Transparentność, sukces wydawniczy i samotna walka ze wspólnymi wrogami – to główne założenia strategii promocji mojej książki. Plan przyniósł dobre rezultaty. Poniżej dzielę się szczegółami.
Pierwsza część case study dotyczącego samodzielnej publikacji książki “Finansowy ninja” wzbudziła olbrzymie zainteresowanie. Tam prezentowałem szczegóły dotyczące strategii sprzedażowej, wariantów produktów oraz powodów, dla których zdecydowałem się na self-publishing.
Dziś druga i chyba najbardziej interesująca część całego tego cyklu poświęcona promocji książki. A jest to o tyle ciekawe, że praktycznie wszystkie działania promocyjne zrealizowałem metodami “chałupniczymi”. Amerykanie powiedzieliby, że stosowałem tzw. growth-hacking. Dość powiedzieć, że na całą promocję wydałem tylko 2069 zł brutto (albo 12 651 zł uwzględniając koszty akcji “Biblioteka 500+” i darmowe egzemplarze #FinNinja dla znajomych) a efektem przeprowadzonych działań po 8 miesiącach sprzedaży książki są przychody w wysokości 2,35 mln zł, darowizny na Pajacyka w wysokości 108 tys. zł, podatki o których wysokości nie chcę nawet myśleć, czysty zysk w wysokości 1,24 mln zł i sprzedaż ponad 27 tys. egzemplarzy książki. A także 80 publikacji w różnych mediach.
Jak tego dokonałem? O tym właśnie piszę w poniższym artykule. Krok po kroku i kawa na ławę. Tylko fakty. Tak żebyście mieli jak najwięcej materiału do wykorzystania w Waszych ewentualnych działaniach promocyjnych – kiedykolwiek będziecie mieli taką potrzebę. Szczegółowo opisuję także jak budowałem relacje z influencerami, którzy pomogli mi wypromować #FinNinja.
Uzupełnieniem wpisu jest jego streszczenie w formie wideo. To zapis mojego wystąpienia na konferencji I Love Marketing. A z kolei rozszerzoną jego wersję pokażę w maju na konferencji infoShare 2017.
Zapraszam serdecznie do lektury.
UWAGA: ten artykuł ma aż 17 tys. wyrazów i 121 tys. znaków. Spokojnie mógłbym wydać go w formie 60-stronicowej książki. Przygotuj sobie herbatkę lub kawę. 😉
Uzupełnienie poprzedniego wpisu
Jeśli nie czytaliście pierwszej części case study #FinNinja, to zdecydowanie zalecam to uczynić. W poniższym wpisie nie powtarzam publikowanych tam informacji, więc dobrze jest najpierw poznać moje motywacje dotyczące self-publishingu i ostateczne rezultaty, a dopiero potem przeczytać ten wpis.
Od razu nadmienię, że pioruńsko trudno pisało mi się ten artykuł. Działania promocyjne to temat wielowątkowy. Odpowiedź na pytanie jak wypromować swoją książkę nie jest prosta. W toku prac nad książką pojawiało się wiele pomysłów, z których sporo nie doczekało się realizacji. Miejcie więc na uwadze, że to co prezentuję, to tylko wycinek prac, które ujrzały światło dzienne. Pod koniec wpisu podzielę się też kilkoma takimi odrzuconymi koncepcjami wraz z powodami porzucenia pomysłów.
W dyskusji pod poprzednim wpisem oraz na Facebooku pojawiły się argumenty, że w moich analizach rentowności “Finansowego ninja” powinienem wycenić także swój czas poświęcony na realizację tego projektu, a w szczególności ten, który mógłbym zaoszczędzić, gdybym zdecydował się wydawać książkę z tradycyjnym wydawcą. Niektórzy twierdzili nawet, że powinienem w kosztach uwzględnić wcześniejsze 4 lata pracy nad rozwijaniem bloga i dopiero po odliczeniu kosztów tego czasu można byłoby mówić o ewentualnym zysku lub stracie na książce.
O ile zgadzam się, że koszt czasu przeznaczonego na realizację projektu jest istotną składową analizy rentowności, to sugestie, że powinienem potraktować jako koszt tego projektu poprzednie kilka lat pracy nad blogiem są absurdalne. Blog nie powstał w celu promowania książki. Gdy go zakładałem, to w ogóle nie myślałem o tym, że kiedyś napiszę książkę o finansach osobistych. Co więcej – działalność blogowa niezależnie od książki generowała całkiem spore dochody. Zdecydowanie preferuję podejście projektowe, w którym analizuję rentowność poszczególnych projektów. Wiadomo, że niektóre z nich są w fazie zarabiania, a inne w fazie inwestycji (tak było z książką w trakcie jej pisania) – niemniej jednak analizuję zasadność każdego z projektów oddzielnie.
Czystym spekulowaniem jest także, że ewentualna współpraca z tradycyjnym wydawcą istotnie zmniejszyłaby moje obciążenie czasowe. Może tak a może nie. Równie dobrze można powiedzieć, że sporą część czasu przeznaczyłbym na boje z wydawcą, których w modelu self-publishing w ogóle nie musiałem toczyć. 😉 Oczywiście są autorzy, którzy powiedzą, że świetnie im się współpracuje z ich wydawcami. I nie ma w tym nic złego. Mnie nikt jednak dzisiaj nie przekona, że decyzja o self-publishingu była zła. Nadal nie uważam, że warto za współpracę z tradycyjnym wydawcą oddać jemu i sieci sprzedaży 90% przychodów z książki.
Zaktualizuję jeszcze jedną ważną liczbę podana w poprzednim wpisie: żebym mógł zarobić 1,24 mln zł z tradycyjnym wydawcą, to musiałby on sprzedać aż 323 tys. egzemplarzy “Finansowego ninja”. Mi do osiągnięcia takiego wyniku wystarczyła sprzedaż 27 170 sztuk. Podtrzymuję więc, że współpraca z jakimkolwiek wydawcą z mojej perspektywy nie miała sensu ani nawet szansy na wygenerowanie tak dużej sprzedaży. W tym kontekście wszelkie dyskusje o “wycenie czasu” uważam za bezzasadne. Próbując zaoszczędzić czas znacząco ograniczyłbym swoje zarobki.
Czytaj także: 437 tys. zł przychodu z książki “Finansowy ninja” tylko w lipcu, czyli self-publishing miażdży
TL;DR czyli skrót dla nielubiących czytać
W tym artykule znajdziecie rozpisaną krok po kroku całą strategię promocji książki “Finansowy ninja”. Tłumaczę w niej jak doprowadziłem do tego, że wydając zaledwie 2069 zł brutto na działania promocyjne wygenerowałem blisko 80 publikacji w różnych mediach oraz przychody ze sprzedaży książki w wysokości 2,35 mln zł w ciągu zaledwie 8 miesięcy (od lipca 2016 r. do końca lutego 2017 r.).
Mocno skrócona wersja tego artykułu znajduje się w mięsistym 25-minutowym wideo z zapisem mojego wystąpienia dla 800 uczestników konferencji “I Love Marketing” (kliknij dwa razy wideo, aby powiększyć na cały ekran).
Tutaj znajdziecie slajdy z tej prezentacji (PDF 79 MB) a tu ten sam film na YouTube.
Kilka uwag początkowych
Tak jak pisałem w poprzedniej części: stoję na stanowisku, że zanim wypuścimy swoją książkę, to warto zgromadzić wokół siebie audytorium, które będzie zainteresowane tym co mówimy. Uważam to za absolutnie kluczowe – bez względu na to czy książkę wydaje się samodzielnie, czy z wydawnictwem. Regularne prowadzenie bloga to dobry sposób na stopniowe i systematyczne budowanie wokół siebie zaangażowanej społeczności. Nie bez powodu książki blogerów i youtuberów sprzedają się w nakładach przebijających publikacje innych autorów – często niezależnie od ich wartości merytorycznej.
Autor, którego wcześniej poznaliśmy i lubimy, to osoba, które chętniej zapłacimy za książkę. Działa tutaj ta sama reguła co w biznesie. Najlepiej interesy robi się z tymi, których lubimy, do których mamy zaufanie i z którymi po prostu dobrze nam się współpracuje. Albo z tymi, których polecają nasi dobrzy znajomi. Z kolei trudno zaufać osobie, o której dowiadujemy się po raz pierwszy w życiu. To właśnie dlatego tak trudno mają debiutanci. I tym bardziej powinni jak najwcześniej dawać się poznawać swoim docelowym odbiorcom.
Ja startowałem z innej pozycji. Dałem się Wam poznać wcześniej poprzez bloga. Książka nie była naszym pierwszym spotkaniem. W tym sensie jak najbardziej można powiedzieć, że dawanie Wam przez 4 lata dobrych, merytorycznych treści było dobrą grą wstępną do premiery książki. Jak najbardziej potwierdzam, że nie byłoby tak dobrych rezultatów sprzedaży książki, gdyby nie fakt, że wcześniej dałem Wam inne świetne produkty: blog, podcast, kurs “Pokonaj swoje długi” – wszystko za darmo. Tylko dzięki posiadaniu poczytnego bloga oraz zasięgowi zbudowanemu w mediach społecznościowych, mogłem wydać tak mało pieniędzy na promocję książki. Moim zdaniem warto było warto zainwestować czas i energię w budowę własnej platformy komunikacyjnej i dotarcie do audytorium zainteresowanego moimi produktami.
Oczywiście można też iść na skróty tak jak to robią tradycyjni wydawcy i zamiast mozolnie budować audytorium po prostu zapłacić za promocję komuś, kto to audytorium już posiada: kupując reklamy w mediach, półkę w Empiku, zasięg na Facebooku czy płacąc influencerom za pokazanie się z naszym produktem.
Ktoś kiedyś powiedział, że komunikacja przyszłości jest jak seks i tylko frajerzy będą musieli za nią płacić. Całkowicie się z tym zgadzam i dlatego wolę systematycznie budować długofalowe relacje niż wydawać pieniądze na krótkotrwałe zaspokojenie bieżącej potrzeby. 😉
Warto pamiętać, że blog jest tylko platformą do publikacji treści. To, że coś tu publikuję nie powoduje niestety magicznie, że wszystkie osoby zainteresowane treściami na moim blogu automatycznie się o tym dowiedzą. Oprócz tworzenia treści muszę także zadbać o ich dystrybucję.
W moim przypadku podstawowym kanałem komunikacji z Czytelnikami pozostaje e-mail. Osobiście uważam go za ważniejszy sposób dotarcia niż wszystkie media społecznościowe razem wzięte (poniżej rysunek ze źródłami ruchu na blogu w ciągu ostatniego roku).
To właśnie dlatego warto jak najwcześniej zadbać o budowanie list mailingowych osób zainteresowanych tym co robimy. Niestety nad organicznymi zasięgami na Facebooku czy LinkedIn nie mam praktycznie żadnej kontroli. Email daje mi za to perfekcyjne możliwości dotarcia i kształtowania wieloetapowej rozmowy z jego adresatami. Co więcej jej przebieg może być uzależniony od wykonywanych przez nich działań: liczby odwiedzin na stronie, interakcji, które wykonują (np. klikając w linki w poszczególnych mailach) itp. Większość działań tutaj mogę wykonywać w pełni automatycznie – według wcześniej opracowanych scenariuszy i reguł. Konkretne przykłady pokażę we artykule dotyczącym zaplecza technologicznego #FinNinja.
Analogicznie było z książką. Nie wystarczyło jej napisać – musiałem jeszcze zadbać o to, aby inni się o niej dowiedzieli. Właśnie temu miały służyć wszystkie działania promocyjne – dotarciu poza zamknięty krąg odbiorców mojego blogu.
Żeby przedstawiony poniżej plan promocji mógł się powieść, to musiałem mieć świetny produkt. Taki produkt, którego nie tylko nie wstydziłbym się promować, ale mógłbym to robić z pełnym przekonaniem i wewnętrznym poczuciem dumy – nawet wtedy, gdy dosłownie“wyskakiwać będę z lodówki”. Czasami mam wrażenie, że niektórzy autorzy wstydzą się promować swoją książkę. Że robią to na pół gwizdka. Zawsze wtedy nabieram wątpliwości. Skoro oni nie są pewni jakości swojego produktu, to dlaczego ja jako klient miałbym go kupić?
Drogi autorze – jeśli nie jesteś przekonany, że Twoja książka jest świetna, to po prostu wróć do prac nad nią! Poprawiaj tak długo, aż będziesz mieć przekonanie graniczące z pewnością, że jest bardzo dobrze. Jeśli nie będziesz mieć takiego przeświadczenia, to w mojej opinii żadna, nawet najlepsza strategia marketingowa Ci nie pomoże. Musisz mieć produkt, w który będziesz wierzyć na 100% i który “będzie się bronił” – nawet w obliczu niekonstruktywnej krytyki nastawionej wyłącznie na zdyskredytowanie Twojego dzieła.
Książka “Finansowy ninja” jest dziełem mojego życia. Zadbałem o to, aby była świetna, bardzo przydatna i by zasługiwała na swoją cenę. W chwili rozpoczęcia jej przedsprzedaży byłem przekonany o jej wysokiej jakości i nie wstydziłem się o tym zapewniać. Stałem tylko przed wyzwaniem, jak opowiedzieć o tym światu.
Kończąc wstęp warto dodać, że wszystkie działania w zakresie promocji / PR / marketingu mojej książki wykonywałem samodzielnie. Przemknął mi przez głowę pomysł współpracy w tym zakresie z małą agencją PR, ale ostatecznie uznałem, że to ja będę trzymał wszystkie karty. Z jednej strony znacząco ograniczało to moje możliwości (działanie w pojedynkę jest bardzo angażujące czasowo), ale z drugiej – dawało maksymalną elastyczność, kontrolę i możliwość natychmiastowego reagowania – bez potrzeby konsultowania tego z kimkolwiek. Obsługując wszystko sam mogłem także prowadzić bezpośredni dialog z wszystkimi zainteresowanymi. Zero “cerberów”, firewalli i ograniczeń dostępu do mojej osoby – przynajmniej w okresie intensywnej promocji. 😉
No i ostatni dobry skutek samodzielności – nikt mi nie może zarzucić, że efekty wypracował za mnie ktoś inny. Potwierdzam, że cała strategia promocji oraz jej realizacja, to moja bezpośrednia praca. Myślę, że skutecznie udowodniłem, że da się zrealizować tak szerokie działania samemu. Oby lektura tego wpisu pomogła Wam w przygotowywaniu Waszych planów promocji.
O książce “Finansowy ninja”
Jeśli czytasz ten wpis jako pierwszy na moim blogu, to należy Ci się krótkie wprowadzenie.
“Finansowy ninja” to moja książka, którą napisałem i wydałem samodzielnie w 2016 r. Lubię ją definiować jako “podręcznik finansów osobistych, który każdy z nas powinien przeczytać jeszcze w szkole”. Więcej informacji o samej książce znajdziesz na tej stronie.
Książka ma 544 strony, półtwardą okładkę, zawiera kilkadziesiąt kalkulacji oraz ponad 120 rysunków i tabel.
W okresie pierwszych ośmiu miesięcy sprzedaży (lipiec 2016 – luty 2017) nabywców znalazło ponad 25 000 egzemplarzy na papierze oraz dodatkowo 2165 ebooków luzem. W warunkach polskich klasyfikuje to książkę jako bestseller – zarówno jako książkę papierową, jak i ebooka.
Biorąc pod uwagę, że wydaję książkę w modelu self-publishing – wyniki sprzedażowe uznawane są za rekordowe. W tym oraz kolejnych wpisach dzielę się po prostu doświadczeniami wyniesionymi z całego procesu.
Pomysł na strategię promocji książki
O tym jak promować moją książkę myślałem już od początku 2014 r. Bardzo pomogła mi w tym Kaja Malanowska – autorka, która dokładnie 3 lata temu wyszła na Facebooka z takim oto komunikatem (wybaczcie niecenzuralność sformułowań – to w całości cytat):
Mówiąc w dużym uproszczeniu dosyć emocjonalnie żaliła się na to, że jako autorka wydająca w tradycyjnym wydawnictwie zarobiła na swojej książce niewspółmiernie mało w porównaniu z nakładem pracy na jej przygotowanie. Co ciekawsze swoim wpisem wywołała bardzo głośną dyskusję, która przeniosła się także do mediów. Część autorów potwierdziła je obserwacje, ale pojawili się też tacy (mam wrażenie, że była to większość), którzy krytykowali ją za “publiczne pranie brudów” branży wydawniczej i mieli pretensję, że w ogóle raczy otwierać usta. Twierdzili, że przecież wiedziała w co się ładuje.
Już wtedy chciało mi się krzyczeć, że istnieje przecież alternatywa, że nie trzeba współpracować z tradycyjnym wydawcą postrzeganym jako wyzyskiwacz autorów, że można wydawać samodzielnie omijając szeroką dystrybucję. Niemniej jednak – nie miałem jeszcze wtedy własnych praktycznych doświadczeń i wyników. Dla świata wydawniczego mogłem być co najwyżej anonimowym “krzykaczem z internetu”.
Kilka tygodni po całym zdarzeniu ukazał się jeszcze wywiad w naTemat z Kają, w którym opublikowane zostało takie zdjęcie (fot. Kaja Malanowska):
I wtedy zaświtał w mojej głowie pomysł na promocję mojej książki. Wymyśliłem, że kontrastując się z tą autorką w kilka dni po premierze mojej książki wyjdę na Facebooka z kartką, na której będzie napisane “Sam wydałem książkę i zarobiłem 100 tys. zł w 3 dni”.
Na razie to był tylko pomysł, ale miałem masę czasu żeby ubrać go w konkretne ramy i myśli przewodnie, które mogłyby podchwycić tradycyjne media.
W działaniach promocyjnych sztuka polega bowiem na tym, aby jakoś wyróżnić się i dać powody, dla których ktoś miałby się zainteresować naszym produktem, usługą lub ideą. Wiedziałem, że muszę ułożyć atrakcyjną opowieść, która zainteresuje więcej osób niż tylko te bezpośrednio zainteresowane tematyką finansów osobistych.
Nie oszukujmy się – sam fakt, że na rynek trafia kolejna książka o finansach osobistych, to nic ciekawego dla mediów. Fakt, że wydałem książkę samodzielnie – to także żadna nowość. Są już takie osoby. Być może gdybym był pierwszym blogerem, który wydał książkę w self-publishingu, to spotkałoby się to zainteresowaniem. Niemniej jednak to nie było prawdą. Musiałem znaleźć inne dobre powody…
Z drugiej strony, gdy publikowałem na blogu case study dotyczące moich zarobków, to systematycznie media podłapywały temat i lądowałem na czołówkach portali z sensacyjnymi tytułami. Połączenie mojej transparentności i rosnących liczb zazwyczaj dobrze się klikało. Miałem nadzieję, że publikując dobre rezultaty sprzedaży książki osiągnę podobny efekt.
Oczywiście w tamtym czasie był to jedynie plan i wcale nie było wiadomo, czy uda mi się osiągnąć pożądany wynik sprzedaży w ciągu kilku dni od premiery. Zdecydowałem się więc przygotować kilka równolegle komunikowanych motywów przewodnich – wszystko po to, aby dać sobie jak największe szanse na trafienie do mediów:
- Samotny wilk vs wydawcy – chciałem być jak Dawid walczący z Goliatem. Pokazać, że self-publishing jest bardzo realną i intratną alternatywą dla osób z dużym zasięgiem, które już wcześniej zbudowały swoje społeczności. Żeby to mogło się udać, to musiałem także bardzo jasno przedstawić powody, dla których nie zdecydowałem się na współpracę z wydawcą. Już samo to tłumaczenie stanowiło ciekawą opowieść dla mediów. Lubimy ryzykantów, którym się udaje.
- Transparentne pokazywanie kosztów i wyników sprzedaży – to kolejna z moich cech stojąca w kompletnej opozycji do strategii działania tradycyjnych wydawców, którzy skrzętnie ukrywają wszelkie dane. Chciałem łamać tajemniczość, pokazać ile naprawdę kosztuje przygotowanie książki, druk i dystrybucja. Obalić mity, którymi wydawnictwa wolą utrzymywać w nieświadomości nabywców książek i jednocześnie pokazać gorzką prawdę, o której nie chce się mówić (np. fakt, że wydawnictwa dobrze zarabiają na publikacji książek). Wierzyłem, że samo skrupulatne pokazanie kosztów – nawet przy braku sukcesu – będzie wystarczająco ciekawe żeby przebić się do części mediów.
- Sukces samodzielnego wydawania – gdyby udało się “wykręcić” wynik na poziomie kilkuset tysięcy złotych sprzedaży, to byłby to niewątpliwy sukces self-publishingu.
- Samodzielna promocja (DIY PR) – chciałem pokazać, że da się nie tylko wydać, ale także wypromować książkę samodzielnie nisko-kosztowymi metodami. Bez płacenia za półkę w Empiku, wpisy sponsorowane w serwisach internetowych i bez udzielania patronatów medialnych na książkę.
Podejrzewałem, że jeśli kilka z tych wątków komunikacji “chwyci”, to o “Finansowym ninja” będzie głośno i to niezależnie od merytorycznej zawartości książki. Tak jak pisałem: książka broni się treścią, ale nie wierzyłem, że potrafię szeroko zainteresować media samą jej zawartością. Dlatego wymyśliłem inne punkty zaczepienia.
Sprawdź również: Na czym polega self publishing?
Dylematy związane z brandingiem
Zanim pójdę dalej, to muszę zatrzymać się na temacie brandingu, czyli nazewnictwie moich produktów. Do 2015 roku nie przykładałem do tego jakiejś szczególnej wagi. Posługiwałem się następującymi nazwami:
- Blog “Jak oszczędzać pieniądze” (JOP)
- Podcast “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” (WNOP)
- Kurs “Budżet domowy w tydzień” (BDT)
- Kurs “Pokonaj swoje długi” (PSD)
Każda nazwa była niezależna i każdy “produkt” miał inne logo. Dylemat zacząłem mieć dopiero przy “Finansowym ninja”. Podejrzewałem, że docelowo ta marka może stać się równie mocna co JOP. Od początku zakładałem, że “Finansowy ninja” będzie tak naprawdę serią kilku książek i miała to być nazwa cyklu.
Szukałem jednocześnie łącznika między nazwą JOP i właśnie nazwą serii “Finansowy ninja” i to mnie doprowadziło do pomysłu, że pierwsza książka powinna mieć tytuł “Jak zostać finansowym ninja”. Nie bez powodu to właśnie taki był tytuł mojej prezentacji na spotkaniach z Czytelnikami z cyklu #JOPlive Tour zorganizowanych na przełomie 2015 i 2016 r. Zamówiłem nawet przygotowanie logo, które miało znaleźć się w tytule książki. Wyglądało ono tak:
Dylemat polegał także na tym, że nie wiedziałem, czy docelowo “Finansowy ninja” nie powinien w całości zastąpić nazwy “Jak oszczędzać pieniądze” – także w nazwie bloga i domeny, pod którą się znajduje. Po analizie wszystkich za i przeciw uznałem jednak, że pozostawię i będę równolegle pielęgnował obydwie marki. Dziś uważam, że była to dobra decyzja.
Dlaczego więc książka nie ma dłuższego tytułu? Dużo wniosła tutaj Gabi (moja ukochana Żona), która pokazała mi jak wiele książek zaczyna się od pytania “jak…”: jak zostać, jak zadbać, jak zacząć itp. itd. Gdy zacząłem się zastanawiać jak trudno może być komunikować pełną nazwę, to jej uproszczenie nasunęło się samo. Pomogły mi w tym także rozważania na temat nazw domen internetowych związanych z projektem oraz dumanie na temat oficjalnego hashtaga, który mógłbym wykorzystywać w dalszej komunikacji. Jakoś kompletnie nie podobał mi się nic nie mówiący skrót #JZFN. Za to bardzo podpasował mi #FinNinja. Takim skrótem posługuję się także w książce – do podawania skróconych linków. Perspektywa 9 miesięcy od rozpoczęcia sprzedaży pokazuje, że skrót ten doskonale się przyjął.
Dziś na potrzeby promocji książki wykorzystuję następujące domeny:
- finansowyninja.pl
- Fin.ninja
- finansowy.ninja
Aby zaspokoić jednak moją potrzebę równoległego promowania marki JOP, zamówiłem taśmy do pakowania z logo bloga i to właśnie nimi oklejane są wysyłane do Was paczki z książką. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niespójność, ale mi właśnie o to chodziło. Aktualnie książkę zamawiają także osoby, które usłyszały o niej od swoich znajomych lub w Internecie, ale nie znają mnie osobiście z bloga. Paradoksalnie, to właśnie wzięcie do rąk paczki z książką, jest dla nich często pierwszym kontaktem także z nazwą mojego bloga. Nie jestem wyłącznie ani autorem książki ani blogerem – dlatego chcę promować dwie marki równolegle.
