraśko
- Anna Kalczyńska
- Konrad Kruczkowski z bloga Halo Ziemia
- Magdalena Szwarc z „Dużego Formatu” – autorka książki „Ojcowie szóstego levelu”.
- Rozmowa z Magdą w Onet Rano
- Grażyna Matyszkiewicz – nauczycielka emisji głosu.
- Borys Szyc
- Dziennikarze amerykańscy, których Jarek podpatrywał:
- Larry King
- Mika Brzezinski i Joe Scarborough w Morning Joe
- Anderson Cooper w 360°
- Richard Quest – skandalista z CNN.
- Gabi Drzewiecka
- Kamil Durczok i silesion.pl
- Adam Nowak
- Alina Dragan
- Renata Kaczoruk
- Patrycja Markowska
- Robert Biedroń
- Tymon Tymański
- Wojtek Wieman
- Arlena Witt
Sprawdź również: WNOP 091: Jak zarabiać na YouTube? Stawki, sposoby, pomysły, błędy i koszty – podpowiada Jacek Gadzinowski
Zapowiedź następnego odcinka podcastu
Następny odcinek podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” ukaże się za dwa tygodnie. Spotkam się w nim z Błażejem Kuźniackim – doktorem prawa i ekspertem od międzynarodowej optymalizacji podatkowej i tematyki unikania opodatkowania. Będziemy rozmawiać o legalności optymalizacji podatkowej.
Pytanie lub komentarz? Zostaw mi wiadomość!
Masz pytanie? Możesz skorzystać z tego linku i nagrać dla mnie wiadomość głosową z wykorzystaniem mikrofonu Twojego komputera. Pamiętaj, że jedna wiadomość może mieć maksymalnie 90 sekund (ale możesz ich nagrać kilka) 🙂
Jeśli nagrywając pytanie przedstawisz się i podasz adres swojego bloga (lub strony WWW), to zlinkuję do niego tak jak uczyniłem w poprzednich odcinkach podcastu. To może pomóc w promocji Twojego bloga, więc tym bardziej zachęcam do zadawania pytań głosowo.
Będę Ci również wdzięczny za każdy komentarz. Napisz proszę, czy podobał Ci się ten odcinek podcastu. Chętnie z Wami podyskutuję i odpowiem na ewentualne dodatkowe pytania.
Skąd pobrać podcast
Podcast dostępny jest dla Was w wielu miejscach:
- Na blogu – lista wszystkich podcastów
- W iTunes – dla użytkowników iPhone’ów i iPad’ów
- W serwisie Stitcher – pobierz aplikację Stitcher dla Androida i innych modeli telefonów
- W katalogu Zune
- W katalogu BlackBerry
- Poprzez specjalny RSS
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
Oceń podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” <–
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za Twoje wsparcie i życzę Ci świetnego dnia! 🙂
Zobacz także: WNOP 106: Jak zacząć nagrywać własny podcast i unikać błędów początkujących – Marek Jankowski
Transkrypt podcastu
Kliknij tutaj, aby pobrać spisaną treść podcastu (PDF).
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 102. Dzisiaj rozmawiam z moim gościem o tym, jak zrobić karierę w telewizji.
Witam Cię w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Dzisiaj temat, który może wydawać się Wam nieco niszowy, bo moim gościem będzie Jarosław Kuźniar. Osoba, która jako jeden z nielicznych dziennikarzy telewizyjnych, bardzo dobrze radzi sobie w internecie i potrafi komunikować się dosyć bezpośrednio z osobami go oglądającymi, zarówno z sympatykami, jak i tymi, którzy go po prostu nie lubią. I z Jarkiem rozmawiam o tym, co jest potrzebne, żeby stać się osobowością telewizyjną i móc robić karierę w telewizji, jakie kompetencje trzeba zdobyć, jak poprawiać swój warsztat, gdzie uczyć się tego wszystkiego, czy można być takim elokwentnym osobnikiem, jakim jest niewątpliwie Jarek Kuźniar.
Porozmawiamy również o tym, jakie zagrożenia wiążą się z działalnością telewizyjną. Zapytam też Jarka, jakie były kulisy jego przejścia z tradycyjnej telewizji, czyli z TVN i TVN24, do internetu, czyli do programu Onet Rano. Jarek powie też, czym tak naprawdę różni się robienie telewizji w obu tych mediach. I do tego wszystkiego dołożymy jeszcze garść przemyśleń na temat tego, jak Jarek radzi sobie na innych frontach, czyli we własnym biznesie podróżniczym oraz w sieci, w takiej konfrontacji z osobami, które uderzają w niego hejtem.
Ogólne wnioski płynące z tej rozmowy są co najmniej zaskakujące – podzielę się nimi na samym końcu. Zapraszam serdecznie do wysłuchania naszej rozmowy!
Michał Szafrański: Cześć, Jarek.
Jarek Kuźniar: Dzień dobry, panie Michale.
Michał: Jestem święcie przekonany, że słuchacze tego podcastu na pewno Cię znają.
Jarek: Ja mam pierwszy dubbing za sobą, więc może rzeczywiście widzowie Carsów 3.
Michał: Poważnie? W Cars 3 jesteś?
Jarek: No, wiesz, jaka to jest fajna zabawa?
Michał: Przedstaw się, proszę, tym słuchaczom, którzy Cię jeszcze nie znają, powiedz, kim jesteś i co robisz?
Jarek: Nazywam się Jarek Kuźniar i aktualnie pracuję w Onet czy raczej współpracuję z Onet, bo dzisiaj troszeczkę to się pozmieniało, nie ma czegoś takiego, że masz etat, jesteś związany z jakąś firmą na życie. Od 15 roku życia robiłem coś w mediach, w radiu. Jak widzę mikrofon przed sobą, to od razu mi milej. Pracowałem w Radiu Sudety, Radiu Wrocław, w Programie Trzecim Polskiego Radia, później w Radiu ZET. Następnie uznałem, że czas najwyższy dołożyć do mikrofonu kamerę, i tak zaczęła się moja przygoda z telewizją, która skończyła się mniej więcej po 10 latach. I teraz przyszedł zupełnie inny czas, gdzie kamera, mikrofon są już tak powszechnymi rzeczami, że właściwie jestem multiinstrumentalistą.
Michał: Jesteś takim gościem, który znany jest z tradycyjnej telewizji, bo teraz słowo „telewizja” mówi się też na te internetowe rzeczy…
Jarek: Jak spojrzysz na dane ze Stanów, to okazuje się, że po raz pierwszy liczba subskrybentów Netflixa jest większa niż tych, którzy zapłacili za kablówkę. To jest fajne.
Michał: W ciekawą stronę idzie ten świat – i o tym właśnie chcę z Tobą porozmawiać. Z jednej strony ten odcinek jest dla takich osób, które myślą o karierze w mediach, gdzie widać twarz, czyli w telewizji, a z drugiej dla tych, którzy zastanawiają się, czy ta telewizja ma jakąkolwiek przyszłość w zestawieniu z tym, co dzieje się w internecie.
Czysto informacyjnie dla Słuchaczy: Jarek jest taką osobą, która długo była związana z TVN24, później TVN, ale równo rok temu przeszedł do internetu. Czyli można powiedzieć, gość, który zrobił karierę w telewizji, na własne życzenie porzuca to medium i przechodzi do takiego, które jest trochę inne. Jeszcze jest nieukształtowane. Ale poza tym wiem, że masz jakieś swoje biznesy na boku.
Jarek: Tak, ale biznesy, które rzeczywiście były prowadzone równolegle do telewizji, co się tak, a nie inaczej skończyło. To był chyba X Factor, kiedy w miesiącu zostało mi trochę pieniędzy, mówię do mojego szefa: „Skoro puściłeś mnie tam, ja zarobiłem więcej pieniędzy, to chciałbym je gdzieś zainwestować. Kupię sobie licencję na prowadzenie biura podróży. Czy mogę?”. – „Tak, kup sobie”. A to jest coś, co musisz odnawiać co roku, żeby móc dalej prowadzić biuro podróży. Nie możesz tego przerwać, bo będą konsekwencje, później parę lat takiego zawieszenia i nie możesz prowadzić biznesu podróżniczego. Jak zrobiłem to raz, to później drugi raz, trzeci, a w tym roku minął już piąty raz, kiedy rzeczywiście dogadujemy się z moim ubezpieczycielem i ja tę licencję mam. I w tym czasie lepiłem sobie to biuro. Najpierw trzy lata tak w „garażu”, a później postanowiłem powiedzieć o tym głośno.
Myślę, że jeszcze jestem na etapie budowania świadomości marki, żeby można tam było pójść, dostać tę konkretną rzecz, jakąś emocję, inną treść tej wyprawy. Był taki moment, kiedy w tej start-up’owej przestrzeni, po namowie ludzi, którzy tam już sobie działali, poszedłem na kasting i przekonałem szanowne jury, że może warto byłoby wyjąć od nich z kasy 100 tys. zł i przeznaczyć je na taki projekt jak Go For Guide. I się zgodzili. I z tego poszedł newsletter. Mój szef też go dostał, po czym mówi: „Co to jest?”. Odpowiadam: „No rozwijam się, pozwoliłeś, to się rozwijam. I też jestem zaskoczony, że te pieniądze dostałem, więc pójdę na projekt”. Na co on: „Nie. Albo ten projekt, albo my”.
Michał: To był jeszcze TVN24?
Jarek: Tak. Z perspektywy szefa, którym też jestem, może to jest normalne, ale z drugiej strony w ogóle takie postawienie sprawy wobec pracownika, który dał tej firmie dużo lat porannego wstawania i zbudowania takiej przestrzeni, fajnych emocji z widzami, to zabrzmiało to jak zagrożenie. Bo jak ja bym powiedział: „Dobra, sprzedaję firmę, oddaję ją komuś i wiążę się tylko z moim szefem”, to myślę, że on tak mocno zacisnąłby smycz, że ja już nie mógłbym nic zrobić. I teraz, kiedy robię różne rzeczy i wiem, że ja każdego dnia mogę właściwie coś nowego zacząć, i nikt z moich szefów nie będzie miał pretensji, a wręcz podejdzie i powie, że może zrobimy coś razem, to to jest fajne. Wydaje mi się, że współcześnie tak właśnie powinna wyglądać relacja z pracownikami. Przykładowo: w Go For Guide mam taką Danusię Awolusi, która odpowiada za tę tekstową stronę. Na co dzień jest pisarką, copywriterką. Wydaje swoje książki, robi tysiąc różnych rzeczy i pracuje u mnie prawie na etat. I to musi tak wyglądać, że jednak dajesz pracownikowi tę swobodę, bo wtedy on jest wierniejszy, lepszy i bardziej zaangażowany.
Michał: To jest ekspert. Bo jeżeli on rozwija się również poza pracą etatową, to wiadomo, że będzie specjalistą w swojej dziedzinie. Chcesz mieć specjalistów, a z drugiej strony nie możesz ich do końca związać.
Jarek: Powiedziałem „prawie etat”, bo Danusia wystawia mi swój rachunek, a ja jej płacę. Czyli tak naprawdę masz współpracowników. Ty jesteś gościem, który wpadnie do biura, wytyczy jakiś kierunek, później przypilnuje tego wszystkiego, ale nie wiążesz ludzi. I dlatego np. oni nie mają pretensji, że jeżeli ja wysyłam maile o 4 nad ranem, to wcale nie znaczy, że oni mają o 4 je odebrać i zrobić. Ale sami z siebie czasem odpisują szybciej, niż bym tego żądał. Więc takie budowanie relacji jest fajne, ale i trudne. I doprowadzanie do sytuacji, w której to ty możesz podziękować jakiemuś pracownikowi, ale on tobie też.
Michał: Czy tradycyjna telewizja jest miejscem, które wymaga maksymalnego posłuszeństwa?
Jarek: W jakimś sensie tak, chociaż to też zależy do ludzi. Bo dzisiaj szefowie tego nie przyznają wprost, ale to jest oparte na markach. Masz markę „TVN”, ale masz też markę „Prokop”, „Mołek” itd. I to jest taka symbioza, bo telewizji nie ma bez tych marek. Ale jednocześnie to taki hegemon, patrząc choćby po rynku, który powstał po publicznej telewizji, z której mnóstwo ludzi nagle odeszło. I teraz, Piotrek Kraśko znalazł swoje miejsce, a Beata Tadla już nie. Ja też cały czas w tyle głowy miałem, aby nie zostać na lodzie, ponieważ dziś telewizja wygląda tak, a za chwilę będzie wyglądała inaczej. Cały czas ten tort, z którego ona kroi, jest ogromny, ale też szybciej, niż się jej wydaje, to się zmienia. O ile w telewizji oczekiwano ode mnie, abym był dobrze przygotowany merytorycznie, przez cztery godziny każdego dnia ogarniał to słowem, to później już nikt nie oczekiwał ode mnie tego, abym ten program jakoś sprzedawał. Na początku, czyli ok. pięć lat temu, moja działalność w social mediach, tj. fanpage „Wstajesz i wiesz” czy moja aktywność twitterowa, była traktowana wrogo przez szefa. Uważał on, że ja tego nie powinienem robić, że to jest zagrożenie, bo tak naprawdę pokazuję jakieś rzeczy, które powinniśmy pokazywać w telewizji, a one nagle lądują u obcych, i Zuckerberg może jeszcze za to nie chce pieniędzy, ale kiedyś będzie chciał. I akurat tak jest. Ale jednocześnie nie da się nie wspierać tego, co robisz tradycyjnie, w kanałach, które są nietradycyjne.
I poprzez te lata to się jakoś zmieniło, ale jednocześnie to chyba pomogło zbudować też taką przestrzeń, grupę fanów, którzy jak im powiem: „Słuchajcie, zostawiam Onet Rano i ruszam do Rumunii, przywiozę Wam stamtąd dokument”, to oni usiądą, gdy im zakomunikuję: „Słuchajcie, oglądamy”. I oni razem ze mną oglądają, ja razem z nimi i komentuję to sobie. I ta widownia jest. Więc sztuką dzisiaj dla każdego, kto idzie do mediów, jest to, że możemy to robić nawet tak jak my tutaj i oglądać statystyki. W telewizji masz pewien wykres cały czas, a tutaj przychodzi jakaś grupa ludzi, powiedzmy 1100-1500, ale za to bardzo wierna.
Michał: I masz lepsze przytrzymanie w internecie, jeżeli masz ciekawą treść.
Jarek: Dokładnie, to może trwać nawet dwie godziny.
Michał: To chyba zaprzecza też takim obiegowym opiniom, że ludzie oczekują krótkich treści. Jak jest dobra treść, to może być długa. Podcast to najlepszy przykład – ludzie potrafią słuchać godzinę, a nawet dwie.
Jarek: I świadomie tak wybierają.
Michał: I w każdym momencie mogą wcisnąć pauzę i kontynuować po zakończonym dniu pracy, np. na treningu. Teraz pytanie odnośnie przyszłości telewizji, bo stwierdziłeś, że z jednej strony trochę ci szefowie są zaborczy w stosunku do takich gwiazd, które muszą wykreować – często oglądamy telewizję dla konkretnych osób – a z drugiej gdzieś tam, mimo wszystko, nie potrafią się odnaleźć w tym świecie internetu. Pytanie: czy ta telewizja się zmieni?
Jarek: Chyba będzie musiała. Brzmi mi gdzieś w głowie cytat nowego szefa TVN-u, szefa Scrippsów, który ma do tego dystans – jest to dystans, a nie negacja. Bo u nas w Polsce była raczej negacja i obrażanie się, a nie dystansowanie – czujemy zagrożenie, ale szukamy części wspólnych, aby to wykorzystać. Tam jest właśnie takie wąchanie tego, ale nie mówienie z góry „nie”. On mówi, że dla niego to jest fascynujące, jak on wchodzi do studia w Nowym Jorku, które jest duże, gdzie właśnie skończył się jakiś program, który był wyprodukowany dla kablówki. I nagle w kąciku tego dużego studia pali się mała lampeczka, to jest akurat program kulinarny z fajnym prowadzącym, trwa gotowanie na żywo, program jest streamowany na Fejsa i oni patrzą z podziwem na zasięgi. Nie potrafią tego jeszcze sprzedać, ale to kwestia czasu. Myślę, że szef Facebooka będzie się dzielił z ludźmi, którzy dają mu kontent.
