Podcast: Play in new window | Download (Duration: 1:52:45 — 104.0MB)
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
Kilka lat temu Michał Sadowski gotowy był oddać swój startup za darmo. Dziś skutecznie łączy budowę marki osobistej i marki giełdowej spółki Brand24.
Michał Sadowski z Brand24, to taki internetowy śmieszek. Niby poważny, ale jak przyjdzie co do czego to wygłupia się na firmowych filmikach. Jednocześnie sprawnie buduje swój wizerunek eksperta w zakresie prowadzenia biznesu opartego na liczbach, otwarcie dzieląc się w mediach społecznościowych wynikami Brand24 i przydatnymi obserwacjami dotyczącymi efektywności prowadzonych działań. Jest także przystępną osobą i na każdym kroku pokazuje, że liczy się dla niego zadowolenie każdego klienta. Dla wielu osób to niedościgniony wzór, jak powinno się robić nowoczesną komunikację firmy z jej klientami – bez korpo-zadęcia i po prostu „z ludzką twarzą”.
Ale z drugiej strony mieszanie marki osobistej z wizerunkiem firmy może mieć także negatywne skutki. To jeden z powodów dla których duże firmy tak często wzbraniają się przed taką formą komunikacji. Sęk w tym, że Brand24 też jest już całkiem dużą firmą. Zatrudnia ok. 60 osób, wszedł na giełdę (NewConnect) i wyceniany jest już na 100 milionów złotych.
Czy to coś zmienia? Właśnie o tym i o drodze Brand24 rozmawiam z Michałem. Jest też sporo o tym, czy warto wpuszczać inwestorów do firmy na wczesnym etapie, jak rekrutować pracowników i jakie są największe bolączki prezesa Brand24. Zapraszam do wysłuchania naszej rozmowy.
infoShare – Partner podcastu
Partnerem tego odcinka podcastu jest konferencja infoShare – największa konferencja technologiczna w naszym regionie Europy, która odbędzie się w dniach 22-23 maja 2018 r. w Gdańsku. Szacuje się, że w tym roku weźmie w niej udział ponad 6000 osób, wśród których będzie także mój dzisiejszy gość – Michał Sadowski. 🙂
To tam trzy lata temu wystąpiłem z prezentacją zatytułowaną „Zaufanie jako waluta przyszłości”, która położyła podwaliny pod moją nową książkę o podobnym tytule. A przy okazji przypominam, że do 18 maja trwa przedsprzedaż #ZCWP.
W tym roku oprócz występu na infoShare będę tam miał moje gdańskie spotkanie autorskie. Odbędzie się ono we wtorek 22 maja o godzinie 17:15 na scenie Inspire w Amber Expo i poprowadzi je Arlena Witt, którą znacie ze 110 odcinka podcastu. Spotkanie potrwa do dwóch godzin i planuję je zorganizować jako sesję AMA – Ask me anything, podczas której będziecie mogli zadawać mi dowolne pytania. infoShare to jedyne miejsce, gdzie spokojnie możemy pomieścić kilka tysięcy osób… miejsca dla chętnych więc nie zabraknie (aczkolwiek nie spodziewam się byście przybyli aż tak licznie).
UWAGA: Aby wejść na spotkanie autorskie trzeba się zarejestrować na konferencji infoShare! Wystarczy bilet „Basic Pass”, który aktualnie nadal dostępny jest całkowicie bezpłatnie. Potem ma już kosztować będzie już 50 zł. Warto więc się pospieszyć.
ZAMÓW BILET NA INFOSHARE 2018 →
Jeśli przyjdzie Wam zapłacić za bilet, albo wybierzecie droższe warianty biletów uprawniające do udziału w warsztatach i wydarzeniach towarzyszących infoShare (Conference Pass, Startup Pass, Executive Pass lub Investor Pass), to zachęcam do podania podczas rejestracji kodu rabatowego iS18_szafranski – uzyskacie 10% zniżki. 🙂 Kod należy wprowadzić na dole pierwszego ekranu rejestracji w polu „Enter discount code” i kliknąć przycisk „Validate discount code”.
Jest też dodatkowy bonus dla wszystkich, którzy zdecydują się kupić droższe bilety (czyli inne niż Basic Pass) – każda osoba, która przy zakupie poda powyższy kod rabatowy otrzyma od organizatorów GRATIS książkę „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” z moim autografem. 🙂 Będzie do odbioru wraz z materiałami konferencyjnymi.
Tym razem każdy, kto przybędzie na infoShare, będzie mógł także nabyć książki #ZCWP oraz #FinNinja na stoisku mojego wydawcy – Grupy Wydawniczej Relacja. Tam będę też podpisywał książki.
Harmonogram spotkań autorskich i nie tylko
Informacje o wszystkich planowanych spotkaniach autorskich (i nie tylko) znajdziecie we wpisie dotyczącym książki #ZCWP. Tam je zbieram i aktualizuję. 🙂
Samą listę spotkań i innych wydarzeń – znajdziecie w zakładce „Wydarzenia” na fanpage na Facebooku.
Droga Brand24 od startupu do 100 milionów złotych – audio i wideo
Możesz posłuchać podcastu, przeczytać transkrypt zamieszczony poniżej lub obejrzeć wideo na YouTube.
Oglądając wideo zasubskrybuj proszę kanał na YouTube oraz kliknij symbol dzwoneczka. Dzięki temu będziesz otrzymasz powiadomienie, gdy opublikuję nowy film.
Czytaj także: WNOP 124: Przesłuchany przez Arlenę Witt, czyli duże spotkanie autorskie na infoShare w Gdańsku
Transkrypt, czyli podcast do czytania
Transkrypt podcastu dostępny jest w dwóch formatach: PDF do pobrania i wersja tekstowa do czytania na blogu (po rozwinięciu).
Kliknij tutaj, aby pobrać spisaną treść podcastu (PDF).
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 121. Dzisiaj rozmawiam o kulisach rozwoju firmy wycenianej na 100 milionów złotych, jednocześnie mocno opartej na marce osobistej jej założyciela.
Witam Cię w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Dziś zacznę od refleksji. Właśnie dostałem informację, że do mojego magazynu dojechały książki – moja nowa książka: Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Mam pierwsze zdjęcia, wygląda to fenomenalnie. Z jednej strony jestem niesamowicie szczęśliwy, ale też niesamowicie wdzięczny, bo jak się tak cofam pamięcią i zastanawiam, co pięć lat temu myślałem na temat mojej przyszłości, to absolutnie nie wyobrażałem sobie, że będę miał na swoim koncie kolejne dwie książki. Więc jest to coś absolutnie niesamowitego, jestem Wam za to niesamowicie wdzięczny, dziękuję, że cały czas konsumujecie te treści, które tworzę, bo gdyby tego nie było, to pewnie siły by mi również nie starczyło na to, żeby takie książki pisać. Więc jeszcze raz wielkie dzięki.
Myślę, że my z moim dzisiejszym gościem jesteśmy dobrymi przykładami na to, że wcale nie trzeba być pierwszym w tym, co się robi, kimś, kto wymyślił daną rzecz, zaczynał jako pionier i nabijał sobie guzy. Mój gość to Michał Sadowski z Brand24, który mówi, że nie trzeba być pierwszym, ale wystarczy być najlepszym – na tyle, na ile się da. Michał doskonale wie, o czym mówi, bo kiedy jego firma Brand24 startowała, to byli trzynastym tego typu serwisem w Polsce. Takich firm na świecie też było wiele, a jednak udało im się przebić. Dzisiaj są w ścisłej czołówce, zdobywają klientów na całym świecie. Nie wiem, ile tych krajów jest, ale przynajmniej kilkadziesiąt, jeśli nie ponad setka. Coś absolutnie niesamowitego.
I w tym roku Brand24 zadebiutował na rynku NewConnect. Aktualna wycena firmy, czyli jej wartość, oscyluje wokół kwoty 100 milionów złotych. I właśnie dzisiaj z Michałem rozmawiam o jego drodze jako jednego z jej założycieli od absolutnego zera do firmy, która wyceniana jest na te 100 milionów złotych. I co ciekawsze, to nie jest koniec rozwoju tej firmy. Michał ma wielką nadzieję, że to jest jeden z etapów i próbuje dobić się do tego grona firm, które nazywa się unicornami – jednorożcami – firmami, których wartość przekracza w Polsce miliard złotych. Zobaczymy, czy mu się uda. Ja mu tego życzę. A przy tym ta droga Michała to z jednej strony niesamowity przykład skromności, z drugiej zaangażowania w rozwój produktu, z trzeciej – takiej drogi, gdzie to założyciel firmy jest jej twarzą, jest nierozerwalnie z nią związany, z wszystkimi plusami i minusami. Dzisiaj o tych plusach i minusach również porozmawiamy. A jednocześnie Michał jest też taką osobą, która ma niesamowity dystans do otaczającej rzeczywistości, do siebie, pozostaje nadal sobą, wystarczy popatrzeć na zdjęcia, które załączę w notatkach do tego odcinka podcastu. Myślę, że ten odcinek to będzie spora dawka wiedzy dla przedsiębiorców o tym, jak mogą próbować działać w pierwszych latach rozwoju swojej firmy, jeśli chcą stworzyć taką markę jak Brand24.
Partnerem tego odcinka podcastu jest konferencja infoShare, największa konferencja technologiczna w naszym regionie Europy. Odbędzie się ona w Gdańsku w dniach 22–23 maja 2018 r. Szacuje się, że weźmie w niej udział ok. 6 tys. osób. Będzie tam Michał Sadowski, będę tam i ja. Bardzo serdecznie zapraszam do uczestnictwa. Odbędzie się tam prawdopodobnie również największe spotkanie autorskie, jakie będę miał szansę współorganizować. Serdecznie zapraszamy do wysłuchania naszej rozmowy i do udziału w infoShare!
Michał Szafrański:Cześć, Michał!
Michał Sadowski:Siemanko.
MSz: Michał, proszę przedstaw się tym, którzy będą nas słuchać i oglądać na YouTubie.
MS: Nazywam się Michał Sadowski, jestem założycielem Brand24, narzędzia monitoringu internetu, które powie Ci o tym, kto gdzie mówi o Tobie w internecie. Poinformuje, a do tego stworzy w oparciu o to raporty itp. Rozwijamy ten produkt od kilku lat i sprzedajemy na świecie. Wystartowaliśmy we wrześniu 2011 r.
MSz: Ja ruszałem z moim blogiem w 2012 r. Pamiętam, że widziałem taki wywiad Maćka Budzicha z Tobą. Byłem wtedy na etapie szukania sobie następnego kroku w życiu, zastanawiałem się nad różnymi rzeczami i nie obraź się, zobaczyłem, że jakiś gówniarz występuje i opowiada, jakie ma tu plany. Ty robiłeś jeszcze Patrz.pl. Co to było?
MS: Patrz.pl miał być takim polskim YouTube’em, zrobiliśmy to jeszcze przed nim, a przejęła go grupa witryn z północy Polski, włączyli go do swojego portfolio. Nie mam z tym nic wspólnego od wielu lat.
MSz: I Ty mówiłeś w tym wywiadzie u Maćka Budzicha, że sprzedałeś udziały czy firmę za dwa miliony złotych.
MS: To było ciut później. Na pewno Maciek był uprzejmy zauważyć, że będziemy trzynastym narzędziem monitoringu internetu w Polsce, więc niespecjalna innowacja, bo tych usług było już dużo. Był Sentymetr, Newspoint, PressSerwis itd. Było tego od groma, a my pojawiliśmy się jako kolejne narzędzie, więc Maciek chyba z nudów mnie przepytał na Startup Weekendzie, gdzie byliśmy mentorami. Wtedy lepiej się poznaliśmy, dla mnie to było gigantyczne wydarzenie. Jak czekałem na ukazanie się tego wywiadu, to codziennie wchodziłem kilka razy na YouTube’a Maćka i dawałem „odśwież”, „odśwież”, „odśwież”, i sprawdzałem, czy pojawił się. Maciek i inne osoby, jak np. Paweł Tkaczyk, Artur Kurasiński czy Grzesiek Marczak to byli dla mnie ludzie sponad szklanego sufitu, na który patrzyłem, chodząc po konferencjach, słuchając ich prelekcji. Chciałem być trochę jak oni, być w gronie ludzi rozpoznawalnych, szanowanych w branży, kimś, kto zrobił coś istotnego.