I to koniec dygresji na temat brandingu. Wracamy do komunikacji…
Określenie grup docelowych komunikacji
Wiedziałem już jakie będą kluczowe komunikaty strategii promocyjnej. Musiałem teraz ułożyć konkretną opowieść.
W dobrych opowieściach kluczowe jest, aby “rezonowały” one u osób, którym je opowiadamy. Jeśli mówimy językiem odbiorcy, to łatwiej o owocną komunikację. Sęk w tym, że szybko uświadomiłem sobie, że grup docelowych mojej komunikacji jest kilka i każda z nich ma inne priorytety. Dla jasności: nie piszę tutaj o grupach docelowych mojej książki, lecz o grupach docelowych moich działań promocyjnych. Zidentyfikowałem ich pięć:
- Potencjalni klienci – czyli osoby, które śledzą moją twórczość w Internecie i do których docieram bezpośrednio z moją komunikacją. Czytelnicy, słuchacze, widzowie.
- Inni autorzy – osoby piszące książki i potencjalnie zainteresowane śledzeniem losów mojego self-publishingu.
- Influencerzy, z którymi się znam – blogerzy, podcasterzy, youtuberzy, pracownicy mediów internetowych i niektórzy dziennikarze, z którymi przez lata zbudowałem już relację i których zaliczam do moich znajomych.
- Media tradycyjne – dziennikarze i pracownicy mediów, z którymi nie mam żadnej relacji lub nie mogę liczyć, że będzie ona przydatna w kontekście promocji książki.
- Potencjalni partnerzy – osoby i firmy, które mogą chcieć zarabiać na pośrednictwie w sprzedaży mojej książki w modelu afiliacyjnym.
W całej mojej komunikacji zdecydowałem się na specyficzny sposób narracji. Motywem przewodnim miała być walka Dawida z Goliatem. O ile Dawidem byłem zawsze ja, to Goliat się zmieniał – w zależności od tego, do kogo mówiłem. Mówiąc w dużym skrócie zdefiniowałem i opisałem wspólnych wrogów – moich i mojego docelowego audytorium. I zasugerowałem, że mam rozwiązanie, jak z tymi wrogami walczyć.
Szczegółowo przedstawiłem to w poniższej tabeli (kliknij aby powiększyć):
Jak widzicie, wróg czai się dosłownie wszędzie: sektor finansowy, konsumpcjonizm, media, słaby system edukacji – to wszystkich nas dotyka w mniejszym lub większym stopniu. Oczywiście, w zależności od grupy docelowej, inny powinien być sposób komunikacji i inne powinny być motywy przewodnie takiej komunikacji. To dlatego do potencjalnych klientów mówiłem o “podręczniku, który powinieneś przerobić jeszcze w szkole” a komunikując się z znajomymi blogerami pokazywałem przede wszystkim udany self-publishing i szansę na to, by przeprowadzić ze mną wywiad – w zasadzie na dowolny temat interesujący społeczność danego blogera.
I nie byłoby w tej mojej dostępności dla blogerów, podcasterów i mediów niczego wyjątkowego, gdyby nie fakt, że wcześniej z wyrachowaniem były niedostępny dla mediów. Od stycznia 2016 r. – czyli na 5 miesięcy przed rozpoczęciem kampanii promocyjnej – przestałem przyjmować jakiekolwiek zaproszenia. Jeśli ktoś do mnie pisał i prosił mnie o wywiad, gdzieś mnie zapraszał lub po prostu chciał uzyskać komentarz do jakichś bieżących tematów – to po prostu grzecznie odmawiałem. Tłumaczyłem, że pracuję nad książk (automatycznie informując w ten sposób, że nad nią pracuję) i deklarowałem, że będę dostępny od czerwca 2016 r. Przykład takiej komunikacji znajdziecie poniżej.
Właśnie w taki sposób wytworzyłem jeszcze większe ssanie i zapotrzebowanie na moją osobę. Był to zabieg celowy i doskonale się sprawdził. Klasyczna cisza przed burzą.
Oczywiście to co widzieliście w tabelce powyżej to tylko podstawowe “punkty zaczepienia” w mojej strategii komunikacji. Do każdego z nich układałem kompleksową historię. Przykładowo ta dla potencjalnych klientów dobrze opowiedziana jest w filmie promującym książkę (poniżej). Już na samym jego początku definiuję problem i nazywam “wrogów” (“Ze światem jest coś nie tak. Na mojej ulicy roi się od placówek bankowych, firmy pożyczkowe mnożą się jak grzyby po deszczu… Media nakręcają konsumpcjonizm… To wina systemu edukacji…”) a potem przedstawiam panaceum – czyli moją książkę. Uwiarygadniam siebie pokazując kim jestem i co dotychczas z tym robiłem. Dzielę się też moimi przemyśleniami i wspomnieniami przełomowych momentów w moim życiu. Pokazuję, że ja i potencjalni klienci jesteśmy do siebie podobni i gramy po jednej stronie. Uświadamiam, że książką próbuję edukować, aby dać oręż do walki z zagrożeniami dla naszych finansów. To cała historia…
Z kolei opowieść dla innych autorów opakowywałem w zupełnie inne słowa i przekaz. Tam liczył się rzetelny pokaz kulis self-publishingu. Taki materiał nagrał ze mną Grzegorz Marczak z Antyweb:
Zresztą cały cykl wpisów z analizą projektu “Finansowy ninja” jest także adresowany do innych autorów, czyli osób zainteresowanych przede wszystkim procesem samodzielnego wydawania książki.
Harmonogram promocji, czyli dlaczego w wakacje?
Spójrzmy jeszcze raz na grupy docelowe mojej komunikacji. Nieprzypadkowo zaznaczyłem dwa wiersze na żółto.
O ile klienci, inni autorzy i partnerzy – to grupy, do których potrafiłem dotrzeć sam, to w mojej planowanej ofensywie medialnej podstawowym celem były dwie “żółte” grupy: influencerzy i dziennikarze mediów tradycyjnych. To na nich skoncentrowałem swoje wysiłki PR-owe, bo to oni potencjalnie umożliwiali mi szerokie dotarcie do osób, które jeszcze o mnie nie słyszały – czyli poza krąg odbiorców mojego bloga.
Znacie już ogólną strategię promocji, grupy docelowe mojej komunikacji oraz motywy przewodnie dla każdej grupy. Przyszła wiec pora na przedstawienie szczegółowego harmonogramu działań – dopasowanego do obranej strategii.
Przypominam, że u mnie pretekstem do zaintrygowania mediów miała być duża kwota zarobiona na książce. Media miały podchwycić temat kasy i mojej wyjątkowości – i jako self-publishera i zarabiającego autora.
Żeby jednak móc wyjść z kartką “Zarobiłem 100 tys. zł w 3 dni”, to najpierw musiałem osiągnąć dobry wynik sprzedaży. Oczywiście nie zamierzałem kłamać, więc kluczowe było danie sobie przynajmniej minimalnych szans powodzenia. Jak mogłem ten cel zrealizować?
Wymyśliłem, że po prostu zacznę sprzedawać książkę przed premierą. Nie wiedziałem ile czasu zajmie mi dojście do dobrego wyniku sprzedaży, więc planowałem zorganizować długą przedsprzedaż książki.
Początkowo założyłem, że zacznie się ona 1 czerwca – w Dzień Dziecka – i trwać będzie do końca lipca, czyli aż dwa miesiące. Termin ten wybrałem nieprzypadkowo. Czerwiec to czas, gdy jesteśmy jeszcze przed wakacjami, a lipiec to okres, w którym media wchodzą w tzw. “sezon ogórkowy” – Sejm nie pracuje, politycy wyjeżdżają na wakacje i tradycyjne media cierpią na niedobór materiałów. W takim okresie dużo łatwiej przebić się z atrakcyjnym tematem i “łatwym od obsłużenia” – co też ma znaczenie, bo dziennikarze także są w trybie urlopowym i skład w redakcjach jest mniejszy. Wierzyłem, że w czerwcu rozkręcę komunikację korzystając z własnego zasięgu oraz pomocy przyjaznych influencerów, a po tym, jak przedsprzedaż nabierze już rozmachu, podam temat na tacy tradycyjnym mediom. W lipcu, czyli w idealnym dla nich momencie. Oficjalna premiera książki miała nastąpić pod koniec lipca – wystarczająco wcześnie, aby w sierpniu – nadal w sezonie ogórkowym – odtrąbić sukces i dać mu się roznieść po mediach zanim politycy wrócą z wakacji. 😉
Taki termin premiery miał jeszcze jeden plus: książka fizycznie trafiłaby do rąk Klientów w środku wakacji. Osoby planujące urlop w sierpniu mogłyby spokojnie ją przeczytać i podzielić się tym faktem ze znajomymi, co w naturalny sposób miało szansę pozytywnie wpłynąć na wyniki sprzedaży już od września. Odpalając przedsprzedaż w czerwcu miałbym także przekonanie, że wszyscy zainteresowani zdążyli o niej usłyszeć przed sezonem urlopowym.
No ale niestety ten plan nie wypalił. Już na początku maja było jasne, że jestem nadmiernym optymistą. Zmieniłem osobę odpowiedzialną za skład książki, prace nad nim zaczęły się od nowa, strona sprzedażowa finansowyninja.pl była w powijakach i widać było, że nie uda się złożyć zamówienia na druk na początku czerwca – a tylko w takim przypadku możliwa byłaby dostawa wydrukowanej książki pod koniec lipca. Decyzja o opóźnieniu przedsprzedaży i realizacji jej tylko w miesiącach wakacyjnych była bardzo trudna. Dużo ryzykowałem – nawet patrząc w statystyki ruchu na blogu w poprzednich latach widziałem, że lipiec i sierpień to miesiące, w których następuje znaczny spadek zainteresowania tematem oszczędzania. Wcale mnie to nie dziwi – sam hołduję w wakacje zasadzie “król się bawi – złotem płaci”. 😉
Wiedziałem też, że przesunięcie przedsprzedaży na wrzesień – nie wchodzi w rachubę. Wtedy byłoby bardzo trudno wbić się z tematem do mediów – wracają politycy, rusza Sejm i dziennikarze mają co robić. Ostatecznie zdecydowałem się zaryzykować i przedsprzedaż zorganizowałem w okresie od 1 lipca do 26 sierpnia – od piątku do piątku dokładnie przez 8 tygodni. Na 26 sierpnia zaplanowałem premierę książki – początkowo bez pomysłu na to, jak będzie ona wyglądać. Chodziło o odnotowanie konkretnej daty.
Wariant pesymistyczny był taki, że z kartką “Zarobiłem kwotę X” wyjdę dopiero po oficjalnej premierze – czyli jeszcze w sierpniu, ale już po weekendzie – czyli 29–31 sierpnia. Liczyłem na to, że informując o tym media z lekkim wyprzedzeniem załapię się jeszcze przed politykami wracającymi z wakacji.
Dlaczego tak szczegółowo Wam o tym piszę? Bo chciałbym żebyście zrozumieli, że było kilka alternatywnych scenariuszy i w zasadzie każdy z nich był w jakiś sposób przemyślany i naszkicowany. Nie chciałem zostawiać niczego przypadkowi. Owszem – w całej promocji “Finansowego ninja” było dużo spontaniczności, o której piszę dalej, ale jednocześnie konsekwentnie realizowałem pewien podstawowy scenariusz, który miał kilka alternatywnych wersji na różne przypadki. Na szczęście dla mnie, moje pesymistyczne przewidywania się nie spełniły.
Poniżej przedstawię najpierw działania na styku z mediami (okres dwóch miesięcy), a dopiero potem omówię bezpośrednią komunikację z potencjalnymi klientami (dużo dłuższy okres – jeszcze przed startem przedsprzedaży i długo po niej).
Działanie na wielu frontach równocześnie
Spójrzcie na poniższy rysunek (można go kliknąć, aby powiększyć). Rozpisałem na nim szczegółowo komunikację prowadzoną w dwóch pierwszych miesiącach przedsprzedaży.
W punkach wynotuję najważniejsze założenia tego harmonogramu:
- 1 lipca ruszyła przedsprzedaż – jednocześnie był to dzień czwartych urodzin mojego bloga.
- Znajomi influencerzy – od nich zacząłem. Kontaktowałem się z nimi w II połowie czerwca i pierwszej połowie lipca. Szczegóły przedstawiam poniżej.
- 21 lipca wysłałem oficjalną informację prasową do mediów – planowałem to zrobić w poniedziałek 18-ego, ale nie wyrobiłem się czasowo.
- Czas dla mediów – miałem go w pełni tylko wtedy, gdy byłem na miejscu w Warszawie. Okres promocji książki zbiegł się z naszymi wyjazdami wakacyjnymi. Owszem – część rozmów przeprowadzałem zdalnie, ale sam fakt, że byłem daleko od Warszawy, znacząco ograniczał możliwość spotkań z dziennikarzami. Dlatego harmonogram i zaplanowany czas dla mediów rozplanowane były w taki a nie inny sposób.
- Terminy wyjazdów wakacyjnych zdeterminowały moment wysłania informacji prasowej. Nie chciałem jej wypuszczać w okresie mojej ograniczonej dostępności i dopuszczać do sytuacji, w której np. telewizja chciałaby mnie zaprosić a ja musiałbym w tym celu przejechać kilkaset kilometrów.
- Oprócz prowadzenia kampanii promocyjnej, na bieżąco musiałem także doglądać produkcji książki. Tu kluczowymi momentami było potwierdzenie wielkości pierwszego nakładu (7 lipca), dostarczenie ostatecznych materiałów do drukarni (15 lipca) oraz osobista wizyta w drukarni i “puszczenie” druku (25 lipca). Te zdarzenia także odgrywały swoją rolę w promocji książki.
- 16–18 sierpnia = pierwszy etap podpisywania książki. 3 dni spędziłem w magazynie składając autografy, robiąc selekcję uszkodzonych egzemplarzy i pertraktując z drukarnią. Było gorąco, problematycznie i szykował się potencjalny kryzys. Na szczęście sytuacja została w porę zażegnana (szczegóły znajdą się w kolejnej części case study dotyczącej druk #FinNinja).
- 26 sierpnia = oficjalna premiera, czyli zakończenie okresu przedsprzedaży, przerwa w sprzedaży do 1 września i podwyższenie cen poszczególnych pakietów.
Dodatkowo nad osią zaznaczyłem ciemnymi kwadracikami terminy publikacji nowych wpisów na moim blogu. Jak widzicie w lipcu ukazały się tylko dwa wpisy. To także było zaplanowane:
- Chciałem żeby jak najdłużej wpis z informacją o przedsprzedaży “wisiał” u góry bloga.
- Spodziewałem się, że w lipcu będzie się w internecie dużo pisało o książce, więc nie chciałem w tym “przeszkadzać” promowaniem moich własnych wpisów na blogu.
- Swoje media społecznościowe przeznaczyłem w tym miesiącu na dzielenie się informacjami o wszystkich ciekawych, nowych publikacjach o książce oraz pokazywanie kulis pracy nad nią.
- Wiedziałem, że MUSZĘ wygospodarować czas dla mediów.
Dopiero w sierpniu zintensyfikowałem aktywność na blogu – w każdym kolejnym wpisie przypominając, że 26 sierpnia kończy się przedsprzedaż. Oczywiście nadal oprócz swoich treści promowałem także w na Facebooku i Twitterze moją obecność w innych mediach.
Działania z influencerami – siła dotychczasowych relacji
To co zrobili dla mnie znajomi blogerzy, podcasterzy, youtuberzy i także niektórzy dziennikarze – pokazuje dobitnie jak wielka siła drzemie w systematycznym budowaniu dobrych relacji z innymi. Skala wsparcia, które otrzymałem przekroczyła moje oczekiwania. W zasadzie nie mogę powiedzieć, bym na kimkolwiek się zawiódł. Wszelkie moje prośby o wsparcie (umiejętnie przekazywane) spotkały się z pozytywnym odzewem. Do tego wielu influencerów wyszło do mnie samodzielnie z propozycją przeprowadzenia rozmowy na temat książki, self-publishingu lub aspektu biznesowego całego przedsięwzięcia. To utwierdza mnie w przekonaniu, że po prostu dobrze odrobiłem swoją pracę domową i przygotowałem całą komunikację – zanim jeszcze ją rozpocząłem.
Co ciekawsze w sieci nie brakuje opinii, że “to niemożliwe żeby Szafrański otrzymał to wszystko za darmo. Na pewno zapłacił i są to po prostu materiały sponsorowane”. Prawdziwy festiwal snucia spiskowych teorii możecie znaleźć w komentarzach pod niedawnym wpisem na Antyweb.pl. Szczerze mówiąc – ręce mi opadają.
Niestety, niektórzy nie potrafią zrozumieć, jak kolosalny potencjał drzemie w konsekwentnym rozdawaniu dobra bez oczekiwania na rewanż. Warto uwierzyć, że dobro powraca – jakkolwiek infantylnie by to nie brzmiało. Po lekturze komentarzy na Antyweb i jałowości mojego przekonywania tam, że “nie jestem jeleniem”, pora na oficjalne oświadczenie:
Oświadczam, że żaden z wpisów w Internecie i mediach tradycyjnych dotyczący książki “Finansowy ninja” oraz wywiady ze mną, nie zostały w żaden sposób opłacone (czy to w gotówce czy w innej formie). Już sam fakt, że wydaje się to niektórym osobom niemożliwe, doskonale pokazuje, jak niesamowite efekty udało mi się osiągnąć promując książkę.
Nie oznacza to jednak, że promocja nic mnie nie kosztowała. Musiałem zapłacić za nakręcenie jednego materiału wideo, muzykę do niego, zakup pieczątki wbijanej wraz z autografem – te koszty zamknęły się w kwocie 2069 zł i są wyszczególnione w dalszej części wpisu. Dodatkowo musiałem poświęcić czas na wszystkie działania promocyjne – co także ma swój koszt. Niemniej jednak – NIC nie zapłaciłem za osiągnięty zasięg.
Nieskromnie myślę, że przebieg promocji książki “Finansowy ninja” to świetny przykład realizacji strategii growth-hacking z wykorzystaniem niskokosztowych metod. Otwarcie przedstawiam cały ten proces wierząc, że pomogę w ten sposób innym autorom, a także twórcom produktów, usług i idei wartych promowania. Da się. 🙂
To powiedziawszy doszedłem do wniosku, że muszę pokazać Wam nie tylko co zrobiłem, ale także jak doprowadziłem do sytuacji, w której znajomi tak chętnie chcieli mi pomagać. Za zgodą osób, z którymi się komunikowałem, zamieszczam także poniżej historię rozmów z niektórymi osobami, abyście zobaczyli jak trywialne jest czasami uzyskanie pomocy.
Krótkie wprowadzenie:
- Wierzę, że warto budować relacje. Sam jestem w tym dosyć oporny, np. jako introwertyk na odwyku mam niesamowity problem np. z podniesieniem słuchawki telefonu – zazwyczaj nie odbieram. Wykorzystuję więc inne media komunikacji: email i FB Messenger. Ponadto staram się być dostępny i nie stawiam barier w kontakcie.
- Lubię pomagać osobom, u których widzę potencjał wskazujący na to, że wsparcie się nie zmarnuje. W oczywisty sposób trudniej mi przekonać się do osób, których nie znam, ale czasami rekomendacja znajomego robi cuda. Tak czy siak – jak już się przełamię, to po prostu podpowiadam to i owo.
- Jeśli znam kogoś i mu kibicuję, to sam z siebie od czasu do czasu napiszę mu co myślę o jego działalności. Czasem są to podziękowania, a czasem wskazówki. Czasami, gdy widzę, że taki obserwowany influencer wrzuca do sieci info o jakimś problemie, na który ja mam rozwiązanie (albo wydaje mi się że mam), to piszę do niego. Robię to cały czas od początku blogowania (wcześniej byłem nieobecny w mediach społecznościowych) i tak stopniowo buduję relacje nie oczekując w gruncie rzeczy niczego w zamian.
- Rzadko się spotykam osobiście z kimkolwiek. Nie lubię. Wyjątkiem są konferencje.
- Dzięki temu, że deklaruję otwartość (w podcastach, na blogu) – ludzie podchodzą do mnie a nie ja do nich. Dla mnie to ułatwienie. Ja tylko staram się potem, by dobrze czuli się w moim towarzystwie. By nie obawiali się normalnie rozmawiać. Poznałem tak masę przypadkowych osób, z którymi mam jakąś tam nić porozumienia. W niektórych przypadkach wystarczy ją tylko pielęgnować. Tu pozdrowię Bogusza – jednego z pierwszych Czytelników bloga, dzięki któremu dowiedziałem się m.in. o Star Wars Convention w Londynie, na który miałem okazję pojechać w ubiegłym roku… Oczywiście Bogusza też tam spotkałem. Tak powstają znajomości – bez specjalnego celu. Ale dają fajne i niezaplanowane rezultaty.
- Swoją pozycję wypracowałem organicznie – tworzyłem dobre (w mojej opinii) treści na bloga, dzieliłem się wiedzą, zacząłem być zapraszany jako prelegent na konferencje i zawsze solidnie się przygotowywałem do występów próbując dać maksimum wartości uczestnikom. “Bycie znanym” nie zostało mi przez nikogo przyznane. To systematyczna praca. Podobnie jak w budowaniu relacji, tu nie można liczyć na “overnight success”. Ja nie wierzę w drogę na skróty i solidne efekty bez solidnej pracy.
- Jako “znany bloger” systematycznie zapraszany jestem do wywiadów i rozmów. Zazwyczaj odmawiam grzecznie tłumacząc, że skupiam się na swojej podstawowej działalności i ograniczam aktywność w mediach do niezbędnego minimum. Zaproszenia dostaję i od mediów tradycyjnych i od blogerów, podcasterów i sporadycznie youtuberów. W promocji #FinNinja wystarczyło tylko zrobić “strategiczną ciszę medialną” i podpowiedzieć kiedy będę dostępny. Jak zobaczycie niżej – było to bardzo skuteczne i jednocześnie naturalne.
Teraz wyspowiadam się z relacji z kilkoma osobami, abyście zrozumieli dlaczego były skłonne mi pomóc:
Artur Kurasiński, bloger, przedsiębiorca, twórca Aula Polska – z Arturem kojarzymy się z konferencji. Czasem występujemy na jednej scenie, czasem porozmawiamy. W 2014 r. zaprosił mnie na Aulę – cyklicznie organizowane przez siebie spotkanie. Chyba nie zawiodłem. Ponownie zaprosił mnie na występ w Poznaniu – też się podobało. To był dobry fundament dla rozkręcającej się znajomości. Zobaczył, że dzielę się informacją o zakończeniu pisania książki. Pogratulował i zaproponował rozmowę. Dostał materiał premium i jako pierwszy zamieścił wywiad ze mną. Wystarczyło, że byłem gotowy “pójść za ciosem”.
Grzegorz Marczak, szef Antyweb.pl – obserwowaliśmy się w sieci od jakiegoś czasu. Jesteśmy w podobnym wieku. Na Twitterze skrzyknęliśmy drużynę do gry w Counter Strike po godzinach. Gramy razem. Osobiście spotkaliśmy się na Blogowigilii 2015. Porozmawialiśmy o naszych biznesach. Grzesiek sprawnie konkuruje z Przemkiem Pająkiem ze Spider’s Web. Przemek rok wcześniej zrobił ze mną fajny wywiad. Teraz temat książki podałem w pierwszej kolejności Grześkowi. Podchwycił i uznał za fajny. Jak to zrobiłem? Zobaczcie poniższy dialog wraz z datami. Nic wyszukanego, ale możliwe było tylko dzięki temu, że wcześniej mieliśmy już styczność i się lubimy.
Karol Paciorek, youtuber – osobiście poznaliśmy się dawno temu na Blog Forum Gdańsk 2013. Byłem nikomu nieznanym blogerem. Karol z Włodkiem byli gwiazdami. Nie znałem ich twórczości. Byli dla mnie zbyt śmieszkowaci. Rok później – też na BFG – otrzymałem nagrodę dla “Społecznie odpowiedzialnego blogera”. I z Karolem i Radkiem Kotarskim nieco porozmawialiśmy. Wzajemny szacunek. Trochę rozmów o komercji w blogosferze i na YouTube. Kolejne lata to sporadyczne, luźne kontakty i podrzucanie tematów. Gdy Karol w 2015 r. realizował współpracę z jedną z instytucji finansowych – zadzwonił żeby się poradzić. Pomogłem na ile potrafiłem. Wyszedł z tego potem fajny materiał. Już wtedy deklarował, że chętnie się zrewanżuje. Sam odezwał się po starcie przedsprzedaży książki, gdy zobaczył fajne wywiady na Antyweb. Domino ruszyło… 🙂 Reszta jest historią.
