Podcast: Play in new window | Download (Duration: 2:29:52 — 138.0MB)
Subscribe: Apple Podcasts | RSS
7 milionów złotych przychodu w 4 miesiące – taki wynik osiągnął Radek Kotarski z Altenberg wprowadzając na rynek 3 książki sprzedane już w nakładzie ponad 115 tys. egzemplarzy.
Gdzie i jak wydać książkę? – te pytania zadaje sobie każdy autor. Zła decyzja może wiele kosztować. Razem z moim gościem analizujemy dzisiaj zalety i wady dwóch modeli wydawniczych. Self publishing vs wydawca.
Radosław Kotarski to autor, który ma dosyć unikalny zestaw doświadczeń na rynku wydawniczym. Najpierw przećwiczył współpracę z tradycyjnym wydawcą wprowadzając książkę „Nic bardziej mylnego”, a następnie odniósł niesamowity sukces samodzielnie wydając swoją drugą książkę „Włam się do mózgu” we własnym wydawnictwie Altenberg. Co ciekawsze, nowa książka trzykrotnie przebiła wynik sprzedaży pierwszej – i to zaledwie w ciągu 4-ech miesięcy od premiery! To wywindowało całkowity przychód nowego wydawnictwa do ponad 7 milionów złotych (na trzech wydanych równocześnie książkach)!
Czy więc współpraca z tradycyjnym wydawcą ma jakikolwiek sens? Kiedy warto żeby autor poszedł tą ścieżką? A kiedy z kolei lepiej zdecydować się na self-publishing? Jakie problemy można napotkać na drodze samodzielnego wydawania książek? Ile kosztuje wydanie książki? I w końcu – kto nie powinien się za to zabierać? – na te wszystkie pytania odpowiadamy w tym odcinku podcastu.
I od razu zapowiadam, że cały luty 2018 r. przeznaczam na uzupełnienie tematyki self-publishingu. W przyszłym tygodniu planuję publikację kolejnej części case study dotyczącego „Finansowego ninja”, a za dwa tygodnie w podcaście wystąpi tradycyjny wydawca, który opowie więcej o realiach rynku wydawniczego w Polsce oraz procesie „rekrutacji” nowych autorów.
Miłego słuchania, oglądania lub czytania! 🙂
Jak wydać książkę – podcast w formie audio i wideo
Możesz posłuchać podcastu, przeczytać transkrypt na końcu wpisu lub posłuchać zapis na YouTube.
Oglądając wideo zasubskrybuj proszę kanał na YouTube oraz kliknij symbol dzwoneczka. Dzięki temu będziesz otrzymasz powiadomienie, gdy opublikuję nowy film.
Czytaj także: WNOP 116: Jak wydać książkę z tradycyjnym wydawcą? Wyzwania i realia rynku książki + porady dla debiutujących autorów
Transkrypt, czyli podcast do czytania
Transkrypt podcastu dostępny jest w dwóch formatach: PDF do pobrania i wersja tekstowa do czytania na blogu (po rozwinięciu).
Kliknij tutaj, aby pobrać spisaną treść podcastu (PDF).
To jest podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” – odcinek 115. Dzisiaj razem z Radkiem Kotarskim porównamy dwa modele wydawania książek: współpraca autora z tradycyjnym wydawcą versus self-publishing, czyli samodzielne wydawanie książki.
Witam Cię w kolejnym odcinku podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy”. Ja nazywam się Michał Szafrański i w tej audycji przedstawiam konkretne i sprawdzone sposoby pomnażania oszczędności. Opowiadam, jak rozsądnie wydawać pieniądze i jak odważnie realizować swoje pasje i marzenia. Jeśli tylko szukasz odrobiny stabilizacji finansowej i emocjonalnej w swoim życiu, to ten podcast jest dla Ciebie.
Dzień dobry. Jeśli wydaje się Wam, że Finansowy ninja jest największym sukcesem w self-publishingu w Polsce, to niestety muszę wyprowadzić Was z błędu. Co prawda to mi pierwszemu udało się przekroczyć wynik 50 tys. samodzielnie sprzedanych egzemplarzy, ale przez długi czas po piętach deptał mi Radek Kotarski, który cztery miesiące temu wydał książkę Włam się do mózgu, i która już w tej chwili przekroczyła ponad 60 tys. sprzedanych sztuk. I jest to sprzedaż kilkakrotnie wyższa niż w przypadku jego poprzedniej książki zatytułowanej Nic bardziej mylnego, którą wydał wtedy z tradycyjnym wydawcą. I właśnie ten unikalny zestaw doświadczeń Radka to jest coś, co stało się przyczynkiem do naszej dzisiejszej rozmowy. Chcemy porównać razem dwa modele wydawania książek. Zastanowić się, jakie są plusy i minusy współpracy z tradycyjnym wydawcą, czy warto wydawać książkę samodzielnie, kiedy to zrobić, a kiedy nie, jakie problemy może napotkać na drodze taki self-publisher, czyli autor, który zdecydował się sam wydawać swoją książkę, oraz jaki jest zestaw cech takiej osoby niezbędny do tego, żeby móc liczyć na to, że odniesie w self-publishingu sukces. A może właśnie wcale nie warto tego robić i raczej powinniśmy udać się do tradycyjnych wydawców. O tym wszystkim rozmawiam z Radkiem.
Od razu zapowiadam, że cały luty 2018 r. przeznaczam na uzupełnienie tematyki self-publishingu. Dzisiaj ukazuje się podcast z Radkiem, a za tydzień na blogu pokaże się publikacja kolejnej części case study Finansowego ninja, a dokładnie prezentacja procesu pisania, korygowania i redagowania książki, oraz opis jak wyglądała współpraca z zewnętrznymi podmiotami.
Z kolei za dwa tygodnie ukaże się kolejny odcinek podcastu, gdzie gościem będzie wydawca, który przedstawi własną perspektywę, własne spojrzenie na ten temat i opowie o tym, jak wyglądają realia rynku wydawniczego w Polsce. Mam nadzieję, że te dwie rozmowy dadzą Wam dobry pogląd na ten temat i pozwolą wyciągnąć własne wnioski, dojść do własnej opinii, wypracować sobie własne zdanie. Zapraszam serdecznie do wysłuchania naszej rozmowy.
Michał: Cześć, Radek!
Radek: Cześć, Michał.
Michał: Wiadomo, że każdy, kto ma telewizor w domu, to Ciebie zna, ale być może jest taka część słuchaczy czy widzów, którzy Cię nie kojarzą, więc przedstaw się i powiedz, kim jesteś i co robisz.
Radek: Ja jestem takim skromnym i nudnym popularyzatorem wiedzy. I to jest taka rzecz, którą robię na co dzień, zajmuję się tym na tyle intensywnie, że strach czasami otworzyć konserwę, bo pojawiam się zarówno w internecie, jak i w telewizji. A przyjąłem kiedyś zasadę, która dobrze trzyma się do dzisiaj, że nawet jeśli pojawiam się w reklamach telewizyjnych czy jakichkolwiek akcjach marketingowych, to jest to zawsze ściśle powiązane z popularyzacją wiedzy. Jest to rzecz najbliższa memu sercu.
Michał: Jak patrzę na to, co robisz, a znamy się już parę lat, to cały czas robisz coś nowego i coś dochodzi. Od dawna chciałem Cię zaprosić do podcastu, ale przez długi czas nie mogłem się zdecydować, jaki temat poruszyć. Pamiętam, że byłeś kiedyś w LifeTube, czyli rozkręcałeś sieć partnerską youtube’ową.
Radek: To prawda, dalej jestem w radzie nadzorczej i dalej służę swoją radą.
Michał: Na YouTubie masz swój kanał „Polimaty”. Mówiło się na Ciebie: „Taki młody Wołoszański”.
Radek: Kiedyś zaczepiano mnie na ulicy: „Proszę powiedzieć tacie, że super”. To było mniej przyjemne, ale już dzisiaj coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że ja jednak nie jestem synem pana Wołoszańskiego. Chociaż często zdarza się taka sytuacja, w której ktoś mnie zaczepia i mówi: „Nie wiem, czy kiedyś ktoś panu powiedział, ale to, jak pan prowadzi te programy, jest bardzo bliskie temu, jak robi to pan Wołoszański”.
Michał: Masz teraz swój własny program w telewizji. Jak on się nazywa?
Radek: „Podróże z historią”. Było już pięć serii, a teraz przygotowujemy się do kolejnych treści, które być może uda nam się rozszerzyć poza granice Polski. I rzeczywiście osiadłem na stałe w telewizji. Mam wrażenie, że ja przyzwyczaiłem się do tej instytucji a ona do mnie.
Michał: I jesteś jeszcze tym panem z reklamy.
Radek: Jestem panem z reklamy Banku Millennium.
Michał: Reklama w podcaście nieopłacona [śmiech]. I od 2015 r. jesteś autorem książek, a od ubiegłego roku self-publisherem i, co więcej, założycielem swojego własnego wydawnictwa Altenberg.
Radek: W ostatnim czasie też nie było takiej rzeczy, co do której podszedłbym z takim entuzjazmem jak do zawodu wydawcy.
Michał: Ten temat, który powinniśmy wziąć na warsztat, to zdecydowanie self-publishing versus tradycyjne wydawnictwo – albo wręcz odwrotnie, bo w Twoim przypadku książka Nic bardziej mylnego była wydana z wydawnictwem Znak. Jestem ciekawy Twoich doświadczeń. Zacznijmy od takiego pytania umiejscawiającego te książki względem siebie: jakie były wyniki sprzedaży Nic bardziej mylnego w porównaniu do Włam się do mózgu? Ile książek sprzedałeś z wydawnictwem, a ile sam?
Radek: Wydaje mi się, że w dwa lata razem z wydawnictwem udało nam się sprzedać 20 tys. książek Nic bardziej mylnego, a teraz w trzy i pół miesiąca sprzedaliśmy już w ramach mojego wydawnictwa ok. 65 tys. Włam się do mózgu.
Michał: Książka Włam się do mózgu ukazała się we wrześniu 2017 r., a rozmawiamy w styczniu 2018 r., więc w zasadzie cztery miesiące jej obecności na rynku. Jak sądzisz, dlaczego Włam się do mózgu sprzedało się tak dużo w porównaniu ze sprzedażą w sieci tradycyjnej?
Radek: I tutaj mamy dwie zasadnicze sprawy. Po pierwsze, zupełnie inny model dystrybucji tej książki, który w mojej opinii bardzo przyczynił się do tego, że ona faktycznie sprzedała się dużo lepiej. Ale nie mogę też zapomnieć, że to są książki o innej treści. I o ile Nic bardziej mylnego jest zbiorem kilkudziesięciu najpopularniejszych mitów w popkulturze i faktycznie możesz zabłysnąć na przyjęciu u znajomego, mówiąc mu: „Słuchaj, wiedziałeś o tym, że Napoleon nie był niski?”, „Kameleon nie zmienia koloru pod wpływem otoczenia”, to to jest coś takiego, że jak weźmiemy sobie piramidę potrzeb Maslowa, to jest to miły dodatek do życia, ale nie jest niezbędne. Włam się do mózgu porusza zupełnie inną tematykę i ma za zadanie zhakować Twój mózg do takiego stopnia i takiego założenia, w którym rzeczywiście jesteś w stanie przyswajać wiedzę, umiejętności dalece efektywniej, niż robiłeś to do tej pory. I przede wszystkim chodziło mi o to, by ta książka raz na zawsze zrywała z nawykami, które wynosimy ze szkoły, jeśli chodzi o to, jak się uczymy.
Bardzo szybko okazało się, że w momencie, w którym myślałem, że to będzie ta książka, którą zainteresują się głównie uczniowie szkół wszelakich, to wydaje mi się, że dzisiaj jest tak, że połowa osób to są w ogóle ludzie już dawno po edukacji obowiązkowej, którzy widzą, że człowiek uczy się przez całe życie, co jest oczywistością. Ale kiedy mocno zastanowimy się na tym tematem, to okaże się, że pierwszy taniec na weselu, zmiana kompetencji, zmiana stanowiska itp. związane są z uczeniem się. Tak naprawdę jest to dalece posunięte, bo gdy weźmiemy pod uwagę uzależnienie od narkotyków, to jest to nic innego jak bardzo patologiczna forma uczenia się naszego organizmu czerpania przyjemności czy też fizycznej aktywności z konkretnej substancji. Ja aż tak daleko nie wchodzę w ten proces uczenia się, ale rzeczywiście jest to temat dalece bardziej i szerzej interesujący ludzi niż mity w popkulturze. Natomiast raczej gdybym miał przyznać palmę pierwszeństwa, które z tych elementów były decydujące, to powiedziałbym, że model dystrybucji był tu chyba znacznie ważniejszy, jeśli chodzi o możliwość zaoferowania tej książki szerzej, gdyż miałem ogromne poczucie zmarnowanego potencjału i utraconych korzyści przy okazji pierwszej książki i czułem, że ona mogła sprzedać się dużo lepiej.
Michał: Czym się różnią te modele dystrybucyjne?
Radek: Pierwsza książka, Nic bardziej mylnego, jest mocno osadzona w bardzo tradycyjnym rynku wydawniczym, który czasem pozwalam sobie określać mianem zastanego, chociaż i tak z wydawnictwem, które raczej pozycjonuje się jako to nowocześniejsze, które jest sprawniejsze niż wiele innych na rynku, i ja się pod tym absolutnie jestem w stanie podpisać. Pokazuje mi to, że ja nie wydałem książki ze złym wydawcą, więc tego nie można tak określić. Natomiast jest to model klasyczny, w którym książka leży i w dużej mierze czeka. Jeśli mamy sytuację, gdzie jesteśmy w stanie o niej dużo opowiadać, to możemy liczyć na to, że ktoś w dzisiejszym świecie zrobi coraz trudniejsze działanie polegające na tym, żeby jednak wyjść z domu i poszukać tej książki, może jej nie będzie w jednym saloniku sprzedaży, więc trzeba udać się do następnego.
Natomiast ten drugi model dystrybucyjny, self-publishing, w mojej opinii wymaga dzisiaj od człowieka dalece mniejszej liczby kroków. Bo żeby kupić książkę w niektórych księgarniach internetowych, trzeba przejść przez sześć, siedem różnych stron, ekranów, koszyków. Upewnianie się, podawanie adresu do faktury to kilkanaście kliknięć. Idąc za Twoim przykładem, doszliśmy do wniosku, że zredukujemy tę liczbę kroków tak, żeby proces zamówienia książki zamknął się w dwóch minutach. I żeby to było tak, że podjęliśmy decyzję, że chcemy kupić tę książkę i w ciągu dwóch minut możemy zrealizować tę potrzebę i jeszcze np. dostać ją zupełnie za darmo, czyli w zasadzie jest to dla nas tańsza sprawa niż samo wybranie się po nią do salonu sprzedaży.
Podsumowując, książka dostępna jest wyłącznie w internecie, na jednej stronie, u jednego dystrybutora będącego jednocześnie wydawcą. I jest to model książki sprzedawany w bardzo uproszczonym, internetowym wydaniu, mocno różniącym się od tego, jak zdarza się nam nabywać książki. Ale mam nadzieję, że coraz rzadziej będziemy kupować książki w takim modelu, w którym musimy wybrać się do miasta, by ją fizycznie odebrać.
Michał: Dlaczego zdecydowałeś się wtedy wydawać Nic bardziej mylnego z wydawcą?
Radek: Ja wtedy już mocno chciałem wydać książkę samodzielnie. I podszedłem do tego z takim założeniem, że wydam ją sam. Natomiast spotkałem się z przedstawicielami wydawnictwa, którzy bardzo przekonywująco starali się podejść do mojego tematu i powiedzieć, że to jest w ogóle niewarte, że jest cała masa takich sytuacji, w których to jest w ogóle bardzo nieopłacalne, jest sporo przykładów finansowych klap. Poza tym, jeśli wydam ją samodzielnie, to ogołocę sam siebie z całego prestiżu, tej otoczki, że można pójść np. do Empiku i chwycić sobie tę książkę z półki. Dla mnie miało to wtedy jakieś znaczenie. To był taki czas, że wydawnictwo miało o tyle szczęście, że ja wtedy zająłem się nagrywaniem programów telewizyjnych, więc wydawnictwo zadbało o to, by mnie mocno przerazić wizją zajmowania się redakcją, projektem graficznym, składem itd. Pomyślałam, że jeśli tyle tych rzeczy będzie, to lepiej ograniczyć się tylko do napisania tej książki. I dziś uważam, że wydawnictwo nie kłamało, gdyż wydawanie swojej książki to nie jest lekki kawałek chleba. Inna sprawa – czy to jest opłacalne.
Michał: Jakie są plusy wydawania książki z tradycyjnym wydawcą?
Radek: Najważniejsze jest to, że istnieją niezaprzeczalne zalety wydawania książki z tradycyjnym wydawcą. Wydawcy na rynku są mniej lub bardziej nowocześni, ale ten tradycyjny jednak zapewnia takie poczucie bezpieczeństwa pod tym względem, że nie ryzykujesz własnymi pieniędzmi, jeśli chodzi o druk. W momencie, w którym my tę książkę chcemy wydrukować ładnie, w nakładzie 8-10 tys. egzemplarzy, to nie ma takiej siły, że nie wydamy na to 50-100 tys. zł na sam druk. Żeby w ogóle do tego druku doszło, to przy okazji musimy zapłacić całą masę kosztów.
Michał: Ile w druku kosztowała książka Włam się do mózgu w twardej okładce, w pełnym kolorze, licząca ok. 300 stron?
Radek: To zależy od liczby, którą w danym momencie zamawiam.
Michał: Jaki był pierwszy nakład Twojej książki?
Radek: Pierwszy nakład wyniósł ok. 15 tys. egzemplarzy. I przy założeniu takiego wydrukowania ta książka w druku kosztuje nieco powyżej 7 zł netto. I jak wydawcy tradycyjni szukają druku i zastanawiają się nad jego cenami, to kiedy słyszą o cenach powyżej 4 zł, to mówią, że to jest przeraźliwie drogo. I teraz przechodząc płynnie do Twojej książki, to chciałbym powiedzieć, że jest taka opinia na rynku wydawniczym, że książka jest bardzo droga w druku.
Michał: Sprostuję, to jest tzw. oprawa zintegrowana, czyli sztywna okładka, 540 stron, papier kremowy, książka szyta i klejona jednocześnie. I ona w druku przy zamówieniu 12 tys. egzemplarzy kosztowała 5 zł 60 gr netto. W tej chwili za większe nakłady płacę 5 zł 45 gr, więc jeśli chodzi o druk, przy takiej objętości, to nie jest jakaś kolosalna cena, przy czym moja książka nie jest kolorowa w środku, jest jeden kolor.
Radek: Pamiętaj, że jeśli używasz w środku kolorów, to kolor też wymusi inny papier. Nie mogę użyć papieru kremowego, muszę użyć takiego o wyższej gramaturze, żeby to nie przebijało. Ja ostatecznie nie zdecydowałem się na oprawę zintegrowaną, tylko wziąłem twardszą oprawę, ale to już są techniczne szczegóły. Kiedy rozmawiałem z jednym z prezesów bardzo dużego wydawnictwa, to dla nich absolutnie psychologiczną granicą druku książki jest 4 zł. Wszyscy starają się jej nie przekraczać. Więc gdy mówisz o 5,45 zł, to jest to abstrakcją dla wydawnictwa i budżetem zupełnie przepalonym, bo kiedy drukujesz książkę za 4 zł, jesteś do tego przyzwyczajony i nagle mówisz o książce, która w druku kosztuje 8-10 zł, to jest to dalece więcej i to nam tłumaczy, dlaczego książki w Polsce są brzydkie, bo nie ma pieniędzy, by wydać je ładnie. I to jest kolejny zasadniczy problem rynku wydawniczego. Niemniej jednak dobry wydawca weźmie na siebie koszt druku, koszt stworzenia całego składu projektu graficznego, sesji fotograficznej. I to są rzeczy, za które nie trzeba płacić w tym przypadku. Chociaż znam też takie przypadki, nie są one częste, w których, jeśli wydawca nie jest pewny autora, to chce, by ten partycypował w niektórych kosztach.
Michał: Są takie scenariusze wydawania, nazywa się to vanity press, gdzie autor dokłada się bądź w całości finansuje wydruk własnej książki i wydanie jej przez wydawcę.
Radek: A wydawca daje kanały dystrybucji, swoją markę itd. Na szczęście w Polce jest tak, że wydawcy mają taką praktykę, że mocno obniżają nakład początkowy książki, żeby zobaczyć, jak ona siądzie na rynku, niemniej jednak ten wydawca jest w stanie wziąć całe ryzyko na siebie. Odbywa się to tym kosztem, że do wydawców spływa masa propozycji wydawniczych. Znamy historie wielkich książek, które były kolejno odrzucane przez wydawców, zaczynając od Harry’ego Pottera. Niestety jest to z jednej strony przyjemna część działania wydawcy, że ma możliwość rozeznania się w rynku, ale często to paraliżuje w ogóle pracę wydawnictwa. Inną zaletą pracy z wydawcą jest to, że czułem się zadbany o to, że ktoś czuwa za mnie nad sterowaniem tymi procesami, np. powstawania okładki. Czyli ja dostałem konkretny termin, kiedy mam się pojawiać na sesji zdjęciowej, która została przeprowadzona profesjonalnie, do niczego nie mogę się doczepić. Duże znaczenie dla mnie miało to, że wydawca mógł się wylegitymować tym, że jest w stanie swojemu autorowi załatwić wizytę w „Pytaniu na śniadanie” czy w innych mediach i tym samym przyczynić się do sprzedaży książki. W moim przypadku i w przypadku innych autorów nie sprawdziło się to do końca tak, jak bym chciał. Okazało się, że jednak większa część promocji była załatwiona przeze mnie, natomiast nie ukrywam, że w przypadku osób, które nie mają dostępu do mediów, taka pomoc wydawcy może mieć decydujące znaczenie.
Michał: Czy to jest domena każdego autora i każdego wydawcy, czy raczej trzeba polować na jakichś specyficznych wydawców, którzy robią dużo lepszą promocję książek?
Radek: Skoro rozmawiamy o mojej pierwszej książce, to pośrednio dotykamy też tematu wydawnictwa Znak. Ono jest już tak stare, z tak dużą estymą, że media nie boją się brać od nich książek. Myślę, że mniejszy wydawca w tradycyjnym modelu nie miałby takiej siły przebicia jak właśnie tak duże wydawnictwo jak Znak.
Michał: Czy sam zgłosiłeś się do wydawnictwa z propozycją wydania książki, czy to raczej wydawca do Ciebie?
Radek: Zdecydowanie wydawca przyszedł do mnie, tzn. jeden z imprintów wydawnictwa Znak, potem zostałem przeniesiony do innego imprintu.
Michał: Co to jest imprint?