MSz: I patrzyłem wtedy na Ciebie i myślałem: „Taki gówniarz, a jedną firmę sprzedał, drugą rozkręca, mówi, ile to jest warte, ma olbrzymie plany”. Pomyślałem, że „skoro On potrafi, to ja też”. Byłeś jedną z takich osób, które swoją szczeniacką bezczelnością dały mi kopa w tyłek. To, że byliście tym trzynastym serwisem monitorującym, też miało znaczenie. To nie jest kwestia tego, że musisz być pierwszy. Wystarczy, że robisz swoje. I dało mi to do myślenia, bo chodziły mi po głowie pomysły na biznes. Szedłem jakąś ścieżką i uznałem, że pora na zmianę.
MS: Czym zajmowałeś się wcześniej?
MSz: IT – firma informatyczna, custom software development, średnia firma. Byłem tam project managerem, dyrektorem ds. rozwoju, w takich firmach jesteś wieloma osobami jednocześnie, odpowiadałem za PR.
MS: Zdobyłeś wszechstronną wiedzę.
MSz: Gdy przeszedłem na swoje, to wszystko mi się przydało. Ty też miałeś w to wkład, bo popatrzyłem na Ciebie i pomyślałem, że ja też chcę mieć swój startup, może trochę inny. Zacząłem bloga o oszczędzaniu w czasach, gdy tych blogów było na pęczki, ale zrobiłem to po swojemu i chwyciło.
Fajnie się przedstawiłeś, powiedziałeś, że Brand24 to firma, która monitoruje itd. Jesteście firmą od niedawna notowaną na GPW, na NewConnect w Warszawie, więc jesteś prezesem spółki giełdowej. Wczoraj sprawdzałem notowania i kapitalizacja Brand24 to 100 milionów złotych. Więc jakieś dokonania na koncie są. Fajnie, że jesteś na GPW, bo to pozwala Was zmierzyć. Bo pewnie dotychczas zastanawiałeś się, ile ta firma jest naprawdę warta.
MS: Jeszcze za wcześnie na odcinanie kuponów, więc ta wycena dla mnie w tej chwili nie ma jakiegoś przełożenia na moje personalne finanse, a walczymy o coś znacznie większego, więc fajnie. Być może pomaga to w takich tematach rekrutacyjnych, w zbudowaniu zaufania wśród klientów, ale znamy swoje miejsce w szeregu, więc to nie jest dla nas cel sam w sobie.
MSz: Na ile w tym budowaniu zaufania odgrywa rolę to, jak zachowujesz się w sieci? Bo jesteś takim luzakiem, chłopakiem-swojakiem, kręciliście różne śmieszne rzeczy, gdy zdobywaliście nowych klientów, o Internety robięnie wspominając. Z czego to wynikało? Czy to jest Twoje naturalne wariactwo, czy wyrachowanie w promowaniu firmy?
MS: To naturalne. Wtedy nie było jakichkolwiek benchmarków, które by nam podpowiedziały, że jak będziecie odwalać głupie akcje, to będzie się Wam wiodło, to więź z marką umocni się itd. Były przykłady Bransona, ale to zanim zaczął odwalać takie akcje jak z tym byciem stewardessą. To było, zanim pojawił się Dollar Shave Club, który pokazywał, że tego typu droga jest fajna do zbudowania relacji z klientami. Więc to są nasze naturalne doświadczenia, które wypłynęły z tego, że poprzednio mieliśmy serwis rozrywkowy, gdzie promocja była wybitnie formą rozrywkową. Stworzyliśmy serwis wideo jako platformę także do naszych własnych filmików. Nawet na studiach ludzie rozpoznawali nas jako tych, którzy kręcą głupie filmiki. Niektóre były śmieszne, a niektóre tylko głupie i nieśmieszne – można znaleźć je w internecie, dobrze przeszukując sieć. Więc to było takie naturalne. A dopiero później zdaliśmy sobie sprawę z tego, że to działa i zaczęliśmy ogrywać to bardziej rozmyślnie, z premedytacją. Zobaczyliśmy, jak to się nazywa, jaki efekt psychologiczny w tym ogrywamy itd. Natomiast jest to w stu procentach naturalne, co nie znaczy, że z czasem nauczyliśmy się to wykorzystywać.
MSz: Czy przyprowadzało to klientów?
MS: Zdecydowanie. Do dziś pamiętam, że jak wypuściliśmy film z IKEA, to przez dwa tygodnie wszystkie moje telefony zaczynały się i kończyły od tego, że te osoby widziały filmik z IKEA. Podobnie było po Internety robię. Na początku byliśmy tym przerażeni, bo ciężko też określić, gdzie jest ta granica, gdy będziemy uznawani za sympatycznych ludzi, z którymi fajnie jest coś robić, a gdy przekroczymy tę granicę i staniemy się śmieszkami, którym ciężko jest zaufać w biznesie, bo jednak ludzie oczekują wyników, szczególnie w kontekście narzędzia monitoringu, którego podstawą są liczby, rzetelne analizy itd., a tu garść gamoni przytulająca się do siebie w łóżku w jednym z teledysków. Ale okazało się, że jednak nie przekroczyliśmy tej linii. To bardziej budowało sympatię i w pewnym sensie odświeżało komunikację. Myślę, że ludzie mają dość korpojęzyka, używania buzzwordów, niemówienia językiem korzyści, językiem ludzkim, wszyscy chcą być innovative, gamechanger, disruptor, social media monitoring business intelligence, a dopiero jak zaczęliśmy mówić: „Powiemy Ci, co mówią o Tobie w internecie”, to ludzie bardziej kumali, co robimy, niż te buzzwordy
MSz: Czy miałeś takie momenty, że chciałeś spasować w tej komunikacji? Bo Brand24 jest nierozerwalnie związany z Tobą, ale nie mówię, że to jest źle…
MS: Ale na pewno generuje problemy.
MSz: Jakiego rodzaju problemy generuje?
MS: Problemy w komunikacji z użytkownikami produktu, którzy wybierają mnie jako automatyczny i naturalny kanał do pośredniczenia w najróżniejszych tematach, np. problemów z zalogowaniem, przypomnieniem hasła preferencyjnie o 3 w nocy w sobotę itd. I to jest wyzwaniem przy pewnej skali, ale ma też swój plus, bo nawet gdyby moje ego w pewnym momencie urosło, że jestem prezesem spółki giełdowej i od przypominania hasła, to ja mam ludzi, nie będę się tym parał osobiście, to to powiązanie z marką automatycznie ściągnie mnie w dół i sprawi, że będę blisko ludzi i klientów. Mi na tym zależy, bo myślę, że ten moment, w którym prezesi przestawali pracować z produktem, czytać wiadomości od klientów, przestawali pracować w obsłudze klienta od czasu do czasu, to tracili kontakt z rzeczywistością. Jednak w słupkach nie widać wszystkiego.
Staram się bardzo dużo załatwiać samemu. Jak ktoś do mnie pisze, żeby skonfigurować projekt, to często robię to sam, a nie włączam kogoś z działu obsługi klienta, bo lubię mieć kontakt z produktem, obserwować, jaką drogę przechodzi nowy użytkownik, bo to bardzo ważne z perspektywy konwersji. Od czasu do czasu preferencyjnie włączam ludzi z firmy, kiedy nie mogę tego zrobić fizycznie, bo jestem gdzieś w trasie. Ja w ogóle nienawidzę telefonów. Gdy ktoś mnie prosi, czy mogę podać numer telefonu, bo chciałby pogadać, to uprzejmie proszę go, by pisał na Messengerze. Nie wiem, czemu ludzie mają ciśnienie na ten telefon. Dla mnie takim nieinwazyjnym, niegenerującym uwagi i skupienia sposobem komunikacji jest metoda asynchroniczna, czyli mail, Messenger.
MSz: Mam podobnie, wręcz „leczę się” z introwertyzmu. Udaje się, ale telefonu mimo wszystko nienawidzę, ani jak ktoś dzwoni, ani też dzwonić samemu – to jest straszne.
MS: Jesteś introwertykiem?
MSz: To nie jest tak, że jestem zdiagnozowanym introwertykiem, ale miałem i mam sporo takich cech. W jakiś sposób z tym walczyłem, samemu popychając się do tego, żeby to przełamywać, ale jednak telefon jest mym koszmarem.
MS: Nie postrzegałbym Ciebie jako introwertyka, a telefon też jest moim koszmarem. Myślę, że to nie jest optymalna forma komunikacji, szczególnie w naszym trybie życia.
MSz: Wracając do początku, Maciek Budzich powiedział Ci, że jesteście trzynastą firmą. Skąd pomysł, aby robić trzynastą firmę? I jak radziłeś sobie z tym, wiedząc, że jest konkurencja?
MS: Wydawało mi się, że ten problem można rozwiązać lepiej niż istniejące na rynku rozwiązania. Byliśmy o tym przekonani. Z dzisiejszej perspektywy tego nie czuć, bo wydaje się naturalne, że żyjemy w czasach Netflixa, Spotify, w których ludzie przyzwyczajeni są mocno do płatności rekurencyjnych, subskrypcyjnych, gdzie płacimy za produkt czy narzędzie comiesięczną opłatą abonamentową. Kiedy zakładaliśmy Brand24, praktycznie nie było polskich narzędzi subskrypcyjnych, takim najbardziej globalnie kojarzonym był Basecamp. LiveChat dopiero przechodził na model subskrypcyjny, takiej dystrybucji w chmurze.
MSz: Tylko hostingi były kojarzone.
MS: Hosting mocno kojarzony był z taką opłatą subskrypcyjną i to przyzwyczajało też klientów. Widzieliśmy, że te narzędzia monitoringu raz, że jakościowo zatrzymały się na interfejsie circa Onet 1995 rok. Często były trudno dostępne. Żeby przetestować sobie taki produkt, musiałem przejść przez kilka interakcji z jakimś przedstawicielem telefonów, żeby w ogóle dostać pierwsze wyniki. I uznaliśmy, że aż prosi się, aby stworzyć zautomatyzowany produkt, gdzie każdy użytkownik mógłby sobie wszystko wyklikać, tym samym koszt akwizycji klienta byłby mały.
MSz: Wtedy nie wiedziałeś, co to jest koszt akwizycji klienta?
MS: Wtedy totalnie nie myśleliśmy o tym, że: „Tak, tutaj koszt akwizycji klienta spadnie, bo jest duża automatyzacja, kliki będą relatywnie tanie, bo będziemy pozyskiwać ruch bardziej przez ruch przychodzący niż wychodząc do klientów”. Nie. Wtedy byliśmy totalnymi Januszami, więc nie widzieliśmy tych rzeczy. To była bardziej obserwacja w wygodzie, w skuteczności tych narzędzi. Byliśmy w stanie sami znaleźć wyniki, których tamte narzędzia nie znalazły. I uznaliśmy, że aż się prosi, aby coś takiego zrobić.
MSz: Czy byliście takimi ludźmi, którzy wtedy rzeczywiście wiedzieli, na co się porywają, czy to wyszło dopiero po jakimś czasie?
MS: Nie. Plan był taki, żeby w ogóle przeżyć. Pewnie gdybym na początku myślał, że to będzie wielki jednorożec, gigantyczny biznes, że tych potencjalnych klientów jest miliony na świecie, którzy mogliby skorzystać z monitoringu internetu, że międzynarodowa ekspansja, spółka giełdowa, to dorabiałbym sobie na maksa ideologię. Chcieliśmy po prostu przeżyć. Pamiętam do dziś, że jak wychodziliśmy z agencji ATV, która dzisiaj nazywa się Lemon Sky. Była ona jedną z pierwszych, które zdecydowały się zakupić Brand24. I kupili konto za 700 zł miesięcznie. To był nasz czwarty lub piąty abonament sprzedany w całej naszej historii. Policzyliśmy sobie, że suma tych abonamentów to jest już 2100 zł i za chwilę będziemy w stanie wypłacać sobie jakieś pierwsze wynagrodzenie, może po tysiąc złotych. Dla ludzi, którzy przez ostatnie miesiące nie mieli ani złotówki przychodu, przybijaliśmy sobie piątki z moim wspólnikiem jak totalne dzieci, które dostały tabliczkę czekolady. Chcieliśmy przeżyć. Nie było jakichś dalekosiężnych planów, nie byliśmy świadomi tego, jak dużo pracy trzeba będzie w to włożyć. Nie wiedzieliśmy nawet, czy dane, które zaczniemy zbierać, będą na tyle wartościowe, żeby zainteresować nimi firmy. Jeden z naszych programistów miał taki pomysł, żebyśmy napisali boty, które generowałyby treści, które my potem zbieralibyśmy, więc taka totalna patologia, gdzie sami tworzymy dla siebie ekosystem.