Jak widzicie w żadnym z powyższych przypadków nie ma przypadku. 🙂 Nie ma ich też w poniższych przykładach:
- Jacek Gadzinowski, youtuber – znowu mój rówieśnik. Znamy się osobiście od 2013 r. – to znaczy ja znałem jego twórczość jeszcze przed startem bloga, ale osobiście poznaliśmy się po latach. Podobał mi się styl typu “rzucił korpo i robi swoje”. Chociaż jego mocne skrzywienie w kierunku zajawki sportowej – to nie mój styl. 😉 Jacek startował na YouTube i w 2014 r. zaprosił mnie na rozmowę o oszczędzaniu, finansach osobistych i trochę budowaniu marki. Zgodziłem się bez mrugnięcia okiem. Usiedliśmy w kawiarni i nagraliśmy fajny wywiad. Wierzę, że dałem dobrą treść. Wideo fajnie się oglądało. Z Jackiem spotykaliśmy się potem na konferencjach, mamy podobne podejście do komercji w blogosferze i na YouTube, i czasami o tym rozmawiamy. Jacek wie, że mam sporo doświadczeń w afiliacji, podpytywał o to i owo, otwarcie podpowiadałem co działa a co nie. Z kolei dla mnie jest źródłem informacji o YouTube. Niedawno zaprosiłem go do podcastu na ten temat. Dobrze wyszło. Chwilę później Jacek zaprosił mnie do swojego cyklu Men’s Challenge i poprosił bym opowiedział, jak to się robi, że się wykręca takie wyniki na książce. Przy okazji chciał przetestować czy afiliacja to dobry sposób zarabiania także na YouTube – sprawdza to właśnie na “Finansowym ninja”. 🙂
- Ariadna Wiczling i podcast “Po Nitce Ariadny” – znamy się od 2013 r. Napisała do mnie, że spotkała się osobiście z moim idolem – Patem Flynnem. Gościła w drugim odcinku podcastu “Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” już 4 lata temu. Potem narysowała twarz widoczną w logo bloga i pomagała zaprojektować jego obecny wygląd. Gdy uruchomiła swój podcast, to wielokrotnie próbowała mnie zaprosić. Konsekwentnie odmawiałem innym podcasterom. Koncentrowałem się na tworzeniu swoich treści. Dałem się ubłagać dopiero przy okazji premiery książki.
- Marek Jankowski i podcast “Mała Wielka Firma” – nasze podcasty ze sobą konkurują w iTunes, ale my się wzajemnie szanujemy i lubimy. Występowałem w MWF mówiąc o tym, jak buduję markę osobistą. Wspomniałem Markowi, że jeszcze ciekawszym tematem będzie moja książka. Spotkaliśmy się w Londynie na konferencji New Media Europe, poszliśmy na piwo, opowiedziałem mu otwarcie o moich planach marketingowych i kucnął. Wysłałem draft książki do przeczytania i… był pierwszym znajomym, który autentycznie się nią zachwycił.
- Bartek Popiel z bloga “Liczy się wynik” – nie przesadzę jeśli powiem, że pomogłem Bartkowi ograniczyć szkolenia stacjonarne. Znaliśmy się online a w styczniu 2014 r. zobaczyłem, że organizuje szkolenie dotyczące produktywności w Warszawie. Cena było spoko. Zarejestrowałem się. Zapowiedziałem się, że będę i umówiliśmy się na rozmowę. Przekonywałem go, że zarżnie się, jeśli będzie działał tak jak dotychczas. Uwierzył. Wprowadził zmiany, widzi rezultaty. Przyznawał się też, że pełnymi garściami czerpie z porad finansowych na blogu. Gdy tylko usłyszał o książce – zadeklarował pomoc. Przyjąłem z radością. Przyjechał do mnie na wakacje do Istebnej i nagraliśmy najdłuższą rozmowę jaką przeprowadziłem przed kamerą. 🙂
To wszystko są relacje budowane latami. Na spokojnie i bez pośpiechu. Wzajemna spirala pomocy – wtedy, gdy jej potrzebujemy.
Dla jasności: nie wszystkie osoby, na które liczyłem, albo do których sam się odezwałem mnie wsparły. I nie żywię absolutnie żadnej urazy. Ja również jestem bardzo asertywny i nie zawsze widzę wartość dla moich Czytelników w tym, że będę promował daną osobę. Wtedy takie “wciskanie na siłę” nie ma sensu. Ale jeśli już ktoś mnie zaprasza, to zawsze staram się zrozumieć do kogo trafi dana rozmowa – tak by dać wiedzę przydatną dla konkretnego audytorium.
Oczywiście jako człowiek uporządkowany dbałem o to, aby komunikacja, także za pośrednictwem znajomych influencerów, odbywała się w jak najefektywniejszy sposób:
Po pierwsze: ułożyłem sobie szczegółowy harmonogram rozmów, nagrań podcastów itp. i na bieżąco oznaczałem status poszczególnych materiałów. Posłużył mi do tego prosty arkusz w Excelu, którego wygląd załączam poniżej (robocza wersja ze środka działań).
Najpierw wpisałem do niego wszystkich znajomych, których chciałem zaangażować lub którzy sami zadeklarowali pomoc. Następnie śledziłem w nim status poszczególnych ustaleń i publikacji.
Po drugie: każdorazowo prosiłem o podanie planowanego terminu publikacji wpisu lub podcastu i uprzedzałem o możliwych “konfliktach” czasowych z innymi osobami. Mając dobre relacje mogłem sobie pozwolić na bycie bezpośrednim. Zazwyczaj było to doceniane. Autorom zależy na tym, by mieć czas, w którym nikt nie będzie przeszkadzał w “rozchodzeniu się” ich treści.
Po trzecie: rewanżowałem się za takie publikacje podając je dalej w swoich mediach społecznościowych. Dla osób mających mniejsze zasięgi była to także realna pomoc w propagowaniu ich treści, blogów i podcastów. Klasyczny win-win.
Dodatkowo muszę wspomnieć także o dwóch serwisach, które po części zaliczają się do grupy influencerów, a po części – do partnerów. Bardzo zależało mi na tym, aby o mojej książce napisały dwa największe serwisy książkowe – Świat Czytników i Upoluj Ebooka. Z ich twórcami – Robertem i Marcinem – także znam się od lat. Kontaktujemy się sporadycznie, ale zawsze luźno i przyjaźnie. Do obydwu napisałem zupełnie wprost – pytając ich o poradę w kontekście afiliacji, którą planowałem uruchomić:
Obydwaj nie tylko wyrazili zainteresowanie, ale też dali mi dużo wskazówek dotyczących wyceny książki oraz niuansów produkcyjnych ebooków. Tu w szczególności jeszcze raz mocno dziękuję Robertowi, który miał wręcz anielską cierpliwość do mnie.
Ostatecznie obu zaproponowałem atrakcyjne stawki afiliacyjne i obaj byli moimi “królikami doświadczalnymi” – na długo zanim afiliację zaproponowałem każdemu zainteresowanemu Czytelnikowi.
Działania z mediami – tylko oficjalna komunikacja
Zupełnie inaczej wyglądała komunikacja z dziennikarzami, z którymi nie miałem wcześniej żadnych kontaktów. Tu wykonałem po prostu podstawową pracę PR-owca: zbudowałem listę kontaktów, przygotowałem informację prasową i wykonałem typowy cold-mailing, czyli wysłałem maila z nadzieją, że zostanie przeczytany i dziennikarz podejmie próbę kontaktu. Rzemieślnicza robota i zero polotu. Nie wykonałem nawet tzw. follow-up, czyli powtórnego kontaktu, aby zweryfikować czy dziennikarz w ogóle otrzymał maila i czy zainteresowany jest tematem. Uczciwie mówiąc – nie miałem na to ani czasu ani ochoty. Wystarczył mi kontakt z tymi, którzy się do mnie odezwali.
Jak przygotowałem listę dziennikarzy? Wystarczy po prostu pójść do Empiku i przejrzeć półki z tytułami. Można cyknąć fotki całych regałów, a następnie – już w domu – zrobić sobie listę tytułów. Potem, już w internecie, wystarczy wyszukać poszczególne magazyny, zajrzeć do ich “stopek redakcyjnych” i przepisać do swojej bazy dane kontaktowe konkretnych dziennikarzy: redakcja, imię i nazwisko dziennikarza, stanowisko, adres email, telefon i ewentualnie dodatkowy komentarz.
Mi wyszło łącznie 330 kontaktów, które pogrupowałem na:
- Dzienniki
- Tygodniki i 2-tygodniki
- Miesięczniki i 2-miesięczniki
- Serwisy WWW
- Radio
- Telewizje
- Agencje informacyjne
- Prasę kobiecą
- Media marketingowe
- Gazety studenckie
Świadomie nie udostępniam mojej bazy żeby nikt nie szedł na łatwiznę. Uważam, że każda osoba zainteresowana promocją swojego produktu, powinna stworzyć taką listę kontaktów samodzielnie – dostosowując ją do specyfiki produktu.
W każdej z redakcji wybierałem kilka osób do kontaktu. W ten sposób zwiększałem swoją szansę dotarcia w odpowiednim czasie – przypominam, że cała komunikacja prowadzona była w wakacje. Oczywiście warto zachować tutaj zdrowy rozsądek i nie spamować wszystkich adresów w redakcji. Warto też powstrzymać się od wysyłania maila na adresy kompletnie niezwiązane z tematem. Przykładowo: dział ekonomiczny mógł być zainteresowany moją książką, ale polityczny – nie bardzo. 😉
Bardzo dobrą praktyką jest kontakt z agencjami informacyjnymi (PAP, IAR, Newseria). Jeśli one zamieszczą nasz komunikat, to możemy liczyć na lawinę jego publikacji i powieleń przynajmniej w internecie. Kiedyś udało się to przy promocji kursu “Pokonaj swoje długi”, ale przy “Finansowym ninja” nie miałem tyle szczęścia. Nie wszystko co robiłem przyniosło pożądane rezultaty.
Samą bazę mediów – warto zbudować jak najwcześniej. Na pewno nie w ostatnim momencie, bo jednak jest to dosyć czasochłonna operacja. Podobnie warto wcześniej zatroszczyć się o przygotowanie tzw. media kitu zawierającego zestaw materiałów prasowych. Jego zawartość szczegółowo opisuję dalej.
Podam jeszcze kilka zasad, którymi kieruję się przy współpracy z tradycyjnymi mediami:
- Zawsze domagam się autoryzacji. Zgodnie z prawem prasowym dziennikarz na wcześniejsze żądanie musi przedstawić do autoryzacji nasze wypowiedzi. Przy wywiadach jest łatwo – dostaje się całość. Przy artykułach, do których trafiają nasze wypowiedzi – jest trudniej. Dziennikarz nie jest zobligowany do przesłania nam przed publikacją całego materiału (autoryzacja dotyczy wyłącznie wypowiedzi). Ja jednak każdorazowo domagam się przesłania całego artykułu – chociażby po to, aby wyłapać nieścisłości i błędy merytoryczne. Chcę mieć także kontrolę nad kontekstem, w jakim wykorzystywane są moje wypowiedzi. Już kilka razy się sparzyłem i moje nazwisko pojawiło się w wydźwięku, którego nie akceptuję.
- Jeśli dziennikarz kręci nosem – odmawiam. Gdy dziennikarz nie chce się zobowiązać do pokazania mi całego materiału, to natychmiast wycofuję się z jakichkolwiek rozmów. On ma swoje zasady – ja mam swoje. Wolę brak publikacji, niż konieczność tłumaczenia się z nie swoich grzechów.
- Dowiaduję się kiedy materiał zostanie opublikowany. Zazwyczaj przed rozmową. A i tak zdarzają się kwiatki. Przykładowo: dziennikarka magazynu Brief koniecznie chciała ze mną rozmawiać w pilnym terminie w sierpniu. Rozmowa odbyła się 12 sierpnia, wywiad autoryzowałem 3 września, miał się ukazać “w najbliższym numerze” i… do publikacji doszło “już” w styczniu 2017 r. Ale to i tak nienajgorzej. Zdarzało mi się poświęcić czas dziennikarzowi i nigdy nie doczekać publikacji – bez słowa wytłumaczenia.
- Weryfikuję moich rozmówców. Zanim skorzystam z zaproszenia, to sprawdzam inne artykuły i styl dziennikarza. Jeśli widzę gdzieś kontrowersję – uprzejmie odmawiam.
- Nie udzielam wypowiedzi wideo skracanych do “setek”. Telewizje przodują niestety w unikaniu jakiekolwiek autoryzacji. Uważają, że jeśli coś nagrały, to nie ma co autoryzować, a prawda jest taka, że w nagranych materiałach dokonują skrótów – w efekcie czasami manipulując wypowiedź. To dlatego nie udzielam “szybkich komentarzy”. Występuję wyłącznie w programach na żywo. Zdarzają mi się jednak wyjątki. Niektórych żałuję, a niektóre – pomimo obaw – okazują się strzałami w dziesiątkę. Takim dobrym wyjątkiem jest poniższy materiał – bardzo merytoryczny i stanowiący ładną laurkę dla “Finansowego ninja” – przygotowany przez Telewizję Republika.
Jeśli wydaje się Wam, że do przeprowadzenia takiej rozmowy musiałem wykonać zestaw sztuczek PR, to muszę wyprowadzić Was z błędu. Wystarczyła krótka odpowiedź na tego maila i jedna rozmowa telefoniczna z ustaleniem szczegółów. Dodam, że jest to zaproszenie od osoby, której dotychczas nie znałem, nie miałem zbudowanej relacji i do tego nigdy wcześniej nie byłem gościem TV Republika.
Media kit
Dziennikarze potrzebują informacji: konkretnych, precyzyjnych, niezbyt obszernych ale jednocześnie niewybrakowanych. Takich w sam raz. Warto spróbować sobie wyobrazić, czego mogą potrzebować i przygotować dla nich zestaw materiałów prasowych. Cel jest prosty: maksymalnie ułatwić pracę mediom. Jeśli wszystko będą mieć pod ręką, to szybciej będą mogli przygotować materiał do publikacji. A w końcu o to mi chodziło.
Oto co zawiera mój media kit:
- Oficjalną informację prasową – stanowiącą podstawowy pretekst do kontaktu z dziennikarzem. W mojej informacji postarałem się o chwytliwy tytuł-przynętę (tzw. clickbait) – “Ponad 325 tys. zł przychodu w ciągu zaledwie dwóch tygodni przedsprzedaży”. Wystarczy dodać dopisek “Zobacz, jak tego dokonał!” i news gotowy…
- Podstawowe informacje o książce – o czym jest, dla kogo jest przeznaczona, kto ją napisał, ile ma stron, jaki jest jej numer ISBN, jaki jest jej format i rodzaj oprawy, data oficjalnej premiery i oczywiście kontakt do autora.
- Wizualizacje okładki książki i pakietów produktowych – w wariantach na białym i transparentym tle.
- Logo “Finansowy ninja” – tu także można dać kilka wariantów kolorystycznych – w zależności od tego czy umieszczane będzie na jasnym czy ciemnym tle.
- Zdjęcia autora – koniecznie kilka do wyboru. Ja poza oficjalnym media kitem, w którym znajduje się 5 zdjęć, przygotowałem dodatkowo kilkanaście innych ujęć udostępnianych na żądanie mediom. Chodzi o to żeby odróżnić od siebie poszczególne publikacje.
Wszystkie rysunki i zdjęcia powinny być przygotowane w wysokiej rozdzielczości – tak, aby dało się je wykorzystać także w druku. Jeśli zdjęcia powinny być podpisane nazwiskiem fotografa, to warto zawrzeć taką informację w materiałach lub przynajmniej w nazwach plików.
Mój media kit umieściłem na stronie finansowyninja.pl – zachęcam do jego pobrania. Prawda jest taka, że przydaje się on nie tylko dziennikarzom, ale także osobom publikującym recenzje mojej książki.
Baza publikacji i efekty działań z mediami
Oprócz bazy influencerów i dziennikarzy koniecznie warto stworzyć sobie listę najważniejszych publikacji i dodawać do niej na bieżąco nowe pozycje. Dziś to jedyny katalog publikacji, którym dysponuję – a i tak jestem pewien, że jest on niepełny.
W okresie przedsprzedaży baza ta służyła mi nie tylko do śledzenia efektywności działań PR, ale także pomagała mi zaplanować moje aktywności w mediach społecznościowych. Na bieżąco oznaczałem sobie w jednej z kolumn, w którym dniu i o której porze podałem już dalej informację o danym wywiadzie, recenzji czy artykule. Jeśli któreś z publikacji były do siebie zbyt podobne, to kolejnych już nie polecałem, aby nie zanudzić moich odbiorców.
Zobacz także: Start przedsprzedaży książki “Finansowy ninja” na czwarte urodziny bloga
Tu miejsce na jeszcze jedną wskazówkę: nie warto “wypstrykiwać się” ze wszystkich informacji w jednej rozmowie. Z jednej strony oczywistym jest, że w wielu wywiadach się powtarzałem – zwłaszcza, gdy słyszałem te same pytania. Ale z drugiej strony – zawsze starałem się do każdej rozmowy wnieść też coś unikalnego. Gdybym świadomie nie dozował informacji, to bardzo trudno byłoby kolejnym dziennikarzom zrobić ze mną równie ciekawe rozmowy. A jednocześnie Wy – jako audytorium – w każdej takiej rozmowie mogliście znaleźć jakieś nowe “perełki”. Mam nadzieję, że pomimo nawału informacji na temat “Finansowego ninja” udało się jednak uniknąć monotonności komunikacji.
W załączonym arkuszu znajdziecie listę odnotowanych przeze mnie publikacji:
Oto krótkie podsumowanie efektów:
- Łącznie ukazało się 46 publikacji w okresie lipiec-sierpień. Dużo. To doskonale pokazuje, że to dobrze, że wygospodarowałem sobie kilka tygodni czasu przeznaczonego wyłącznie na kontakt z mediami.
- Do marca 2017 = łącznie 77 publikacji. Czyli niemalże zdublowany wynik z najgorętszego okresu sprzedaży. To pokazuje mi, że media nadal interesują się tematyką związaną z #FinNinja.
- 66% publikacji (do chwili obecnej) przygotowały osoby, które są moimi znajomymi. W najgorętszym okresie przedsprzedaży współczynnik ten wynosił nawet 78%! To najlepiej pokazuje dlaczego warto budować i utrzymywać dobre relacje.
- Nie było jednego artykułu, który znacząco wpłynąłby na sprzedaż. Każda publikacja dokładała swoją cegiełkę. Jedynym medium, które na poważnie “bujnęło” sprzedażą był mój blog. W dniu po publikacji wyników pierwszego miesiąca sprzedaży książki (3 sierpnia) na wykresie widać ładny wzrost.
Warto się wyróżniać
Jednym z moich atutów była pełna wolność twórcza w zakresie wymyślania cech wyróżniających moją działalność wydawniczą. Bardzo mi na tym zależało. Im więcej takich wyróżników, tym łatwiej znaleźć również punkty zaczepienia w komunikacji z grupami docelowymi. Tym więcej dajemy także mediom pretekstów do kontaktu.
Premiera mojej książki była z jednej strony dobrą okazją do wzmacniania mojej dotychczasowej działalności społecznej (Pajacyk), a z drugiej – dała mi szansę do propagowania zupełnie nowych inicjatyw, które uważam za społecznie wartościowe (np. Biblioteka 500+).
Takich mniejszych i większych wyróżników było całkiem sporo:
1) 1 książka = 1 posiłek dla Pajacyka. Z tej decyzji jestem najbardziej dumny. Wiem, że gdybym nie podjął jej na samym początku i nie wydrukowałbym takiej deklaracji na okładce książki (i na blogu), to trudno byłoby mi przekazywać te darowizny. Ich łączna kwota przekroczyła już 108 tys. zł. Cieszy mnie też, że pojawiają się kolejni self-publisherzy, którzy także deklarują przekazywanie części przychodów na cele dobroczynne.
2) Dodatkowy ebook “Finansowy ninja – Rysunkowe streszczenie”. Według mojej wiedzy “Finansowy ninja” był pierwszą polską książką w całości streszczoną w formie notatek wizualnych.
3) Podpisanie egzemplarzy zamówionych w przedsprzedaży. Piękny wyróżnik i bardzo atrakcyjny materiał do ogrania w mediach społecznościowych. W końcu mało który autor ma okazję podpisywać hurtem ponad 12 tys. egzemplarzy książki. 😉 Poniższe wideo pokazuje w przyspieszonym tempie 1,5 godziny pracy i podpisywanie jednej palety książek (czyli raptem 600 egzemplarzy).
4) Biblioteka 500+. Inicjatywa, którą ogłosiłem w dniu premiery książki. Polegała na ufundowaniu i wysłaniu bezpłatnych egzemplarzy książki do 500 bibliotek wskazanych przez Czytelników bloga. Wkrótce realizować będę drugą wysyłkę – kolejnych 500 egzemplarzy, bo #FinNinja cieszy się niesamowitym zainteresowaniem:
5) Konsekwentna walka z piractwem. Te działania widać dopiero teraz, bo nieszczególnie się nimi dotychczas chwaliłem. Prowadzę monitoring sieci i reaguję, gdy znajdę pirackie kopie ebooka w sieci lub zostanę poinformowany przez lojalnych Czytelników. Niedawno moimi doświadczeniami podzieliłem się w rozmowie z Antyweb – “Michał Szafrański : Większość osób sprzedających nielegalnie moją książkę nie ma świadomości łamania prawa”. Mówiłem też o tym, że podpisałem oficjalną umowę z Chomikuj, dzięki której – w zamian za część zysków ze sprzedaży – serwis ten poleca zakup oficjalnej wersji mojej książki.
Jak widać nawet temat walki z piratami może być pretekstem do rozmowy z mediami.
Bezpośrednia komunikacja z klientami
Oczywiście w moich działaniach promocyjnych nie ograniczałem się wyłącznie do mediów. Kontakt i rozmowy z nimi traktowałem bardziej jak obowiązek i konieczną pracę do wykonania. Nawet w rozmowie z przyjaznymi influencerami wiedziałem, że moje słowa idą w eter – do osób, które wcale mnie nie znają i wcale nie muszą lubić czy doceniać mnie i mojej twórczości. To zawsze powoduje u mnie stresik.
Zupełnie inaczej było w przypadku komunikacji skierowanej do Was – potencjalnych klientów. Tu czułem się całkowicie swobodnie i nasze rozmowy były bardzo naturalne. Jeśli chciałem się czymś podzielić i uznawałem, że może być to dla Was interesujące, to się po prostu dzieliłem. Jednocześnie nikogo nie zmuszałem do śledzenia tego co robię – w każdej chwili można było przestać mnie obserwować w mediach społecznościowych lub wypisać się z newslettera. Zero urazy. Sam tak mam, że czasami jestem zainteresowany aktywnością jakiejś osoby, a potem mi po prostu przechodzi albo zaczyna mnie zbyt bardzo irytować.
To co jest piękne w tej naszej relacji, to że budujemy ją od lat. Znacie mnie, wiecie kim jestem, co robię i nie muszę się Wam jakoś dodatkowo anonsować. O książce zacząłem Wam mówić ponad dwa lata przed jej premierą. Bardzo oficjalną zapowiedź dałem w lutym 2015 – już wtedy książka stanowiła kluczowy punkt moich rocznych planów, które uczciwie mówiąc – zawaliłem. Uczciwie i bez chowania głowy w piach dzieliłem się z Wami kulisami całego procesu – dziś można powiedzieć, że prowadziłem kilkuletnie działania promujące książkę. Nie przypuszczałem, że będzie to trwało tak długo, ale jednocześnie cieszę się, że właśnie tyle musieliście czekać. Z perspektywy czasu myślę, że najważniejszym czynnikiem wpływającym na wysoką sprzedaż książki, było zaangażowanie Was w cały proces twórczy. I to jest też najważniejsza rada jaką mogę dać autorom planującym premierę swoich książek: pozwólcie Waszym Czytelnikom stać się uczestnikami procesu, doświadczyć go i pomóc Wam osiągnąć sukces. Wtedy będą się cieszyć razem z Wami.
Początkowo jedynym kanałem komunikacji z potencjalnymi przyszłymi nabywcami książki był blog i podcast. Im bardziej zbliżałem się do rozpoczęcia przedsprzedaży, tym więcej szczegółów ujawniałem w ulotnych mediach społecznościowych, a także w ramach transmisji wideo na żywo przez Periscope, a później Facebook Live. Tam mogłem nie tylko mówić o planach, ale również na bieżąco odpowiadać na Wasze pytania. Przekonałem się także, że macie dużo do dodania i możecie być źródłem pomysłów na udoskonalenie mojego produktu.
Czasami Wasza chęć pomocy była wręcz przytłaczająca. Na początku 2015 r. zapytałem “o czym chcielibyście przeczytać w książce o finansach osobistych”. Ankietę wypełniło ponad 3000 osób! Wasze odpowiedzi zebrane do jednego pliku Word liczyły łącznie 641 stron! Pamiętam, że drapałem się wtedy po głowie i zastanawiałem jak ja te wszystkie życzenia mam uwzględnić w książce. Niemniej jednak skala zainteresowania moją publikacją już wtedy uświadomiła mi, że mogę liczyć na ciepłe przyjęcie.