Radek: Imprint to są te poszczególne części Znaku, które specjalizują się w określonych rzeczach. Mamy np. Znak Litera Nova, który w założeniu specjalizuje się w literaturze pięknej, czy też Znak Historykon, który specjalizuje się częściej w książkach historycznych. I jest to pozytywnym elementem działania wydawcy, który dzieli się na specjalistyczne grupy, w których wiemy dokładnie, jak postępować z fabułą, z poradnikowymi książkami itd. To jest rzecz, która funkcjonuje całkiem w porządku. Nie mniej jednak może było tak, że w przypadku mnie czy innych influencerów internetowych rola wydawcy staje się mniej potrzebna, bo my sami jesteśmy w stanie dotrzeć do odpowiedniego grona odbiorców, bo mamy na tyle siłę przebicia. Nie byłbym taki „hej do przodu” w tym temacie, gdybyśmy mówili o zupełnym debiutancie, ale już sytuacje, w których nikomu nieznany debiutant nagle objawia się całemu światu jako geniusz słowa pisanego i wydawnictwo w niego inwestuje bardzo duże pieniądze, bo uważa, że jest w nim potencjał, nie są wcale tak częste, jak nam się wydaje. To są rzeczy, w których zdecydowanie przeważają sprawdzone twarze, nazwiska. Bierzemy pewniaki z zagranicy i wiemy, że znany, szwedzki pisarz kryminałów tak samo dobrze się sprzeda w Polsce jak gdziekolwiek indziej. Pamiętajmy też, że wydawcy wbrew temu, co mówią, nie ryzykują aż tak bardzo często, jak się o tym słyszy.
Michał: Biznes przede wszystkim.
Radek: Tak, nie oszukujmy się, to musi się po prostu zgadzać, a musi się zgadzać przez to, że rola wydawcy nie jest do końca wdzięczna finansowo, bo jest między młotem a kowadłem, gdzie młotem jest dystrybutor, który wymaga określonych świadczeń, kowadłem autor, który też ma wymagania, a wydawca jest w niewdzięcznej roli na samym środku. Czy on jest w ogóle potrzebny, to jest kwestia dyskusji, skoro ma tak niewdzięczną rolę, ale rynek wydawniczy w Polsce trzyma się na razie całkiem nieźle. Te tezy, że sprzedaż książek jest niska, są mocno na korzyść wydawców.
Michał: Na jakie wynagrodzenie może liczyć autor, który współpracuje z tradycyjnym wydawnictwem?
Radek: Biorąc pod uwagę, że treść mojej umowy ze Znakiem jest obarczona tajemnicą, niestety nie mogę powiedzieć Ci dokładnie, ile wynosiło moje wynagrodzenie, chociaż mogę śmiało powiedzieć, że było jednym z wyższych, które w ogóle w tym wydawnictwie podpisuje się z autorami. Natomiast ja teraz jako wydawca mam przegląd tego, w jaki sposób wynagradzani są autorzy, którzy się do mnie zgłaszają, gdyż wbrew temu, co opowiada się o mnie na rynku, ja nie chodzę po autorach i nie wyciągam ich z wydawnictw po to, żeby zrobić na złość innym osobom. Zgłasza się do nas tak wielu autorów, że ja po prostu nie mam czasu na wyciąganie reszty autorów, więc to nie jest tak, że ja wydawcom chcę robić na złość i wypowiedziałem im wojnę. I widzę, że jeśli chodzi o przegląd rynku, to będę się odnosił do ceny okładkowej, gdyż różnie się to definiuje. Niektórzy mają wynagrodzenie od ceny hurtowej, u innych przyjmuje się do rozliczeń cenę netto książki. Twoi czytelnicy, biorąc pod uwagę to, że są przez Ciebie dobrze edukowani, wiedzą, że VAT na książki nie jest bardzo wysoki, więc ta cena netto jest bliska cenie brutto.
Michał: 5%.
Radek: Wystarczy, że książka będzie miała numer ISBN i już możemy mieć tam VAT pięcioprocentowy. I całe szczęście, ponieważ książki powinny mieć niski VAT. Tu książka jest trochę jak lek, więc trzeba do tego tak podejść. Spotkałem się z sytuacjami, gdzie autor miał 3,5% od ceny okładkowej netto. Rekordowe wynagrodzenie, jakie widziałem, to było 12% ceny okładowej netto. Jeśli ktoś ma 10%, to jest to bardzo dobry układ. Debiutanci zdecydowanie są poniżej tej granicy. Powiedziałbym, że taka średnia, którą najczęściej się spotyka, to przedziały od 7% do 9%. Natomiast zdaję sobie sprawę z tego, że są tacy, którzy są wielkimi nazwiskami, jak Remigiusz Mróz, i mam nadzieję, że on ma te stawki dalece wyższe i życzę mu tego z całego serca, ale dalej pewnej granicy nie jesteśmy już w stanie przekroczyć jako autor w standardowym wydawnictwie. Jeśli jest mowa o self-publishingu, to ja bardzo często napotykam na taką tezę, że w dużej mierze my decydujemy się na self-publishing z takiej własnej chciwości, aby dużo zarabiać na książkach. I jakkolwiek te liczby mogą przemawiać do wyobraźni, że mamy 3 zł z egzemplarza jako autorzy w tradycyjnych wydawnictwach i jesteśmy niezadowoleni, chociaż znajdujemy się w tych górnych granicach, a sprzedajemy 20 tys. książek, to 3 razy 20 tys. to 60 tys. zł, a to jest bardzo dużo pieniędzy. Ale pamiętacie, Włam się do mózgu powstawało dwa lata. I kosztowało mnie nie tyle czas, który też jest przeliczalny na pieniądze, ale i musiałem wydać określone środki, żeby ta książka osiągnęła taki efekt, jaki ostatecznie był, w którym nawet takie wynagrodzenie blaknie przy nakładach, które zostały poczynione. I niestety, większość autorów książek w Polsce to są ludzie, którzy robią to z pasji i nie traktują tego zawodowo. I wydaje mi się, że takie ruchy, które Ty zainicjowałeś, a my je pociągnęliśmy, w których chcemy, aby autorzy dobrze zarabiali, są społecznie użyteczne.
Michał: Jeśli ktoś umie utrzymywać się z wydawania książek, a jednocześnie wydaje dobre tytuły, to powinien móc się z tego utrzymywać. Jeżeli może się z tego utrzymywać, to znaczy, że będzie przeznaczał jeszcze więcej czasu na pisanie. Jeśli nie wystarcza mu to na pokrycie kosztów życia, to siłą rzeczy nie będzie mógł traktować tego jako swojej podstawowej pracy. Nie wiem, ile czasu pracowałeś nad Nic bardziej mylnego, ale zakładam, że długo.
Radek: 50 rozdziałów, do których trzeba było zrobić osobny research. Ja posiłkowałem się nieocenioną pomocą mojego brata, który współpracuje ze mną i pobiera określone wynagrodzenie, a to też są rzeczy, które trzeba wziąć pod uwagę na każdym etapie powstawania książki. Myślę, że dziś nie wydaje się książek bez researchu. Research także może być oparty na doświadczeniu, ale to też są rzeczy, które przelicza się na pieniądze. Jeszcze jedno zastrzeżenie, my zrobiliśmy 3 zł razy 20 tys., a 20 tys. egzemplarzy w Polsce to jest rewelacyjny wynik. To są już rzeczy, które ocierają się o bestsellery Empiku.
Michał: Za bestseller uznawane jest 10 tys. sprzedanych egzemplarzy.
Radek: Więc to nie jest tak, że każdy autor sprzedaje 20 tys. książek, bo są świetne książki, które sprzedają się w standardowym trzytysięcznym nakładzie, ale kiedy przeliczymy to jako 3 zł, to robi się już mniej różowo, nawet gdy rozbijemy to na 3 czy 4 miesiące. I my się nie godzimy na taki stan rzeczy, gdyż doskonale wiemy, gdzie te pieniądze ostatecznie idą.
Michał: One idą w sieć sprzedaży. To nawet nie jest tak, że wydawca stuprocentowo zarabia. Ja bym tylko podkreślił, że utrzymywanie się z pisania książek, to zarobek 100 tys. zł rocznie, jest prawdopodobnie takim absolutnym minimum. Wyobrażając sobie, ile książek musiałoby się sprzedawać przez tradycyjnego wydawcę, żeby taki poziom osiągnąć, to nagle okazuje się, że jesteśmy w zasadzie topowymi bestsellerami w Polsce. Radek, powiedz, jak wygląda taki proces wydawania książki z tradycyjnym wydawcą w praktyce. Czy już na etapie pisania rozmawiałeś z wydawcą, czy książkę miałeś napisaną?
Radek: To było jeszcze przed napisaniem tej książki. W moim przypadku to był bardzo pozytywny element współpracy z wydawcą, mianowicie dostałem pełną wolność, w jaki sposób napisać książkę i co ma się tam znaleźć. Mało tego, ja jeszcze byłem tak straszny, że ja w międzyczasie zmieniłem w ogóle koncepcję tej książki, zadzwoniłem do mojego wydawcy w pierwszy dzień świąt wielkanocnych i zakomunikowałem mu to, to była długa cisza w telefonie. Ale ostatecznie okazało się, że OK, jeśli Ty w to wierzysz, to my też. I to było dla mnie bardzo pozytywne, chociaż wiem, że nie zawsze tak bywa. Podejrzewam, że zaufano mojemu nazwisku i marce, którą przy okazji przyniosłem. I jakkolwiek ona nie jest doskonała, to wzbudziła zaufanie wydawcy i być może w tym przypadku słusznie.
Michał: Potwierdza się, że jesteś skromny.
Radek: Ja po prostu znam swoje miejsce w szeregu. Nie mam takiej skromności wgranej przez grzeczność, tylko realnie wiem, że są dużo lepsi ode mnie autorzy, popularyzatorzy wiedzy czy wydawcy. Więc jeżeli ktoś chce skorzystać z moich usług, to się cieszę. Wiem, że w przypadku innych autorów bywa tak, że wydawca mocniej wtrąca się w treść. To nie tajemnica, że chłopaki z Make Life Harder musieli zmienić wydawcę, ponieważ ten poprzedni nie chciał zgodzić się na treści, które w tej książce musiały się znaleźć. Taka specyfika i standardy wydawnictwa, i tyle. Więc bywa, że wydawcy mają wpływ na treść książki. W moim przypadku był on minimalny, a jeśli był, to był on dobry, gdyż oddelegowano do mnie redaktorkę, z którą bardzo ceniłem sobie współpracę. I bardzo chciałem, aby ze mną współpracowała przy okazji mojej najnowszej książki, ale mogłoby dojść do niezręcznej sytuacji w momencie, w którym byłoby to już poza wydawnictwem, więc ostatecznie do tego nie doszło. Być może to jest tak, że czułem takie duże oparcie, że ktoś faktycznie może tę książkę przeczytać, zrecenzować jako pierwszy czytelnik i z drugiej strony zaproponować też określone zmiany. Taką też nieocenioną pomocą dla mnie był mój brat, więc ta redakcja z wielu stron była dla mnie potrzebna. Potem książka poszła do korekty, redakcji. Korekta to był koszmar.
Michał: Czy do redakcji wysyłałeś książkę częściami czy od razu całą już napisaną?
Radek: Wysyłałem częściami, ale dużymi partiami. To było tak, że wysyłałem naraz kilka rozdziałów, co zawsze upraszcza współpracę z wydawcą. I ja dzisiaj ten sam nawyk przeniosłem do współpracy z moimi autorami i chcę od nich dostawać książkę rozdziałami. To zawsze dobrze funkcjonuje, bo pewne rzeczy, zwłaszcza poradnikowe, rzutują potem na całą resztę książki i lepiej skorygować to na początkowym etapie. Więc później był etap, w którym ja to po prostu wysyłałem, etap czysto gramatycznej, ortograficznej redakcji, którą wspominam fatalnie, gdyż swoje odchorowałem, jeśli chodzi o współpracę z firmą zewnętrzną, która zatrudniana była przez wydawnictwo. To nie jest tak, jak kiedyś bywało, że w wydawnictwie pracują redaktorzy, korektorzy i to wszystko odbywa się w ramach jednego podmiotu. Nie, dzisiaj wielcy wydawcy, ogromne firmy, tak samo jak ci mali, tacy, którzy nie mają wielkiej bazy książek, wszyscy outsourcują usługi, więc ja w takiej sytuacji miałem konieczność pośredniego kontaktu z jakimiś firmami zewnętrzami. I ostatecznie przyszedł do mnie już taki tekst, który musiałem przeczytać i zaakceptować w części. A u nas było bardzo mało czasu na to, by w ogóle coś takiego zaakceptować. W dużej mierze etap ten był pominięty.
Później była z mojej strony akceptacja okładek. Nawet nie było tak, że ja zgłaszałem jakieś swoje pomysły, kolory, fonty, nie, to po prostu przyszło, ja mogłem zgłosić uwagi. Miałem mało czasu na to, by to zrobić dobrze. Ja miałem koszmar na etapie korekty, inni mają go na etapie tworzenia okładki i projektu graficznego. Bywa tak, że dużo osób jest w stanie to realnie odchorować psychicznie i fizycznie, ale działamy z tym, co zostało nam przysłane i dane z zewnątrz, więc różnie z tym bywa. W przypadku mojej pierwszej książki szata graficzna nie była aż tak bardzo istotna, wiec zupełnie to odpuściłem i powiedziałem, że jeśli ufacie w to, że to jest dobrze, to ja też podłączam się pod to zaufanie. I właściwie na tym kończyła się sprawa związana z wydawaniem. W pewnym momencie przyszedł do mnie egzemplarz próbny i mogłem zobaczyć, jak to będzie wyglądało. Potem wszyscy czekaliśmy grzecznie na premierę.
Michał: Czy zbieżność koloru Twojej okładki z kolorystyką banku, w którego reklamach występujesz, jest przypadkowa, czy nie?
Radek: Ja na pewno tej kolorystyki nie zgłosiłem, ja ją dostałem. I z przyczyn naturalnych ona mi się bardzo spodobała, bo ja ten kolor lubię. Nie wiem, czy to było świadome działanie wydawcy. Wydaje mi się, że chyba nie. Ja na to zwróciłem uwagę, gdy książka została już wydrukowana. Wiele osób też zwróciło uwagę na zbieżność kolorów. Ale nie było tak, że chciałem, aby zrobiono okładkę w takim samym kolorze jak bank.
Michał: Czy zawierałeś umowę z wydawnictwem? Jestem zaskoczony, że Twoja kolejna książka nie ukazała się nakładem tego wydawnictwa, tylko wydałeś ją samodzielnie, dlatego że wielu autorów w umowie z wydawcami ma takie zastrzeżenie, że kolejna książka musi być wydana z tym samym wydawcą. I tu chciałbym podpytać Cię o takie kruczki sztuczki i inne triki, na które trzeba uważać ze strony wydawców w celu zabezpieczenia sobie przyszłych lub bieżących przychodów, czyli na co warto zwrócić uwagę w umowie podpisywanej z tradycyjnym wydawcą?
Radek: To jest bardzo dobre pytanie i ogromne pole do naprawdę niesamowitej liczby nieuczciwych działań ze strony wydawców. To, o czym powiedziałeś, jest niestety często spotykane na rynku, w którym mamy nakaz wydania następnej książki u tego konkretnego wydawcy. Z tego nakazu bardzo chętnie korzysta się w przypadku młodych, początkujących autorów. I to jest rzecz prosta. Niech słuchacz postawi się w sytuacji, w której jest autorem jakiejś książki, wkłada w nią całe serce, chce, by została wydana, a nie ma rozpoznawalnego nazwiska. I jakieś wydawnictwo się nad nim pochyla i mówi: „OK, bierzemy cię, jeśli trzy kolejne książki będą u nas wydane”. I w tym momencie podpisuje taką umowę, nie że Ty masz możliwość wydania u nich książek, tylko że one będą. Jest spora liczba autorów, która decyduje się na coś takiego. Ja nie miałem takiego zapisu, moje wydawnictwo podeszło do tego tematu bardziej uczciwie, gdyż miałem zapis, który mówił o tym, że mam obowiązek zaoferowania wydawnictwu następnej książki. I to jest tak, że jeśli my się po prostu biznesowo ze sobą nie dogadamy, to wyjdzie tak, że mogę wydać tę książkę gdzie indziej lub sam. I my się nie dogadaliśmy biznesowo-organizacyjnie, chociaż to nie było tak, że jedna lub druga strona miała złą wolę. Ja, znając Twój wcześniejszy case, miałem też trochę inną pozycję negocjacyjną, bo wiedziałem, że mogę doprowadzić to już do takiego stanu, w którym bym chciał, żeby to się znalazło. I wydaje mi się, że moje wydawnictwo nie było na mnie tak bardzo złe. Ale to było tak, że taki zapis w umowie pozwalał jeszcze na to, żebyśmy pozostali w jakiś sposób wolni, natomiast trzeba na to bardzo uważać.
Druga sprawa jest taka, że trzeba zwrócić uwagę na zapisy mówiące o tym, co możemy z tym tekstem zrobić. Jest sporo takich zapisów przy okazji standardowych umów wydawniczych i widzę to w przypadku innych autorów, których teraz jestem wydawcą, którzy np. nie mogą ujawniać fragmentów tekstu, nic robić z tym tekstem bez zgody wydawcy. I wszystko jest super w momencie, gdy jesteśmy z wydawcą na bardzo dobrym polu działania. Gorzej, gdy zaczyna się taka sytuacja jak u mnie, w której ja już faktycznie nie jestem autorem tego konkretnego wydawnictwa, mimo że okres licencji mojej pierwszej książki jeszcze cały czas tam jest.
Michał: Na ile lat masz podpisaną umowę?
Radek: Standardowo podpisuje się umowy na pięć lat i ja taką podpisałem, natomiast można to negocjować. I warto to negocjować. Ja jestem dziś w trudnej sytuacji, w której mam książkę zablokowaną na pięć lat, a mój wydawca jej nie chce dodrukowywać albo przynajmniej do tej pory nie dodrukował. Być może doszedł do wniosku, że mu się to nie opłaci. Chociaż w momencie, w którym wydawaliśmy Włam się do mózgu, była cała masa zapytań, gdzie można kupić Nic bardziej mylnego, a jej po prostu nie było. Natomiast takie jest prawo wydawcy, który zawsze ryzykuje swoimi pieniędzmi, jeśli uważa, że to ryzyko jest niewarte świeczki. Wiem, że wielu autorów, ale raczej są to mocniejsze nazwiska, negocjuje czas licencji na trzy lata, słyszałem nawet o przypadkach dwuletnich okresów licencyjnych. Natomiast ja jako wydawca nie podpisałbym z autorem nigdy umowy na dwa lata, gdyż dla mnie jest to za mało, by wyprzedać nakład albo mieć taką relację zainwestowanego mojego czasu, działań promocyjnych do tego, co chciałbym z tej sprzedaży wyciągnąć. Więc wydaje mi się, że te trzy lata są taką granicą minimum, ale ja za to też muszę dostać określone świadczenia. Więc raczej standardem jest pięć lat.
Trzeba bardzo uważać na pola eksploatacji. Jest taka rzecz, na którą mało autorów zwraca uwagę, a mianowicie co wydawca z naszym tekstem może zrobić. Czy może go zamienić w audiobooka, czy w e-booka. I jest to o tyle uzasadnione, że pamiętajmy, jeśli wydawca podejmuje decyzję, że chce zrobić z tej książki audiobooka, to my będziemy tracili troszeczkę władztwo nad tym, w jakiej formie się to odbędzie, czy my tę książkę przeczytamy, czy ktoś to zrobi za nas. Tak samo nie mamy dostępu do wyższej stawki prowizyjnej, którą np. wynegocjowalibyśmy z dużym podmiotem, jakim przykładowo może być Audioteka. Teraz musimy się podzielić z wydawcą. Jeżeli ktoś chce wydawać audiobooki samemu, można coś takiego negocjować, ja to negocjowałem. Ostatecznie audiobook nie został wydany, gdyż raczej przyjmuje się taką dość ważną zasadę, że dobrze jest robić premierę audiobooka jednocześnie z premierą książki, bo tylko wtedy ten audiobook ma szansę na to, by nawiązać walkę ze zwykłą książką. I tak samo jest w przypadku e-booków. Też musimy pamiętać o tym, że może się to odbyć w ramach platformy zewnętrznej lub platformy wydawcy. Będę adwokatem diabła i raczej zwrócę uwagę na to, że jeśli nie znamy się na tym zupełnie, to oddajmy e-booka w ręce wydawcy, bo on wie, jak zrobić watermark, umie zamienić tekst na e-booka i weźmie na siebie ten koszt, będzie za nas przeprowadzał te procesy, daj Boże będzie ścigał piractwo w internecie, co u niektórych wydawców działa a u niektórych nie. Ale pamiętajmy, nie bierzmy się za to, na czym się nie znamy.
Michał: Co to jest watermark?
Radek: To jest oznaczenie e-booka, w którym wiemy, że ta konkretna kopia została sprzedana temu człowiekowi. I dzięki temu łatwiej nam jest, przynajmniej w teorii, ścigać źródło takiego przecieku. Jest to niestety często mocno teoretyczne rozważanie, bo też możemy kupić e-booka na osobę, która jest zmyślona i nie jest to aż takie trudne. Więc to są rzeczy teoretyczne, ale jest to jakiś proces techniczny.
Michał: Podsumuję: przy Nic bardziej mylnego dałeś prawa do papieru, e-booka, a do audiobooka nie?
Radek: Do audiobooka ostatecznie nie. I dlatego być może audiobook nie powstał, ale ja też uznałem, że w momencie, w którym audiobook ma szansę na to, żeby zaistniał przy okazji tego konkretnego tytułu, to ja go powinienem przeczytać. Ja nie mam takich zdolności lektorskich, więc sam się na to nie porwałem, pomyślałem, że zrobię to być może w przyszłości, kiedy podszkolę nieco swój warsztat i to wtedy będzie miało ręce i nogi, bo nie chciałbym oferować słabego produktu.
Michał: Czy w przypadku e-booków miałeś inne warunki rozliczenia niż w przypadku papieru?
Radek: Tak, zdecydowanie. Mimo że VAT na e-booki jest mniej korzystny – bo tam mamy 23%, a nie 5% jak w przypadku książek – to jednak jest tak, że te prowizje za e-booki są wyższe. Nie będę ujawniał moich stawek, ale mogę powiedzieć, że na rynku ze standardowymi wydawcami te prowizje kształtują się mniej więcej od 15% do 40% ceny e-booka dla autora.
Michał: Myślę, że taka typowa stawka to ok. 25% od ceny netto. Trzeba pamiętać, że przy VAT 23% cena netto jest dużo niższa.