Więc jak uruchomimy pierwsze mechanizmy zbierające treść, okazało się, że tych wyników jest naprawdę dużo, że produkt jest wartościowy. Pierwszą wersję pokazaliśmy jakimś najbliższym znajomym, którzy byli bardzo wyrozumiali, bo wyglądała drastycznie słabo, ale parę modyfikacji czy pivotów [zmiany kierunku / sposobu działania] sprawiło, że produkt stał się na tyle dobry, by zacząć do niego zapraszać szersze grono. I to jest jedna z moich refleksji, coś, co widzę, że często nawala w startupach, że zbyt późno pokazują cokolwiek klientowi. Chcą go wymuskać, bo wydaje im się, że rozumieją grupę docelową. Do dziś wydaje mi się, że bardzo dobrze rozumiem grupę docelową i od początku rozumiałem, bo w stronę monitoringu poszliśmy jako klient, sami używaliśmy tych narzędzi dla naszych poprzednich witryn, byliśmy nimi zdenerwowani, więc ja dość dobrze widziałem, czego mi potrzeba jako klientowi. A mimo to moje oczekiwania okazały się być drastycznie różne od tego, czego oczekiwał rynek. I mieliśmy na tyle szczęścia, że jesteśmy typem ludzi, którzy nie mogą usiedzieć na tyłku, nie pokazując efektów swojej pracy, nawet zalążkowej. Więc zaczęliśmy go pokazywać relatywnie szybko. A często widzę fajne produkty i pomysły, które gdzieś tam zwlekają z pokazaniem, że jeszcze tę funkcję dorobimy, o okienko, tu jeszcze kawałeczek, bo wstyd pokazać. I często okazuje się, że coś, co pokazujemy klientowi, w naszych oczach wymuskane, tak naprawdę nikomu nie jest potrzebne.
MSz: Powiedziałeś, że produkt trzeba szybko udostępniać. Co to znaczy „szybko”?
MS: Najprostsze MVP czy takie prowizoryczne rozwiązanie, nawet w tej chwili przy pomocy takich aplikacji jak inVision, można zaprojektować jak taki flowużytkownika bez jakiejkolwiek wiedzy programistycznej, tzn. narysować go nawet w formie mock-upów, szkiców, wprowadzić pewne interakcje, żeby klient mógł przeklikać przez niego i sprawdzić wartość.
W przypadku monitoringu my pierwsze wyniki znajdowaliśmy przez Google i podsuwaliśmy klientom ręcznie linki do wyników, żeby sprawdzić, czy to są dla nich wartościowe dane. Czyli pisałem do gościa, który reprezentuje biuro turystyczne, podesłałem mu kilka wyników, mówię: „Patrz tutaj, gdzieś na forach mówią o waszym biurze, tu gdzieś na blogu piszą o waszym biurze. Czy te dane są dla Ciebie interesujące?”. On mówi, że tak. My: „A my robimy takie narzędzie, które będzie to wychwytywało, za kilka tygodni dostaniesz przedpremierowy dostęp”. On: „Super, nie mogę się doczekać”. Więc można było przetestować te oczekiwania, nawet zanim jeszcze byliśmy w stanie cokolwiek napisać.
MSz: Na ile trudno jest znaleźć albo przekonać pierwszych klientów?
MS: Bardzo trudno, ponieważ mamy mocno niesprawdzoną komunikację, slogany. Trzeba być już naprawdę doświadczonym w komunikacji wielu różnych produktów, jeść z niejednego pieca chleb, żeby w tych pierwszych komunikacjach z klientami trafić w ich potrzeby i dobrze przewidzieć. Najczęściej pierwsze spotkania z klientami polegają na tym, że rzucasz w nich dziesięcioma hasłami, o ile dadzą Ci tyle czasu, z których, jak dobrze pójdzie, może jedno przylgnie gdzieś tam do ściany na tyle, żeby posługiwać się nim w przyszłości. To jest kolejny program, który obserwuję wśród różnych firm, organizacji, u przedsiębiorców, czyli tworzą produkt i od razu spinają go z bardzo skalowalną komunikacją typu AdWords, reklamy na Facebooku, która bardzo mocno wydłuża okres pomiędzy wypuszczeniem sloganu a zbieraniem informacji zwrotnych od klienta, czy ten komunikat do niego trafia, czy on przeprowadza go do kolejnego momentu, czy komunikuje w istotny sposób korzyść, czy nie.
A ta komunikacja twarzą w twarz musi być od razu. Mam jedno spotkanie z klientem, rzucam 10 haseł i widzę, kiedy zapalają mu się oczy, kiedy zaczyna kumać, do czego ten produkt jest mu potrzebny, kiedy z ziewającej osoby na spotkaniu staje się osobą zaangażowaną, gdzie chce wiedzieć więcej i więcej, sam zaczyna klikać w naszym panelu itp. Większość startupów robi, co ma robić. Dowozi rozwiązanie, które wymyślił, a niestety często widzę, że nie potrafi komunikować tego, jak to, co robi, poprawi życie klienta. I spina to z profesjonalnymi sprzedawcami czy z call center, które obdzwania klientów w oparciu o jakichś skrypt. Te skrypty często są niedoskonałe, nie wykorzystują tych haczyków, których my nauczyliśmy się po latach.
My przez pierwsze lata sprzedawaliśmy bardzo nieskalowalnie. Spotkania, robienie 100‑150 tys. km rocznie autem do Warszawy i z powrotem z perspektywy czasu to rzeczywiście głupota, bo powinienem skupić się na skalowalnych metodach akwizycji klienta. Ale żeby te metody uruchomić i robić je w sposób skuteczny, trzeba najpierw mieć te slogany przećwiczone i wiedzieć, że jak mówię to i to hasło, to klient zaczyna rozumieć, dlaczego potrzebuje tego produktu, co może zrobić z danymi itd. Więc to była dla nas bardzo duża lekcja.
MSz: Kto był dla Ciebie inspiracją w zakresie tego, jak sprzedawać, jak rozwijać firmę, według jakiej metodologii rozwijać produkt?
MS: David Heinemeier Hansson i Jason Fried z 37signals, czyli twórcy Basecamp. Nie mam zbyt dużo idoli, ale taki David Heinemeier Hansson jest jednym z nich, bo jest świetnym przedsiębiorcą, programistą, ma fajną rodzinkę, ma też jakieś pasje po godzinach, np. fotografię, która i mi jest bliska. Więc to był dla nas taki benchmark. My od zawsze byliśmy zakochani w ich książkach: Getting Real,Rework. Więc ten model pracy zdalnej, wysypianie się – mocno promujemy też wewnątrz naszej organizacji.
W Polsce w zasadzie jedyną osobą, którą zawsze wskazywałem jako takiego mojego idola, był Rafał Agnieszczak. To osoba, która mi bardzo pomogła, szczególnie w czasach, gdy ciężko znosiłem problemy z konkurencją, potyczki czy nawet to, że istnieje jakaś konkurencja i że nie wszyscy są w moim obozie, tylko zawsze wydawało mi się, że są dwa obozy i albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie, co było chore. I w tym mi też bardzo pomógł. Poza tym Rafał ma taki dar, że po spotkaniach z nim, kiedy przez dwie, trzy godziny jestem besztany, wychodzę zmotywowany bardziej niż kiedykolwiek. Teoretycznie powinienem albo zamknąć się, albo być zły, albo obrażony, a on robi to w sposób motywujący. Więc w Polsce to w zasadzie on, chociaż było też więcej takich osób, do których pozycji aspirowałem, czyli np. Paweł Tkaczyk itp.
MSz: Koszulkę z Batmanem chcesz nosić?
MS: No! Ale to jest sprytne. Paweł jakiś czas temu prowadził warsztaty z komunikacji i właśnie ten strój superbohatera, mundur wręcz jak do pracy, jest bardzo ważny. Zastanawiam się, czy w pewnym momencie też nie zrobię sobie takiego. To trochę jak Mark Zuckerberg, że codziennie chodzi w tych samych T-shirtach, co jest wygodne. Gdyby była jakaś rzecz, w której dobrze wyglądam, to bym sobie ją wybrał i tylko w niej chodził.
MSz: Gdybyś miał podsumować kluczowe błędy w pierwszych latach funkcjonowania Brand24, takie, których wcześniej nie widziałeś, to co by to było?
MS: Przede wszystkim taka analityka biznesowa czy w ogóle tematy analiz, które brzmią nudno jak tematy dla większych firm. Analityka biznesowa kojarzy mi się bardziej z markami jak IKEA, Coca-Cola niż startup. Startup nie ma na to czasu, powinien skupić się na produkcie, budowaniu relacji z klientem, a analityka biznesowa to jest już taki dalszy etap. Okazało się, że nic bardziej mylnego, że ta analityka biznesowa może często decydować o być albo nie być. Gdybym zaczynając, był bardziej świadomy takich bardzo prostych narzędzi analitycznych jak analityka bounce rate, exitów na stronie, konwersji, by błyskawicznie wychwycić to, że tam mieliśmy moment, gdzie traciliśmy 70% ruchu na formularzu rejestracji, czyli bardzo wcześnie w naszym lejku konwersji, to dzisiaj pewnie byśmy nie mieli ponad 2000 klientów, tylko dużo więcej. Na pewno bylibyśmy kilometry dalej niż w tej chwili. Więc to był znaczący fuck-up, bo tego trzeba było się kiedyś nauczyć. My wcześniej nie rozwijaliśmy biznesów, które w tym modelu pracowały. Byliśmy wydawcą, więc nie do końca ta sprzedaż subskrypcyjna na tym polegała. Chociaż myślę, że nawet gdybym dzisiaj był wydawcą, to dużo tych narzędzi mógłbym wykorzystać. Więc to był pierwszy problem. Gigantycznym wyzwaniem było delegowanie pracy, bo od zawsze robiliśmy wszystko sami.
MSz: Ilu Was było w firmie na początku?
MS: Czterech, z czego dwóch z doskoku, a dwóch na full. Przez pierwsze trzy lata nie mieliśmy grafika, tylko wszystko od wizytówek po roll-upy, po panel produktu i strony, wszystko kodowałem, projektowałem sam w Photoshopie, potem programowałem w XHTML‑u, CSS‑ie itd., bo z wykształcenia jestem programistą.
Strasznie ciężko było oddać szczególnie te rzeczy, które lubię. Ja odnajduję się w projektowaniu produktu i w tematach komunikacyjnych. I ciężko było to oddelegować i nadal jest, bo np. my nieustannie szukamy szefa marketingu i nie możemy znaleźć. Ale domyślam się, że będę go szukał jak przyszłego męża dla córki. Musi być we wszystkim ode mnie lepszy – proste. Nie poznałem jeszcze osoby, która miałaby te kompetencje śmieszkowate – może niekoniecznie chciałbym, aby na nagrobku napisali mi, że internety robił, nagrał parę fajnych, śmiesznych filmików i tyle. Myślę, że mam dość unikalne kompetencje, bo gdzieś jednocześnie jestem grafikiem, gdzieś tam trochę liznąłem tego usability itp., myślę, że komunikacyjnie idzie mi nieźle i do tego mam w tej chwili dość duże kompetencje analityczne, które zdobyłem przez ostatnie trzy lata. I mało jest takich ludzi na rynku.
MSz: To wynika z doświadczenia. Masz tak duży bagaż doświadczeń z różnych obszarów, że trudno taką osobę znaleźć. A już jak jest, to być może realizuje się w inny sposób.
Czyli pierwsze to analityka biznesowa, drugie – delegowanie szeroko rozumiane, i rekrutacja. Ilu macie w tej chwili ludzi na pokładzie?
MS: Ok. 65-70.
MSz: Ty już takim CEO jesteś.
MS: Mamy bardzo wypłaszczoną organizację.
MSz: Wszyscy raportują bezpośrednio do Ciebie?