Natomiast jeśli chodzi o marki, to widzę po Onet Rano, jak to wygląda. Dzisiaj przechodzą one do firm medialnych, mają zbudowane zasięgi, swoich wiernych widzów, i mówią: „Słuchajcie, spróbujmy zrobić coś razem, pokażcie moją markę w jakimś innym kontekście, ale jak najbardziej naturalnym”. I ostatnio mieliśmy w Warszawie takie fajne spotkanie z szefem Now This. To jest taki fajny brand ulepiony w Stanach pod konkretne pokolenie, opowiadający historię w formie krótkiego wideo. I oni przez lata zbudowali sobie bardzo fajne zasięgi, które dzisiaj są ich walutą. Przychodzi np. Campbell albo Kleenex i oni robią takie trzyminutowe historie, nakręcone genialnie, po prostu obraz żyleta, dźwięk żyleta, historia w ogóle ma swój scenariusz, jest ładnie zaplanowana, piękne zdjęcia i piękne graficzne wprowadzenia do tego filmu. I masz historię faceta, który albo jest weteranem wojennym, albo ma jakiś defekt ciała, kamery wchodzą do niego do domu, żeby opowiedzieć, jak to jego życie wygląda. Jego żona jest kręcona na prostym krześle, siedzi w ogrodzie i opowiada jakąś taką bardzo emocjonalną historię. I ponieważ opowiada ją szczerze, to płacze. Na ramieniu tego krzesła stoi kwadratowe papierowe pudełeczko z chusteczkami Kleenex, nie widzisz właściwie, że to jest Kleenex, ale to pudełko jest już tak charakterystyczne, że je znasz, widziałeś je w napisach początkowych, ale przez chwilę. I ona naturalnie sięga po te chusteczki, opowiada historię, a ty się tym nie rozpraszasz, bo jej słuchasz. Trzyminutowa, dokumentalna, piękna historia, gdzie właśnie marka jest tak liźnięta. I u nas to jest jeszcze bardzo duży problem.
Michał: U nas product placement jest bardzo nachalny.
Jarek: A tam sztuka jest taka, że przychodzi marka do ciebie i mówi: „Słuchaj, ty wiesz, jak to zrobić, a ja mam coś do sprzedania. Spróbujmy opowiedzieć moją historię”. I zaczyna się wtedy wymyślanie, co można zrobić. Np. zupa Campbell pokazana jest w bardzo realnej scenerii więzienia, gdzie więźniowie są resocjalizowani przez gotowanie w kuchni. Wyobraź sobie, że w Polsce jakaś marka czy AGD kulinarne wchodzi do więzienia i pokazuje to w ten sposób. Kurcze! A tam właśnie jest na to ta otwartość i wymyślanie sposobu, jak to zrobić. To jest fajne i to jest dziś wyzwaniem.
Michał: Jarek, jak wyglądała Twoja droga przez tradycyjne media? Jesteś jedyną osobą, którą znam, która jako były dziennikarz bardzo skutecznie radzi sobie w mediach internetowych. To nie jest wcale takie łatwe. Z tego, co wiem, jest tylko kilka takich osób w Polsce.
Jarek: Nie jest łatwe, to prawda. Ale też dlatego, że jest np. bardzo dużo takich osób, które miały przez długie lata dystans, np. Kamil Durczok. Jego fame, jego siła była tak duża, że on nie musiał i nie dbał o to. I nagle, kiedy stało się to, co się stało, i on jest poza, a jednocześnie to jest jak narkotyk, więc chcesz być „w”, ale też nawet Twoi widzowie tego chcą. „Prowadź sobie biznes, ale skomentuj dla mnie, bo ja chcę się z tobą podzielić, być może nie będziemy się zgadzać, ale…”
Michał: „…lubię słyszeć Twoją opinię”.
Jarek: I Kamil zaczął budować ten swój serwis Silesion – fajna marka z fajnym logotypem, z fajnymi pieniędzmi wokół, ze studiem, ze wszystkim itd. Ale jak masz 45 lat i mówisz: „Słuchajcie, zapraszam was na mojego fanpage’a na Facebooku, właśnie go zakładam”, to widzę po fanpage’u Onet Rano, że to jest po prostu gigantyczna praca u podstaw. Jak dzisiaj Markowi Zuckerbergowi położysz na stole Bóg wie jakie pieniądze, to on da ci Bóg wie jakie zasięgi. Ale to są takie puste zasięgi.
Michał: To będzie chwilowe, a tej relacji nie ma. Relacje buduje się długo.
Jarek: Tak. I dlatego to jest tak trudne. To jest też bardzo wciągające. I ludzie nie są do tego przyzwyczajeni. Wchodziłeś, mogłeś siedzieć cały dzień, o 19 prezentowałeś newsy, 19.26 schodziłeś z anteny. I byłeś królem. Nie ma cię. A tutaj musisz być prawie że 24 godziny. Jak wrzucisz coś o 19, to nie ma nikogo. Jak będziesz z widzami, podzielisz się jakąś zapowiedzią programu o 22.30, 23.20, w ogóle nawet czasami po północy, to nagle okazuje się, że jest spora grupa ludzi. Tego też nie można robić na siłę. I to jest ta praca. A ponieważ właśnie ona trwa równolegle, to kosztuje i czas, i emocje, i wszystko. I myślę, że to stąd wynika. Dzisiaj jest mi to potrzebne, bo jeżeli chcę wykreować swoją nową markę, to wiem, że to mi tylko pomoże. Ale bardzo często jest za późno i takim osobom zostają tylko szkolenia medialne…
Michał: Tam jest już bardzo duża konkurencja.
Jarek: A jednocześnie klienci też się przyzwyczajają. Jeżeli masz takiego, który jest CEO jakiejś ważnej firmy i ty mu komunikujesz: „Panie prezesie, ja jestem w takich szkoleniach bardzo szczery” – i oni to lubią, co jest fajne – i potem wchodzę do gabinetu i mówię: „Za chwilę mam włączyć kamerę, jest godzina 15, a pana koszula nie nadaje się do występu przed kamerą, bo cały dzień pan ją nosił, ona jest wymiętolona”, i tysiąc takich szczegółowych rzeczy komuś, kto tego nie usłyszy od pracowników, bo boją się mu to powiedzieć. I tutaj robi się taka intymna sytuacja, że oni później nie szukają po rynku innych, tylko tych, do których mają już zaufanie. I niewiele miejsc zostaje. I dlatego oni sobie tego nie budowali, stąd dziś mają spory problem.
Ja zacząłem pracę w Radiu Sudety, mając lat 15. I teraz we Wrocławiu po moim wystąpieniu na Kongresie Regionów podchodzi do mnie moja znajoma z Onetu z dziewczyną i mówi: „Poznaj, to jest pani prezydent Świdnicy”. Ja na to: „No witam, dzień dobry pani”. Ona mówi: „Naprawdę nie kojarzysz?”. – „Nie, ale pomóż mi”. – „Wiesz co, pracowaliśmy kiedyś razem”. Zaczynam szukać w głowie, okazało się, że pracowaliśmy razem w Radiu Wrocław, ale to było studio Wałbrzych, ja tam jeździłem, aby nadawać na lokalną antenę dwugodzinny program w weekend. I tam mieliśmy okazję razem pracować. I ona mówi tak: „Ty byłeś gówniarzem, miałeś 17 lat”. Zacząłem wcześnie…
Patrzę kątem oka na Twoją konsoletę, która jest taka, że możemy zrobić wszystko, a ja zaczynałem w Radiu Sudety, które miało konsoletę taką, że żeby było stereo, to trzeba było użyć czterech suwaków, i dopiero potencjometrem mogłeś się pobawić, z kaset puszczaliśmy muzykę. I to radio założył facet, który w Diorze pracował w radiowęźle. Miał konsoletę, miasto kupiło nadajnik i zrobili radio. Ja tam poszedłem pogadać o jakimś artykule, który napisałem…
Michał: Czyli byłeś dziennikarzem, który pisał coś?
Jarek: Nie, byłem uczniem. Poszedłem do liceum, napisałem artykuł o traktowaniu pierwszoklasistów. Wymarzyłem sobie, że pojadę do Wrocławia do Wyborczej. Więc wszedłem tam, mając 15 lat, i mówię, że „mam artykuł i może państwo go opublikują”. Popatrzyli na mnie dziwnie. Nie opublikowali. Ale w wakacje miałem szansę wejść tam na praktyki. Skorzystałem. Natomiast wróciłem sobie do Dzierżoniowa i opowiedziałem koledze w klasie o tym artykule. On mówi: „A mój brat pracuje w Radiu Sudety, właśnie ruszyło, to idź tam”. Poszedłem, pogadałem. Przemek Przybylski był zresztą przez długie lata rzecznikiem Okęcia. Teraz jest rzecznikiem BNP Paribas. Przemek ze mną pogadał i jak wychodziłem ze studia, to mówi: „Tam będzie stał taki facet z brodą, to jest Andrzej Tauer, zapytaj go, może jest miejsce tu dla ciebie”. Ja się go zapytałem, a on: „No słuchałem, głos taki tuż po mutacji, ale możemy coś z tym zrobić. Jakby pan chciał, to w sobotę proszę coś robić”. I ja złapałem kolegę, którego mama wtedy pracowała w Grecji, sprzątała w domu u jakichś bogatych ludzi, przywoziła muzę, którą tam nagrywała ze stacji radiowych. Zdobyłem tę muzykę. Paweł, realizator, mówił, że jest takie superradio w Grecji, nazywa się Pop FM. I myśmy grali tak jak ono. Nie wiem, po jaką cholerę Pop FM na antenie Radia Sudety, ale mieliśmy audycję POP FM. Jeszcze z kamery pogłosowej wymyśliliśmy taki jingle: „Pop, pop, pop, FM, FM, FM”. W sobotę cztery godziny muzyki i jakiegoś mojego gadania, już nie pamiętam, o czym mówiłem. Coś tam czytałem, pewnie jakieś króciutkie artykuliki, coś się odzywałem pomiędzy utworami. Było całkiem blisko do takiego lokalnego centrum kultury. Stuhr senior przyjeżdżał z kontrabasistą, z takim fajnym monologiem i zgodził się na jakąś rozmowę. Więc miałem już jakieś dźwiękowe fragmenty rozmów, które mogłem dawać.
Później zamarzyło mi się, że skoro jestem w Radiu Sudety, a jest też większa rozgłośnia Radio Wrocław, to może będę im telefonicznie nadawał jakieś korespondencje do serwisu. I tak to działało. Jak to opowiadam studentom, to oni nie wierzą, że możesz przyjść z ulicy, że możesz wziąć numer telefonu, zadzwonić na centralę i powiedzieć: „Nazywam się Jarosław Kuźniar, pracuję w Radiu Sudety, chciałbym pracować dla was, proszę o połączenie z szefem redakcji aktualności”. Oni łączą, on odbiera, oni jemu tłumaczą. On poprosił o wysłanie czegoś na próbę, ja mu wysyłam. On mówi: „To proszę nagrywać”. I zostajesz, za grosze, ale jednak. Wiesz, jaka była frajda dla mnie? Ojciec w garażu, matka gdzieś tam, 17.30, każdy słucha, bo Bielawa na antenie regionalnej, ale dla nich to ogólnopolska. W ogóle powiedzenie hasła: „Z Bielawy dla Polskiego Radia Wrocław, Jarosław Kuźniar”, to był cud, lat dopiero 16-17.
Następnie od korespondenta do czytacza serwisów i do prowadzącego studio Odra. To było takie przekleństwo, bo studio Odra to był taki odpowiednik lokalny „Zapraszamy do Trójki”, legendy popołudniowych i porannych programów. I znowu byłem najmłodszym prowadzącym. Dla wielu to było fajne, dla mnie wyzwanie. W którymś momencie przyszedł jeden z nowych szefów, który prowadził to od lat, i powiedział: „Stop, bierzesz mikrofon, magnetofon, idziesz na ulicę udowodnić mi, że możesz siedzieć przed mikrofonem, bo to jest nagroda prowadzić już audycje”. I ja poszedłem z tym mikrofonem na ulicę, zrobiłem swoje, on mówi: „No dobrze, odrobiłeś pańszczyznę, wracaj przed mikrofon”. Ale to mnie już na tyle zdenerwowało, że postanowiłem poszukać innej pracy. Piętro wyżej, w redakcji muzycznej miałem takiego kumpla i pewnego popołudnia mówię do Łukasza: „Ja już mam dosyć, jadę do Warszawy, idę do Trójki”.
Byłem studentem i powtórzyłem tę samą procedurę, którą też w biznesie powtarzam i ona zawsze działa. Centrala Programu Trzeciego Polskiego Radia: „Jarosław Kuźniar, Polskie Radio Wrocław, czy może mnie pani połączyć z szefową redakcji aktualności?”. – „Jolanta Kucharska, bardzo proszę”. Mówię do niej: „Pani Jolanto, pracuję, prowadzę studio Odra, może potrzebujecie kogoś?”. A ona na to: „To proszę przyjechać, aby mógł się pan nagrać. Kiedy?”. – „Nie wiem”. – „W piątek”. – „Dobrze”. Więc idę do ciotki, bo moi rodzice nie mieli kasy, mówię: „Słuchaj, muszę jechać do Warszawy, jakbyś mi pożyczyła na hotel?”. To ona dała mi wtedy 150 zł na hotel ZNP, który wciąż stoi na Powiślu. Pojechałem do Warszawy, wszedłem do studia – starego jak świat, patrząc, jak to dzisiaj wygląda. Nagrywam to na taśmę szpulową, ona to zabiera i odsłuchuje z Wiktorem Legowiczem. I oboje stwierdzili: „No to nawet nieźle brzmi, to może na początek w sobotę, niedzielę wieczorami”. I wtedy decyzja, że uciekasz z Wrocławia i jedziesz do Warszawy, żeby pracować. I całe życie zabierasz ze sobą. Przyjechałem tu w listopadzie 1999 r., mając wtedy 21-22 lata. Najpierw miałem pokoik u jakiejś znajomej, później ciotki, następnie u jakiegoś bardzo starego pana przy stacji kolejowej PKP Główna.
Ile czasu mogłem, to spędzałem w Trójce. Najpierw czytałem serwisy. I to było fajne, że czytasz je na ciszy, żadnego podkładu pod spodem, słychać wtedy genialnie wszystkie błędy, niedociągnięcia. Za szybą są realizatorki-legendy, które wiedząc, że jest młodziak, to trzeba go docisnąć, więc nie było zmiłuj. Taka jedna mnie strasznie nienawidziła, Barbara Głuszczak. Miała taką fajną następczynię. I nie było czegoś takiego jak dzisiaj w mediach, że wpadasz, robisz, wypadasz i nawet nie masz żadnego feedbacku od nikogo, chyba że sam sobie posłuchasz i będziesz wiedział.
Michał: Ale trzeba krytycznie słuchać, co wcale nie jest takie łatwe.
Jarek: Miałem w Radiu ZET takiego szefa, który mówił: „Co ty się tak onanizujesz swoim głosem? Czemu tego słuchasz?”. Ja do niego: „Marcin, jak ja tego posłucham teraz, po serwisie, to ja następny serwis poprawię”. Bo wiem, że po dżinglu brakuje mi dwóch sekund, żeby się zmieścić, tysiąc rzeczy słyszysz. Ale tak to robiłem, w telewizji to samo. Oglądałem dwie godziny z czterech godzin programu. I w ten sposób wiedziałem, że np. tu do kamery muszę nie siedzieć prosto, tylko trochę stanąć bokiem, że tutaj w ogóle nie ma sensu stawać, bo światła nie ma, że powinienem się bardziej prostować, że wciągnąć brzuch, że marynarkę tak. Na bieżąco nikt Ci tego nie powie, bo nie ma jak.
I wtedy w Trójce było tak fajnie, że wieczorami Kydryński, w niedzielę Kaczkowski czy młody Beksiński. I wchodziłeś wtedy do studia, do tego Beksińskiego, wszystko było ciemne, mała lampka świeciła się wtedy tylko na stole. Druga w nocy, ostatni serwis informacyjny, on gra te swoje dziwne dźwięki, a ty wchodzisz, siadasz koło giganta i czytasz serwis z takich kartek, jakie masz tu przed sobą. Na ciszy totalnej, z pełnym skupieniem. To są fajne rzeczy. Ale ta przestrzeń uczyła tego – czego dzisiaj nie uczą, bo czas przyspieszył – że jak zbudujesz sobie fundament, to ty sobie możesz później dostawić w cholerę pięter, ile będziesz chciał.