Radek: I niestety jest tak, że standardowi wydawcy mocno redukują cenę e-booka względem ceny drukowanej książki. Ja się z tym nie zgadzam, podejrzewam, że Ty też nie. Ja nigdy nie traktuję e- booka albo książki jako towaru, który się sprzedaje. Dla mnie towarem, który się sprzedaje, jest wiedza, umiejętności, rzemiosło, warsztat artystyczny danego autora, i to jest rzecz, którą my sprzedajemy. To nie jest rzecz, która ma różne ceny w zależności od tego, jaką to ma formę. Wiem, że fani, czytelnicy e-booków mogą się nie zgodzić, ale ja jako autor mam też inną perspektywę. Nie chodzi mi o taką perspektywę, w której ja zarobię jakoś szczególnie dużo więcej, bo wtedy ktoś weźmie pod uwagę cenę i sam VAT, i okaże się, że to nie jest wcale jakiś bardzo opłacalny interes.
Michał: Mówiąc zupełnie wprost, w modelu, w którym my wydajemy, przy cenie mojej książki sięgającej prawie 70 zł, to ja zarabiam dużo więcej na papierze, który muszę wydrukować, niż na e-booku, który jest cyfrowy i teoretycznie nie kosztuje. Więc ta różnica w VAT pozwala wydrukować i często nawet wysłać książkę bezpłatnie.
Radek: Więc to zupełnie nie jest motywowane chęcią zysku, tylko takim ludzkim podejściem, że to jest wiedza, którą ja kapitalizuję w różnych miejscach, dlatego obruszam się, jak ktoś mówi, że jestem dziennikarzem telewizyjnym albo youtuberem. Nie, ja jestem zawsze nudnym panem od informacji, który prezentuje je w rożnych mediach. Ale zawsze tym core’em jest to, że jest to komunikat, ja się tym zajmuję, a nie miejscem, gdzie to jest potem robione.
Michał: Czy Twój wydawca przewidywał dla Ciebie wyższe wynagrodzenie w przypadku, kiedy sprzedaż odbywała się poprzez Twoje kanały komunikacyjne?
Radek: Nie. I to jest rzecz, która absolutnie nie obowiązywała, przynajmniej szeroko na rynku, przynajmniej w czasie, w którym ja zająłem się wydawaniem książki przy okazji wydawnictwa. Natomiast wydaje mi się, że zacznie się to zmieniać dzięki nam. I pierwszą taką jaskółką na starym rynku wydawniczym, która pokazuje, że oni jednak patrzą na to, co my robimy, jest to, że są wydawcy, którzy zaproponowali taki model, gdzie książka czy też e-book sprzedany na stronie internetowej wydawcy czytelnikowi, który pochodzi od autora, to wynagrodzenie inne. Z tego, co słyszałem, mogło ono sięgać nawet 20%-25%, więc w porównaniu do ceny okładkowej książki to bardzo dużo. I to brzmi zachęcająco. Tylko trzeba mieć świadomość, i mam to poparte konkretnymi case’ami, że jeśli wypuścimy tę książkę do bardzo szerokiej dystrybucji i nie zakomunikujemy jednoznacznie, że można ją kupić wyłącznie w tym jednym miejscu, to sprzedaż w takim modelu będzie marginalna względem całej reszty dystrybucji.
Michał: Wypuszczenie książki szeroko powoduje też drugi efekt, czyli ta cena spada, my jako wydawcy tracimy kontrolę nad ceną. Ty i ja mamy kontrolę nad ceną. U mnie ona jest stała, a u Ciebie?
Radek: Zdecydowanie stała. Ja tego pilnuję, to nie jest nieświeża ryba, w której wiedza, którą starałem się skapitalizować, będzie za 2 lata mniej aktualna niż teraz.
Michał: Nadal będzie aktualna. A w tradycyjnej sieci sprzedaży mamy to, że ta cena rzeczywiście degraduje się bardzo szybko.
Radek: Nawet na premierze. I ja rozumiem, że można zrobić tak, że my z tego modelu korzystamy, że staramy się, by ci czytelnicy, którzy są najwierniejsi i kupują tę książkę w pierwszym czy drugim miesiącu, coś z tego więcej mieli. I czasami u starych wydawców spotyka się coś takiego, że w pierwszym okresie ta cena jest 10% niższa, potem utrzymuje się na stałym poziomie. Natomiast, nie oszukujmy się, i tak zawsze najwięcej zyska cenowo na tym osoba, która jest najmniej zainteresowana tą książką, która ją dostanie jako dodatek do popularnego, kobiecego czasopisma, lub będzie już tak bardzo przeceniona, że zwyczajnie będzie opłacało się ją kupić, kiedy cena okładkowa to 40 zł, a teraz książka jest za 12 zł. I znamy tego autora, i gdzieś tam się to obiło o uszy, nie jest to wielkie ryzyko. Przeczytasz to nawet w pociągu, więc jeśli nie będzie to wybitnym spędzeniem czasu, to nie będziesz pluł sobie w brodę tymi 12 złotymi. Natomiast dalej jest tak, że 12 zł zapłacił człowiek dalece mniej zainteresowany niż osoba, która śledzi moje odcinki w internecie. I to jest czysto po ludzki nieuczciwe. Stąd też ten model, który znasz bardzo dobrze, w którym najwięcej na tym zyskują osoby kupujące na początku jako pierwsze.
Michał: Ja takie osoby postrzegam jako inwestorów w nasz biznes. Bo dzięki nim my wiemy, że wyjdziemy na zero. To takie odwrócenie modelu wydawniczego, w którym wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś pomaga mi wyjść na zero, to w jakiś sposób z jednej strony finansuje moją działalność, ale z drugiej ja dzięki niemu mogę podejmować odważne decyzje. Więc chcę, by ta osoba miała jak najkorzystniej.
Radek: I stąd też rzecz, która dla ludzi może mieć czysto materialne znaczenie, jak np. darmowa przesyłka, co jest sporą oszczędnością, biorąc pod uwagę, że wysyłamy to usługami kurierskimi, czy też niematerialna sprawa, jaką jest autograf autora, co jest, moim zdaniem, cudowną rzeczą, w której wiesz, że ten człowiek spędził kilkanaście godzin nad tym, żeby osobiście to zrobić, bo to, co jest rzeczą, która jest bardzo ważna i świadczy o nas dobrze, to to, że my faktycznie sami podpisywaliśmy te książki.
Michał: Zresztą w Twoim przypadku podpisywanie odbywało się z przygodami.
Radek: Tak, z „narkotycznymi” przygodami, gdzie zostałem odurzony markerami. Teraz przerzuciłem się na nieuzależniające, nienarkotyczne markery. Nie chciałem robić złej reklamy marce, której markery miałem nieprzyjemność używać, ktoś jednak doszedł do tego i jak dowiedział się, co to jest, to załamał się, że my tym podpisywaliśmy.
Michał: Odurzyłeś się wonią markerów.
Radek: I miałem tak strasznego kaca od tych markerów, że następnego dnia wciąż czułem w sobie te substancje i strasznie bolała mnie głowa. To było chemiczne zatrucie. Ale pomyślałem, że ubiorę to w żart i podzielę się tym, tym bardziej że Arlena Witt, która to ze mną podpisywała, uwieczniła wszystko i jest na moim profilu. I tam było widać mój stan. Ja wyglądałem jak po jakiejś ciężkiej nocy alkoholowej, a ja nie przeginam z alkoholem, w związku z tym to zupełnie nie byłoby do mnie podobne, zwłaszcza o godzinie 14 w toku pracy. Ja sobie nie zdawałem sprawy z mojego stanu. Ja nie wiedziałem, co się dzieje, czy ja jestem zmęczony, czy głodny, ale spostrzegłem, że mój brat, który stał obok mnie, był odurzony dokładnie tak samo jak ja. Naszą uwagę zwróciło to, dlaczego akurat my, a z dziewczynami, które dookoła nas pracowały tak samo w pocie czoła, było wszystko w porządku. Potem okazało się, że biorąc pod uwagę to, że jestem praworęczny, a mój brat stał po mojej prawej stronie, to było tak, że my tego markera mieliśmy idealnie po środku i on w nas te wyziewy wypakował, a osoby stojące kawałeczek dalej oszczędził. Natomiast najśmieszniejsze jest to, że Arlena, która dostała ten sam zestaw markerów, wzięła je, pomachała i powiedziała: „Boże, tym się w ogóle nie da pisać”, odłożyła i pisała innymi. Na mnie nie zrobiło to wielkiego wrażenia, ale dzisiaj kiedy czuję ten zapach, to mam wszystkie najgorsze odruchy w ciele, tak bardzo negatywnie jestem nastawiony do tej woni.
Michał: Jakie są minusy współpracy z wydawcą? Co poszło nie tak wtedy? Co było główną przyczyną tego, że z kolejną książką poszedłeś inną drogą?
Radek: Opowiem w ogromnym stopniu o moich doświadczeniach, ale tak naprawdę ogólnie o doświadczeniach rynku, gdyż przychodzą do mnie autorzy, którzy mówią o dokładnie tych samych historiach. Zwłaszcza w przypadku osób, które dysponują jakimś zasięgiem, szybko okazuje się, że jednak to my zapewniamy promocję tej książce a nie wydawca. I to jest rzecz, na którą szczególnie należy zwrócić uwagę. My byliśmy w mniejszym lub większym stopniu zawiedzeni tym, że szumne zapowiedzi o tym, gdzie ta książka się nie zjawi, okazały się nieprawdą na samym końcu. Powiedziałbym, że często kiedy wypowiadam się na ten temat, to nawet nie mam pretensji do wydawcy, tylko do systemu, z którego wydawca korzysta, a to jest system, w którym wydawca i autor nie mają żadnego wpływu na to, co się z tą książką dalej dzieje, jeśli chodzi o taką czystą dystrybucyjno-sprzedażową sprawę.
Bo czysto teoretycznie jest tak, że mój wydawca wywiązał się ze wszystkiego pięknie, tzn. że dystrybutor odebrał od niego książki z założeniem, że są one w odpowiedni sposób eksponowane, trafią do salonów itd. A ja potem wchodzę do danego salonu i okazuje się, że tej książki tam nie ma. Chodzę, szukam jej na różnych działach, a zdarzało mi się znajdować moją książkę w dziale poradników motywacyjnych, książek kucharskich czy dla dzieci, ale wchodzę do największego Empiku i mojej książki po prostu nie ma. Podchodzę do pani w punkcie informacyjnym i pytam się, gdzie ta książka jest, czy ona w ogóle jest. A ona odpowiada, że jest kilkanaście egzemplarzy. Więc proszę ją o to, by pomogła mi je znaleźć. Szukamy i nie znajdujemy. Okazuje się, że owszem, książka jest w kilkunastu egzemplarzach, ale w magazynie. I ważne dla mnie jest to, że nikt nie ma na to wpływu. I to jest pewnego rodzaju niedopatrzenie, które jest jednostkowe, w moim przypadku było niedopatrzeniem w całej sieci.
Nie było takiego dnia, w którym nie dostawałem informacji o tym, że tej książki nie ma w jakichś wielkich sieciach. I zawsze tam coś było nie tak. Nie było dnia bez narzekania, że mojej książki nie da się kupić, moi znajomi urządzili sobie hobby w postaci tego, że jak przechodzili koło Empiku, to wchodzili i robili raport z pola bitwy. Ja nie mówię tylko o Empiku, bo w Matrasie było dokładnie to samo. Czasami bywało tak, że w mniejszym Empiku, np. w Zielonej Górze, było kilkanaście egzemplarzy pięknie wyeksponowanych, a w tym wielkim w Warszawie nie. Jestem z Zielonej Góry, więc tam miałem dobry wywiad, bo moi rodzice tam regularnie zaglądali, wszystko sprawdzali. Ale rzeczywiście było tak, że wielu wydawców chwali się tym, że mają w sieci swoich własnych przedstawicieli handlowych, których jedynym zadaniem jest to, żeby chodzić po wielkich sklepach i sprawdzać, czy jest to dobrze wyeksponowane. I śmiało mogę powiedzieć, że takiego większego kitu na etapie różnych negocjacji z różnymi wydawnictwami nie słyszałem. To po prostu nie działa. Nigdy nie widziałem takiego człowieka. Dziwnym trafem w przypadku mojej książki czy książek moich znajomych autorów to się technicznie nie odbywało. Im bardziej jestem doświadczony na rynku wydawniczym, tym bardziej nie chcę wierzyć, że komuś opłaca się utrzymywać takie wielkie struktury, że to jest kilkadziesiąt osób w całej Polsce. Trzeba mieć tu takie założenie, że my to rzucamy w dystrybucję i co się z tym zdarzy, to będzie OK. I są lepiej i gorzej wyeksponowane książki, pomimo tego, że wydawnictwa płacą niemałe budżety na to, że ta książka znajdzie się w tym konkretnym miejscu. I zdarzały mi się takie sytuacje, w których mój własny wydawca był zaskoczony, że pomimo tego, że się na coś umówiliśmy z wielką siecią handlową, to nie było dowiezione. I w momencie, kiedy zwracamy na to uwagę, że w tej konkretnej księgarni brakuje tej ekspozycji, to to jest załatwiane, ale to jest bardzo doraźne działanie, leczenie objawowe, które nie leczy całej choroby, bo nie jesteśmy w stanie sprawdzić całego saloniku. I szkoda mi było trochę mojego wydawcy, że on jest w tym tak samo bezradny jak ja.
Ale ten model dystrybucji zakłada, że ktoś ode mnie odbiera książki, a ja dowiem się, co się z nimi dzieje, przy następnym raporcie sprzedaży z wielkiej sieci księgarskiej, czyli po pół roku. I muszę ufać, że z takim raportem jest wszystko w porządku, a po drugie godzę się z tym, że przestaję mieć wpływ na sprzedaż tej książki. Jedyne, co mogę zrobić, to pompować informacje w mediach, żeby liczyć na to, że ktoś z czytelników zainteresuje się tym. Najgorsze dla nas autorów jest to, że my kogoś zainteresujemy tym tematem, wyślemy do księgarni, a on tej książki nie znajdzie. I to był główny powód, dla którego powiedziałem, że nie chcę brać udziału może nie tyle w strukturach mojego wydawcy, co w systemie, z którego on korzysta.
Druga rzecz jest taka, że kiedy zdałem sobie sprawę, że ja w ogromnej mierze zapewniam promocję tej książki i uzyskuję z tego wynagrodzenie niezbyt duże, a z drugiej strony jestem na tyle władny, by samodzielnie przeprowadzić ten proces, bo jestem w stanie poświęcić na to odpowiednią ilość czasu, to po co dzielić się z kimś wynagrodzeniem. Powiedziałbym, że wydawca to jest osoba, z którą zdecydowanie chciałbym podzielić się wynagrodzeniem, ale nie z dystrybutorem. To była rzecz, która zawsze najbardziej mnie bolała. A że w wydawnictwach jest tak, że bierzesz wszystko z dobrodziejstwem inwentarza, więc wydawcę w pakiecie z dystrybutorem, to jest to niestety już raczej choroba rynku wydawniczego niż dystrybucyjnego. Niestety przez lata wydawcy wyhodowali sobie zwierzę w postaci dystrybutorów, którzy są ich szefami. Co dystrybutor powie, to wydawca zrobi, bo niestety być może przez brak czasu, lenistwo itp., wydawcy zrezygnowali nie dość, że z rozbudowywania własnej sieci sprzedaży, ale także z jakichkolwiek większych negocjacji z dystrybucją. Tak ma być i tak będzie, możemy tylko grzecznie liczyć na to, że wielka sieć nie zbankrutuje, co w warunkach polskich i światowych nie jest takie oczywiste, oraz że będzie w miarę płaciło na czas i weźmie nasze następne książki. Pamiętajmy o tym, że wydawcy są często zakładnikami dystrybutorów. W dystrybucji znajdują się pewne książki, premiery, a my chcemy, żeby one się sprzedawały, więc przymykamy oko na problemy z książkami, które już są w sieci. I to jest takie błędne koło, my zawsze wrzucamy do dystrybucji kolejne książki i musimy jakoś opanować swoje ambicje, wymagania, bo nie mamy innego wyjścia, a to w dużej mierze nieprawda, bo Twój przykład pokazał, że jednak może być inaczej.
Michał: Nie musi to być tradycyjna sieć sprzedaży budowana przez wydawcę czy jakieś tam saloniki itd., może być też sprzedaż bezpośrednia przez internet. Bardzo wielu wydawców kompletnie tego zaniechało przez wiele lat. To powoduje, że nie mają tego, co ja uważam za najcenniejsze, czyli bezpośredniego kontaktu z klientem końcowym, co uniemożliwia im budowanie skutecznej relacji czy pogłębianie tej, która wynika z pierwszego dokonanego zakupu. Wydawcy tacy jak Znak, Helion czy Onepress też dosyć skutecznie sobie radzą w sieci, sprzedają bezpośrednio.
Radek: Jeśli wezmę wydawcę, którego każdy z naszych czytelników zna, mam precyzyjne dane na temat tego, że posiadając kilka tysięcy książek w bazie, mając całkiem niezły sklep internetowy, oni sprzedają 600 książek dziennie, więc z całym szacunkiem dla nich, ale kiedy my sprzedawaliśmy „tylko” 600 książek dziennie, to uznawałem to za taki słabszy dzień. Więc to są całe lata zaniedbań związanych z tym, że oddajemy dystrybucję nie dość, że tradycyjną, to też internetową, bo pamiętajmy, że wielkie sieci czy księgarnie istnieją także w internecie i one też zabierają chętnie nakłady wydawcom.
Michał: W pewnym sensie konkuruje się z własną dystrybucją, prowadząc sprzedaż bezpośrednią, i to jest trudna sytuacja.
Radek: My postawiliśmy jednoznaczne rozgraniczenie. Nie korzystamy z usług dystrybutorów, więc dystrybucję robimy sami. Nie sądzę, by jakikolwiek polski wydawca zdecydował się na tak silny krok, w którym powie: „Kończę”. On nie jest w stanie do końca z czegoś takiego zrezygnować.
Michał: Czy są jeszcze jakieś minusy pracy z wydawcą? Czy możesz powiedzieć, jak w praktyce wygląda zapewnienie tej obsługi marketingowej? Bo powiedziałeś, że do większej liczby wywiadów doprowadziłeś sam, ale porozmawiajmy o tej części, którą zapewnia wydawca. Jak to wygląda w praktyce?
Radek: Po pierwsze w praktyce tego nie ma dużo, a po drugie to nie są takie media, które by jakoś bardzo decydowały.
Michał: A co się najbardziej liczy, co u Ciebie jest najbardziej skuteczne, jeżeli chodzi o sprzedaż za pośrednictwem mediów?
Radek: Zdecydowanie są to wszelkie formy, bardzo innowacyjne, które ukazują się w starych mediach. W rzeczywistości jest to bardzo proste. Możesz iść do telewizji śniadaniowej, usiąść na kanapie i poopowiadać, jaka ta książka jest super – i to oczywiście przyniesie jakąś tam sprzedaż. Natomiast ja przez swoje głupie szczęście zostałem przez „Pytanie na śniadanie” zaproszony tak trochę w formie nietypowej – chodziło o Włam się do mózgu – w której nie spodziewając się tego, co się stanie, dowiedziałem się, że planują również zaproszenie rdzennego Szweda z ambasady, który mnie przepyta. Początkowo bardzo przestraszyłem się tego, bo trzeba mieć świadomość, że język szwedzki jest na tyle trudny, że ma wiele różnych dialektów. Często jest tak, że ci ludzie ze sobą się nie rozumieją. Dla mnie perspektywa rozmowy człowieka, który uczył się szwedzkiego przez pół roku, z człowiekiem, który mówi tak jak my po polsku, jest taka jak mówienie przez nas, rodowitych Polaków, do obcokrajowców, którzy uczą się polskiego. Więc ja się tego bardzo obawiałem, ale pomyślałem, że raz kozie śmierć.
Michał: Część osób może nie wiedzieć, Radek, przygotowując się do wydania Włam się do mózgu wymyślił sobie, że żeby pokazać skuteczność technik, które zawarte są w tej książce, nauczy się jakiegoś języka. I język został przez jego żonę wylosowany. I padło na szwedzki. I rzeczywiście nauczyłeś się go w pół roku na tyle biegle, żeby zdać szwedzki egzamin państwowy. Więc można powiedzieć, że wydarzyło się coś spektakularnego. I „Pytanie na śniadanie” chciało przetestować, czy to jest prawda.
Radek: Wiadomo, że nikt nie podejrzewał mnie o złą wolę, bo jednak certyfikat językowy na średniozaawansowanym poziomie po pół roku nauki wydaje się w porządku, bo to jest taki poziom, w którym ja się swobodnie mogę porozumiewać, np. rozmowy na temat bieżącej polityki kraju bez problemu. I OK, miało to być sprawdzenie tego, czy tak rzeczywiście jest. Więc ja stanąłem przed kamerą. Ten Szwed został też zaproszony, nigdy nie widziałem go wcześniej, rozmawiałem z nim dosłownie chwileczkę przed wejściem do studia. Okazał się przesympatycznym człowiekiem, co zdjęło ze mnie sporo napięcia, ale niestety on mówił takim szwedzkim, jak ja bym mówił z Tobą po polsku, czyli potraktował mnie tak, jak ja bym szwedzki znał dobrze, bo na początku mówił, że rzeczywiście pół roku to nie jest wcale krótko, był pod sporym wrażeniem tego, ale podejrzewam, że pewnego rodzaju doza niedowierzania tam była. Ale kiedy zacząłem mówić po szwedzku, to on się trochę uspokoił i powiedział, że super. Dla mnie to uspokojenie było straszne i chciałem powiedzieć „Nie jest super! Traktuj mnie dalej jako zupełnie początkującego w tym języku”. I wystąpiliśmy przed kamerą, on zadawał mi pytania, ja z nim rozmawiałem. Okazało się, że taka forma dla widzów była nietypowa, interaktywna, świetna, a my po tym programie sprzedaliśmy 2 tys. książek.