Bardzo dobrą decyzją było uruchomienie grupy “Finansowy ninja – kulisy produkcji” na Facebooku. Wystartowała 8 maja 2016 r., czyli na niecałe 2 miesiące przed uruchomieniem przedsprzedaży i oceniam, że odbyło się to w samą porę. Okazał się to być najlepszy z możliwych kanałów komunikacji z osobami zainteresowanymi “kuchnią produkcyjną” książki. Tam ujawniałem na bieżąco status przygotowań, wrzucałem projekty okładek, pokazywałem pierwsze wyniki sprzedaży i nadal dzielę się tam ciekawymi źródłami, które pomagają mi się rozwijać biznesowo i marketingowo. Zainteresowanych jest całkiem sporo – dziś grupa liczy ponad 3800 osób. Siłą rzeczy aktualnie odbywa się tam tylko sporadyczna wymiana zdań, ale nadal jest to dla mnie miejsce, gdzie w pierwszej kolejności dzielę się kluczowymi wydarzeniami dotyczącymi #FinNinja.
Jakiego typu informacje publikowałem zatem bezpośrednio dla mojego audytorium? W dużym skrócie wszystko, co pokazywało zaplecze produkcji książki. Wszystko, co mogło spowodować, że odbiorcy lepiej będą rozumieć ogrom pracy, która dzieje się w tle. Jednocześnie zależało mi na pokazaniu, że “wszystko jest dla ludzi” i że to się da ogarnąć. W naturalny sposób wzbudzałem też emocje – zapewne wiele osób mocno mi kibicowało, ale były pewnie i takie, które liczyły na to, że zobaczą mnie walczącego z problemami. Świadomie zabiegałem o ich uwagę. Wiedziałem, że moja książka to dobry produkt, który może pomóc i jednym i drugim – bez względu na intencje. Podobnie jak w przypadku kilkuletnich kontaktów z influencerami, także i tu próbowałem budować relacje – poprzez odsłanianie maksimum detali i pokazywanie poszczególnych procesów.
Ważne jest to, że cały czas byłem uczciwy. Nie koloryzowałem rzeczywistości. Pokazywałem ją taką jaka była – nawet wtedy, gdy było mi bardzo źle. Na początku 2016 r. nagrałem podcast, w którym przyznałem się do popełnionych błędów i wyspowiadałem z tego, jak zawaliłem projekt książkowy.
Oprócz szybkich materiałów i zdjęć, np. z pierwszymi czterema egzemplarzami książki, nakręciłem także obszerny, edukacyjny materiał z drukarni pokazując jak krok po kroku wyglada druk i oprawianie książki.
I tu mam od razu wskazówkę dla wszystkich osób, które będą to robić: nie ograniczajcie się do kręcenia jednego wideo. Publikację materiału można rozciągnąć na kilka dni pokazując różne wersje tego samego filmu:
- Teaser – czyli krótka kilkudziesięciosekundowa zapowiedź właściwego filmu. Coś co można wyprodukować szybko – zanim jeszcze zmontowany będzie główny film – i jednocześnie dobrze go zapowiedzieć.
- Właściwy film – to główny materiał, który po teaserze ma szansę zostać przyjęty dobrze i bez zaskoczenia.
- Making of – film pokazujący, w jaki sposób kręcono właściwy film. Kulisy. Czasami tego typu materiały oglądają się równie dobrze, co właściwy film.
Poniżej znajdziecie dla przykładu teaser filmu z drukarni…
… oraz “making of” pokazujący kulisy kręcenia filmu:
A tu z kolei aktualne na koniec lutego 2017 r. statystyki obejrzeń poszczególnych filmów:
Czasami stosowałem taki zabieg, że teaser i making of pokazywałem na długo przed premierą właściwego filmu. Tak było w przypadku głównego filmu promocyjnego książki, który przedstawiłem publicznie dopiero wraz z premierą strony finansowyninja.pl.
Dla jasności: drukarnia nic mi nie zapłaciła za produkcję tego filmu, chociaż to wygląda w zasadzie jak ich reklama. 😉 Nie miałem też z tego tytułu żadnych zniżek w kosztach druku. Ot – taka wartość dodana dla Was i niesamowita frajda dla mnie.
Co najważniejsze do tworzenia angażujących wideo wcale nie potrzeba świetnych warunków. Wielu przedsiębiorców obawia się, że nie mają dobrej scenografii i że to będzie bardzo nieprofesjonalne, jeśli w kadrze znajdą się “słabe wnętrza”. Potwierdzam, że może być to wadą, ale nie musi. Wszystko zależy od języka komunikacji. Z niektórych wad można wręcz uczynić zalety. Przykładowo ja dawałem do zrozumienia, że dla mnie ważniejsze od pięknego magazynu wysokiego składowania jest to, by książki były dobrze opakowane, by sklepowi ninja sprawnie szykowali zamówienia do wysyłki i by wszystko działało niezawodnie. Ważniejsze od certyfikatu ISO jest to, jakie są realne efekty pracy zespołu i końcowe zadowolenie klienta.
Jeśli na podstawie filmów – nawet z marnym tłem – klient dojdzie do wniosku, że wykonujemy naszą pracę najlepiej jak się da, to będzie bardziej skłonny wybaczyć nam drobne potknięcia. Powtórzę, że biznes najlepiej robi się z tymi, z którymi się znamy i lubimy. Przy sprzedaży internetowej warto więc zrobić wiele, aby dać się poznać i polubić. Częścią tego procesu jest pokazywanie nawet takich materiałów:
Ten film zobaczono blisko 23 tys. razy. Dodatkowo 267 osób kliknęło w link prowadzący do strony sprzedażowej i czysto statystycznie około 30 osób mogło nabyć książkę zostawiając w sklepie ponad 2000 zł. Nieźle jak na kilka minut pracy, prawda?
Podobnie było i z tym filmem pokazującym jak sklepowe ninjaski pakują książki.
Dla jasności: nie oczekuję, że każda taka publikacja natychmiastowo przyprowadzi mi klientów do sklepu. To element działań promocyjnych, które mają budować podtrzymywać kontakt z “Finansowym ninja”. Bardziej niż na jednorazowej sprzedaży zależy mi na zbudowaniu długoterminowej relacji. Będę całkiem zadowolony jeśli kolejne osoby uda mi się przekonać do konsumowania bezpłatnych materiałów na blogu i w podcastach.
Powiedz Klientom jak mogą Ci pomóc!
Nie ukrywam, że jednym z celów przyświecających założeniu grupy “Finansowy ninja – kulisy produkcji” była nadzieja, że zbiorę wokół książki osoby najbardziej zainteresowane tym tematem. Wierzyłem, że podsuwając im regularnie ciekawe informacje, będę mógł także liczyć na ich aktywne wsparcie w promocji książki.
I to działa! Warto prosić klientów o pomoc, a także podpowiadać im, w jaki sposób mogą ją realizować. Nie ma co owijać w bawełnę – warto mówić to wprost i dawać gotowe instrukcje. Jedną z nich znajdziecie w mailu, który trafia do osób pobierających za darmo pierwszy rozdział książki:
Podobne podpowiedzi zamieszczałem także we wpisach na blogu. Udało się – hashtag #FinNinja został skutecznie wypromowany i podchwycony. Do dzisiaj przewija się w komunikacji na Facebooku, Twitterze i Instagramie.
Olbrzymią wagę przywiązywałem również do tego, aby na bieżąco dziękować za wszelkie formy pomocy w promowaniu książki. Odpowiadałem bezpośrednim “dziękuję!” lub podając dalej wiadomość danej osoby. Chciałem, aby każdy z pomocników wiedział, jak bardzo doceniam wsparcie.
Bardzo ważną rzeczą w komunikacji z klientami jest brak jakichkolwiek niedomówień czy pola do interpretacji. Gdy klient powierza nam pieniądze i czegoś nie wie, to zaczyna się domyślać, a wtedy najczęściej rysują mu się przed oczami czarne scenariusze. W czasach ogólnej podejrzliwości może to prowadzić do niepotrzebnej eskalacji emocji i wyolbrzymiania problemów. Moje stałe relacjonowanie co się dzieje na zapleczu spowodowało, że w krytycznym momencie wysyłki pierwszych egzemplarzy książki – niektórzy z uczestników grupy na Facebooku sami wspierali innych, mniej zorientowanych klientów: podawali dalej informacje ile przesyłek wyszło z mojego magazynu danego dnia i które osoby (od którego numeru zamówienia) muszą się jeszcze uzbroić w cierpliwość.
Przesyłki realizowaliśmy etapami – mniej więcej po 1500–2000 paczek dziennie. Kolejkę zamówień z przedsprzedaży rozładowaliśmy mniej więcej w tydzień. Nie zmuszałem magazynu do wysyłki książek do wszystkich jednego dnia. Uznałem nawet, że lepiej będzie jeśli paczki dochodzić będą stopniowo – zgodnie z kolejnością składania zamówień. Takie czasowe różnice w dostarczeniu przesyłek miały niesamowity efekt marketingowy. Pierwsi odbiorcy spontanicznie zaczęli wrzucać zdjęcia paczek, książek i moich autografów natychmiast po ich otrzymaniu. Autentycznie cieszyli się, że już mają książkę. Fala zdjęć zalewała internet stopniowo a kolejne zdjęcia były coraz bardziej kreatywne. O ile wcześniej doskonale radziłem sobie z wyłapywaniem wzmianek o książce, to same zdjęcia podpisane np. krótkim “Mam i ja” trudno mi było czasami zauważyć. Takich zdjęć opublikowano co najmniej setki jeśli nie tysiące. Niektóre pochodzą z naprawdę fajnych miejsc – np. z kokpitu samolotu gdzieś nad Europą. Czytelnicy JOP i #FinNinja są dosłownie wszędzie!
Gdyby szczegółowo przeanalizować dane, to okazałoby się, że to nie tradycyjne media, ale zwykli klienci wygenerowali większość wpisów na temat “Finansowego ninja” w internecie. Efekty są spektakularne. Z mojej perspektywy najlepiej świadczy o tym po prostu wielkość sprzedaży, ale wiem, że pracownicy agencji marketingowych lubią patrzeć na zasięgi i inne metryki takie jak liczba wzmianek, komentarzy i polubień. Oto więc dla nich informacje o popularności fraz “finansowy ninja” i “FinNinja” w okresie od 1 lipca 2016 do końca roku:
To co mnie szczególnie cieszy, to sentyment wypowiedzi dotyczących książki – jest on w zdecydowanej większości pozytywny lub o zabarwieniu neutralnym. Głosy negatywne stanowiły zaledwie 1,66% wszystkich wypowiedzi.
Zachęcam do zapoznania się z pełnym raportem przygotowanym z wykorzystaniem narzędzia SentiOne (plik PDF).
Koszty działań promocyjnych
No to w końcu pora dokładnie podliczyć ile kosztowała mnie promocja książki “Finansowy ninja”. Dla jasności: podsumowuję wyłącznie twarde koszty w tym projekcie. Nie liczę kosztów prowadzenia bloga, zdobywania wiedzy, doświadczenia itp., czyli uwzględniam wyłącznie koszty poniesione w związku z działaniami promocyjnymi opisanymi w tym artykule. Oto wydatki brutto:
- 246 zł = koszt przygotowania muzyki do głównego filmu promującego książkę. Sam film zrealizowany został bezpłatnie (no dobra – w zamian za dwa egzemplarze książki, których koszt uwzględniony jest poniżej).
- 1730 zł = całkowity koszt realizacji filmu z drukarni.
- 93 zł = koszt wykonania stempla z “Finansowym ninja” oraz zakupu czterech poduszek z kolorowymi atramentami. Pieczątki znalazły się w ok. 12 tys. egzemplarzy książek zamówionych w przedsprzedaży. Przy okazji: nie wierzcie w zapewnienia producenta, że jedna poduszka starcza na wykonanie np. 5000 stempli. 😉
- SUMA = 2069 zł.
Ale to nie wszystko. Po moim wystąpieniu na konferencji “I love Marketing” ktoś słusznie zauważył, że skoro wymieniam “Biblioteka 500+” wśród działań promocyjnych, to powinienem również uwzględnić koszty wysyłki i egzemplarzy przekazanych bibliotekom. Osobiście raczej traktuję to jako niezależną inicjatywę, którą tylko komunikuję jako wyróżnik, ale żeby nie być posądzonym o koloryzowanie rzeczywistości – przyjmę na chwilę taki punkt widzenia. Musimy więc doliczyć dodatkowo (kwoty brutto):
- 3127 zł = koszt 530 egzemplarzy (5,90 zł brutto za egzemplarz) wysłanych do bibliotek.
- 6378 zł = koszt pakowania i wysyłki książek do bibliotek.
- SUMA = 9505 zł.
Dla pełnego obrazu należy jeszcze dodać koszt książek rozdanych w ramach prezentów znajomym influencerom:
- 401,20 zł = koszt 68 egzemplarzy.
- 676,09 zł = koszt pakowania i wysyłki książek (część przekazałem osobiście).
- SUMA = 1077,29 zł.
Całkowite koszty liczonej w ten sposób promocji wyniosły więc 12 651,29 zł. Potwierdzam jeszcze raz, że do chwili obecnej:
- Nie wydałem ani grosza na płatną reklamę na Facebooku.
- Nie wydałem ani grosza na opłacenie któregokolwiek z wpisów, który pojawił się w jakichkolwiek mediach. Nie przekazałem też żadnych innych “benefitów” niż bezpłatne egzemplarze książek wymienione powyżej.
- Nie realizowałem i nie planuję realizować żadnych działań typu “sponsoring wpisów na temat książki”.
Kilka osób pytało mnie, czy poza poczuciem robienia dobrej roboty mam jakieś mierzalne efekty akcji “Biblioteka 500+”. Rozumiem sens tego pytania. Tak jak pisałem, moim podstawowym celem było umożliwienie dostępu do książki dla tych osób, które chcą ją przeczytać, ale z różnych powodów nie chcą kupować lub nie mogą sobie pozwolić na zakup. Pośrednim celem było ograniczenie piractwa. Byłbym jednak hipokrytą mówiąc, że nie zastanawiałem się, czy “Biblioteka 500+” ma szansę przełożyć się na wzrost sprzedaży książki. Niektóre efekty są policzalne a inne nie. Oto kilka faktów:
- Akcja “Biblioteka 500+” uwiarygodniła mnie jako autora w bibliotekach. To bardzo ważne, bo biblioteki po prostu kupują poczytne książki. O ile przed pierwszą wysyłką część bibliotekarzy wręcz nie chciała przyjmować mojej książki (“A co to? A po co to? Przecież nie może być za darmo”), to teraz otrzymuję wiele maili z bibliotek z prośbą o przekazanie dodatkowych egzemplarzy.
- “Finansowy ninja” przyciągnął niesamowitą liczbę osób do bibliotek. W większości z nich kolejki zapisów na książkę sięgają kilkunastu lub kilkudziesięciu osób! Możecie sami sprawdzić – sporo bibliotek podaje długość kolejki na swoich stronach internetowych.
- Biblioteki zaczęły same kupować dodatkowe egzemplarze mojej książki – widząc, jak olbrzymim zainteresowaniem się cieszy. Tylko do bibliotek sprzedałem już w ten sposób 35 egzemplarzy osiągając przychód 2611,50 zł. Można powiedzieć, że część kosztów się zwróciła.
- Niektórzy wypożyczający z bibliotek przyznają mi się w mailach, że kupili książkę ze względu na to, że nie dokończyli czytania przed terminem jej oddania, a bardzo im się podobała. Dostałem kilka takich maili, ale całkowitej skali tego zjawiska nie potrafię oszacować.
Aktualne wyniki sprzedaży – do końca lutego 2017 r.
Oto aktualizacja całkowitych przychodów i kosztów sprzedaży książki „Finansowy ninja” za okres 8 miesięcy – od 1 lipca 2016 r. do końca lutego 2017 r.
Koszty:
Sukces kłuje w oczy
Wspomnę o jeszcze jednym zjawisku, które nieodłącznie związane jest z obecnością w internecie – szkodniczej działalności osób, które celowo próbują storpedować autora i produkt.
Po niesamowitej przedsprzedaży #FinNinja nie zabrakło “życzliwych”, którzy wszelkimi możliwymi sposobami starali się zdyskredytować moją książkę. Przykładowo rejestrowali się w serwisie “Lubimy Czytać” (zakładając wiele kont) i zamieszczali najniższe możliwe oceny mojej książki (1 gwiazdka) oraz negatywne recenzje. Na szczęście w swoich działaniach byli na tyle nieostrożni, że łatwo ich było zidentyfikować – konta zakładała ta sama osoba / osoby (szczegółów świadomie nie podaję, ale jeśli kiedykolwiek będziecie mieć z tym problem – zapraszam mailowo po wskazówki). Na szczęście po dostarczeniu administracji “Lubimy Czytać” materiału dowodowego, szybko potwierdzono moje podejrzenia i usunięto fałszywe oceny.
Moja sugestia – warto podejmować próbę walki ze wszystkimi formami oszustw w sieci dotyczących naszych produktów lub usług – chociaż nie jest to ani proste, ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne. Przymykanie oka na taką działalność powoduje tylko bezkarne rozprzestrzenianie się tej zarazy. Doskonale rozumiem, że ktoś może chcieć dać najniższą ocenę mojej książce – gusta są różne i z nimi nie dyskutuję. Święte prawo konsumenta. Problem zaczyna się wtedy, kiedy taki nadgorliwiec robi to wielokrotnie podszywając się pod wiele osób. Takie zachowania tępię.
Na szczęście i Lubimy Czytać i Goodreads są źródłem także wielu merytorycznych recenzji pokazujących, że zdecydowanej większość czytelników książka #FinNinja po prostu się podoba. Średnia ocen w tych serwisach to odpowiednio 8,15 na 10 możliwych punktów oraz 4,64 na 5 możliwych punktów. To bardzo cieszy.
Czy można przegiąć z promocją?
Zdaję sobie sprawę, że przez dwa miesiące przedsprzedaży prowadziłem bardzo intensywną promocję mojej książki. Dosłownie wyskakiwałem z lodówki. W kolejnych miesiącach dałem od siebie trochę odpocząć, ale to nie oznacza, że w tym temacie jest cisza. Wręcz przeciwnie – staram się często przypominać Wam w różnych kontekstach o #FinNinja.
Kluczowym pytaniem pozostaje, gdzie jest moment przegięcia? Czy w ogóle można przegiąć z promocją swojego produktu? Chociaż intuicyjnie nasuwa się odpowiedź że “tak – jest to możliwe”, to rodzi to kolejne pytanie: jakie mogą być negatywne konsekwencje, w przypadku, gdy spełniamy założenie numer 1 i produkt jest po prostu świetny? Czy z dnia na dzień nastąpi klęska, czy może wręcz przeciwnie – produkt wybroni się swoją jakością pomimo, że część grup docelowych będzie już zmęczonych intensywnym marketingiem?
Oczywiście sam zadawałem sobie takie pytania. Musiałbym być kamikaze, gdybym tego nie robił. Do dzisiaj nie mam na nie dobrych odpowiedzi, ale przekonałem się, że rzeczywistość nie jest taka zła, jak mogłoby się wydawać na podstawie snucia domysłów.
“When you sell – sell hard” – to zasada, którą wyznaję. Jeśli już sprzedaję, to nie odpuszczam w kluczowym momencie. Jeśli do końca przedsprzedaży pozostał tydzień i wiem, że ceny wzrosną, to nie uznaję, że “eee… już się wystarczająco dużo książek sprzedało, więc odpuszczę z promocją żeby nie przegiąć”. Dotychczasowa praktyka pokazywała mi, że jest sporo osób, które na zakup decydują się dopiero w ostatniej chwili.
Przedstawię Wam to na przykładzie intensywnej kampanii e-mailowej, którą prowadziłem w ostatnim tygodniu przedsprzedaży. W ciągu 5 dni wysłałem 5 kolejnych newsletterów. Złośliwi mogliby powiedzieć, że jestem spamerem.
Zobaczcie na powyższy obrazek. Każdy z maili trafił do ponad 60 tys. osób. Tylko dwa z nich dotyczyły nowych wpisów na blogu, ale w każdym z nich zawarte było przypomnienie, że przedsprzedaż się kończy + mocne wezwanie do działania.
Co robi osoba, która ma już dość takich wysyłek? Po prostu wypisuje się z newslettera. Jak sądzicie, ile było takich wypisów? Czy może w jakiś drastyczny sposób spadła otwieralność i klikalność moich wiadomości? Najlepiej zweryfikować to na konkretach. Podaję dane zarówno procentowe jak i konkretne liczby: adresatów wiadomości, otwarć maila, kliknięć w link w mailu, wypisów z newslettera oraz odbitek (problem z dostarczeniem wiadomości):
Jak widać obawy były nieuzasadnione. Pomimo bardzo częstego wysyłania emaili nie nastąpił exodus subskrybentów newslettera. Jednym z głównych powodów jest to, że zazwyczaj staram się nie wystawiać na próbę Waszej cierpliwości i dbam o to, aby w każdej wiadomości, którą wysyłam pojawiała się jakaś konkretna wartość – chociażby dodatkowe informacje, którymi możecie być zainteresowani.
Warto spojrzeć na statystyki ostatniego maila wysłanego w dosyć nietypowej porze: w piątek 26 sierpnia o godzinie 16:20. Informował o oficjalnej premierze książki i ostatnich godzinach przedsprzedaży. Pomimo, że Czytelnicy mojego bloga już od dwóch miesięcy znali termin premiery, to nadal tego maila otworzyło blisko 20 tys. osób a w link kliknęło 4000.
To głównie te maile były motorem napędowym sprzedaży w ostatnim tygodniu przed premierą. Można powiedzieć, że każdy email wygenerował kilkadziesiąt tysięcy złotych przychodu. Co ciekawsze ostatni tydzień przedsprzedaży był zdecydowanie lepszy niż pierwszy. Powtórzę jeszcze raz ten rysunek:
Dla zainteresowanych, dla pełnego oglądu na sytuację, załączam poniżej pełną treść każdej z wysłanych wiadomości. Jak konkrety – to do końca. 🙂
Na 4 dni przed końcem przedsprzedaży:
TEMAT: Zostało 5 dni… i kolejny film
DATA WYSYŁKI: Poniedziałek, 22 sierpnia, 12:40
Hej 🙂
Ubiegły tydzień należał do najbardziej emocjonujących i pracowitych w ostatnich latach. Kilka dni spędziłem w magazynie selekcjonując książki do wysyłki, wkurzając się, gdy w moje ręce wpadał uszkodzony egzemplarz (trochę takich odesłałem do drukarni) i jednocześnie podpisując każdą książkę, która przeszła przez moje ręce. W 3 dni podpisałem 10 tys. egzemplarzy książki. Ostatniego dnia 4200 sztuk. Jak coraz sprawniejszy robot.
Opublikowałem właśnie film, na którym pokazuję w przyspieszonym tempie, jak to się odbywało. W jedną minutę możesz zobaczyć półtorej godziny pracy:
–> Zobacz tempo podpisywania książek “Finansowy ninja”
Na filmie podpisuję 600 egzemplarzy, czyli jedną paletę książek. Takich palet było łącznie 17. Oprócz mnie “na taśmie” pracowały jeszcze 3 osoby (jedna – odbierająca książki – jest poza kadrem). Jak w fabryce.
I teraz ważne ogłoszenie: jeszcze tylko przez niecałe 5 dni można zamawiać książki z moim autografem. Jeśli chcesz komuś dać prezent na urodziny, Gwiazdkę itp. – to tylko egzemplarze zamówione do piątku 26 sierpnia zostaną przeze mnie podpisane (bez względu na termin dostawy samych książek – aktualnie czekam na dodruk). Nie żartuję. Oficjalnie mam szlaban od Żony na kolejne takie akcje. Do magazynu planuję się udać jeszcze tylko raz – po wykonaniu dodruku książki – i podpisać tylko tyle książek, ile rzeczywiście zostanie zamówionych jeszcze do najbliższego piątku.
Z góry o tym ostrzegam, bo wiem, że niektórzy będą chcieli zapewne sprezentować książkę z podpisem autora. To ostatnia taka okazja. Książki zamówione po oficjalnej premierze – czyli od 27 sierpnia – nie będą już miały autografu. To ostatni dzwonek. Oczywiście książka nadal będzie dostępna w sprzedaży, ale do jej ceny doliczane będą dodatkowo koszty wysyłki.