I w Radiu ZET mieliśmy taką cudną Grażynę Matyszkiewicz, panią profesor z Warszawskiej Szkoły Teatralnej, która uczyła dykcji, ekspresji itd. I myśmy wprawdzie do niej wszyscy chodzili, żeby opowiadać jej o życiu i o różnych swoich problemach, bo tak była cudną osobą, ale gdzieś po drodze była szansa na nauczenie się dykcji i emisji głosu. Po przejściu z Trójki, w Radiu ZET usłyszałem od mojego szefa Roberta Kozyry, że „serwisy długie, potrzebujemy Twojej zdolności do rozmowy z gośćmi, pewnej formy opowiadania czegoś, a nie czytania”. I to podobało mu się przez pół roku. Po tym czasie zmienił zdanie, że „sześć minut za długi serwis, skracamy do trzech, nie gadaj, tylko czytaj”. Do momentu 11 września [dzień ataku na WTC]. Przydało się wszystko, czego się w Trójce nauczyłem, że jak ktoś Ci mówi, że masz gadać cztery godziny, to ja sobie tak zaprojektuję głowę, że mogę gadać. I w TVN24 to się też później bardzo przydawało. Program trwa, ile będziesz chciał. I wtedy nagle to gadanie się przydało. Natomiast ona nauczyła mnie właśnie tego, że jeżeli jestem dzisiaj w Radiu ZET i mój szef mówi, że „masz 100% możliwości, ale ja chcę Twoje 10%, bo moi słuchacze nie zauważą pozostałych”, to daj mu te 10%, ale musisz cały czas pilnować stu. I inaczej się nie da. Dzisiaj właśnie mam takie poczucie, że wszyscy chcą w sekundę czytać fakty, w sekundę robić inne rzeczy, natomiast nie chcą, nie mają czasu albo nie czują, że to jest potrzebne, aby wylać fundament. A to jest jak z domem, inaczej się nie da. I to się później przydaje.
Przenikając światy, dzisiaj rano wsiadają do mnie goście ze Stand-up Polska. Chcą zrobić tak, że wsiadają i nie odpowiadają na żadne pytanie, tylko grają swój dziwny świat. I jest ten moment, kiedy masz tylko 25 min, oni są totalnie wyizolowani, odgrywają swoją grę między sobą, a ty masz widzów, którzy niekoniecznie muszą to rozumieć, więc próbujesz połączyć ich zabawę z twoją zabawą i z widzami. Musisz włączyć jakąś formę komunikacji, mówienia prawie że równolegle i mimo wszystko składania tych zdań do sensu, żeby to trwało, by to miało jakąś logikę i nie było bezsensowne. Myślę, że to bierze się z tych 100%.
Ja w telewizji odpowiadałem za gadanie, mnie interesowało wszystko, jak to działa i dlaczego, żeby jeżeli łączymy się z reporterem –który jest gdzieś na końcu świata i nie ma wozu satelitarnego, tylko ma Aviwest, czyli taką uproszczoną wersję satelitarnego wozu transmisyjnego – to może go w każdej chwili zerwać. I teraz opóźnienie jest inne, dłuższe. Wolę wiedzieć to wszystko, aby później, czekając te trzy sekundy, nie zadawać znowu pytania, bo wtedy zaczyna się miszmasz. Że jeżeli go zerwie, to ja jestem na to gotowy. Tysiąc szczegółów, które niby nie były mi potrzebne, ale w sytuacjach kryzysowych bardzo się przydawały.
Bo wydaje mi się, że największą sztuką jest właśnie to, by być przygotowanym na sytuacje kryzysowe. Nie obrażając nikogo, dzisiaj każdy, kto się ładnie ubierze i umaluje, może usiąść przed kamerą, mieć prompter przed sobą i przeczytać nawet 30 min serwisu informacyjnego napisanego przez siebie lub przez kogoś innego. Bo to będzie tylko pilnowanie tempa naciskania pedału, który przesuwa tekst przed kamerą. Dzisiaj tak jest, że co chwilę masz jakąś sytuację nadzwyczajną, prompter ci się nie przyda, bo tam ci nikt nie zdąży nic wpisać, przyda się tylko kamera i twój wzrok, twoja głowa, aby mówić. I co najgorsze jest w takich sytuacjach, masz jednego newsika, który jest zawarty w jednym zdaniu. Np. masz eksplozję na stacji kolejowej w Brukseli. Jest wydanie specjalne, twoi szefowie oczekują żółtych pasków, tysiąca fajerwerków, a ty masz tylko jedno zdanie i wiesz, że twój program potrwa całą noc. I szyj wokół tego jednego zdania, ale czym?
Pamiętam, że miałem program rano, kiedy doszło do trzęsienie ziemi w Japonii i gigantycznego tsunami, po którym rozwaliło m.in. Fukushimę. I nagle jest tak, że masz coś, czego do tej pory nie miałeś. Masz obrazek na żywo na gigantyczną falę tsunami, która uderza w wybrzeże i niszczy wszystko. I każdy, kto na to patrzy, płacze z wrażenia, jest przejęty i nic nie mówi. A ty generalnie łamiesz standardy telewizyjne. Zwykle było tak, że w radiu musisz dopowiedzieć to, czego nie widzą, a w telewizji, jak widzą, to ty mów co innego, żeby to się splatało. Dzisiaj tak się nie da, bo ludzie traktują telewizję informacyjną jak radio, więc musisz to jakoś komentować. I wtedy nagle okazuje się, że depesza nie nadąży za tym, co widać, musisz to jakoś opowiedzieć. Właśnie wtedy przydają się książki, artykuły, podróże, żeby wiedzieć, że w Japonii to nie jest tak, że trzęsienie ziemi zdarza się raz na jakiś czas, tylko permanentnie, więc ludzie są przygotowani, wiedzą, gdzie się zbierać, dlatego te zniszczenia są ograniczane. Wyzwaniem jest też to, aby to nie było banalne. Dzisiaj banałów jest dookoła tyle, że każdy może snuć historię, ale ona musi być ciekawa, aby po prostu ktoś dosłuchał jej do końca, żeby został z tobą i powiedział, że to nie był zmarnowany czas. I myślę, że to wszystko wzięło się z radia. W radiu byłeś tak przećwiczony, że pozwalali ci na to, ale byłeś otoczony ludźmi, którzy się na tym znali, robili to od wielu lat.
Michał: I jeszcze dawali ten feedback.
Jarek: Kiedyś udzielił mi go Wojciech Mann. Jakaś audycja była nagrana na taśmie i była za długa, więc przewaliła godzinę, serwis miał zacząć się o 10.03. I ponieważ Wojciech Mann miał program tuż po nim, więc palił sobie fajkę na korytarzu i czekał, aż się serwis zakończy. Nie było żywego człowieka w studiu, włączyli mi mikrofon, mówię: „Słuchają Państwo Programu Trzeciego”. Zacząłem opowiadać historię tych trzech minut, że już widziałem Wojciecha Manna, już prawie gotowy, ale zapraszam najpierw na serwis informacyjny. Miałem 22 lata. I mówię do niego później: „Panie Wojtku, czytam tutaj serwisy, jak pan to ocenia, czy to w porządku?”. – „Fajnie pan zagadał przed chwilą” i koniec dyskusji.
Piotr Kaczkowski, jak przychodził jako szef, to puszczał jakiś utwór, 12-13 min i mówił: „Ja bym chciał to, to, to i to”. Ja mogłem z szefem pogadać w czasie jego audycji na dłuższym utworze, ale to były takie konkrety, że ty wiedziałeś, czego on od Ciebie oczekuje. Czasem czepiał się szczególików, ale to nauczyło mnie, żeby zwracać na nie uwagę. Bo później, jak trafiłem w Radiu ZET na Roberta Kozyrę, to on zupełnie inaczej do tego podchodził. Pamiętam, że nie czepiał się np. tego, że w serwisie informacyjnym palnąłeś się w tysiącach, zamieniłeś miliony na miliardy, popełniłeś jakiś błąd. Poprawiasz się i mówisz: „Przepraszam, nie miliony, tylko miliardy”. – „A po co ty się poprawiasz? Tam 10 osób z ośmiu milionów to zrozumiało”. Ale to chyba bezcenne, że masz 10 osób, które to zrozumiały, a reszcie to przeleciało, ale „nie, nie wybijaj ich z rytmu”, flow to jest najważniejsza rzecz”. Tak jak mówię, on potrzebował 10%, ale cały czas musisz pilnować tego, abyś był jak guma, jak potrzebują, to jesteś, jak nie potrzebują, to zwijasz, ale cały czas pilnujesz, żeby to nie było banalne.
Ponieważ takich uwag Roberta było już sporo, to mówię do Marzeny Chełminiak, że chyba poszedłbym do telewizji – wiedziałem, że ona znała mojego późniejszego szefa. Więc ona mówi: „No właśnie, jak w niedzielę siedzieliśmy na obiedzie, to z Justyną Pochanke – żoną Adama – rozmawialiśmy, że brzmi w radiu nieźle, to może spróbowalibyśmy go przed kamerą”. I ja wtedy pojechałem, miałem trochę dłuższe włosy niż Twoje, ale też nie takie jak dzisiaj, byłem wychudzony, wyglądałem radiowo, nie telewizyjnie. Dostałem kamerę, operatora, pojechaliśmy nad Wisłę w Warszawie, żeby coś nagrać. Ja sobie przygotowałem na A4 taki tekst, że jak on mi włączy kamerę, to ja stanę przed nią i będę coś mówił. Wykułem prawie na blachę to, co chciałem powiedzieć. Więc gadałem, gadałem, gadałem w miarę sprawnie. Ten operator mówi: „Jeszcze zmienię tu kąt, spróbuj jeszcze raz”. To ja znowu robię to samo, nic innego nie przygotowałem. A on mówi: „A jeszcze może byśmy tak zrobili: teraz bliższy plan”. No to jeszcze raz to samo, ale już było to marne. Więc w pewnym momencie zacząłem opisywać, co się dzieje za moimi plecami. I to wylądowało u Adama, on mówi, że widać sprawność, że mogę gadać, ile chcę, popracujemy nad tym, aby było bardziej do sensu, ale flow jest niezłe, i zadbają o mnie, abym wyglądał trochę inaczej.
I wtedy się zaczęło. Sobota, niedziela rano w TVN24, to był 2007 r. Podczas drugiego programu był nieudany ingres arcybiskupa Wielgusa, po godzinie okazało się, że jest jakaś megaafera państwowo-kościelna. I dawaj, wszystko rozwalone, stoisz i gadasz. Więc koledzy wyszukiwali zdjęcia, ale do mnie należało prowadzenie całej narracji, opowiadanie rzeczy, na których się nie znałem. Co było fajne, miałem w reżyserce takiego wydawcę, Julka Kaszyńskiego, z którym pracowałem kiedyś w Trójce. I Julek wiedział, jak to wszystko działa, bo też miał tę wiedzę wyniesioną z radia, że ja byłem odcinany od niepotrzebnych informacji i on pilnował tego, abym miał komfort mówienia, on mi tylko dostarczał to, co ma mi pomóc. Mówi tak: „Teraz nasz reporter dojeżdża tam, będziemy mieli nowy obrazek za chwilę z katedry, ale jak będziemy mieli, dam Ci sygnał”. Więc ja wiem, że muszę rozmawiać, ale mogę już to podprowadzić, więc on mi dodaje nowe obrazy, które ja muszę ładnie złożyć. I ta współpraca była fajna, szkolenie ludzi było fajne, że mam taki talent czy umiejętność, że ktoś ci będzie krzyczał, że masz mało czasu, bo spadł break reklamowy i musimy się wyrobić przed pełną, by wypuścić te wszystkie reklamy, bo inaczej strata kasy, no to ja mam trzy sekundy, w ciągu których coś powiem, ale jak mi ktoś powie: „Gadaj”, to ja też wiem, że będę gadał. I często jest tak: „Gadaj, jeszcze nie mamy reportera”. Albo dzwonimy do strażaków, na policję, ale jeszcze nikt nie odbiera, to: „Gadaj, gadaj, gadaj”. Bo też nikt nie zejdzie z anteny z newsem, skoro to jest jakaś szansa na widownię. I tutaj radio się bardzo, bardzo przydawało.
Michał: Co z tego, co dała ci telewizja, radio, przydaje się dzisiaj najbardziej w internecie?
Jarek: To jest ten sam warsztat. Myślę, że odchodzi takie myślenie, że internet to jest coś innego, że to są głupie, krótkie filmiki. Myślę, że ludzie często tak go traktują. I dla przykładu, koledzy z TVN-u uruchomili nowy projekt, genialnie zapożyczyli nazwę od „Now This” i nazwali to „Tu teraz”. I to jest wyszukiwanie w internecie głupich, absurdalnych, wiralowych filmików i pokazywanie ich po polsku. I Buzz Feed zrobił kiedyś taką absurdalną rzecz. Zrobili live, postawili gdzieś nad wodą arbuza i zakładali na niego gumki recepturki, tak żeby ściskać go w połowie. Chcieli udowodnić, że w którymś momencie ten arbuz eksploduje. Więc wiesz, masz widownię, która czeka na finał: arbuz eksploduje lub nie. I oni dzisiaj zrobili to samo, tylko z widokiem na Wisłę. Zakładali gumki recepturki, live. Facebook już się porwał na to, że czasem live’y mają najlepsze zasięgi, więc ludzie kombinują, co zrobić live, żeby był zasięg. Ale czasami kombinują głupio.
Ludziom wydaje się, że internet jest pełen tylko tego, a dzisiaj tak naprawdę narzędzia są wtórne. Liczy się to, co masz do powiedzenia. I jak zrobisz to dobrze, będzie to dobrze brzmiało, ładnie wyglądało i miało sens, to widzowie będą z tobą. Bo oni się z tym zgodzą lub nie, ale będą mieli materiał do rozmów z tobą. Moim zdaniem, bardzo mało osób dba o ten warsztat w internecie, bo im się wydaje, że byle co wystarczy. Natomiast mi to daje taką ogromną swobodę i poczucie bezpieczeństwa, że ponieważ umiem mówić, staram się wyrażać poprawnie po polsku, umiem oddychać i pracowałem latami nad dykcją, to wiem mniej więcej, jak nad tym wszystkim zapanować, żeby to mało ręce i nogi. Ja w ogóle nie myślę o tym, że to jest w internecie, bo bym zgłupiał. Ja po prostu robię swoje, to ma być dla moich widzów ładne. Moja mama przyjechała do mnie z Wrocławia i mówi: „Będziemy teraz oglądać Ciebie na ZOOM-ie” – bo ZOOM TV pokazuje najlepsze fragmenty Onet Rano. Mimo że to kobieta 60 plus, to spokojnie śmiga po sieci, ale jak sobie włączy to na dużym ekranie, to ma już inaczej. Ja stałem na ulicy w Japonii ze statywem, mikrofonem i gadałem jakąś historię chyba przez 20 min, a ty robisz print screena i mówisz, że oglądasz to sobie na Apple TV pod numerem 10. I nie mogę dać tego na mały ekran do telefonu, żeby ktoś sobie w tramwaju scrolował. Nie, bo ktoś to inny przełączy to na duży ekran i będzie widział każdy detal. Dbam o to, co jest za moimi plecami, żeby nie było głupoty w kadrze, żeby właśnie był statyw, lepszy dźwięk, więc kupuję sobie mikrofon. Jak jest za ciemno, to próbuję to doświetlić. Tysiące szczególików, które są ważne, bo bez tego nie da się zrobić dzisiaj dobrej treści. Widać też po Onet Rano, że jak mam jakiś problem techniczny, np. puścimy ludziom sygnał, 7.55, jesteśmy, on się zerwie, cokolwiek się wydarzy, puścimy go jeszcze raz, to ta grupa ludzi, która mogła przyjść, już poszła gdzieś indziej. Albo ich złapiesz tu i teraz, albo ich nie ma. Ale to musi być od początku do końca poprawne.
Michał: Jarek, powiedz, gdzie uczyć się tego warsztatu? Bo Ty miałeś tę niesamowitą szansę, że przechodziłeś przez ręce mistrzów. Załóżmy, że mamy kogoś, kto chce próbować robić jakąś karierę w mediach – w internecie, w telewizji – ale chce to robić w miarę profesjonalnie, to gdzie może ten warsztat zdobywać?
Jarek: Ostatnio prowadziłem taką fajną debatę gospodarczą dla firm. I tam był jeden z pracowników firmy, facet, o którym słyszałem legendy. On, pracując w dziale kompletnie niezwiązanym z obsługą klienta, zbudował sobie takie relacje z klientami, że oni kupowali te produkty cały czas, bo on rozwiązywał ich problemy błyskawicznie. Był zawsze dostępny, serdeczny, otwarty. Wchodził z nimi w normalną relację, ale dla nich to było coś niezwykłego. On zbudował sobie taką przestrzeń. I oni go teraz przenieśli na zupełnie inną pozycję, aby ten jego sposób bycia w tej firmie przenieść na innych pracowników, żeby oni wiedzieli, że tak naprawdę nic na siłę. I on był uczestnikiem tej debaty. To było jego pierwsze publiczne wystąpienie. Szefowie, klienci siedzą, a on z ekspertami na scenie musi zabierać głos. Bardzo fajnie gadał, był bardzo naturalny i otwarty, ale po tej debacie mówi, że strasznie się stresował, a przygotowywał się do niej, oglądając na YouTubie podpowiedzi, jak występować publicznie. Ja się trochę uśmiecham, bo widziałem, jak Tomek Kammel nagrywał gdzieś w jakimś parku, na jakiejś dziwnej scenie podpowiedzi dla ludzi, ale to jest takie widowisko na chwilę. W ten sposób się tego nie nauczysz.