I ja dzisiaj jestem niby taki supermądry, chodzę i o tym opowiadam, że to nie może być taka standardowa rozmowa, ale ja tego wcześniej sam nie wymyśliłem. Nauczyłem się tego na podstawie obserwacji. I kolejne rozmowy i inne aktywności w okresie promocji starałem się w podobny sposób projektować, żeby zawsze tam było coś więcej. By nie opowiadać o tym, że ja najpierw teoretycznie wziąłem wszystkie metody nauczania, które wykładane są na uniwersytetach, bo pamiętajmy, że to nie jest tak, że ja wymyśliłem te metody, ja wziąłem to, nad czym naukowcy robili badania i postanowiłem to sprawdzić na własnym przykładzie. Ja przede wszystkim opisuję to, co oni wymyślili, a nie to, co ja wymyśliłem. I na wykładach czy w wywiadach staram się nie zanudzać, mówiąc ciągle o tym samym, tylko mówię o tym, że język szwedzki jest niesamowicie ciekawy, romantyczny. Niektórzy autorzy często nie potrafią zejść z tego piedestału osoby, która jest specjalistą w danej dziedzinie, i gubią ten kontakt z osobą, która musi się właśnie tym zaciekawić. Ja dziś to stosuję, nauczyłem się tego sam przy drugiej książce, nikt mnie tego nie nauczył. Więc mam wrażenie, że to jest poważny błąd ze strony tradycyjnych wydawców, że nie rozmawiają z autorami o tym, jak oni mają komunikować swoje książki. My jako wydawca Altenberg, mam wrażenie inaczej osadzony, to poprawiamy – edukujemy naszych autorów. Oczywiście i tak ostateczna decyzja będzie należała do autora, ale staramy się pokazywać, co my jako czytelnicy chcielibyśmy o tej książce usłyszeć. Staramy się wdrożyć w warsztat sprzedażowy, tworzymy strategie sprzedaży takich książek i to są takie rzeczy, których ja wtedy nie dostałem. I uważam, że to jest jedna z wad działania wydawnictwa standardowego.
I ostatnia rzecz, która przychodzi mi do głowy, jest odwróceniem zalety. To z jednej strony jest wygodne, że my polecamy tę książkę na zewnątrz i mówimy: daję tekst i tyle, ale z drugiej strony całkowicie tracimy wpływ na to, jak ona wygląda. I niestety jest tak, że wydawnictwa różnie do tego tematu podchodzą i często nie słuchają sugestii autorów. Akurat Znak raczej znany jest z tego, że szanuje opinie autorów i zwraca na nie uwagę, ale jest cała masa wydawnictw, które mają to w dalekim poważaniu.
Michał: Czy są jeszcze jakieś minusy? W zasadzie wymieniłeś te powody, dla których zdecydowałeś się drugą książkę wydawać sam. To, co mnie zastanawia, to to, dlaczego zdecydowałeś się od razu założyć wydawnictwo i wydać razem z Twoją książką dwie kolejne, bo de facto mieliście premiery trzech książek w jednym momencie.
Radek: Słowo „zdecydowałeś” jest nie do końca trafione w tym przypadku, gdyż wiele rzeczy, które dzieją się w moim życiu, zdarzają się albo przez moją głupotę, albo przez kompletny przypadek. Wiele osób może myśleć, że mam analityczny umysł, który wszystko rozpracowuje wcześniej, ale nie, ja po prostu jestem „alleluja i do przodu”.
Michał: Jesteś dzieckiem szczęścia.
Radek: Trochę dziecko szczęścia, trochę dziecko głupoty. Szczęście może być tu synonimicznie traktowane razem z tym. Ale to jest tak, że powinienem sobie zdawać sprawę z szansy, która leży na rynku i powiedzieć, że da się być nowoczesnym wydawcą, który jest ogniwem pośrednim, bo my się tak pozycjonujemy jako droga pośrednia między standardowym wydawnictwem a self-publishingiem, tzn., że my jesteśmy w dużej mierze zbiorem self-publisherów, którzy ogromną część swoich działań poświęcają wydawnictwu, by zrobiło to za nich. Powinienem mieć tego świadomość, a nie miałem. I było tak, że zaufanym osobom powiedziałem, że piszę książkę, o czym ona będzie. I to było na zasadzie: „To wydaj moją książkę”, i w paru przypadkach dokładnie tak było. Nie u wszystkich się udało, do niektórych współprac nie doszło, do niektórych tak, różne były drogi. W przypadku książki Arleny Witt, autorki Grama to nie drama, było tak, że ona chciała mieć bardzo konkretną książkę. Ona nie chciała zejść z jakości o trochę, a to nie jest książka, którą wydałby standardowy wydawca w uśmiechem na ustach.
Michał: W ogóle by nie wydał, bo to jest podręcznik do nauki angielskiego.
Radek: Bardzo specyficzna tematyka, bardzo droga książka w przygotowaniu i wydaniu sama w sobie. To jest książka, którą możesz kogoś zabić, jeśli chodzi o jej wagę, wiemy, że to nie są tanie rzeczy. Ta książka jest droga w opinii standardowego wydawcy, ale ona nie jest droga, gdy zdamy sobie sprawę z tego, ile kosztują książki językowe i wiedza, którą Arlena w niej skapitalizowała. Biorąc pod uwagę te dwa czynniki, ta książka jest w dobrej cenie. Natomiast dla wydawcy każda książka, która kosztuje powyżej 50 zł, już jest drogą książką. Pamiętam, że miałeś te same przejścia na Twoich etapach z wydawcami.
Michał: Nie było wydawcy, który wydałby Finansowego ninja w cenie powyżej 49 zł. Założenie było takie, że musi kosztować poniżej 50 zł.
Radek: Natomiast doszedłeś do wniosku, że ta wiedza musi kosztować więcej, a w przypadku Arleny jest dokładnie tak samo. Ja we wszystkie książki wszystkich autorów, których wydaję i będę wydawał, sam wierzę, więc trochę zachowuję się czasem jak autor. A nawet przeginam z tym w ten sposób, że więcej czasu na przygotowanie poświęcam książkom innych autorów niż swojej.
A druga sprawa, która zadecydowała o tym: jeśli ktoś już wiedział, że ja będę zabierał się za wydawanie książki, to był przekonany, że ja to zrobię dobrze. I trzecia sprawa jest taka, że wydawanie książek razem było kosztowo efektywniejsze. I dzięki temu z tych wszystkich przypadkowych zdarzeń zrodził się pomysł wydawnictwa.
Michał: Na ile ten przykład Finansowego ninja, a w szczególności te case’y, które publikowałem na blogu, pomogły Ci rozkręcić wydawnictwo?
Radek: W ogromnym stopniu, gdyż Twój case jest takim żywym dowodem na to, że wszystkie rzeczy, o których mówią i myślą self-publisherzy, są możliwe w rzeczywistości. Gdybyś napisał podręcznik self-publishingu, to byłaby w ogóle wymarzona sytuacja. Wtedy było tak, że Ty w rozmowach prywatnych ze mną dzieliłeś się wszystkim. Chciałbym oświadczyć, że Michał jest jedną z niewielu osób na świecie, która się absolutnie bezinteresownie dzieli swoją wiedzą. Ktoś może powiedzieć, że ma interes w tym, że na blogu publikuje rzeczy, a potem na nich zarabia. Jasne, ale w momencie, w którym człowiek sprzedaje mi 100% swojej wiedzy w zakresie wydawnictwa i nie zarabia na tym ani złotówki, bo tak było, to nie jest już normalna sytuacja w polskiej rzeczywistości. Więc rzadko zdarzają się tacy ludzie.
Dla mnie oprócz takich technicznych rzeczy znacznie ważniejsza była wiara, że polski rynek jest dzisiaj na to gotowy. Bo my współpracujemy z instytutem książki w Szwecji, tylko tam rynek czytelniczy jest zupełnie inny niż w Polsce. Ty pokazałeś, że to było najważniejsze, więc dla nas to była ogromna inspiracja, nie zapominając o tym, że masa rozwiązań, która jest u nas, to jest kopiuj-wklej. I ja najbardziej jestem dumny ze współpracy z Pajacykiem. I wiesz sam, że jak byliśmy razem na 25-leciu Polskiej Akcji Humanitarnej i ktoś do nas podszedł i pogratulował, że w ogóle tyle tych posiłków udało się ufundować, to ja zawsze mówię: „Michał Szafrański”, bo gdyby nie było Twojej akcji, tego cudownego odzewu czytelników, gdyby nie było sprzedaży książki, to pieniędzy na te obiady też by nie było. Gdybyśmy sami z siebie zsumowali, to jest to ogromna część budżetu Pajacyka. I super, że są firmy, które przeznaczają z każdej sprzedaży 4 zł na obiad Pajacyka. Mamy 2018 r. i w Polsce dalej występuje problem głodu i żenującym jest to, że tak mało podmiotów to robi. W momencie gdy u mnie książka kosztuje 49 zł, to dla mnie 4 zł to jest masa pieniędzy w cenie tej książki. W normalnym wydawnictwie autor nie dostałby tyle pieniędzy z książki.
Michał: To nie jest 4 zł, ale prawie 5 zł, bo trzeba uwzględnić, że my nie mamy żadnej możliwości, żeby odpisać sobie tę darowiznę od podatku – to jest problem w Polce. To są opodatkowane pieniądze, przychodowo patrząc to jest to 4,76 zł lub 4,96 zł.
Radek: Czy książka kosztuje 69 zł czy 49 zł, to dalej to jest poważna kwota. Jest naprawdę mało autorów, którzy z książki dostają 4,70 zł – to się naprawdę rzadko zdarza. Bywają sytuacje, gdzie ktoś sprzedaje tysiąc artykułów miesięcznie i ma z tego marżę 200-300 zł, więc 4-5 zł w skali takiej marży jest czymś zupełnie innym. I ten człowiek tego nie robi. To mnie rozbija emocjonalnie.
Michał: To jest Twoja opinia. Ja powiem ze swojej perspektywy, że staram się dawać dobry przykład i cieszę się, że takich osób jest coraz więcej, że dołączyłeś do Pajacyka, ale też nikomu nie mówię, jak ma działać. Owszem, może mnie to bulwersować, ale nie mam sumienia powiedzieć komuś, że ma pomagać. To jest indywidualna decyzja każdej osoby. Więc super, że tak wyszło z Pajacykiem. Ja przez półtora roku obecności książki na rynku sprzedałem ok. 56 tys. egzemplarzy, a Ty swojej książki sprzedałeś 65 tys., więc to jest tyle posiłków dla Pajacyka. Ile macie już w tej chwili sprzedanych książek w wydawnictwie?
Radek: Na pewno powyżej 110 tys. w 4 miesiące, czyli to jest tyle obiadów.
Michał: To pokazuje, jak kolosalna jest różnica, jeśli mówimy o skali tej pomocy, jak niesamowicie ta kula śniegowa zaczęła przyspieszać, ile tych pieniędzy dla Pajacyka jest. Patrząc na budżet Pajacyka, który wynosi ok. 1 400 000 złotych, to można powiedzieć, że razem dobijamy do jego połowy.
Radek: To, co my robimy, dzieje się razem z naszymi czytelnikami. To jest namiastka zapewniania najbardziej pierwotnej potrzeby, potrzeby głodu. Więc trzeba mieć świadomość, że my czasami narzekamy na to, że ubranie jest niewygodne, ale tu mówimy o jedzeniu, z którym większość z nas nie ma większego problemu, więc chciałbym, aby za tym przykładem poszło więcej osób. Ja miałem taki zwyczaj, że w przypadku swoich poprzednich rzeczy, o czym nigdy nie mówię głośno i nigdy nie zdradzę dokładnie, gdzie kiedy i ile, starałem się z każdego dealu, który robiłem reklamowo, przeznaczyć pieniądze na cele charytatywne, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, by ubrać to w formę systemowego działania. Dlatego ściągnąłem to od Ciebie z pełną premedytacją.
Michał: Bardzo się cieszę.
Radek: Dlatego gdy ktoś gratuluje mi tej całej akcji, to ja czuję się bardzo skrępowany, bo powinienem na to wpaść dawno temu.
Michał: Uczymy się od siebie wielu rzeczy. Nie jest tak, że ja to wymyśliłem. Ja wymyśliłem akurat sposób na książkę plus połączenie tego, żeby książka równała się jednemu posiłkowi, ale powiem otwarcie, wcześniej ściągnąłem pomysł takiej systematycznej pomocy od Andrzeja Tucholskiego, który 10% ze swoich projektów komercyjnych przeznacza na wsparcie różnych dobroczynnych organizacji. Więc to on był dla mnie dużą inspiracją. Chciałbym sprostować jeszcze jedną rzecz: PAH zwraca uwagę na to, że w Polsce nie ma problemu głodu, jest problem niedożywienia.
Radek: Niemniej jednak niedożywienie jest mało komfortowe.
Michał: Zwłaszcza dla dzieciaków w szkołach, które mogą czuć się gorzej od rówieśników, gdyż może im to utrudniać naukę.
Radek: Gdybyśmy mieli płynnie wrócić do naszego konkretnego tematu, to powiedziałbym, że był to jeden z największych motorów do tego, żeby zdecydować się na ten konkretny system, dlatego że my w nim mamy pieniądze na to, żeby to zrobić. Ktoś z Newsweeka albo Wprost zadał mi pytanie: „Czy u zwykłego wydawcy byłoby to możliwe?”. Nie wiem, boję się, że nie. Po prostu nie ma się czym dzielić. Dystrybucja, wszystkie inne koszty są tak wysokie, chyba że autor odda 100% swojego wynagrodzenia.
Michał: Są tacy autorzy, którzy oddają swoje wynagrodzenie, ale wtedy oni pozbawiają się swojego wynagrodzenia, a ja uważam, że to niczemu nie służy.
Radek: I my przyjęliśmy w przypadku wydawnictwa, że jeśli chcesz być naszym autorem musisz się zgodzić, że z każdej książki jest fundowany jeden posiłek, nie ma negocjacji. I zdziwiłbyś się, jak dla wielu ludzi jest to problem.
Michał: To jest to, co powiedziałem, każdy podejmuje tę decyzję indywidualnie. Może do wszystkiego trzeba dojrzeć w życiu.
Radek: Ale naturalnie taka osoba nie staje się naszym autorem. To nie tyle, że ja oceniam tę osobę przez pryzmat tego, ale podejście, w którym jest tak, że coś chcemy mu zabrać. Nie, nie jest tak, że to jest z jego wynagrodzenia i będzie jakoś bardzo pokrzywdzony. Wiadomo, że gdyby te środki zostały, to można byłoby je jakoś dzielić, ale u nas w ogóle takiego zastanawiania nie ma.
Michał: Zasady są proste, bo jak je masz, to postępujesz według nich.
Radek: W tym systemie podoba mi się to, co mi kiedyś powiedziałeś, że kiedy przyjmujesz to jako zasadę, z którą nie negocjujesz, to to jest tak, że jak przelewasz co miesiąc poszczególne kwoty, to one nie bolą, niż gdybyś miał przelać tam pół miliona złotych naraz.
Michał: Gdybym te pieniądze miał w ręku i miał podjąć taką decyzję, to byłoby ciężko. Ja to nawet powiedziałem wprost ze sceny na którejś konferencji, że wiem, że wtedy bym takiej kwoty nie przelał.
Radek: Nie chciałbym się w ogóle nad tym zastanawiać, na szczęście nie muszę, bo wiem, że tych pieniędzy po prostu nie mam.
Michał: One są zaksięgowane jeszcze przed ich zarobieniem.
Radek: Niesamowite jest to, jak bardzo rzetelnie i Pajacyk, i Polska Akcja Humanitarna rozliczają się z tych pieniędzy, natomiast szczerze powiedziawszy, ja na te rozliczenia nie mogę patrzeć. Bo oni rozliczają dzieci jednostkowo co do szkół, co do liczb i to jest dla mnie za duży wysiłek emocjonalny, żeby to śledzić.
Michał: Ale wybraliśmy taką organizację, która rzeczywiście jest transparentna co najmniej tak jak my. Chciałbym, abyś omówił cały proces, ale raczej z perspektywy różnic, jakie obowiązki Ci przybyły, na ile one są z praktycznego punktu widzenia obciążające albo co było bardziej obciążające, niż Ci się wydawało, kiedy myślałeś o tym, że wydasz książkę samodzielnie.
Radek: Mam nadzieję, że będzie to dość dobra perspektywa, bo ja z jednej strony jestem self-publisherem, bo wydaję sam swoją książkę, ale jestem także wydawcą innych autorów, więc mam ten przegląd dość dobry. I tak za każdym razem muszę robić te same zadania. Czyli po pierwsze jest tak, że ja każdemu mojemu autorowi mówię to, że u nas więcej się robi w porównaniu ze zwykłym wydawcą. To nie jest tak, że to jest takie mlekiem i miodem płynące. Tu jest tak, że my wcześniej akceptujemy masę rzeczy z autorami. U nas są cztery stopnie akceptacji składu. Nie jest tak jak w wydawnictwie, że przychodzi do ciebie gotowy skład i ci się podoba lub nie. My cię zaangażujemy w proces od początku do końca. I często to jest rzecz, która dla niektórych autorów może być mało komfortowa, bo trzeba się mocniej zaangażować, ale chcemy, by była to książka tego konkretnego autora. Ja to przedstawiam zawsze jako pewnego rodzaju wadę, bo w przypadku zwykłego wydawcy jest to po części wada. U nas jednak więcej czasu trzeba nad tym spędzić.
Biorąc pod uwagę moje obowiązki, to one zaczynają się od momentu pracy z autorami, od samego tekstu. Wprowadziliśmy taką zasadę, w której redakcja jest kilkustopniowa, czyli najpierw jest redakcją typową taką, która w dawnych czasach nazywała się recenzją. I my czytamy to jako pierwszy czytelnik, na marginesie zgłaszamy rzeczy, które są dla nas nieczytelne, nie zrozumieliśmy tego albo sugerujemy pewnego rodzaju zmiany i tekst wraca do autora. Autor sam podejmuje ostateczną decyzję, które z tych uwag wprowadza. Tekst do nas wraca, my następnie przesyłamy go do redakcji merytorycznej, czyli w zależności od dziedziny podsyłamy go specjaliście z zakresu tej dziedziny, by sprawdził, czy ta książka jest poprawna merytorycznie. To jest zboczenie z „Polimatów”, nie chcemy, aby książki opowiadały bzdury, często udaje nam się wychwycić błędy, nawet w moich książkach one też się zdarzały. Książka wraca do autora. Autor poprawia błędy. Jeśli to są oczywiste, obiektywne pomyłki, to my nakazujemy naniesienie poprawek. Czyli to są problemy w liczbach, badaniach, źródłach, one muszą być naniesione. Dopiero potem zaczyna się korekta i redakcja, która występuje w wydawnictwach. Mamy redaktora, który po prostu nad tym czuwa. My chcemy, by redaktor dobrze czuł się z autorem, więc jeśli coś nie pasuje, tzn. jeśli autorowi nie podpasował, to wymieniamy redaktora. Więc na tym kończy się etap redakcji. I dopiero wtedy wychwytujemy wszystkie błędy ortograficzne. Czyli ja jako wydawca też nadzoruję wszystkie te procesy redakcyjne. W międzyczasie prowadzimy dość intensywne prace graficzne i to jest dla nas bardzo ważna sprawa, tym bardziej że ja bardzo często powtarzam, że książka, która jest na dość trudny temat, a jest wydana w takiej formie, gdzie są obrazki, a w zwykłej nie znalazłyby się takie rzeczy, jest propagandowa. Ma pokazać rynkowi, że da się w Polsce wydawać ładne książki. I wydaje mi się, że książki, które my wydajemy, np. książka Ewy Grzelakowskiej-Kostoglu Tajniki paznokci, są najlepszym przykładem tego, że można zrobić przepiękną książkę, która będzie sama w sobie dziełem sztuki, od początku do końca wszystko będzie w niej dopracowane. To odróżnia nas to od standardowego wydawcy, który kocha ciągły tekst i ekologiczny papier. Swoją drogą z tą ekologią jest różnie. Czasem biały papier jest bardziej przyjazny środowisku niż ten kremowy.
Druga sprawa jest taka, że projekt graficzny zajmuje nam dość dużo czasu. I w momencie, gdy chcemy zrobić zdjęcia do książki Tajniki paznokci, to nie robimy tego przypadkowo, tylko bierzemy fotografa o estymie takiej jak Kajus Pyrz, który przeprowadził u nas całą sesję, i który wcześniej robił zdjęcia Kim Kardashian, John Collins, Ivance Trump itd., więc to jest naprawdę dbałość o każdy szczegół. I ja jestem wtedy całymi godzinami na sesjach, bo staram się wszystkiego osobiście dopilnować. Całe szczęście cały zespół mamy trochę większy, bo współpracujemy z naprawdę dobrymi specjalistami, których trzeba jednak skoordynować. Ja za każdym razem staram się robić to w porozumieniu z moim bratem, który jest wiceprezesem zarządu i przez niego przechodzi też cała masa procesów, biorąc pod uwagę, że autorów i książek będziemy mieli więcej. Więc taka jest rola wydawcy, nie mówiąc już o tym, że teraz nie zastanawiamy się nad kwestią sprzedaży, dystrybucji, magazynowania, czym na co dzień też trzeba się zajmować.
Obowiązków jest ogromna masa, więc self-publishing nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą. To jest sprawa, na którą trzeba poświęcić masę czasu. I powiedziałbym, że jeśli chodzi o moją relację czasową, to jestem w pierwszej kolejności wydawcą, a nawet dziś poświęcam mniej czasu na wszystkie swoje dotychczasowe obowiązki. To nie jest tak, że self-publishing robi się łatwo. Dlatego jako wydawnictwo jesteśmy atrakcyjnym partnerem dla self-publisherów. Stawki mamy transparentne i nasi autorzy wiedzą dokładnie, ile zarabiamy na jednym egzemplarzu.
Michał: Ujawniasz stawkę?
Radek: U nas autorzy mają równe stawki. Bo wtedy zapobiegamy całej masie negocjacji na zasadzie ktoś ma lepiej, ktoś ma gorzej. Ale są różne koszty druku. Są różne koszty całej akcji przygotowania sesji zdjęciowej. Inaczej kosztuje sesja zdjęciowa do książki Ewy, a inaczej do mojej książki, gdzie u mnie jest właściwie 10 zdjęć, a reszta jest wykorzystana z tego, co robiliśmy wcześniej. Więc powiedziałbym, że nasza rentowność jako wydawnictwa na książce jest od 5 zł do 10 zł. To nie są jakieś wielkie kokosy. Niektórzy wydawcy powiedzieliby, że tyle się starają i zarabiają tylko tyle, natomiast to jest tak, że my sprzedajemy dużo książek. Bo jak bierzemy się za jedną książkę, to my już ją dobrze sprzedamy. Daje nam to duży komfort finansowy.
Michał: Powiedz jeszcze, jakie masz kryteria doboru autorów, bo spodziewam się, że jeśli dajecie rzeczywiście dobry procent autorom, to pewnie walą do Was w tej chwili drzwiami i oknami.