MS: Nie. Organizacja jest tak sformułowana, że ja nadal bardzo dużo czasu mogę spędzać z produktem czy na tematach bardziej kreatywnych niż tylko bieżączka. I staram się też tworzyć moduły czy formaty w pracy, w ramach których będę mógł to robić. Bo przychodzi moment, w którym myślę, że ktoś na moim stanowisku przestaje być twórcą i staje się bardziej ogarniaczem, konektorem między ludźmi, a ja do końca nie wiem, czy chcę być taką osobą. W przyszłości chciałbym, żeby Brand zatrudnił prezesa z prawdziwego zdarzenia, takiego CEO, który odnajduje się w tematach HR-owych, organizacyjnych, pilotowania ludźmi. Ja w ogóle nie jestem w tym wykształcony, robię to totalnie jako naturszczyk. A mógłbym skupić się na tematach produktowych i komunikacyjnych, w których odnajduję się najlepiej.
MSz: I widzisz, odpowiedziałeś sobie na pytanie, kto powinien być CMO w firmie. Nie szukaj CMO, szukaj CEO.
MS: Może kiedyś to w tę stronę pójdzie, tylko ludzie doszukiwaliby się w tym jakiegoś drugiego dna. Zaczęliby myśleć, że albo straciłem motywację, akcjonariusze chcą mnie wyautować ze spółki, co zupełnie nie ma miejsca. Naprawdę nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego akcjonariatu w tej chwili, akcjonariuszy, którzy z jednej strony dawaliby dużą wartość – mam wśród akcjonariuszy ludzi z LiveChata, nie da się w Polsce znaleźć lepszego know howbiznesów szczególnie subskrypcyjnych – a z drugiej strony dają mi tyle wolności, że nie muszę przychodzić z prośbami o zgody do akcjonariuszy. Więc zupełnie o to nie chodzi. Chodzi o to, żeby realizować się w tematach, w których jesteśmy najlepsi. A ja najlepiej odnajduję się w tematach produktowo-marketingowych, co historia zweryfikowała dość dobrze, a w tematach zarządzania ludźmi, nawet jeśli idzie tak albo nie najgorzej, to na pewno są lepsi. W tym względzie nietrudno byłoby znaleźć kogoś, kto byłby lepszym HR-owcem, lepiej potrafił zorganizować pracę, stworzyć jakiś system raportowania wewnątrz firmy. W Polsce są lepsi od tego w porównaniu ze mną.
MSz: Powiedziałeś, że masz fajny akcjonariat w firmie. Pamiętam pewną rozmowę z Tobą, ale nie pamiętam z kim, ale był taki moment, że mówiłeś wprost, że gotowy byłeś oddać firmę za bezcen, żeby tylko przetrwała. Wróć pamięcią do tamtego czasu i powiedz, jak to się stało, bo to jest krytyczny moment w życiu wielu startupów, że kończy się hajs, wiemy, że jesteśmy trzy kroki od punktu, w którym powinno być już lepiej, ale tracimy nadzieję, bo pieniędzy nie ma, więc różnie bywa w wielu firmach i wiele firm się zwija. Wy nie zwinęliście się, ale sięganie po zewnętrzne pieniądze to moment, w którym wykrajamy sobie kawał serca i oddajemy go komuś innemu. I ja mam taką wątpliwość, bo z jednej strony pozyskujemy know how, czyli mamy dobrych inwestorów, więc zyskujemy dostęp do wiedzy, ale z drugiej ucinamy sobie możliwość bycia takim większościowym beneficjentem sukcesu. Kiedyś rozmawialiśmy na ten temat.
MS: Byłeś zdziwiony, że tak mało mam udziałów.
MSz: Przypuszczałem, że masz mniej. Bo pamiętam, że po tej rozmowie wydawało mi się, że wyskoczyłeś z większej liczby udziałów, na szczęście później, jak już staliście się spółką giełdową, to sytuacja nie wygląda tak źle. Ty masz w tej chwili ponad 12% firmy – to publiczna informacja, każdy może to sprawdzić. Więc tak to wygląda i to nie jest tak źle, myślałem, że jest gorzej. Michał, gdybyś wrócił do tamtych czasów i powiedział, jak to wtedy wyglądało?
MS: Mam tu dwie refleksje. Z jednej strony zainteresowanych inwestycją znaleźliśmy dopiero wtedy, kiedy przestaliśmy ich szukać i skupiliśmy się na biznesie. To było w 2011 r., kilka miesięcy przed komercyjnym startem. Poddaliśmy się już w poszukiwaniach inwestorów, bo przez końcówkę 2010 r. i początek 2011 r. szukaliśmy ich bardzo mocno. Mieliśmy spotkania, komunikację z siedmioma różnymi podmiotami i wszystkie nas pogoniły.
MSz: To było, zanim wypuściliście produkt?
MS: Mieliśmy już taką alfę, jeszcze niepubliczną betę, tylko taką niepubliczną wersję produktu. I niektórzy mniej uprzejmie, niektórzy bardziej, ale wszyscy nas pogonili. Więc na początku 2011 r. wszyscy byli tak mocno przyciśnięci finansowo, że jednemu z podmiotów proponowaliśmy całe Brand za darmo, 100% udziałów, niech sobie weźmie to narzędzie, wchłonie je do swojej spółki, a my będziemy po prostu menedżerami płatnymi za wynagrodzenie. Też nie chcieli. I tu jest ta druga refleksja, bo nie mam motywującej historii, która mówiłaby, że wbrew wszystkiemu my od zawsze wierzyliśmy, że z tego coś będzie, tylko nie mieliśmy za bardzo wyjścia. Nie mieliśmy alternatyw. Gdyby ktoś do mnie wtedy przyszedł z Siemens czy Nokia – są dwie duże firmy, które we Wrocławiu zatrudniają masę programistów – i zaproponował bardzo podstawowe wynagrodzenie jako programista czy frontend developer, to pewnie zgodziłbym się. Bo byłem tak przyciśnięty, a musiałem z czegoś spłacać kredyt hipoteczny we franku. Moja żona była wtedy w ciąży z pierwszą córką, więc potrzebna była kasa na życie.
Później piłowaliśmy Brand, pojawiła się wersja beta, zaczęliśmy chodzić po spotkaniach, pokazując to potencjalnym klientom. Jednym z nich był właśnie LARQ Capital Group. Przyszliśmy do nich i chcieliśmy sprzedać abonament, bo oni byli zainteresowani wstępnie produktem jako klient. Produkt im się spodobał na tyle, że zapytali, czy nie potrzebujemy jakiejś kasy, żeby współzałożyć tę spółkę, czy nie potrzebujemy struktur sprzedażowych, bo oni mają sprzedawców. I powołaliśmy spółkę we wrześniu 2011 r., oni dali swoich sprzedawców, szefa finansowego, który totalnie zna tematy faktur, umów itd. Mogliśmy się naprawdę skupić na produkcie. Z perspektywy czasu nie traktuję ich jako inwestorów, tylko bardziej jako współzałożycieli, bo jednak bardzo operacyjnie wspierali spółkę, nie tylko kapitałem. Zresztą kapitału nie było dużo, bo włożono w to kilkaset tysięcy złotych. I refleksja była taka, że najlepiej nam szło z pozyskiwaniem inwestorów czy z zainteresowaniem z ich strony w momencie, w którym najmniej szukaliśmy, kiedy najbardziej skupialiśmy się na produkcie.
MSz: Czyli nie masz takiej historii, która mogłaby być przykładem na to, jak pozyskiwać inwestorów, bo w gruncie rzeczy poszedłeś sprzedać produkt.
MS: To jest najlepsza rekomendacja, jaką mogę zrobić, żeby skupić się na tym produkcie, biznesie. Inwestorzy mają naprawdę świetne narzędzia do tego, żeby znajdować biznesy, który idzie dobrze. Więc jeśli skupicie się na biznesie, to informacja o Was dotrze do inwestora. I zainicjowanie z nim kontaktów też ułatwia te rozmowy czy negocjacje. Natomiast jestem zdania, że w biznesach internetowych pozyskanie inwestora powinno być optymalnie w momencie, w którym mamy skalowalny model akwizycji klienta, gdzie te slogany, o których mówiliśmy, mamy przećwiczone, dopracowane, mamy już podpięte skalowalne metody typu Google AdWords, jakieś inne kanały, kontent marketing, widzimy, że to działa. Widzimy, że wydajemy X, a uzyskujemy 5X. I sami jesteśmy w stanie wkładać do tego lejka konwersji na wejściu, do tej naszej maszynki robiącej pieniądze. Jesteśmy w stanie z własnych kieszeni włożyć 100 tys. rocznie albo miesięcznie. A fajnie byłoby włożyć bańkę albo trzy, albo pięć albo dziesięć, w zależności od tego, na ile głębokie są te kanały akwizycji klienta. I wtedy aż prosi się o temat inwestora. Bo w stu procentach zgadzam się z tym, że wejście inwestora to jest trochę jak w Harrym Potterzehorkruksy, rozdarcie kawałek po kawałku duszy i człowiek jednak rezygnuje z wolności. Ale ma to swoje ogromne plusy i nie mówimy o tematach finansowych i know-how. Mówię o tym, że to daje dużo pokory.
I żeby nie zabrzmiało ogólnikowo, to podam przykład. Ja bardzo mocno lobbowałem za tym, żebyśmy uruchomili Brand w darmowej wersji, żeby był to produkt darmowy, a jeśli ktoś chce jakieś ekstra-funkcje w tym systemie, to dopiero wtedy płaci. Chciałem to zrobić jak Basecamp, który de facto nie ma dziś już darmowego konta. Uważałem, że ta strategia jest super. Taką naturalną rzeczą każdego twórcy jest chęć, żeby jego produkt był wykorzystywany przez ludzi powszechnie. Żeby widział np. w pociągu, że ludzie mają odpalone jego narzędzie – to najbardziej cieszy serce, często bardziej niż słupki, przychody. Więc chciałem, aby produkt był darmowy. I znowu, z całym szacunkiem, ale w bardzo uprzejmy sposób akcjonariusze i moi wspólnicy mówili, że to nie jest najlepsze rozwiązanie, bo ludzie nie szanują darmowych produktów itd. Tak jak Joker powiedział: „Jeśli nie jesteś w czymś dobry, nigdy nie rób tego za darmo”. I przekonali mnie. Reszta jest historią. Gdybyśmy uruchomili darmową wersję produktu, odłożylibyśmy pojawienie się przychodu bardzo daleko w przyszłość. Być może nigdy nie osiągnęłyby takiego statusu, żebyśmy byli w stanie utrzymywać się z tego, a spółka mogłaby mieć problemy finansowe itp.
Pamiętam swój stan umysłu z tamtych dni. To nie była taka dyskusja, gdzie mieliśmy jedno dwugodzinne spotkanie, wszystko sobie wyjaśniliśmy i z bani. Przez kilka tygodni mieliśmy serię spotkań na temat tego, czy robić za darmo, ile produkt powinien kosztować. Pamiętam, że myślałem wtedy tak: „Ja znam ten produkt najlepiej, ja powinienem mieć decydujące zdanie, bo to mój produkt, moja firma, mój pomysł. Od półtora roku robię to w pocie czoła bez żadnego wynagrodzenia, a tu przychodzą jakieś mądrale i mówią mi, że to nie jest najlepsze rozwiązanie. Co oni o tym wiedzą?”. To wstydliwe myśli z perspektywy czasu, ale pojawiają się u każdego założyciela. To jest tak, jakby ktoś przyszedł i powiedział, że jego dziecko robi coś źle. Pierwsze, co nam się włącza, to zdenerwowanie. Dopiero później zaczynamy myśleć bardziej konstruktywnie. Doceniamy jakąś informację zwrotną. I wejście inwestora pomaga w tej pokorze, w tym, że pojawia się instancja wewnątrz firmy, inna niż wspólnicy, która staje się takim wentylem bezpieczeństwa dla naszych pomysłów i sprawia, że nie podejmujemy decyzji samodzielnie, tylko w oparciu o intuicję, która często może zawieść.
Z tą intuicją też jest trochę przereklamowane. Ja nigdy nie miałem takiej sytuacji, żeby dostawać po głowie, żeby nie wziąć sobie urlopu, więc to nie jest tak, że inwestorzy to nasz nowy szef. Szczególnie w tych świeżych spółkach, nie w takich, które nie są już dobrym, naoliwionym mechanizmem, który generuje dziesiątki milionów przychodów. W tych spółkach, które trzeba ciągnąć za ryło przez najgorsze trudy i znoje, founderzy są najbardziej potrzebnymi ludźmi, najbardziej kluczowymi osobami. Rzadko zdarza się, żeby fundusz inwestycyjny, który miałby nawet większość w spółce, decydował, żeby zmienić założyciela. Musi być już naprawdę jazda po grubej bandzie, żeby do tego dochodziło. Więc wejście inwestora to nie jest tak, że nagle tracimy władzę. Nawet jeśli byśmy oddali większość oddziałów, to inwestor nie weźmie na barki prowadzenia tej firmy, nie pociągnie jej do przodu, do tego jest potrzebny założyciel.