–> TU zamówisz książkę – http://finansowyninja.pl
Z dobrych informacji: wysłaliśmy już większość zamówionych książek – do zamówienia #8804. Jutro powinna zostać wysłana reszta tych egzemplarzy, które miały dojść przed oficjalną premierą. Zamówione e-booki będą wysyłane w dniu oficjalnej premiery – 26 sierpnia. Niestety trwają jeszcze prace nad nimi i nie jestem do końca zadowolony z ich jakości. Do piątku powinno być wszystko OK. 🙂
Tak jak informowałem skończył się już pierwszy nakład książki. Niemniej jednak przedsprzedaż nadal trwa – dodruk będzie zamawiany na dniach i jego wysyłki spodziewam się około 23 września 2016 r. Czyli znowu trzeba poczekać. Nie ukrywam, że zamówienia składane w tym tygodniu mają mi pomóc oszacować wielkość dodruku.
Szczegóły związane z oficjalną premierą książki – odbywającą się już w najbliższy piątek – ujawnię w newsletterze zapewne w środę. 🙂
Dobrego dnia i całego tygodnia!
Pozdrawiam serdecznie,
Michał Szafrański
Na 3 dni przed końcem przedsprzedaży:
TEMAT: Jak kupić 10 mieszkań na wynajem (na kredyty)
DATA WYSYŁKI: Wtorek, 23 sierpnia, 10:41
Hej 🙂
Czy wiesz, że 65% polskich gospodarstw domowych posiada mieszkania, które NIE SĄ obciążone kredytem hipotecznym? Kolejne 24% rodzin wynajmuje mieszkania. Zaledwie 11% gospodarstw domowych posiada kredyt hipoteczny. Zastanawiające prawda? Zwłaszcza jeśli zestawi się to z powszechnym przeświadczeniem, że zakup mieszkania koniecznie trzeba finansować kredytem hipotecznym.
Dzisiaj mam podcast dla tych osób, które kredyt hipoteczny traktują jak narzędzie i sposób finansowania mieszkań na wynajem. Takich osób, które nie chcą poprzestać na jednym mieszkaniu lecz zamierzają mieć ich co najmniej kilka i uczynić z nich źródło regularnych zarobków.
Wspólnie z doradcą kredytowym rozważamy scenariusz, który pozwoliłby kupić 10 takich mieszkań na wynajem. Jak do tego doprowadzić? Kiedy banki mogą powiedzieć STOP? Ile kredytów hipotecznych może mieć na sobie jedna osoba? Jakie warunki trzeba spełnić? Gdzie są granice? Zapraszam do wysłuchania tego odcinka:
–> Jak kupić 10 mieszkań na wynajem posiłkując się kredytami
A jeśli uznasz, że temat jest zbyt odległy od Twojej rzeczywistości, to przypominam o tym, że już za niecałe 4 dni – w piątek – kończy się przedsprzedaż książki “Finansowy ninja”. Dzielę się w niej prostymi zasadami dotyczącymi finansów osobistych, które pomagają mieć więcej w portfelu i stopniowo dochodzić do sytuacji, w której zakup kilku nieruchomości przestaje być “tematem nie z mojej bajki”. Serdecznie zapraszam po książkę na stronę “Finansowy ninja”.
Dobrego dnia!
Pozdrawiam serdecznie,
Michał Szafrański
Na 2 dni przed końcem przedsprzedaży:
TEMAT: Zostały 2 dni… i premiera 🙂
DATA WYSYŁKI: Środa, 24 sierpnia, 13:32
Hej 🙂
Istne szaleństwo! Dziś będzie wiadomo, czy uda się w tempie ekspresowym wygospodarować kolejne egzemplarze książki “Finansowy ninja” dla tych osób, które mają numer zamówienia wyższy niż #10636 i teoretycznie miały czekać do 23 września na swoją książkę… Być może otrzymają ją już za kilka dni. 🙂 Wszystko w rękach drukarni.
To samo może dotyczyć zamówień złożonych w dniu dzisiejszym. Być może uda się je dostarczyć szybciej. Zadeklarować tego nie mogę (więc nadal na stronie widać termin dostawy około 23 września), ale szanse dla pierwszych 500 zamówień są spore. :)))
Przypominam, że w piątek – już za 2 dni – kończy się przedsprzedaż książki. To ostatnia szansa na zagwarantowanie sobie mojego autografu w książce. Sprzedaż kończy się o północy z piątku na sobotę.
–> TU zamówisz książkę “Finansowy ninja”
A dzisiaj chcę zapowiedzieć co zaplanowałem na premierę, czyli na piątek 26 sierpnia.
Premiera nie będzie specjalnie huczna. Będzie raczej oszczędna. 😉 Niemniej jednak jest to moje wielkie święto i tą radością będę chciał się z Wami podzielić.
26 sierpnia punktualnie o 20:00 rozpocznę okolicznościowy Facebook LIVE (o ile nie będzie problemów technicznych) – transmisję na żywo, która potrwa co najmniej godzinę. Tak naprawdę długość zależy od tego na ile dobrze będziemy się bawić i jak wiele pytań zadacie. Ze swojej strony będę chciał podzielić się informacjami, których jeszcze nie ujawniałem. Opowiem o kulisach produkcji książki itp. Teraz nie chcę więcej zdradzać, ale serdecznie zapraszam.
Facebook LIVE będzie się odbywał na fanpage bloga “Jak oszczędzać pieniądze”, a więc tutaj:
–> Tu będzie Facebook LIVE z premiery “Finansowego Ninja”
Dla jasności: nadaję z domu. Nie oczekujcie fajerwerków, szybkich samochodów itp. 😉 Możecie jednak liczyć na bezpośredni kontakt ze mną. Postaram się odpowiedzieć na Wasze pytania. Już teraz bardzo mocno zapraszam. Wystarczy wejść o 20:00 na fanpage JOP. 🙂
A na koniec – gorąco zachęcam do zakupu “Finansowego ninja”, póki jeszcze jest dostępny z moim autografem i w dobrej cenie – bez kosztów wysyłki. W piątek o północy wyłączę sklep, aby wprowadzić stosowne zmiany. W sobotę będzie już za późno.
–> Kup książkę “Finansowy ninja” z autografem
Dobrego dnia życzę i do usłyszenia!
Pozdrawiam serdecznie,
Michał Szafrański
Na dzień przed końcem przedsprzedaży:
TEMAT: Ostatnie 35 godzin i historia autografów
DATA WYSYŁKI: Czwartek, 25 sierpnia, 13:45
Hej 🙂
Wysyłam do Ciebie dużo e-maili w tym tygodniu. Chcę mieć pewność, że dołożyłem wszelkich starań, aby przypomnieć, że przedsprzedaż “Finansowego ninja” się już kończy i żeby nikt, kto chce mieć książkę, nie spóźnił się z jej zakupem.
Zostało tylko 35 godzin przedsprzedaży. W piątek o północy definitywnie się ona skończy i sklep zostanie zamknięty, aby wprowadzić zmiany w cenniku książek i pakietów. Jeśli ktoś zastanawia się nad zakupem, to jest to autentycznie ostatni dzwonek:
–> TU zamówisz książkę “Finansowy ninja”
Większość osób, które złożyły zamówienie, już otrzymało papierową książkę. Pytacie o e-booki. Cały czas wprowadzamy w nich drobne poprawki. Wszystkim, którzy je kupili, udostępnię je jutro – 26 sierpnia – w dniu oficjalnej premiery. Godziny jeszcze nie znam. Po prostu czekajcie na maile.
Ci z Was, którzy dostali książkę zauważyli oprócz mojego autografu stempel z małym ninja. Pytaliście skąd różnice w kolorach i co one oznaczają. Pora odsłonić Wam zatem tajemnice autografów:
- Czerwony ninja = pierwszy dzień podpisywania książek i pierwsza partia książek, która do Was trafiła. Taka “najpierwsiejsza”.
- Fioletowy ninja = drugi dzień podpisywania książek.
- Czarny ninja = trzeci dzień podpisywania książek. Tych jest najwięcej, bo aż 4200 sztuk.
Można więc powiedzieć, że czerwony i fioletowy ninja to unikaty. Czarny w zasadzie też, bo mam taki plan żeby dodruk książki podstemplować jeszcze innym kolorem.
Jeśli ktoś ma czerwonego, fioletowego lub czarnego ninja w książce, to znaczy, że zamówił książkę w przedsprzedaży i jest osobą, której jestem i będę najbardziej wdzięczny za zaufanie. 🙂 Dziękuję!
Dodam też, że czasami zdarzało się, że w pośpiechu ninja się rozmazał, źle odbił itp. Myślę, że osoby z takimi egzemplarzami wygrały najwięcej. Dlaczego? Bo w każdym takim przypadku starałem się coś tam od siebie dodatkowo dopisać i zinterpretować rozmazany obrazek. Przykłady znajdziecie na zdjęciach poniżej:
Dodatkowo, gdy dany egzemplarz kończył paletę (ostatni na stole), to czasami coś tam od siebie dopisywałem więcej. Wybaczcie więc pomazaną tę stronę książki 😉 – to są prawdziwe “białe kruki”. 🙂
I jeszcze kilka słów o samym autografie:
- Najczęstszy jest podpis typu “MSZ….” – to taki standard.
- Zdecydowana mniejszość egzemplarzy ma podpis tylko imieniem “Michał”. To unikat. Początkowo stawiałem go selektywnie dla odróżnienia niektórych egzemplarzy. Potem przechodziłem na “Michał”, gdy traciłem typowy charakter tego “MSZ….”. Po paru egzemplarzach podpisanych tylko imieniem, wracałem do głównego podpisu i było już OK. 🙂
- Jeszcze mniej egzemplarzy ma dorysowany uśmieszek, słoneczko albo inny rysunek. Zdarzały się. Włącznie z moimi karykaturalnymi autoportretami. ;-)Łącznie podpisałem 10 tys. egzemplarzy książki. Cały proces zajął trzy dni pracy po kilkanaście godzin. Do magazynu pojadę jeszcze raz we wrześniu podpisać te egzemplarze z dodruku książki, które zamówione zostaną do jutra w przedsprzedaży.
Dla jasności: nie miałem żadnego wpływu na to kto dostanie jaki egzemplarz ani w jakiej kolejności były one wysyłane. Nie można więc powiedzieć, że “czerwonego ninja otrzymały osoby, które zamówiły książkę jako pierwsze”. Takiej prawidłowości nie ma.
I to tyle kulis odnośnie autografów. Mam nadzieję, że te “smaczki” spowodują, że jeszcze bardziej polubicie swojego ninja na trzeciej stronie książki. Przypominam, że jeszcze tylko dziś i jutro można zamówić książkę z autografem. Bez względu na datę jej dostawy – wszystkie książki zamówione do końca piątku 26 sierpnia, będą zawierały mój podpis. Podobno taki egzemplarz książki to bardzo dobry prezent. No a Święta i inne okazje są tuż tuż… 😉
–> Kup książkę “Finansowy ninja” z autografem
Dobrego dnia życzę i mam nadzieję, że do zobaczenia jutro o 20:00 na spotkaniu autorskim online.
Pozdrawiam serdecznie,
Michał Szafrański
W dniu premiery książki:
TEMAT: Porównywarka kont i lokat oraz Biblioteka 500+
DATA WYSYŁKI: Piątek, 26 sierpnia, 16:21
Hej 🙂
Ależ padam na twarz. Ten dzień miał być szczególny (oficjalna premiera książki) a jest po prostu morderczy. Ale twarz mi się cieszy.
W nowym wpisie na blogu przedstawiam Wam w końcu inny efekt pracy niż książkę 😉 a mianowicie nową porównywarkę kont i lokat umożliwiającą prawdziwe prześwietlanie oferty banków – także w oparciu o indywidualne kryteria dotyczące wpływów na konta, wydatków kartami itp. Od ręki podpowie ona, które konto lub lokata jest w danej chwili najlepsze w Twojej konkretnej sytuacji. Ile możesz na nim zarobić albo ile będzie Cię kosztować.
Poza tym przedstawiłem szczegóły inicjatywy “Biblioteka 500+”, w ramach której docelowo każda zainteresowana osoba będzie mogła przeczytać książkę “Finansowy ninja” za darmo – bez jej kupowania, ale jednocześnie bez “piratowania”. 🙂 To propozycja szczególnie dla tych, których nie stać na zakup.
Dodatkowo informuję też o spotkaniu autorskim online, które odbędzie się już dzisiaj. Zapraszam do lektury:
–> Premiera “Finansowego ninja” i inne nowości
I ostatni raz przypominam, że tylko dziś do północy (ostatnie niecałe 9 godzin) istnieje możliwość zamówienia książki “Finansowy ninja” w przedsprzedaży – taniej i z moim autografem. Jutro będzie już za późno na skorzystanie z promocji. Serdecznie zapraszam po książkę na stronę “Finansowy ninja”.
Dobrego dnia i absolutnie świetnego weekendu! 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Michał Szafrański
Jak kręciłem film promujący książkę? – przewodnik
Ta część wpisu jest czysto warsztatowa – krok po kroku tłumaczy, jak zrealizowałem główny klip promujący książkę, który znajduje się na stronie FinansowyNinja.pl. Pokażę Wam jednak całą historię.
Całość zaczęła się od tego maila – w sierpniu 2015 r. Napisał do mnie Igor Wojtkowiak – Czytelnik bloga:
Kilka dni później odpisałem tak:
Od razu podsunąłem Igorowi przykład filmu, który mi się podobał – trailer do książki Let Go Pata Flynna:
Podobał mi się w tym filmie sposób opowiadania historii książki. To, że głos był nagrany niezależnie, a obraz był w zasadzie niemy – był tłem do tego, o czym opowiadał Pat. Muzyka dopełniająca całości i narzucająca przejścia między ujęciami. Z jednej strony prosty film, a z drugiej – bardzo fajnie zrealizowany.
Igor podchwycił temat i zaczęliśmy długą konwersację – tylko w tym jednym wątku wymieniliśmy 44 maile przez blisko rok.
Ostatecznie stanęło na tym, że Igor nie chce żebym mu płacił za przygotowanie filmu. W zamian uzgodniliśmy, że porozmawiamy o finansach, marketingu jego działalności oraz – że jeśli będę zadowolony, to wystawię mu dobrą referencję. Jako czytelnikowi bloga zależało mu także na dołożeniu swojej cegiełki do sukcesu #FinNinja i zdecydowanie świetnie mu się to udało.
Tak jak pisałem wcześniej – ten film otrzymałem całkowicie za darmo. Za kolejny – z drukarni – zapłaciłem uzgodnioną stawkę. I na pewno nie jest to koniec mojej współpracy z Igorem. 🙂 Zdecydowanie polecam wszystkim zainteresowanym! – IgorWojtkowiak.com.
Jak krok po kroku wyglądało przygotowywanie filmu?
1) Opracowanie historii, którą chcę opowiedzieć. To pierwszy krok. Najdłuższa część całego procesu, która zajęła mi około 2–3 miesięcy luźnego podchodzenia do tematu. Wymyśliłem, że najpierw zdefiniuję problem – omówię powody, dla których powstała moja książka. Potem się uwiarygodnię i powiem dlaczego to ja napisałem tę książkę – pokażę bloga i opowiem co robię. Chciałem też pokazać moją przeszłość i rolę przełomowych momentów w życiu. Breakdance był tu naturalną ilustracją – bo wygrana turnieju w Warszawie rzeczywiście była pierwszym namacalnym osiągnięciem w moim życiu. Chciałem też pokazać, że nie zawsze potrafimy zauważyć okazję, że czasami potrzeba czasu, by wyciągnąć naukę z wcześniejszych doświadczeń. Tu pasował mi przykład mojej książki o Windows 95. Dodatkowo fajnie mnie uwiarygadniał jako autora – że pisanie książki to nie jest dla mnie pierwszyzna. A jednocześnie w całym wideo chciałem się pokazać jako normalny gość, który jest tu gdzie jest dzięki swojej pracy i po prostu dzieli się doświadczeniami. Nie musiałem szczególnie podkreślać swojej wiedzy o finansach osobistych – uznałem, że najlepszą wizytówką jest mój blog.
2) Spisanie skryptu (2 czerwca). Kolejnym krokiem było spisanie ułożonej historii. Efekt końcowy znajdziecie tutaj (plik PDF). Jest tam kilka alternatywnych wersji, które po prostu czytałem sobie na głos i poprawiałem do skutku. To zajęło mi około 2 godzin. Jako finalną wybrałem taką wersję, której czytanie zajmowało mi około 3 minut.
3) Nagranie mojego głosu (2 czerwca). Natychmiast po napisaniu skryptu usiadłem przed mikrofonem i nagrałem 10 wersji całego tekstu. Z różną intonacją i dynamiką. Materiał ten od razu po nagraniu wysłałem razem ze skryptem do Igora. Głos nagrywałem bez presji – założyłem, że będzie to tylko robocza wersja a ostateczny tzw. voice-over nagram już po zobaczeniu filmu. Ostatecznie okazało się, że nie było takiej potrzeby. Nagrany materiał audio był na tyle dobry, że nic już nie chciałem w nim poprawiać.
4) Stworzenie scenariusza filmu (3 czerwca). Po raz pierwszy spotkaliśmy się na żywo z Igorem i Emilią, którą także uczestniczyła w realizacji klipu. Pojechałem do Poznania i około 16:00 usiedliśmy na godzinę do omówienia wszystkich ujęć. Igor miał gotową wizję, ja dorzuciłem swoje wskazówki. Wiadomo było, że przez kilka godzin musimy skręcić ujęcia ze mną: taniec, kartkowanie książki o Windows 95, scenę końcową filmu – z takim kadrem, aby obok można było pokazać okładkę książki. Igor miał pełną dowolność w zakresie wyboru lokalizacji. Ustaliliśmy, że oprócz mnie nakręci także samodzielnie ujęcia centrum handlowego i gorączki zakupów oraz przykładową ulicę z licznymi placówkami bankowymi. Nie spisywaliśmy dokładnego scenariusza. Posługiwaliśmy się tylko moim skryptem i założeniami co do czasu trwania poszczególnych scen. Z radością przystałem na propozycję nakręcenia tzw. timelapsów – przyspieszonych fragmentów filmu składających się tak naprawdę z dużej liczby zdjęć.
5) Nagranie ujęć do filmu (3 czerwca). Cały “plan filmowy” zajął nam około 4 godzin. Kręciliśmy materiał w kilku miejscach przemieszczając się autem. Kluczowa była scena z tańcem i właśnie od niej zaczęliśmy, aby móc skorzystać z dobrego oświetlenia słonecznego. Szczegółowe case study z prac nad tym filmem oraz listę wykorzystywanego sprzętu foto / wideo znajdziecie na blogu Igora. Ja ze swojej strony dodam dla zainteresowanych, że do tańca słuchałem utworu “Announcement” Commona z gościnnym udziałem Pharrella. Zawsze dobrze buja moją głową. 🙂
6) Stworzenie dedykowanej muzyki do filmu (5–10 czerwca). Ostatnią rzeczą, której bym chciał, jest zablokowanie emisji filmu promocyjnego do książki ze względu na ew. naruszenie praw autorskich do zastosowanej muzyki. Dlatego zdecydowałem się powierzyć stworzenie dedykowanego utworu studio w Poznaniu. Wysłałem przykładowe utwory, które mi się podobają, np. motyw z filmu “13-ta dzielnica” z mocnym hiphopowym basem i motywami orientalnymi. Efekt był niemalże w sam raz. Oto kilka uwag wysłanych do Igora. Tak się komunikowaliśmy – proste konkrety:
7) Dokręcenie brakujących ujęć. Igor musiał uzyskać oficjalną zgodę od centrum handlowego w Poznaniu na legalne nakręcenie wnętrz. Chwilę to trwało, ale się udało. Efekty widać na filmie.
8) Przygotowanie filmu “Making of…” (5–7 czerwca). Film promujący książkę chciałem udostępnić dopiero 1 lipca, czyli w dniu rozpoczęcia przedsprzedaży. Zależało mi jednak na tym, aby jak najszybciej pokazać publicznie kulisy kręcenia tego klipu i już w czerwcu nakręcać powoli zainteresowanie moją książką. Na szczęście – dzięki dwóm operatorom na planie – Igor miał masę materiału pokazującego jak wyglądały kulisy jego pracy. Ten film także przeszedł moją autoryzację, np. usunąłem z niego zbyt rozbudowany w mojej opinii fragment ze studia oraz jedno przekleństwo, które wymsknęło się osobom pracującym nad muzyką. 😉 Tu możecie zobaczyć finalny efekt, który bardzo dobrze pokazuje, jak wyglądała praca na planie (wszystko konsultowaliśmy i korygowaliśmy na bieżąco):
9) Montaż klipu promującego książkę i jego poprawki (10–22 czerwca). Dopieszczanie ostatecznego filmu promującego książkę trwało ponad tydzień. Igor udostępniał mi wersję roboczą, a ja wysyłałem listę poprawek oznaczając dokładnie czas, np. “od 0:23 do 0:28 widać kobietę z wózkiem – za długo. Daj ją na maks dwie sekundy – optymalnie od 0:23 do 0:25” albo “BZ WBK widać za często w klipie. Daj raz przed bankomatem, a potem uzupełnij ujęciami Millennium i SKOK Stefczyka – niech będzie różnorodnie”. Dodatkowo – pracując na roboczej wersji filmu – modyfikowaliśmy także podkład muzyczny tak, aby kolejne sekcje utworu rozpoczynały się wraz ze zmianą wątków na ekranie. Poprawiliśmy także momenty przejść między ujęciami tak, aby były zgodne z rytmem muzyki. Pierwszą wersję trailera otrzymałem 14 czerwca. Ostateczną – 22 czerwca. I tak oto powstała finalna wersja filmu promującego książkę:
Czy rozdawanie bezpłatnych egzemplarzy to dobry pomysł?
Jak pisałem wyżej przekazałem około 70 egzemplarzy książki moim znajomym influencerom oraz dziennikarzom. Podobnie działają też tradycyjne wydawnictwa, które wysyłają egzemplarze recenzenckie wybranym osobom. Coraz częściej widzę także, że wydawnictwa przysyłają książkę w zasadzie bez żadnego pytania czy uprzedzenia – licząc na to, że influencer / bloger / vloger zamieści informację o niej w swoich mediach. Rodzi się pytanie, czy takie rozdawnictwo w ogóle ma sens?
Mówiąc w dużym skrócie: jeśli liczymy wprost na darmową promocję wyłącznie w zamian za egzemplarz książki, to takie działanie nie ma najmniejszego sensu. Większość influencerów jest świadomych wpływu, który posiadają. Przykładowo: ja czuję się odpowiedzialny za to, co wrzucam do mediów społecznościowych. W przypadku gdy znam autora, wiem co sobą reprezentuje i spodziewam się, że publikacja jest dobra – to mogę ją “podać dalej” nawet bez zaglądania do środka. Zazwyczaj jednak tak nie działam. Staram się najpierw przeczytać książkę a dopiero później ew. wyrażam o niej moje zdanie. Zasadę mam też taką, że słabych książek w ogóle publicznie nie wymieniam.
Gdy jednak otrzymuję książkę, której nie zamawiałem lub nie zostałem uprzedzony, że ktoś chce mi ją wysłać – to automatycznie zaczynam się czuć wykorzystywany. Po co ktoś mi ją przysyła nawet nie pytając czy przyjmę przesyłkę? Na pewno czegoś ode mnie chce. No bo na co niby liczy? Nawet, jeśli książka jest dobra, to i tak przecież nie podzielę się nią w ciemno. A z kolei kolejkę książek do przeczytania mam na wiele miesięcy. Nawet nie wiem czy kolejną publikację jest sens tam dokładać.
Mając świadomość jak sam reaguję, nie chciałem popełnić żadnych tego typu błędów przy “Finansowym ninja”. Nie chciałem, aby którakolwiek z obdarowywanych osób czuła się zobowiązana.
Darmowe egzemplarze przeznaczone były wyłącznie dla dobrych znajomych oraz osób, którym to ja chciałem się zrewanżować w ten skromny sposób za dotychczas udzielone mi wsparcie. Każdą z osób, której chciałem sprezentować książkę, zapytałem najpierw czy sobie tego życzy, a następnie prosiłem o adres do wysyłki. Jeśli rozmawiałem z influencerami i dziennikarzami, to pytałem ich czy wcześniej chcą się zapoznać z treścią #FinNinja. W tamtym czasie wysyłałem im mailem plik z wersją roboczą (tylko częściowo zredagowany), a później – już po premierze książki – mogłem im dostarczyć ostateczną wersję. Każdorazowo starałem się, aby przekazanie papierowego egzemplarza nastąpiło już po publikacji materiału. Nie chciałem być w żaden sposób posądzany o próbę przekupstwa itp.