Radek: Tak, zapytań jest bardzo dużo. I przekroczyło to też nasze wyobrażenie, że tego może być tak dużo, gdyż biorąc pod uwagę, że mamy jedną stawkę i nie zdradzamy jej, bo takie nas wiążą umowy z autorami, to śmiało mogę powiedzieć, że w relacji do stawek u standardowych wydawców nasze należą do od trzech do ośmiokrotnie większych. I najczęściej jest tak, że to jest w tej drugiej granicy, że to jest siedem, osiem razy więcej niż taka osoba zarobiłaby normalnie u standardowego wydawcy. Więc my mocno zeszliśmy z naszych oczekiwań finansowych na rzecz tego, by autorzy w Polsce godnie zarabiali pieniądze, bo to jest rzecz społecznie użyteczna. To musiało za sobą pociągnąć taki a nie inny rozkład wynagrodzeń. Biorąc pod uwagę, że my wcale aż tak dużo jako wydawnictwo nie zarabiamy na tych książkach, to musimy być pewni, że właśnie sprzedamy ich bardzo dużo. By ich tyle sprzedać, mocno skupiamy się na książkach. I przestrzegamy takiej zasady, że książka ma zmienić czyjąś rzeczywistość. To ma być realna zmiana, która dokona się po przeczytaniu książki, i to na lepsze.
Może być tak jak w przypadku mojej książki, że nagle poczujesz się efektywniejszy, zaoszczędzisz masę czasu i wiedza zostanie ci w głowie na dłużej, podszlifujesz swój angielski, będziesz lepiej dbał o swoje paznokcie, o ich zdrowie, o ich wygląd. To są takie strefy wpływów, które są dla poszczególnych grup odbiorców ważne i ja ich nie oceniam, bo nie uważam, że miłe spędzenie czasu przy fabule jest mniej warte niż lepsza znajomość języka angielskiego. Ja to stawiam trochę na równi, bo dla każdego coś innego jest istotne. Ale to ma być rzecz, która cię pociągnie za odpowiednią część ciała, wciągnie na tyle, że na koniec dnia ty to tak czysto ekonomicznie przeliczysz na pieniądze. Że warto było wydać 49 zł na to, by zainwestować w książkę. Mam wrażenie, że trochę to zboczenie przeszło z Ciebie na mnie, że ja wiem, że jak kupuję Finansowego ninja, to jest to dla mnie realna inwestycja, w której ja te 69 zł mnożę razy X i to ma się zwrócić. I wtedy to ma sens. I ten model jest bliski temu, jak my to robimy na co dzień. Oczywiście Pajacyk jest drugą rzeczą, która musi się zdarzyć.
Trzecia sprawa jest taka, i dla nas ma znaczenie i jest cenna, chociaż nie wyłącznie, żeby ktoś już dysponował jakimś audytorium, do którego może mówić. Ale zastrzegę, że my już dziś robimy eksperymenty z ludźmi, którzy nie są znani, robiąc całość dokładnie w tym samym modelu, jedna strona internetowa i jedno jedyne miejsce, gdzie tę książkę będzie można kupić. Ale wiadomo, że to audytorium, zwłaszcza na samym początku, ma znaczenie. I gdy te wszystkie rzeczy zejdą się razem, to jesteśmy w stanie rozmawiać. Dwóch rzeczy z tego nie negocjujemy: Pajacyka i zmiany czyjejś rzeczywistości na lepszą.
Michał: Na co należy uważać, myśląc o samodzielnym wydawaniu książki, niekoniecznie z Tobą, ale jako osoba, która chce samodzielnie wydać swoją książkę?
Radek: To jest temat rzeka, a błędy możemy popełnić na każdym możliwym kroku. My jako wydawnictwo popełniliśmy ich całą masę. I one na każdym kroku mogą się zdarzyć w tak bardzo wielokrotnej liczbie, nawet w miejscach, których nie podejrzewamy. Ostatecznym wnioskiem z tego jest to, że trzeba pilnować wszystkiego na każdym etapie. Jeśli my podejmiemy błędną decyzję co do doboru redaktora czy korektora, to cała nasza książka może zostać podważona, jeśli chodzi o wiarygodność, tylko ze względu na to, że osoba, której zleciliśmy pracę nad wyłapaniem błędów ortograficznych spartaczyła swoją pracę.
Klasycznym błędem młodych self-publisherów jest przeszacowanie lub niedoszacowanie nakładów. W moim przypadku jest to zdecydowanie błąd nr 2. Drukując na samym początku ok. 15 tys. egzemplarzy mojej książki, każdy z wydawców na standardowym rynku powiedziałby, że to jest godny nakład początkowy. To nie jest mały nakład, to bardzo duży nakład. Natomiast w moim przypadku okazało się to być kroplą w morzu potrzeb. W parę dni ten nakład całkowicie wyprzedaliśmy. Więc to są klasyczne błędy młodego wydawcy, być może polegające na nie uwierzeniu do końca we własne możliwości, ale one mają potem ogromne reperkusje. I my z tym walczymy nawet do dzisiaj, kiedy to nie zahamowaliśmy sprzedaży książki, nie zatrzymaliśmy jej i przez 3 tygodnie sprzedawaliśmy towar, którego nie mieliśmy. Różnie wychodziła nam komunikacja, lepiej lub gorzej, choć wydaje mi się, że w większości gorzej. Natomiast to jest taka rzecz, dzięki której bardzo dużo się nauczyliśmy. I już dzisiaj mogę ze spokojem podchodzić do wydawania innych autorów, na szczęście początkowi, którzy ze mną działali, byli na tyle wyrozumiali, że się to udało zrobić. Niestety w przypadku wielu self-publisherów problem jest w drugą stronę. Zostajemy z nakładem, wtedy trzeba zastanowić się, czy czasami lepszy nie okaże się trochę brzydszy i mniej poprawny w oczach starego wydawcy druk cyfrowy, który pozwala na drukowanie mniejszej liczby egzemplarzy albo drukowanie objawowe. Błędy mogą pojawić się też na etapie logistyki, gdzie moim zdaniem takim największym jest to, gdy młody wydawca chce obsługiwać logistykę wyłącznie samodzielnie.
Michał: Pakować i wysyłać samodzielnie.
Radek: Odradzamy. Znam takie przypadki. Jest to taki błąd, który w każdej skali na początku jest problemem. I może zadecydować o tym, że nie będziemy mieli czasu promować naszej książki, dlatego że będziemy siedzieli w paczkach. Klasycznym błędem jest także brak pomysłu, jak taką książkę komunikować, co o niej mówić. Pamiętaj o tym, że Finansowego ninja kupuje się nie dlatego, że jest dobrze wydany i rzetelnie napisany, tylko dlatego, że jestem w stanie realnie przeliczyć to na pieniądze i ufam Ci, że tak będzie. To jest rzecz, która w tym się zawiera. A niestety na rynku spotyka się książki, które skupiają się mocno na osobie autora, jak jest wydana, czy jest piękna. Pięknych albumów jest naprawdę sporo. Ale co ona zmieni w moim życiu? Więc brak takiej strategii komunikacji zdecydowanie jest problemem. Powiedziałbym, że dużym problemem też jest to, że wielu self-publisherów i wydawców ogromną część uwagi kieruje na to, żeby to wyszło, żeby móc sobie dotknąć tę książkę, zobaczyć ją i nie zastanawiać się, co z nią dalej zrobić. Wiele browarów otwiera się dlatego, że ludzie lubią pić piwo.
Michał: Nie sztuka zrobić produkt, sztuka go sprzedać.
Radek: Ale taką rzeczą, która najbardziej pomstuje, jest to, że wiele osób trochę w tym self-publishingu nie doszacowuje nakładów, nie wierzy we własne możliwości. Bo często jest tak, że inaczej planuje się rzeczy, kiedy twoim celem jest sprzedanie 500 egzemplarzy, a inaczej 5 tys. I często widzę, że self-publisherzy zaczynają za nisko. Myślą, że średni nakład w Polsce to 3 tys., a to jest mało. Twórzmy to tak, jakby to miało być międzynarodowe wydawnictwo. Pamiętajmy, że dla użytkownika końcowego, naszego czytelnika, który będzie przechodził przez system sprzedaży, nie ma znaczenia, czy to jest maluteńki autor, czy też wielkie wydawnictwo. On chce w takim samym komforcie od początku do końca przejść przez ścieżkę zakupową, chce mieć to zrobione na najwyższym, możliwym poziomie. I moim zdaniem bardzo zdrowe jest zadanie sobie pytania, jak ja bym się czuł, gdybym był klientem tego konkretnego wydawnictwa czy self-publishera, jakbym się czuł, gdybym był czytelnikiem. Warto postawić siebie na zewnątrz i podejść do swojego tematu krytycznie, ale oczywiście nie doprowadzać do sytuacji, w której by to nas zupełnie skillowało i całość by się nie udała. Raczej nie słyszałem o wielkich, spektakularnych klapach self-publisherów, żeby ktoś wydrukował 50-100 tys. egzemplarzy, będąc nieznanym autorem, ale raczej jest tak, że się częściej słyszy o wielkich klapach w środowisku wydawniczym, że ktoś odrzucił temat Harry’ego Pottera albo że coś miało sprzedawać się świetnie, a sprzedało słabiutko.
Michał: Rzadko się słyszy o wielkości sprzedaży. Ten świat wydawniczy jest dosyć zamknięty. Zapytam Cię jeszcze o strukturę kosztów, bo powiedziałeś, że bardzo dużym kosztem jest druk. Jaka jest jeszcze taka największa pozycja kosztowa u Ciebie poza drukiem?
Radek: U nas przede wszystkim ogromną pozycją kosztową poza drukiem jest wynagrodzenie autora. Ono jest u nas bardzo duże, ale paradoksalnie na równi z drukiem postawiłbym tu koszt przygotowania nie tyle do druku, ile przygotowania samej książki. Bo kiedy my wprowadzamy trzystopniową redakcję, robimy zdjęcia, kupujemy prawa do nich, co wbrew pozorom nie jest tak oczywiste w przypadku zwykłych wydawców, jeśli chodzi o kupowanie zdjęć, to są to bardzo duże pieniądze. Organizowaliśmy sesję, która trwała łącznie 4 dni i pochłonęła masę kosztów, bo mieliśmy świetną scenografię, fotografa, asystenta fotografa. Oprócz tego były też osoby, które były modelami, które wspomagały całą kreację, jak to w ogóle wyglądało na ekranie, mieliśmy producenta sesji. To są rzeczy, które przeniosłem ze świata telewizji, filmu, a wielu wydawców nie zna takich spraw w ogóle, więc to są rzeczy, które naturalnie są dla nas drogie. Każdy etap powstawania książki, jeśli chodzi o projekty graficzne, też swoje kosztuje. Jeśli chodzi o to, co powiedzieliśmy przed chwilą, czyli o niedoszacowaniu swoich możliwości i nakładów, to pamiętajmy, że my zapłacimy za projekt graficzny tyle samo, nieważne czy wydamy 300 książek czy 1500, więc warto myśleć o tych wyższych stawkach i nakładach. Natomiast nie ukrywajmy, że istnieją różne modele self‑publishingu, bo można zrobić coś w przedsprzedaży i nie ponieść żadnego kosztu na samym początku. Twój przykład świetnie pokazuje, że i tak coś musiałeś wcześniej zrobić, nawet jeśli chwilę wstrzymywałeś się z drukiem, w każdym razie i tak już miałeś coś gotowego do wydruku. Koszty przygotowania książki są spore. Ludziom wydaje się, że biorą cenę książki i przeliczają ją przez liczbę sprzedanych egzemplarzy. I jasne, my mamy już 2 miliony dolarów przychodu, tylko tak naprawdę zapomnieliśmy o tym, bo albo to od razu poszło na spłatę tego, co musieliśmy na samym początku zainwestować, albo wypłaciliśmy to autorom.
Michał: Koszty logistyki?
Radek: I nie możemy zapomnieć, że koszty samej logistyki na samym początku braliśmy na siebie, bo kiedy chcemy to wysłać komuś za darmo, to samo przez się to nie opłaci. I my do dzisiaj dopłacamy do przesyłek. Chcemy zredukować mocno koszt przesyłki.
Michał: Czy Wy macie w tej chwili koszt wysyłki ponoszony przez klienta 9,90 zł?
Radek: Tak. To jest koszt wysyłki kurierskiej i opakowania. My do tego dopłacamy.
Michał: Ja mam koszt 15 zł i nie dopłacam, czyli to jest gdzieś pomiędzy.
Radek: My chcieliśmy jednak, żeby to było poniżej tych psychologicznych 10 zł, aby nigdy nie było tak, że ktoś będzie zastanawiał się nad tym, czy jednak warto mieć tę książkę przez fakt konieczności zapłacenia pełnych kosztów. Pamiętaj o tym, że nasze książki są w mniej oczywisty sposób przeliczalne na pieniądze niż Twoje. W skali tego, co można zaoszczędzić, 15 zł jest w ogóle śmieszną kwotą, a daje Tobie komfort, że do tego nie dopłacasz. Teraz skupmy się na wadach i jasne, że w cenie okładkowej książki jest tak, że ogromna część to są koszty, ale też nie oszukujmy się, że self-publisherzy i tak w ostatecznym rozrachunku przy założeniu, że koszty się zwrócą, wyjdą na tym lepiej niż w wydawnictwie.
Michał: I dotyczy to w dużym stopniu takich autorów, którzy mają takie wyniki jak my. Ale też nawet gdy ktoś sprzedaje po 2 tys. egzemplarzy książki, można byłoby uznać to za całkiem dobry wynik, ale przy takim wyniku zarobią kolosalnie więcej pieniędzy, niż wydając w sieci tradycyjnej.
Radek: Tak, zwłaszcza wtedy, kiedy będą starali się zminimalizować ryzyko poprzez wprowadzenie przedsprzedaży i pozbieranie zamówień, a następnie dopiero wydrukowanie książek. Więc ten koszt, który się wydarzy, będzie powiązany z przygotowaniem do druku, ale zwróćmy też uwagę na to, że kosztu logistyki tam nie będzie, bo jest on wynikową sprzedaży. Więc pewną część kosztów zupełnie nie ryzykujemy, natomiast ja pokusiłbym się na takie myślenie, że nawet na nakładach 2-3 tys. sprzedanych książek, co dalej w warunkach polskich jest bardzo dobrze, to te zarobki w przypadku self-publishingu czy nawet z takiego pośredniego self-publishingu u nas w wydawnictwie to znowu będą takie stawki, że autor zarobi od 3 do 8 razy więcej niż u tradycyjnego wydawcy. I to jest gra warta świeczki, bo można wtedy żyć z wydawania książek, gdy robimy to systematycznie.
Michał: Jakie są takie niezbędne cechy osoby, która chciałaby samodzielnie wydawać książkę, by jakiś sukces osiągnąć?
Radek: Podstawowym warunkiem jest przedsiębiorczość. Nie da się sprzedawać książek z sukcesem w self-publishingu będąc zahukanym autorem, dla którego warstwa artystyczna książki ma największe znaczenie. I jest rzecz jedyna, której pilnuję. Bo wiadomo, że warstwy artystycznej i merytorycznej trzeba pilnować, ale to nie jest jedyny element. I niestety jest tak, że ten self-publishing przyciąga osoby, które czasami nie są przedsiębiorcami z krwi i kości. I to są te historie, w których coś się nie udało. Więc taka przedsiębiorczość, nastawienie na multitasking i to, że jesteśmy w stanie zaangażować się w każdy proces powstawania książki, jest rzeczą zupełnie niezbędną. I powiedziałbym, że dla mnie tylko te dwie cechy połączone ze sobą dyskwalifikują większość autorów, którzy zajmuje się na co dzień pisaniem książek. To nie oznacza, że oni mają nie wydawać, tylko mają nad tym przysiąść, bo to jest rzecz, której da się nauczyć. Tylko to bywa taką rzeczą, która ich na starcie dyskwalifikuje. I oni albo się tego nauczą, albo mają to wrodzone.
Natomiast Ty też udostępniasz niezbędną wiedzę, z której można skorzystać i zmienić swoje nawyki, bo czasem ktoś nie pomyślał, w jaki sposób o to zadbać. Ale z drugiej strony, dlaczego ktoś ma w ogóle tę książkę kupić. I jeśli popracujemy nad tym, to powinno być w porządku. Ważne jest też, by się nie poddawać. Bo ja się na początku poddałem. Pomyślałem, że może się nie znam, nie mam czasu, więc zlecam to właśnie tradycyjnemu wydawcy. A okazuje się, że przykład drugiej książki i całego wydawnictwa pokazał, że da się tego nauczyć. Bo wcześniej też nie miałem pojęcia o gramaturach papieru, o numerach ISBN itd. Ale dalej to będzie zabierało czas i ten czynnik trzeba w to wkalkulować. I ja dziś masę procesów robię zupełnie automatycznie. Natomiast wiara we własny produkt jest zdecydowanie ważna, chociaż z nią bywa różnie. Często niestety mamy tak, że to, co wychodzi spod naszej ręki, to uważamy za święte. Całe szczęście mamy dokładnie odwrotnie. I często nie mogę patrzeć na rzeczy, które robię, więc dla mnie to jest trochę zdrowsze. Ale jak dziesiąta osoba to czyta i mówi: „Wow, niezłe”, to powinniście się zastanowić, czy czasami tego do szerszej dystrybucji nie dać. Ale odwaga, przedsiębiorczość i nakierowanie mocno na cel jest w porządku, no chyba że ktoś chce to robić hobbystycznie, to wtedy wyjdzie czy nie wyjdzie, będzie OK.
Michał: Czy trzeba mieć zbudowany zasięg, czy nie?
Radek: Uważam, że jest to bardzo dobra lekcja do odrobienia, ja pod Twoim wpływem taką lekcję odrobiłem. My chcieliśmy zbudować bazę mailingową pod Twoim wpływem, bo wcześniej nie uważałem, że to ma znaczenie, natomiast ten zasięg ma bardzo duże znaczenie. I znam takich autorów, którzy poskramiają swoje ambicje, żeby zobaczyć swoje dziecko już w formie leżącej, papierowej, pełnej i pachnącej drukiem, tylko uczciwie zabierają się za pracę u podstaw, zakładają bloga, starają się robić podcast itp., co buduje autorytet w tej konkretnej dziedzinie. Jest to świetna rzecz, od której warto zacząć i bardzo ułatwia. W myśl doktryny the power of ‘why?’, wiemy wszyscy, że musi być pewnego rodzaju sprzedaż, żeby ona przeważyła kawałeczek dalej, by masa krytyczna została osiągnięta. I w przypadku mojej książki było tak, że ja przebadałem teoretycznie tę rzecz naukowo, ja uwierzyłem specjalistom, profesorom, psychologom kognitywnym, sprawdziłem to na własnym przykładzie i to jest OK. Masa osób słusznie uwierzyła, bo w tej historii nie było grama kiczu, ale dziś ja już nie muszę takiej historii powtarzać, bo już dziś mam swoich własnych ambasadorów, ludzi, którzy wrzucają te książkę na Instagram i robią zdjęcie z indeksem z prawa karnego, gdzie jest piątka. Dla mnie to jest taka rzecz, która po tej masie krytycznej pozwala to zrobić. Gdybym nie miał tej społeczności trudniej byłoby mi zawalczyć o takich ambasadorów, których dzisiaj mam.
Michał: Zaryzykuję takie stwierdzenie, że tak czy siak jakąś społeczność trzeba zbudować jako autor. Na pewno jest nam łatwiej z poradnikami, bo to jest w ogóle taki wątek, że na rynku mówi się, że to, co my zrobiliśmy, to nam się udało, bo my wydajemy poradniki. A jak ktoś wydaje beletrystykę, to już to się nie sprawdza.
Radek: To my teraz zrobimy eksperyment na fabule i myślę, że on się też sprawdzi.
Michał: Zawsze jest tak, że coś się nie udaje, dopóki ktoś nie zrobi tego pierwszy, nie zrobi tego lepiej niż wszyscy inni, którzy robili dotychczas. I ja nie wierzę, że fabuły nie da się sprzedać, aczkolwiek uważam, że rola budowania społeczności wokół tytułu, który zamierza się opublikować, jest absolutnie kluczowa. Powiedziałeś blog, podcast, ale nawet budowanie społeczności w mediach społecznościowych, czyli w każdy możliwy sposób, który może być skuteczny, niekoniecznie trzeba posiadać blog. W przypadku beletrystyki widzę to raczej jako budowanie zainteresowania nie tyle autora, co świata, który jest przedstawiany w książce. Czyli wszelkie formy malowania tego świata, pokazywania bohaterów, pokazywania również takich bohaterów, których w tej książce nie będzie, tylko być może będą dopiero w kolejnych, żeby roztaczać wokół tego aurę tajemniczości. Tych sposobów jest wiele, ale żeby tego nie porzucać, gdyż tak czy siak ta promocja tytułu też będzie pożądana przez tradycyjnych wydawców.
Radek: Niektórzy, jak słyszą to, co Ty mówisz, mówią tak: „No dobra, ale jest już tyle tych blogów itd.”. Moja żona w Chillizet prowadzi co weekend program, w którym zresztą byłeś gościem. Chodzi o to, żeby zapraszać tam ludzi, którzy są pasjonatami jakiejś dziedziny, mają coś ciekawego do powiedzenia, są w stanie zarazić pasją. I zdziwilibyście się, jak trudno jest znaleźć specjalistę w dziedzinie, która wydaje się ciekawa, takiego, który byłby w stanie mówić o tym w interesujący sposób na antenie. Jest ciągły niedosyt takich osób we wszystkich mediach. Ja to dopiero wtedy zobaczyłem, jak dużo jest dziedzin, zwłaszcza specjalistycznych, do zagospodarowania.
Michał: A specjalistą można być w zasadzie w czymkolwiek. Jeśli coś nas pasjonuje, to można być specjalistą w tej dziedzinie. Z własnego doświadczenia powiem, że jest olbrzymie zapotrzebowanie na mnie, ja mam non stop telefony z różnych redakcji, radiowych, telewizyjnych, z różnych magazynów, by podzielić się wiedzą. I odrzucam większość z tych propozycji, bo nie mam na to czasu. Ale to pokazuje, że to ssanie jest olbrzymie. Więc nawet jeżeli jesteśmy taką osobą, która złapie Pana Boga za nogi, czyli uda jej się raz gdzieś wystąpić w jakimś programie i dobrze się pokaże, to uruchamia lawinę, bo inne redakcje zaczynają dzwonić, bo wiedzą, że pojawił się ktoś nowy, świeży i potrafi coś sensownie powiedzieć.
Powiedz, dla kogo self-publishing nie jest dobrą drogą? Kto powinien iść raczej do tradycyjnego wydawcy?
Radek: Ja już teraz mam problem z wysyłaniem do tradycyjnego wydawcy. Jeśli ktoś ma bardzo dobry pomysł i nie ma mocno rozwiniętej społeczności, to wolałbym, aby trafił ostatecznie do mnie, gdyż my trochę inaczej działamy, nie żądamy od człowieka, który właśnie nie ma środków finansowych albo nawet ma, tych pieniędzy. My podniesiemy koszt ryzyka, druku i przygotowania tego, to nie problem. Dlaczego o tym powiedziałem? Ciśnie mi się taka odpowiedź na usta, że są osoby, które nie mogą sobie pozwolić finansowo na doprowadzenie do tego, żeby książka została wydrukowana, a nawet przygotowana do druku. Są dzisiaj takie możliwości, w których jesteśmy w stanie wydrukować bardzo proste projekty. Naprawdę, jak ktoś chce, to da radę. Do wydawcy jednak bym nie wysyłał. Raczej w pierwszej kolejności wolałbym, żeby ktoś próbował nauczyć się self-publishingu, żeby sam doszedł do wniosku obiektywnie, czy to jest dla niego.