Jak ja dzisiaj prowadzę szkolenia? Próbuję przekonać ludzi do tego, żeby wzięli sobie ten swój telefon i wieczorem, po spotkaniu ze mną, postawili go na półce z książkami na wysokości swoich oczu, odwrócili kamerą do siebie, zadbali o to, aby była cisza, pozamykali okna, drzwi, żeby nikt im nie biegał, stanęli, założyli świeżą koszulę, zapalili światło i nagrywali do tego telefonu. Nie do lustra, bo lustro ci już dzisiaj nic nie powie, to nie ten moment. Nagraj, zobacz, wykasuj itd. – to też jest jakaś forma treningu. Nie da się usiąść i mówić przed kamerą, jak tego wcześniej nie przetrenujesz. Tylko kiedyś, żeby zrobić jakiekolwiek wideo, to musiałeś iść do telewizji i wypożyczyć kamerę, a dzisiaj możesz sobie kupić po prostu telefon i trenować. Jak okaże się, że półka z książkami jest złym miejscem, to za 300 zł kup fajny statyw, zainwestuj w prosty sprzęt, który doda profesjonalizmu temu, co robisz. Ale to jest tylko nagrywanie, kasowanie, nagrywanie i kasowanie.
Dodatkowo popatrzymy sobie na to wszystko i zauważymy, że trzeba popracować z dykcją, tu z oddechem, gestami, a później to złożyć w całość. Wiadomo, że nawet parogodzinne szkolenie w ciągu dnia nie zapewni ci już sukcesu, ale to trzeba robić, robić, robić i jeszcze raz robić. I podglądać sobie. Ja bardzo dużo gestów, które bardzo się przydają, sposobu prowadzenia rozmowy, patrzenia w kamerę albo bycia przed nią brałem z podpatrywania tego, co dzieje się w Stanach. Larry King, Mika Brzezinski, Joe Scarborough w Morning Joe w NBC albo Anderson Cooper w 360° na CNN. I podglądasz tych ludzi. W Stanach nawet jak mają opowiedzieć najgorszą tragedię, to jak wiedzą, że wchodzą po breaku reklamowym, żeby przywitać się z gośćmi czy widzami, to uśmiechają się, witają się z nimi, a później przechodzą do tego, co mają powiedzieć, ale cały czas to jest takie bardzo naturalne. I chyba z Trójki najmocniej w głowie mi zostało, że widzów należy szanować, choćby nie wiadomo, jakie o nich krążyły opinie. Jesteśmy z nimi bardzo uczciwi, ale jednocześnie bardzo przyjacielsko do nich nastawieni. Mówimy jak do przyjaciela, jak do kolegi, do dobrych znajomych, z szacunkiem, ze szczerością, z otwartością. I jest wtedy też inny sposób mówienia. Bo jak spotykam się z ludźmi, którzy pracują w biznesie, i ktoś im nagle mówi: „Słuchaj, teraz musisz wyjść na scenę, porwać tłumy, opowiedzieć naszą strategię”, to ci ludzie kompletnie się w tym nie odnajdują.
Michał: Z założenia firma zawsze każe komunikować się bezosobowo. To jest zupełnie inny model.
Jarek: Ale jednocześnie dzisiaj następuje personalizacja, więc oni wiedzą, że to Twoje imię i nazwisko…
Michał: Ale to jest takie sztywne.
Jarek: Oni stają i opowiadają tłumowi, co mają opowiedzieć. To jest napisane, wykute na pamięć, więc są słowa, których w życiu w języku mówionym nie użyjesz. W pisanym tak, ale to kompletnie tak nie zadziała. A później mówię na szkoleniu: „Dobra, to wiesz co, zostawmy to, powiedz mi o tym, co robiłeś w weekend?”. I nagle okazuje się, że ten facet czy kobieta są genialnymi wspinaczami, eksplorują jaskinie, jeżdżą na rowerze po 100 km dziennie albo mają utalentowane dziecko i z nim razem malują obrazy. I zaczynają opowiadać, ja to nagrywam, jak im to później odtwarzam i pokazuję, to oni: „A, kurcze”. I mówię: „A teraz to samo spróbuj zrobić w ten sposób”. Wciąż jest problem. Ale to tak samo jak samorządowcom we Wrocławiu tłumaczyliśmy, że fajnie, że są w kanałach social, ale jeżeli chcą rozmawiać ze swoimi turystami czy mieszkańcami, to nie może być napisane, że „ze smutkiem informujemy, że prezydent odwołał spotkanie”, tylko to musi być napisane w zupełnie inny sposób. Oni wciąż jeszcze nie potrafią tego przeskoczyć. Więc podglądanie, podsłuchiwanie i na pewno trening, czyli nagrywanie, oglądanie i kasowanie.
Michał: Czy są jakieś typowe błędy, które bardzo łatwo wyeliminować?
Jarek: Czasem ludzie mają problem z dykcją albo oddechem. Jak zaczynałem pracę w radiu, to trafiłem do logopedki w Dzierżoniowie. Ona była od leczenia zaburzeń mowy u dzieci. Czyli nie scena, nie media, ale zupełnie co innego, za to miała background, który mnie interesował. Ona zauważyła mnóstwo świszczeń, rzeczy, których ja nie słyszałem, miałem też problem z tym, że oddychałem płucami, a nie przeponą. I ona położyła mnie na podłodze, kładła mi encyklopedię na brzuchu i kazała mi ją podnosić, abym wiedział i czuł, że jest coś takiego jak przepona, przypominał sobie o niej. Kiedy wychodzę na scenę i jest stres, to w płucach zawsze tego powietrza będzie mniej. W tym momencie zostanie Ci powiedzenie: „Przepraszam Państwa, ale zestresowałem się i…”. Nie, publiczności to nie obchodzi. Jak włączysz TED-a, to ilu tam jest amatorów, którzy robią to w profesjonalny sposób? Ludzie oczekują jakości, więc już nie ma co zrzucać na to, że się stresujesz. Ja po TVN24 miałem ten problem, że pędzę słowem, bo nigdy nie było czasu. Ale było też tak, że przychodziłem czasami na drugą stronę do studia, żeby nagrać coś lektorsko, np. zapowiedź programu, i ten realizator dźwięku zawsze powtarzał: „Zwolnij, zwolnij”. I jak wychodzisz na scenę, to oni Ci mówią 17, 10 minut – a kiedyś 45. I nie o to chodzi, aby teraz to, co miałeś przygotowane na 45, ścieśnić i powiedzieć szybciej, tylko właśnie wywalić tysiąc niepotrzebnych rzeczy. Opowiedzieć to obrazem, dziesięcioma słowami, pobawić się formą i na pewno zwolnić. Nie ma co pędzić. O ile inaczej mówi mi się dzisiaj, kiedy stoję, zwalniam i bawię się tą publicznością niż w takim pędzie. To jest bardziej komfortowe.
Jeśli chodzi jeszcze o takie warsztatowe rzeczy, to praca nad dykcją. Jest na to jeden z najstarszych sposobów, ale zawsze działa. Wiesz, chyba pół roku siedziałem z korkiem od szampana włożonym w zębach na sztorc, zaśliniłem pół biurka, czytając byle jakie teksty. Ale ważne jest, aby sobie rozgrzać gębę. Staram się też nie golić rano przed programem, tylko wieczorem, aby skóra nie była sucha i ściągnięta, jak zrobisz to rano. Dziś możesz mieć zarost, ale kiedyś w telewizji to było nie do pomyślenia. Trzeba ogolić się dzień wcześniej, by twarz była bardziej elastyczna. Jak jadę do pracy, to nawet guma do żucia pomaga lub rozgadanie sobie czegoś, aby ten głos był bardziej ekspresyjny. Są też takie ćwiczenia, aby powyginać język najmocniej jak się da. Jeżeli stoisz na scenie, a stresujesz się, wiesz, że w którymś momencie zabraknie Ci śliny, to sobie leciutko nagryź koniuszek języka. Nagle okaże się, że te wszystkie ślinianki się uaktywnią. I zamiast sztucznie przełykać ślinę i chrząkać, nawodnisz sobie gardło, i wszystko będzie fajnie. Nie pić soku, herbaty, kawy przed występem na scenie, tylko nie za zimną niegazowaną wodę. Wiem, że często jest tak, że ludzie chodzą po scenie i co chwilę podchodzą do kubka czy do butelki, a to jest nerwówka, gardło tego wcale nie potrzebuje. Woda czasem bardziej wysusza gardło. I pilnowanie tej przepony, by nie skończyło się jak u starszych nauczycieli, że nie mają głosu, bo mówili cały czas gardłem. Krtań zarzynają, ponieważ nie było w nich spokoju, przepony, nikt ich tego nie nauczył – i w ten sposób doprowadzają się do chorób.
Michał: Czy studia dziennikarskie są niezbędne do pracy w mediach czy to raczej przeżytek?
Jarek: Raczej nie jest to przeżytek. Fajne są studia na kierunku produkcja telewizyjna, np. na UW. One są coraz bardziej szczegółowe, uczelnie zapraszają ekspertów do ich prowadzenia. Więc to jest fajne. Ale o ile na UW jest profesjonalne studio telewizyjne – kiedyś robiłem tam jakieś warsztaty – tak na SWPS-ie próbowano zbudować studio, ale mam wrażenie, że tam zabrakło konsultacji. I ja sam zabieram sprzęt i nagrywam studentów. Więc to jest problem, że czasami technologicznie to nie nadąża. Pamiętam swoje studia, była to filologia polska, specjalność: dziennikarstwo, ale jak nas wpuszczono do Polskiego Radia we Wrocławiu, to był zakaz dotykania czegokolwiek. No to kurcze, nie da rady.
Michał: Muzeum.
Jarek: Ale każdy dziennikarz to powie, że jeżeli masz skończoną filozofię, socjologię, politechnikę, a umiesz mówić, masz jakiś background, jakąś wiedzę, jesteś specjalistą w czymś, to ci zawsze pomoże. Zawsze będziesz miał w sobie poczucie, że fajnie jest być w czymś specjalistą. Mi czasami tego brakuje, że jak prowadzę biznes, to mam ochotę zapisać się na jakieś studia, bo ja bardzo dużo rzeczy robię na serce i na czuja, ale chętnie nauczyłbym się takich kwestii jak biznesplan, marketing, bo to gdzieś tam jest mi potrzebne. A na pewno czegoś takiego, co dodawałoby wiedzy do określenia „dziennikarz”. Niedawno mieliśmy spotkanie na SWPS-ie dotyczące tego, co zrobić, żeby kierunki studiów w przyszłości wyglądały inaczej. To jednym z postulatów dużej grupy ludzi było to, żeby wpuścić filozofię na zajęcia. Ale po co dziennikarzowi filozofia?
Michał: Kontekst…
Jarek: Nawet marketing. Bo dzisiaj to tak działa na świecie, że jak napisałeś tekst, to idź na rynek i go sprzedaj. My jako gazeta też go sprzedamy, po swojemu, za paywallem, ale ty idź do sociali, gdziekolwiek, rozreklamuj go, żeby ileś ludzi przyszło, przeczytało, zapłacimy ci za to, ilu ich przyprowadzisz. Normalna rzecz.
Michał: Zapewnij dystrybucję.
Jarek: To jest właśnie jakaś forma sprzedaży, autopromocji, ale tego na studiach nie ma. Ja bawię się w markę osobistą, ale 22-latek nie wie, po co jest mu to potrzebne. Nie mówię mu o marce osobistej dziennikarza, bo on być może w ogóle nim nie będzie, ale w agencji reklamowej twoja relacja z klientem też bazuje na twojej marce, tym, jak wyglądasz, jak pachniesz, jak jesteś ubrany.
Michał: To, żeby chciano z Tobą pracować.
Jarek: Poznałem takiego chłopaka, który założył własną agencję eventową, mimo że pracował już w gigantycznej, dlatego że klienci lubili jego emocje i sposób bycia. I powiedzieli mu: „Stary, ja chcę z tobą”. Więc nawet jeżeli nie mówimy o marce osobistej dziennikarza, to ja im mówię o marce osobistej pracownika. Wprawdzie pani z Facebooka ostatnio powiedziała, że to jest absurd, że nie ma czegoś takiego jak marka osobista, bo ona po prostu jest człowiekiem. Jak bym był na jej pozycji w Facebooku, to też bym tak mówił. Ale jednocześnie dzisiaj firmy wymagają tego, abyś był osobowością, abyś jednak coś do tej firmy wniósł. I wtedy zaczynają kumać, że warto jest pilnować tego, co zostawiają w sieci. Warto jest zadbać o siebie, przypilnować tego, kogo masz wśród znajomych, żeby uważać też na swoją obecność. I nawet jak nie teraz, to za trzy lata, jak ktoś będzie szukał informacji o tym, kim jest pan X, to trafi. Jeżeli będziesz chciał zarządzać jakimiś markami w dużej agencji marketingowej, dbać o nie, a nie potrafiłeś zadbać o swoją, to kto ci zaufa, żebyś pilnował jakiegoś napoju, tego, co o nim się mówi, jak się go pokazuje.
Trzeba jeszcze na to uważać, by po wpisaniu twojego imienia i nazwiska w sieci nie znalazło się jakieś zarzygane zdjęcie z rynku, bo imprezowałeś ze znajomymi. Oni cię oznaczyli, a ty nie zadbałeś o to, aby to wykasować. Czasem zdarza się tak, że jak zaczynamy zajęcia ze studentami, to oni się dziwią, co na ich temat jest w sieci.
Michał: To jest trochę inny świat niż ten, w którym my startowaliśmy. Bo my jednak nie mieliśmy internetu na dzień dobry. Trudno nawet wyszperać cokolwiek o nas z dawnych czasów. Ostatnio szukałem informacji na temat moich pierwszych prac, kiedy to byłem dziennikarzem i teoretycznie wszystkie moje teksty powinny być w sieci, a nie ma. Niczego przed rokiem ‘98 w polskim internecie nie znajdziesz.
Jak Ty dbasz o swoją markę osobistą? Bo jesteś takim gościem, którego widać, jesteś publiczny, masz swoje zdanie na różne tematy, nie boisz się go wyrażać, co też przysparza Ci sporo negatywnego elektoratu, a z drugiej strony widzę, że potrafisz postawić taką fajną granicę, na Pudelku Cię nie ma.
Jarek: Ostatnio nie.
Michał: Widać Ciebie, nie widać Twojej rodziny, widzę, że stawiasz tę linię, zresztą u mnie jest dokładnie tak samo.
Jarek: Wczoraj wracałem z ekipą z Wrocławia i z moją córką Zośką. Akurat tak się złożyło, że musiała pojechać ze mną. Odstawiliśmy auto, zabraliśmy jeszcze jakieś rzeczy i mówię, że musimy jeszcze wpaść do Go For World, bo muszę podpisać jakieś umowy i coś tam zostawić. Ona siada sobie wtedy w biurze, a ty masz taką czasami ochotę pochwalić się, bo to jest naprawdę cudna dziewczyna, ale pilnuję tego, że jeżeli już, to ona sobie siedzi i nie widać jej. Ale ludzie fajnie na to reagują. Bo jak dzisiaj sobie siedzę z Magdą Szwarc z „Dużego Formatu” i rozmawiamy o jej książce o ojcach, to wydaje mi się, że to też jest pokazywanie tego, że jesteś osobą publiczną, dziennikarzem, prowadzisz własny biznes, ale też funkcjonujesz normalnie, to wtedy trochę się uwiarygadniasz, jak zaczynasz dyskusję o roli ojca itd. A dwa, że to jest też fajne, bo jesteś w stanie dużo nauczyć się od tego dziecka, bo też ludzie bardzo fajnie reagują. Śmieję się, że idziemy wieczorem na koncert Coldplay, a Zośka kiedyś powiedziała, że piosenka Coldplay, gdzie jest „so high, so high”, to przecież ona tam słyszy „Zocha, Zocha”. To rysuje ten kontekst i ludzie się do tego fajnie uśmiechają. Więc staram się robić tak żeby o tym opowiadać, ale samego dziecka nie pokazywać.
Mam duży dystans do tego, że np. jak widzę Piotrka Kraśko na jego Instagramie, że kończy jakiś maraton na Mazurach i na metę przybiega ze swoimi dziećmi. On bierze je na rękę i nawet pozuje do zdjęcia, które, OK, jak trafi do albumu rodzinnego, to w porządku. Pamiętam Anię Kalczyńską, która kiedyś dziwiła się, że zdjęcia jej dzieci wylądowały na portalu „Jastrząb Post”. Była oburzona, dziwiła się dlaczego, chciała by to usunąć, ale one były wzięte z jej Instagramu. Kurde, sama pokazałaś, to czemu to jest problem? Uważam, że można pokazywać jakąś swoją niezawodową stronę, bo widzowie to bardzo lubią, ale żeby to miało ręce i nogi, by to mimo wszystko chroniło najbliższych.