Były też takie osoby, które otrzymały książkę po prostu po znajomości. Niczego w zamian nie oczekiwałem i najczęściej niczego w zamian nie dostałem. I to jest super OK. Takie poczucie braku wzajemnych oczekiwań i zobowiązań jest według mnie podstawą zdrowych relacji między znajomymi. Jeśli gdzieś pojawia się jakaś interesowność, to w jakimś stopniu może to rzutować na wzajemne stosunki, a tego wolę uniknąć. Powiedzmy, że stawiam wagę relacji dużo wyżej niż doraźny interes (ale jednocześnie wierzę, że dobre relacje pomagają robić dobre interesy – przy czym obie strony muszą rozumieć kiedy robią coś, bo się lubią, a kiedy realizują wspólnie biznes).
Co się nie udało?
Fakt, że promocję “Finansowego ninja” traktuję jako udaną i cały projekt jest olbrzymim sukcesem, nie oznacza, że wszystko się udało. Realizowałem też działania, które nie przyniosły pożądanych efektów. Miałem też kilka dobrych wydawało mi się pomysłów, które z różnych powodów porzuciłem. Poniżej wymieniam je w punktach, aby nie przedłużać:
- Pomysł wydania książki w wersji męskiej i wersji żeńskiej. Mówiłem o tym głośno, ale ostatecznie pomysł porzuciłem. Przede wszystkim z braku czasu. Chciałem docenić Panie, pokazać, że można wydać książkę w dwóch wersjach, ze słownictwem pasującym do każdej z płci. Miałem być pozytywnym przykładem, ale nie dałem rady. Musiałbym bardzo opóźnić premierę, a tego nie chciałem robić. Wiązałoby się to z wyższymi kosztami, ale to mentalnie akceptowałem. Wierzyłem, że to będzie fajna idea i świetny punkt zaczepienia w marketingu wraz z możliwością budowy żeńsko-męskich pakietów z książką. Nie dane mi jednak było tego sprawdzić.
- Podrzucanie książki na półki “bestseller” w Empiku. Gruby i szalony pomysł, którego ewentualna realizacja groziła konkretnymi konsekwencjami prawnymi (a i zapewne finansowymi). Wymyśliłem, że zrobię akcję w kilku największych miastach, w której podstawieni ludzie wnieśliby do Empików nieco egzemplarzy “Finansowego ninja” i ustawili na półkach z bestsellerami (gdzieś wysoko). Miałem pomysł, jak to ograć medialnie. Mogłoby być zabawnie. 😉 I kosztownie też… gdyby Empik wytoczył działa i obciążył mnie kosztami nieopłaconego marketingu.
- Przespałem temat “Premiera Japonii”. W trakcie promocji książki była świetna okazja, aby podpiąć się z tematem “Finansowego ninja” pod bieżące wydarzenia. Tutaj znajdziecie artykuł na ten temat. Mogłem pociągnąć wątek, przygotować “mock up” książki (jeszcze nie było finalnej) i pokazać, że wysyłam pierwszy egzemplarz do premiera Japonii, którego media nazwały finansowym ninja. Można było zrobić wiele, ale byłem w przededniu wyjazdu na urlop, w toku rozmów z dziennikarzami i już po postu tego nie podchwyciłem. A powinienem.
- Informacja prasowa o przekroczeniu miliona złotych przychodu z książki. To się nie udało. Nie ogarnąłem tego czasowo a powinienem był to zrobić! Kolejne “uderzenie medialne” na koniec przedsprzedaży bardzo by się przydało. Równie dobrze mogłem też podsumować wyniki całej przedsprzedaży. Zabrakło mi już energii. Głowę miałem w tym czasie gdzie indziej koordynując dostawy, dodruk oraz przejście na standardową sprzedaż (modyfikacje cenników, strony itp.).
- TV nie podchwyciła tematu książki. Poza występem w TV Republika, żadna inna telewizja nie podchwyciła tematu “Finansowego ninja” i self-publishingu. Liczyłem na telewizje śniadaniowe, ale popełniłem duży błąd – w wakacje mają one inną ramówkę i np. “Dzień Dobry TVN” emitowany był tylko w weekendy. Mniej emisji = większy natłok tematów. Dzwonili do mnie, ale już w trakcie sierpniowego urlopu – po moim “okienku dla mediów”. Uczciwie mówiąc nie chciało mi się już jechać. Za to z nawiązką tę nieobecność wynagrodził mi późniejszy występ w “Onet Rano”. 🙂
- Reklama na kilku billboardach w kilku miastach. Z tego pomysłu nie skorzystałem, ale chciałem wykupić sobie na krótki czas dosłownie 5 billboardów, po jednym w pięciu dużych miastach. Chciałem powiedzieć Czytelnikom, gdzie są i zachęcić do wrzucania sobie z nimi zdjęć do sieci – nawet za nagrody. To miał być taki tzw. “PR stunt” – poprzez Waszą aktywność i moje republikowanie tych treści, wejść na radar masowych mediów z hasłem “pierwszy self-publisher w Polsce, który wykupił sobie kampanię billboardową”. Nie chodziło nawet o skuteczność samej reklamy, co kolejny pretekst do bycia “na językach”. No i nie oszukujmy się – fajnie byłoby zobaczyć okładkę #FinNinja w takiej skali makro. 🙂 Dobra zabawa dla Was, dla mnie i też ten case byłby fajniejszy. Odpuściłem.
- Reklama w metrze w Warszawie. Rozważałem, czy nie wykupić i nie przetestować płatnej reklamy w metrze. Nie miałem tu wielkiej wiary w sens, ale myślałem podobnie jak przy reklamie billboardowej – o takim punktowym dotarciu i tym, że jednak trochę ludzi zacznie o tym mówić, że “ale jak to jest, że go stać”.
- Profil “Finansowy ninja” na Facebooku. Istnieje, zaklepałem go sobie, ale go nie wykorzystuję. Poniekąd dlatego, że nie mam dobrego pomysłu na jego regularne prowadzenie. A sztuka dla sztuki mi niepotrzebna.
- Ostatecznie nie wyszedłem z kartką na Facebooka. Nie musiałem. Świetną robotę zrobił za mnie Grzegorz z Antyweb upubliczniając już w lipcu informację o przychodach z książki. Zastąpiło to kartkę. Pewną formą publicznej demonstracji sukcesu self-publishingu był mój wpis na blogu podsumowujący pierwszy miesiąc przedsprzedaży.
Subiektywne wnioski końcowe
Na koniec przepraszam, że ten wpis to taka kobyła. Zależało mi na tym, aby nie ciągnąć tego tematu wielokrotnie i w jednym artykule zamieścić wszystkie doświadczenia związane z promocją “Finansowego ninja”.
Przepraszam także za wielowątkowość i być może słabą czytelność tego wpisu. Próbowałem maksymalnie go uporządkować, ale po prostu temat absolutnie nie jest liniowy. I tak starałem się ograniczać dygresje czy wątki poboczne. Kilka aspektów związanych z szeroko rozumianą promocją poruszę w innych wpisach, np. opis, w jaki sposób staram się “dopieszczać” klientów, znajdzie się w części technologicznej, bo tam będę opisywał automatyzacje i narzędzia, którymi się posługuję (dla jasności: nie wszystko da się zautomatyzować, ale dodatkowe narzędzia pomagają skutecznie dbać o utrzymanie wysokiej satysfakcji klienta – zwłaszcza przy dużej liczbie transakcji).
Z perspektywy czasu oceniam, że decyzja o samodzielnej realizacji działań promocyjnych była bardzo właściwa. Robiłem wszystko po swojemu i nie musiałem “pertraktować” ze współpracownikami. Gdybym zatrudnił specjalistów, to trochę energii poszłoby na ustalenie sposobu rozliczeń. Gdybym rozliczał się tak jak lubię – czyli za efekty – to zapewne, chociażby ze strony współpracowników, pojawiłaby się presja żeby te efekty były. Z doświadczenia wiem, że potrafi to prowadzić do konfliktów – ktoś chce zmaksymalizować swoje wynagrodzenie (co doskonale rozumiem), ale jednocześnie ja czasami czuję, że trzeba zwolnić tempo, bo po prostu mi samemu przestaje się już podobać “ciśnięcie”. Mówiąc wprost dużo łatwiej jest mi podejmować takie decyzje w pojedynkę – bez presji liczenia się ze zdaniem innych. Wiem, że może to brzmieć jakbym był aspołecznym bucem, ale tak naprawdę daje to mi pełną wolność w działaniu – jednocześnie bez krzywdzenia innych moją zmiennością tempa działań. Oczywiście ma to swój koszt, bo nie da się być non-stop efektywną “jednoosobową armią”. Niemniej jednak w pełni te minusy akceptuję. To cena działania samodzielnie i w pełni po swojemu.
Bardzo cieszę się także, że zdecydowałem się uruchomić przedsprzedaż w miesiącach wakacyjnych. Obawiałem się najgorszego – tego, że wszyscy będziecie na wakacjach i mało kogo będzie wtedy interesować moja książka. Okazało się (co w sumie jest dosyć oczywiste), że wyjeżdżacie na urlopy w różnych okresach, więc tak czy siak w ciągu tych dwóch miesięcy mieliście czas żeby zapoznać się z ofertą i złożyć zamówienie. Poziom sprzedaży kilkukrotnie przekroczył moje oczekiwania. Dla porównania zamieszczam tutaj moje założenia z czerwca 2016 r. i końcową liczbę sprzedanych egzemplarzy na koniec roku:
Chcę także podkreślić, że to, że dotychczas nie korzystałem z płatnych działań, np. z reklam na Facebooku, zawdzięczam wyłącznie doskonałej organicznej sprzedaży książki. Teraz przymierzam się do działań płatnych, bo chcę przetestować na ile mają one szansę zwiększyć sprzedaż. Mam nadzieję, że np. za kolejne pół roku będę mógł Wam przedstawić swoje strategie płatnej promocji, koszty oraz efekty, które uda mi się dzięki niej osiągnąć.
To powiedziawszy chcę podkreślić, że nadal bardzo zależy mi na Waszym wsparciu i rekomendowaniu książki wszędzie tam, gdzie wierzycie, że ma to sens. Bardzo Wam za to dziękuję. Dziękuję też jeszcze raz za to, że kupiliście swoje egzemplarze. To dzięki wpływom z książki mam niesamowity luksus siedzenia nad takim wpisem jak ten przez blisko dwa tygodnie (tyle łącznie trwało przygotowywanie tego materiału) bez konieczności zawracania sobie głowy innymi zadaniami.
Jeżeli doczytaliście aż tutaj i uważacie, że ten wpis będzie dla Was w jakikolwiek sposób interesujący lub pomocny, to bardzo proszę o krótkie słowa zachęty w komentarzu. Mam mieszane uczucia publikując wpisy nie związane kompletnie z tematyką finansów osobistych, ale gdzieś tam głęboko w sobie mam wiarę w to, że przedstawienie Wam mojego przewodu myślowego, pomysłów, decyzji, efektów i wniosków – ma szansę poszerzyć Wasze horyzonty, co prędzej czy później może znaleźć korzystne przełożenie na Wasze portfele. Nieustająco tego właśnie Wam życzę.
Bardzo proszę także o udostępnianie tego wpisu. Nie tylko dlatego, że niesamowicie się nad nim napracowałem, ale przede wszystkim dlatego, że ma on szansę realnie pomóc tym, którzy dzisiaj głowią się jak wypromować swój produkt, usługę lub szczytną ideę.
Na koniec polecę Wam lekturę pozostałych wpisów w cyklu poświęconym self-publishingowi. Stopniowo – zapewne w tempie “jeden wpis na miesiąc-dwa” – będę dodawał kolejne. Zachęcam także do przeczytania świetnego artykułu Jamesa Altuchera – amerykańskiego blogera i autora, który wydał już kilkanaście książek – zarówno z tradycyjnymi wydawcami, jak i samodzielnie. Doskonale pokazuje on dlaczego warto poważnie rozważyć samodzielne wydawanie książek – “Self-Publish The Bestseller Inside Of You: A How-To”.
Dobrego dnia i całego tygodnia! 😀
Cykl “Jak samodzielnie wydać książkę”
Ten artykuł to druga część szczegółowej analizy sukcesu self-publishingowego, jakim niewątpliwie jest książka “Finansowy ninja”. Całość składać się będzie z następujących wpisów:
- Sprzedaż – jak samodzielnie wydać swoją książkę, dlaczego warto to zrobić samodzielnie, jak zaplanowałem i przeprowadziłem sprzedaż oraz… jakie były rezultaty.
- Promocja i marketing – ten wpis.
- Technologia – sklep, automatyzacja, logistyka (pakowanie i wysyłki). Jak to przygotowywałem, ile kosztowało czasu i pieniędzy, typowe i nietypowe problemy, konfiguracja i integracja wszystkiego. Co było gotowe a co musiałem “dorobić”.
- Pisanie – moje błędy i rzeczy, które były OK, podpowiedzi i porady dotyczące organizacji całego procesu + narzędzia.
- Przygotowanie książki i druk – redakcja, korekta, skład, okładka, kryteria wyboru drukarni, wyzwania, problemy, harmonogram, parametry jakościowe książki, cały proces “od kuchni”.
Case study uzupełniają opublikowane już wcześniej materiały na blogu (część ukazała się jeszcze w toku prac nad książką):
- WNOP 067: 11 błędów, które popełniłem pisząc książkę – czyli jak zawaliłem najważniejszy projekt 2015 roku
- WNOP 082: Pisanie i wydawanie książki od kulis: narzędzia, dostawcy, druk, sprzedaż i koszty
- Start przedsprzedaży książki „Finansowy ninja” na czwarte urodziny bloga
- WNOP 080: „Finansowy ninja” – odpowiedzi na 23 pytania poprzedzające premierę książki
- Podsumowanie sprzedaży po pierwszym miesiącu
- Jak drukarnia drukuje książkę? – film pokazujący cały proces produkcji „Finansowego ninja”
- Dziś premiera bestsellera „Finansowy ninja”: spotkanie autorskie i program Biblioteka 500+
- Ruszyła afiliacja #FinNinja! Teraz każdy może zarabiać polecając książkę „Finansowy ninja”
{ 113 komentarzy… przeczytaj komentarze albo dodaj nowy komentarz }
Wciągnęłam wszystko jednym tchem. Już widzę Twoich naśladowców – nadciągają …. 🙂 A Twoje sposoby promocji to wisienka na torcie. Gratulacje!
Dziękuję i powodzenia życzę. 🙂
Uwielbiam Twoje określenie „introwertyk na odwyku „- bo to trochę jakbyś pisał o mnie 🙂 – cała ta sekcja o kontaktach w związku z promocją <3 . Czy w Twoim przekonaniu pisanie bloga bez bycia "jego twarzą" ma potencjał?- wszędzie gdzie spojrzę widzę uśmiechające się do mnie twarze. Czy pisanie bez epatowania wszędzie swoim wizerunkiem ma szansę na powodzenie?
A ja skoro wątek został poruszony się podczepię i… zganię za to określenie. Raz, że niechęć do określonych form kontaktu nie ma NIC wspólnego z introwersją, a dwa słowa „na odwyku” sugerują przynajmniej trochę że introwersja to coś złego. Introwersja to nie towarzyskość lub jej brak, to nie nieumiejętność mówienia w towarzystwie, ani żaden z innych bzdurnych stereotypów powielanych z braku wiedzy. Nie jest czymś czego należy się wstydzić ani w sobie zwalczać, bo wbrew powszechnej opinii, to nie jest synonim nieśmiałości. Wiem, Michale, że nie blogujesz o psychologii jako takiej, ale ponieważ tematy wokółpsychologiczne się u Ciebie pojawiały i zasięg jak sam wiesz masz duży, muszę chociaż trochę zawalczyć o stosowanie słów zgodnie z ich znaczeniem. I przy okazji wszystkim, którzy chociaż trochę zdziwili się czytając ten komentarz polecę książkę „Ciszej Proszę” Susan Cain.
Introwertyk, który nie wstydzi się tego kim jest 😉
Czekałam z niecierpliwością na kontynuację od momentu kiedy opublikowałeś pierwszą część case dot. self-publishingu. Cieszę się, że już jest! Zabieram się właśnie za lekturę. Jak zwykle liczę na dużą dawkę inspiracji pod moją publikację 🙂
Tak polecam tego allegrowicza 😉 a mówiąc serio jeśli kiedykolwiek będę chciał wydać książkę o Yt to zrobię to self publish . To działa
Hej Jacek,
Dziękuję. Działa – zwłaszcza, gdy potrafi się zgromadzić wokół siebie zaangażowaną społeczność. Popularni youtuberzy nie mają z tym najmniejszego problemu.
Pozdrawiam
Ja, w podziękowaniu za Twoją robotę, dzięki czemu zdecydowanie poprawiłem zarządzanie swoimi finansami, czytając nowy artykuł, klikam zawsze dodatkowo w kilka linków, które znajdują się w treści wpisu, czy pod nim. Wprawdzie już czytałem te treści i jak kończę korzystanie z netu to zamykam te otwarte zakładki, ale mam nadzieję, że w jakiś sposób mogę pomóc, nie wiem tylko czy przekłada się to jakoś na przychody? Bo książkę kupiłem już w przedsprzedaży.
Hej Martes,
Dziękuję za dobre chęci. Samo klikanie nijak się nie przekłada na przychody – bo u mnie nie ma żadnych treści, które zarabiałyby na kliknięciach.
Kupiłeś książkę – to dla mnie najlepszy prezent. Mam nadzieję, że Ci się przydaje.
Dzięki i pozdrawiam!
Zobaczyłam link do artykułu na Twoim FB i stwierdziłam, że skoro to taka kobyła, to przeczytam na spokojnie jak będę miała moją rutynową sesję z Feedly (czytnikiem RSS) – abonuję Twój blog więc nie zapomnę. To postanowiwszy weszłam tu z ciekawości na chwilkę, żeby tylko „przelecieć” artykuł i zobaczyć, o co w ogóle chodzi.
Minęło półtorej godziny. Przeczytałam cały. ? Nie każde słowo, ale sporą część.
Michał, to jest petarda, co robisz i jak to robisz. Dziękuję Ci przede wszystkim za stuprocentową szczerość i pokazywanie tego, co Ci nie wyszło. Obecnie mam bardzo dużo wątpliwości co do moich własnych działań zawodowych i zjada mnie perfekcjonizm. Czytanie o tym, że nawet tak uporządkowane osoby jak Ty nie zawsze wszystko mają zgodnie z planem, jest naprawdę uwalniające.
Wiem, że to mało odnosi się bezpośrednio do tematu wpisu, ale było dla mnie – jako skutek uboczny – największą wartością.
A merytorycznie – chapeau bas – zrobiłeś na mnie swoją systematycznością i kreatywnością gigantyczne wrażenie. Dziękuję. 🙂
PS: Książkę ze sprzedaży przedpremierowej dostałam w prezencie od znajomego tuż po premierze i do tej pory nie miałam wystarczającej przestrzeni na sięgniecie po nią (prawie w ogóle nie czytam książek niestety), ale ten artykuł dał mi mega pozytywnego kopa, żeby ruszyć z tematem. ❤
Hej Asia,
Doskonale rozumiem o czym piszesz. Między innymi dlatego lubię czytać przeróżne case study (głównie zagraniczne), bo nie dość, że widać kulisy, to jeszcze wyczytać z nich można zazwyczaj, że w wielu działaniach jest sporo niedoróbek, improwizacji i błędów – a mimo to się udaje.
Grunt to się uczyć, wyciągać wnioski i jednocześnie być dla siebie mocno wyrozumiałym i wybaczającym. Inaczej można się tylko sfrustrować.
Pozdrawiam i powodzenia!
Dzięki!
Michał jesteś Mistrz!
Jeszcze nie przeczytałem całości (zostawie sobie do kawy), ale to jak analitycznie traktujesz tworzenie treści, marketing i sprzedaż jest dla mnie natchnieniem. Sam planuje publikację książki, choć dużo bardziej niszowej, więc ten artykuł będzie dla mnie wzorcem.
Dzięki za wszystko. Książka już dawno przeczytana 🙂
Dziękuje Sylwester. Powodzenia!
Jeżeli taki wpis wywołuje u Ciebie mieszane uczucia to ciekawi mnie, jak wyglądają takie, z których jesteś absolutnie zadowolony 😉 cały backstage z tworzenia książki jest świetny i interesujący mimo długości. Bardzo dużo konkretnych informacje nic nie ukrywasz. Herbata, ciastka i można czytać 😉
Świetny artykuł! Pokazuje jak to wszystko wygląda od środka i jak wielkiego nakładu czasu i pracy to wymaga. Ciągle jestem pod wrażeniem Twojej konsekwencji i zorganizowania. To jak te wszystkie kroki były zaplanowane i przemyślane. Nic nie jest dziełem przypadku. Podziwiam! A z osobistego punktu widzenia stwierdzenie – introwertyk na odwyku leje miód na moje serce ? też się z tym zmagam i wydawało mi się że jeśli chce działać w sieci to nie mam szans. A jednak można i to z takim efektem WOW! Gratuluję z całego serducha!
Pisałam to już wiele razy i w wielu różnych miejscach, ale co tam – napiszę jeszcze raz 🙂
Ja najbardziej lubię Twoje wpisy „od kuchni”.
Przeczytałam od A do Z i jeszcze raz gratuluję!!!
Myślę, że Twoje wpisy o tym jak wydajesz książkę w modelu self publishing przyczyniły się bardziej do promocji tego modelu niż cokolwiek innego 🙂
Ja tylko dzięki Tobie również wydaję samodzielnie, a nie z wydawcą, choć jeszcze rok temu wydawałoby mi się to niemożliwe!
Hej Ola,
No i super. Powodzenia!
WOW, wpis niesamowicie długi, na razie przeczytałem kilka fragmentów, ale na pewno wrócę do całości. To zdanie bardzo mi się podoba: „Ważne jest to, że cały czas byłem uczciwy. Nie koloryzowałem rzeczywistości. Pokazywałem ją taką jaka była – nawet wtedy, gdy było mi bardzo źle. „
No taka prawda. Chyba w każdym złożonym i długim projekcie są też chwile zwątpienia i poczucia beznadziejności. Wrócę jeszcze do tego wątku w temacie poświęconym samemu pisaniu książki. Niewątpliwie była to najtrudniejsza część projektu.
Pozdrawiam!
Michał,
a w jaki sposób stwierdzisz, że rynek się nasycił (książką) i inwestowanie czasu i pieniędzy w promocję nie ma już sensu?
Hej Łukasz,
Bardzo dobre pytanie – dzięki. Chyba nigdy nie uznam, że rynek jest nasycony. A co do inwestowania czasu i pieniędzy w promocję – myślę, że dopóki będę miał nowe pomysły na dalsze działania i poczucie, że nie przetestowałem jeszcze wszystkich sposób, które wydają mi się racjonalne – dopóty będę próbował.
W przypadku działań płatnych (których jeszcze nie rozpocząłem) formuła jest prosta: jeśli każda złotówka włożona w reklamę generuje więcej niż 1 zł zysku, to znaczy, że warto inwestować.
Pozdrawiam
Jak zwykle konkrety, pełnia doskonale opracowanych informacji. Jesteś dla mnie niedoscignionym idolem w wielu dziedzinach- nie tylko finansowej! Książka bomba. Czytam ją już kolejny miesiąc z przerwami ze względu na braki czasu ale też i na fakt że jestem wyjątkowo odporna na wiedzę matematyczno finansową! Tobie się udało przebić przez twardą skorupy mojej finansowej ignorancji. Zaczęłam oszczędzać… Sama siebie nie poznaję! Dzięki za wszystko i życzę dalszych równie spektakularnych sukcesów!
Michał, bardzo dziękuję za powyższy artykuł. Jest dla mnie ważny, bo pozwala mi „skalibrować” moje plany oraz podsuwa mnóstwo inspiracji. Podoba mi sie, że oprócz konkretów, można poznać Twój sposób myslenia. A juz przy okazji będzie to dla mnie tekst, którym będę dzielił sie z moimi Klientami, aby pokazać z jaką dokładnością można i warto planować projekty. Raz jeszcze gratuluję sukcesu przez duże S! 🙂
Dzięki wielkie Marcin!
Świetny tekst! dużo konkretnej treści, dzięki za podzielenie się tym 🙂
Ciekawi mnie jedna rzecz, czy mierzyłeś jakie kanały generowały najwięcej przychodów? Na zasadzie, czy wiesz jak dane medium przełożyło się na sprzedaż i w jakim stopniu w długim okresie tą sprzedaż generuje?
Pisałeś, że planujesz rozpocząć płatne kampanie na Facebooku i stąd moja ciekawość, czy masz system do mierzenia tego typu rzeczy 🙂
Hej Jędrek,
Bardzo dobre pytanie. Myślę, że kiedyś o tym będę mógł napisać oddzielny tekst. W dużym skrócie: oczywiście mierzę konwersje wprost (przejścia za danego kanału powodujące zakup), ale prawda jest taka, że jest to bardzo wycinkowe patrzenie nie oddające prawdziwych przyczyn i etapów budowania relacji doprowadzającej do transakcji. Krótko mówiąc monitorując wyłącznie ostatni krok trudno jest wyciągnąć racjonalne wnioski.