Michał: Czyli najpierw zrozumienie, a dopiero później odrzucenie.
Radek: To jest powód, dla którego wmówiono mi, że to jest za trudne, że nie po to są wielkie firmy, które się tym zajmują, żeby takie małe żuczki się tym zajmowały. Właśnie nie, gdybym natrafił na Twój cykl na blogu wtedy, to nie byłoby to dla mnie w żaden sposób zaskakujące. I kiedy dochodzimy do tego, że nas krępuje to, żeby z kimś rozmawiać o cenie, to jest to dla mnie sygnał, że nawet jak ktoś próbuje się wdrożyć w tym, to nie jest dobry materiał na self-publishera. Do mnie wpływa oferta taka, w której hurtownia chce zakupić moje książki w liczbie 2 tys., tylko chce na nie rabat. To jest tak, że ktoś mógłby przeliczyć pieniądze, nawet udzielić rabatu, i byłoby to całkiem niezłe. Ale nie. Jest zasada, że to jest do kupienia na tej jednej, jedynej stronie i tyle. Dobra, to potem masz następną pokusę dokładnie z naszego podwórka i takie rzeczy zdarzały nam się już parę razy: organizuję event, chcę dać swoje książki w prezencie, w związku z tym chcę kupić 2 tys. egzemplarzy. Dla mnie to nie jest żaden problem, bo ode mnie są te książki kupowane i nie będą sprzedawane dalej. Chcemy na nie rabat. Ja dzisiaj powiem, że nie, my rabatu nie udzielamy. Więc to jest taki zestaw umiejętności, trzeba się tych zasad trzymać. Jeśli dla kogoś taka rozmowa jest krępująca albo uważa, żeby się tu gdzieś złamał, to trzeba przemyśleć, czy nie zrobić tego jakąś inną drogą. Albo dla ludzi, którzy nie mają czasu i są w stanie zapłacić komuś za to, że ten czas znajdzie, to może wtedy ten tradycyjny wydawca. Ale odpowiadając na Twoje pytanie, pierwszym apelem jest to, żeby zrozumieć wszystkie rynki, jak to funkcjonuje od początku do końca.
Michał: Trzeba powiedzieć wprost, że wydawanie z tradycyjnym wydawcą to jest decyzja typu: płacę zdecydowanie większość ceny za usługi, które są wykonywane. Kwestia tego, czy to akceptujemy, czy nie.
Radek: To prawda, natomiast pamiętajmy, że są na rynku ogniwa pośrednie, w których możemy zapłacić bardzo selektywnie za niektóre usługi, ale już nie wiąże się to z tym całym bagażem zapłacenia dystrybutorowi przy okazji ogromnej części kwoty, bo dalej możemy to dystrybuować w naszym gronie, wśród społeczności, niekoniecznie rezygnując z tak wielkiej części kwoty. Powiem coś, czego może kiedyś pożałuję, ale wydaje mi się, że rola tradycyjnego, starego wydawcy jest dla mnie nieuzasadniona we współczesnym świecie. Ona jest dla mnie jasna w latach 50-tych czy wtedy, kiedy Czesław Miłosz, Wisława Szymborska nie mieli możliwości zrobienia tego, żeby samodzielnie sobie drukować i postawić system dystrybucji. Kiedyś to było uzasadnione, ale pamiętajmy, że dziś wydawcy nie różnią się w swoich postawach od self-publisherów bardzo mocno, outsourcują większość rzeczy na zewnątrz. Oprócz tego to są podmioty, które mają dostęp do tych samych narzędzi, biorąc pod uwagę dobrodziejstwo internetu, który my mamy. Więc zastanawiam się, po co jest ten wydawca?
I kiedy sam chciałem nim zostać, to moim pierwszym założeniem było to, że muszę dowieźć dużo więcej, czyli muszę być wydawcą, dystrybutorem jednocześnie, muszę zupełnie inaczej wydawać te książki, w założeniu lepiej, przy większym udziale autora, żeby mocno się odróżniać. Dlatego nazywamy te książki trochę propagandowymi, by cały czas pokazywać, że to jest inny rodzaj niż standardowe podejście. Czy wyjdzie nam to na dobre? Zobaczymy. Rodzina Altenbergów, pod której szyldem działamy, kilkakrotnie bankrutowała, gdyż za dużo pieniędzy wydawali, by książki pięknie wyglądały, nie liczyli się z kosztami. Mam wrażenie, że czasami jesteśmy na dobrej drodze, by powtórzyć te case’y. Więc trzeba pogodzić jedno i drugie, ale bez względu na to jak dziwnie i górnolotnie to zabrzmi, dobro czytelnika jest najważniejsze, żeby on znalazł uzasadnienie dla swoich wydanych pieniędzy. Ja mam szacunek do tego, że ludzie ciężko zarabiają pieniądze i nie chcę im za to oferować słabego produktu.
Michał: Radek, jak Ty się samoorganizujesz, że tyle rzeczy udaje Ci się ciągnąć jednocześnie? Jesteś tatą rocznego Borysa. Kiedyś przyznawałeś się do tego, ile dni spędzasz na planach zdjęciowych, chociażby do serii, która jest w telewizji, czy w związku z „Polimatami”, a powiedziałeś wtedy, że w zasadzie większość czasu i tak przeznaczasz na wydawnictwo.
Radek: Ja w ogóle dość mocno ograniczyłem swój czas wraz z pojawieniem się na świecie mojego syna, dlatego że w końcu zacząłem pracować w określonych godzinach, co mi się nigdy nie zdarzało. Pracuję do 17-17.30, nie pracuję w weekendy, a kiedyś praca w jakikolwiek dzień była pracą i tyle. Więc udało się to zrobić przez to, że zredukowałem liczby godzin, w których pracuję, musiałem pracować dalece bardziej efektywnie. Więc nawiązując do Twojego pytania, ja przede wszystkim skracam czas, w którym muszę nauczyć się poszczególnych rzeczy. Czyli wszystkie rzeczy, które są powiązane z wydawaniem czy ze scenariuszem, który muszę przyswoić, muszę zrobić dwa razy szybciej, niż zrobiłem to przy okazji nagrywania 3 lata wcześniej, bo wiem, że nie ma już na to fizycznie czasu.
Napisałem taką książkę a nie inną, bo ona jest dla mnie trochę sumą doświadczeń z tych czasów. Biorąc pod uwagę, że 100% mojej pracy to uczenie się nowych rzeczy, tego żeby być autorytetem w jakiejś nowej dziedzinie, to muszę chłonąć tego naprawdę sporo. Jak przygotowywałem się do egzaminu na sędziego piwnego, to była masa informacji, którą musiałem w krótkim czasie wchłonąć, więc wtedy miałem tak naprawdę okazję przyswoić wszystkie te metody uczenia się w efektywniejszy sposób. I wydaje mi się, że gdybym nie miał takiego multitaskingu, to wtedy nie przyszedłby mi do głowy pomysł napisania tej książki. Ona trochę wyszła z potrzeby chwili. Kiedy zauważyłem, że poświęcam na nauczenie się rzeczy dużo mniej czasu, a pamiętam je dużo lepiej, zdałem sobie sprawę, że to nie jest do końca normalna sytuacja w relacji do tego, w jaki sposób my jesteśmy uczeni uczenia się. Potem dodałem do tego ten w miarę spektakularny przykład z językiem szwedzkim w pół roku i tak właśnie powstała książka. Więc jeśli ktoś chce w pewien sposób uszczknąć tego, jak ja działam na co dzień, to ja działam na co dzień pięcioma, sześcioma metodami opisanymi w tej książce.
Michał: Ile metod tam opisałeś?
Radek: Trzynaście. Ale nie wykorzystuję wszystkich na co dzień. Gdyż my musimy je dopasowywać do konkretnej materii. Inaczej będziemy się uczyli umiejętności manualnej grania na pianinie, a inaczej języka obcego. Powiedziałbym, że ja z tych pięciu, sześciu metod korzystam stale i robię już to w zupełnie nieświadomy sposób. Wyrugowałem ze swojego uczenia się to, by nie czytać wielokrotnie tych samych tekstów. Raz mogę przeczytać ten sam tekst, potem, kiedy będę się uczył treści z tego tekstu, wykorzystam do tego zupełnie inne metody. To moje główne założenie. To mi redukuje czas, dzięki czemu mogę zabrać się za wiele innych spraw. Kiedy np. uczę się scenariusza albo języka obcego, to ja sobie raz przeczytam te zagadnienia, ale drugi raz będę starał się użyć metody nauczyciela i opowiedzieć mojej żonie o tych rzeczach albo sam ją odpytam z tych rzeczy. Albo rozwiążę sobie test z tej dziedziny. I to są takie sprawy, które mi na co dzień ułatwiają życie.
Za moją pracą nie stoi żaden system, żaden organizer. Jak sobie wpisuję rzeczy, to mam manualnie krateczki, to do list, papier. Do kontaktu z zespołem używam Asany, ale to też jest tylko to do list wrzucony w chmurę, więc właściwie niewiele się to różni w podstawach. Dla mnie najistotniejsze jest to, że pochłaniam te potężne dawki informacji, które muszę przerobić w zupełnie inny sposób niż do tej pory. Tak samo opisałem to jedną z metod, która nawiązuje bezpośrednio do tego, jak wal szary filtruje wodę i plankton, ja po prostu też zupełnie inaczej odbieram informacje z otoczenia. Ja od razu się ich uczę na etapie ich poznawania i od razu też inaczej notuję rzeczy, inaczej robię esencję informacji, dzięki czemu oszczędzam czas już samej w sobie późniejszej nauki.
Michał: Ile czasu zajęło Ci wykorzenienie tego starego sposobu uczenia się, takiego, którego uczymy się w szkole? Ile czasu uczyłeś się tych nowych metod?
Radek: Niestety w większości jest tak, że metody, które są właśnie przebadane przez naukę, zaproponowane przez akademików, są tak bardzo nieintuicyjne, że organizm się przed nimi broni.
I to jest dokładnie mój przypadek. Ja sobie nie zdawałem sprawy z tego, że np. jeśli uczę się czegoś jak taki szlachetny, średniowieczny mnich, który bierze jedną rzecz i powtarza ją kilkanaście razy, aż ją w pełni opanuje, to wtedy jest w porządku, wydawało mi się, że tak powinno być. A kiedy czytam prace profesora Roberta Borka, który jest autorytetem w temacie nowoczesnego uczenia się, który mówi, żeby zrobić to zupełnie inaczej, żeby nie uczyć się tej samej czynności, tylko między uczenie się tej jednej czynności wrzucać inne, to dla mnie to było takim rozpraszaniem się, np. uczę się przymiotników nieokreślonych, a on każe mi w tym momencie uczyć się przymiotników określonych np. godzinę później, przecież to mi się pomyli, dopiero nauczyłem się tej jednej rzeczy i to może się przemieszać. Okazuje się, że taki sposób, który ja w książce nazywam metodą króla boksu, bo ona nawiązuje do tego, jak trenował Muhammad Ali – on nie robił tak jak standardowi bokserzy, że pół godziny uderza jedno uderzenie – to jest sposób, w którym nasz mózg uczy się tej czynności najlepiej. I to są takie rzeczy, z którymi nie potrafisz się do końca pogodzić. Ale kiedy zdajesz kolejny egzamin i jest w porządku i stwierdzasz, że sumarycznie spędziłeś nad tym mniej czasu, to są to takie kolejne dowody pokazujące, że to dobrze funkcjonuje.
Inny sposób nawiązuje do starej zasady, która mówi o tym, żeby znaleźć sobie jedno, stałe, ciche miejsce i się tam uczyć, a psychologowie kognitywni mówią, że nic z tych rzeczy, ucz się w paru różnych miejscach. Dzięki temu coś, co cię niby rozprasza, jest w rzeczywistości twoim hakiem, na którym możesz zawiesić informacje. I faktycznie niektórzy ludzie mają tak, że potrafią wskazać przez skojarzenia, gdzie nauczyli się poszczególnych czynności, bo właśnie to otoczenie na nas tak działa. Zresztą dla mnie to też jest nieintuicyjne, ale jestem w stanie wskazać dokładne miejsce na autostradzie A2, gdzie usłyszałem jakąś informację, to ja sobie zadaję pytanie, że nie tylko jestem w stanie wskazać to miejsce, ale też pamiętam tę informację. Nawiązując do Twojego pytania, bardzo często jest tak, że grupa kontrolna, która uczy się w nowoczesny sposób, bije o 50% wyniki tej pierwszej. Pytasz tę wygraną grupę, zanim pozna swoje wyniki, jak się czuje, czy to był fajny sposób na nauczenie się, czy woleliby jednak uczyć się tradycyjnie, to oni przy całej masie badań mówią, że wolą uczyć się tradycyjnie. Oni sami nie czują tych metod, dopiero wyniki im pokazują, że zostaje im to w głowie. To jest niesamowite, że to, co dla nas jest takie stałe, zastane, stare, jest dla nas intuicyjnie lepsze, a badanie i nauka pokazują coś zupełnie innego.
Michał: Długo wykorzeniałeś te swoje stare metody uczenia się?
Radek: Dwa, trzy lata, kiedy to zakończył się kompletnie ten proces, w którym już nie oszukiwałem się, że doczytam jeszcze albo podkreślę coś, zakreślę standardowe metody, które nam się wydają, że działają, a są jednymi z najbardziej nieefektywnych, czyli podkreślanie, zakreślanie rzeczy. To kiedyś kusiło, ale już teraz w ogóle nie wracam do tego tematu.
Michał: Włam się do mózgu Radka Kotarskiego zdecydowanie polecamy!
Radek: Przy okazji polecam Finansowego ninja!
Michał: Chciałbym, abyś powiedział jeszcze, jakie inne książki wydałeś w swoim wydawnictwie, oprócz Arleny Witt Grama to nie drama.
Radek: Ewa Grzelakowska-Kostoglu Tajniki paznokci, czyli trzecia książka z jej trylogii o tym, jak dbać o siebie.
Michał: Jakie książki planujesz w najbliższej przyszłości?
Radek: Jest to 5 tytułów, które ukażą się wiosną, a na jesieni będzie ich jeszcze więcej.
Michał: Gdzie można znaleźć Ciebie i te książki?
Radek: Zdecydowanie każdy z naszych autorów ma własną stronę, ale wszyscy w ramach domeny Altenberg.pl, więc jeśli wpiszemy radek.altenberg.pl czy jakiekolwiek inne imię, ewa.altenberg.pl czy arlena.altenberg.pl, to trafimy na dobre książki. I mam nadzieję, że zapoczątkujemy taką chlubną tradycję, która dawniej obowiązywała w Polsce, że jeśli jest wydawca, to on jest dla nas takim pierwszym selekcjonerem, jeśli chodzi o książki, jak dane wydawnictwo coś wydaje, to znaczy, że musi być to OK. I tego będę się trzymał, że w tej domenie będzie można znaleźć dobre książki.
Michał: Gdybyś miał taką szansę, by spotkać siebie młodszego o 10 lat, to co podpowiedziałbyś tamtemu Radkowi?
Radek: Zdecydowanie wtedy ustawiłbym się w bardzo dużej kontrze do tego, co niezależnie od pokolenia zdobywa ogromną popularność, czyli wszelkie poradniki efektywnego działania, wyznaczania sobie celów, traktowania siebie troszeczkę jak maszyny, która jest niekompletna. Ma być kompletna za 10 lat na podstawie wyobrażenia, które sobie sami tworzymy, i wtedy katujemy się tym, żeby wstawać o 5 rano, rozpisywać sobie cele na kartce. Ja mam szacunek dla ludzi, którym to wychodzi i stosują to na co dzień, ale w moim przypadku to nie działało kompletnie. Dopiero kiedy rozluźniłem się i przestałem myśleć o sobie jako o czymś, co nie ma do końca wielkiej wartości, a będzie ją miało wtedy, kiedy sobie wyobrażę i następnie potem w siebie wejdę, to zaczęło mi wychodzić. I trochę jak go with the flow u mnie zadziałało dobrze, nadal oczywiście warto myśleć o konsekwencjach swoich czynów, tu nie chodzi o to, żeby nagle po prostu puścić się w wir i tyle, ale żeby czasami trochę odpuścić w niektórych miejscach, żeby nie bać się robić rzeczy, które wydają się przyjemne i wartościowe.
Często przez takie poradniki, które wszystko kazały sobie rozpisać i bardzo ściśle siebie trzymać, po prostu takie rzeczy ubijałem, bo uważałem je właśnie za mało wartościowe. Gdybyś mnie 10 lat temu zapytał, czy program o ciekawostkach w internecie może mieć jakąś wartość, powiedziałbym, że żadną. Wartość ma sprzedaż np. nieruchomości. Załóżmy, że jestem pośrednikiem nieruchomości i sprzedam tego X. I jak sprzedam X minus 1, to jestem niewartościowym pośrednikiem nieruchomości. I ja wtedy tak o sobie myślałem, że jeśli dany miesięczny cel nie będzie zrobiony, to jest to moja wina, źle zrobiłem, jestem beznadziejny. Ale nic z tych rzeczy. Po prostu postawmy sobie takie założenie, że jesteśmy tylko i aż ludźmi. Dlatego nie boję się mówić, że te rzeczy, które mi się po drodze wydarzyły, np. „Polimaty” czy wydawnictwo, są dziełem przypadku, bo to są takie fajne rzeczy, szanse, okazje, ale nie było to takim ścisłym matematycznym wyliczeniem i wartościowaniem siebie, że jak coś mi nie wyjdzie, to jest źle. To był mój duży zarzut względem tej nowoczesnej psychologii opartej na celach, w której wartość ma tylko realizacja celu i ci, którzy sobie stawiają cele, które są często powiązane z tym, że będę zarabiał X pieniędzy do tego czasu. Nie, bycie świetnym nauczycielem jest w przypadku mojej mamy wartością. Biorąc pod uwagę, że pracuje w publicznej służbie oświatowej, to tam motywacji finansowej nie ma, tylko motywacja chęci zmieniania świata. Dla mnie to jest realizacja prawdziwego celu, a nie Lamborghini za 5 lat.
Michał: Czego uczy Twoja Mama?
Radek: Języka polskiego, historii sztuki i wiedzy o kulturze.
Michał: Dzięki za rozmowę, dużo wartościowej wiedzy.
Radek: Dziękuję, cała przyjemność po mojej stronie.
Radek, dziękuję Ci jeszcze raz za przyjęcie zaproszenia na długą i szczerą rozmowę. Ja oczywiście zastrzegam, że wszystko, o czym dzisiaj rozmawialiśmy, dotyczy naszych własnych doświadczeń. Weźcie też poprawkę na to, że i ja, i Radek mamy takie mocne zacięcie biznesowe, smykałkę do biznesu, dobrze odnajdujemy się w tematach związanych z szeroko rozumianą promocją tych naszych produktów w postaci książek, więc w pewnym sensie było nam dużo łatwiej podjąć takie wyzwanie związane z samodzielnym wydawaniem książek.
Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że dobrze robiony self-publishing jest trudny, pracochłonny i naszpikowany minami. Ale jak pokazuje przykład Radka, wiedza, którą ja się wcześniej dzieliłem w cyklu artykułów o samodzielnym wydawaniu książki, zebrane doświadczenia z wydawania Finansowego ninja mogą być bardzo pomocne w tym procesie. I wiem już w tej chwili o co najmniej kilkunastu autorach, którzy z powodzeniem wydali swoje książki, korzystając z tych rozwiązań, które opisywałem na blogu.
Przypominam oczywiście, że notatki i transkrypt do tego odcinka podcastu znajdziecie pod adresem jakoszczedzacpieniadze.pl/115, a już za dwa tygodnie perspektywa tradycyjnego wydawcy, spojrzenie na ten temat z trochę innej strony. Na pewno warto również poznać i tę perspektywę. Już teraz mocno zachęcam do wysłuchania tej rozmowy.
Na dzisiaj to jest wszystko, dzięki wielkie za wspólnie spędzony czas i życzę Ci skutecznego przenoszenia Twoich celów finansowych na wyższy poziom. Trzymaj się i do usłyszenia.
W tym odcinku usłyszysz:
- Kim jest Radek Kotarski i co robi?
- Jakie były wyniki sprzedaży pierwszej książki Radka „Nic bardziej mylnego?” w porównaniu do „Włam się do mózgu”?
- Dlaczego druga książka sprzedała się dużo lepiej niż pierwsza?
- Czym różnią się dwa modele dystrybucji: tradycyjny z wydawcą i wydawanie samodzielne?
- Dlaczego Radek zdecydował się na wydanie swojej pierwszej książki z wydawcą?
- Jakie są plusy wydawania książki z wydawcą?
- Jaki był koszt druku książki „Włam się do mózgu”?
- Czy Radek sam zgłosił się do wydawcy ze swoją pierwszą książką?
- Na jakie wynagrodzenie może liczyć autor wydający książkę z tradycyjnym wydawcą?
- Na co warto zwrócić uwagę zawierając umowę z tradycyjnym wydawcą?
- Czy Radek miał inne rozliczenie na książkę papierową i na ebook’a?
- Czy wydawca Radka przewidywał wyższe wynagrodzenie, jeśli książka sprzedała się przez jego kanały dystrybucji?
- Jakie są minusy wydawania książki z tradycyjnym wydawcą?
- Jak w praktyce wygląda obsługa marketingowa książki u tradycyjnego wydawcy?
- Dlaczego Radek zdecydował się założyć wydawnictwo i wydawać książki innych autorów?
- Na ile przykład książki „Finansowy ninja” pomógł Radkowi założyć wydawnictwo?
- Jakie obowiązki doszły Radkowi przy wydawaniu książki samodzielnie?
- Jakie kryteria doboru autorów ma Radek?
- Na co należy uważać, jeśli chcemy samodzielnie wydać książkę?
- Jaka jest największa pozycja kosztowa w wydawnictwie Radka?
- Ile kosztuje wydanie książki?
- Jakie cechy musi mieć osoba, która chce z sukcesem wydać samodzielnie swoją książkę?
- Dla kogo self publishing nie jest dobrą drogą?
- W jaki sposób Radek organizuje swój czas i prowadzi tak wiele projektów jednocześnie?
- Ile czasu Radek przyswajał nowe metody uczenia się?
- Jakie książki do tej pory wydało wydawnictwo Radka?
- Co powiedziałby Radek młodszemu sobie, gdyby mógł się cofnąć w czasie o dziesięć lat?