Michał: Bez potencjalnej szkody dla innych, a nigdy nie wiadomo, jaka ta szkoda może być.
Jarek: Bo dzisiaj jest tak, że jak chcą cię zaatakować, to mogą zahaczyć o rodzinę, a to jest czymś bolesnym. Na to trzeba uważać.
Michał: Jaką masz politykę w kontekście hejterów?
Jarek: Wydaje mi się, że jeszcze dwa, trzy lata temu, jak mówiłem: „Słuchajcie, kurcze, tu atakują”, to ludzie mówili: „Ale daj spokój, przestań. Tylko ty masz z tym problem, zostaw to, w ogóle nie odpowiadaj”. Ostatnio miałem trzy takie maile. Facet, który jest świetny w marketingu, mówi do mnie: „Coś tam zrobiłem i nigdy nie rozumiałem, co do mnie mówisz o hejcie, dopóki mnie to nie spotkało”. Dziewczyna, do której kiedyś jeździłem na język angielski, odeszła z firmy, w której uczyła, założyła własną, rzeczywiście fajnie się rozwija, i konkurencja zaczyna ją hejtować. I ona pisze Messengerem wiadomość: „Taki miałam dystans do tego, co mówisz, do momentu, aż nie zaczęłam rosnąć. Teraz czuję, jak to boli”. Dorota Gardias opowiadała mi, jak paparazzi gdzieś ją dopadli, coś się działo i ona mówi: „To jest niezwykły stan, którego nie jesteś w stanie opisać”. I jak pracowałem w telewizji i widziałem zdjęcia, które zostały zrobione gdzieś na osiedlu, to jest tak, jakby ktoś wparował ci do sypialni, nagle wszyscy na Ciebie patrzą, jesteś goły, masz małego fiuta i jest dramat. Ale to jest tak potężny strach i szok, że masz ochotę wtedy zniknąć. Na Kongresie Regionów we Wrocławiu, jak już padały pytania po debacie, to jedna z lokalnych działaczek mówiła, że ma ogromny problem z hejtem i ona nie wie, co robić. Bo to już nawet nie jest na Facebooku czy na Twitterze, tylko normalnie na jakimś portalu lokalnym ktoś ją tam szkaluje. I ona zapytała się, co ma robić. To ja jej tłumaczę: „Jeżeli dbasz o swoją własną przestrzeń, nie powinnaś nawet unikać pokazywania tego, nawet zalinkować do tego tekstu, o którym jest mowa, zostawić, jakoś zareagować na to, jeżeli są to sprawy społeczno-polityczne ważne dla twoich wyborców, społeczności. Natomiast pamiętaj, że zawsze ta druga strona będzie chciała być ostatnią, która zabierze głos w dyskusji. Pozwól jej na to. Spróbuj załatwić sprawę raz, być może czasem potrzeba odezwać się drugi raz, ale nieprzesadną liczbą słów, bo to też jest bezsensu. Bo jak napiszesz 100 słów, to ktoś napisze 200, ty 200, ktoś 400 i to tak będzie się napędzało. Jeżeli czujesz się niesprawiedliwie pomówiona, odpowiedz na to raz, a porządnie, tak, żebyś czuła, że odpowiedziałaś. I nie walcz na siłę o to, by twoje było na końcu, bo to jest bardzo trudne do zrobienia”. Ja często staram się pokazywać tych ludzi, którzy brutalnie atakują, nawet robić print screeny ich maili albo wpisów.
Michał: Ale wymazujesz dane?
Jarek: Nie. Ostatnio chyba mailowy adres zostawiłem. Facet groził mi śmiercią, a akurat oburzył się i powiedział, że on pójdzie na policję, bo ja jego adres mailowy zostawiłem. A ja: „To super, przynajmniej ja nie będę musiał iść na policję”. Z policją miałem parę razy do czynienia i generalnie żądają, abyś wszystko im dał, razem z numerem IP. Ostatnio tylko retwittowałem to, co ktoś napisał, załączyłem konta polskiej policji, prokuratury, mówię: „Właściwie to już nie ma wątpliwości, że to podchodzi pod mowę nienawiści, a ponieważ widzę, jak ostatnio sprzątacie, to może ta sprawa was zainteresuje. Wiem, że będziecie chcieli nr IP, ale nie mam na to siły”. Błyskawicznie jeden z użytkowników Twittera podesłał mi nr IP po imieniu i nazwisku gościa, który pojawił się na tym swoim wpisie. I to tak działa. Nie przechodziłbym obojętnie, ale też nie tracił specjalnie czasu na udawanie, że się nic nie dzieje.
Było dużo takich sytuacji, w których ktoś wypisuje jakieś głupie rzeczy. Ja go pokazuję i on błyskawicznie znika z sieci. Ja nawet nie muszę go blokować. Ludzie dzisiaj robią to z dumą, że imię i nazwisko, moja firma to taka i taka. I kiedy eksplodują, to ta firma za nim się ciągnie. Facet, który pracuje w jednej z firm motoryzacyjnych, był chyba lokalnym przedstawicielem handlowym, zauważyłem u niego na profilu nazwę firmy. I wysyłając do niego wiadomość, zostawiając tę jego opinię czy komentarz, mówię: „Już odezwałem się do Twojego biura i Twoich szefów. Wysłałem im print screena Twojego wpisu, mam nadzieję, że przytulą Cię do serca”. I facet błyskawicznie znika, zamyka konto na Twitterze, nie ma go w ogóle na Fejsie. I to jest też jeden ze sposobów, by oni nie wracali. Nie wiem, czy przestałem być dla nich atrakcyjny, czy to przez to, że odszedłem z telewizji, ale to się trochę uspokoiło.
Michał: Może widzą, że ta walka jest skuteczna. Jak było na początku? Pamiętasz te emocje? Takie pierwsze hejterskie komentarze? Jak sobie z tym radziłeś emocjonalnie?
Jarek: To jest problem w nas samych, bo nikt nas nie uczy asertywności, tego, że jak już robisz coś publicznie, to ludzie mają prawo powiedzieć, co o tym myślą. Na studiach dziennikarskich bardzo mało jest takich zajęć, gdzie nauczą cię tego. Możesz pisać teksty i chować je do szuflady, drukować w gazetce szkolnej albo pokazywać rodzicom, bo wiadomo, mama zwykle pochwali, ale fajnie jest zrobić coś publicznie, żeby jednak ktoś to ocenił, żeby ktoś o tym usłyszał. Ja staram się swojej córce nie mówić, że wszystko jest fajne. Jak ona narysuje coś brzydko, to jej mówię, że stać ją na więcej. To jest jedna z dróg, aby być przygotowanym na to, że ktoś powie ci coś bardziej brutalnie, że będzie na nie, i poradzenie sobie z tym. Jak robimy np. nasz podcast, to wiemy, że różnie będzie oceniany, ale jednocześnie chodzi też o to, abyśmy na końcu tego naszego nagrania mieli takie poczucie, że to fajnie wyszło. Wiadomo, nie zadowolimy wszystkich, ale my będziemy spełnieni. Tylko że niektórzy mogą uważać, że nie jesteśmy alfami i omegami. Nie, po prostu mamy jakieś doświadczenie, wiemy, że to, co zrobiliśmy, jest na tę chwilę najlepsze, jakie mogłoby być i nie dalibyśmy z siebie więcej. I koniec. Mogę podyskutować o różnych fragmentach tej rozmowy, ale nie przejmuję się tym, że ktoś powie: „Nudy”. Ja to oceniam inaczej. To jest kwestia nauczenia się asertywności, radzenia sobie z krytyką. To wynika czasem z naszych kompleksów albo wychowania. Np. mam dwie mamy, jedną prawdziwą, a drugą taką przyjaciółkę w wieku mojej mamy, która mieszka w Szwecji, i która zawsze mi mówi: „O, super to było, widziałam, usiądź na chwilę na laurach, pociesz się tym”. A moja mama mówiła raczej tak: „Może jednak nie chwal się tym za bardzo, bo za chwilę dasz ciała i jak to będzie odebrane, więc lepiej tak tego nie pokazuj”. Więc takie wychowanie: nie podskakuj wyżej, niż musisz. A jednocześnie bycie publiczne wiąże się z porwaniem tłumów.
Michał: Na tym ta praca polega.
Jarek: I – co najważniejsze – mieć dokąd uciec. Mówiłeś, że nie wszystko widać z takich prywatnych rzeczy, bo wydaje mi się, że trzeba sobie zostawić takie miejsce, do którego schodzisz jak do nory. A celebryci wpuszczają do swoich mieszkań fotoreporterów. Nowe mieszkanie, fajnie jest je pokazać, ale jednocześnie, jak pokażesz wszystko, łącznie z kiblem i z sypialnią, to co jest Twoje? Gdzie się schowasz, kiedy zrobisz fatalny program? Nie masz gdzie, to problem. Ja przez długi czas, jak pracowałem w mediach, nie miałem domu. To było trudne, że nie miałem tej siły, by powiedzieć: „Róbcie sobie, co chcecie. Ja mam swój dom, tam się schowam, stamtąd biorę siłę. Wracam i mogę pięć dni w tygodniu rano wstawać, zakładać taką czy inną maskę albo w ogóle być bez maski i powiedzieć, że słabo spałem, jestem wkurzony i coś nie wyszło, ale róbmy to, bo taka jest moja robota”. Natomiast musisz skądś tę siłę wziąć.
Dziś rano po spotkaniu z tymi chłopakami ze Stand-up Polska, musiałem walczyć z ich konwencją, którą oni sami sobie chcieli narzucić. Oni zabrali ze mnie całą energię już po 20 minutach programu. A później jeszcze masz zabawiać widzów przez godzinę. Jak? I dobrze, że wypuściliśmy rozmowę nagraną wczoraj we Wrocławiu z Frasyniukiem, bo miałem czas na to, aby wziąć oddech, uspokoić się i pojechać dalej. Natomiast to jest coś takiego, że jak już wychodzisz na scenę, to możesz dostać brawa na koniec, jak coś fajnie wyjdzie, to je złap i trzymaj dla siebie. Natomiast po drodze będziesz raczej dawał, niż dostawał. To jest trudne i na to trzeba być przygotowanym, że jak wychodzisz na scenę, to musisz mieć 200% energii: stówę dla siebie, stówę dla reszty, bo zabiorą ci ją w sekundę. I takie jest ich prawo. Ty masz ich zabawić, dać im wiedzę, rozrywkę. Ale musisz myśleć też o sobie i to jest trudne. Dlatego dzisiaj jechałem z Wojtkiem Wiemanem, słuchając Frasyniuka, mówię mu, że patrzę z podziwem na to, co robi Szaffi w ostatnim czasie. Bo Ty mi wysyłasz jednego maila i mówisz do mnie: „Słuchaj, za tydzień się spotkamy, będziemy nagrywać podcast. To jest moja propozycja pytań”. Za chwilę dodajesz: „Słuchaj, jeszcze uszczegółowiłem te pytania, zobacz…”. I ja zastanawiam się: „Kiedy on ma na to czas?”, i że to wiąże się z poukładaniem sobie pewnych priorytetów. Albo dzisiaj nawet, siedziałem sobie z człowiekiem, który ostatnio dzwonił do Ciebie, zapraszał do Szczecina na jakiś event i Ty mu odmówiłeś, że nie w tym roku. I dojść do czegoś takiego. Ja też nie muszę tego robić, żeby zarobić pieniądze, ale cały czas mi się wydaje, że do budowania marki albo relacji biznesowych, warto jest to zrobić.
Michał: Ale trudno jest wyważyć, sam o tym wiesz. I pytasz mnie, gdzie jest ten sekret, więc odpowiem. On jest w tym, że ja nie robię pięciu czy siedmiu programów tygodniowo, tylko jeden, raz na dwa tygodnie. Więc też zależy mi na tym, żeby dowieźć tę wartość. Kiedy ją dowiozę? Wtedy, kiedy Ty i ja będziemy przygotowani do rozmowy. To, co mi się nie podoba w mediach tradycyjnych, to jest często to, że jesteś wzywany do takiego programu porannego i jest informacja: „Chcielibyśmy pana” – „OK, jaki będzie temat?”. Odpowiedź, że taki i taki. –„Kto będzie prowadził? Jakie będą zagadnienia?”. „Ta para będzie, może ta, to zależy, bo może nam się przesunie, zmieni. Pytania to na miejscu”. Ja mówię: „…OK”. I wiedząc, że idę tam na trzy czy sześć minut, to jak ja jestem w stanie zrobić coś wartościowego przez ten krótki czas, jeśli nie wiem, o czym będę w ogóle mówił. Wolałbym się przygotować, bo ja tam idę po to, aby dać wartość. Oczywiście na żywo to tam i tak połowa rzeczy nie wyjdzie, ale chcę być przygotowany, przynajmniej mieć kawałek do infografiki, żeby mogli sobie tam wrzucić planszę. Więc myślę, że to jest sekret, by za dużo na siebie nie brać.
Z tym zaproszeniem do Szczecina to tak: serce mówi: fajnie byłoby pojechać i wystąpić, a później przypominam sobie taką „frustrę”, która następuje zawsze na dwa tygodnie przed, że znowu wziąłem na siebie za dużo, że znowu są te inne rzeczy, które mam, teoretycznie ważniejsze. Odkładam je, ponieważ jadę do Szczecina i też muszę być tam odpowiednio przygotowany. Więc sam sobie nałożyłem taki kaganiec: cztery eventy rocznie i koniec, choćby się paliło i waliło. To mi daje spokój.
Jarek: Skończyłem z nim rozmowę o tym evencie i pytam go, czy on dobrze sprzedaje. On odpowiada, że wydaje mu się, że tak. To ja mu mówię: „Ja mam taki pomysł, bo skoro pan robi tutaj imprezę dla inspiracji, to ja ostatnio próbuję w firmie podróżniczej szyć takie wyprawy, które są warsztatowe, jedziemy po coś. Ta skala Brodnickiego, że pojedziemy do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, mała grupa, 10 osób, jedziemy i Ty jesteś dla nich cały czas, przez te dziewięć dni. Gotujecie, rozmawiacie, więc spróbujmy to zrobić nie dla tłumu, który przyjdzie, ale dla ludzi, którzy będą wiedzieli, że jadą z trzema fantastycznymi osobami na Grenlandię, zamykają się na tydzień w hostelu po Amerykanach i szkolą się tam. I jak pan potrafi to sprzedawać, to spróbujmy to w ten sposób zrobić. Ja mam biuro podróży, mam licencję, mam jakąś tam swoją wiedzę, dostęp do ciekawych ludzi, których mogę namówić, brakuje mi kogoś, kto mi to mądrze sprzeda. Bo ja sam na rynku B2B poruszam się na razie po omacku, są drobne sukcesy, ale chciałbym mocniej, żeby mieć spokój, by później otworzyć się bardziej na klienta indywidualnego. Albo móc mu obniżyć cenę. Bo proszę zobaczyć, 10 osób, to siłą rzeczy cena. Śpimy tu, lecimy tak, to się jakoś tam składa”. I on powiedział, że może rzeczywiście to jest jakiś sposób, więc szukam takich sposobów, próbując rozwinąć biznes. Kiedyś opowiadałeś mi o afiliacji, że ludzie mogliby wziąć tę moją wyprawę i sprzedać ją swoim znajomym. Bo np. on nie interesuje się kuchnią, ale zna kogoś, kto mógłby spróbować. I każdy na tym jakoś zarobi.
Michał: Czy dzisiaj uważasz, że wejście do mediów rzeczywiście jest możliwe takimi metodami, jakich Ty używałeś, czy coś się zmieniło?
Jarek: Wydaje mi się, że jest możliwe, ponieważ dzisiaj poszukuje się trochę świeżej krwi. Mogę to pokazać na przykładzie takiego studenta, którego kiedyś miałem na SWPS-ie. Jak wszyscy wychodzili z sali, to był jedynym, który wracał i mówił do mnie: „Wie pan co, ja mam takie nagranie: stoję w kuchni i nagrałem, jak robię omlet. Proszę zobaczyć, jak to brzmi”. Wysłał mi to, ja oceniłem, on poprawiał. I kiedy w TVN24 szukaliśmy redaktora do montowania różnych filmów, to poleciłem jego. I to jest chłopak, który jak przyszedł, to został. Widać było jego pracę. Wydaje mi się, że jak masz w sobie jakiś fajny talent, niezależnie od tego, gdzie co robisz, to prędzej czy później masz szansę dać się zauważyć.
Michał: I odwagę, aby dać się wystawić na taką krytykę.