Z perspektywy lat nie zauważyłem utraty wolności, natomiast było to dużą lekcją pokory. Wydaje mi się, że bardzo spokorniałem, mimo że zakładając Brand w 2010-2011 r., zebrałem dużo pokory. Bo moja historia w takim bardzo prostym wykresie wzlotów i upadków wygląda tak: od studenta do gościa, który sprzedał serwis wart dużo kasy w postaci Patrz.pl. Potem, kiedy to wszystko poszło sobie dalej, a myśmy poszli swoją drogą, zjechałem poniżej tego poziomu, w którym byłem, zaczynając, gdzie wszyscy znajomi z branży, którzy wcześniej mówili, żebyśmy robili razem jakieś biznesy, to tu już nie chcieli i nie odpisywali na maile. Więc miałem już dużo pokory, gdy zaczynałem Brand, ale z perspektywy czasu mam jej jeszcze więcej, bo właśnie widzę, jak dużo błędów popełniłem i jak bardzo w danym czasie wydawało mi się, że jestem totalnie nieomylny, że ta moja wizja jest jak dwa plus dwa to cztery. To powinno być oczywiste, że to jest dobra decyzja, a nie była.
Myślę, że wejście inwestora ma dużo plusów. Plus to powiedzenie, jakie podał mi wspomniany Rafał Agnieszczak, które zawsze powtarzam: „Lepiej mieć 1% Coca-Coli niż 100% Hoop Coli”, z całym szacunkiem do Hoop Coli. Ostatnio mieliśmy na giełdzie takie spotkanie z szerszym gronem inwestorów czy potencjalnych inwestorów, ludzi, którzy zadawali różne pytania. Jednak osoba zapytała, ile udziałów oddaliśmy LARQ Capital w 2011/2012 r. Oddaliśmy łącznie 50%. I drugie pytanie było takie, jak to jest przegrać połowę swojego zawodowego życia, sprzedać za bezcen. I wtedy powiedziałem, że lepiej mieć 1% Coca-Coli niż 100% Hoop Coli, w co bardzo mocno wierzę. W tej chwili te udziały są warte przyzwoity pieniądz.
MSz: Według wczorajszej wyceny to 12 lub 13 milionów złotych, co stanowi ładne wynagrodzenie za siedem lat pracy.
MS: Ale totalnie wirtualne.
MSz: Oczywiście wirtualne, niemniej jednak to nie jest nic.
MS: Na pewno to jest coś. Nie ma rzeczy, w którą bardziej wierzę na świecie niż to, że to będzie warte dużo, dużo więcej, bo widzę, jak rośniemy, jakie jest zapotrzebowanie na tego typu produkt. Widzę, że wszelkie problemy, które gdzieś tam się pojawiają, są do rozwiązania. I wydaje mi się, że skomplementowaliśmy zespół, który jest w stanie je wszystkie rozwiązać, być może szybciej, być może później.
MSz: Kiedy „zapięła” Ci się taka mentalność prezesa, który musi zatrudniać, delegować, bo inaczej się nie da? Jak sobie z tym poradziłeś, aby przejść od etapu solopreneura czy kilku gości, którzy ze sobą współpracują, rozumieją się, potrafią noce zarywać, bo pracują nad świetnym produktem, do momentu, w którym część kompetencji trzeba oddać?
MS: To był moment, kiedy pojawiła się pierwsza osoba, która rozwiązała istniejący problem czy wykonała zadanie lepiej ode mnie.
MSz: Kto to był i kiedy?
MS: Wydaje mi się, że to była jedna z pierwszych osób związanych z obsługą klienta. Była tak wychwalana przez samego klienta. Okazało się, że zrobił to lepiej niż ja. Z tego, co pamiętam, to był Waldek. Walczy on też z ciężką chorobą, jeździ na wózku. To jego pierwsza w życiu praca, ale wkłada wiele pasji w obsługę klienta i klienci go kochają. Większość naszych pozytywnych wypowiedzi o naszym dziale obsługi klienta dotyczy Waldka, który robi to śpiewająco. I to był moment, który pokazał mi, że warto delegować. Często jest tak, że pierwsza interakcja czy pierwsze wykonanie jakiegoś zadania może być średnie, drugie będzie OK, trzecie spoko, czwarte bardzo dobre, a w piątym zrobi często to lepiej niż ja. I jak tylko przeszedłem przez ten cykl z jedną z osób, a potem pojawiły się kolejne, to zobaczyłem, że jednak warto inwestować w ludzi.
MSz: Trudno się było przełamać?
MS: Trudno, szczególnie z tematami, które bardzo lubiłem, np. z grafiką. Po trzech, czterech latach od założenia poznaliśmy grafika, który robił to znacznie lepiej niż ja. Aż przyjemnością było patrzeć na nową wersję produktu, której wiem, że lepiej bym nie zaprojektował jak właśnie on. Teraz z jednej strony staram się od czasu do czasu „rekrutować jakość”, ale głównie nasza strategia rekrutacji jest taka, że nawet często nie zatrudniamy najlepszej osoby, która jest w ramach rekrutacji, jeśli chodzi o doświadczenie czy kompetencje, tylko bierzemy tę, która spośród wszystkich rekrutowanych za rok będzie najlepsza. I to nam się bardzo dobrze sprawdza.
MSz: Jak to identyfikujecie?
MS: Przez czasem bzdurne metryki jak np. to, czy widzę, że ta osoba chodzi po konferencjach branżowych, organizuje coś samodzielnie, interesuje się tematem po godzinach, czy raczej traktuje to jako pracę i po godzinie odpływa w swoje tematy. Więc raczej staramy się rekrutować ludzi spośród naszych sympatyków, dla których będzie to coś więcej niż praca, którzy będą chcieli zbudować sobie autorytet w danym segmencie. Przez ostatnie lata Magda zbudowała taki autorytet, jeśli chodzi o influencer marketing. Gloria z Kubą zbudowali sobie autorytet w kwestii budowania relacji z klientami i taki community marketing. Tomek ma już całkiem fajny autorytet w kontent marketingu, Mateusz Czech – jeśli chodzi o boty, Iza – marketplace. I chcemy pracować z takimi ludźmi, którzy będą też budowali swoje personalne marki przy okazji firmy, bo wierzymy, że to się mocno opłaci.
MSz: Czy nie widzisz w tym zagrożenia odejścia z firmy pracownika?
MS: Nie. Na przestrzeni historii, mimo że mamy wysoką retencję, to w 65-osobowej firmie na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ludzi, którzy odeszli od nas przez te siedem lat. Zawsze te rozstania są bardzo fair. To nie jest tak, że ludzie przestali kibicować, promować, pomagać. To nie jest tak, że Gloria, która włącza się do dyskusji na Quorze, gdyby chciała realizować swoje nowe wyzwania czy pasje, to usunęłaby wszystkie wpisy, które promują Brand24. To tak nie działa. Pewnie musielibyśmy przejść drogę i od nowa stworzyć personalną markę jakiejś nowej osoby. Ale to tylko dobrze, bo mielibyśmy wtedy dwóch takich promotorów, którzy są kojarzeni. Gdyby okazało się, że Magda zdecyduje się, żeby założyć swoją agencję, to myślę, że nie przestałaby wspomagać albo wspominać o tym, że jest coś takiego jak Brand24. A tylko się cieszyć, że mielibyśmy takiego ambasadora! Ja się akurat tego nie boję.
Podobnie jest jak z moją personalną marką. Jak jest jakiś problem czy szczególnie teraz, gdy dzieje się coś w kontekście giełdy, to obrywam po głowie personalnie. Na szczęście moja marka jest na tyle powiązana z firmą, że to na razie ja dostaję po głowie. Więc to jest fajne, że ludzie nie widzą tej negatywnej strony tego zjawiska. Natomiast ja bardzo wierzę we wspieranie marketingu personalną marką. To dobra praktyka jest, aby inicjować dyskusje z profilu firmowego, czyli np. wrzucamy jakiś news na Brand24 fanpage, ale już wszelkie komentarze, dyskusje animujemy z profilu personalnego. Tam włącza się Basia, która przy okazji buduje swój autorytet jako super social media manager, który pracuje w Brand24, a który mam nadzieję, że z czasem będzie rozpoznawalny jako guru od social media managementu i tematów z nim powiązanych.
MSz: To jest ciekawa wskazówa dla firm, które zastanawiają się nad tym, żeby wspierać te marki osobiste, nawet w takich dyskusjach, od razu przechodząc na prywatne konto.
MS: Interakcje z personalnych kont dają dużo więcej korzyści niż z fanpage’y. Już nawet nie mówię o takich technicznych rzeczach, że czasami nie można skomentować jako fanpage na wybranym poście, a personalna marka coś takiego ma. Ale też dużo trudniej hejtować personalną markę, bo to jest człowiek jak ja czy Ty, ma marzenia itp. I widzimy, że coraz więcej firm działa w ten sposób, bo takim moim ulubionym sztandarowym przykładem jest Marcin Gruszka z Play. Często jest tak, że tam, gdzie diabli nie podołają, tam Marcina wyślą. On włącza się do dyskusji i potrafi załagodzić, zbudować relacje i często przekonwertować klienta na bardzo zadowolonego. I przy okazji powstaje jego autorytet. Jak myślimy rzecznik prasowy, to pierwsza osoba, jaka przychodzi mi do głowy, to on.
MSz: Dokładnie, Wojtek Jabczyński w Orange – czasy TP SA– kojarzymy go jako osobę, która zawsze kulturalnie się wypowiadała. Wtedy nasz poziom oczekiwań co do jakości rozmowy jest natychmiast ustawiany na odpowiednim poziomie. Wystarczy, że taka osoba włączy się i my wiemy, że ona trzyma poziom.
Michał, co jest Twoją najgorszą trudnością w pracy jako prezesa?
MS: Bieżączka. Zdarzają się dni, w których odpalam maila, odpisuję na wszystkie wiadomości. Odpalam Messengera, odpisuję na wszystko. Odpalam LinkedIna, odpisuję. Odpalam Slacka i odpisuję. W międzyczasie robię status marketingowy albo produktowy. Po statusie jest już 15, odpalam pocztę, znowu odpisuje na maila. Odpalam Slacka, znowu odpisuję. Odpalam Messengera i odpisuję. Odpalam LinkedIna i znowu odpisuję. I nagle jest 18 i wracam do domu. I pytanie, czy wykonałem faktyczną pracę? I są ludzie, którzy twierdzą, że tak, że to jest właśnie zarządzanie, że jednak pomagam ludziom wykonywać ich zadania, rozliczam itd. Ale nie jest to praca w moim odczuciu.
Myślę, że pewnie więcej niż połowa mojego czasu powinna polegać na zarządzaniu, które związane jest z komunikacją i popychaniem spraw do przodu, ale brakowało mi czasu na mięsiste rzeczy, czyli takie, w ramach których powstaje coś namacalnego – albo produkt, albo funkcja produktu, albo nowy moduł komunikacji, kreacja reklamowa, która ma poprawić konwersję. Żeby powiedzieć: „Patrzcie, to zrobiłem”. Bo po całym dniu maili, ja nie mogę pochwalić się konkretnym efektem. Mogę powiedzieć, że odpisałem na 350 maili i to jest efekt mojego dzisiejszego dnia. Popchnięcie jakiegoś tematu do przodu to jest uogólnienie, bo gdybym tego dnia uruchomił albo domknął jakiś proces, to byłoby namacalne. Bardzo lubię taką mięsistą pracę, gdzie coś powstaje.