Kliknij prawym przyciskiem, aby ściągnąć podcast jako plik MP3.
Strony, osoby i tematy wymienione w podcast’cie:
- Książki Radka Kotarskiego:
- „Włam się do mózgu” – najnowsza książka Radka Kotarskiego wydana przez niego samodzielnie.
- „Nic bardziej mylnego” – pierwsza książka Radka wydana z wydawnictwem Znak.
- Polimaty – kanał Radka Kotarskiego na YouTube.
- Film promujący książkę „Włam się do mózgu”
- „Podróże z historią” – program telewizyjny Radka.
- Altenberg – wydawnictwo założone przez Radka.
- Występ Radka w programie „Pytanie na śniadanie” – to tu przeprowadzono test jego znajomości języka szwedzkiego.
- Film o tym jak markery podczas podpisywania książki zamroczyły Radka – cała scenka od 7:09.
- WNOP 110: Nauka angielskiego z Arleną Witt, czyli o ewolucji od nauczycielki do gwiazdy YouTube
- Asana – system do zarządzania zadaniami stosowany przez Radka.
- Inne książki wydane do tej pory przez wydawnictwo Altenberg:
- Case study opisujące samodzielne wydanie książki „Finansowy ninja”:
- 1,65 mln zł w 5 miesięcy, czyli self-publishing krok po kroku. Case study #FinNinja – część 1
- Jak wypromowałem książkę “Finansowy ninja”, czyli strategia i sposoby samodzielnych działań PR – case study #FinNinja część 2
- Jak działa sklep internetowy #FinNinja – kulisy obsługi 38k Klientów i 3,26m zł w 14 miesięcy – case study część 3
Pytanie lub komentarz? Zostaw mi wiadomość!
Masz pytanie? Możesz skorzystać z tego linku i nagrać dla mnie wiadomość głosową z wykorzystaniem mikrofonu Twojego komputera. Pamiętaj, że jedna wiadomość może mieć maksymalnie 90 sekund (ale możesz ich nagrać kilka) 🙂
Jeśli nagrywając pytanie przedstawisz się i podasz adres swojego bloga (lub strony WWW), to zlinkuję do niego tak jak uczyniłem w poprzednich odcinkach podcastu. To może pomóc w promocji Twojego bloga, więc tym bardziej zachęcam do zadawania pytań głosowo.
Będę Ci również wdzięczny za każdy komentarz. Napisz proszę, czy podobał Ci się ten odcinek podcastu. Chętnie z Wami podyskutuję i odpowiem na ewentualne dodatkowe pytania.
Sprawdź również: Case study książki “Zaufanie, czyli waluta przyszłości”, czyli jak wydać książkę z wydawcą i na tym zarobić – #caseZCWP część 1
Skąd pobrać podcast
Podcast dostępny jest dla Was w wielu miejscach:
- Na blogu – lista wszystkich podcastów
- W iTunes – dla użytkowników iPhone’ów i iPad’ów
- W serwisie Stitcher – pobierz aplikację Stitcher dla Androida i innych modeli telefonów
- W katalogu Zune
- W katalogu BlackBerry
- Poprzez specjalny RSS
A jeśli podoba Ci się podcast, to będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz minutkę i zostawisz swoją ocenę oraz krótką recenzję w iTunes. Wasze głosy powodują, że mój podcast trafia do rankingów iTunes. Dzięki temu łatwiej jest do niego dotrzeć tym osobom, które jeszcze nigdy go nie słyszały. A na tym bardzo mi zależy 🙂
Oceń podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” <–
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za Twoje wsparcie i życzę Ci świetnego dnia! 🙂
{ 77 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Muszę głębiej wczytać się Pana cykl o self-publishingu, ponieważ na tę chwilę wydaje mi się, że ten wielomilionowy sukces to przede wszystkim efekt połączenia znanej osobowości i wysokiej ceny za książkę. Gdybym ja w sama wydała swoją książkę (a mam już w tej materii pewne doświadczenia 😉 ], to nie udałoby mi się na niej tyle zarobić. Książka Radka Kotarskiego kosztuje 49 złotych, to jednak dość wysoka cena, choć być może nie oddająca wysiłków Autora (kwerendy, doświadczenie z nauką języka, etc.). Sklep internetowy, gdzie można kupić książkę nie ma też konkurencji. Ciekawa jestem Pana porad dla osób, które nie są znane tak jak Pan albo Radek Kotarski i nie mogą posłużyć się przede wszystkim swoim wizerunkiem? A może mówił gdzieś Pan o tym? Chętnie poznam Pana zdanie :). Pozdrawiam serdecznie
Hej Agata,
Oczywiście do takiego sukcesu potrzeba dobrego złożenia układanki składającej się z wielu elementów. W oczywisty sposób bycie osobą znaną (w jakimś gronie) pomaga – o ile także mamy coś sensownego i wartościowego do przekazania.
Co do ceny: z jednej strony jej trzymanie na stałym poziomie jest zaletą dla sprzedającego, a z drugiej strony – jest wadą – bo jednak ogranicza grono klientów do tych, którzy gotowi są taką wyższą cenę zapłacić.
Porady dla osób „bez wizerunku” przekazywaliśmy w podcaście. Pisałem też o tym w dyskusjach pod moim case study dotyczącym promocji książki „Finansowy ninja”. W dużym skrócie: uważam, że po prostu TRZEBA z wyprzedzeniem poświęcić czas na zbudowanie audytorium osób potencjalnie zainteresowanych naszą książką. I co więcej – uważam, że jest to tak samo ważne przy self-publishingu, jak i przy wydawaniu książki z tradycyjnym wydawcą. Być może nawet w tym drugim przypadku bardziej (co może się wydawać nieintuicyjne). Wydawca często chce wiedzieć, że autor przyniesie coś więcej niż tylko „dzieło”. Że może „dostarczyć” także grono klientów albo pomóc wydawcy w jego zbudowaniu, np. dzięki swoim umiejętnościom medialnym, gotowości pełnego zaangażowania w promocję dzieła itp.
Tak czy siak – warto mieć konkretne audytorium.
Pozdrawiam!
Książki są naprawdę bardzo drogie i mnie z mojej pensji bardzo ciężko wydać 49 zł na książkę choćby była nie wiem jak wspaniała. Trochę to smutne, że przy tak wysokiej cenie zaledwie mały % trafia do autora.
Michale,
(Dane wyłącznie dla Ciebie). Po Twoich publikacjach (świetnie, że są bezpośrednie) postanowiłem się przyjrzeć temu biznesowi, by taki otworzyć. Największą trudność na jaką do tej pory napotkałem są sami autorzy. Odbyłem bezpośrednio sporo rozmów z autorami; od gwiazd polskiej literatury po tych którzy startują. Podchodzą z do self-publishingu z nutką ironii („robią to autorzy, którym się nie udało”). Powtarzają jak mantrę, że synonimem sukcesu jest półka w Empiku („każdy autor chce się tam zobaczyć”). Brzmi to trochę jak skuteczny PR wydawców, którzy wpoili im istniejące zasady do głowy („w Empiku sprzedaje się największa część nakładu”). Nie wierzą, że inna droga może wieść do takiego samego sukcesu sprzedażowego w parze z ich sukcesem finansowym. To paradoks, bo na ich ciężkiej pracy zarabiają wszyscy uczestnicy procesu tylko nie oni. Wygląda na to, że akceptują jednak status quo, nie zdając sobie sprawy, że właśnie od nich może zacząć się fala zmian. Przykład Twój i Altenberga daje pewność, że to możliwe.
Kolejną ciekawostką jest dla mnie, że autorzy bezgranicznie wierzą w deklaracje wydawców dotyczące sprzedaży. Gdy pytam ich o zarobki podają kwotę za sprzedany egzemplarz zgodną z Twoimi ustaleniami. Gdy w konsekwencji pytam czy ta kwota pozostaje taka sama w momencie gdy Empik po paru miesiącach organizuje wyprzedaż popadają w zakłopotanie. Okazuje się wtedy, że nie mają żadnych twardych danych odnośnie sprzedaży i nie dopominają się o to!
Byłem zaskoczony, że z tej strony będzie najwięcej trudności. Imperatyw do trwania z dzisiejszej (dla mnie patologicznej) rzeczywistości najmocniej opisuje fakt, że jedna z autorek zadeklarowała, że nie zaryzykuje swojego dochodu u tradycyjnego wydawcy z tradycyjną dystrybucją. Po obliczeniach okazało się, że mowa o zarobku brutto 3 tys./miesiąc (kwota za egz. pomnożona przez nakład sprzedany podzielona przez pół roku pisania)
Hej Darek,
Dziękuję za ten komentarz. Potwierdzam, że tak rzeczywiście wygląda rzeczywistość autorów.
Więcej na ten temat w kolejnym podcaście za dwa tygodnie, w którym wystąpi tradycyjny wydawca. 🙂
Pozdrawiam!
Darek , powiodło ci się działasz ?
Kolejna zajebista dawka motywacji od ludzi którym się udało 🙂 A raczej którzy to wypracowali 🙂 Pozdrawiam Ula
Cześć,
Uwielbiam słuchać opowieści ludzi, którzy swoją własną ciężką pracą odnieśli sukces. To bardzo motywuje.
Z drugiej strony, to też o Tobie mowa, Michale 🙂
Pozdrawiam,
Kasia
Dziękuję Kasiu.
Świetna rozmowa, nawet nie wiem kiedy cała zleciała. Ale mimo wszystko wciąż jestem pełen nadziei, żeby tak Ty Michale jak i Radek w przypadku książek wydawanych przez Altenberg kiedyś dorzucicie do Waszego asortymentu audiobooki. W końcu najprzyjemniej biega się ze swoimi ulubionymi autorami. 🙂
Hej Krzysiek,
Na jakiś czas porzuciłem temat audiobooków, ale niedawno znowu wróciłem do rozważań nad tym, bo pojawił się pomysł jak można zrealizować „Finansowego ninja”.
Minus jest taki, że jest to dosyć kosztowna sprawa (żeby zrobić to na wysokim poziomie) i nie mam na chwilę obecną przekonania, że ten projekt się zwróci. A pracy sporo (także mojego zaangażowania czasowego). Przemyślę temat do końca marca.
Pozdrawiam
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wiele godzin pracy i spore koszty, szczególnie gdybyś sam miał czytać. No i rynek książek audio mimo wszystko nie jest u nas jakoś super rozwinięty. Ale skoro nie mówisz definitywnego „nie” to znaczy że zawsze jest jakaś szansa, że temat powróci i trafi do realizacji, a to już coś. No i, żeby leciutko wejść na ambicję 😉 jest to jeszcze jedna „działka” w której możesz dogonić Pata Flynna, którego książki świetnie się słucha. Choć nie sądzę, żeby to był argument, który można przeciwstawić czysto racjonalnej kalkulacji nakładów czasu, wysiłku i pieniędzy vs możliwych zysków (nie tylko finansowych oczywiście).
Jeszcze raz dzięki za na cały cykl rozmów poświęconych wydawaniu książek – te wszystkie informacje dają do myślenia!
Dla jednego człowieka to faktycznie dużo czasu i energii…
… i istnieje ryzyko, że nie zwrócą się koszty… ale 🙂
Ale wydaje się, że jesteś osobą, która lubi być pionierem w tym co robi i nie masz problemu z tym, żeby dzielić się czymś za darmo.
Może zatem podziel się pracą przy tym audiobooku – ty czytasz np wstęp i zakończenie, pozostałą treść dzielisz np po jednej stronie (albo na logiczne fragmenty porównywalnej długości) i czytają to czytelnicy bloga i słuchacze podcastu 🙂
Potem połączy się fragmenty a tak powstały audiobook możesz dodać za darmo do książki – oczywiście z uwzględnieniem tych, którzy tą książkę dotychczas kupili 🙂
W ten sposób powstanie audiobook:
– którego wielu chciałoby mieć,
– na który ty nie będziesz musiał poświęcić dużo czasu (nie poniesiesz kosztów alternatywnych),
– nie będziesz musiał się martwić czy ten projekt się zwróci 🙂
– zrobisz coś jako pierwszy (nie słyszałem o tym żeby jakikolwiek autor zrobił coś takiego – popraw mnie jeśli się mylę w tym temacie)
– każdy będzie wiedział jak powstał ten audiobook i nikt ci niczego nie wypomni -nie będziesz musiał się martwić o „Michało-Szafrański” perfekcyjnie wysoki poziom,
– Dasz ludziom możliwość udziału w naprawdę fajnym (w mojej ocenie) projekcie, i pogłębisz więź z gronem twoich odbiorców (czytelników i słuchaczy)
Czy mam wymieniać kolejne korzyści? 🙂
Panie Michale, czy zastanawiał się Pan kiedyś ilu spośród czytelników/słuchaczy Pana bloga stanie przed dylematem: Wydać książkę samemu, czy zlecić to komuś? Który to już wpis na ten temat? Może warto jednak wrócić do tematów mainstreamowych?
Hej Marcin,
Dopiero co ukazał się „wpis mainstreamowy” o lokatach strukturyzowanych. Czytałeś? Skorzystałeś? Dałeś tam może słowa zachęty, że tak – właśnie takich wpisów potrzebujesz? 😉
Na poważnie: dzielę się swoją wiedzą w różnych obszarach. Nie jestem portalem, który pisze o wszystkim i na każdy temat. Tematem self-publishingu żyję od dłuższego czasu i zamierzam go w pełni udokumentować – właśnie po to, aby kolejne osoby nie nabijały sobie na nim guzów. Uważam też, że warto pokazywać pozytywne przykłady, bo na każdym z nich można się czegoś nauczyć – nawet jeśli nie planuje się napisania i wydania książki. A akurat autorzy – mający wiele ciekawego do przekazania – to osoby, których warunki pracy można porównać do wyzysku. Nie wiedzą nawet ile zarobią na owocach swojej pracy.
Wybacz, że zamierzam coś z tym zrobić.
Pozdrawiam 🙂
Michał, dziękuję i potwierdzam poniższe słowa:
„Uważam też, że warto pokazywać pozytywne przykłady, bo na każdym z nich można się czegoś nauczyć – nawet jeśli nie planuje się napisania i wydania książki”.
I nawet jeśli to nie będzie to samow skali makro to i tak może przydać się innym w zupełnie innej dziedznie. Dobre wzorce warto pokazywać i czerpać z nich to, co dla każdego przydatne.
Nie dodałem, ale wypełniłem ankietę, którą ostatnio dostałem na maila 😉 A temat struktur bardzo ciekawy. Dzięki niemu wiedziałem, co powiedzieć Pani z jednego z banków, która ostatnio namawiała mnie na inwestycję w „taką prawie lokatę”.
Co do self-publishingu: Vox populi, vox Dei
Może chodziło o podchwycenie jakiegoś tematu z Pudelka lub Faktu ;-D
Nawet jeśli sam nie zamierzam niczego publikować, to takie podcasty dają świetny wgląd w biznesowy sposób myślenia w ogólności – warto słuchać, dzięki.
To może pora założyć osobnego bloga o self-publishingu? Wilk syty i owca cała 🙂
ja nie planuję wydania ksiazki (nigdy nie mow nigdy) a z ogromnym zaciekawieniem wysluchalam wywiadu. Kazda wiedza sie przydaje, nawet pozornie niezwiazana z nasza dzialalnoscia zarobkowa. to wszystko sklada sie w ukladanke, ktora zobaczymy jak zbierze sie kilkaset elementow. ja sama sie wciaz dziwie jak bardzo przydaje mi sie pozornie dziwna wiedza zdobyta przed laty
Super! Bardzo się cieszę, bo ten temat żywo mnie interesuje. Lecę słuchać.
W Polsce panuje takie przekonanie, że w selfpublishing wydaje się jakieś gnioty, których żadne porządne wydawnictwo nie chciało opublikować. Tymczasem w ostatnim czasie obserwuję kilku profesjonalnych autorów (m.in. Ciebie), którzy spróbowali tej metody i są bardzo zadowoleni. Ku mojej wielkiej radości są to nie tylko osoby piszące poradniki, ale także literaturę piękną.
Ja póki co mam złe doświadczenie w kontakcie z wydawnictwami. Niskie stawki, terminy na wczoraj, długie opóźnienia w wypłacie pieniędzy, długo by można wymieniać. Z ostatniej „oferty” postanowiłam nie skorzystać, bo nakład pracy w stosunku do wymagań jest gigantycznie niewspółmierny. Dlatego z radością obserwują rozwój selfpublishingu, fajnie, że jest jeszcze inne wyjście.
Michale, a nie myślałeś żeby takim dużym wydawcom sprzedać już powiedzmy za rok licencje na swoja książkę? To jak już sprzedaż będzie dużo mniejsza. Zawsze odświeży to pamięć o tej książce, a może i z twojego sklepu zacznie więcej schodzić, gdy w Empikach pojawi się tego trochę.
Hej Szymon,
Bardzo dobre pytanie. 🙂 Oczywiście myślałem – i to jeszcze na etapie prac nad książką. Niemniej jednak przy #FinNinja przyjąłem taki model, który utrudnia realizację takiego scenariusza, np. zadeklarowałem, że cena książki nie będzie niższa – a w przypadku licencjonowania jej dla wydawcy zewnętrznego – musiałaby trafić na rynek w niższej cenie.
Zachęcam do posłuchania kolejnego odcinka za dwa tygodnie, w którym pojawi się m.in. ten wątek w rozmowie z tradycyjnym wydawcą.
Pozdrawiam!
Właśnie kończę czytać „wlam się do mózgu” …. polecam serdecznie, świetnie wydana , super przykłady które są zakotwiczone w naszych realiach. No i słowo wstepu z podziękowaniem dla Szafiego 🙂
Tym bardziej miło posłuchać podcast.
Pozdrawiam obu self- publisherow 🙂
Dziękuję za ten wywiad. Bardzo inspirujący, choć również od lat jestem i self i wydawcą. Trzymam kciuki i podpatruję 🙂
Hej Marika,
Dzięki wielkie za komentarz. Miło przeczytać. Zajrzałem – bardzo ładna strona – aż się chce kupować. 🙂 Na blogu też się na chwilę zanurzam…
Powodzenia!
Jak widzę ponad 2h rozmowy to wiem, że będzie warto 🙂
Dalej podtrzymuję swoje zdanie, że jedną z lepszych moich decyzji było to, że zdecydowałam się samodzielnie wydać swoją książkę, podpatrując jak Tobie to cudownie wyszło.
I choć moja społeczność jest znacząco mniejsza niż Twoja, to stanowczo się to bardziej opłaca. I to nie tylko pod kątem finansowym, ale właśnie takim związanym z budowaniem marki i własnej firmy
przede wszystkim czlowiek nie czuje sie „wydymany:.l przrepraszam za slowo;)))
ale mnie by lecialy łzy gdybym dostawal 3 zl z ksiazki sprzedawanej po 50-60
A ja bardzo się cieszę, że poruszasz ten temat z wydawaniem książek i nie rozumiem marudzenia które ktoś tam wyżej przedstawił, że przecież mało kto wyda taką książkę. Przecież te doświadczenia z wydawania książki można przenieść na inne płaszczyzny – ot chociażby własny sklep internetowy.
Cieszę się też z zapowiedzi kolejnego case study (podpowiadałem Ci to ostatnio, by przyspieszyć ten cykl, póki temat gorący), mam też nadzieję że szybciutko zabierzesz się za case z drukowaniem książki. On będzie moim zdaniem ciekawszy niż sam proces pisania książki, bo tu tekst związany z pisaniem książki będzie mocno hermetyczny, a współpraca z wydawcą (czyli dużą firmą) może być interesująca dla naprawdę wielu ludzi.
Też bardziej czekam na case z drukowaniem niż pisaniem książki 🙂 Cykl o self-publishingu bardzo mi się podoba, świetna robota! 🙂
No właśnie dziwne jest marudzenie, że temat self-publishingu jest słaby bo zdecydowana większość z nas nigdy nie wyda książki i to żadnej, niezależnie czy w wydawnictwie czy samemu.
Na tej samej zasadzie Michał nie powinien pisać nic o lokatach, obligacjach czy inwestowaniu bo przykładowo z badań statystycznych wynika, że 90 % z nas nie ma odłożonych żadnych konkretnych pieniędzy 😉
90% czytelników tego bloga?
Fajny podcast i bardzo ciekawy gość. Dla mnie kompletnie nie znany. Ale pewnie jestem sam sobie winien bo ani YouTube ani TV nie oglądam.
Bardzo mi się podobał wywiad i zaciekawiła treść książek. Szczególnie „włam się do mózgu” bo jest to coś co planowałem zgłębić – lepsze sposoby uczenia. Przyda się to mnie oraz moim dzieciom w nauce i zapamiętywaniu nudnych faktów w szkole.
Świetna rozmowa! Bardzo dziękuję za nią, i za to, że może być na spokojnie taka długa, wyczerpująca i merytoryczna (choć zastała mnie przez to 3:30 w nocy!). No i dzięki niej kupię książkę, bo tytuł mnie zniechęcił pierwotnie… A ten wywiad przypomniał mi stare dobre powiedzenie: don’t judge the book by the cover;)
Co do tradycyjnych wydawców, to natknąłem się ostatnio na serię „Mistrzowie Polskiej Fantastyki” (40 książek znanych, polskich autorów), gdzie cena była tak kosmicznie niska – w prenumeracie 13 pln za książkę i wysyłkę pokrywa wydawca, że pierwsze co zrobiłem, to szukałem w internecie, czy to nie oszustwo. Zamówiłem i dwa pierwsze egzemplarze już do mnie dotarły… Dalej jednak zastanawiam się jak to się może autorom opłacać.
Michał, może to taka inwestycja w przyszłość? Zrobimy coś za grosze, bo chcemy się dla przyjemności podzielić naszą twórczością, dotrzeć do szerszego grona odbiorców, dać im szansę na zapoznanie się z naszą twórczością, tematyką itp. + liczymy na to, że nasz styl/opis świata/język czy coś tam jeszcze zaciekawi czytelnika tak bardzo, że nasze kolejne książki kupi w cenie regularnej zaraz po premierze.
Bardzo się cieszę, że temat self-publishingu będzie kontynuowany w pierwszej kolejności. Temat mnie interesuje bardzo, bo sama wydaję swoją książkę i oczywiście zaznaczyłam w ankiecie, że ten temat ma być priorytetem 🙂
Nie wiem, czy gdzieś mi nie umknęło, ale byłbym bardzo wdzięczny za informację, jak rozliczyć (jako firma) działania typu: Obiad za każdą sprzedaną książkę. Chciałbym wykorzystać ten mechanizm w swojej działalności. Pozdrawiam!
Zastanawiam się czy model self-publishingu sprawdziłby się przy książkach wysoce specjalistycznych, dedykowanych do wąskiego grona odbiorców – np. całkowity nakład 5000 egzemplarzy. Masz może jakieś przemyślenia na ten temat Michał?