Jarek: Nawet założyć durnowaty kanał na YouTubie i coś tam robić, ale żeby to było widać. I jeżeli chcesz pracować w telewizji, to nie mów „bym chciał”, tylko dawaj jakieś swoje wideo. – „Nie, wideo to ja nie mam”. To ja mówię: „No to gdzie Ty chcesz pracować?”. Nieważne, czy radio, czy gazeta, dzisiaj każdy dziennikarz, prasowy bądź radiowy, wie, że w każdej chwili jest kamera. Siedzisz w Radiu ZET i w studiu są kamery. Wchodzisz na Gazeta.pl, dziennikarz coś napisał, ale do kamery zaprasza do przeczytania tekstu – nie da się inaczej. I to jest normalne, że dzisiaj każdy musi się oswoić z tym, żeby nagrywać wideo. Przykładowo: nasz wspólny przyjaciel Konrad Kruczkowski nie chciał być na Snapie, ale jak Zuckerberg powiedział: „Dobra, to kradniemy wszystkie pomysły ze Snapa, wrzucamy je na Instagrama i jest Instrastory”, to on nagle zaczyna nagrywać te swoje kilkunastosekundowe filmiki, robi sam sobie jaja z tego swojego zeza kochanego i nagle się wciągnął, bo wie, że ta forma jest też bardzo fajna.
Michał: Musisz się odnaleźć, musi być to coś, co do Ciebie pasuje.
Jarek: Nawet Borys Szyc robi u siebie na Instastory coś fajnego, bo łazi gdzieś za kulisami teatru, pokazuje siebie spoconego na siłowni, gdzieś tam z córką na koniach. Ludzie, których nikt nigdy poza sceną nie zobaczyłby, to Borys ich nagle nagrywa na próbie i jego widzowie mają okazję zobaczyć megaaktorów, którzy są w jakichś zupełnie dziwnych sytuacjach, ale odnajdują się na chwilę przed tą kamerą. I to jest ta fajna zabawa.
Michał: Wrócę jeszcze do przejścia z tradycyjnej telewizji do Onetu, bo jestem bardzo ciekawy, jak to tak naprawdę wyglądało, co się działo w Twojej głowie w tamtym czasie? Wydaje mi się, że mogłeś wtedy myśleć, że jest to zamknięcie jakiejś ścieżki, którą szedłeś przez wiele, wiele lat.
Jarek: Od jednego z szefów usłyszałem, że „zadbamy o to, abyś za szybko nie wrócił, jak nie wyjdzie”. Z perspektywy czasu myślę, że to nawet nie chodzi o tematy, bo różne tematy ludzie poruszają, ale czasem jak pracujesz w duecie, to musisz mieć partnera po drugiej stronie, a jak nie masz i wiesz, że nie masz szans, żeby to się jakkolwiek zmieniło, to w ogóle trzeba uciekać. I ja postanowiłem uciec. I idąc do Onetu, uznaliśmy, że może coś nam wyjdzie. Ale nie masz gwarancji.
Michał: Zaczynaliście coś nowego, co jest totalnym ryzykiem.
Jarek: Oni nie dali mi odczuć, że ryzykują, bo byli pewni, że mnie chcą. Natomiast zgodzili się na zbudowanie studia, zamontowanie tego całego sprzętu na auto itd. To były niemałe pieniądze, ale jednocześnie nie wiesz, co z tego wyjdzie. Do tego hasło „Kuźniar się skończył” to gdzieś w tyle głowy ci siedzi. Choćbyś nie wiem, jak bardzo był pewny siebie, będzie pobrzmiewało. Mój biznes nie jest jeszcze rozwinięty tak, żebym utrzymywał z niego siebie. To jest cały czas takie start-up’owe myślenie, że to jest pasja, fantazja, to niech ona się rozwija. Pewnie prędzej czy później przyjdą też pieniądze. Natomiast skądś one muszą być dokładane, ja nie mam partnerów biznesowych, więc nie mam w tym udziałowców. Sam jestem swoim udziałowcem, muszę skądś przynieść te pieniądze, żeby to się rozwijało. I nawet teraz pojawiają się takie sytuacje, że mam grupę wyestymowaną na osiem osób, jest sześć, to w najgorszym razie wyjdziesz na zero. Ale to jest sześć takich fajnych osób, które jak teraz będą zadowolone z tej wyprawy, to pewnie w przyszłym roku może się z tego zrobić 12. To jest jakaś inwestycja.
To, co robię poza biznesem, to np. szkolenia czy inne rzeczy, co też nas nie nakarmi, bo dziś jest, jutro tego nie ma. Ale zaryzykujmy. Dlatego walczyłem jak lew – choć szefowie nie mieli z tym problemu, bo zgodzili się na każdą formę współpracy, ale ja walczyłem choćby o minimalny etat, żeby mieć poczucie bezpieczeństwa. Mam tak skonstruowaną umowę, że mam: pół etatu i reszta. Jest w tym trochę Twojej zasługi, że udało mi się tak usiąść i tak szczerze siebie wycenić w sytuacji, w której mam dużo do stracenia, oni nic. Czyli wycenić to, co stracę, odchodząc z telewizji. I uczciwie moim szefom napisałem, pamiętając, że „stary, musisz przeliczyć sobie to, to i to”. I ja to po raz pierwszy zrobiłem i zaryzykowałem. I udało się nam jakoś to zrobić. Bo inne są pieniądze w telewizji – jak zawsze radio tęskniło do pieniędzy telewizyjnych, tak internet też. Ja rozumiem też moich szefów, że oni pomyśleli: „Zróbmy to i później zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Nie wiadomo, czy nam się to zbilansuje”.
Michał: Ale przynajmniej wiadomo, w jakim koszcie się zamykamy, np. przez rok.
Jarek: I to jest np. ta perspektywa. W telewizji siedzisz i jak umrzesz, to cię wyniosą, ale generalnie masz takie ogromne poczucie, że w ogóle ona jest, będzie i ty w niej jesteś i będziesz. W CNN jest taki gość, który nazywa się Richard Quest. Jest on zdeklarowanym homoseksualistą. Kiedyś przyłapali go, jak biegał goły z podwiązanym kutasem na szyi po Central Parku. Zdjęcia itd. On był zawieszony przez miesiąc, a później normalnie wrócił i prowadził program. Naprawdę trudno jest zniknąć z telewizji, chyba że sam chcesz odejść. A w sieci masz tak, że nie czekamy na koniec sezonu, nie, masz wyniki w sekundę. Więc reagujemy błyskawicznie. Jeżeli nie jedzie, to zmieniamy. Perspektywa kwartału jest bezpieczna. Później pojawia się niewiadoma.
Jak przechodziłem, to pół żartem, pół serio powiedziałem na spotkaniu: „No tak, ale ciekawe, co ludzie będą gadać, bo teraz tak, Grass też przechodzi, ale przynajmniej jest szefem fajnej przestrzeni, a ja co? Przyjdę i będę tylko fajnym prowadzącym?”. Akurat ruszał projekt Onet 100 i wtedy moja szefowa mówi, żebyśmy zrobili tak, że „jak chcesz więcej odpowiedzialności, to bardzo proszę”. I to jest projekt globalny w firmie, najważniejszy w sumie dzisiaj w całej grupie. I teraz zarządź tym jakoś, mimo że do tej pory kompletnie cię to nie interesowało. Interesowały cię tylko wyniki oglądalności, bo wiedziałeś, że Twój szef cię estymuje.
Michał: Miałeś premię?
Jarek: Nie. Premię w postaci…
Michał: …słowa „dziękuję”.
Jarek: A tutaj masz tak, że jest estymacja i koniec. Musimy zrobić tyle i tyle słupków, wyświetleń, zależy, co sobie postanowimy, i trzeba to dowieźć. I masz zespoły. Jako twarz odpowiadałem za to, jak wygląda zespół, ale nie odpowiadałem za nich tyłkiem. W sumie to byli ludzie, z którymi współpracowałem, więc mówiłem, co mi się podoba, co bym chciał, ale tak naprawdę to nie byli moi pracownicy, tylko mojego szefa. A dzisiaj jest trochę tak, że ja jestem dla nich też szefem i za nich odpowiadam. Więc to jest wyzwanie, że musisz fajnie oddawać swoje kompetencje, ale też właśnie staram się tak to robić. Nie udawać, że mam jakieś kompetencje, których nie mam. Słuchać i się ich uczyć. Słyszałem kiedyś historię faceta, który rządzi Huawei w Polsce. On kiedyś zamarzył sobie, że będzie robił coś fajnego i wyszedł z wioski w Chinach, doszedł do dużego miasta i nagle po paru latach rządzi w Europie Środkowej dużą firmą IT. Jednocześnie w którymś wywiadzie przyznał, że czego nie wiedział, to słuchał, uczył się albo zadawał pytania. I dzisiaj słyszę, że taka tendencja pojawia się też na rynku, że tak naprawdę za chwilę szefowie to będą raczej ludzie, którzy dosiądą się do stołu swojego pracownika, porozmawiają, a jak on powie, że ma z czymś problem, to im nie rzucą rozwiązania na stół, tylko zaczną go pytać, jak on to widzi. I staram się to robić w ten sposób, żeby tam, gdzie mam wiedzę i kompetencje, to ewentualnie podpowiedzieć, natomiast gdzie nie, to zapytać albo wręcz to komuś zlecić. Ale odpowiedzialność jest zupełnie inna. Dziennikarz musi wejść w rolę nie tylko tego, kto produkuje kontent, ale też takiego sprzedawcy. Jestem na wielu spotkaniach z biurem sprzedaży Onetu. Idziemy do klientów i mówimy: „Słuchajcie, to jest taki a taki program, to jest jego prowadzący. Chcecie być w tym programie, to wymyślmy sposób”. A ponieważ ma to być naturalne, to fajnie żebym w tym był i mógł powiedzieć: „To chcę, tego nie chcę”.
Michał: „To będzie OK, a to nie, tego publika nie kupi”.
Jarek: To jest fajne, że może mamy takie szczęście, że te marki, z którymi współpracujemy, ufają, że zrobimy coś dobrego. I to musi być naturalne. Że T-Mobile gdzieś tam śmiga. Jedziemy sobie ostatnio z moim gościem, Gabi Drzewiecką, i rozmawiamy o koncertach Gorillaz, bo one są takie inne. I Gabi mówi: „Wiesz, to miasto takie w tych różowych barwach”. Ja mówię: „Jakie różowe? To przecież magenta”. I klient się uśmiecha, bo wie, że to jest właśnie takie puszczenie oka i każdy, kto ma wiedzieć, będzie wiedział. Nie musisz w tym samym czasie zrobić gigantycznego banera z dużym „T” itd. I to jest wyzwanie, żeby pilnować dziennikarskiego ryja, nie obniżać poziomu, a jednocześnie wchodzić na rynek komercyjny. Zwykle jest tak, że jak ktoś do mnie trafia z jakimś pomysłem na biznes, to staram się sam to ogarniać. Ale wydaje mi się, że gdybym znalazł sobie kogoś fajnego, kto by mi w tym pomógł, to bym był bardziej skuteczny.
Michał: Mówisz o Go For World?
Jarek: O Go For World, ale też w ogóle o marce „Kuźniar”. Kogoś, kto w jakimś sensie pomógłby mi przypilnować parę rzeczy, żebyśmy zrobili kilka komercyjnych projektów. A ja już widzę, że sam nie mam przestrzeni i powietrza na to, żeby to zrobić.
Michał: Brakuje czasu. To jest jedyne kryterium. Jak rzeczywiście go brakuje, to potrzeba rąk do pomocy. Ale z drugiej strony z moich obserwacji wynika, że Ty jesteś na tyle mocną i świadomą marką, że potrafisz sam to robić, że aż żal czasami oddawać to komuś innemu. Co by nie oszukiwać, weźmiesz kogoś, odpalisz mu 30% z deala za to, że on jest. To jest dużo, zwłaszcza, że to nie jest tak, że ta osoba przynosi kompetencje, których Ty nie masz. Nie, ona wyręcza Cię tylko w kontakcie z klientem. I prawdopodobnie – z dużym szacunkiem do tej osoby – robi to dużo gorzej niż Ty, a Ty jesteś dzisiaj już bardzo świadomy tego kontaktu z klientem.
Jarek: Doszedłem właśnie do takiego momentu, że wiem, że ludzie z fantazją wszędzie są poszukiwani, ale potrzeba bardzo dużo zapieprzania. W projekcie Go For Guide dostaję 100 tys. zł na zrobienie czegoś, co ma agregować przewodników miejskich w Polsce czy w ogóle globalnie. Ale współpracujesz z ludźmi z IT, nie znasz się na tym, więc im ufasz. Dostajesz produkt, który ci się nie podoba, ale już wiesz, że ten budżet jest zamknięty, więc zabierasz go do innych, a oni mówią ci, że „my to zrobimy jeszcze raz, ale za kolejne sto”. I masz ten problem, że masz gotowy produkt, tylko chcesz go trochę poprawić. Bo dla ludzi 100 tys. zł to są gigantyczne pieniądze, które jesteście w stanie wydać dzisiaj w sekundę w relacjach IT. I tak naprawdę to jest zrobienie takiego produkciku, który jest do rozwoju. Tak naprawdę za te sto powinieneś mieć już coś gotowego, z czym idziesz do ludzi. Już im nie opowiadasz na przykładzie paru slajdów i twojej fantazji słownej, co chcesz zrobić, tylko mówisz: „Zobaczcie, działa”. I nawet jak znajdziesz tam zarobionych 10 zł, to oni widzą, że z tych dziesięciu, jak dołożymy ileś, to się zrobi ileś. Ale musisz to mieć. I pojawia się ryzyko przegranej, że oczekiwali, że będzie tam zapisanych generalnie milion ludzi, a nie jest. I to jest taka kombinacja. Cały czas siedzisz i pracujesz, pilnujesz wszystkiego i jesteś dla wszystkich. Jak słyszę „KFC, McDonald’s”, to ludzie zawsze na to reagują: „megakorpo”. Fajne jest w tych firmach to, że jeżeli chcesz zarządzać ludźmi, to musisz wiedzieć, jaki problem ma ta dziewczyna, która odzywa ci się w głośniku i mówi: „Halo, witam w McDonaldzie, co pan zamawia?”, to ty tą dziewczyną musisz być przez chwilę, żeby ewentualnie później ją opieprzyć. I to samo jest we własnej działalności.
Michał: Musisz wypracować te procesy sam, żeby móc je przekazać komuś innemu, kto się nimi zajmie i je rozwinie, ale ta podstawa musi być.
Jarek: Przed wyjazdem do Ciebie otwieram maila i mówię: „Danusia, w poście mówiącym o tym, że zostały nam trzy bilety lotnicze do Gruzji, jest za dużo tego, tutaj powtórzyłaś słowa, mail nie taki”. I to jest fajne, że udało mi się tak zrobić, że ja to wysyłam i później już nie muszę tego powtarzać. Najbardziej wkurzające są takie sytuacje, że zapieprzasz 25 godzin na dobę, osiem dni w tygodniu, skracasz spotkania, przegadujemy coś i za chwilę jest ten sam problem: „Przecież my o tym już mówiliśmy”. To tempo o tyle jest fajne, że wyostrzasz sobie spojrzenie na pewne rzeczy.
Michał: I musisz być bardziej asertywny.
Jarek: I konsekwentny, że jak za dziesiątym razem nie jedzie, to za jedenastym też nie pojedzie.
Michał: Cała sztuka sprowadza się do tego, żeby przekonać się nie za dziesiątym razem, tylko za drugim, ewentualnie trzecim.
Jarek: To jest gigantyczna oszczędność czasu.
Michał: Wrócę do tej telewizji i do przejścia do Onetu, gdzie robisz Onet Rano. Polega to na jeżdżeniu samochodem z gośćmi – w takim mobilnym studio. Ale wcześniej robiłeś to samo ze swojego samochodu z telefonu na Periscopie, jedną kamerką. Dojeżdżając do studia TVN, włączałeś się rano o 6.45, gdzie miałeś tę półgodzinną transmisję.
Jarek: A jak była 6.47, to były pretensje widzów.
Michał: Mam dwa pytania, pierwsze to: na ile Twoja społeczność, która budowałeś samodzielnie, poza telewizją, była argumentem w rozmowach z obecnym pracodawcą, czyli Onetem? I drugie: czy ten koncept samochodu, który jest w Onecie, wynika z tego, że Ty wcześniej jeździłeś i robiłeś tak transmisje ze swojego auta?