I wprowadziliśmy dla całej firmy raz w miesiącu model kreatywnych piątków, tak aby w ciągu całego dnia ludzie mogli robić rzeczy, które nie są bieżączką. I ja sobie do tego dorobiłem takie poniedziałki raz na dwa tygodnie, kiedy to wyłączam komórkę, nie wchodzę na maila, Slacka, Messengera i skupiam się na faktycznej pracy. To jest bardzo pomocne, bo wyrywa nas ze wszystkiego. Nawet zastanawiałem się, czy ten progres świata nie zatrzyma się trochę przez media społecznościowe, które są jednak gigantycznym niszczycielem skupienia. A żeby jednak rozwiązać najbardziej istotne problemy, często trzeba siedzieć przez wiele godzin w totalnej ciszy i skupieniu. Więc staram się teraz robić środowisko, w którym będę miał kilka dni w miesiącu, w których będę mógł wyłączyć się i skupić na mięsistej pracy. I teraz w poniedziałek miałem taki dzień, kiedy to wyłączyłem sobie wszystko i stworzyłem nowy moduł komunikacji w Appcues, czyli takiej aplikacji, która pozwala wyświetlać pop-upy albo podświetlać wybrane elementy twojej strony, podpowiadając, za co są odpowiedzialne – taki przewodnik. I zrobiłem na overlayu zupełnie nowy przewodnik dla wszystkich nowych rejestrujących się użytkowników. Miałem taką refleksję, że ludzi, którzy rejestrowali się w Brandzie, wrzucaliśmy do wody, patrząc, czy zdołają nauczyć się pływać. Nie mówiliśmy, co jest co. I dzięki temu w ciągu jednego dnia zrobiłem wszystko, zamiast robić to w miesiąc. Żyjemy w czasach, gdzie bez wiedzy programistycznej mogłem zrobić to samo, bo jest masa fajnych szablonów, które to ułatwiają. I od dawna nie wracałem bardziej szczęśliwy do domu, niż po takim dniu pracy, w którym jest jakiś efekt.
MSz: Czy cyklicznie co poniedziałek tak działasz?
MS: Na razie raz na dwa tygodnie. To jest pomysł, którym zaraziłem się od Rafała Agnieszczaka, bo on co pięć lat zabiera sobie jeden dzień z pracującego tygodnia. I od kilku lat nie pracuje w poniedziałki, czyli będzie miał weekend od soboty do wtorku. Mówi, że stawia na jakość, nie na ilość. I ja wypłynąłem z podobnej refleksji. Nie wiem, czy też tak masz, że najlepiej pracuje się w weekendy.
MSz: Oczywiście, że tak.
MS: Nikt nie zawraca Ci wtedy głowy. Nie jest oczekiwane, że zajrzysz na maila, bo jest środek tygodnia.
MSz: Jestem pracoholikiem, ale niedziele mam bezwzględnie wolne. Zmuszam się do tego, by nie myśleć o pracy. W soboty pracuję, ale siadam tylko do rzeczy strategiczno-kreatywnych. Kwartalnie robię sobie podsumowania i plany. A ostatni piątek miesiąca to podsumowanie plus plan na najbliższy czas.
MS: To jest problem firm, które zacietrzewiają się tak bardzo w tej bieżączce, że nie myślą na kilka kroków do przodu.
MSz: Ja się sam gubiłem. Bo jak nie robisz takiego przeglądów, to jakichkolwiek planów byś nie miał, to nie wiesz, gdzie jesteś. Jak np. nie mam zaplanowanych finansów, spisanych wydatków i ogarniętego, co dalej na przyszłość, rozdysponowanej kasy w różnych miejscach, to tracę poczucie kontroli. Czuję się niepewnie, nie wiem, na czym stoję. Z planowaniem innych rzeczy mam podobnie. Poza tym uwolniłem się od maila. Moim punktem krytycznym było to, że zacząłem otrzymywać ich tak dużo, że nie byłem w stanie odpowiadać, bo aż 400 maili dziennie. Długo frustrowałem się tym, że przesuwam maile do foldera „na później”, żeby mnie nie denerwowały, a później uświadomiłem sobie, że świat nie zawalił się od tego, że nie odpowiedziałem na ileś maili. I teraz odpowiadam tylko na wybrane. Nadal nie jestem na etapie, w którym kasowałbym je bez odpowiedzi po przeczytaniu, ale dużo łatwiej skasować mi je po dwóch tygodniach. Siłą rzeczy nie da się na tyle maili odpowiadać. Akceptacja tego, że nie dasz rady tego zrobić, pozwala pogodzić się z tym. I teraz jest mi coraz łatwiej.
MS: Każdy chciałby mieć taki problem.
MSz: Ja mam wrażenie, że zatracamy zdolność skupiania się. Nawet jak wygospodarujesz sobie ten dzień, to ta praca nie będzie tak efektywna jak 5-10 lat temu.
MS: Ja żyję z monitoringu internetu, jeśli nie odpowiadam ludziom, to oni nie mówią, że jestem pewnie zajęty, siedzę nad pozyskiwaniem klientów, tylko myślą, że pewnie monitoring nie działa. To tworzy presję. Ja staram się ludzi oduczyć.
MSz: Ta presja jest tak naprawdę w Twojej głowie. To nie jest tak, że ludzie tego wymagają, oni się trochę podśmiewają. Ja czasami coś komentuję, oznaczam Ciebie i myślę sobie: „Ciekawe, kiedy odpowie”, ale nie na zasadzie, że oczekuję tej odpowiedzi. Ty to wykreowałeś, bo jesteś osobą, która zawsze szybko odpowie. Kluczowa jest umiejętność zdejmowania z siebie tej presji. Czasami musimy się przekonać o czymś, żeby uwierzyć. Wydłużasz ten czas i widzisz, że jednak nic się nie stało.
MS: Ja sobie to podzieliłem na dwa typy dni. Mam takie, w których odpowiadam błyskawicznie, bo jestem w trybie bieżączki, a są takie, kiedy staram się wyłączyć i odpowiadam dużo później.
MSz: Myślę, że dobrze działa uprzedzenie społeczności, osób, które są wokół, że buduję taki nowy nawyk, że w poniedziałki mnie nie ma.
MS: Ja zazwyczaj starałem się rozładować to humorem. Ludzie pytali się, czemu mnie nie ma, ja mówiłem, że byłem na dwójeczce, nie wziąłem telefonu. Ale faktycznie, dobrze byłoby to komunikować z góry: „Sorry Winnetou, sanktuarium Sadka w poniedziałek nieczynne”.
MSz: Szanuję Cię za transparentność, ale zastanawiam się,gdzie stawiasz jej granice? Patrzę czasami na Amerykanów, oni są tacy transparentni i te swoje rezultaty publikują. A w Polsce tego brakuje, przynajmniej mi brakowało. Uważam, że pewne standardy należy szerzyć i widzę to, że Ty też to robisz. Ale z drugiej strony widzę też to, że Ty podajesz liczbę nowych klientów, ale niekoniecznie ujawniasz przychody.
MS: Od 2017 r. podajemy już wszystko. Byliśmy już wtedy świadomi, że za chwilę będziemy na giełdzie, więc siłą rzeczy naszym obowiązkiem jest to podawać. W tej chwili możemy zobaczyć sobie wszystko, nawet ile wydajemy na papier do drukarek. Ale transparentności mogę uczyć się bardziej od Ciebie, bo to Ty pokazujesz do czego doszedłeś i ile dokładnie musiałeś ponieść kosztów. Ja historycznie bardziej posługiwałem się takimi liczbami, które pokazywały sukces, dawały garść wiedzy, ale starałem się dzielić nie tylko liczbami, ale również know-how. Chwalenie się ma dużą wartość, ale na dłuższą metę ludzie wyłączają się albo pojawiają się negatywne emocje. Jeśli wzbogacamy chwalenie się tym, jak do tego doszliśmy, przeciwnościami itp., to wtedy działa najlepiej. Te liczby też nie dawały pełnego obrazu, bo wielu ludzi myślało, że jesteśmy większym biznesem, niektórzy uważali, że generujemy sto baniek rocznie, latamy odrzutowcami do pracy.
MSz: Ja takiego wrażenia nie miałem, bo potrafię sobie przemnożyć cenę abonamentu przez liczbę klientów, więc z grubsza wiadomo. Ale miło jest podglądać, co robicie, miło widzieć, jak to rośnie. Oczywiście teraz, kiedy jesteście na giełdzie, to sytuacja jest inna, bo macie kwartalne raportowanie. Podoba mi się, że niektóre firmy publikują swoje rezultaty na Baremetrics czyli w zasadzie na żywo.
MS: Dlaczego wybraliśmy kwartalne raportowanie? Tego nauczyły nas doświadczenia naszego akcjonariusza, czyli LiveChata, który raportuje miesięcznie. Czasami ludzie niestety panicznie reagują w momencie, w którym był słabszy miesiąc. A zwykle ten słabszy miesiąc jest elementem superkwartału. Bo często okazuje się, że miesiąc był krótszy albo kończył się weekendem, świętami, więc ludzie wyłączyli się z tematów firmowych, ale np. na początku kolejnego miesiąca większa była kumulacja. Więc kwartał był super, hiper, ale miesiąc był słaby i nagle panika, za mało klientów itd. Więc wybraliśmy kwartalny, bo siłą rzeczy to się wypłaszcza, uśrednia i nie ma takiej sinusoidy nastrojów tych akcjonariuszy, mimo że mnie osobiście to strasznie męczy kwartalnie, bo ja chciałbym się dzielić z miesiąca na miesiąc, nawet częściej. Jak wpada nam duży klient, to chciałbym się tym podzielić już teraz, tzn. często mogę, bo informacja o pojedynczym kliencie w naszym biznesie, który rozkłada się na kilka tysięcy klientów, nie jest cenotwórcza, więc nieobostrzona tymi obowiązkami informacyjnymi giełdy. Mocno wierzę w to, że jak będziemy dojrzałą spółką, jak będziemy mieli na tyle dużą skalę, że te metryki wypłaszczą się, że nie będzie takich skoków, to być może wdrożymy też taki otwarty panel, żeby podpowiadać wszystkim, jak to działa w czasie rzeczywistym.
MSz: Super, ja absolutnie kibicuję.
MS: Ja też jestem fanem tych wszystkich baremetriksów. I tak jak mówię, wykorzystywaliśmy to jako benchmarki, do analizy CHURN-u, analizy średniego przychodu w cyklu życia.
MSz: Michał, jesteś skromniachą, zastanawiam się, czy Ty taki pozostaniesz, czy kiedyś kupisz sobie jakiś fajny samochód?
MS: Chciałbym mieć fajny samochód, ale fajny w sensie użyteczności i bezpieczeństwa. Przez wiele lat jednym z moich głównych motywatorów do pracy było posiadanie Audi R8, które bardzo mi się podobało i że z automatu będzie respekt. Ale im dłużej o tym myślę, to widzę, że gdybym bardziej interesował się samochodami albo jeździł od czasu do czasu na weekendy, ścigał się na jakimś torze, to może bym je kupił. Czy dla kogoś, dla kogo motoryzacja nie jest pasją, potrzebny jest taki wóz? Czy to wszystko przysporzyłoby mi przyjaciół i sympatyków? Myślę, że ten Michał, który myślał, że jak będzie miał Audi R8, to zdobędzie więcej przyjaciół, był bardzo naiwny. Łatwiej byłoby mnie hejtować, niż jak jeżdżę Passatem, który jest bardzo wygodny i uwielbiam nim jeździć, ale to też nie jest górna półka. Więc jak będę miał kasę, to bardziej będę inwestował w rzeczy, które dają mi wspomnienia.
To piękne, kultowe auto to co innego. Nie mam nic do ludzi, którzy je kupują, bo rozumiem chęć otaczania się ładnymi rzeczami. Ale dla mnie głównym motywatorem stojącym wyżej niż kasa jest szacunek otoczenia, to, że mam okazję rozmawiać dzisiaj z Tobą, to jest miód na moje serce. To, że gdzieś tam ktoś na jakiejś konferencji powie, że Sadek robi fajną robotę, jest spoko gościem, to są dla mnie największe życiowe sukcesy, niż to, że słupki rosną, chociaż to jest ważne. I uznałem, że rzeczy materialne by mi nie pomogły w realizacji tego celu, jakim jest sympatia otoczenia. Pewnie gdybym miał kasę, to postawiłbym dom, działkę. Miejsca mi nie brakuje, ja jestem człowiekiem, który gdziekolwiek ma komputer, prąd i internet, czuje się jak w domu. Lubię oglądać wschody i zachody słońca, to jest dla mnie jeden z motywatorów, żeby posiadać dom. Nie żeby mieć miejsce na siłownię, pracownię, tylko choćby móc obserwować wschody i zachody słońca właśnie z perspektywy mojej pasji fotograficznej. Myślę, że w tej chwili sodówka mi nie grozi. Nawet kiedy Brand dołączy do bycia topowymi SaaS-ami na świecie, będzie miał dziesiątki tysięcy klientów, będziemy pokazywani na jednym poziomie z jakimiś shopify’ami, basecampami, to to, co przeszliśmy, będzie nas trzymało na odpowiednim poziomie.