Hej Marcin,
Myślę, że właśnie przy publikacjach specjalistycznych self-publishing może mieć największy sens, o ile tylko potrafisz dotrzeć do grupy docelowej takiej publikacji.
Pozdrawiam!
Hej Michał,
wciąż uważam, że Twoje podcasty są za długie, ale i tak z ciekawością przesłuchałem 🙂
Czy po dyskusjach z Radkiem kolejną swoją książkę wydałbyś u niego, czy wciąż robiłbyś wszystko sam?
Bardzo dobry wywiad. Super, że ludzie sukcesu dzielą sie swoimi przemyśleniami. Dzięki temu każdy z nas może skorzystać.
Jeśli chodzi o cenę książki i to że nie będzie tańsza to dla mnie ogromny atut. Takie coś co podpada pod dobro luksusowe i wymaga poświęceń, przeorganizowania budżetu i wysiłku, żeby nabyć. Coś co jest łatwo dostepne traci na wartości nawet jakby miało genialną treść. Poza tym uważam, że jak pieniądze mają dla kogoś wartość to wydanie ponad 80 zł na książkę zadziala mobilizujaco do zapoznania się z treścią. Z ceną 10-20 zł po przecenach jakoś łatwiej rzucić w kąt na wieczne jutro
Czy masz dogadaną afiliację z Radkiem? Czyt. czy jak kliknę link „Włam się do mózgu” zamieszczony powyżej to coś z tego dostaniesz? 🙂
Bo chcę kupić jego książkę a uważam, że należy ci się coś za to, że swoim podcastem mnie do tego przekonałeś.
Dobre pytanie
Na pewno wydając książkę u wydawcy ponosimy mniejszą odpowiedzialność za wszystko przy analogicznie mniejszym zarobku za książkę. Jeżeli wydajemy samemu jest odwrotnie. Przynajmniej tak myślę. To tak jakbyśmy pracowali na etacie lub mieli własną działalność. Takie moje porównanie. Swoją drogą ja książkę Michała kupiłem i cena po przeczytaniu książki nie wydała się taka duża w stosunku do treści w niej zawartych. Po prostu warto było. Kto wie może „Włam się do mózgu” też będzie strzałem w dziesiątkę gdybym się zdecydował…
Dobrze to ująłeś – po przeczytaniu cena nie była już taka straszna. W czasach kiedy recenzowałam książki dla wydawnictw często łapałam się za głowę, że tak słabe i beznadziejne książki po pierwsze ktoś wydał a po drugie życzy sobie za nie ogromne pieniądze nieadekwatne do zawartej w środku treści.
Ciekawy model biznesowy. Dogadać się z ludźmi którzy wydali swoje mniej lub bardziej udane książki i zapraszać się wzajemnie. Oczywiście nikt nie może takiego czegoś zabronić.
Zauważyłem jednak, że ten blog coraz bardziej obraca się wokół idei zarabiania na blogowaniu i samodzielnemu wydawaniu własnych książek. W tym też nie ma nic złego. Jednak nie każdy kto czyta tego bloga, czy słucha/ogląda podcasty może/chce/potrafi prowadzić bloga, czy napisać książkę. Do jednego i do drugiego trzema mieć jakiś pomysł. W przeciwnym razie powstają bezsensowne blogi o niczym i książki o niczym (np. wytwory Kołcza Majka, czy innych jutuberów).
Czy w Polsce naprawdę nie ma już ludzi, którzy mieliby coś ciekawego do powiedzenia na temat oszczędzania pieniędzy, czy zwiększania dochodów bez prowadzenia bloga, czy wydawania książki? Czy ciągle te same osoby muszą ciągle całować się wzajemnie po tyłkach w ramach kółka wzajemnej adoracji?
Przecież oszczędzać można na miliony sposobów i myślę, że wielu prywatnych przedsiębiorców i innych ludzi sukcesu chętnie by się podzieliło swoimi radami i wiedzą.
Kilka dni temu włączyłam sobie podcast „do poduszki”. Czasem tak robię z SPI, bo Pat ma taki kojący głos, że dobrze się przy nim zasypia 😉
Ale niestety ta sztuka nie udała się z Twoim podcastem ;P „Przez Was” najpierw nie mogłam zasnąć, bo słuchałam z zainteresowaniem, co macie do powiedzenia… A potem nie mogłam zasnąć, bo rozmyślałam, jak Wasze porady wprowadzić w życie :)…
Książkę oczywiście zamówiłam i jestem nią absolutnie zachwycona! A że mam „learner” jako pierwszy talent… to nie mogłam się od niej oderwać 😉
Michale, mój wcześniejszy obszerny komentarz, chociaż kulturalny i merytoryczny, nie został dopuszczony do publikacji. Trochę szkoda.
Chciałbym jednak się dowiedzieć jak to jest z tym wzajemnym promowaniem się tych co wydają książki czy prowadzą kanał na youtubie zamiast skupić się na tym po co ludzie odwiedzają tego bloga, czyli na oszczędzaniu pieniędzy? Niestety nie każdy może/chce/potrafi prowadzić bloga czy napisać książkę.
Przecież wielu zarówno dużych jak i małych przedsiębiorców, którzy dzięki niezwykłej pomysłowości i ciężkiej pracy osiągnęli sukces finansowy z pewnością może podzielić realnymi i cennymi poradami odnośnie oszczędzania pieniędzy i zwiększania przychodów.
Hej Marek,
Po pierwsze: zamieściłeś swój pierwszy komentarz na blogu. Wszystkie takie komentarze trafiają do moderacji i muszę poczekać aż ręcznie je zaakceptuję. Robię to zazwyczaj hurtowo raz na kilka dni.
Po drugie: masz bardzo ciekawe pojęcie kultury osobistej, skoro na „dzień dobry” pozwalasz sobie na takie insynuacje: „Czy ciągle te same osoby muszą ciągle całować się wzajemnie po tyłkach w ramach kółka wzajemnej adoracji?”.
Po trzecie: mój blog dawno już wyszedł poza tematykę „oszczędzania pieniędzy”. Z jednej strony dopominasz się tematów związanych z przedsiębiorczością, a z drugiej – krytykujesz zaproszenie Radka, który jako przedsiębiorca osiągnął w krótkim czasie wyjątkowy sukces, stawiający go w gronie 0,3% najlepiej zarabiających Polaków.
Rozumiem, że temat mógł Ci nie podpasować. Wśród 115 odcinków podcastów znajdziesz wiele innych, gdzie występowali przedsiębiorcy z różnych branż.
Szkoda, że zamiast zasugerować konkretnych rozmówców, np. w mailu do mnie (nie zrobiłeś tego), wolisz „wjeżdżać z butami” i sugerować, że ktoś tu kogoś całuje w tyłek.
Dla jasności: zawsze staram się dobierać gości tak, aby dali jak największą wartość merytoryczną z obszaru, którym się zajmują. Czasami znajomość z gościem pomaga, a czasami jest przeszkodą. Niemniej jednak merytoryka na pierwszym miejscu. Sugerowanie „kółka wzajemnej adoracji” powoduje, że już na dzień dobry się na Tobie zawiodłem.
Pozdrawiam
Michale! Dziękuję za odpowiedź. To mój pierwszy komentarz, bo nigdy wcześniej nie odczuwałem potrzeby komentowania. To bardzo proste i wydaje się całkiem logiczne.
Rozumiem, że poczułeś się nim nieco, a może nawet bardzo dotknięty. Nie to jednak miałem na celu. Zauważyłem po prostu pewną zmianę kierunku rozwoju bloga, która zaczyna mocno odbiegać od jego pierwotnych założeń. Tych, które sprawiły, że kupiłem Twoją książkę (o czym zapomniałem wspomnieć wcześniej).
Nie miałem zamiaru jak to nazwałeś „wjeżdżać z butami”, a raczej podzielić się moim spostrzeżeniem. Zapoznałem się ze wcześniejszymi podcastami i rzeczywiście wielu gości było bardzo interesujących. Tutaj raczej chciałem skomentować nadmierne promowanie self-publishingu, który może i jest dobrym sposobem na zarabianie, ale dla bardzo niewielkiej grupy osób.
Chociaż zawiodłeś się na mnie nie tylko na dzień dobry ale i na do widzenia, pragnę Ci z całego serca (nawet jeśli w to nie wierzysz) życzyć dalszych sukcesów w prowadzeniu Twojej działalności.
Powiem tak: mam bardzo dobrą znajomą, która wydała 2 książki (jedną z kimś jedną sama) w dość popularnej ostatnio tematyce masażu i fizjoterapii i są to powiedzmy podręczniki. Książki dość dobrze się sprzedają bo są Must have dla kogoś kto uczy się w tym temacie. Niestety zrobiła to z wydawnictwem i teraz raz na pół roku dostaje jakieś śmieszne pieniądze (w porównaniu do tego co by mogła zarobić sama). Gdybym wiedział o podcaście i blogu Michała kiedy on wydawał swoją książkę i dzielił się wiedzą i doświadczeniem, które zdobył w tej materii, to napewno przekonałbym znajomą żeby wydała książki sama i nie musiałaby się teraz martwić gdzie wróci do pracy po macierzyńskim…
Drogi Marku nie zawsze informacje, które rejestrujesz z otoczenia przysłużą się akurat tobie, ale to nie znaczy, że są bez wartość, bo ktoś w twoim otoczeniu może ich potrzebować, a ty swoją ignorancją w danym temacie możesz zamknąć tej osobie potencjalną możliwość rozwoju.
Chłoń wiedzę i dziel się nią – polecam 🙂
Marek, Masz nawyki jak komentatorzy na onecie, gdzie sie bezpardonowo pisze chamskie, glupie i nieprawdziwe oskarzenia
Super wywiad,
Bardzo miło się spędziło w Wami te dwie godziny 🙂
Życzę dalszych sukcesów.
Z ciekawoscia wyslucham tego podscastu. Dla mnie wydawnictwa to troche jak ZAiKS dla muzykow. Dostaja ciezka kase, a do tworcy trafia moze promil zysku.
Podcastów z zasady nie słucham, ale zerknę na transkrypcję.
Mam natomiast propozycję, żebyś omawiając temat wydawania książek odwołał się także do „zwykłej” literatury. Bo moje doświadczenia jako czytelniczki w tym zakresie są dość jednoznaczne: jeśli ktoś nieznany wydaje książkę sam, albo w vanity press (ridero, psychoskok, e-bookowo), to znaczy, że napisał gniota, po którego nie warto sięgać. Wszystko, co dobre, wychodzi z tradycyjnych wydawnictw (mniejszych lub większych), więc chyba proces selekcji debiutantów nie wygląda tak źle.
Po przeczytaniu tekstu, nabrałam ochoty na „Włam się do mózgu” Weszłam na stronę, okazało się, że cena (z wysyłką) to 60 zł. Dużo, ale do przełknięcia.
Ale okazało się, że … NIE MA EBOOKA, czyli musiałabym zapłacić dużo i jeszcze męczyć się z papierowym twardym wydaniem.
Może bym to zniosła, ale ostatecznie zniechęciła mnie wysyłka kurierem. Unikam firm kurierskich, jak mogę, bo zwykle wygląda to tak, że pan kurier dzwoni w południe i ma pretensje, że nie ma mnie w domu.
Panie Kotarski, jak ma być drogo, to niech Pan chociaż da za to porządnego ebooka albo wysyłkę do paczkomatu!
E-bookowo to nie vanity. Self i vanity to zupełnie inne modele.
Większość self-pubów wydaje się tak a nie inaczej nie dlatego, że ich teksty są odrzucane, ale po prostu chcą postępować w ten sposób. Nawet ich nie wysyłają do wydawnictw klasycznych. W self-pubach sporo perełek, o których nikt nawet nie wie, bo nie są reklamowane. Gnioty i masówki z kolei zalewają półki księgarni. Nie będę wymieniać po nazwiskach, ale chodzi zwłaszcza o literaturę kobiecą i kryminały. Fantastyka polska też jest niszowa, stale wydawani są ci sami, kiepscy autorzy.
Z ogromną przyjemnością słucham podcastów, bardzo ciekawe treści i przyjemne w odbiorze :), sięgam też po archiwalne posty. Zauważyłam dwie prawidłowości: nawet najbardziej przyziemne tematy (typu jak zaoszczędzić na lodówce) czyta się jak dobry kryminał :), każdy post lub podcast rzeczywiście zmienia coś w moim życiu na lepsze.
Dziękuję za treść, za formę i kulturę słowa.
Niestety nie ze wszystkimi rodzajami książek teaki sposób się sprawdzi. Ja napisałem książkę fantasy i trudniej jest ją wydać.
Rewelacyjny wywiad! o cos takiego mi chodzilo, dzieki wielkie Panowie za taka ilosc wiedzy w tej materii!
Dodaliscie mi skrzydel Pterodaktyla do zabrania sie za pisanie! :] wielkie dzieki!
Chce napisac swoja pierwsza ksiazke oparta na faktach dosc ciekawej historii jaka przytrafila mi sie jakis czas temu oraz mocno czuje/wierze, ze moze ona osiaganac sukces – chocby mniejszy tez bedzie super! ?
Ze wzgledu na swoje pasje/zawody/umiejetnsci chcialbym wydac sam moja pierwsza ksiazke czyli isc droga self-publishing i nie chodzi tu o pieniadze, lecz o aspiracje, prace nad tym dzielem, doglebnej analizie szczegolow taki rodzynek! ? to ma byc tez przygoda zycia!
Ksiazka bedzie tez w wersji ebooka i Anglojezycznej, ktora to bede reklamowal wg swojej wiedzy w tej materii na rynku swiatowym/poczatkowo glowne medium internet… ewentualnie takze w jezyku Panstwa w ktorym spotkala mnie owa przygoda – ale to juz uczynie po wersjach PL i ENG. Fajnie jesli po sukcesie na oczekiwanym poziomie ? czas ukaze prawde.
Mam tez szczytny cel/wizje, aby wydac/wydrukowac 2 wersje egzemplarzy tzn. jedna wersja tansza druga drozsza.
Chcialbym, aby ta tansza wersja trafila do ludzi o malym statusie finansowym – tym bardziej zalezy mi na tym, gdyz ksiazka ta bedzie o sukcesie, ktory tacy ludzie tez moga osiaganac inspirujac sie wartosciami z ksiazki ;), mysle nad pomyslem jak wdrozyc taka wersje do sprzedazy od strony marketingowej by nie stracic zyskow z drozszej wersji:
np.
– dostosowywac sprzedaz pod okreslony target klientow
– moze tylko jakies eventy, wybrane sklepy, gdzie beda wlasnie tacy ludzie ?
– specialna oferta np. raz na jakis czas tanszej wersji z dopiskiem – znaczkiem – wersja ksiazki dla odbiorcow o malym statusie finansowym ?
prosze uszanowac idee i bardziej zamoznych zapraszam na drozsza wersje ; ) hehe
poza tym mam jeszcze kilka fajnych pomyslow tylko musze zbadac rynek marketingowy i sprzedazowy oczywiscie od kuchni w tym temacie ?
a moze Pan Panie Michale cos zasugeruje? kazda sugestia bedzie dla mnie mile wiedziana!
Poza tym,
Panie Michale Bardzo dobry poradnik wielkie dzieki! za podzielenie sie taka tajemna wiedza! na pewno sporo mi pomoze ?
https://jakoszczedzacpieniadze.pl/self-publishing-finansowy-ninja-case-study-czesc-1
Blog z poteznym potencjalem! jak na Prawdziwego czlowieka sukcesu przystalo!
Rada od mojej osoby dla Pana Radka Kotarskiego – niech Pan siebie nagra z jakiej rozmowy, gdy sie juz Pan nakreci w danym temacie wiadomo im bardziej z pasji tym wiekszy potencjal nastepnie przelozy to wiedze/doswiadczenia na text pisany pod np. ksiazke/poradnik/ebook itd. ? jest kilka fajnych aplikacji, ktore przekladaja mowe na text pisany!
Jestem pewny, ze po korektach moze Pan stworzyc duzo szybciej niz w 2lata i niejedna kolejna ciekawa ksiazke! uwazam tez, ze mowienie o wiele lepiej i szybciej przy danych zalozeniach sprawdzi sie niz tylko pisanie 😉 w Pana przypadku, a pozniej spokojnie moze Pan dopracowac calosc juz piszaco ?
Ps. Pan sam jest jak chodzaca ksiazka w mowie hehe ? gadane godne Mistrza! ma Pan umysl, wrecz opetany wiedza/wszechstronnoscia, ktora rewelacyjnie steruje Pana aparatem mowy ?
Pozdrawiam i zycze jeszcze wiekszych sukcesow!
Niestety ebooki pobierane bezpośrednio ze strony traktowane są jako usługa i tam vat to już standard – 23% :/
Czesc Michale i Radku, moze czegos nie zrozumialem z ta mozliwościa odliczania darowizn charytatywnych ale chyba mozna odliczyc do 6% (osoby fizyczne) i 10% (osoby prawne). Tutaj link – http://poradnik.ngo.pl/x/1265992
Hej Yelon,
Z tym, że przedsiębiorca prowadzący działalność gospodarczą rozliczający się podatkiem liniowym nie ma od czego odliczyć darowizny (brak przychodów na skali podatkowej, gdzie można korzystać z takich ulg).
Co do Spzoo – masz rację.
Pozdrawiam
Cześć,
jestem w trakcie słuchania. Super wywiad. Bardzo dużo informacji przydatnych. Szczególnie dla początkujących autorów!
Pozdrawiam
Grzesiek
Niestety nie została poruszona najważniejsza rzecz, od której wszystko zależy w przypadku self-publishingu – sława. Autor jest znanym dziennikarzem i youtuberem. Gdyby statystyczny Jak Kowalski z Januszowa wydał się jako SP, sprzedałby może 40 książek rocznie. Czyli standard w przypadku wysokich zarobków – może je mieć osoba na kilka tysięcy, nie każdy. Nie wiem, jaki sens ma mydlenie oczu ludziom, którzy i tak nie osiągną nigdy takiej sprzedaży, np. ze względu na aspołeczność i introwertyzm.
Słuszne spostrzeżenie, aczkolwiek w dzisiejszych czasach nawet osoba, która nie jest sławna i dodatkowo jest introwertykiem (Michał, kiedyś wspominał że jest) może spróbować swoich sił w selfpublishingu.
W końcu pisarz walczy głównie tekstem (czego dowodem może być choćby ten blog), a do tego nie trzeba być ekstrawertykiem.
Sławę natomiast zdobywa się stopniowo. To nie jest tak, że Michał Szafrański czy Radek Kotarski od razu urodzili się sławni. Prowadził do tego szereg przemyślanych działań, powtarzanych przez długi czas.
Z drugiej strony wiadome, że jak ktoś dopiero startuje i dodatkowo nie pcha się do mediów, to sprzedaż jest duuuużo mniejsza. Szczególnie, jeśli nie chodzi o poradniki tylko książki fabularne. Tutaj trzeba sporo pogłówkować i zaangażować inne kanały dotarcia do czytelnika niż blogi recenzenckie.
Chodzi mi o to, że nie ma co tracić nadziei. Nawet introwertyk bez znajomości może zrobić dobrą robotę i na tym zarobić, jeśli się przyłoży. 🙂
Słuchałem tego podcastu chwilę przed WNOPem 116 i naprawdę świetna rozmowa. Przyznam, że w internecie nie ma wiele tak wartościowych i szczerych treści.
Napisałem jakiś czas temu książkę i powstrzymuje się trochę przed jej wydaniem, bo nie mogę zdecydować się, jak to zrobić. Twoje podcasty pomagają i rozjaśniają mi trochę sprawę. Oczywiście ostatecznie wszystko należy przeliczyć na swoje możliwości 🙂
Dzięki i pozdrawiam!
W oczywisty sposób magia nazwiska wplywa na naklad i wyniki sprzedaży książki. Nieprzypadkowo gdy np. znany psycholo Robert Cialdini jest tylko jednym ze wspołautorow podrecznika psychologii – jego nazwisko jest na pierwszym miejscu i grubszą czcionką. Zreszta – ten model wykorzystują poczatkujący autorzy powiesci kryminalnych, prosząc bardziej znanych by podpisali się pod ich dziełem jako „współautorzy” i oczywiscie odebrali za to prowizję.
Hej Michale jestem o krok od wydania książki, tworzy się strona i sklep gdzie będzie ją można kupić. Pytanie dotyczy czy jesteś zadowolony z szybkich przelewów na swojej stronie czy jednak wdrożył byś jakiś inny system bo jestem na etapie wyboru i konfiguracji. Kto jak kto ale Ty rozumiem że przeanalizowałeś wszystko tyle, że Przelewy24 maja 1,7% a np t-pay ma 1,5% ale nie wiem jak w późniejszym korzystaniu 🙂 Dzięki za jakiekolwiek info
Witam Państwa,
mam problem innej natury- i niech to będzie ostrzeżeniem dla innych.
Poszukuję mianowicie osób/autorów oszukanych przez Wydawnictwo „Manufaktura Słów” z Gdyni.
Umowy mogły być podpisywane również jako Firma „Ferratus”, także z Gdyni.
Proszę o informację na forum, jeśli to możliwe, z podaniem kontaktu telefonicznego-oddzwonię
Odcinek, który dołączył do wąskiego grona debeściaków – w tej chwili jest tam razem z rozmową z Bartkiem Popielem.
Radek jest piekielnie inteligentny a przy tym pracowity na wskroś, a to musiało przynieść sukces. Ale że chce mu się „bawić” w Altenberg to po prostu czapki, kapelusze, okulary przeciwsłoneczne i czepki pływackie z głów. No i jeśli napiszę kiedyś książkę, o której myślę od lat, to na pewno Altenberg będzie pierwszym wydawnictwem, które odwiedzę ze swoim pomysłem…
Dużo solidnej wiedzy. Dziękuję, Michale. Zaraz sięgnę po kolejne porcje praktycznych mądrości, które proponujesz.
Witaj, na początek chciałem się przyznać, iż zapomniałem lub gdzieś mi to umknęło, że mogę skorzystać z transkryptu by sobie coś odnotować.
Śmiać mi się chce jak wiele razy odtwarzałem dane fragmenty by wyłapać ich treść.
Cytat:
„Po prostu postawmy sobie takie założenie, że jesteśmy tylko i aż ludźmi.”
Kolejny bardzo ciekawy wywiad – dziękuję za pracę.
Wywiad nie z tej ziemi. Zbieram szczękę z podłogi. Od kilku miesięcy zbieram informacje na temat wydania książki. Do dziś jeszcze miałam dylemat czy dobrze robię wydając ją sama. Po obejrzeniu wywiadu moje wątpliwości zostały rozwiane. W ciągu 2,5 godziny dostałam odpowiedzi na mnóstwo moich pytań. Dziękuję.