A że ja nie prowadzę sprzedaży wprost, to tym bardziej trudno jest mi odwzorować pełny scenariusz zakupowy. Bo co z tego, że wiem, że ktoś jest u mnie na blogu 5-ty raz w ciągu dwóch miesięcy, jeśli tak naprawdę nie wiem co go zachęciło do zakupu?
I o ile wycinkowo potrafię powiedzieć np. „z tego mailingu mam tyle transakcji”, to dużo ciekawsze jest dla mnie co się wydarzyło w przypadku całej reszty osób, które nie dokonały zakupu. Ile jeszcze informacji muszą otrzymać, aby uznały, że warto kupić książkę (dla jasności: większość i tak nie zakupi z różnych powodów).
Oczywiście, że przy pozyskiwaniu przez Facebooka (albo inne działania płatne) będę to szczegółowo monitorował, przy czym tam – w skali makro – liczy się statystyka: ile wydałeś na pozyskanie ruchu, ile konwersji to wygenerowało, czy per saldo jesteś do przodu. I potwierdzam, że mam to jak monitorować. 🙂
Pozdrawiam
Czytam bloga od dawna, ale książki nie kupiłam – z jednej uznałam, że jest za droga jak na wyraz sympatii dla autora, a z drugiej strony przypuszczałam, że nie dowiem się z niej nic nadzwyczajnego.
Tym co mnie zdziwiło było to, że w internecie napotkałam sporo materiałów o publikacji książki, o procesie wydawniczym i jego kosztach, ale potem nie widziałam żadnych entuzjastycznych recenzji czytelników.
No i cały czas zastanawiam się, na ile ten model wydania i promocji dałoby się powtórzyć w przypadku beletrystyki.
Fajny wpis pokazujący wszystko „od kuchni”. Jestem bardzo podobnie myślącym facetem w podobnym do Michała wieku, a jednak mój komentarz nie wpisze się w trend słodzenia – w szczególności przez innych blogerów:) Michał, podoba mi się w Tobie ta cecha, że lubisz robić nowe i na pierwszy rzut oka trudne rzeczy po to, żeby to poznać i nauczyć się tego, a na koniec podzielić się tym z innymi. Jednakże wydaje mi się, że dopiero dynamika dalszej sprzedaży i kolejne książki pokażą, na ile wartość którą oferujesz czytelnikom znajduje odzwierciedlenie w zamówieniach. Odnoszę wrażenie, że sprzedaż FinNinja była w dużej mierze nadmuchana marketingowo dzięki w/w zabiegom, a ja potraktowałem zakup książki jako skromne odwdzięczenie się Tobie za wartości jakie przekazałeś w swoich podcastach. Sama książka jest… zdecydowanie zbyt rozwlekła (co przypuszczałem już jak „odgrażałeś się”, że masz napisane ponad 600 str.), leży i czeka na lepsze czasy:) I od razu pomysł na przyszłość …a może by tak audiobook „read by the author” podzielony na 10-15 minutowe odcinki? Wiem, że tu jest ogromne ryzyko spiracenia, aczkolwiek ci którzy żyją w samochodzie i słuchają w nich podcastów doceniliby to bardzo.
Hej Wojtek,
Czy ja dobrze rozumiem, że książki nie przeczytałeś bo „leży i czeka na lepsze czasy” a jednocześnie twierdzisz, że jest zbyt rozwlekła? No to na jakiej podstawie formułujesz swoją opinię? 😉
Co do audiobooka – taki pomysł już miałem (i opisywałem). Porzuciłem. Za dużo pracy przy samodzielnym czytaniu. Mam inną koncepcję, ale nie wiem czy zrealizuję.
Pozdrawiam
To zalezy na jakim szczeblu swiadomosci finansowej jestes. Jesli regularnie czytasz blogi finansowe raczej nie znajdziesz tam nic nowego ani odkrywczego.
Z drugiej strony jest to fajne podsumowanie dotyczace domowych finansów. Ponadto ksiazka bylaby fajnym uzupelnieniem zajec z przedsiebiorczosci w liceach.
Michale, moze nowy program LiceuPlus ? 😀
Hej Magdalena,
Zapraszam po recenzje na Lubimy Czytać i Goodreads:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/314304/finansowy-ninja
https://www.goodreads.com/book/show/29151508-finansowy-ninja
Co do beletrystyki – na pewno inaczej, co nie znaczy, że się nie da. 🙂
Pozdrawiam
Miło się czytało do samego końca. Same konkrety i to mi się zawsze u Ciebie podoba 🙂 Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów!
Już dawno po północy. Dawno mnie tak nic nie wciągnęło, jak Twoja strategia. Brawo! Gratulacje! Również myślę o własnej książce…
Zainspirowałeś mnie do samodzielnego wydania książki. A konkretnie – przeważyłeś szalę na korzyść self publishingu. Przed lekturą tego artykułu jeszcze miałem wątpliwości. Teraz niemal ich nie ma 🙂 Dziękuję!
Świetny case Michale!
a co do akcji z Premierem Japonii, to właśnie ruszam z pierwszą agencją real-time marketingową.
Samodzielnie bardzo trudno jest zareagować tak szybko – zawsze coś jest na głowie, zatem na przyszłość polecam dać znać albo zlecić monitorowanie takich okazji wcześniej.
Cześć Michał,
szczerze mówiąc akurat tego wpisu nie przeczytałam (poza moim spektrum zainteresowań) tylko przeglądnęłam.
Ale chciałam napisać, że jestem pod wrażeniem nie tylko Twojej pracy/wiedzy, ale ogólnie tego jakim jesteś człowiekiem – zwłaszcza cenię Twoją uczciwość. Tak jak napisałeś w newsletterze – pracą można wiele osiągnąć, ale niektórym sie po prostu nie chce i łatwiej zrzucić wszystko na „układy”, „oszustwa”, etc.
Pozdrawiam i powodzenia w dalszej działalności 🙂
Jeszcze nie przeczytałem wpisu, ale już się jaram 🙂
„Wydawcy mu tego nie darują…” – Majstersztyk! Pierwszy raz czytam tego typu „chwytliwe” teksty z pełną świadomością, że to prawda, że wydawcy naprawdę mu tego nie darują 😉
I powiem Ci Michał coś jeszcze. Dzięki temu, jakim człowiekiem jesteś, że kipisz szczerością, że jesteś prawdziwy i że czytam Cię już ho, ho! a może i dłużej, to mam poczucie – zupełnie nieuzasadnione – że też brałem udział w całym tym przedsięwzięciu pod tytułem „Finansowy Ninja”. Mam poczucie szczęścia, że też zarobiłem te pieniądze i poczucie niesmaku, że też zapłaciłem tyle podatku 😉 Kurcze, dzięki Tobie ludzie stają się bogatsi i wcale nie mówię tu tylko o pieniądzach, jeśli wiesz co mam na myśli. Dziękuję, stary! Twój sukces sprawia, że jestem zwyczajnie szczęśliwszy.
P.s. I jeśli ktoś o to pyta, to: TAK, ja też napisze książkę 🙂
Hej Radek,
Dzięki wielkie za te słowa. Doskonale rozumiem co czujesz. Też tak mam, że jak komuś głęboko kibicuję i mu się udaje, to czuję w tym odrobinkę siebie.
Pozdrawiam ciepło 🙂
Witam, książki nie czytałam ale zainteresował mnie artykuł, który znalazłam na FB. Zainteresował mnie ten artykuł z punktu widzenia zarządzania. Staram się dzielić swoim doświadczeniem z zarządzania firmą z innymi właścicielami MSP. W tym artykule znalazłam informacje jak również inspiracje, na co jeszcze powinnam zwrócić uwagę w moich spotkaniach z przedsiębiorcami. Czy też wykorzystać Pana przykład, przy omawianiu niektórych aspektów z zarządzania jak np planowanie, zarządzanie projektem czy opracowanie strategii marketingowej. Z przyjemnością udostępnię ten artykuł dalej na FB.
hej Michał, gratuluję sukcesu! 🙂
Wydaje mi się jednak, że ten wpis jest zdecydowanie za długi 🙁
niepotrzebne są print screeny z rozmów na FB, wszystko można byłoby trochę skrócić. Podoba mi się twoje podejście do promocji – możemy się dowiedzieć wszystkiego krok po kroku, ale wydaje mi się że w tym wpisie napisałeś po prostu za dużo, twoje wpisy są coraz dłuższe, ciężko przez nie przebrnąć, nawet czytając pogrubienia.
Pozdrawiam 🙂
Gratulacje! Pokazujesz, że można dokonać czegoś wielkiego dysponując (tylko) własnymi siłami. Pasja, stawianie sobie konkretnych celów i umiejętne ich realizowanie po prostu robią swoje. U mnie również pojawił się temat własnej książki, więc tym bardziej z zaciekawieniem przeczytałam Twoją strategię.
cykl wpisów super – szczególnie ostrzę sobie zęby na trzeci odcinek!
pozdrawiam!
Czytałem kilka Twoich wpisów na blogu i jestem pod wrażeniem przejrzystości i szczegółowości wpisów. Więcej osób powinno brać z Ciebie przykład. Pozdrawiam
Michał,
jak zawsze dziękujemy za wykorzystanie SentiOne! Cieszymy się, że nasze narzędzie jest pomocne także przy self-publishingu 🙂
Pozdrawiamy!
Oj bardzo pomocne. Dzięki! 🙂
Michał, jesteś przegość! Niesamowity – naprawdę podziwiam Cię i Twoje dzieło oraz szczerze gratuluję sukcesu! Naprawdę to wszystko robi wrażenie! 🙂
Michał powiem ci, że jak czytam takie wpisy to się buzia śmieje 🙂 Od dawna podejrzewałem, że jesteś robotem, bo człowiek tego nie wymyśli:P Teraz mam pewność:)
Tak na poważnie jesteś dla mnie niedoścignionym wzorem jeśli chodzi o planowanie. Po przeczytaniu takiego wpisu zmienia mi się skala i robię się taki mały 🙂
Tak nawiasem mówiąc to ten wpis będzie w wielu agencjach PR i marketingowych studiowany i rozkładany na czynniki pierwsze:)
Hej Callipso,
Kopę lat. Aż się zakrztusiłem na tak pozytywny komentarz z Twojej strony. 😉
Dzięki!
Nie wiem kiedy dam rade przeczytać. Na razie starczyło mi czasu na obejrzenie filmu na raty (małe dzieci). Nastały piękne czasy, że wiedza jest tak łatwo dostępna i ludzie chcą się nią dzielić za darmo.
Dobre to było 🙂
Michał, mam ochotę krzyknąć, że jesteś absolutnym geniuszem, ale wiem że zaraz mnie naprostujesz i zawdzięczysz wszystko ciężkiej pracy. Ale, ale! Ilość tematów, z którymi musiałeś zmierzyć się przy wydaniu książki, przyprawia o zawrót głowy. W tym musi być pierwiastek geniuszu!
Wiedz, że jesteś wzorem dla osób, które poprzez ciężką pracę chcą coś w życiu osiągnąć. Dzięki takim jak Ty mam wiarę w swoje działania.
Finansowy Ninja to idealny przykład kompleksowego podejścia do tematu. Dzięki, że pokazujesz nam jak to robić.
Na koniec, ogromne gratulacje dla Ciebie! Tak trzymaj!
Dzięki wielkie Łukasz.
Oczywiście, że sprostuję. Jestem bardzo przeciętnym gościem, który po prostu pilnuje szczegółów. Do tego nie trzeba być geniuszem. Trzeba tylko (i aż) umieć sobie różne rzeczy wyobrażać. Resztę zrobi instynkt samozachowawczy. 😉
Doceniam ciepłe słowa i przyjmuję gratulacje. Dzięki!
Idealny wpis, samo, czyste mięso które połyka się jednym tchem. Mam nadzieję że wszyscy wspaniali hejterzy którzy zobaczą ten wpis przestaną pisać że wykorzystałeś tylko swoje nazwisko i brand do sprzedawania książki. Ogrom regularnej pracy przy promocji wykonywany dodatkowow solo jest przerażający 😉
W pełni uzasadniony sukces, gratulacje!
P.S. Więcej takich wpisów na blogu poproszę 🙂
Strasznie zaciekawiłeś mnie nie samą książką a metodami promocji. Przez 10 lat byłem profesjonalnym siatkarzem, teraz próbuje swoich sił w „Świecie biznesu”.
Otworzyłem sklep i staram się czerpać inspiracje sprzedażowo-marketingowe z wielu źródeł. Twój pomysł na sprzedaż jest zaje… bardzo fajny 😀
Dużo ciekawego materiału do przemyśleń jak dla mnie.
P.S. Bardzo ciekawy jestem treści samej książki. Podoba mi się Twój styl pisania więc książka na pewno by mnie wciągnęła.
Dzięki serdeczne za rzetelny wpis! Jako niespełniona poligrafka najbardziej podekscytowałam się materiałem wideo o procesie drukowania książki :)! Cieszę się też, że wielokrotnie podkreślasz to, jak istotne są dobre relacje, szczerość i komunikacja — to potrzebne w świecie, w którym ludzie nie szanują swoich współpracowników (że już nie wspomnę o relacjach pozazawodowych). Mam nadzieję, że ta nauka dotrze do jak największej liczby odbiorców. Gratuluję sukcesu i życzę kolejnych!
hej,
długgggiiii tekst ale warto było. Nie kawa a 1,5 herbaty wypiłem 🙂 Podziwiam plan i konsekwencję w jego realizacji. Rzadko się to zdarza. Zdradź proszę w kolejnych wpisach jakie masz teraz plany na przyszłość. Jakie kolejne wyzwanie po wydaniu książki?
Hej Tomek,
Właśnie uświadomiłeś mi, że nie napisałem o planach na 2017. Generalnie to taki rok spokoju. Nie planuję niczego spektakularnego. Odpoczywam, zbieram siły, pilnuję sprzedaży książki. Może w końcu uprzątnę bloga (nowy layout + organizacja treści).
Kolejne większe rzeczy – dopiero w 2018. 😉
Pozdrawiam
Michał dzięki wielkie za ten i poprzedni wpis, tej wiedzy mi brakowało i jak zwykle u Ciebie była fantastycznie podana. Sama od ponad roku mocno zastanawiam się nad własnym kulinarnym wydawnictwem, ale dość celowo przeciągałam pomysł. W grudniu nakreśliłam strategię działań, która zakłada ten rok na maksymalizację rozwoju bloga, kanałów społecznościowych i dopracowanie fotografii kulinarnej. Doszłam do wniosku,, że muszę mieć komu sprzedać to co się pojawi, bo nie sztuką jest wydać dla wydania. Nie posłuchałam swojego Partnera, który usilnie próbował mi wytłumaczyć abym wzięła 50-100 najlepszych przepisów z bloga i to wydała, miałam inny pomysł i czytając Twoją analizę utwierdzam się w przekonaniu, że słuszny. Mam pomysł na książkę, mam już w głowie jej obraz, a po tym wpisie doprecyzowuje się w głowie plan działania. Strategia na ten rok póki co zaowocowała wzrostem ruchu na blogu, większymi zasięgami w społecznościach i nowym dzieckiem w postaci kanału na YT będącym uzupełnieniem a właściwie wsparciem dla bloga.
Podsumowując, jeszcze raz wielkie dzięki za tak szczegółowe informacje, którymi się dzielisz, choć to cenne know how które rzadko pokazywane jest do publicznej informacji 🙂
Michał,
O finansach pisze wiele osób, takich wpisów nie pisze nikt (wyprowadź mnie z błędu?)
I jeszcze wpadasz na szalony pomysł robienia tego w jednym wpisie 😀 Gratulacje!
Dawno mnie nic tak nie przykuło. Przeczytałem od deski do deski i uśmiecham się do monitora! To jak, będzie drugi blog o przedsiębiorczości? – osobiście wątpię aby komukolwiek przeszkadzało tutaj, że schodzisz z głównej tematyki bloga – są tu coraz częściej dla Ciebie, a nie dla finansów osobistych.
Hej Michał,
Nie – nie będzie drugiego bloga. Wszystko będzie trafiało tutaj – bez względu na to czy ma cokolwiek wspólnego z nazwą czy nie. 🙂
Dzięki i pozdrawiam!
Absolutnie. Uwielbiam. Takie. Wpisy. <3
Nawet jeśli przez nie się nie wyśpię. Pochłonęłam i dopiero na etapie trawienia uświadamiam sobie, jak bardzo czekałam na drugą część Twojej historii o wydawaniu książki. Ktoś pytał, czy dałoby się tak z beletrystyką. Jakoś nie wątpię, że by się dało. Michał by pokazał, że się da 😉
Dziękuję Ci za czas, który poświęciłeś na napisanie tego długiego posta. I dziękuję tym wszystkim, którzy Ci w tym pomogli (np: cytowani influencerzy ^^). Szczególne pozdrowienia dla żony, miała rację z tytułem.
Dzięki za ten wpis. Faktycznie sporo do czytania i wiele wątków na raz. Muszę go sobie przeczytać jeszcze kilka razy i wyciągnąć dla siebie wnioski. Gratuluję świetnej roboty!
Ufffff
Udało się doczytać do końca 🙂
Wpis wnoszący bardzo dużo, podajesz na tacy jak przeprowadzić dobrze zorganizowany marketing. Sądzę, że przyda się się każdemu kto ma zamiar promować swoje produkty.
Czekam na kolejny wpis.
Pozdro
Michale, z pełnym szacunkiem dla Twojego osiągnięcia. Ba! Z podziwem dla tego co zrobiłeś, mam jednak jedno poważne zastrzeżenie.
Finansowy Ninja jest publikacją książkową. Nie jest natomiast literaturą. Twoje rady są cenne i prawdziwe dla kogoś kto zamierza wydać poradnik. I równie dobrze sprawdzą się przy wprowadzaniu na rynek innego produktu, który jest narzędziem. Narzędzie jest tu istotną sprawą.
Książka jednak to także literatura piękna, fantastyka, dramat, kryminał. Ja bym powiedziała przede wszystkim takie publikacje czynią z autora pisarza. Ty pisarzem nie jesteś. Jesteś autorem bestsellera. Ale nie pisarzem.
I w takim wypadku Twoja choćby pierwsza rada, aby budować najpierw budować społeczność, dać ludziom pewne rzeczy za darmo, nie działa.
Jestem autorką powieści sensacyjnej „Sapere Aude”. Też sama wydałam moją powieść. Nie żałowałam ani przez jeden dzień. Mam bardzo dobry „produkt”: książka wciąga czytelnika, nie pozostawia obojętnym, ma wyrazistych bohaterów. To jednak nie zmienia faktu, że przebić się z powieścią jest o wiele trudniej. Choćby z racji niemożności
– budowania społeczności (I proszę nie sugeruj tu pisania przez lata opowiadań, bo to i inny gatunek i inne treści do przekazania)
– powieść się czyta i przekazuje dalej. Poradnik kupuje dla przyjaciela jeśli pomógł, bo swój egzemplarz zostawia się dla siebie.
– powieść bardzo często się wypożycza, bo nie ma potrzeby posiadania jej na własność. Emocje bierze się ze sobą. Nie kartki.
– ludzie szukają narzędzi by poprawić swój byt – stąd taki wysyp poradników.
A ja nie mam narzędzia. Mam coś co ożywia wyobraźnię, przenosi w inny świat, bawi, przeraża i wzbudza emocje, zmusza do zadania sobie pytań przy pomocy ciekawej kryminalnej historii. Jak sprzedać coś takiego?
Od wieków ludzie tacy jak ty, którzy potrafią stwarzać produkty i gromadzić dzięki temu kapitał, finansowali twórców, artystów. Mecenat pozwalał przetrwać i dobrze żyć komuś kto wnosi w życie ludzi piękno, dzięki talentom innego rodzaju. Niestety tak jest, choć wolałabym być samowystarczalna finansowo dzięki mojej książce. Zaczynam się obawiać, że nie mogę.
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję. I wydania książki i sukcesu finansowego i tego, że nadal masz ochotę dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniami. Z pewnością wnikliwie przestudiuję Twój wpis.
Hej Małgorzato,
Zacznę podobnie – z pełnym szacunkiem – moim skromnym zdaniem się mylisz. Oczywiście w przypadku beletrystyki może być dużo trudniej budować społeczność… ale równie dobrze może być też dokładnie odwrotnie.
Podglądaj przykłady amerykańskie. Zobacz co robili autorzy bestsellerów (np. autor „Gwiazd naszych wina”, od którego zerżnąłem pomysł podpisywania książki zamówionej w przedsprzedaży). Podglądaj przykłady polskie, np. to co robi Katarzyna Bonda i jak buduje społeczność Czytelników i jak adresuje jej potrzeby – jednocześnie dobrze walcząc o swoje z wydawcami.
Patrz na przykłady spoza świata książek, np. jak promocję produktu „fabularnego” ogrywał np. CD Projekt wprowadzając na rynek grę Wiedźmin. To wszystko są dobre źródła inspiracji.
Ja wyobrażam to sobie tak, że na długo przed premierą kryminału, dramatu czy fantastyki – zaczynam pokazywać uniwersum mojej książki i przedstawiać bohaterów. Pokazuję kulisy, wybrane wątki, wciągam przyszłych czytelników w zabawę. To nie musi być tylko słowo. Można zamówić ilustracje, portrety bohaterów, mapy – różne elementy, które pozwolą wzbudzić zainteresowanie treścią książki.
„Jaką koszulę ma mieć bohater? Czerwoną czy czarną?” – tego typu pytania zadane społeczności i zakomunikowanie, że jej wybór znajdzie się w książce, budują więź i poczucie, że ktoś bierze udział w procesie.
Wybacz – ale dla beletrystyki potrafię wymyślić takich scenariuszy animowania społeczności dużo dużo więcej niż dla poradnika o finansach.
Czy odniosłoby to równie spektakularny skutek? Nie wiem. Niemniej jednak gdybym to ja pisał taką książkę, to zapewniam, że to wszystko bym zrobił, przetestował i być może miałbym okazję na kolejny case.
Mówiąc wprost: jak mi ktoś mówi, że „nie da się” a jednocześnie widzę jak niewiele w tym zakresie zrobił, to czasami nie chce mi się nawet podejmować rozmowy. Widzę, że ktoś ma swoje przekonania i oczekuje, że je go będę na siłę przekonywał. No zazwyczaj mi się nie chce. 😉
Piszesz, że beletrystyki się nie kupuje tylko wypożycza. Hmm… też nie wiem skąd to przekonanie? Wystarczy popatrzeć ile książek „fiction” się sprzedaje w Polsce. To nie są małe ilości.
Jeśli uważasz, że nie ma potrzeby posiadania powieści na własność, to zastanów się co zrobić, żeby taką potrzebę zbudować. Numerowane egzemplarze? Materiały dodatkowe wyłącznie dla nabywców? Epilog wysyłany tylko do klientów w formie ebooka poszerzającego publikację? Zamknięte forum dla nabywców pozwalające dyskutować o książce lub mieć bezpośredni dostęp do autora? To są rzeczy przychodzące mi do głowy od razu – bez głębszego zastanowienia.
Pozdrawiam i życzę powodzenia 🙂
Michale 🙂
Po pierwsze wcale nie zacząłeś podobnie. Powiedziałabym, że wręcz odwrotnie bo od krytyki. No cóż nie szkodzi. Dam radę z tym żyć 😉
A co do meritum.
Trochę przekręciłeś to co ja napisałam.
1. Nie napisałam, że nie da się w ogóle budować społeczności, tylko nie da się przed wydaniem pierwszej powieści? Bo na czym?
Potem to oczywiście bardzo ciekawa droga. I Twoje propozycje mają sens, gdy już się ma jakąś markę i społeczność. Bo z kim dyskutować o bohaterze, gdy on jeszcze nie istnieje w świadomości czytelnika?
A Wiedźmin istniał dłuuugo przed wydaniem gry. Także Bonda – robi to teraz gdy zyskała już jakiś rozpoznawalny status.
2. Nie napisałam, że beletrystyki się w ogóle nie kupuje. Proszę Cię! Przecież jakąś całkiem sensowną ilość sprzedałam 🙂 Nawet będę zmuszona za chwilę zrobić dodruk. Ale mam o wiele więcej czytelników niż sprzedanych egzemplarzy. Jak myślisz dlaczego? 🙂
3. Owszem ludzie także czytają i kupują beletrystykę. Nie wierzę jednak, że nie sprawdziłeś jak ma się rynek sprzedaży poradników i beletrystyki? Nieporównywalny! Sprzedaje się głównie (głównie nie jedynie) poradniki (niestety dla mnie, na szczęście dla Ciebie) i literaturę dla dzieci 🙂
4. „Mówiąc wprost: jak mi ktoś mówi, że „nie da się” a jednocześnie widzę jak niewiele w tym zakresie zrobił” hmm…. mam nadzieję, że to taka ogólna uwaga, a nie konkretnie do mnie bo byłoby to ździebko mijaniem się z prawdą.