MSz: Gdyby ktoś chciał promować się tak skutecznie jak Ty wypromowałeś Brand24, to jakie porady dałbyś mu na początek?
MS: Dzielenie się wiedzą, sukcesami, ale przez pryzmat swojego miejsca w szeregu i pokory. Nie że „pozyskaliśmy pierwszego klienta i jesteśmy najlepsi na świecie”, tylko – „pozyskaliśmy pierwszego klienta i mamy jeszcze dużo do zrobienia i w tej chwili przychód z tego to tyle, co kot napłakał, i warzywniak za rogiem robi większy hajs, ale cieszymy się jak dzieci, bo mamy pierwszego klienta”. Tego typu komunikacja bardzo pomaga. Przez to, że ludzie przeszli z nami tę drogę, nie pamiętają, kiedy pozyskaliśmy pierwszego klienta, pierwszego klienta zagranicznego, więc wiadomo, że nie postrzegają Branda jako swojego dziecka, ale trochę jak takiego bratanka, kuzyna, z którym spędzali trochę czasu i mu kibicują. Żeby coś takiego zrobić, trzeba dzielić się kulisami, pokazywać ten personalny charakter, nie robić tego przez pryzmat logotypu, tylko przez ludzi, którzy tworzą firmę, tworzyć te personalne marki wewnątrz firm, bo to nie jest tylko moja zasługa, ale większej ilości osób jak np. Mikołaj Winkiel, Mateusz Czech, Magda Urbaniak. I trzeba dawać przy tym wszystkim wartość, żeby to było autentyczne i trzymało ludzi z naszymi treściami. I paradoksalnie ta wartość potrafi być lepszą reklamą od samego produktu. Czyli wszystkie moje prelekcje – im więcej opowiadam o rzeczach związanych z doświadczeniami, jak zrobić swój własny biznes, kompletnie niezwiązanymi z monitoringiem internetu, to z tych prelekcji mam najlepszą konwersję na sprzedaż Brand24. To wydaje się dziwne, bo nie polecałem Brand24, a mimo to wyszło lepiej niż prezentacje o monitoringu internetu.
MSz: Bo najlepszy biznes robimy z tymi, których lubimy. A jak dajesz się lubić…
MS: I jeśli faktycznie pomogę komuś w tym, aby popchnąć jego biznes do przodu, to w momencie, w którym on dojrzeje do tego, że potrzebuje monitoringu internetu, to ten autorytet, który zbudowałem w międzyczasie w jego oczach, pomoże sprawić, że on automatycznie przyjdzie do mnie, pewnie nawet nie szukając nigdzie indziej, bo będzie pamiętał, że ja coś takiego robię, nie będzie musiał wiedzieć zbyt dużo o monitoringu, ale nauczy się tego już w momencie, w którym fatycznie pojawia się potrzeba. Dlatego ja dużo czasu spędzam na nagrywaniu czy podawaniu wiedzy na YouTubie, ale wygodniej mi mówić do kamery niż pisać. Pewnie z czasem będę miał gotowy kontent do przerobienia i napiszę książkę.
MSz: Kiedy książka?
MS: Nie wiem, może w przyszłym roku, może za dwa lata. To jest temat na po godzinach, chociaż myślę, że jeśli napiszę książkę o startupach po angielsku, to ona będzie dźwignią na sprzedaż Brand24 za granicą, mimo że o Brandzie może być tam bardzo mało. Właśnie dlatego, że takie książki jakReworkczy Getting Realod chłopaków z 37signals były gigantycznymi dźwigniami na sprzedaż Basecampa, a biografia Elona Muska – Tesli. Nigdy bardziej nie chciało mi się kupić Tesli niż po biografii Muska.
MSz: Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i spotkać siebie samego młodszego o 15 lat, to co powiedziałbyś tamtemu Michałowi?
MS: Dałbym mu z liścia w ryja i powiedział: „Weź się za analitykę biznesową”. Drugiego liścia sprzedałbym z dopiskiem: „I weź się za wersję global”. Bo my nigdy nie rośliśmy szybciej niż od momentu startu w wersji zagranicznej. Tam głębokość kanałów akwizycji klienta jest w zasadzie nieskończona, bo my nieustannie rośniemy w kontach testowych zagranicą. W Polsce to rośnie, ale w spokojnym tempie, a tak to jest kula śniegowa. Więc gdybyśmy odpalili tę wersję, nie w 2014 r. czy 2015 r., tylko w 2012 r., to bylibyśmy już w tej chwili pewnie na poziomie dużo większym niż 2 tys. klientów.
MSz: Może tak, a może nie. To jest błąd atrybucji.
MS: Na pewno dałoby się zrobić rzeczy lepiej, ale ja nie żałuję niczego, bo może okazać się, że byśmy przeinwestowali, startując zbyt szybko z wersją global. Pytanie o żal jest pytaniem, czy jesteś szczęśliwy z tego, co masz w tej chwili. Ja jestem bardzo szczęśliwy i to doceniam, więc noregrets.
MSz: Czy znasz już temat swojej prezentacji na infoShare w tym roku?
MS: Nie.
MSz: Więc zapraszamy na infoShare.
MS: Pamiętasz, jak mnie przedstawiono na ostatnim infoShare?
MSz: Tak, pomylono się.
MS: I temu zawdzięczam wysokie oceny mojej prezentacji, bo ludzie myśleli, że jestem Tobą. W tym roku temat pewnie będzie związany z kolejnymi przemyśleniami z tworzenia biznesu. W zeszłym roku miałem 11 kroków tworzenia biznesu, w tym chciałbym zrobić taki miks prezentacji motywującej i praktycznej, czyli dam pewnie garść nowych narzędzi, które odkryliśmy przez ostatni rok, które pomagają nam w robieniu tego biznesu, a które mam nadzieję przydadzą się w Waszych firmach. Chciałem też poruszyć temat stresu, o którym mówiłem już na moim YT, a który okazał się być bardzo nośnym tematem i okazało się, że wiele osób ma z tym problem. Mało osób o tym rozmawia. Ja miałem z tym gigantyczny problem.
MSz: Powiedz o tym więcej.
MS: Nie mogłem spać, jeść. Panicznie się zamartwiałem o to, co będzie z firmą, jak konkurencja uruchomi nowe funkcje.
MSz: Na samym początku?
MS: Tak. Przez pierwsze trzy lata. Martwiłem się, co będzie, jak coś skiepścimy, jak pojawi się gdzieś jakiś wpływowy, niezadowolony klient, który zrobi nam kryzys w internecie i nagle ludzie zaczną się od nas odwracać. Pamiętałem, jak bardzo szybko za czasów Patrz.pl spadliśmy do miejsca, w którym nikt nie chciał nas zatrudnić i trzeba było grać po weselach, żeby jakikolwiek przychód był. I miałem wielkie lęki z tym związane, co będzie.
MSz: Jak to przepracowałeś?
MS: Z jednej strony zacząłem dzielić się tym problemem z innymi przedsiębiorcami. Okazało się, że jest ich więcej. Pomógł mi z tym Rafał Agnieszczak. Pomogły mi też dwie książki, najpierw The Subtle Art of Not Giving a F*ck, czyli Subtelna sztuka mówienia f*ck.I ona mi bardzo pomogła, bo szczęście jest niezależne od czynników zewnętrznych, a jedynie od tego, co mamy w głowie. To było jak lek, który nagle zdjął to ze mnie. Jechałem wtedy na Sylwestra 2013 r. w polskie góry z rodziną, na słuchawkach słuchałem tej książki. Po pierwszych trzech rozdziałach czułem się tak, jakby ktoś zdjął ze mnie jakiś ciężar.
Potem pomogła mi książka sprezentowana przez Magdalenę Urban, czyli książka Dale’a Carnegie How to Stop Worrying and Start Living. Jestem też wielkim fanem jego najbardziej znanej książki How to Win Friends and Influence People. Uważam, że to powinien być podręcznik w szkołach i warto to czytać raz na pół roku, aby sobie ten temat odświeżyć, bo jest to książka poprawiająca wszystkie aspekty naszego życia. A okazało się, że Dale Carnegie napisał jeszcze książkę How to Stop Worrying and Start Living– bardzo praktyczna, dająca zestaw technik takich jak rozpisanie problemów na kartce, zapisanie najgorszego możliwego scenariusza, pogodzenia się z nim. I zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że ten stres, który miewałem, miał swoje wzloty i upadki, raz było lepiej, raz gorzej, że momenty, w których było lepiej, to te w których miałem spotkania ze wspólnikami, w których dyskutowaliśmy, jak poradzić sobie z jakąś nową funkcją, jak wyjść do przodu przed konkurentów. I moment, w którym miałem zapisany plan działania, nagle zabierał stres z moich barków. Okazało się, że część z tych technik stosowałem nieświadomie, a tej chwili stosuję je świadomie. I jak pojawia się stres, to wiem, jak nim zarządzać. Więc nie jest już tak, że nie śpię w nocy, bo muszę słuchać audiobooka, bo inaczej nie mógłbym zasnąć.
MSz: Super, odzyskiwanie poczucia kontroli. Michał, dzięki wielkie za poświęcony czas i do zobaczenia wkrótce na infoShare. Trzymaj się, do zobaczenia.
MS: Dzięki.
Dzięki wielkie, Michale, za podzielenie się wiedzą i doświadczeniem. Mam nadzieję, że dla wszystkich Was oglądających i słuchających będzie to wiedza przydatna. Z mojej strony jeszcze na koniec kilka informacji porządkowych. Pierwsza jest taka, że książka Zaufanie, czyli waluta przyszłościdojechała już do mojego magazynu. Oglądałem zdjęcia, wygląda to dobrze, więc każda osoba, która zamawia książkę w przedsprzedaży, która trwa do 18 maja 2018 r., otrzyma ją na bieżąco, więc wystarczy ją zamówić, poczekać 48 godzin i macie ją w swoich rękach. Więc tym bardziej zachęcam. Ci, którzy kupują książkę gdzie indziej, np. poprzez księgarnię Empiku czy w innych księgarniach, zapraszam na spotkania autorskie. Na razie są zaplanowane dwa spotkania, pierwsze 19 maja w Warszawie na Stadionie Narodowym w trakcie Targów Książki o godzinie 14 w sobotę. Drugie w Trójmieście w dniu 22 maja we wtorek o godzinie 17 na scenie Inspire, największej scenie konferencji infoShare. I planuję jeszcze spotkania we Wrocławiu, w Poznaniu i w Łodzi. Na razie terminów nie ma, to wszystko jest w trakcie konkretyzowania, a jak już się będzie ziszczało, to Was o tym poinformuję i na blogu, i na Facebooku. Zachęcam do śledzenia.
Przypominam też, że wszystkie notatki do tego odcinka znajdziecie pod adresem jakoszczedzacpieniadze.pl/121.
Jeszcze raz dzięki wielkie za bycie, słuchanie, odbiór tego, co produkuję razem z moimi wspaniałymi gośćmi. I tyle na dzisiaj. Więc jeszcze raz dzięki wielkie za wspólnie spędzony czas i życzę Ci skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Trzymaj się, do zobaczenia.
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest Michał i czym się zajmuje?
- Kiedy Michał wystartował z Brand24?
- Co to było patrz.pl?
- Na ile zachowanie Michała w sieci wpływa na zaufanie klientów w stosunku do jego firmy?
- Z czego wynikały filmiki promocyjne Brand24?
- Jakie problemy generuje fakt, że Michał jest nierozerwalnie związany z Brand24?
- Czy Michał dzisiaj zajmuję się bezpośrednią obsługą klientów?
- Skąd pomysł aby zakładać firmę, która miała spora konkurencję na rynku?
- Czy na początku Michał wiedział na co się porywa?
- Czy trudno jest pozyskać pierwszych klientów?
- Kto był inspiracją Michała dotyczącą rozwoju firmy?
- Jakie błędy zostały popełnione w pierwszych latach działalności Brand24?
- Jak to się stało, że start up Michała pozyskał inwestorów?