Jarek: Podczas rozmowy z moimi szefami ja mówię: „Jesteśmy otwarci, zróbmy coś razem. Spróbujmy, skoro działa na jedną kamerę, to jak zamontujemy pięć i zrobimy to bardziej mobilnie, to może też zadziała”. I to był wstęp do tego, żeby w to pójść. Więc jak ktoś tam chce zahaczyć, uderzyć we mnie, to wysyła mi linki do Carpool Karaoke. Wiem co to jest, ale to nie jest to samo. Chodzi o to, aby dopalić Periscopa. I brakuje tylko tego, co jest w Periscopie, że masz szansę powiedzieć coś do Andrzeja, Kasi, na Fejsie to samo. I dlatego staram się czasami backstage’owo, tuż przed programem wykorzystywać tę formę, żeby z nimi pogadać. Bo fajne jest, jak powiesz: „Pozdrawiamy Sydney” albo „Fajnie, że w Hanowerze też nas Kasiu oglądasz”. I dla tych ludzi to jest już wystarczające podziękowanie, pokazanie, że o nich myślisz. Jak teraz prowadzę auto, to nie widzę na bieżąco tych komentarzy, bo podgląd jest bez nich. I skupiam się bardziej na rozmowie z gośćmi.
Kiedyś Adam Nowak z zespołu Raz, Dwa, Trzy powiedział, że czuł się w Onet Rano, jakby syna odwoził do szkoły. Nieraz tylko w samochodzie mogą pogadać, bo inaczej nie mają kiedy. Ostatnio była u nas Renata Kaczoruk i ona mówi: „Miałam poczucie, jakbym jechała z tobą windą i nikogo więcej nie było”. Zamykają się drzwi, ale nagle zaczynasz mówić zupełnie inaczej, niż byś chciał. Miałem ostatnio wrażenie, że Patrycja Markowska tak się zapomniała, że dzięki temu bardziej otworzyła – to było fajne. A propos tego, o czym rozmawialiśmy przy okazji tematu długość podcastu a liczba widzów, pamiętam, jak Tymon Tymański został kiedyś zaproszony, a po nim zaplanowany był kolejny gość. I tak jeździmy z Tymonem 20 min i słyszę: „Słuchaj, drugi gość nie dojedzie, a następny jest za 20 min”. I myśmy gadali 40 min. I to było tak, że widzowie tylko przychodzili, nikt nie odchodził. To jest niezwykłe, że oglądasz rano w porze bardzo trudnej.
Michał: Mam na to swoją teorię: uważam, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Zrobisz trzygodzinny program z ciekawą osobą, interesującym tematem, fajnie prowadzony, to ludzie będą, chyba że mają coś zaplanowanego. Widziałem Wasze statystyki, które kiedyś publikowałeś, okazuje się, że Was ogląda bardzo wiele osób, też nie na żywo, i to jest super.
Jarek: Zauważyłem w którymś momencie, że miałeś tysiąc na żywo i drugi później, a nawet więcej. Teraz to samo widzimy na Facebooku i mile się zdziwiliśmy. Wczorajszy program z Wrocławia: 117 tys. wyświetleń na koniec programu, a 127 tys. na koniec dnia. To jest fajne, że ci ludzie przychodzą, że widzimy taką różnicę w emocjach gości, co przekłada się na zasięgi. Robiliśmy program w Wałbrzychu i w Szczecinie, okazało się, że masz lokalną społeczność, która cieszy się, że jesteś u nich – i oni zapewnią Ci tę liczbę podań dalej dwa, trzy razy większą. Bo oni mają możliwość pochwalenia się swoim miastem komuś, nigdy by tego nie zrobili, ale tym razem zrobią. To fajnie dopala, bo możesz mieć mniej znanych gości, a jednocześnie ta lokalna społeczność pomoże Ci poprawić wynik.
Michał: Dla mnie np. taki program to jest wyszukiwanie nowych inspiracji, więc „ciągle te same gęby”, to nie jest to, co chciałbym widzieć. Są też tacy widzowie, którzy czekają na to, aż pojawi się ktoś, kto żyje swoim życiem, nie widać go, a jest ciekawy.
Jarek: To tak jak wszędzie. Ostatnio jest Władek Frasyniuk – w Newsweeku, teraz Tygodniku Powszechnym. Ale przez ostatni tydzień nie mogliśmy się do niego dodzwonić, bo on świadomie wyłączył telefon. Udało nam się mailem przez znajomych dotrzeć do niego i namówić na program. I on zwykle w telewizji występował w garniturze, a tu nagle gada w kabinie samochodu – to dla niego naturalne. Zupełnie inaczej patrzy się na tę osobę. Ja go miałem odwieźć pod Narodowe Forum Muzyki. Jedziemy, skręcam już tam, ale jest natłok samochodów z tyłu, z boku, z przodu. Nagle cofa jakiś van, więc stoimy razem z nim na zakładkę. Tysiące szczegółów na to wpływa, ale muszę wrzucić na luz, by czujniki parkowania nie piszczały cały czas, bo zagłuszą gościa. I jestem w sytuacji, w której normalnie otworzyłbym szybę albo wysiadł, pomógł wyjechać tej ciężarówce, a nie mogę, bo rozmowa trwa. I widzę, że Frasyniuk też tak patrzy kątem oka, czy już kończymy, zaczyna odpowiadać coraz krócej, bo chce już skończyć rozmowę, a ja ją przedłużam, ponieważ widzę kątem oka, że ta ciężarówka zaraz wycofa i będę mógł wjechać w miejsce, gdzie mam wjechać, zostawić go i koniec. Okazuje się, że gość z tej ciężarówki coś tam gmyra. Kończę nagranie, patrzę na Twittera, a kierowca tego vana zrobił zdjęcie, jak ja stoję obok niego, i napisał: „Witam we wrocławskich korkach”. W życiu nie pomyślałbyś, że kierowca vana ma konto na Twitterze, bo po cholerę, bo tam sami dziennikarze…
Michał: Jarek, jak bardzo różni się zaplecze onetowe, które masz teraz, od tego telewizyjnego, które miałeś kiedyś?
Jarek: Na pewno liczbą ludzi. Nawet nie jakością sprzętu, bo np. używałem nazwy Aviwest. Jest to jedna z najpopularniejszych firm na świecie, która produkuje takie urządzenie, które pozwala ci być live, ale w jakości Full HD. To bazuje na kartach SIM i nie jest wozem satelitarnym. Wstrzeliwujesz się, gdzieś tam wydzwaniasz. My w samochodzie mamy tak, że mamy zmultiplikowaną liczbę kart SIM, z każdej sieci ileś kart, aby broń Boże nie zerwało sygnału. A do tego Aviwesta też wkładasz ileś kart SIM, żeby cię nie zerwało. Gdy jedziemy na realizację zewnętrzną, to mamy wynajęte specjalne kamery, gimbala. Gimbal to jest takie urządzenie, że jak już podepniesz kamerę, to ona trzyma poziom, ale też możesz zrobić bardzo fajną jazdę. Masz bardzo fajną perspektywę, ładne obrazki. Wiadomo, że jak idziesz z kamerą na ramieniu, to się bujasz i ten obraz jest niestabilny, a tutaj masz żyroskop bardzo fajnie rozbudowany. Nie mamy oświetleniowców, w samochodzie korzystamy z naturalnego światła, na planie również. Jest dźwiękowiec, dwóch operatorów, w telewizji byłoby jeszcze dwóch. Dokładamy sobie zdjęcia dronowe. Więc na pewno liczba ludzi, ale nie mam wrażenia, aby jakość sprzętu była inna.
Oczywiście istotne jest, żeby była komunikacja między ludźmi. W telewizji masz tak, że jak nagrywasz z wozu satelitarnego, to każdy z operatorów ma jeszcze tzw. sterowanie podpięte i widzi, która kamera zapala ci się na czerwono. A tutaj tego nie masz. Albo że każdy z operatorów ma słuchawkę i to jest realizowane z wozu, oni wiedzą po prostu, kto jest na żywo, a kto nie. Tutaj znowu tego nie masz. Oni są na telefonach. I wymyślamy różne sposoby, jak to zrobić, aby każdy miał ten sam komfort. To są drobnostki, a w finale widz dostaje produkt, który powinien otrzymać. Przydawały mi się bardzo te programy wyjazdowe „Wstajesz i wakacje”, „Wstajesz i ferie”. Wóz satelitarny na miejscu, trzy, cztery kamery i jedziesz, robimy swoje. Teren trudny, wszystko na żywo. A tutaj: np. wczoraj, idąc sobie do swojego mobilnego studia, robię przegląd prasy, za chwilę podchodzi do mnie prezydent Wrocławia, idę sobie z nim na spacer po rynku, kamera obok nas, później wsiadam do studia, tam mam już dwie kolejne osoby, gdzieś tam z nimi jadę, wysadzam je na moście miłości, gdzie czeka na mnie Biedroń. Z Biedroniem idę sobie po moście, wsadzam go do auta, odwożę go na kongres, rozmawiamy, łączymy te światy. Patrząc na rozwój tego projektu, okazało się, że to studio mobilne jest jednym z istotnych elementów. Nie że się upierasz, że wszystko będzie tam robione, tylko że możesz właśnie, korzystając z nadawania live, co chwilę gdzieś coś robić. Możesz wyjść z tego auta, zrobić jakąś rozmowę na zewnątrz, kombinować.
Michał: Jaka jest minimalna wielkość ekipy do robienia dzisiaj telewizji?
Jarek: Jak ostatnio liczyliśmy, to jest dwóch realizatorów, dźwiękowiec, dwóch operatorów. Jeszcze masz producenta, make-up – też takie osoby, bez których to nie pojedzie – więc to jest ponad 10 osób. Jak np. pojechaliśmy na projekt „Onet on tour”, to było dwóch operatorów, producent, gość od sociali, ale też w roli operatora przebitkowego, czyli takiego, który kręci trochę backstage, trochę czegoś, żeby później można było to ładnie zmontować, i prowadzący w roli wydawcy, współproducenta i hosta – więc masz wtedy pięć osób. I to się da zrobić.
Michał: Da się, dwie kamery to absolutne minimum?
Jarek: W Rumunii mieliśmy dwóch operatorów, ale jeden z nich był operatorem drona. Więc było dużo takich sytuacji, że w którymś momencie na trasie zatrzymujemy się, on zostawia normalną kamerę, włącza drona. Ja robię jakieś rzeczy samochodem, by zrobić sceny w drodze, a on wtedy dronuje. Więc masz w sumie trzy kamery. Czwarta to będzie jeszcze ten gość, który załatwia cały czas Instastory, Snapy i sociale. I on jednocześnie kolejną, normalną kamerą, nie telefonem, kręci jakiś taki backstage, żeby takiego trochę fajnego „brudu” gdzieś tam było.
Michał: Fajnego „brudu”, czyli te wszystkie przebitki?
Jarek: To jest zawsze fajne. Widz może zobaczyć ciebie właśnie takiego nieułożonego. Myślę, że to jest ogromna wartość, np. jak zespół Onet Rano robi sobie ze mnie gify i bekę, to się uśmiecham.
Michał: Ale to jest potrzebne, kuchnia, kulisy.
Jarek: A teraz możesz to pokazać, bo normalnie to gdzie? Były kamery skierowane tylko na studio, i koniec. A to, co się dzieje na backstage’u, jest fajne.
Michał: Pytanie dla osób, które rozważają karierę w telewizji lub w mediach, chcą wejść w to środowisko: jakie zagrożenia związane są z tym, że stajesz się osobą publiczną?
Jarek: Jest duża konkurencja, to nie jest zawód, w którym wszyscy się kochają, co wynika z konkurencji. Jest też bardzo duże tempo, więc relacje często są po prostu szybkie, nie są to jakieś głębokie przyjaźnie, choć się zdarzają. Bardzo dużo czasu spędza się z tymi samymi ludźmi przez bardzo długą część życia, co wpływa na to, że te relacje zamieniają się na domowe, później się rozpadają, to jest dosyć trudne. Ostatnio jeden z naszych producentów, Michał, powiedział mi: „Ja rozumiem już, o co chodzi, mam poczucie, że jesteś taki zamknięty. Ja bardzo łatwo przełamuję lody, a z tobą mi się nie udaje tego zrobić. Uśmiechasz się, gadasz, jesteś z nami cały czas, ale jednocześnie jesteś zamknięty. Ale ja już rozumiem, ci ludzie cały czas czegoś od Ciebie chcą. Ty nie możesz iść do kibla albo zrobić awantury na stacji, że ktoś zajechał ci drogę, bo skojarzą cię i będzie gadanie, że pan z telewizji się rzuca”. Do tego potrzeba ogromnego dystansu do siebie samego, bo znam takie osoby, które tego nie ogarniają. Ostatnio namawiałem taką przesympatyczną aktorkę, która ma poczucie humoru, dystans i w ogóle jajcarka, aby do mnie wpadła. Ona na to, że nie przyjdzie, bo boi się, że powie coś takiego, co zagrozi jej pozycji. Ja nawet nie miałem takiego pomysłu na to, co takiego złego moglibyśmy zrobić. Wydaje mi się, że to wynika z braku dystansu, bo nawet jeśli ktoś coś, to ona będzie w stanie to obronić. Jak się tego nie ma, to można tutaj odlecieć i zwariować. Fajnie jest wyobrazić sobie takie kamienie podwiązane do swoich nóg, a które trzymają cię przy ziemi. Możesz na chwilę odlecieć, jak coś wyjdzie, ale też nie dać się zerwać.
Michał: Masz kogoś takiego, kto jest dla Ciebie taką osobą pionizującą, sprowadzającą na ziemię, jak Ci trochę woda sodowa uderzy do głowy?
Jarek: Sam dla siebie jestem taką osobą. Mam takie poczucie, że fajnie, że zaczynałem, mając 15 lat, ale jednocześnie to jest dzisiaj trochę takie przekleństwo. Realnie skończyłeś 40 lat, a masz poczucie, że 60. Za chwilę będę miał 25 lat pracy w mediach. I jeszcze pora dnia, w której pracuję, jest męcząca. Kiedyś mi to nic nie robiło, a dziś już tak. Pamiętam, że jak pracowałem w Radiu ZET, to z Aliną Dragan– taką fajną babką, która ogarnia tę radiową przestrzeń – rozmawialiśmy o tym, że w holenderskich czy amerykańskich mediach bardzo dba się o tych porannych hostów, bo oni nakręcają dzień. Jak nie zrobią Ci dobrego poranka, to nie masz dobrego radia. U nas była trójpolówka polegająca na tym, że uprawiasz tę część pola, później nie uprawiasz jej, żeby odpoczęła, uprawiasz inną. I tych ludzi raz na jakiś czas się przerzucało. A tutaj jest tak, że jedziesz do końca.
Wydaje mi się, że społeczność też bardzo dużo rozumie. Jak gdzieś jadę i mnie rano nie ma, mówię wprost, że jestem zmęczony, to widać, że tych widzów jest mniej, ale oni mówią, że czekają. Ty jesteś w stanie im wytłumaczyć, a oni rozumieją dlaczego. I to jest fajne. Doprowadzenie do takiej relacji, która nie jest relacją typu pan z telewizji czy z internetu a widzowie, a jedynie skuteczniej gada. Teraz znikam, za chwilę przez tydzień będę w Gruzji i zamierzam być codziennie live na fanpage’u Onetu.
Michał: Czy podróże są dla Ciebie bardziej pracą, czy pasją?
Jarek: Pracą. Pasji jest dużo w tym, aby znaleźć jakiś nowy kierunek, fajnego, nowego człowieka. Niedługo po raz pierwszy jedziemy na Alaskę i po raz pierwszy dolecą tam osoby ze Stanów Zjednoczonych i z Rzymu. Mam taką klientkę, która pracowała w wielu bankach w Polsce, a później okazało się, że pracuje w jednym z dużych banków w oddziale nowojorskim. Żyjąc w Stanach, na Alaskę możesz polecieć z każdym biurem podróży, a ona odzywa się właśnie do Polski, by z nami ruszyć. Więc ona doleci sobie z Nowego Jorku do Seattle, a stamtąd ruszymy dalej. I jednocześnie rzuciła hasło swoim znajomym z Rzymu, parze Polaków, którzy z tego Rzymu też dolecą do Seattle. Okazuje się, że nie musisz zamykać się tylko w Polsce. Dla nich ten budżet nie jest tak duży jak tu, bo trochę inaczej zarabiają. A jednocześnie w Polsce coraz mniej muszę tłumaczyć dlaczego. Nawet teraz zrobiliśmy tak, że wyjęliśmy cenę biletu lotniczego z ceny wyprawy i mówimy: „Możesz polecieć z nami, a jeśli chcesz lecieć trzy dni, to sobie leć, tylko przyleć tego i tego dnia, poczekamy na Ciebie”. Nagle okazuje się, że cena wyprawy spada o 9 tys. zł, i ktoś mówi: „Jak to?”. – „Bo zobacz, to, to i to”. – „A, no tak”. Już jest zupełnie inna rozmowa. I jest już trochę łatwiej. I to jest jakaś nagroda, ale też cały czas praca z ludźmi. Oni zapłacili pieniądze za wyprawę, ale też za jakiś kontakt z tobą lub jak ktoś jedzie ode mnie, to cały czas jesteś takim serwisem. Ostatnio miałem to samo na wyprawie biznesowej. Byliśmy w Kraju Basków, miałem przewodniczkę. Hania robiła swoje, a ja, mimo że nic nie musiałem, mogłem być gościem, cały czas byłem gdzieś w tej grupie i słuchałem, żeby wyprzedzić to, czego oni za chwilę zażądają.