Jeszcze raz Michale podsumowując. Twierdzę, że nie każdą książkę można wypromować tak jak Twoją przed premierą. Nie dotyczy to zdecydowanie beletrystyki. Nie twierdze, że niczego się nie da zrobić bo zostałoby mi tylko usiąść i płakać 😛 A to nie jest w mojej naturze :).
Tak jak napisałam przeanalizuję Twoja drogę i spróbuję wybrać z tego to co może pomóc mnie. Szacunek, że poświęciłeś swój czas by się tym dzielić.
Pozdrawiam serdecznie
Hej Małgorzato,
No to konkretnie:
Ad. 1) Przed pierwszą książką TYM BARDZIEJ trzeba budować społeczność. I jak najbardziej wszystko co pisałem odnosiło się do pierwszej publikacji. Blog, Facebook, Twitter. Oczywiście wymaga to zaangażowania czasowego i „nie od razu Kraków zbudowano”.
Ad. 2) No ale to przecież oczywiste, że Czytelników jest więcej niż sprzedanych egzemplarzy. U mnie co miesiąc na blogu jest 10x tyle osób ile egzemplarzy sprzedanych od lipca. 😉 Zdziwiłbym się gdyby było odwrotnie. 😉
Ad. 4) Ogólna, ogólna. 🙂
Kluczowe jest odwrócenie kolejności. Najpierw społeczność a potem książka. Większość autorów po cichu pracuje nad książką, wypuszcza, a potem dziwi się, że mało kto kupuje. Ja się nie dziwię, że tak jest.
Pozdrawiam
Michale 🙂
Napisałam powieść. Prosto z serca. Z moimi emocjami. Bo tego potrzebowałam. Bo czułam wewnętrzną potrzebę opowiedzenia tej historii.
Nie planowałam zostać pisarzem.Nie wstałam któregoś ranka i stwierdziłam jestem genialna i napiszę powieść :D. Moja książka powstała spontanicznie, powtórzę z wewnętrznej potrzeby. Może właśnie dlatego jest tak dobra. Cofam to może. Dlatego jest tak dobra. Dlatego wciąga i nie puszcza czytelnika do ostatniej kartki.
Gdy zaczynałam ją pisać nie zamierzałam jej nikomu pokazywać. Pisałam dla siebie, prowadząc swoisty wewnętrzny dialog. To nie był projekt. Nie pisałam by zarobić pieniądze. Gdzie tu miejsce na budowanie społeczności?
Oczywiście, że duuużo łatwiej sprzedać i zarobić na książce będąc „poczytnym blogerem”. Ale bycie blogerem nie uczyni cię dobrym pisarzem. Nie na darmo większość blogerów wydaje jednak poradniki. I dobrze! Bo wielu ma coś do powiedzenia i przekazania.
ad. 2. Michale mówię o czytelnikach mojej książki, nie osobach wchodzących na stronę Sapere Aude. Bardzo dużo ludzi poznało moją powieść pożyczając egzemplarze od tych co kupili. Książka żyje – super, ale ja z tego nie mogę 😀
No i kolejna sprawa. Czas. Michale, ja niestety pracuję oprócz tego na etacie 🙁 – 9 godzin mojego życia, potem dzieci – wychowuję je sama – moja decyzja nie narzekam :), ale zostaje mi około hmm… 12 godzin na książkę i sen. Szkoda, że muszę sypiać 😀 A serio – trochę mało. Szczególnie, że chciałabym też mieć czas na pisanie, nie tylko promowanie. No, ale jak się powiedziało A….
🙂
Michale,
Publikowanie tego typu wpisów ma sens. Przedstawione sposoby działań marketingowych oraz komunikacji z klientami mają szerokie zastosowanie nie tylko przy samodzielnym wydawaniu książki. Bardzo pouczający materiał.
Dzięki za nieustającą inspirację 🙂
Dzięki za głos Sławek! 🙂
Witaj,
Po podziale na dwie części – nocnej do drugiej w nocy i porannej do dzisiejszego południa – dotarłam do końca, bardzo się z tego powodu cieszę i mam olbrzymią moc do działania! Jestem w przełomowym momencie swojego życia, gdyż po prawie dwuletniej przerwie związanej z macierzyństwem powracam do aktywności. Wiem, że zrobiłam duży błąd opuszczając moich czytelników i teraz chcę im wynagrodzić „tę ciszę”. Twój post i jego treść, w ogóle cała Twoja osoba dodaje niesamowitej energii do działania. Nie ma rzeczy nie możliwych, wszystko możemy mieć – jeśli kierujemy się sercem, pasją i włączamy w to ciężką prace 😉 Do prawdziwego sukcesu nie ma drogi na skróty. Dziękuję za to, że pojawiłeś się na drodze reaktywacji i rozwoju mojego biznesu.
Pozdrowienia!
Wow! Michale, mam wrażenie, że każdy artykuł jest jeszcze lepszy od poprzedniego, ale ten to prostu rewelacja. Na pewno do przeczytania jeszcze raz, z dogłębną analizą. Przydatny będzie nie tylko dla osób, które chcą wydać książkę, ale dla każdego kto chce wypromować swoją działalność. Wielkie dzięki! Jesteś wielki. 🙂
Przeczytałem, żyję!
Jestem zielony jeśli chodzi o strategie reklamy i wychodzenia do ludzi, niemniej jednak wielkie dzięki za to, że jesteś w stanie podać tyle zagadnień prosta wyłożonych…
Cieszę się, że dzielisz się z nami tyloma ciekawymi informacjami, ale myślę, że delikatnie przesadziłeś z objętością (przeczytałem całość, ale widzę po sobie, że muszę się naprawdę bardzo mocno postarać, żeby przeczytać całość (jest to wyższość książki na papierze jak dla mnie, że można założyć jakąś zakładką: jak dla mnie czytanie treści online wymaga delikatnie większego rozdrobnienia treści tak, by były bardziej przyswajalne).
Pomimo drobnych uwag: wielkie dzięki (a spojrzenie na początku daje trzeźwy ogląd na to ile czasu mi zajmie przeczytanie 60 stron tekstu). 😉
Z Bogiem!
Cześć Michale!
podziel się jak możesz: z jakiego narzędzia mailingowego korzystasz? (Freshmail, mailChimp)
mówiłeś o tym w video o #iLoveMKT, ale nie mogę za nic zrozumieć (próbowałam z 10 razy przewijać i nic :P)
będę wdzięczna za informację 🙂
pozdrawiam!
Hej Ola,
ActiveCampaign – https://jakoszczedzacpieniadze.pl/activecampaign
Pozdrawiam!
… dzięki wielkie 🙂
Michał,
gratuluję sukcesu i bardzo dobrego wpisu.
Co ciekawe, w ujawnionych przez Ciebie statystykach mailingowych widać, że czytelnicy chętnie otwierali temat ’10 mieszkań na wynajem’. To już ponad 8 miesięcy od ogłoszenia przez Ciebie tego przedsięwzięcia. Kiedy będzie jakieś rozliczenie tego projektu z Twojej strony?
Jestem (myślę, że jak wiele osób) bardzo ciekawy rozwoju tego projektu i Twoich wniosków z zakupu wielu mieszkań w Polsce.
Cześć. Michał ja do tej pory myślałem że przeniosłeś datę premiery na 26 sierpnia żeby mi zrobić prezent urodzinowy 🙂
Dobra robota czekam na kolejne książki. Robocze tytuły:
„Finansowy Ninja – Rodzic vs dziecko”
„Finansowy Ninja i własna firma”
Jak przyjdą mi do głowy kolejne to dam znać.
Pozdrawiam, wracam do lektury bo jestem w połowie, a jeszcze komentarze też trzeba przeczytać 🙂
za długie tytuły…
„Wychowaj Ninja” o wychowaniu dzieci
„Ninja biznes” własna firma
„Ninja na giełdzie” o inwestucjach
„Ninja w mieście” nieruchomości
itp…
Michał – przebrnęłam przez wpis, naprawdę mega długi – ale warto było! Gratuluję wyników i samozaparcia! Przyznam, że sama jako autorka książek nie myślałam nigdy o self-publishingu – zresztą, sprawa moich poradników zadziała się dość przypadkowo, w ogóle ich nie planowałam – to wydawnictwo wyszło do mnie z propozycją. I w ten sposób postanowiłam spróbować 😉
Patrząc jednak na ogrom pracy, który włożyłeś w przygotowanie wszystkiego i promocję – to chyba w moim przypadku to by nie wypaliło 🙁 wydaje mi się, dla osoby na etacie doba byłaby za krótka, żeby ogarnąć self-publishing w jakimś sensownym okresie. Ty w końcu jako osoba „na swoim” mogłeś elastycznie dysponować swoim czasem, a i tak dzieło ujrzało światło dziennie po wielu miesiącach ciężkiej pracy.
Jak Ty widzisz tę kwestię? Czy gdybyś nadal pracował na etacie, skusiłbyś się mimo to na napisanie książki w tym modelu wydawniczym?
Pozdrawiam serdecznie,
Dana
Oba wpisy są dla mnie bardzo ciekawe zarówno z punktu widzenia osobistego jak i zawodowego. Ja jestem z tej serii, która usłyszała o Tobie w wakacje, ale zupełnie tego nie kojarzyłem z książką. Dopiero po bardzo ciekawym podcaście z Jackiem Gadowskim zdecydowałem się kupić książkę, ale znów trochę wody upłynęło zanim to zrealizowałem. I teraz czytam i próbuję ogarnąć moje finanse.
Ale punkt zawodowy jest dla mnie równie ważny. Otóż przykuwa mnie coś, co fachowo nazywa się trendwatching. Mówiąc krótko jest to próba zrozumienia jak nowe technologie przekładają się na nowe trendy lub zmianę starych. Fascynujące dla mnie np. w tej opowieści jest poznawanie od zaplecza mechanizmów rynku wydawniczego i jak poszedłeś zupełnie obok nich.
Pozdrawiam
Grzesiek
Michał,
Dzięki. Kawał niezłej roboty. Trochę mnie przerażasz dokładnością w dokumentowania procesu. Ale to dobrze.
Serdeczności,
Ziemek
Fantastycznie!
Uwielbiam klarowne wpisy, takie bez lania wody i wyszukiwania kolejnych powodów do zakopania prawdziwych intencji.
U Pana jest szczerze i na temat. A do tego na jaki temat! Wspaniały sukces!
Bardzo się cieszę, dziękuję za kolejną porcję motywacji i życzę następnych świetnych osiągnięć.
To się nazywa rozmach i skuteczność! Projekt nadający się na ekscytujący film 🙂 Dużo ciekawszy tekst niż papki dziennikarskie serwowane na różnych portalach. Nawet najlepsi anglojęzyczni sprzedawcy książek o tematyce finansowej/ekonomicznej nie osiągają takiej sprzedaży na Kickstarterze. Ogarnięcie tematu, wkład pracy i wyniki są po prostu powalające… Michał potrafi! Oby więcej takich herosów!
Hej 🙂 czytam i czytam i dotarłem do końca 🙂
bardzo lubię to, że ujawniasz takie dane jak zarobki, czas włożony w przygotowania i, że to nie jest takie hop siup, ze wpada za darmo 🙂
Jedno co mnie osobiście zaciekawiło po przeczytaniu powyższego artykułu:
ile z tego planowałeś ? a ile z tych osiągnięć przypisujesz obecnie jako planowanie a tak na prawdę była to tylko intuicja, talent 🙂 ?
pytam ponieważ opisywane podejście jest mega profesjonalne i rzeczowe. zastanawiałeś się nad każdym szczegółem i wpływem takiego podejścia. To, za pewne lata doświadczenie w mediach -> internet.
Jak osoba która zamierza wydać książkę w opcji self-publishing ma się w tym połapać, jak nie ma aż takiego doświadczenie w tego typu niuansach ?
chwalę propagowanie niezależności od zbyt drogich rozwiązań, uzależniania się od osób ciągnących $$ za coś co możemy jakimś wysiłkiem zrobić samodzielnie 🙂 ale widzę też w tym pewne zagrożenie -> łatwe zepsucie dobrego produkty poprzez nieumiejętne prowadzenie takiego marketingu 🙂
P.S.: to takie pytania z ciekawości. ideę oszczędzania zacząłem od czytania Twojego bloga 🙂 wiem, że nie robię tego idealnie ale już po roku spisywania wydatków, planowanie kolejnych jest dużo prostsze widząc ile średnio co miesiąc i na co 🙂
Pozdrawiam,
Pan Ciekawski 🙂
Zacznę od tego, że ja NIGDY o Tobie nie słyszałam. Bloga nie znam, tematyka finansów jest mi obca (może nie powinna być 😛 ). Gdzieś mi mignął jakiś czas temu artykuł o Tobie w natemat, ale się w niego nie wczytywałam (brak czasu i jakoś tytuł mnie nie zachęcił). Dotarłam na ten wpis (a także na pierwszą część case study) z grupy na Facebooku o self-publishingu. Temat wydania książki jest dla mnie bardzo interesujący, bo sama w tym roku wydaję moją książkę (jestem na etapie redagowania, książka jest napisana). Bardzo podziwiam Cię za ogrom pracy, który wykonałeś i widzę, że bardzo profesjonalnie do tego podszedłeś. Serdecznie gratuluję sukcesu 🙂 i czekam z niecierpliwością na Twój nowy projekt.
Super wpis! Obszerny, ale bardzo rzeczowy. Daje dużo do myślenia.
Czekam na dalsze części poświęcone self-publishing’owi 🙂
Gratuluję sukcesu!
Cześć Michale, wielkie dzięki za ten artykuł. Powiem szczerze ze sam nie wiem czy on mnie bardziej onieśmiela czy motywuje. Jawisz się tutaj jako tytan poukładanej organizacji – te wszystkie kolejno odpalane kroki, odhaczane etapy – mysle ze oprocz pracy nad sama ksiazka to ten aspekt byl najbardziej pracochlonny. Cale szczescie ze gdzies mi sie rzucil w oczy ten fragment gdzie odpowiedziales komus ze tez Ci sie zdarzalo siedziec 12 godzin w pizamie i tracic nadzieje. Dodatkowo podziwiam naprawde umiejetnosc spokojnego odraczania wynagrodzenia. Tzn dluga praca bez przysłowiowej comiesiecznej pensyjki moze chyba sprawic ze zaczyna sie myslec – po kiego grzyba mi to wszystko, i tak nic z tego nie bedzie. Z pytan technicznych to interesuje mnie bardzo czy wspolpracujac z prasa tradycyjna trzeba informowac jedna gazete o tym ze publikujesz tez w innych. Przykladowo napisales jakis bardzo ciekawy artykul i jakas gazeta zglasza sie do Ciebie z prosba czy moze zrobic przedruk, powiedzmy ze tego chcesz i sie zgadzasz. Czy w takim razie trzeba z ta gazeta konsultowac gdy za miesiac zglosi sie do Ciebie inna gazeta z Ta samą prosba (lub Ty zglosisz sie do gazety z taka prosba chcac wypromowac np swojego bloga lub firme). Wiem ze to nie do konca Cie dotyczy ale moze cos jednak na ten temat wiesz.
Pozdrawiam i wielke chapeau bas!
15 dni szykowałem się do przeczytanie tego wpisu. Dotrwałem do końca – ufffff było ciężko.
Gratulacje Michał – a teraz idę sprawdzić kolor stempla bo gdzieś mi umknęło ze ninja występował w różnych kolorach 🙂
Świetny merytorycznie wpis. Szczegółowy i konkretny. Masa inspiracji dla selfpublisherów 🙂 Super wykorzystanie dziennikarskiego zaplecza. I przemyślana taktyka. Brawo, brawo, brawo! Będę polecać na prawo i lewo. I środkiem też 😉
Cześć, powiem, że nie zazdroszczę Ci jednego – użerania się z krytykami, których kłuje w oczy Twój sukces. Sam Cię lekko skrytykowałem za moim zdaniem zbytnie zaniżenie kosztów promocji, ale w tym wpisie świetnie opisałeś z czego to wynika, no i jednak nieco je podniosłeś (:P), ale ja nie o tym. Czytając komentarze do artykułu na antywebie na temat walki z piractwem zrobiło mi się aż smutno, jacy ludzie potrafią być nienawistni w stosunku do kogoś kto odniósł zasłużony sukces i kto ma czelność (!) zacząć zarabiać na tym co tworzy. Nie czytam w prawdzie Twojego bloga jakość długo, ale rodzi mi się obraz takich dwóch Michałów – tego lubianego, bo zawsze poradzi, napisze coś na blogu i to za darmo i tego drugiego po wydaniu książki, śmiącego zarabiać pieniądze i na pewno płacącego za promocję. To jest bardzo smutne jak ludzie skupiają się na tym, żeby komuś zaszkodzić zamiast poświęcić czas na coś bardziej twórczego. Nie studiuję hejtu w internecie, bo to nie ma sensu, ale wszystko ma jeden mianownik – sukces. Nagle lubiani twórcy „sprzedali się” i „płacą za promocję” co chyba najczęściej widać pod muzyką zespołów, którym w końcu udało się wyjść z cienia. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że osoby, które domagają się od pracodawców podniesienia płacy minimalnej, prezentują ogólną postawę roszczeniową jednocześnie zabraniają komuś innemu czerpać korzyści z tego co robi. Świat jest naprawdę zabawny.
Michał, świetny wpis. Super czytało się zarówno pierwszy jak i drugi. Przyznaje, że nie przebrnąłem przez całość za jednym razem, ale skrupulatnie dotarłem do końca, wynotowując wiele ciekawych spostrzeżeń. Oba artykuły uważam za bardzo wartościowe. Podoba mi się twoja skrupulatna analiza i przechodzenie krok po kroku przez całość. Rozkładanie na czynniki pierwsze procesu i własnych działań. Bardzo to doceniam. Cieszę się, że zdecydowałeś się na self-publishing, dzięki temu dając inspiracje dla kolejnych osób, które rozważają taką formę.
Pozdrawiam,
Piotr Piasek
Hej Piotrze,
Dzięki za ciepłe słowa. Niech się materiały przydają. Kolejne części już się piszą. 🙂
Pozdrawiam
Michale,
Dziękuje Ci za ten świetny wpis. Dowiedziałam się z niego więcej niż z setek innych postów, które przeczytałam do tej pory. Twój blog jest kopalnią wiedzy i już nie mogą doczekać się kiedy przeczytam Twoją książkę!
Pozdrawiam serdecznie,
Monika
Dziękuję ci bardzo za ten wpis. Właśnie byłam na etapie: nie, tego się samemu nie da zrobić! Dodatkowo sugestie, że powinno się współpracować z agencją pr przy rozwoju marki. Ale ja chce, żeby moja marka nie była właśnie zimnym dziękujemy i zapraszamy ponownie, ja chce, żeby klienci dzielili się ze mną swoimi uczuciami i potrzebami. Gratuluję wielkiego sukcesu na który ciężko zapracowaleś!
Ufff…Przebrnęłam! :)) Dziękuję za świetny artykuł. Dobrze, że wśród natłoku bezwartościowych blogów znalazłam Twój. Właśnie zyskałeś stałą czytelniczkę. Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszych projektach!
Świetna robota i ten wpis i książka i cały blog. Dziękuje za wszystko co robisz i szczerze gratuluje sukcesu
Szacun!
17 tys. wyrazów – ile zajęło Ci pisanie tego artykułu? 🙂
Hej Mariusz,
Już nie pamiętam. Długo – z tydzień pracy na pewno. Nie tylko tekst tylko zebrać też te wszystkie rysunki itp.
Pozdrawiam
Dzięki za ten wpis. Biorę się do roboty i wszystko skopiuje 😉
A tak zupełnie poważnie to chylę czoła przed ogromem pracy, ale przede wszystkim wizjonerstwem najwyższych lotów, że nie wspomnę o wspaniałomyślnym podzieleniu się kulisami tego całego przedsięwzięcia. Dzięki i pozdrawiam
Michał, dzięki wielkie za tego arta. Wypunktuję go pod moim kątem i powoli i ja zacznę się do tego zbierać. I też będzie wielka satysfakcja z samodzielności, bo nie dość, że jestem niesłysząca to jeszcze mieszkam w Anglii i to sama, bez chłopa ze swoim logicznym myśleniem. Twój art jest okrutnie łopatologicznie napisany i mimo, że tematyka moich ebooków będzie inna to spróbuję Twoje metody wystosować i na mojej działce 🙂
Na artykuł trafiłem przypadkiem. Jestem zapalonym czytelnikiem, używam przeważnie czytnika. Przy szukaniu info o rynku ebóków pojawił się temat samo-wydawania (self-publishing), no i wpadłem na twoje studium projektu #FinNinja. Chciałem podziękować za czas i pracę w to włożoną oraz Zaimponowała mi otwartość i UCZCIWOŚĆ biznesowa. Ilu celebrytów, przedsiębiorców itd osiągnąwszy sukces finansowy zaczyna unikać płacenia podatków – optymalizacja podatkowa to taki zgrabny termin. Podatki za wysokie, Pisiory ukręcają demokrację, moje pieniądze zakopują w kopalniach itp – wymówka zawsze się znajdzie. Tu co cesarskie cesarzowi – tylko tyle i aż tyle. Nie zauważyłem, żeby tutaj ktoś pozytywnie zauważył ten aspekt, stąd tak się rozpisałem.
Fajnie, że ktoś swoim przemysłem – bazując na tym co ma, na swoich mocnych stronach, swoimi zasobami i swoją ciężką pracą może ominąć system (układ, stan zastany – mogę użyć różnych nazw), postawić na swoim i odnieść sukces. To buduje i daje nadzieje innym – autorom, początkującym przedsiębiorcom, po prostu ludziom którzy próbują coś osiągnąć.
Ubolewam, że #FinNinja dotyczy poradnika, a nie powieści, najlepiej fantastyki którą uwielbiam. Szkoda też, że negatywnie oceniasz ebóki. Czy zrównanie vat-u zmieniłoby tu coś istotnie?
Niesprawiedliwie moim zdaniem brzmi wyrażona między wierszami twoja ocena wydawców. Zdaje się, że nie każda książka jest hitem, jest sporo niewypałów – ktoś za nie płaci, Z twoich materiałów wynika, że 40-60% marży zgarnia dystrybucja (czytaj wielkie sieci, E w szczególności), szarogęsząc ceną, zwrotami, płatnościami etc. Z prostej matematyki wynika kto „doi autorów”.
Tyle moich uwag – w reszty kwestii nie poruszam, bo mniej więcej zgadzam się z przedmówcami.
Michał, bardzo dziękuję za ten artykuł? ciężko się oderwać ? chcę napisać swoją książkę i w ten sposób trafiłam na Twój wpis ? Twoje wskazówki są bardzo cenne i uświadamiają jak wiele pracy przede mną. ? Wielki szacunek za to, co robisz! Ja też wierzę, że dobro wraca?
Serdecznie pozdrawiam,
Agnieszka
Robisz to na prawdę dobrze
Od poniedziałku zaczynam przygodę z „Finansowy Ninja”
Oby więcej było takich osób, które tak szczerze dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą
Bardzo dobrze napisane. Dzięki za praktyczne wskazówki. Miedzy innymi dzięki Twojemu sukcesowi w selfpub zdecydowałam się na właśnie taką formę i nie żałuję.
pozdrawiam
Michał, wielkie dzięki za ten wpis.
To kanon selfpublishingu. Trochę mnie już plecy bolą i zdrętwiały nogi od konsumpcji treści przed ekranem, ale trudno się było oderwać. 😉
Bardzo mnie zainspirowałeś do równoległego myślenia o promocji i pisania własnej książki rodzicielskiej.
Gratuluję Ci i wszystkiego dobrego dla całej Rodziny, która na pewno miała udział w Twoim sukcesie, jak to zwykle bywa 🙂
Świetna robota! Sama wydaję książkę, Twój wpis bardzo mi w tym pomógł. Bardzo to doceniam! Dziękuję
Rewelacja, po prostu rewelacja. Świetny artykuł. Szczegółowy, ale czytelny i jeszcze pisany bardzo przystępnie. Nie wiem co jeszcze mógłbym pochwalnego pisać, ale masz nowego fana.Dziękuje
Michał, dzięki! Zainspirowana Tobą wydaję teraz swoją książkę i wracam do Twoich wpisów na temat wydawania, promocji, technologii po kilka razy, aby nauczyć się od Ciebie jak najwięcej. Bardzo, bardzo dziękuję.
Hej! Czytam kolejno wszystkie pną artykuły o tym jak wydać książkę samodzielnie, stoję przed takim wyzwaniem. Strasznie dziękuje za to, ze mogę czerpać z pana wiedzy i doświadczenia! Poza tym po tekstach bardzo pana lubię, to chyba dobry marketing, zdaje mi się ! 😉
Pozdrawiam
Dzięki wielkie za ciepłe słowa Natalia. 🙂