- Kiedy Michał zaczął mieć świadomość „prezesa” i zaczął delegować zadania?
- Jak wygląda obecnie strategia rekrutacyjna Brand24?
- Dlaczego firma Michała wspiera marki osobiste swoich pracowników?
- Jaka jest największa trudność w pracy Michała jako prezesa firmy?
- Jak wygląda tydzień pracy Michała?
- Gdzie Michał stawia granice swojej transparentności?
- O skromności Michała.
- Co motywuje Michała do pracy i rozwoju?
- Jakie porady ma Michał dla osób, które skutecznie chciałyby wypromować swoją firmę własną marką osobistą.
- Co powiedziałby Michał młodszemu sobie, gdyby mógł się cofnąć w czasie o dziesięć lat?
- Jak Michał poradził sobie ze stresem i swoimi początkowymi lękami?
Kliknij prawym przyciskiem, aby ściągnąć podcast jako plik MP3.
Zobacz także na czym polega finansowanie startupów
Strony, osoby i tematy wymienione w podcast’cie:
- Brand24 – firma Michała
- Facebook Brand24
- Kanał Michała na YouTube
- Wywiad Michała z Maćkiem Budzichem z 2011 roku
- Basescamp
- LARQ Capital Group – inwestor w Brand24.
- Konferencja infoShare 2018
- inVision – platforma do wizualizacji działania serwisów i aplikacji.
- Appcues – narzędzie do tworzenia przewodników po usługach internetowych.
- Baremetrics – serwis umożliwiający publikację firmowych metryk biznesowych i analizę wzrostu biznesu.
- ConvertKit Baremetrics – przykładowe wyniki dostawcy usług email-marketing ConvertKit.
- Film Internety robie
- Paweł Tkaczyk
- Filmiki promocyjne Brand24:
- Książki wspomniane w podcaście:
- „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” – Michał Szafrański.
- „Getting real”
- „Rework” – Jason Fried, David Heinemeier Hansson.
- „Elon Musk. Biografia twórcy PayPala, Tesli i SpaceX” – Ashlee Vance.
- „Subtelnie mówię F*ck! Sprzeczna z logiką metoda na szczęśliwe życie” – Mark Manson.
- „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” – Dale Carnegie.
- „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” – Dale Carnegie.
Skąd pobrać podcast
Podcast dostępny jest dla Was w wielu miejscach:
- Na blogu – lista wszystkich podcastów
- W iTunes – dla użytkowników iPhone’ów i iPad’ów
- W serwisie Stitcher – pobierz aplikację Stitcher dla Androida i innych modeli telefonów
- W aplikacji Spotify
- W katalogu Zune
- W katalogu BlackBerry
- Poprzez specjalny RSS
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
Oceń podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” <–
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za Twoje wsparcie i życzę Ci świetnego dnia! 🙂
{ 25 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Brand24 to fajne narzędzie (kiedyś testowałem te 7 czy 14 dni), ale oferta jest kompletnie nieskrojona dla przeciętnego blogera. Najtańszy pakiet kosztuje prawie 200zł brutto miesięcznie i zawiera opcje, których taki bloger nie potrzebuje (ot chociażby dostęp dla 5 użytkowników).
Wiem, że to biznes, że pewnie jest to policzone i przemyślane, ale straszna szkoda że w zasadzie przez to jest to narzędzie dla wąskiej grupy osób. Nie wiem czy takie zamykanie się na drobnych klientów to dobry krok w perspektywie 3-5 lat, wszak ten mały klient może z czasem stać się tym większym… Poddaję więc to pod rozwagę właścicielowi firmy, no i życzę dużo sukcesów!
Były dużo mniejsze pakiety. Skoro już ich nie ma, to pewnie wpływały na pogorszenie zarobków, zamiast je polepszać.
Blogerzy mają u nas darmowe konta. Uderz proszę do [email protected] pomoże ustawić 😉
Takie narzędzia mielą mnóstwo danych więc tanie zbytnio być nie mogą. 149zł (aktualizacja 2x dobę) to daje 2,5zł za update wyników. Jakby zamiast własnej mieli komercyjną chmurę to by wyszło myślę jeszcze z 2 razy drożej.
Zgadzam się natomiast z tym że brakuje bardziej podstawowego pakietu (nawet z 1 słowem kluczowym). Taki pakiet powinien być sprzedawany po kosztach, aby „trzymać” przy sobie klienta , który jak urośnie zostanie z nimi za większy pakiet. Dodatkowo konkurencyjne Sentione ma taki sam najniższy pakiet (ale już brak limitu słów), a Monitori jest < 100zł.
Idealnym rozwiązaniem był by pakiet elastyczny. Np ja jako osoba techniczna i JDG nie potrzebuje Slacka, nie potrzebuje więcej użytkowników, ale raporty Excel i większe archiwum już bardzo chętnie.
Powiem szczerze, że kibicuje mocno Brand24 w tym właśnie okresie kiedy są już na giełdzie i ich rozwój będzie teraz bardziej elastyczny. Np widzę że wprowadzą system afiliacyjny. Tak jak i hackatony i dni na własny rozwój czynią z nich prawdziwy startup (chociaż trochę mnie zdziwił późny etap tych praktyk). Czekam na API i jakiś "język reguł". Do pełni podziwu brakuje mi też opcji dla pracowników.
dodam jeszcze że jak na 100% potrzebował narzędzia tego typu to pakiet za 149zł byłby jednak porównywalnie jednym z najdroższych narzędzi subskrypcyjnych w moim arsenale . A wydaje na wszystkie subskrypcje ok 1,5-2k miesięcznie
Święte słowa z tym wymuskiwaniem produktu i zwlekaniem z prezentacją klientowi. Świetnie się słucha. 🙂
Dzięki Bartek ! 🙂
O z tego co słyszę nie tylko ja nie lubię rozmawiać przez telefon i jeszcze tak to ładnie zostało nazwane „asynchroniczność”, ale dokładnie tak mam, wolę jak ktoś mi napiszę coś i mogę to co sprawdzić w wolnej chwili, nawet kilka razy na spokojnie przeczytać i dopiero jakoś się do tego odnieść. Oczywiście też zależy jakie to są sprawy, bo do takich spraw podchodzę jak do programowania i staram się wybierać odpowiednie narzędzie do realizacji danego celu.
Taki przykład: zgłaszanie awarii w Orange, wydawałoby się, że telefon jest tutaj lepszą opcją, ale dla mniej wygodniejszy jest czat, gdzie sobie go odpalam w przeglądarce i po prostu czekam aż ktoś się połączy, w międzyczasie robiąc inne rzeczy. Gdzie na jakiejś infolinii pewnie straciłbym z dwadzieścia minut.
…i można nie przeklinać
Ale na infoShare sie nie dalo, co dla mnie jest strasznie slabe i zepsulo ciekawe pomimo problemow technicznych wystapienie.
Coś mi nie daje spokoju po tej rozmowie. Firma internetowa mająca 2k klientów jest wyceniana na 100mln? To wychodzi 50k złotych wyceny na klienta. Zajrzałem na stronę, widzę że ceny w Brandzie są okrutnie wysokie i pewnie jest świetna marża, ale ta wycena jest po prostu szokująca. Musi być duża wiara inwestorów w projekt, oby byli cierpliwi 😉
Giełda nie wycenia klientów, tylko perspektywy wzrostu 😉
Kolejne spotkanie pokazujące ludzką stronę biznesu. Nie poznajemy pana prezesa a sympatycznego człowieka który opisuje swoje doświadczenia nie tylko biznesowe ale co równie ważne życiowe. Spora dawka śmiechu umila słuchanie 😉 Dowiadujemy się, że ważne jest inwestowanie w ludzi, szacuenk otoczenia i utrzymywanie odpowiednio wysokiego poziomu a nie gonitwa za rosnącymi słupkami. A pomysł na kreatywne piątki i ponidziałki bez telefonów… cóż może i utopia alleeeee jaka fajaaaaaaa….
O Brand24 słyszałem od jakiegoś czasu. Ale dopiero po ostatniej konferencji Blog Conference Poznań (gdzie na jednej prezentacji zostali wspomnieni) zdecydowałem się przetestować to narzędzie.
Jako bloger dostałem na 6 mcy darmowy pakiet w pełnej wersji. Wystarczyło o nich wspomnieć na FB i oni już sami to zauważą 😉
Na razie jestem mikrusem więc nie pokazują mi nic o czym nie wiem – same moje komentarze na różnych blogach i na FB. Albo info o Legii Warszawa bo mają tam piłkarza co ma tak samo na imię i nazwisko jak ja.
Generalnie bardzo fajny , merytoryczny i motywacyjny podcast.
Michał, serdeczne dzięki za ten materiał, za cały ten inspirujący wywiad!
Cudnie słyszeć, że są w naszym kraju tacy ludzie, którzy swoim codziennym działaniem udowadniają że można prowadzić udany, zyskowny biznes inaczej, bardziej… po ludzku?
To taki niesamowicie świeży powiew zachodniego Bransonizmu w naszej, wciąż jeszcze mocno leżakowo-targowiskowej mentalności zarządzania.
Świetnie też, że Michał promuje takie podejście na zewnątrz.
Może pobudzi tego czy owego „głównodowodzącego” do myślenia (bezcenne!) 🙂
Bardzo ciekawy wątek nt. marek osobistych pracowników; solidnie daje do myślenia.
Wczoraj byłam na pokazie filmu „Wielka architektura” i tam też był pokazany biznes opierający się na marce osobistej założyciela (Bjarke Ingelsa) – z tym, że u Bjarke cała firma opierała się na nim. Póki prowadził biuro w Danii, wszystko było super. Zdobywał nagrody, klientów, rozgłos. Z czasem biznes rozrósł tak bardzo, że Bjarke otworzył drugie biuro, w USA, i skupił się na budowie World Trade Center. I nagle pojawił się problem, bo dotychczas świetnie radzące sobie biuro w Danii przestało prosperować, ponieważ klienci, wiedząc, że Bjarke przeniósł się do USA, nie chcieli już korzystać z ich usług. Chcieli Bjarke, którego już nie było – a jeśli był, to za mało 🙂 Ale to tak na marginesie.
PS: A gdyby ktoś chciał obejrzeć film, o którym wspomniałam, to jest on teraz puszczany we Wrocławiu w DCFie w ramach festiwalu Docs Against Gravity 🙂
Właśnie takich „Panów prezesów” cenię najbardziej – nie tworzący sztucznej bariery ale z ludzka twarzą, pozwalający sobie na luz i swobodę.
Świetny wywiad, czekam na więcej podcastów z tak ciekawymi gośćmi.
Tak mnie zaciekawilo. Na poczatku rozmowy mowicie o byciu introwertykami i chyba Michal mowisz to jakby to byla choroba, a nawet o leczeniu tego (rozumiem ze to bardziej na zasadzie przelamywania sie, ale padlo konkretnie slowo leczenie). Czemu tak? Co zlego w byciu introwertykiem?
Nie ma nic w złego w byciu introwertykiem, ale współczesny świat jakoś lepiej postrzega ekstrawertyków, jako bardziej przebojowych, zaradnych. Co nie jest oczywiście prawdą. Ja też jestem introwerykiem i dobrze mi z tym 🙂 ale kiedyś w pracy mi zarzucono, że jestem introwertkem – bardzo to przeżyłam…
Fajnie się słucha o początkach biznesu, który przeradza się później w coś większego. Najbardziej kręcą mnie takie historie typu „zaczynał od zera, miał 100 zł w kieszeni”.
Wspaniale patrzy się na rozwój takich projektów związanych z marketingiem. Narzędzie bardzo przydatne także w SEO 🙂
Gratuluję sukcesu, jednak w mojej opinii Brand24 jako narzędzie do monitorowania fraz anglojęzycznych jest bezużyteczny. Oceniam to na podstawie dwóch 14-dniowych testów wykonanych w okresie ostatnich 24 miesięcy. Ilość wyników i ich jakość była bardzo mizerna. Dla porównania narzędzia konkurencyjnych firm (zarówno tańsze jak i droższe) zwracały 2-6 więcej wyników wysokiej jakości (żadnych spamerskich stron). Testy narzędzi prowadziłem równolegle.
Dziękuję za kolejny fajny wywiad. Taką myśl sobie zapisałem:
„Nie warto przyjmować postawy alfy i omegi, bo to gubi.”
Dziękuję
Pozdrawiam