Michał: Aby przygotować się też do następnych wyjazdów, zebrać feedback.
Jarek: Oni zaczynają ci o czymś mówić i ty musisz wymyślić sposób, w jaki to utniesz albo rozwiążesz. I to jest cały czas praca z ludźmi, po której masz ochotę wyjechać na odpoczynek.
Michał: Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i doradzić coś sobie – 15-letniemu Jarkowi zaczynającemu pracę – to co by to było z perspektywy czasu?
Jarek: Bardziej uważaj na swoje emocje. Jak byłem młody, to zafascynowałem się tym, że mogę mówić, pracować w radiu, zarabiać jakieś małe pieniądze, które dają mi małą niezależność, mogę się wyrwać z domu i pojechać do kolejnego miasta, ale kompletnie zapomniałem o tym, aby przygotować sobie niszę, takie miejsce, zanim pojawi się rodzina. Więc życzyłbym sobie usłyszeć od siebie to, żeby zadbać o swoje własne serce, o swoją własną głowę, żeby się w wielu sytuacjach nie dać się tak bardzo wciągnąć i zatracić. Bo np. ten stan takiego fizycznego zmęczenia, w którym teraz jestem, ale też po raz pierwszy psychicznego, takiego poczucia, że nie odpowiedziałeś na ileś maili. I strach dla mnie niezrozumiały, że ja już nie zdążę i że to może źle się skończyć. A jednocześnie wiem, że więcej nie ma jak. To jest nowa sytuacja, w której muszę sobie poradzić. Być może gdybym wcześniej wiedział, że powinienem inaczej planować sobie czas, być bardziej asertywny, częściej mówić „nie” w niektórych sytuacjach, a ja mam ten problem, który może wynika z jakiegoś kompleksu, że ja staram się, jak matka kazała, być zawsze na „tak” ze wszystkim. Czasem ludzie z ekipy mnie zabierają i mówią: „Dobra, już dosyć”, podczas gdy ktoś prosi o jeszcze jedno zdjęcie lub ma jakąś sprawę. Ja zatrzymuję się wtedy i słucham, bo nawet nie chodzi o to, co pomyślą, ale wyobrażam sobie, że mój zawód jest taki, że ja jestem tam dla innych. To jest mój widz, to jest moja waluta przed szefami. I musisz się nim zaopiekować, bo inaczej nie zajedziesz daleko.
Michał: Jarku, gdzie można znaleźć Ciebie w internecie?
Jarek: Jestem na Facebooku i to w dwóch przestrzeniach. Jedna należała kiedyś do „Wstajesz i wiesz”, ale ponieważ sam ją założyłem w konspiracji przed szefem i on później tego w ogóle nie pilnował, to odchodząc z firmy, pomyślałem, że to moje, nikt tego nie będzie pilnował. I to nazywa się Jarosław Kuźniar LIVE, a mój prywatny profil na Facebooku to po prostu Jarosław Kuźniar.
Jestem też na Twitterze i Instagramie jako Jarosław Kuźniar. Staram się nie występować pod żadnym nickiem, bo to nie pomaga. Wszędzie jestem pod imieniem i nazwiskiem, ale na YouTubie raczej nie, z uwagi na to, że współpracuję z Onetem, to nie robię konkurencji. Jestem też na Snapie, bo Arlena mnie trochę do tego namówiła, bo coraz częściej wchodzę w relacje biznesowe z markami, które chcą, abym im coś zrobił. I co też jest fajne, oni mówią: „Zróbmy coś, ale na Twoich warunkach”, więc wiem, że te przestrzenie są ważne. I widzę, jak na Snapie fajnie działa National Geographic albo CNN, dla mnie to nie jest gimbazowa aplikacja, tylko to jest inny rodzaj komunikacji. Pewnie tego Snapa zabije Instastory, ale tam też staram się pilnować. Po zasięgach widać, jak ludzie oglądają nie tylko foty, które wrzucasz, ale krótkie wideo czy coś takiego, co jest taką snutą historią.
Patrząc na biznes, to LinkedIn jest takim miejscem, gdzie też powinienem być. Więc jestem jako Go For World i jako Jarosław Kuźniar. Uczę się tego, patrzę, jak to działa, zdaję sobie sprawę, że to jest zupełnie inna społeczność. I nie wiem, na ile mogę im pewne rzeczy sprzedać, a na ile dzielić się jakimiś emocjami. Więc uczę się tego. Więc goforworld.com to jest taka przestrzeń, w której staram się pakować małe grupy na intrygujące wyprawy warsztatowe.
I śmigam po Onecie. Serdecznie zapraszam na Onet 100 na nasz fanpage. Tam znajdziecie wszystko w jednym miejscu, bo normalnie po Onecie jesteśmy porozrzucani w różnych brandach.
Michał: Dzięki, Jarku. Trzymaj się i do zobaczenia.
Jarek: Ja też bardzo dziękuję, do zobaczenia.
Dzięki wielkie, Jarek, za przyjęcie zaproszenia do mojego podcastu. Na początku obiecałem Wam, że podzielę się moimi wnioskami po tej rozmowie. I jeden generalnie wniosek z tego płynie – podpisuję się pod nim obiema rękami. Czasami wydaje nam się, że trzeba mieć jakieś niesamowite szczęście albo tzw. mocne plecy, czyli jakichś niesamowitych sprzymierzeńców, którzy pomogą nam w tej naszej karierze. Że żeby być docenianym profesjonalistą w swoim fachu czy nawet taką osobą, która zdobywa pewną popularność, to trzeba mieć właśnie takie wsparcie innych, bo sami sobie z tym nie możemy poradzić. A ja myślę, że historia kariery Jarka Kuźniara pokazuje, że wcale tak nie jest, że wystarczy być osobą pracowitą, otwartą, gotową do tego, żeby w takich kluczowych momentach swojej kariery wykonać kilka kroków ekstra, takich, które pozwolą nam sięgnąć po to, co początkowo wydawało nam się nieosiągalne i niedostępne.
Myślę, że nie ma drogi na skróty, że to wszystko wymaga pewnej sekwencji zdarzeń. Czasami trzeba poświęcić coś, a nawet bardzo dużo, żeby móc osiągnąć coś więcej w przyszłości. Zobaczcie, ile takich mało spektakularnych prac czy zajęć musiał wykonywać Jarek, żeby dotrzeć tu, gdzie jest. Cieszę się, że mam podobną historię, bo jeżeli słuchaliście setnego odcinka podcastu, to dobrze wiecie, że bardzo wiele rzeczy, które w swoim życiu robiłem, to były takie drobnostki, z których kleiłem swoją rzeczywistość, ale dzięki nim byłem w stanie posuwać się coraz dalej i stawiać sobie coraz ambitniejsze cele, ale nawet nie z taką świadomością, że je sobie stawiam świadomie, tylko po prostu podejmuję się ich realizacji, nie bojąc się porażki. Konsekwencje tego, że coś może pójść nie tak, wcale zazwyczaj nie są aż tak straszne, jak nam się wydaje.
Uwielbiam rozkładać takie kariery jak Jarka na czynniki pierwsze i widzieć, że tam nie ma nic specjalnego, żadnych cudów, jest za to bardzo dużo pracy, np. umiejętność budowy dobrych relacji z innymi – od razu podkreślam, że nie ze wszystkimi, tylko z tymi osobami, z którymi widzimy jakąś wspólność myśli, działań, z którymi jest nam po prostu po drodze. Nie należy się też zamykać na innych.
I to tyle na dzisiaj. Przypominam, że całą naszą rozmowę znajdziecie także na YouTube, a notatki do tego odcinka podcastu opublikowałem pod adresem jakoszczedzacpieniadze.pl/102.
A teraz dziękuję Ci już za wspólnie spędzony czas i życzę absolutnie superwakacji wszystkim tym, którzy na nie w tej chwili wyjeżdżają albo już na nich są. Życzę skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Trzymaj się i do usłyszenia!
{ 22 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Bardzo miła i ciekawa rozmowa. Jarkowi proponuję spróbować delegowania choć części obowiązków – powinno być trochę lepiej z wolnym czasem. Mam jeszcze małą uwagę do Was obu – podczas rozmowy zdarzało się zasłanianie ust ręką, a to pogarszało parametry audio. Pozdrawiam serdecznie.
Temat rozmowy na pewno ciekawy i fajnie że na jopie pojawiają się podcasty które odkrywają taką tematykę. Natomiast (abstrahując od tego konkretnego wywiadu) dla mnie Pan Kuźniar jest osoba której działalność publiczną oceniam krytycznie. Człowiek który mówi o tym jak walczy z hejtem i jak go to dotyka, sam jednocześnie nie stroni od niesprawiedliwych komentarzy i ocen, a potem dziwi się że internet odpowiada ze zdwojoną siłą.
Ciekawie się tego słuchało, nie można odmówić p. Kuźniarowi tego że ładnie buduje swoje biznesy, aczkolwiek… liczyłem na trochę więcej pazura, u było nie było, ninjy 😉
Dwie sprawy kładą się mocnym cieniem na karierze p. Kuźniara, z czego jedna ma nawet bezpośredni związek z tematem bloga – słynne „walmartowskie oszczędzanie”.
Druga sprawa ma związek z tematem rozmowy – budowanie wiarygodności i niezależności na rynku video. Zabrakło mi tu pytania o jednostronność gości którzy trafiają do „wywiadowczego samochodu” (program, co podkreślę, jest bardzo dobrze realizowany) – to ciekawe czy jest to wybór samego dziennikarza, wymóg Onetu czy też cała prawa strona odrzuca zaproszenia.
Tych dwu rzeczy stanowczo mi zabrakło do dania 5-ki 😉
Każdego ranka oglądam wywiady Pana Kuźniara i bardzo często jest tak, że goście „z drugiej strony” nie chcą przychodzić do programu, o czym Pan Kuźniar czasami informuje. Ostatnio był młody poseł z PIS. Jakiś czas temu inny polityk tej partii rozmawiał z Panią Renatą Kim. Teraz już Pan wie.
Ostatnio był młody poseł z PIS (Łukasz Rzepecki), bo skrytykował projekt o opłacie paliwowej. Plucie na partię rządzącą zwykle kończy się nagrodą w postaci zaproszenia do pani Olejnik lub pana Kuźniara. Ot, taka inicjacja i przepustka zarazem 🙂
Aż sobie obejrzałem ten wywiad z panami ze Stundup Polska: Michałem Kempą i Wojciechem Fiedorczukiem (swoją drogą fajnie by było dać link do niego tutaj, bo w podcaście nie padają ich nazwiska i się trochę tego naszukałem…) i faktycznie – Panie Jarku, szacun, że Pan to przeżył. Łatwo nie było, ale moje zdanie o nich raczej nie stało się pozytywne (szczególnie o tym jadącym z przodu).
Też specjalnie obejrzałem ten odcinek – po prostu żenujące. Przez moment miałem wrażenie, że redaktor Kuźniar każe im po prostu wyp… z tego samochodu 🙂 Pełen profesjonalizm, wielkie brawa dla niego. Wracając do rozmowy (świetna), ale zabrakło mięsa, know-how jakim np. podzielił się Kamil Kozieł.
Bardzo ciekawa i inspirująca rozmowa! Mega się tego słuchało – dzięki wielkie!
Michal,
Na prawde swietny merytorycznie odcinek!
Sslucham Twoich podcastow juz od dawna – smialo moge powiedziec, ze przesluchalem wiekszosc. Wiem wiec tez, ze kiedys bardzo waznym bylo dla Ciebie aby utworzyl serwer go gier bez wulgaryzmow.
Przyznam, ze niestety czulem pewien dysonans sluchajac tego odcinka calkiem niezle obfitujacego w rozne K i H i inne (np. cytuje „k*tas podwieszony na szyi”), ktorego w pewnych momentach nawet trudno bylo sluchac z uwaga, w stosunku do tego co deklarowales kiedys, a takze w stosunku do innych tresci, ktore do tej pory publikowales.
Czuje, ze zrobiles to celowo publikujac to nagranie bez cenzury, bo zawsze starasz sie nagrania publikowac z jak najmniejsza liczba ciec. Jednoczesnie uwazam jednak, ze brakuje spojnosci w tym podcascie w stosunku do tego, co deklarowales i publikowales wczesniej.
Pozdrawiam!
Hej Bartek,
Dziękuję za wyłapanie. Mam wrażenie, że przesadzasz. Pojawiły się dosłownie dwa takie słowa w całym dwugodzinnym nagraniu więc raczej nie można mówić o tym, że podcast w nie „obfituje”. Nie uznałem za zasadne żeby je wypikiwać. To, że komuś się wymsknie coś od czasu do czasu, zasadniczo różni się od sytuacji, gdy bluzga non-stop.
Pozdrawiam
Potwierdzam słowa Michała – owszem wyłapałem również te dwa słowa które rozmówca użył, ale nie zabolało mnie to jakoś szczególnie w uszy, nie były one wypowiedziane jakoś z emfazą, naciskiem czy złością, po prostu. Jak na dwugodzinną rozmowę to już nie przesadzajmy z takim puryzmem językowym.
Witaj Michale,
Chciałbym się podzielić swoją opinią. Te „k.wy” do Pana Jarosława raziły bardzo moje ucho chyba dlatego, że pojawiły się w Twoim podkaście. Rozumiem że to tylko kilka a wywiad taki długi… Tak jak napisałem był to wywiad, a nie rozmowa „u Sowy”, Pan Jarosław miał świadomość że to się nagrywa i będzie słuchane. Chyba można się powtrzymać lub użyć „niedomówienia” (Jan Kobuszewski by Stanisław Tym).
Na dodatek w mojej opinii żaden z epitetów nie wnosił nic do treści. Nie podkreślał ani szczególnego wzburzenia ani ekscytacji – poprostu przecinek.
Dziękuję że do tej pory nie używałeś takich „przecinków” pomimo tego, że nagrywasz tak długie odcinki. Dobra robota.
Pozdrawiam,
Podcast jak najbardziej w porzasiu. Co do wulgaryzmow to rzeczywiscie bylo ich zaledwie kilka, jednak ze rowniez uwazam, ze Michal Twoj podcast jest na tak wysokim poziomie, ze nie powinien byc macony takimi wstawkami, chocby ze wzgledu na szacunek do Ciebie I Twoich sluchaczy. Jednak ze oczywiscie nie ma co panikowac, w koncu to jednorazowy wybryk I to wypowiedziany przeciez nie przez Ciebie 😉
Calosci dobrze sie sluchalo, choc momentami draznil slowotok goscia. Jest elokwentny, bardzo latwo I plynnie sie wypowiada na kazdy temat, jednak ze mysle ze czasami warto byloby dac dojsc do glosu I Tobie Michale 😉 aby calosc wygladala na fajna rozmowe.
To tyle drobnych uwag, ktore tylko skutkuja malym minusikiem przy 5 w ocenie ;))))
Pozdrawiam I udanych wakacji.
Michal. Zmień nr podcastu bo ściąga sie jako 103,?
Hej Grg,
Nie widzę gdzie jest źle. Podaj proszę więcej szczegółów.
Pozdrawiam
Bardzo ciekawy temat do rozmowy. Kuźniar nie źle buduje swoje interesy. Ogólnie cały artykuł jest na plus. Aż miło się go czyta.
Cześć Michał. Po osiągnięciu setki przeskoczyłeś chyba na inny poziom. Dwa ostatnie odcinki są absolutnie rewelacyjne. Zgadzam się, że jeśli content jest dobry to ludzie będą słuchać nawet 5 godzin. Pozdrawiam i powodzenia 🙂
Pierwszy raz słucham a nie czytam transkrypt. Bardzo przyjemny głos! I oczywiście ciekawa rozmowa. Pozdrawiam
No nie wiem, może ja się nie znam… Ale dla mnie to jakiś bełkot jest. Fakt, że czytałam, a nie słuchałam, więc może dlatego. Albo po prostu Kuźniara nie lubię?
Koło Pana Kuźniara raczej obojętnie się nie przechodzi – albo się go lubi albo nie. Ja akurat nie bardzo za nim przepadam, ale podcast ogólnie ciekawy.
Świetny podcast! Tak trzymaj Michał! Bardzo ciekawa rozmowa z ciekawym gościem nie mogę się doczekać następnej.
P.S. I love your jingiel 😀
jeżeli mam zrobić taką karierę jak Kuźniar którego wszyscy dookoła nienawidzą, to ja dziękuję i postoję.